- W empik go
Konkurs żniwiarek - ebook
Konkurs żniwiarek - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 157 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Stój! stój!…– wołano z ulicy. – A czy to do Rakowca?…
– Do Rakowca, panie! niech pan siada – odpowiedział przylepiony do tyłu powozu konduktor.
Jednocześnie otworzyły się drzwiczki i ukazał się w nich spotniały, zadyszany, przynajmniej dziesięciopudowy wańtuch z ludzką powierzchownością, z nosem przypominającym tegoroczną drożyznę buraków i z dwoma fularami w rękach. Pod jego kolosalną nogą zgrzytnął stopień i wygięły się resory powozu.
– A pfu!… otom się zmachał… Panowie do Rakowca?… i ja też do Rakowca, na konkurs. z moim parobkiem. Czterdzieści mil drogi jak orzech zgryzł, dwa dni i trzy noce bez snu i dobrego jadła, a wszystko, ażeby stanąć na czas. Józiek, bałwanie!… siadaj mi tu zaraz, bo ci kości na nic pogruchoczę…
Na to uprzejme wezwanie, jakby z pod ziemi zjawił się opalony wiejski młodzian, w dość starannie połatanej sukmance i dość obficie dziegciem wysmarowanych butach. Ledwie jednak oparł rękę na antabie wehikułu, z zamiarem wejścia do środka, kiedy popędliwy pan jego huknął znowu:
– To tu twoje miejsce, kanaljo? a na kozioł nie łaska. Ja ci!…
Skonfundowany młodzieniec zniknął, omnibus za chwilę ruszył, a otyły przybysz ciągnął dalej znacznie już spokojniejszym głosem:
– Jestem Walenty… obywatel ziemski i umyślnie o czterdzieści mil przyjechałem na konkurs z moim parobkiem, ażeby przyjąć udział w ceremonji, obchodzącej rolnictwo krajowe… Dwa dni i trzy noce nie spałem i jestem jak zbity… To też pozwolicie, panowie… że się chwilkę zdrzem…
Nim dokończył, już żółty fular z lewej ręki leżał na ławce, ponsowy fular z prawej na podłodze, słomiany kapelusz na nosie, a krótko ostrzyżona i krzaczastemi wąsami ozdobiona głowa miłośnika krajowego rolnictwa z gorączkowym pośpiechem zaczęła wybijać takty na ścianach omnibusu. Teraz dopiero reszta podróżnych przekonała się, że nowy członekamator konkursu dźwiga na sobie płócienną otwartą marynarkę, płócienną otwartą kamizelkę i parę innych również płóciennych i otwartych szczegółów, i że wielka ilość spowijających go tkanin nasuwa pytanie: czy właściciel ich przyjechał tylko oglądać żniwiarki, czy też zareklamować fabrykę płótna, z której jego garnitur pochodził?
– Już śpi… co za szczęśliwe usposobienie! – westchnął jakiś warszawiak, którego najwydatniejsze przymioty osobiste koncentrowały się w jedwabnym cylindrze i śnieżnej białości muszkieterach.
– A hem!… a hum!… – odkaszlnęli w odpowiedzi dwaj siedzący naprzeciw siebie obywatele ziemscy, jeden w wypłowiałej czapce i przenicowanym surducie, drugi zaś w wypłowiałym surducie, a przenicowanej czapce.
– Jakież urodzaje?… – ciągnął wykwintny mieszczuch.