- W empik go
Konieczny. Na styk. Prawdziwe historie o ludziach i architekturze - ebook
Konieczny. Na styk. Prawdziwe historie o ludziach i architekturze - ebook
Zaprojektował Najlepszy Dom Świata i Najlepszą Przestrzeń Publiczną Europy. Zgarnął główną nagrodę na Światowym Festiwalu Architektury w Berlinie. Ale uważa, że najlepsze budynki jeszcze przed nim.
Robert Konieczny. Najbardziej znany polski architekt.
Studenci walą drzwiami i oknami na jego wykłady. Za granicą od lat zbiera laury, w kraju wielu kolegów po fachu uważa, że ma wielkie ego. Na architekturę poszedł, bo na studia nie miał lepszego pomysłu. Szybko okazało się, że z braku pomysłu na studia wyszedł pomysł na życie.
Nigdy nie chciał projektować tego, co Polacy lubią najbardziej, czyli domów z kolumienkami i czerwoną dachówką. Kiedy jego budynkami zachwycało się międzynarodowe jury, on siedział w nielegalnie zajmowanym nieogrzewanym biurze. Latami nie mógł finansowo stanąć na nogi, choć nieraz pracował z milionerami.
Konieczny architekturą oddycha i o architekturę walczy. Ta walka doprowadza go nieraz na skraj wytrzymałości. Fizycznej i psychicznej. Aby dopilnować jednego detalu potrafi przejechać pół Polski. Gdy odbiera telefon, najczęściej mówi: „Sorry, ale mamy ostatnio niezły hardkor”. Kariera szefa KWK Promes to prawdziwa jazda bez trzymanki, która nie pasuje do nudnego stereotypu pracy architekta. Szaleństwo i chaos krętą drogą prowadzą jednak do wybitnych realizacji, których precyzja zdumiewa nie tylko ekspertów.
Jednakże za ścianami szkicowanymi przez Koniecznego stoją ludzie i ich prawdziwe historie. A bohater tej książki nie tylko potrafi genialnie projektować, ale również angażująco opowiadać o swojej pracy.
Jednak opowieści Koniecznego autorom nie wystarczyły. Ruszyli w Polskę – na Śląsk, pod Warszawę, do Szczecina, a także do Ostrawy – żeby spotkać się z jego klientami. Z ludźmi, którzy żyją lub pracują w zaprojektowanych przez niego budynkach. Z jego pracownikami i z urzędnikami, dla których jego pomysły są często początkiem prawnej ekwilibrystyki. – Niektóre z tych historii są śmieszne. Niektóre bolesne. Za niektóre wstydzę się do dziś. Ale gdy godziłem się na swój udział w tej książce, wiedziałem, że albo robię to na całego, albo wcale. I że to będzie jazda po bandzie – mówi Konieczny.
KONIECZNY. NA STYK to zbiór reportaży o ludziach, relacjach, miejscach i budynkach. O potrzebie bezpieczeństwa,
o ambicjach, potknięciach, mierzeniu się z systemem, o zawiści i środowiskowych niesnaskach. O tworzeniu czegoś, czego nikt jeszcze nigdy nie stworzył. O pasji i o posuniętym czasami do ekstremum dążeniu do doskonałości.
Takiej książki o architekturze jeszcze w Polsce nie było.
O autorach:
Piotr Kozanecki
Rocznik 1983. Dziennikarz Onetu od 2007 do 2022 roku. Od 2023 roku w TVN24.pl. Regularnie opisuje polską architekturę i przestrzeń publiczną. Dwukrotny laureat Nagrody Dziennikarzy Małopolski. Przewodnik beskidzki, górołaz, pasjonat książek. Mieszka w Krakowie.
Bartosz Paturej
Rocznik 1987. Politolog, dziennikarz, ekspert branży mediów. Od 2013 do 2023 roku redaktor, dziennikarz i menedżer w Onecie, od maja 2023 roku związany z Deutsche Welle. Laureat Nagrody Dziennikarzy Małopolski (2017).
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-966500-9-2 |
Rozmiar pliku: | 33 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Poprosiłem Koniecznego, żeby ten dom od strony ulicy wyglądał nieprzyjaźnie, nawet odpychająco. To była deklaracja kulturowa, odcięcie się od postpańszczyźnianego kompleksu, tej tęsknoty za szlacheckim dworkiem, który – niezależnie od tego, skąd świeci słońce, z której strony jest ogród – dumnie wystawia kolumienki w kierunku ulicy. Chciałem, żeby ten dom zaskakiwał, żeby wprowadzał takie „ochujenie poznawcze”: jedziesz między domami, które wyglądają jak wszędzie indziej, i nagle wyłania się ta ciężka ciemna bryła. Może niepokoić, może też rozbawić. Co to jest? Bunkier? Krematorium? Jak ktoś tu może mieszkać? Dom miał być tak wyzwolony z kontekstu otoczenia, żeby wydawał się aż wyjęty z rzeczywistości. Jakby istniał niezależnie od niej. I właśnie z takim poczuciem w nim mieszkamy – rozpoczyna swoją opowieść właściciel Bezpiecznego.
Mamy szczęście, bo w Domu Bezpiecznym nie gościli do tej pory dziennikarze. Na naszą wizytę gospodarz zgadza się bez problemu, ale zobowiązujemy się, że nie zrobimy żadnych zdjęć i nie ujawnimy żadnych szczegółów lokalizacji.
Dom wyglądający na pierwszy rzut oka jak stalowoszara betonowa kostka bez okien to jeden z najbardziej znanych obiektów Roberta Koniecznego. Film o Bezpiecznym jest największym hitem KWK Promes na YouTubie. Wielu późniejszych klientów katowickiego biura powoływało się na fascynację tym budynkiem, kiedy pytaliśmy ich dlaczego zdecydowali się na usługi Roberta. Dom Bezpieczny trafił do popkultury i do dziś wyskakuje w wynikach internetowych wyszukiwarek na hasło „zombie proof house”. Konieczny dostał niejedno zapytanie – zarówno z Rosji, jak i z USA – czy nie zgodziłby się zaprojektować całego osiedla złożonego z takich domów. Odmówił.
Odrzucona przez klienta pierwsza wersja Domu Bezpiecznego
archiwum KWK Promes
Dom Bezpieczny to jednocześnie największa finansowa katastrofa w historii KWK Promes. Powstawał w czasie, kiedy Konieczny nie miał pieniędzy na paliwo, żeby jechać pod Warszawę i sprawdzić, co się dzieje na budowie. Nie miał też biura i domu, bo wyprowadził się od żony, z którą w tym czasie się rozstawał. Bezpieczny jest pierwszym projektem, który Konieczny rysował już bez udziału Marleny Wolnik. Od tego momentu ich zawodowe drogi całkowicie się rozeszły. Prace nad budynkiem trwały ponad trzy lata i doprowadziły inwestora na skraj wytrzymałości psychicznej oraz finansowej. Jest on jedynym klientem Koniecznego, z którym architekt nie utrzymuje absolutnie żadnych kontaktów i z którym po skończeniu budynku i zrobieniu zdjęć już nigdy się nie widział.
– Ten sam numer pisma „Dom i Wnętrze”⁴⁶, który Duda kupił za swoje pieniądze, żebym mógł mu pokazać Dom z Ziemi Śląskiej, zobaczył pewien mieszkaniec Mazowsza – opowiada Konieczny. – I też mu się bardzo spodobał ten projekt. Zadzwonił, spotkaliśmy się, obejrzałem działkę. Z nominacji do Nagrody im. Miesa van der Rohe i publikacji w Atlasie współczesnej architektury światowej Phaidona większych pieniędzy jeszcze nie było. To był czas biedowania. Jak jechałem gdzieś autem, to szukałem bezpłatnych parkingów. Chwilę wcześniej dostaliśmy propozycję zaprojektowania dwóch domów w Konstancinie, ale to miały być domy „w stylu angielskim”, cokolwiek to znaczy. Ja tego nie umiałem zrobić, choć bardzo potrzebowałem kasy. Po prostu wierzę, że jak się raz złą rzecz zrobi, to ona do nas będzie wracać i już zawsze się takie same złe rzeczy będzie robić. Podpisując umowę na Dom Bezpieczny, byłem naprawdę w fatalnej sytuacji osobistej i finansowej. Zgodziłem się więc na zrobienie dwóch koncepcji, gdyby ta pierwsza się nie spodobała – mówi.
– Konieczny chodził po działce i mówił: „Ta natura jest taka piękna. Może zakopać ten dom, aby widoczna była tylko ziemia?”. Tak go wtedy słuchaliśmy, a gdy wyjechał, mówię do żony: „Jeśli ta działka jest tak piękna, to na chuj ją zmieniać w Beskidy?” – podsumowuje w sposób dobitny inwestor Bezpiecznego.
– Na początku rzeczywiście nie wyczułem, o co klientowi chodzi z tym bezpieczeństwem – przyznaje Konieczny.
Działka, na której ostatecznie stanął Dom Bezpieczny, jest rzeczywiście wspaniała. Znajduje się w jednej z tych podwarszawskich wsi, do których nie dotarły jeszcze deweloperskie apartamentowce, wyłożone kostką chodniki i wytyczone przez wójta idealne tereny pod domki jednorodzinne dla bogatych mieszkańców stolicy. Trawa, przestrzeń, pozostałości sadu, żywopłoty odgradzające od sąsiadów i widok na niekończące się pola i łąki. A wszystko to kilkanaście minut jazdy samochodem od stacji metra.
– Kupno tej działki to była magia – z powagą deklaruje właściciel Bezpiecznego. – Moja żona bardzo chciała wydostać się z segmentu, w którym wcześniej mieszkaliśmy. Nasz przyjaciel opowiadał mi, że miał coś na oku, ale nie mógł tego kupić ze względu na jakieś sprawy spadkowe. W końcu zrezygnował. Tłumaczył mi, gdzie to jest, ale nigdy nie mogłem tej działki znaleźć. Jeździliśmy po okolicy na rowerach i pytaliśmy mieszkańców, czy są tu jakieś działki na sprzedaż. Staliśmy przy drodze i rozmawialiśmy. Nagle zobaczyliśmy samochód – jeden jedyny w ciągu kilku godzin. A w nim ten przyjaciel, choć przejeżdżać tędy kompletnie nie miał powodu! Magia. Pokazał nam to miejsce i gdzie mieszka właściciel. Pojechaliśmy do niego. Okazało się, że miał jakiegoś kupca, który właśnie się wycofał, a on w głowie miał już te pieniądze rozdysponowane… Podał dobrą cenę, ale nie chciał sprzedać całości, bo trzymał kawałek ze starym sadem dla córki. Jak zaczęliśmy się budować i „bunkier” już wyrósł z ziemi, to ta córka zadzwoniła i powiedziała, że koło czegoś takiego nigdy nie zechce mieszkać. I tak cała działka trafiła w nasze ręce – opowiada. Kiedy ją kupowali, był 2003 rok.
Tak Dom Bezpieczny prezentuje się z ulicy
Fot. Olo Studio
Jedno z dosłownie kilku zdjęć wnętrza Domu Bezpiecznego, na które wyraził zgodę właściciel
Fot. Olo Studio
– Zaczęliśmy szukać architekta, który nam ten dom zaprojektuje. Żona wybierała w magazynie „Dom i Wnętrze” te budynki, które jej się podobały, a ja robiłem selekcję. Żona skupiała się na ciekawej architekturze, a ja na stronie użytkowej. Jeśli gdzieś przedsionek był większy od pokoju dziennego, wiedziałem, że nie dogadam się z autorem. Wybraliśmy cztery projekty: z Warszawy, Łomży i dwa ze Śląska. Architekt z Warszawy nie odbierał telefonów, ten z Łomży miał czas dopiero za dwa miesiące, a ten ze Śląska przyjechał błyskawicznie. Miał masę energii, zdecydowaliśmy się na niego właściwie od razu – mówi właściciel Bezpiecznego. – Choć żona twierdzi, że to ja się zdecydowałem, a nie ona…
Dwa domy, które zainteresowały inwestora, to Dom Trójkątny i Dom z Ziemi Śląskiej. Jedyne domy Koniecznego, które były wówczas wybudowane. Klient postawił przed architektem wiele szczegółowych wymagań, dotyczących zwłaszcza układu pomieszczeń.
– Wcześniej mieszkałem w segmencie. Pracując na górze, nie wiedziałem nawet, czy ktoś oprócz mnie jest w mieszkaniu. Dlatego myśląc o nowym domu, chciałem zaprojektować go tak, aby mieć kontakt z pozostałymi domownikami, a jednocześnie być w „bliskim oddaleniu”. Zasada Led Zeppelin: tight but loose. Proszę spojrzeć: każdy może być zamknięty w swojej przestrzeni, ale wystarczy kilka kroków, aby spotkać się w zasięgu wzroku. Ten dom nie skazuje na to, aby siedzieć sobie na głowie – opowiada właściciel, oprowadzając nas po Bezpiecznym.
Dom Bezpieczny po otwarciu. Widok od strony ogrodu
Fot. Olo Studio
Rzeczywiście, krótki korytarzyk prowadzi od wejścia usytuowanego koło drzwi do garażu i łazienki do ogromnego salonu podzielonego na strefy jadalną, wypoczynkową i kominkową. Ciągnące się przez całą południowo-zachodnią ścianę okna dają mnóstwo światła i cudowny widok na ogród z kilkoma drzewami owocowymi w oddali. Wnętrze, utrzymane w szarości i bieli z elementami drewna, jest jasne, przestronne i nawet... przytulne, co tworzy frapujący kontrast z surową, ponurą powłoką.
Układ piętra wynika właśnie z zasady tight but loose. Po jednej stronie znajduje się sypialnia, której przeszklona ściana wychodzi na salon. Po drugiej usytuowany jest gabinet do pracy z identycznym przeszkleniem. Taki plan sprawia, że siedząc w gabinecie, można widzieć ludzi w salonie na dole oraz w sypialni. Intymność zapewniają oczywiście zasłony. Zarówno sypialnia, jak i gabinet mają także okna wychodzące na ogród. Znany z fotografii most zwodzony prowadzący na dach osobnego pawilonu z basenem jest na stałe opuszczony i dawno już zarósł winoroślą.
– Narysowałem plan domu. Konieczny zmienił tam trzy główne rzeczy. W moim projekcie na północ, na stronę ulicy, wychodziły dwa okna. Konieczny zmienił trochę układ pomieszczeń i obydwa okna zlikwidował. Spodobało mi się to, bo to była radykalna realizacja założonego planu. Druga rzecz: u mnie basen wychodził z bryły prostokąta. Konieczny zrobił ładniej, bo wyciągnął basen z domu, choć przez to dołożył trochę kosztów związanych z jego utrzymaniem. Trzecia rzecz to element, z którego ten dom jest znany, czyli zamykane okiennice i przesuwane ściany – opowiada inwestor.
Kiedy Bezpieczny jest zamknięty, tworzy prawie idealny szary sześcian, z trzech stron całkowicie jednolity, a od ogrodu zasunięty ogromną aluminiową roletą niczym z hangaru lotniczego. Otwarcie domu sprawia niezwykłe wrażenie. Dwie boczne ściany przesuwają się na podwieszanych szynach w stronę ogrodzenia działki oddzielającego ją od drogi. Kiedy zetkną się z ogrodzeniem, tworzą razem z nim i z frontem domu całkowicie zamknięty dziedziniec wejściowy, przypominający nieco więzienny spacerniak. To miejsce, w którym goście muszą poczekać na otwarcie drzwi.
Dom wygląda teraz tak, jakby jego mury wisiały w powietrzu. Ale to nie koniec niespodzianek, bo nad przesuwnymi ścianami otwierają się grube na pół metra okiennice, wpuszczając do pomieszczeń na piętrze promienie słońca, a monumentalna (14 metrów szerokości i 6 metrów wysokości) roleta odsłania schowany do tej pory taras i całkowicie przeszkloną południowo-zachodnią ścianę domu. Ta odpychająca, brutalna i przygniatająca na pierwszy rzut oka, ale jednocześnie fascynująca i magnetyzująca forma Domu Bezpiecznego wynika z jednej rzeczy – z tego, jak Konieczny zinterpretował podstawową potrzebę klienta. Potrzebę bezpieczeństwa.
– Miałem wtedy obsesję włamań. W poprzednim mieszkaniu przeżyłem jedno. Złodziei przyłapałem na gorącym uczynku. Miałem później nieprzyjemności, bo jeden z nich zmyślał, że go uszkodziłem. Drugi uciekł. Na szczęście tej obsesji już w sobie teraz nie odnajduję. Tu wszyscy się znają i obcy zwraca na siebie uwagę. Koncepcja bunkra wynikała z mojego ówczesnego nastawienia, a żona zaakceptowała pomysł – przypomina sobie inwestor.
Sposób działania ruchomych ścian. Otwarcie domu na ogród oznacza automatycznie zamknięcie dostępu do ogrodu od strony ulicy
Fot. Olo Studio
Dom Bezpieczny po zamknięciu zamienia się w idealny prostopadłościan
Fot. Olo Studio
Na początku będący pod wrażeniem działki architekt zrozumiał jednak potrzebę klienta zbyt dosłownie. Schował znaczną część domu pod ziemię, zaplanował rozwiązania antywłamaniowe, wzmocnione szyby i alarmy. Dopiero drugie, bardziej metaforyczne podejście przyniosło projekt, który doczekał się realizacji. Zanim jednak zaczęła się pełna problemów budowa, inwestor zdążył jeszcze polecić Koniecznego Jackowi Perkowskiemu, gitarzyście, twórcy wielu hitów zespołu T.Love, a prywatnie swojemu dobremu znajomemu. Perkowski także szukał wówczas architekta. To będzie miało znaczenie w tej historii.
Dom Bezpieczny od strony ogrodu. Po lewej stronie widać basen
Fot. Olo Studio
– Nawet mi do głowy nie przyszło to, że niedoświadczenie Koniecznego może w całej budowie odegrać tak dużą rolę – denerwuje się właściciel Domu Bezpiecznego.
Mimo upływu kilkunastu lat pamięta mnóstwo szczegółów, emocje grają w nim wciąż mocno, a przekleństwa nie są wykrzykiwane, lecz podkreślane z teatralną emfazą.
– Jak już zaakceptowaliśmy ten projekt, to spotkaliśmy się na działce, bo Konieczny chciał ją zmierzyć. Dla mnie ważne były drzewa – rosły po obu stronach działki i dom miał się zmieścić między nimi. Patrzę, a on mierzy tę działkę krokami. Mówił, że to tylko tak wstępnie. Pamiętam te jego bocianie susy… Ale człowiek nie chce w takiej sytuacji się zastanawiać. Chce wierzyć, że wszystko jest pod kontrolą. Mówił, że wymierzy, to wymierzy. No i sytuujemy później ten dom już z ekipą budowlaną, wbijamy punkty. I okazuje się, że dwa drzewa są… w sypialni. Ja dostałem, kurwa, szału. Bo mnie oszukał! Bo się na coś umawialiśmy! Przypomniałem sobie te jego kroki. Niektórych z nas dwudziesty pierwszy wiek naprawdę zaskoczył... – ironizuje. – W moim odczuciu konieczność ścięcia tych drzew to był dramat, bo mieliśmy zachować je wszystkie, z szacunkiem dla tego miejsca. To strasznie zabolało, że muszę pogwałcić zasadę, którą sobie wymyśliłem. Z jakiego powodu? Że koleś nogami mierzył? Że miarki nie miał? Mógł sobie pieprzony sznurek w Makro kupić, a potem w domu przeliczyć! Potwornie mnie to zabolało. Skończyło się na spisaniu ugody, w której Konieczny oświadczył, że z jego winy doszło do wycięcia dwóch drzew znajdujących się na nieruchomości gruntowej do mnie należącej i że ma je odkupić. Nie odkupił – gorzko podsumowuje właściciel Bezpiecznego.
Konieczny słucha tej historii ze śmiechem, ale po chwili poważnieje i przedstawia własną wersję wydarzeń.
– To prawda, że mierzyłem działkę krokami, ale to było czysto robocze, na samym początku. Później do projektu zamawia się przecież mapy geodezyjne, i tak też zrobiliśmy. Natomiast z drzewkami to było tak, że po dokładnym wymierzeniu wszystkiego okazało się, że życzenia klienta są sprzeczne. Nie dało się zbudować tego domu, zachowując każde z nich, więc jedno na początku budowy zostało rzeczywiście wycięte. Mała, lekko spróchniała owocówka. I rzeczywiście uznaliśmy, że powiemy o tym inwestorowi później, bo już widzieliśmy po pierwszych spotkaniach, że ma mocno wybuchowy charakter. Baliśmy się, że on z powodu tego drzewka jest gotów zatrzymać cały projekt, a mnie bardzo na nim zależało – wyjaśnia architekt.
Sytuacja z drzewami była zaledwie początkiem. Naruszyła poczucie – nomen omen – bezpieczeństwa właściciela, a potem było już tylko gorzej. Trzy i pół roku pracy upłynęło na kłótniach, niedopowiedzeniach, długich okresach milczenia i zakończyło się nieformalnym zakazaniem Koniecznemu zbliżania się do budowy.
– Mieliśmy właśnie wylewać beton na nieckę basenu. Wpadłem na budowę i nagle zobaczyłem, że nikt nie przewidział dopływu i odpływu wody. Dotarło do mnie, że nie mogę liczyć na pomoc architekta. Potem już co dzień budziłem się o piątej rano z myślą: „Muszę sprawdzić to, to i to” – mówi właściciel. – Moja głowa w trakcie snu analizowała koordynację prac i w razie niebezpieczeństwa budziła mnie. Wykonawca żartował, że odbywam przyśpieszone studia politechniczne. Kiedyś, po długiej nieobecności, Konieczny wpadł na działkę, kiedy mnie nie było, i już po chwili pracujące ekipy były skłócone, a główny wykonawca dzwonił do mnie, że schodzi z budowy. Byłem w pracy. Wyszedłem do łazienki i po kolei dzwoniłem do wszystkich: do ekip, żeby je uspokoić, i do Koniecznego. Wtedy go poprosiłem, żeby może jednak już nie przyjeżdżał. Skoro radziliśmy sobie bez jego pomocy, to niech już tak zostanie. Powinien pamiętać ten dzień, bo coś mu się nie podobało i żeby szybciej to pokazać ekipie, zeskoczył z piętra na ziemię. Skręcił nogę – mówi inwestor. – Poza tym Konieczny mocno nie doszacował kosztów, balansowałem na granicy bankructwa. Nie dopracował też mechanizmów, dzięki którym miały działać ruchome elementy. Nie przewidział trudności związanych ze znalezieniem firmy, która odważy się wykonać roletę o wymiarach czternaście na sześć metrów. Okazało się, że są tylko dwie takie firmy na świecie. Kilka razy prace stawały, bo nie dosyłał projektu konstrukcyjnego…
Ogromna roleta odsłania wyjście z tarasu na ogród
Fot. Olo Studio
– To prawda, że koszty budowy były niedoszacowane – odpowiada Konieczny. – Wynikało to z dwóch rzeczy: mojego niedoświadczenia i z tego, że Bezpieczny był budynkiem bardzo innowacyjnym, w którym wiele rozwiązań było robionych indywidualnie i po raz pierwszy. Pomyliłem się zresztą nie tylko ja, ale też profesjonalni kosztorysanci, którzy zajmują się wyceną realizacji projektów. Oni biorą jakiś element, na przykład bramę. Widzą, że brama o wymiarach cztery na dwa metry kosztuje x złotych, a w projekcie mamy bramę osiem na dwa metry. No to mnożą i zapisują, że brama będzie kosztować razy dwa. A to tak nie działa, bo okazuje się, że trzeba zastosować mocniejszy materiał, inny silnik, bardziej wytrzymałą konstrukcję. Koszty od pewnego momentu nie rosną proporcjonalnie – tłumaczy architekt. – Byliśmy wtedy dziećmi z pomysłami. Teraz wiedziałbym od razu, że w ramach zaproponowanych przez inwestora kosztów zbudowanie takiego domu jest niemożliwe, co w sumie oznacza, że Dom Bezpieczny nie powstałby, gdybyśmy te koszty wszyscy na początku znali. Inwestor mógł postawić ten dom tylko z takimi żółtodziobami jak my. Młodymi, pełnymi pomysłów i wiary w to, że można je zrealizować – dodaje.
Konieczny tłumaczy załamanemu wykonawcy przeszkleń, jak mają w Bezpiecznym wyglądać okna
archiwum prywatne Roberta Koniecznego
Co do szczegółów technicznych, to problem można podzielić na dwie części. Po pierwsze, inwestor Bezpiecznego trochę pomylił role. Architekt nie odpowiada za to, jak zostaną zaplanowane prace przy budowie basenu. Od tego jest kierownik budowy, który przygotowuje rozpisany na tygodnie i miesiące harmonogram realizowania kolejnych etapów. Po drugie, jak twierdzi Konieczny, to, że nie każdy detal jest dokładnie przemyślany od samego początku, jest rzeczą zupełnie normalną.
– Gdyby projekt był przetestowany, oparty na wiedzy budowlanej, to byłby przewidywalny. Jeśli jednak robisz coś tak nietypowego, to pojawiają się wyzwania – wyjaśnia architekt. – To wszystko wymaga wtedy prób i wyliczeń. Przyszedł specjalista od okien i zapytał, jak coś ma być zrobione, bo on nie wie, bo jeszcze czegoś takiego nie widział. No jasne, że nie widział, bo nikt czegoś takiego jeszcze nie zaprojektował, więc trzeba usiąść i wymyślić rozwiązanie. A potem dołączają do tego inżynierowie i pracują nad jeszcze drobniejszymi szczegółami, liczą naciski, siłę wiatru, wytrzymałość materiałów. I wspólnie dochodzimy do optymalnego finału, wymyślamy coś nowego, jakiś prototyp. Cały proces jest dłuższy, droższy, ale nie popełniliśmy błędów, za to mnóstwo się nauczyliśmy. Teraz nasze projekty ruchomych elementów idą o wiele łatwiej, mamy zupełnie inną świadomość – uzupełnia.
Na marginesie można dodać, że ogromną roletę, oddzielającą taras od ogrodu, zamontowała firma budująca hangary dla F-16. Właściciel Bezpiecznego był jej pierwszym indywidualnym klientem.
Odpowiedź na ostatni zarzut, czyli zbyt rzadką obecność Koniecznego na budowie, jest, zważywszy na jego obecny status, absurdalna. Trudno sobie to dziś wyobrazić, ale – jak już wspomnieliśmy – nie było go stać na dojazdy. Trzydziestokilkuletni architekt, dwukrotnie wówczas nominowany do najważniejszej europejskiej nagrody architektonicznej, z publikacjami w międzynarodowych pismach i atlasach architektonicznych, nie miał kilkuset złotych miesięcznie na podróż z Katowic pod Warszawę i z powrotem, a z inwestorem był tak skłócony, że wstyd mu było o te pieniądze poprosić. Zbyt rzadkie bywanie na budowie, w kontekście przywiązania Koniecznego do detalu i obsesyjnej kontroli każdego etapu powstawania budynku, było dla niego naprawdę trudne. Obiekt został wykończony bez jego udziału i niewiele brakowało, a rozmowa, w której inwestor wydaje Koniecznemu zakaz pojawiania się na jego posesji, byłaby ich ostatnią. Ale tak jak Konieczny nie jest zwykłym architektem, tak inwestor Bezpiecznego nie był zwykłym klientem.
Konieczny – jak wiemy – zawsze zapisuje sobie w umowie prawo do zrobienia sesji zdjęciowej. Nie inaczej było i w tym przypadku. Inwestor jednak postawił sprawę jasno.
– Po wszystkim zaproponowałem mu układ: „Ja się czuję wykorzystany, bo zaniedbał pan masę rzeczy, a te zaniedbania kosztowały mnie pieniądze i nerwy. Ja panu to odpuszczę, zapomnę, ale pan zrezygnuje z sesji fotograficznej. Zbudował pan swoją najlepszą rzecz i nie będzie pan się mógł nią pochwalić. I wie pan co? Mam nadzieję, że to będzie w panu siedziało i zmieni pana stosunek do klientów, a ja w ten sposób przysłużę się światu”. Trochę groteski, trochę patosu – opowiada właściciel Bezpiecznego.
Konieczny, który dostał od Dudy kolejną w swojej karierze nominację do Nagrody im. Miesa van der Rohe, nie miał żadnych zdjęć, żeby wysłać je na konkurs. I był całą akcją tak zmęczony, że pierwszy raz w życiu myślał, że te zdjęcia odpuści i niczego do fundacji nie wyśle. Przełamał się na kilka dni przed terminem, ale prosić klienta o zmianę zdania nie zamierzał. Wymyślił więc, że zrobi zdjęcia ukradkiem, nie informując o tym właściciela.
Juliusz Sokołowski (na ziemi) i Jakub Certowicz (na podnośniku) podczas robionej w tajemnicy przed właścicielem sesji zdjęciowej
archiwum prywatne Roberta Koniecznego
– Zadzwoniłem do Julka Sokołowskiego i pytam go wprost: „Julek, jesteś gotowy na śmierć?” – wspomina dzisiaj z kwaśnym uśmiechem. – Pojechaliśmy nad ranem w trójkę: Julek, Jakub Certowicz, jego ówczesny asystent i ja. Drabinkę malarską wziąłem, zaczęliśmy robić foty. Dom był już wtedy gotowy w całości, wszystko fajnie wykończone. Zrobiłem Julkowi pamiętne zdjęcie, jak stoi na tej drabince i fotografuje. W końcu właściciel nas przyuważył i pogonił, choć mnie nie poznał. Sesja nie była skończona, mieliśmy tylko jedno zdjęcie, jak dom stoi częściowo otwarty, a tu chodziło o zdjęcie z góry, żeby pokazać, jak te wielkie ściany chodzą. Trzeba było zamówić podnośnik koszowy. Później to był w KWK zawsze test na rozmowie o pracę na stanowisko asystentki – w pół godziny zorganizować podnośnik koszowy. Dziewczyna, która wówczas była asystentką, dała radę. Podnośnik przyjechał, a tu ja na łyso, Julek na łyso i trzeci facet jeszcze. Kierowca myślał, że jesteśmy jakąś grupą włamywaczy. Do podnośnika miał odwagę wejść tylko Certowicz. Wyjechał do góry, fotografuje, nagle brama się otwiera i wyjeżdża właściciel. Ja uciekłem do auta, a właściciel… pojechał. My chwila oddechu, fotografujemy dalej. A tu policja jedzie! My już panika taka, że ten kosz jeszcze nie zjechał do końca na dół, a kierowca już ruszał, bo chciał uciekać. Okazało się jednak, że właściciel niczego nie zauważył. Myślał, że latarnię jakąś naprawiamy czy coś. A policja po prostu przejeżdżała, zwyczajny patrol, i też uwagi nie zwróciła. Było jednak już za późno, żeby dalej próbować. Zdjęcia mieliśmy, ale fatalne, robione w deszczu, który smętnie spływał po tych szarych ścianach. Potem przyjrzeliśmy się im i zrozumieliśmy, że one z jednej strony są niby fatalne, ale z drugiej niezwykle klimatyczne, na swój sposób genialne – rekonstruuje wydarzenia Konieczny. – Zdjęcia wyszły bardzo źle, pogoda była kiepska, no ale powstały – kontruje Certowicz. – Długo męczyliśmy się z obróbką. Chcieliśmy mieć sekwencję z otwieraną i zasuwaną bramą, ze śluzami. Trzeba to było dorysować, te ściany potem doklejaliśmy komputerowo. Był jeszcze pomysł na robienie wnętrz tak, żeby nie wchodzić do środka, tylko podjechać od tyłu, od sadu. Robiliśmy to ekstremalnie długim obiektywem w nocy, ale to już zupełnie nie wyszło – opowiada. – Robert nam to wtedy przedstawił tak, że na śmierć i życie się pokłócili z tym facetem, że zdjęcia mieli w umowie, a tu nagle świr go nie chce wpuścić. Dzisiaj wiem, że te kłótnie nie były całkowicie bezzasadne i że ta historia ma trochę więcej odcieni. Wtedy nie byliśmy wystarczająco krytyczni – przyznaje fotograf.
Rozkładówka „Mark Magazine” z deszczowej, robionej bez zgody właściciela sesji
archiwum KWK Promes
Jedno z najlepszych światowych pism architektonicznych – „Mark Magazine” – przygotowywało wówczas publikację o Polsce i przegląd naszego rynku architektonicznego. Spośród propozycji zebranych przez obserwatorów do publikacji wybrano właśnie Dom Bezpieczny Koniecznego i zdjęcia zrobione z drabinki malarskiej.
– Byli zachwyceni. Myśleli, że my tak specjalnie zrobiliśmy, że to niby takie nawiązanie do nazwy – śmieje się Konieczny.
Fotografie trafiły na okładkę.
„Mark Magazine” jest anglojęzycznym miesięcznikiem. W Polsce można go było wtedy kupić jedynie w Empiku. O istnieniu dopiero co wybudowanego Bezpiecznego prawie nikt wówczas nie wiedział. Osób, które mogły skojarzyć dom ze stroniącym przecież od towarzystwa jego właścicielem, musiało być dosłownie kilka. Jednej z nich zalana wodą bryła, widniejąca na okładce czasopisma w salonie prasowym, wydała się znajoma. „Cześć! Widziałeś swój dom w gazecie?” – powiedział głos przyjaciela w słuchawce, a właścicielowi Bezpiecznego pociemniało w oczach. Telefon wykonał Jacek Perkowski, który od kilku miesięcy mieszkał już w zaprojektowanym przez Koniecznego Domu OUTrialnym.
Gospodarz Bezpiecznego pokazuje nam egzemplarz „Mark Magazine” z czerwca 2009 roku.
– Zamieszkaliśmy tu 5 sierpnia 2008 roku. Niedługo potem Konieczny nasłał na nas fotografów. Pamiętam taki moment, że wyjeżdżam z domu, a tu ktoś niby lampę uliczną naprawia. I drugi, kiedy już bez żadnej przykrywki, na bezczela, ktoś robił zdjęcia zza płotu. Nie udało mi się wtedy go złapać, nie byłem też świadomy, że za tym stoi Konieczny. Takie coś mi się już we łbie nie mieściło. Robili zdjęcia wbrew umowie, bez zgody! I kilka miesięcy później widzę te zdjęcia w gazecie! – denerwuje się inwestor. – Nie pamiętam już, czy ja do niego zadzwoniłem, czy adwokat. Spotkaliśmy się i powiedziałem mu, że to, co zrobił, jest straszne. Że to jest już upadek. Zdeptany był... – wspomina. – Podpisaliśmy porozumienie. Konieczny zapłacił mi odszkodowanie, ale i tak nie mogłem patrzeć na te zdjęcia.
Na mocy wspomnianej ugody architekt zapłacił inwestorowi dziesięć tysięcy złotych. Formalną sesję, bez wnętrz, zrobił ostatecznie Aleksander Rutkowski. Właściwie wszystkie zdjęcia Bezpiecznego, jakie można od tego momentu oglądać w czasopismach lub w internecie, są jego autorstwa i pochodzą z tej jednej sesji. A publikacji było sporo zarówno w kraju, jak i za granicą. Bezpieczny potwierdził w oczach przedstawicieli branży, że spektakularny sukces Aatrialnego nie był jednorazowym strzałem. Ustanowił wizerunek Koniecznego jako architekta, który życzenia klienta potrafi przekuć w nadrzędną ideę określającą cały obiekt. Trudno powiedzieć, kiedy Konieczny narodził się jako konceptualista. Można jednak uznać, że z chwilą zakończenia budowy Bezpiecznego jako konceptualista w pełni dorósł.
Otwarty Dom Bezpieczny w wieczornej scenerii. Widok z tarasu na dachu basenu
Fot. Olo Studio
W artykułach o Domu Bezpiecznym zdecydowanie przeważały pozytywne oceny, ale pojawiły się też pierwsze sygnały krytyki, wysuwane z pozycji społecznych.
– Pamiętam dyskusje w Holandii, gdzie projekt był prezentowany w jakimś konkursie. Bezpieczny nie był tam zrozumiany, odbiór był skrajnie negatywny. Tłumaczenie, że to dom „bezpieczny”, odcinający się od otoczenia, sytuowało nas nie w Europie, ale może w Bejrucie. Mówiono nam, że to nie jest dobra rzecz do pokazywania. Ale to też odnosi się do kontekstu kulturowego – opowiada Mariusz Ścisło, były prezes SARP-u. – Pracowałem osiem lat z Rosjanami, byliby zachwyceni takim podejściem do domu – dodaje, nie mając świadomości, że oferta zaprojektowania całego osiedla domów bezpiecznych przyszła do Koniecznego zarówno z Rosji, jak i z USA.
Dom autorstwa Philipa Johnsona z lat czterdziestych XX wieku inspiruje Koniecznego do dziś
edycja Elizabeth Mock, opublikowane przez MoMA
„Projekt KWK Promes kumuluje w sobie wszystkie choroby trawiące dziś polską strefę publiczną, przestrzeń społeczną i w konsekwencji także architekturę. Choć budynek zrealizowany został w niewielkiej podwarszawskiej miejscowości, nie stara się tworzyć z nią całości. Jest zupełnie obcym tworem, a jego mieszkańcy nie należą do tamtejszej społeczności. To zjawisko symptomatyczne – otaczające wielkie ośrodki wsie i miasteczka stają się sypialniami. Napływowi z reguły niechętnie włączają się w lokalną codzienność, traktując swój kawałek ziemi jako refugium, małą idyllę z dala od zgiełku i pośpiechu. (…) Bezpieczny wprost przekazuje komunikat: teren prywatny – nie chcę mieć z wami nic wspólnego. Staje się ufortyfikowaną bramą do prywatnego, egoistycznego świata, w którym panują ład i porządek dyktowane przez jego właścicieli. Gdy do tego dodać paranoiczne wrażenie zagrożenia – psychozę, której ulega wielu z nas – i potrzebę bezpieczeństwa, będącego dobrze sprzedającym się, choć luksusowym towarem, to wynika z tego, że budynek jest bliskim krewnym niezliczonych grodzonych i strzeżonych osiedli, wyrastających w polskich miastach jak grzyby po deszczu i psujących ich przestrzeń. Powstają one niczym łuki triumfalne znaczące kolejne zwycięstwa »prywatnego« nad »publicznym«. Dom Bezpieczny, choć sankcjonuje ten sposób myślenia o przestrzeni, nie jest, rzecz jasna, przyczyną wszelkiego zła. (…) To znak czasów i trudno za ten stan rzeczy obarczać winą architektów czy inwestorów. Architektura nie jest przyczyną degradacji. Jest tylko narzędziem, a zarazem jedną z ofiar choroby, której leczenie trwać może dziesięciolecia” – pisał w miesięczniku „Architektura & Biznes” Michał Duda⁴⁷.
Most zwodzony oraz okiennice podczas otwierania się
Fot. Olo Studio
Intencje właściciela co do formy budynku zostały odczytane przez architekta w stu procentach trafnie, co tylko podkreśla spójność architektury z ideą inwestora. Trzeba jednak pamiętać, że Bezpieczny jest raczej wariacją na temat idei bezpieczeństwa, a nie jej praktyczną realizacją. Sprawiające wrażenie ważących dziesiątki ton ruchome ściany i okiennice są w rzeczywistości lekkimi konstrukcjami szkieletowymi, obitymi, podobnie jak cała elewacja, panelami z szarej sklejki, co widać dopiero, gdy zbliżymy się do budynku. Gdyby masywne okiennice o grubości pięćdziesięciu centymetrów miały być z betonu, byłyby przecież absurdalnie ciężkie, a mechanizmy pozwalające nimi sterować – horrendalnie drogie. Dostajemy więc coś w rodzaju teatru o bezpieczeństwie, a cytowany powyżej Michał Duda pisze wręcz o „barokowej iluzji”, z jaką spotyka się każdy oglądający fotografie Bezpiecznego.
Praktycznie rzecz ujmując, nie inaczej jest przecież z grodzonymi osiedlami, gdzie jako ochroniarzy zatrudnia się kiepsko przeszkolonych emerytów i inwalidów. Dom Bezpieczny ma nie tyle odstraszać potencjalnych złodziei, ile zamanifestować stanowcze odcięcie się właścicieli od innych ludzi. Płoty ciągnące się wokół apartamentowców są takim samym komunikatem. Trzeba też pamiętać, że grodzenie całych osiedli i ogromnych terenów w miastach pomiędzy budynkami jest jednak czym innym niż ogrodzenie domu jednorodzinnego. A Konieczny dokłada do tego rozróżnienia jeszcze swoją interpretację.
– Pomyślmy o tym tak, że ogrodzenie jest po prostu elementem domu, jego ścianą, tyle że pozbawioną dachu. Dobrze zaprojektowane ogrodzenie i przestrzeń można potraktować jak materię architektoniczną. Ten motyw mnie fascynuje i rozwijam go w kolejnych pomysłach. Tak kilkadziesiąt lat temu projektował w USA Philip Johnson, tak teraz projektuje Eduardo Souto de Moura. Obaj to laureaci Pritzkera, najważniejszej światowej nagrody architektonicznej – wyjaśnia architekt, przekonując, że krytyka Domu Bezpiecznego z pozycji społecznych jest pozbawiona sensu. – Ciekawy jestem, czy Souto de Moura spotkał się kiedyś z zarzutem aspołeczności jego architektury. To, co się dzieje w tym domu i z tym domem, zamyka się przecież na jednej działce. To nie jest przestrzeń publiczna – tłumaczy Konieczny. – Ten dom równie dobrze mógłby mieć białe ściany, daszek z czerwoną dachówką i płot z ażurowej siatki. Najważniejsze było to, że po zetknięciu się ścian z ogrodzeniem miał łączyć się ze strefą ulicy, a ogród pozostawać strefą intymną, bezpieczną – w tym sensie, że dzieci albo pies nie wybiegną na ulicę. Tak samo działa zabudowa szeregowa. Ten prawie idealny sześcian jest wynikiem naszego dążenia do czystości formalnej, do absolutu. Na tym poziomie rozumieliśmy się akurat z inwestorami tak dobrze, że ciemnoszary kolor sami dobrali. Ja bym tego tak dobrze nie zrobił – zapewnia.
Po pierwszych publikacjach właściciel Bezpiecznego przez co najmniej dwa lata był zasypywany propozycjami kolejnych sesji, kręcenia seriali i reklamówek.
– Jest wiele telewizji, które robią lifestyle’owe programy o różnych domach. Bazują na tym, że ludzie chcą się popisać. Uczestniczenie w takim układzie, że próżność jednych karmi drugich, jest dla mnie zbyt obrzydliwe. Raz tylko pozwoliłem nakręcić reklamę Brytyjczykom. Zaproponowali taką sumę, że dałem się kupić – wyjaśnia właściciel Bezpiecznego.
Po sesji zdjęciowej nigdy się już z Koniecznym nie spotkali.
– Ten dom jest konsekwencją postawy, w której się do ludzi nie tęskni. Nie było żadnej parapetówki. Ja nawet starałem się ukrywać, że buduję dom z basenem. Bo bardzo wierzę w taką słowiańską zawiść – podsumowuje właściciel Bezpiecznego.