Korona z kości - ebook
Korona z kości - ebook
Porywająca opowieść o trzech księżniczkach i przeznaczeniu, dla którego się urodziły: uwodzeniu, podbojach i koronie Cesarzowa Margaraux miała plany co do swoich córek od dnia ich narodzin. Księżniczki Sophronia, Daphne i Beatriz zostaną królowymi. A teraz, w wieku szesnastu lat, każda z nich musi opuścić ojczyznę i poślubić swojego księcia. Piękne, inteligentne i skromne dziewczyny wydają się być idealnymi pannami młodymi. I tylko cesarzowa wie, że ich niedocenianie jest poważnym błędem – księżniczki wcale nie są tak niewinne, na jakie z pozoru wyglądają. Od urodzenia szkolono je w sztuce podstępu, uwodzenia i wykorzystywania przemocy. Mają jeden cel - obalenie monarchii, w których się znalazły, a ich małżeństwa to zaledwie pierwszy etap wielkiej wizji ich matki: objęcia rządów nad całym kontynentem Vesterii.
Księżniczki spędziły całe życie na przygotowaniach i teraz są gotowe, każda ze swoimi sekretnymi umiejętnościami i każda z jednym życzeniem zaczerpniętym z gwiazd. Tyle, że gwiazdy mają swoje własne plany, a i matka nie zdradziła córkom wszystkich swoich zamiarów…
„Fascynująca książka, która genialnie łączy magię, romans i przygodę”.
„Booklist”
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8335-045-5 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
KRÓLEWSKIE RODY VESTERII
*
Powiada się, że w dniu urodzin księżniczek gwiazdy świecą jaśniej. Jednak te trzy księżniczki uważają to za banialuki. Gwiazdy wyglądają tak samo jak zawsze, a w tym roku, w noc poprzedzającą opuszczenie przez nie rodzinnego domu po raz pierwszy, wszystko — łącznie z gwiazdami — zdaje się znacznie ciemniejsze.
Dźwięki biesiady niosą się po pałacu, choć już zbliża się północ, lecz księżniczki opuściły uroczystość. Daphne wydobywa butelkę szampana z wiaderka z lodem, podczas gdy Beatriz mruga do służącego, a Sophronia czuwa, by upewnić się, że ich matka niczego nie widzi. Spełniły swój obowiązek, tańczyły i wznosiły toasty, ściskały dłonie i całowały policzki, uśmiechały się, aż rozbolały je twarze, ale ostatnie kilka minut dzieciństwa chcą spędzić w taki sam sposób, w jaki przyszły na świat przed szesnastu laty: razem.
Ich pokoje niewiele się zmieniły, odkąd zostały im przydzielone we wczesnym dzieciństwie — nadal były to trzy identyczne białe pomieszczenia połączone ze wspólnym salonem, każde z takim samym białym łóżkiem z baldachimem, ułożonymi w wysoki stos jedwabnymi poduszkami, identycznym brzozowym biurkiem i szafą, inkrustowaną złotem we wzór winorośli i kwiatów, a także jednakowymi pluszowymi dywanami w kolorze różu na podłodze. Wspólny salon jest pełen obitych aksamitem krzeseł i króluje w nim marmurowy kominek wyrzeźbiony tak, by przedstawiać układ ciał niebieskich w chwili ich narodzin — pełnia księżyca z inkrustowanego opalu pośrodku, otoczona konstelacjami: Ciernistą Różą, Głodnym Jastrzębiem, Samotnym Sercem, Płomienną Koroną i, oczywiście, Trzema Siostrami.
Plotka głosi, że cesarzowa Margaraux zleciła nadwornemu empirejczykowi, Nigellusowi, użycie magii, aby upewnić się, że urodzą się, gdy nad ich głowami skrzyżują się Trzy Siostry, ale inni twierdzą, że to niedorzeczne — w końcu po co królowa miałaby życzyć sobie trzech dziewczynek, skoro jeden chłopiec byłby o wiele bardziej przydatny?
Inni szepczą, że Trzy Siostry to konstelacja, z której Nigellus ściągnął gwiazdę, aby spełnić życzenie cesarzowej dotyczące posiadania potomstwa, choć wydaje się, że żadnej gwiazdy nie brakuje. Wszyscy jednak się zgadzają, że cesarzowa musiała złożyć życzenie odnośnie do potomstwa. Jak inaczej cesarz w wieku siedemdziesięciu lat mógł nagle spłodzić trzy córki, skoro jego poprzednia żona i niezliczone kochanki nigdy nie zaszły w ciążę?
I pozostaje jeszcze kwestia koloru oczu księżniczek — nie brązu jak u matki czy błękitu jak u ojca, ale srebrzystego gwiaździstego srebra, które cechowało wyłącznie poczętych za pomocą magii. Tych, w których żyłach płynie gwiezdny pył.
DAPHNE
Siedząc na dywanie przed kominkiem, Daphne nie może powstrzymać się od spojrzenia na konstelacje, gdy poprawia zieloną sukienkę z organzy imitującej płatki kwiatów.
Wiadomo, że dzieci urodzone pod Ciernistą Różą są piękne.
Urodzeni pod Głodnym Jastrzębiem są ambitni.
Dzieci Samotnego Serca wedle powszechnej wiedzy poświęcają więcej niż inni.
Płomienna Korona oferuje swojemu potomstwu władzę.
A Trzy Siostry nadają równowagę i harmonię.
Są oczywiście wyjątki — Daphne zna mnóstwo ludzi urodzonych pod Ciernistą Różą, którzy nie wyrośli na pięknych dorosłych, i wielu urodzonych pod Płomienną Koroną, którzy zostali kominiarzami bądź uprawiali kapustę. Ale wciąż większość ludzi wierzy we wróżby gwiazd — nawet Daphne, kierująca się logiką w wielu kwestiach, bierze sobie do serca codzienne horoskopy przedstawiane jej przy śniadaniu.
Kiedy próbuje otworzyć szklanym pilnikiem do paznokci skradzioną butelkę szampana, jej spojrzenie wciąż wędruje w stronę kominka. Po krótkiej dłubaninie butelka odkorkowuje się z głośnym trzaskiem, który sprawia, że Daphne wydaje okrzyk, gdy korek wzbija się w powietrze i uderza w żyrandol nad nią, wydobywając z kryształów synchroniczne kuranty. Szampan musuje na jej sukni i dywanie, zimny i mokry.
— Ostrożnie! — woła Sophronia, spiesząc do przyległej damskiej toalety po ręczniki.
Beatriz prycha, trzymając trzy delikatne kryształowe kieliszki przy szyjce butelki, a Daphne napełnia je niemal po brzegi.
— Bo co? — woła za Sophronią. — Nie zostaniemy tu wystarczająco długo, żeby wpaść w tarapaty z powodu zniszczenia dywanu.
Sophronia wraca z ręcznikiem i zaczyna wycierać rozlany alkohol, marszcząc przy tym brwi.
Widząc jej minę, Beatriz mięknie.
— Wybacz, Sophie — mówi, po czym upija łyk z jednego z kieliszków i podaje pozostałe siostrom. — Nie miałam na myśli… — Urywa, niepewna, co właściwie miała na myśli.
Sophronia też chyba nie wie, ale rzuca przemoczony ręcznik na podłogę i opada na kanapę obok Beatriz, która obejmuje ją, a jej suknia bez rękawów uszyta z różowej tafty szeleści przy tym cicho.
Daphne spogląda na nie znad krawędzi kieliszka, wypijając połowę jednym haustem, zanim jej oczy skierują się na mokry ręcznik.
Zanim wyschnie, opuścimy to miejsce. Nie zobaczymy się przez rok, myśli.
Pierwsza część jest dość znośna — Bessemia jest ich domem, ale zawsze wiedziały, że wyjadą, gdy osiągną pełnoletność. Beatriz na południe do Cellarii, Sophronia na zachód do Temarinu, a Daphne na północ do Friv. Przygotowywały się do swoich obowiązków, odkąd Daphne pamięta. Miały za zadanie poślubić książęta, z którymi zostały zaręczone, i popchnąć swoje kraje do wojny przeciwko sobie, pozwalając matce zgarnąć roztrzaskane kawałki i dodać je do rodzimej domeny niczym nowe klejnoty do jej korony.
Ale to wszystko pieśń przyszłości. Daphne odsuwa na bok intrygi matki i skupia się na siostrach. Siostrach, których nie zobaczy przez rok, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Przez całe życie nie oddalały się od siebie na więcej niż kilka godzin. Jak poradzą sobie przez cały rok?
Beatriz najwyraźniej dostrzega, jak uśmiech Daphne blednie, bo sama dramatycznie przewraca oczami — to jej sposób na nieokazywanie emocji.
— Daj spokój — mówi Beatriz, ale jej głos lekko się załamuje. Klepie sofę obok siebie.
Daphne wstaje na chwilę z dywanu, po czym opada bez gracji obok siostry, kładąc głowę na jej odkrytym ramieniu. Błękitna suknia wygląda na niewygodną, a jej gorsetowy stan wbija się w skórę, pozostawiając czerwone wgłębienia widoczne ponad materiałem, ale Beatriz zdaje się tego nie czuć.
Daphne zastanawia się, czy ukrywanie uczuć nie jest sztuczką, jakiej Triz nauczyła się podczas treningu z pałacowymi kurtyzanami — koniecznością, jak powiedziała ich matka, aby zrealizować jej własny cel w Cellarii — czy też po prostu jej siostra tak już ma: choć jest od niej zaledwie dwie minuty starsza, od zawsze udaje kobietę, podczas gdy Daphne wciąż czuje się jak dziecko.
— Jesteś strapiona? — pyta Sophronia, upijając ze swojego kieliszka najmniejszy możliwy łyk.
Mimo że są trojaczkami, ona ma niższą tolerancję na alkohol niż jej siostry. Pół kieliszka szampana dla niej to równowartość dwóch pełnych kieliszków dla Daphne i Beatriz.
Mam nadzieję, że jeden z jej pracowników w Temarinie o tym wie, myśli Daphne. I że ktoś będzie miał na nią oko, kiedy my już nie będziemy przy niej.
Beatriz prycha.
— Czym, u licha, miałabym się przejmować? W tym momencie czuję, że i we śnie mogłabym uwieść lorda Savelle’a.
Lord Savelle to pierwsza część wielkiego planu cesarzowej — temariński ambasador w Cellarii, odpowiedzialny za utrzymanie pokoju między krajami przez ostatnie dwie dekady, najdłuższym od wieków okresie bez wojny. Kompromitując go, Beatriz ponownie rozpali konflikt i dorzuci kilka dodatkowych polan do ognia.
— Cellaria sama w sobie by mnie niepokoiła — przyznaje Sophronia, wzdrygając się. — Zero empirejczyków, zero gwiezdnego pyłu, zero magii. Słyszałam, że król Cesare kazał spalić żywcem człowieka, ponieważ uznał go za winnego suszy.
Beatriz tylko wzrusza ramionami.
— Tak, cóż, przygotowywałam się do tego, prawda? — stwierdza. — A narastająca paranoja króla powinna jeszcze bardziej ułatwić wszczęcie wojny. Mogę was obie pod tym względem prześcignąć.
— Osobiście stawiałabym na Sophie — rozmyśla Daphne, popijając szampana. — Jako jedyna z nas poślubia króla, a nie zwykłego księcia, i jestem pewna, że Leopold wypowiedziałby wojnę Cellarii, gdyby tylko zatrzepotała rzęsami i poprosiła go o to.
Chociaż te słowa mają być żartem, nastaje po nich nieprzyjemna cisza. Sophronia odwraca wzrok, jej policzki robią się jaskrawoczerwone, a Beatriz rzuca Daphne gniewne spojrzenie. Daphne ma wrażenie, że coś przeoczyła, i to nie pierwszy raz. Cała trójka jest sobie bliska, ale Beatriz i Sophronię zawsze łączyła nieco silniejsza więź. Daphne nie ma nic przeciwko — w końcu sama zawsze była najbliżej ich matki.
„Beatriz jest z was najpiękniejsza. Nie będzie miała problemu ze zdobyciem cellariańskich serc. Sophronia jest najsłodsza i z łatwością zjedna sobie Temarińczyków” — powiedziała cesarzowa do Daphne dzień wcześniej, głosem przypominającym ton generała wysyłającego wojska na front. Słowa sprawiły, że Daphne wstrzymała oddech, póki matka nie pochyliła się ku niej, przyciskając chłodną dłoń do policzka córki i błogosławiąc ją rzadko widywanym, szerokim uśmiechem. — Ale ty, kochanie, jesteś moją najgroźniejszą bronią, więc potrzebuję cię we Friv. Bessemia potrzebuje cię we Friv. Jeśli pewnego dnia zamierzasz zająć moje miejsce, musisz udowodnić, że potrafisz wypełnić misję.
Wstyd i duma ścierają się w Daphne, a ona pociąga kolejny łyk szampana, mając nadzieję, że jej siostry niczego nie zauważą. Nie może ich winić za to, że ukrywają przed nią różne rzeczy — sama również ma własne sekrety.
Logiczna część jej umysłu wie, że matka miała rację, prosząc ją, by zachowała to dla siebie — nigdy nie wspomniała, że uczyni jedną z nich spadkobierczynią, a informacja, że tytuł przypadnie Daphne, mogłaby wyłącznie wzbudzić ich zazdrość. Daphne tego nie chce. Szczególnie nie dzisiaj.
Wzdycha głośno, opadając głębiej na wyściełanej poduszkami sofie.
— Przynajmniej wasi książęta są przystojni i zdrowi. Jeden z frivijskich szpiegów mówił, że księciu Cillianowi tak wiele razy przystawiano pijawki, że całą skórę ma pokrytą strupami. Inny twierdzi, że prawdopodobnie nie przeżyje kolejnego miesiąca.
— Miesiąc to mnóstwo czasu na małżeństwo — zauważa Beatriz. — Jeśli to wszystko prawda, to tylko powinno ci znacznie ułatwić zadanie. Nie wyobrażam sobie, że stanie ci na drodze. Friv jest tak młodym krajem, że łatwo będzie wykorzystać chaos wywołany śmiercią jedynego następcy tronu. Może ty jako pierwsza z nas wrócisz do domu.
— Mam nadzieję — mówi Daphne. — Niemniej nie mogę uwierzyć, że utknę w zimnym, ponurym Friv, podczas gdy ty będziesz odpoczywać na słonecznych cellariańskich plażach, a Sophie będzie uczestniczyć w tych legendarnych temarińskich przyjęciach.
— Przecież nie jedziemy tam odpoczywać na plażach lub bawić się na przyjęciach, nieprawdaż? — przypomina jej Sophronia, lecz Daphne machnięciem dłoni zbywa jej słowa.
— I tak będzie to lepsze tło niż śnieg, szare niebo i jeszcze więcej śniegu — narzeka.
— Nie ma potrzeby dramatyzować — odpowiada Beatriz, przewracając oczami. — Poza tym masz najłatwiejsze zadanie z nas wszystkich. Co masz do zrobienia? Ukraść królewską pieczęć? Sfałszować kilka dokumentów? Przyznaj to, Daph.
Daphne kręci głową.
— Znacie mamę. Jestem pewna, że kryje się za tym dużo więcej.
— Przestań — przerywa Sophronia łamiącym się głosem. — Nie chcę już o tym rozmawiać. To nasze urodziny. Czy nie powinnyśmy przynajmniej skupić się na nas, a nie na niej?
Daphne i Beatriz wymieniają ponure spojrzenia, ale Beatriz odzywa się pierwsza.
— Oczywiście, Sophie — mówi. — Możemy wznieść toast?
Sophronia zastanawia się przez chwilę, po czym unosi kieliszek.
— Za siedemnastkę — mówi.
Daphne śmieje się.
— Och, Soph, już się spiłaś? Mamy po szesnaście lat.
Sophronia wzrusza ramionami.
— Wiem o tym — zapewnia. — Ale szesnaście lat to czas, kiedy musimy się pożegnać. Do siedemnastych urodzin wrócimy tu ponownie. Znów będziemy razem.
— W takim razie za siedemnastkę — powtarza Beatriz, unosząc kieliszek.
— Za siedemnastkę — dodaje Daphne, stukając się z nimi kieliszkiem, po czym cała trójka dopija szampana.
Sophronia opiera się o poduszki sofy i zamyka oczy, najwyraźniej usatysfakcjonowana. Beatriz bierze pusty kieliszek Sophronii i odstawia go razem ze swoim na podłodze, z dala od niej, po czym odchyla się do tyłu i wpatruje w sklepiony sufit, gdzie wirujące układy gwiazd zostały namalowane błyszczącym złotem na ciemnoniebieskim tle.
— Jak mawia matka — mruczy Beatriz — jesteśmy trzema gwiazdami tej samej konstelacji. Odległość tego nie zmieni.
To zaskakująco sentymentalne jak na Beatriz, ale Daphne sama czuje się teraz trochę melancholijnie, więc lokuje się obok swoich sióstr, obejmując każdą z nich ramieniem w talii.
Znajdujący się w pokoju wysoki zegar z marmurową tarczą wybija północ z głośnym kurantem, który odbija się echem w uszach Daphne, gdy dziewczyna wyrzuca słowa matki z pamięci i kurczowo trzyma siostry.
— Wszystkiego najlepszego — mówi, całując kolejno każdą z nich w policzek i zostawiając smugi bladoróżowej pomadki.
— Wszystkiego najlepszego — odpowiadają, a w ich głosach pobrzmiewa wyczerpanie. W ciągu kilku sekund obie zasypiają, słychać tylko ich ciche, równe oddechy, ale mimo woli Daphne nie może do nich dołączyć. Sen nie pochłonie jej, dopóki przez okno nie przebije się pasmo porannego słońca.
SOPHRONIA
Sophronii nie wolno płakać, ani w obecności cesarzowej, ani w karecie jadącej do centrum Bessemii, miejsca, w którym ona i jej siostry będą musiały się pożegnać. Łzy kłują ją w oczy i palą w gardle, ale dziewczyna zmusza się, by je powstrzymać, świadoma krytycznego spojrzenia matki, zawsze skłonnej do dostrzeżenia niedostatków i, jak się wydaje, w Sophronii wynajdującej je bardziej niż w Daphne czy Beatriz.
„Łzy to broń” — lubi powtarzać cesarzowa Margaraux, zaciskając pełne, pomalowane usta. „Ale ja jestem na nie odporna”.
Sophronia nie zamierza używać swoich łez jako broni, lecz nie może powstrzymać burzy emocji. Zmusza się do zachowania zimnej krwi, świadoma, że jej matka siedzi na ławce naprzeciw niej, cicha, wytrwała i silna w sposób, którego Sophronia nie opanowała, bez względu na to, ile lekcji by odbyła.
Powóz podskakuje na wyboju, a Sophronia używa tego jako pretekstu, by wytrzeć łzę, która zdołała wypłynąć.
— Znacie rozkazy — mówi ich matka, przerywając ciszę. Brzmi beznamiętnie, jakby była znudzona. Jakby wyjeżdżała na weekend na wieś, a nie żegnała się z całą trójką swoich dzieci jednocześnie. — Oczekuję raportów w miarę postępów.
— Tak, mamo — mówi Daphne.
Ponieważ siedzą obok siebie, nie sposób nie dostrzec podobieństwa między nimi. Obejmuje ono coś więcej niż czarne jak atrament loki, które okalają ich twarze w kształcie serca. To coś więcej niż oczy z gęstymi rzęsami — u Daphne srebrne, jak u Sophronii i Beatriz, podczas gdy u ich matki przypominające ciepły i płynny bursztyn. To coś więcej niż piegi, które tańczą nad łukach wyrazistych kości policzkowych i lekko zadartych nosków. Podobieństwo widać w tym, jak siedzą, z wyprostowanymi plecami, nogami skrzyżowanymi w kostkach, dłońmi złożonymi na kolanach. Widać je w ułożeniu ust, zaciśniętych i opuszczonych w kącikach.
Ale w uśmiechu Daphne jest ciepło, jakiego Sophronia nigdy nie widziała u ich matki.
Ta myśl sprawia, że kłuje ją w sercu, i odwraca wzrok od Daphne, skupiając się zamiast tego na aksamitnym obiciu siedzenia za ramieniem siostry.
— Tak, mamo — powtarza, mając nadzieję, że jej głos brzmi jak głos Daphne, spokojny i pewny. Ale, oczywiście, taki nie jest. Oczywiście, że drży.
Matka mruży oczy, po czym otwiera usta z przygotowaną już naganą, ale Beatriz interweniuje pierwsza z zimnym, krzywym uśmiechem na ustach, gdy ponownie wtrąca się między Sophronię i cesarzową.
— A jeśli będziemy zajęte czymś innym? — pyta, unosząc brwi. — Z tego, co słyszałam, życie nowożeńców może być dość… zajmujące.
Ich matka odrywa wzrok od Sophronii, skupiając się na Beatriz.
— Zachowaj to na Cellarię, Beatriz — mówi. — Będziesz wysyłała wieści zakodowane tak, jak was uczono.
Beatriz i Daphne krzywią się, w przeciwieństwie do Sophronii. Kryptologia przychodziła jej z o wiele większą łatwością niż siostrom i mimo że je kocha, nie może zaprzeczyć, że doskonalenie się w czymś, z czym one mają ogromne trudności, wywołuje w niej dreszcz przyjemności. Zwłaszcza że Sophronia w tak niewielu kwestiach się wyróżnia. Brakuje jej flirciarskiej maestrii Beatriz oraz jej talentu do kamuflażu, jak również nie dorównuje umiejętnościom Daphne dotyczącym trucizn czy posługiwania się wytrychami. Potrafi jednak złamać kod w czasie o połowę krótszym, niż to zajmuje siostrom, jak również stworzyć go prawie tak samo szybko. Choć wszystkie zgłębiały ekonomię, Sophronia jako jedyna z nich naprawdę lubiła ślęczeć nad ustawami podatkowymi i sprawozdaniami budżetowymi.
— I chyba nie muszę wam przypominać, że wasze życie nowożeńców jest tylko na pokaz — mówi cesarzowa i teraz jej wzrok tak intensywnie spoczął na Sophronii, że tę zaczyna swędzieć skóra.
Policzki Sophronii płoną, gdy czuje, że jej siostry też na nią patrzą z mieszanką litości, współczucia i, w przypadku Daphne, pewną dozą konsternacji. Sophronia nie powiedziała jej o rozmowie, jaką odbyła, gdy matka wzięła ją na stronę tydzień temu, jak również o zimnym spojrzeniu w jej oczach, gdy zapytała Sophronię, bez żadnego wstępu, czy zaczyna żywić jakieś uczucia wobec króla Leopolda.
Sophronia raczej się nie zawahała ani nie dała po sobie poznać, że kłamie, kiedy zaprzeczyła, lecz matka i tak wychwyciła kłamstwo.
„Nie wychowałam cię po to, byś była na tyle głupia, żeby uznać, że się zakochałaś” — stwierdziła, wpychając w ręce Sophronii teczkę dokumentów — raportów ich szpiegów z Temarinu. „Nie kochasz go. Nawet go nie znasz. Jest naszym wrogiem i nigdy o tym nie zapominaj”.
Sophronia przełyka ślinę i odsuwa na bok wspomnienie, a wraz z nim informacje zawarte w tych dokumentach.
— Nie, nie musisz żadnej z nas o tym przypominać — zapewnia.
— Dobrze — stwierdza cesarzowa, zanim jej wzrok padnie na Beatriz, a zmarszczka pomiędzy brwiami się pogłębi. — Jesteśmy prawie na miejscu, popraw oczy.
Beatriz marszczy brwi, sięgając po pierścionek ze szmaragdem na prawej ręce.
— Wiesz, że to swędzi — mówi, przekręcając szmaragd i przytrzymując pierścionek nad jednym okiem, a potem nad drugim, pozwalając, by zielona kropla spadła z pierścienia na każde z nich. Kilka razy mruga, a kiedy ponownie spogląda na wnętrze powozu, jej oczy nie mają srebrnej barwy, jak u Sophronii i Daphne, teraz już emanują jaskrawą zielenią.
— Zapewniam cię, że ten dyskomfort jest niczym w porównaniu z tym, którego byś doznała, gdyby Cellarianie ujrzeli twoje oczy dotknięte przez gwiazdy — zaznacza cesarzowa.
Beatriz znów się krzywi, lecz nie protestuje. Podobnie jak Sophronia wie, że matka ma rację. W Bessemii oczy dotknięte przez gwiazdy są tylko pewną rzadkością, widywaną wyłącznie u dzieci, których rodzice użyli gwiezdnego pyłu do ich poczęcia. Nie są jedynymi członkami rodziny królewskiej posiadającymi srebrne oczy — wiele linii ich przodków było kontynuowanych wyłącznie dzięki obfitym ilościom gwiezdnego pyłu i, w rzadkich przypadkach, pomocy empirejczyków. Ale w Cellarii magia jest zakazana i słyszano wiele opowieści o tamtejszych dzieciach zabitych za posiadanie srebrnych oczu, chociaż Sophronia zastanawia się, ile spośród nich mogło mieć zwyczajne szare oczy.
Powóz zatrzymuje się, a szybkie spojrzenie przez okno potwierdza, że dotarły do celu — polany w centrum Lasu Nemariańskiego. Matka jednak nie wstaje, a jej wzrok przesuwa się powoli po trzech córkach.
Gdy Sophronia przygląda się jej uważnie, odnosi wrażenie, że dostrzega odrobinę smutku na twarzy rodzicielki. Odrobinę żalu. Ale gdy tylko się ona pojawia, znika za maską z lodu i stali.
— Teraz będziecie zdane na siebie — stwierdza cesarzowa niskim głosem. — Nie będzie mnie, żeby was poprowadzić. Ale trenowałyście do tego, moje gołąbeczki. Wiecie, co robić i w kogo uderzyć, jak również znacie czułe punkty wroga. Za rok będziemy rządzić każdym centymetrem tego kontynentu i nikt nie będzie w stanie nam go odebrać.
Sophronia jak zawsze czuje, że serce jej rośnie na myśl o tej przyszłości. Choć boi się przyszłego roku, wie, że w końcu okaże się, iż było warto — kiedy do nich będzie należał cały kontynent Vesterii.
— Jest tylko jedno narzędzie, które mogę wam dać — kontynuuje ich matka. Sięga do kieszeni sukni, wyciąga trzy małe woreczki z czerwonego aksamitu i podaje po jednym każdej z córek.
Sophronia otwiera swój i wysypuje zawartość na dłoń. Chłodny srebrny łańcuszek ślizga się po jej palcach. Zwisa z niego diament, mniejszy niż jej najmniejszy paznokieć. Szybki rzut oka potwierdza, że prezenty sióstr są identyczne.
— Jak na twój gust, to trochę pospolite, mamo — zauważa Beatriz z zaciśniętymi zębami.
To prawda — gust ich matki charakteryzuje się większą wyrazistością: ciężkim złotem, klejnotami wielkości piłki do krykieta, biżuterią, która jasno oznajmia swoją cenę.
Gdy tak o tym myśli, Sophronia już pojmuje.
— Chcesz, żeby pozostały niezauważone — mówi, spoglądając na cesarzową. — Ale dlaczego? To zwykłe diamenty.
W tym momencie oblicze matki zmienia się, gdy jej zaciśnięte usta wykrzywia uśmiech.
— Bo to nie są diamenty, moje gołąbeczki — wyjaśnia, sięgając po łańcuszek Daphne i biorąc córkę za rękę. Gdy mówi, mocuje łańcuszek na nadgarstku. — Zamówiłam je u Nigellusa. Używajcie ich mądrze, o ile w ogóle zajdzie taka potrzeba.
Na wzmiankę o Nigellusie Sophronia wymienia ukradkowe spojrzenia z siostrami. Najbliższy doradca ich matki i nadworny empirejczyk zawsze był czymś w rodzaju zagadki, mimo że od urodzenia stanowił stały element ich życia. Jest dla nich wystarczająco miły, choć trochę zimny, i nigdy nie dał im powodu, by mu nie ufać. Nie tylko one się go boją — cały dwór za nim nie przepada — ale obawiają się jego i cesarzowej zbyt mocno, by zrobić cokolwiek ponad plotkowanie na jego temat.
Sophronia może zliczyć wszystkich empirejczyków na kontynencie na palcach obu rąk — każda rodzina królewska, z wyjątkiem Cellarii, zatrudnia jednego. Ponadto żyje jeszcze kilku prowadzących koczowniczy tryb życia, czy to z natury, czy wskutek wcześniejszych doświadczeń. Chociaż moc zrzucania gwiazd jest dla nich naturalna, stanowi ona dar wymagający rozległych studiów, aby móc go kontrolować. Mówi się, że niewytrenowany empirejczyk jest niebezpieczny i podobno może przypadkowo sprowadzić gwiazdy na ziemię oraz nieumyślnie spełnić własne życzenia poprzez samo oddanie im głosu. Za życia Sophronii w Bessemii nie przyszedł na świat nikt obdarzony tą umiejętnością.
— Gwiezdny pył? — pyta Beatriz nieco kpiącym tonem. — Szczerze, jestem nieco rozczarowana. Za kilkaset astrów mogłabym kupić flakonik od każdego kupca w mieście.
Beatriz jako jedyna z ich trójki rozmawia z matką w ten sposób, i za każdym razem, gdy to robi, Sophronię ogarnia strach, choć w tym przypadku musi się zgodzić. Gwiezdny pył nie jest rzadkością — za każdym razem, gdy w Vesterii opada gwiezdny deszcz, żniwiarze przeczesują wsie, zbierając pozostałe kałuże gwiezdnego pyłu, przynosząc go kilogramami kupcom, którzy go butelkują i sprzedają razem ze swoimi pięknymi klejnotami i jedwabiami, przy czym każda szczypta wystarcza na jedno życzenie — nie dość mocne, by zrobić coś więcej niż uleczenie złamanej kości lub wyeliminowanie trądziku, niemniej dość cenne. Gwiezdny pył można znaleźć w ekwipunku każdego cenionego kupca, z wyjątkiem Cellarii, gdzie nie występują gwiezdne deszcze. Według tamtejszej tradycji gwiezdny pył nie jest darem gwiazd, lecz przekleństwem, a samo posiadanie go jest przestępstwem. Dla Cellarian brak gwiezdnych deszczów jest nagrodą za ich pobożność i znakiem, że ich królestwo może liczyć na gwiezdny uśmiech, chociaż Sophronia zastanawia się, czy nie jest odwrotnie, i wiedza ta została spisana jako balsam dla duszy, który ma przekonać Cellarian, że życie jest lepsze bez magii, do której nie mają naturalnego dostępu.
Cesarzowa tylko się uśmiecha.
— Nie gwiezdny pył — mówi. — Życzenie. Od Nigellusa.
W tym momencie nawet Beatriz milknie, patrząc na bransoletkę z mieszaniną podziwu i strachu. Sophronia robi to samo. Podczas gdy gwiezdny pył jest dość przeciętnym luksusem, życzenie od empirejczyka to coś zupełnie innego. Zwykle takie życzenia wypowiadane są osobiście przez empirejczyka, który składa je pod gwiazdą i za pomocą swojej magii ściąga ją z nieba. Życzenia złożone w ten sposób są silniejsze, bez zwykłych ograniczeń gwiezdnego pyłu, ale z racji skończonej liczby gwiazd, muszą być one wykorzystywane tylko w najtrudniejszych kwestiach. Według wiedzy Sophronii, ostatnim razem Nigellus życzeniem ściągnął z nieba gwiazdę, by zakończyć trwającą miesiącami suszę pustoszącą bessemiańskie wsie. Jego działanie bez wątpienia uratowało tysiące istnień ludzkich i uchroniło resztę gospodarki Bessemii przed gwałtowną zapaścią, ale wielu uważało, że koszt był zbyt wysoki. Sophronia wciąż widziała na niebie miejsce, w którym kiedyś wisiała tamta gwiazda, część konstelacji Chmurnego Słońca zwiastującej zmianę pogody. Sophronia zastanawiała się, jakim konstelacjom brakuje teraz gwiazd dzięki stworzeniu tych błyskotek.
— I zaklęto je w kamieniu? — pyta Beatriz, spoglądając nieco sceptycznie.
— W rzeczy samej — przyznaje matka, wciąż się uśmiechając. — Odrobina alchemii, którą wymyślił Nigellus. Te trzy przedmioty są unikatami w całej historii. Jedynym, co musicie zrobić, jest skruszenie kamieni i wypowiedzenie życzeń. To potężna magia, wystarczająco silna, by ocalić życie. Powtórzę jednak, że powinnyście z niej korzystać wyłącznie wtedy, gdy nie będziecie miały innego wyboru.
Beatriz pomaga Sophronii zapiąć bransoletkę na nadgarstku, a siostra odwzajemnia jej się tym samym. Po wykonaniu tej czynności cesarzowa spogląda na każdą z nich, kończąc finalnym skinieniem głową.
— Chodźcie, moje gołąbeczki — mówi, otwierając drzwiczki powozu i wpuszczając poranny strumień jasnego słońca. — Pora odlotu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki