- W empik go
Konkieta - ebook
Konkieta - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 150 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tak myślał pan Radziechowski i dlatego nosił bardzo ładny cylinder – w zimie czapkę barankową przekrzywioną na bakier, świeży krawat, rękawiczki angielskie i wcale niebrzydką laskę.
Ponadto golił się starannie, wąsy podkręcał w górę – troszkę, ale tylko troszeczkę czernił brwi szpilką i usta (niby chroniąc je przed mrozem) smarował różaną pomadką.
Tyle – co do oznak zewnętrznych.
Co zaś do „moralnej istoty” – naga dusza pana Radziechowskiego miała grubą łupinę z przeciętno-filistersko-urzędniczej waty i w wacie tej czuła się dobrze, miło i swojsko.
Tak było do pewnego okresu, to jest do chwili, w której pan Radziechowski dobił się już pewnego stanowiska.
Bo pan Radziechowski był urzędnikiem. Gdzie, jakim, mniejsza z tym! Słowem był – urzędnikiem, to jest jednym kółkiem więcej w maszynie państwowej. Och! nie hofratem ani znów konceptpraktykantem. On był solidnym „urzędnikiem” – obecnie już prawie, prawie na stanowisku. Lata całe poświęcił, aby dojść wreszcie do owego punktu, z którego urzędnik zaczyna nos zadzierać do góry, wystawiać naprzód klatkę piersiową i dbać nawet o godność swych kaloszy. Lata całe odmawiał sobie wszystkiego, nie wiedział, co biby, druhy, a nawet wesołe miłostki… Starał się być correct i nieposzlakowanym. – Wiedział, że taka mumiowatość w biurokracji jest zaletą – starał się być mumią i… dojść…
Doszedł i stanąwszy przed lustrem z radością zauważył, iż „porządne życie” zakonserwowało jego urodę i świeżość.
– Teraz się puszczę! – powiedział sobie i kupił zaraz w pobliskim bazarze flaszeczkę angielskich perfum i pół tuzina batystowych kolorowych chusteczek. Ze stałym postanowieniem „puszczenia się” zaczął teraz pan Radziechowski chodzić po ulicy Karola Ludwika, szukając odpowiedniej dla siebie konkiety. Lecz – stracił wprawę, potem – na ulicy nie wypadało zaczepiać przyzwoicie wyglądających dam. Niejedna mogła się rozgniewać, te zaś, które zdawały się być mniej skłonne do gniewu, wydawały się panu Radziechowskiemu niegodne jego uwagi.
Bo – pan Radziechowski chciał się puścić – ale puścić en grand.
Pragnął, aby ta konkieta zaznaczyła się w jego życiu. Chciał, aby to była dama, już jeżeli nie z… wielkiego świata – to dama dobrze wychowana, inteligentna, piękna, pełna dystynkcji – urocza…
Tylko tyle!… och! marzeniom nikt tamy położyć nie może.
Lecz szczęście mu nie sprzyjało.
Już dwa razy dał cylinder do odprasowania, zużył dwie pary rękawiczek, spinka poczerniała w krawacie, sztuczny diament od wilgoci stracił blask – a w buteleczce ledwo, ledwo była kropla angielskich perfum, a pan Radziechowski nie zrobił do tej chwili żadnej konkiety.
Ta i owa przeszła, uśmiechnęła się, spojrzała powłóczyście – nie wiadomo – może z lśniącego cylindra, może z rękawiczek zbyt czerwonych, może z wąsów sterczących jak halabardy, może z. owej w watę owiniętej duszy… kto wie z czego się uśmiecha kobieta – kto wie!
Pan Radziechowski zaczął wątpić o sobie.
Nagle – zabłysła gwiazda.
Pan Radziechowski poznał aktorkę.