- promocja
Kosmiczny wyścig. Zdumiewająca historia pierwszego człowieka, który opuścił Ziemię - ebook
Kosmiczny wyścig. Zdumiewająca historia pierwszego człowieka, który opuścił Ziemię - ebook
Opowieść o najpiękniejszej przygodzie ludzkości.
Jest rok 1961. Szczytowy okres zimnej wojny. 12 kwietnia o godzinie 09:07 młody Rosjanin siedzi w maleńkiej kapsule na szczycie najpotężniejszego międzykontynentalnego pocisku balistycznego Związku Radzieckiego i wystrzeliwuje w przestworza. Nazywa się Jurij Gagarin i zamierza na trwale zapisać się w historii. Podróżując z prędkością prawie dziesięć razy większą niż pocisk z karabinu, okrąża kulę ziemską w zaledwie 106 minut. Ze swoich okien widzi Ziemię jak nikt inny – przemierza zachód i wschód słońca, oceany i kontynenty, doświadcza jej piękna i kruchości. Mimo że jego start był utajniony, w ciągu kilku godzin od wylądowania stał się światową gwiazdą – pierwszym człowiekiem, który opuścił naszą planetę.
„Kosmiczny wyścig” opowiada ekscytującą historię tego niesamowitego lotu. Obydwa supermocarstwa podjęły ogromne ryzyko, aby jako pierwsze wysłać człowieka w kosmos. Amerykanie w pełnym blasku mediów, Sowieci w zupełnej tajemnicy. Opierając się na szeroko zakrojonych oryginalnych badaniach i żywych zeznaniach naocznych świadków, z których wielu nigdy wcześniej o tym nie rozmawiało, Stephen Walker ujawnia skrywane przez dziesięciolecia tajniki i zabiera czytelnika w jedną z największych przygód ludzkości.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788367815413 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wyścig supermocarstw o pierwszeństwo w wysłaniu człowieka w kosmos był pełen dramatyzmu i ekscytujących zwrotów akcji, a po obu stronach żelaznej kurtyny wzięły w nim udział prawdziwie nietuzinkowe postaci; dlatego przedstawiona tu opowieść może się wydać fikcyjna. Nie została jednak wymyślona. To dzieło historii. Pisząc niniejszą książkę, próbowałem, na ile to tylko możliwe, odsiać przekłamania, jak się odsiewa plewy, i weryfikować fakty na podstawie cytowanych w przypisach źródeł pisanych, wizualnych i mówionych, tak aby przekaz był możliwie najwierniejszy. Nawet poszczególne linijki dialogów mają oparcie w źródłach. Z pewnością nie udało mi się uniknąć błędów, za które biorę całą odpowiedzialność. Mam jednak nadzieję, że czytelnicy, którzy zdecydują się podążyć tą samą ścieżką co ja, przekonają się, co zresztą często się zdarza, iż rzeczywistość bywa czasem bardziej niezwykła niż fikcja – a z pewnością tak właśnie jest w wypadku pierwszej wyprawy człowieka poza granice naszego świata.
Od czasu do czasu używam też określenia „rosyjski” jako synonimu „radziecki”, co dawniej na Zachodzie było praktyką nagminną. Uznałem, że niekiedy najlepiej oddaje to nastrój opisywanej chwili. Ogólnie rzecz biorąc, unikałem też podawania rosyjskich imion odojcowskich, poza nielicznymi wypadkami, gdy pomagało mi to wzmocnić dobitność wypowiedzi lub opisu (przykładowo, Jurij Aleksiejewicz Gagarin). Biorąc pod uwagę, że znacząca część tej historii rozgrywa się w Rosji, stwierdziłem, że oszczędne cytowanie imion odojcowskich ułatwi lekturę czytelnikom anglojęzycznym.PROLOG
PIĘTNAŚCIE MINUT DO STARTU
GODZINA 8.52, 12 KWIETNIA 1961 ROKU
Ludzkość nie zostanie na Ziemi na wieki, w poszukiwaniu światła i miejsca do życia najpierw nieśmiało przekroczy granice atmosfery, a potem podbije cały Układ Słoneczny.
Konstantin Ciołkowski,
rosyjski naukowiec i wizjoner, 1911 rok
Kto kontroluje przestrzeń kosmiczną, kontroluje cały świat.
senator (późniejszy prezydent USA)
Lyndon B. Johnson, 1958 rok
.
12 kwietnia 1961 roku
Poligon naukowo-badawczy numer 5 (NIIP-5)
Kosmodrom Tiuratam, Kazachska Autonomiczna Socjalistyczna Republika Radziecka
Świt nad kazachskim stepem wstaje szybko, ale aż do granic widnokręgu nie ma niemal nikogo, kto mógłby go podziwiać. Połączenie gorących lat i mroźnych zim sprawiło, że są to jedne z najmniej zaludnionych terenów na naszej planecie. Kraina pustki i ciszy, należąca wyłącznie do dzikich koni, wielbłądów, jadowitych pająków i skorpionów.
Lub może niemal wyłącznie do nich.
Ten półpustynny obszar porośnięty bylicami i biegaczami przecina bowiem linia o długości niemal trzech tysięcy kilometrów, łącząca Taszkent i Moskwę. Dwa dni od wyruszenia z radzieckiej stolicy pociąg zatrzymuje się na krótko w miejscowości Tiuratam. Według legendy w tym miejscu w XVII stuleciu natrafiono na ciało poległego w bitwie jednego z potomków Czyngis-chana, unoszące się na powierzchni błotnistej Syr-darii. Przed 1955 rokiem jedynymi mieszkańcami byli tu naczelnik stacji wraz z rodziną oraz grupa kazachskich nomadów, przemierzających step w rytmie upływających pór roku, dla których było to święte miejsce. Ale już sześć lat później, w 1961 roku, wszystko się zmieniło. Obszar o powierzchni mniej więcej czterech wielkości Londynu wraz z przyległościami przeszedł pod kontrolę radzieckiego Ministerstwa Obrony w ramach realizacji najśmielszego, najdroższego i najbardziej tajnego projektu ZSRR. W szczerym polu wyrosła nowa osada, Lenińsk, w której wraz z rodzinami zamieszkali inżynierowie, żołnierze, a także robotnicy budowlani. Przy ulicach zbudowano nowe bloki mieszkalne, biura, szkoły i koszary. Trzydzieści kilometrów na północ ulokowano skupiska montażowni i budynków do przeprowadzania testów, czemu towarzyszyła szybko rozrastająca się siatka nowych dróg i torów kolejowych, pojawiły się też wielkie słupy energetyczne, stacje śledzenia, bunkry kontroli i cztery olbrzymie wyrzutnie rakietowe. Nomadów dawno już wysiedlono. To tutaj, pośrodku niczego i możliwie daleko od oczu szpiegów, Rosjanie wystrzeliwują swoje rakiety.
Jedna z nich właśnie znajduje się w wyrzutni, cicho sycząc i błyszcząc w promieniach wschodzącego słońca. R-7 to największa rakieta na świecie i jedna z najtajniejszych broni ZSRR. W maju ubiegłego roku zestrzelono szpiegowski samolot CIA próbujący wykonać zdjęcia wyrzutni, z której jest odpalana; jego pilota, Francisa Gary’ego Powersa, pojmano i skazano za szpiegostwo na dziesięć lat więzienia. Wznosząca się na ponad trzydzieści osiem metrów nad stepem R-7 jest niemal trzy razy potężniejsza niż największy z amerykańskich pocisków balistycznych i może przenosić głowicę termonuklearną o sile dwustu bomb zrzuconych na Hiroszimę. Może przemierzyć jedną czwartą obwodu globu – z tego miejsca mogłaby dotrzeć do Nowego Jorku.
Jednak ta akurat rakieta nie jest wycelowana w Nowy Jork. Nie przenosi też ładunku nuklearnego. Przystosowano ją do realizacji zupełnie innego celu. O 9.07 czasu moskiewskiego włączony zostanie zapłon pięciu potężnych silników pierwszego stopnia i jeśli wszystko przebiegnie pomyślnie, rakieta poleci w kosmos. Zamiast głowicy nuklearnej wyniesie zaś w przestrzeń kosmiczną okrągłą kapsułę z siedzącym w niej – czy raczej leżącym – człowiekiem. Dość niewysokim, mierzącym sto pięćdziesiąt siedem centymetrów, a przy tym dość lekkim, kapsuła ma bowiem masę odpowiadającą mniej więcej głowicy termojądrowej o mocy pięciu megaton, którą zastąpiła. Do tej misji przygotowywał się od roku. Musi być odważny. Żaden człowiek nie był jeszcze w kosmosie. Nikt nie wie do końca, co się stanie, gdy się tam znajdzie – jeśli się tam znajdzie. Czy eksplodują mu gałki oczne? Czy w jego organizmie krew nie przestanie krążyć? Czy przeżyje olbrzymie przeciążenie podczas startu – które wystarczy, by cała krew odpłynęła z jego głowy? Czy osłona termiczna wytrzyma temperaturę rzędu tysiąca pięciuset stopni Celsjusza w czasie powrotu do atmosfery? A jeśli rakieta eksploduje przy starcie, jak zdarzało się wcześniej w trakcie testów? Zakładając zaś, że wszystko pójdzie jak należy, czy przebywając w środowisku tak różnym od tego, które znają ludzie, nie postrada zmysłów?
Kiedy Jurij Aleksiejewicz Gagarin – od niedawna dwudziestosiedmioletni, żonaty, ojciec córki w wieku dwóch lat i niemal jednego miesiąca, były student odlewnictwa, były pilot myśliwców, lojalny komunista – wychodzi na ostre słońce w swoim pomarańczowym kombinezonie, a następnie kieruje się w stronę windy, która wyniesie go na sam szczyt rakiety, prawie nikt poza wąskim kręgiem wtajemniczonych nie wie, czego niedługo ma dokonać. Nawet żona w jego podmoskiewskim domu nie ma pojęcia, że wybrano go właśnie do tego zadania i że to dziś jest ten dzień.
Reszta świata też niczego się nie spodziewa.
Mimo różnych przebąkiwań w radzieckich środkach przekazu oficjalne istnienie programu kosmicznego pozostaje tajemnicą państwową. Podobnie jak szkolenie Gagarina i pozostałych dziewiętnastu kosmonautów. Nazwisko człowieka, który kieruje projektem, także jest tajemnicą, a we wszystkich podróżach na terenie ZSRR towarzyszy mu ochroniarz z KGB, na wypadek gdyby CIA podjęła próbę jego porwania lub zabójstwa; amerykańska agencja od lat bezskutecznie próbuje poznać jego nazwisko. Kilka ekip filmowych dokumentuje przygotowania do startu, ich członkowie muszą dochować sekretu: jeśli ktokolwiek puści parę z ust, w tym policyjnym kraju czekają go poważne konsekwencje. W zimnej wojnie dla ZSRR stawka jest zbyt wysoka, by pokazywać swoje atuty. Od dwóch lat Amerykanie otwarcie przygotowują się do wystrzelenia w kosmos człowieka. Ostatnie doniesienia mówią, że spróbują tego za trzy tygodnie. Sowieci po cichu postanawiają wykorzystać ten czas.
W tym momencie w Ameryce wciąż jeszcze jest wieczór, 11 kwietnia. Miliony telewidzów będą oglądać, jak ich nowy, młody prezydent John F. Kennedy i jego czarująca żona Jackie opowiedzą w telewizji o wyzwaniach związanych z wychowaniem w Białym Domu ich małych dzieci, Caroline i Johna. W nowojorskim West Village nieznany nikomu Bob Dylan ma właśnie zadebiutować w Gerde’s Folk City Club, występując przed Johnem Lee Hookerem. Najważniejszą informacją wieczornego wydania wiadomości jest natomiast odbywający się w Jerozolimie proces Adolfa Eichmanna, byłego oficera SS oskarżonego o zbrodnie przeciwko ludzkości i sprawczą rolę w wymordowaniu sześciu milionów Żydów.
Tymczasem tysiące kilometrów na wschód Gagarina zapięto w pasy, przykręcono ostatnią śrubę, a w końcu zamknięto właz. Czeka teraz na start, pogwizdując miłosną piosenkę. Wraz z nim czekają kontrolerzy lotu i inżynierowie, słyszący go w słuchawkach i przebywający w bunkrze niecałe sto metrów od jego rakiety. Za klika minut albo zostanie pierwszym człowiekiem w historii, który opuścił Ziemię, zyskując możliwość przyjrzenia się jej z przestrzeni kosmicznej, albo też zginie w jeden z wielu możliwych makabrycznych sposobów. Jeśli mu się uda, zanim nadejdzie świt, stanie się najsłynniejszym człowiekiem na świecie, zwycięzcą nad Ameryką i jej sojusznikami w gorzkiej wojnie ideologii. Jeśli mu się nie uda, niemal nikt się nie dowie, że ktoś taki kiedykolwiek istniał.AKT I
CZTERY MIESIĄCE WCZEŚNIEJ
GRUDZIEŃ 1960 – STYCZEŃ 1961 ROKU
Nadejdzie dzień, gdy wyruszymy w podróż międzygwiezdną
Kto może zakazać nam o tym śnić
Kiedy to Lenin pierwszy nauczył nas marzyć?
Nikołaj Krywanczikow, radziecki poeta,
wiersz opublikowany kilkanaście godzin
po wystrzeleniu Sputnika,
pierwszego sztucznego satelity Ziemi,
październik 1957 roku
Niech mnie szlag, jeśli zasnę przy świetle Czerwonego Księżyca Niedługo będą nam zrzucać na głowę bomby z kosmosu, tak jak dzieci zrzucają kamyki na samochody przejeżdżające pod kładkami na autostradzie.
senator Lyndon B. Johnson
wkrótce po wystrzeleniu Sputnika
JEDEN
PSY PALLO
24 grudnia 1960 roku
60 kilometrów na zachód od Tury
Syberia, ZSRR
Gdziekolwiek spojrzeć, otaczała ich tajga, gęsty, ciemny syberyjski las składający się ze świerków, brzóz i jodeł, ciągnący się aż po horyzont i hen, jeszcze dalej. Helikopter leciał nisko, a głuchy łoskot obracających się łopat jego wirnika był jedynym dźwiękiem rozbrzmiewającym w ciszy pierwotnego, dziewiczego i bezludnego krajobrazu pokrytego grubą warstwą śniegu. Śnieg był wszędzie. Oślepiał i otulał drzewa, utrudniając, jeśli w ogóle mogło być jeszcze trudniej, dostrzeżenie Arwidowi Władimirowiczowi Pallo tego, czego szukał. Na domiar złego powoli się ściemniało. W tym okresie roku w owym regionie Syberii dzień trwa zaledwie około czterech godzin. Lot trwał już niemal pół godziny i w ciągu kolejnych dwóch godzin las pod nimi miała spowić kolejna długa subarktyczna noc. Jednak do tego czasu dla Pallo i jego grupy i tak mogłoby już być za późno.
Gdzieś tam, spoczywając w śniegu w tym jednym z najbardziej odludnych miejsc na naszej planecie, znajdowała się pusta aluminiowa kula o masie dwóch i pół tony i średnicy nieco przekraczającej dwa metry. A gdzieś obok niej, na co liczył Pallo, leżała zamknięta metalowa skrzynka z dwoma psami. Miał nadzieję, że psy wciąż były żywe, mimo iż przez dwa dni musiałyby przetrwać skrajnie niskie, wynoszące nawet poniżej minus czterdziestu stopni Celsjusza, temperatury syberyjskiej zimy, nie wspominając już o traumatycznych przejściach, wskutek których w ogóle znalazły się w tym odludnym zakątku świata.
Przygody Pallo rozpoczęły się dwa dni wcześniej, 22 grudnia, kiedy rakieta R-7 wyniosła w kosmos wspomnianą kulę z tajnego miejsca gdzieś w radzieckiej republice Kazachstanu. Wewnątrz kuli umieszczono metalowe pudło z dwoma psami. Misja była tak tajna, że nawet dziś nie możemy być pewni, jak się nazywały. W zależności od cytowanego źródła mogły to być Szutka i Kometa, Oszustka i Perełka albo też, jeśli się kierować zapiskami Pallo, Oszustka i Alfa. Ponieważ śledzimy tutaj poczynania Pallo, przyjmijmy jego wersję. Obie suczki były bezpańskimi kundelkami pochwyconymi na ulicach Moskwy. Celem misji było wysłanie ich na orbitę, a następnie bezpieczne sprowadzenie z powrotem na ziemię. Kula otrzymała swoją nazwę: korabl-sputnik (statek-sputnik), choć projektanci określili ją wcześniej jako Wostok 1, co oznacza „Wschód” i którą to nazwę utajniono. Wostok 1 był prototypem, pierwszym statkiem kosmicznym, który pewnego dnia w bliskiej przyszłości, jak wierzono, wyniesie w kosmos radzieckiego towarzysza, i to zanim wyślą tam człowieka Amerykanie. Oszustka i Alfa miały przetrzeć szlak.
Pierwsze próby jednak nie napawały optymizmem. Zanim Pallo 24 grudnia wsiadł do helikoptera, udając się na poszukiwania dwóch psów w mroźnej syberyjskiej głuszy, wystrzelono już pięć Wostoków. Wszystkie próby poza jedną okazały się nieudane. Dwa psy zginęły podczas drugiego startu Wostoka, kiedy unosząca je rakieta eksplodowała dwadzieścia osiem i pół sekundy po starcie. Kolejną parę czworonogów stracono w czasie czwartej misji, kiedy kapsuła spłonęła w atmosferze. Jedyną udaną próbę przeprowadzono w sierpniu, gdy jeszcze jedna para psów, Biełka i Striełka, a także czterdzieści myszy, dwa szczury, muszki owocówki i królik okrążyły Ziemię oszałamiające osiemnaście razy, po czym powróciły żywe. Tamten lot, trzeci w kolejności wystrzelonych Wostoków, był sensacyjnym osiągnięciem, po raz pierwszy bowiem żywe organizmy trafiły na orbitę Ziemi, a potem bezpiecznie wróciły na Ziemię. Amerykanom nie udało się osiągnąć nic choćby porównywalnego i oczywiście radzieckie media w pełni to wykorzystały. Nie zważając jednak na triumfalny ton prasy, warto zauważyć, że prawda była nieco inna – zwierzęta miały dużo szczęścia, że przeżyły. W trakcie czwartego okrążenia Ziemi kamera pokazała, że Biełka wymiotuje i szarpie się konwulsyjnie w swoich pasach, ewidentnie cierpiąc. Przed ponownym wejściem w atmosferę nawalił zaś główny system orientacji przestrzennej i konieczne było użycie awaryjnego. Gdyby nie on, Biełka i Striełka, uwięzione w przestrzeni kosmicznej, zostałyby skazane na powolne konanie.
No a teraz, gdy część świata właśnie zaczynała świętować pierwszą Gwiazdkę nowego dziesięciolecia, piąta misja Wostok z Oszustką i Alfą znów nie poszła tak jak należy.
Dokładnie czterysta dwadzieścia pięć sekund po starcie – zbyt wcześnie – wyłączył się silnik trzeciego stopnia rakiety R-7 wynoszącej Wostoka. W efekcie statek nie wszedł na zamierzoną orbitę, lecz automatycznie odłączył się od rakiety, a później po łukowatej trajektorii przemieścił się przez kilka stref czasowych ZSRR. Kiedy zaś w końcu kapsuła wraz z zamkniętymi w niej dwoma psami, pędząca z prędkością kilku tysięcy kilometrów na godzinę, ponownie weszła w atmosferę, sprawy jeszcze się pogorszyły. Zacznijmy od tego, że umieszczona w niej bomba nie odpaliła.
Bombę tego rodzaju instalowano w kapsule podczas każdego lotu z psami, co wynikało z paranoicznych obaw reżimu, który nie chciał ryzykować ujawnienia swoich technicznych sekretów wrogom, szczególnie Amerykanom. System APO – аварийное подрыва объекта (awaryjne wysadzenie obiektu) – zgodnie z nazwą przeznaczony był do zniszczenia „obiektu” w razie zejścia statku z kursu i konieczności lądowania w obcym, być może kapitalistycznym kraju. Taka sytuacja byłaby uznana przez radzieckie kierownictwo za awaryjną – nawet gdyby psy miały na ten temat zupełnie inną opinię. Właśnie taki scenariusz zrealizował się w czasie czwartej misji Wostoka, kiedy to kłopot z silnikiem hamującym sprawił, że kapsuła wylądowałaby poza granicami ZSRR. Czujnik to wykrył, a przebywające w niej psy, Pchełka i Muszka, zostały rozerwane na strzępy wraz z resztą statku. Oficjalna agencja prasowa ZSRR, TASS, przekazała krótkie oświadczenie, według którego statek spłonął wskutek wejścia w atmosferę po „niekontrolowanej trajektorii”. Nikt nic nie wspomniał o żadnej bombie.
Teraz zaś, choć po awarii trzeciego stopnia rakiety Oszustka i Alfa zmierzały przez pewien czas nie wiadomo dokąd, system APO się nie włączył, a przyczyny tego stanu rzeczy nie zostały ustalone do dziś. Rzecz w tym, że bomba miała jeszcze jeden awaryjny zapalnik, aktywujący się po upływie sześćdziesięciu godzin, choć i w tym wypadku nic więcej na jego temat nie wiadomo. Wydaje się jednak prawdopodobne, że odliczanie zaczynało się od chwili wylądowania kapsuły w jednym kawałku – jeśli oczywiście udało jej się wylądować w jednym kawałku.
Kiedy ostatnia część łuku, po którym przemieszczała się kapsuła, zaczęła nachylać się coraz bardziej w kierunku ziemi, stało się jasne, że Wostok zmierza w okolice rzeki Podkamienna Tunguzka, czyli w jedno z najdzikszych miejsc na Syberii. O ironio, w roku 1908 też coś tu nadleciało z kosmosu. Wtedy był to meteoryt, który spowodował wybuch o sile bomby jądrowej i położył pokotem osiemdziesiąt milionów drzew. Wróćmy jednak do psów zamkniętych w ich pojemniku. Musiały być przerażone, gdy niewielka kula, w której podróżowały, trzęsąc się wściekle i drżąc, nurkowała na oślep w coraz gęstszą atmosferę. Ale ich koszmar miał się dopiero zacząć.
Na wysokości siedmiu kilometrów właz Wostoka miał się oddzielić od kapsuły, a następnie, po dwóch kolejnych sekundach, to samo miało się stać z pojemnikiem dla psów wyposażonym w osobny spadochron. Był to system, dzięki któremu w przyszłości na Ziemię powrócić miał kosmonauta; tyle tylko, że tym razem system ów zawiódł. Właz i pojemnik z psami spróbowały odłączyć się od kapsuły w tym samym momencie, co sprawiło, że pojemnik uderzył we właz, uszkadzając go i uniemożliwiając rozdzielenie. Psy zostały więc uwięzione w kapsule. Choć ta ostatnia także miała spadochrony hamujące, nie były one zaprojektowane z myślą o tym, że w kapsule w momencie zetknięcia z ziemią wciąż będą przebywały żywe stworzenia. W najlepszym wypadku Oszustkę i Alfę czekało bardzo twarde lądowanie, gdzieś na Syberii, w środku zimy. No i z tykającą bombą na pokładzie.
W miejscu startu maszyny w Kazachstanie oraz w tajnym centrum obliczeniowym nieopodal Moskwy nikt początkowo nie potrafił ustalić, co się wydarzyło. Na kilka godzin sygnały wysyłane przez Wostoka ustały. Dane radiowe pozyskane z trzeciego stopnia rakiety wskazywały na awarię silnika, ale nic nie było wiadomo o kapsule i jej pasażerkach. W końcu, jeszcze tego samego wieczoru, radarowe stacje dalekiego zasięgu w Moskwie, Krasnodarze i Taszkencie zaczęły wyłapywać słabe sygnały radiowe docierające z najdzikszego regionu Syberii, co wskazywało na to, że kapsuła prawdopodobnie jakoś wylądowała, choć nie było pewne, w jakim stanie. Nie dało się też określić precyzyjnie miejsca, w którym się znajdowała. Natychmiast poderwano sześć samolotów, które miały ją znaleźć i uratować psy – co zapowiadało się na piekielnie trudną operację, biorąc pod uwagę niedostępność terenu i ciężkie warunki pogodowe. Ale nie chodziło wcale o litość nad psami. Najważniejsze było zrozumienie, co poszło nie tak, zanim w kosmos poleci człowiek. To zaś oznaczało, że trzeba odnaleźć Wostoka, nim wyleci w powietrze.
Arwid Pallo i jego ekipa ratunkowa czekali w bazie lotniczej w Turze, miejscu oddalonym od cywilizacji, znajdującym się mniej więcej sześćdziesiąt kilometrów na wschód od domniemanego punktu lądowania kapsuły, kiedy załoga jednego z samolotów poszukiwawczych zgłosiła jej odnalezienie. Pallo zarządził wylot śmigłowca. Towarzyszyli mu oficer KGB oraz Anatolij Komarow, doświadczony inżynier z leningradzkiego instytutu, konstruktor bomby pokładowej. Obecność oficera KGB nie powinna dziwić. W końcu chodziło o sekrety – dotyczące nie tylko bomby, lecz także całej misji – które musiały być chronione.
Pallo był właściwym człowiekiem do tej roboty. Wysoki, szczupły, czterdziestoośmioletni, inżynierem został jeszcze przed wojną, pracując w fabryce wytwarzającej materiały wybuchowe – zdobyte tam doświadczenie mogło mu się właśnie bardzo przydać – a potem zajmował się projektem pierwszego w ZSRR samolotu napędzanego silnikiem rakietowym. Była to konstrukcja bardzo zaawansowana technicznie, wykorzystująca silnik tyleż nowatorski, co nieprzewidywalny. O tym, jak bardzo nieprzewidywalny, świadczyła fizjonomia Pallo, który w 1942 roku był świadkiem eksplozji silnika, zanim samolot wzbił się w powietrze. Badacz rzucił się, by wydobyć uwięzionego w maszynie pilota, wskutek czego jego twarz została poparzona kwasem azotowym, jednym ze składników paliwa rakietowego, pozostawiając mu blizny na resztę życia. Ale pilot maszyny przeżył.
Kiedy śmigłowiec Pallo zaczął się zbliżać do miejsca, w którym znajdowała się kapsuła, stało się jasne, że nigdzie w jej pobliżu nie da się wylądować. Las był zbyt gęsty. Nad nimi i nad kapsułą wciąż krążył samolot poszukiwawczy, który ją odnalazł, a teraz wskazywał jej lokalizację. Pallo nakazał pilotowi śmigłowca wylądować około ośmiuset metrów dalej, gdzie w końcu ukazała się polana. Wyskoczyli na nią razem z Komarowem, po pas zapadając się w śniegu. Nie wiadomo, czy dołączył do nich oficer KGB. Dwaj, a może wszyscy trzej ruszyli w las, niosąc ze sobą narzędzia i radio. Po przejściu mniej więcej sześćdziesięciu metrów stracili orientację. Śnieg uniemożliwiał dostrzeżenie jakichkolwiek charakterystycznych znaków. Pilot krążącego samolotu poinformował przez radio, że robi się ciemno i musi wracać do bazy. Pallo mu przerwał i nakazał, by samolot pokazał im drogę, lecąc po prostej w kierunku Wostoka.
Brnąc w śniegu, w końcu ujrzeli obiekt. Mocno sfatygowana kula spoczywała na niewielkim skrawku wolnej przestrzeni. Na pobliskich drzewach bezwładnie zwisały dwa spadochrony. Gruby pęk osmalonych kabli sterczał z otwartego włazu. Zewnętrzna część kapsuły nosiła ślady intensywnego oddziaływania wysokiej temperatury powstającej podczas przedzierania się Wostoka przez atmosferę. Pallo spodziewał się, że gdzieś w pobliżu znajdzie pojemnik z psami i osobnym spadochronem. Jednak nigdzie nie mógł dostrzec choćby jego śladu. W końcu zajrzał przez otwarty właz Wostoka i zorientował się, że pojemnik z psami wciąż znajduje się w kapsule. W tym czasie upłynęło już dobrze ponad pięćdziesiąt godzin z sześćdziesięciu, po których uaktywnić się miał zapalnik bomby. Jeśli nie udałoby im się jej rozbroić, zanim zapadnie noc, Oszustka i Alfa zginą w eksplozji. Zakładając oczywiście, że wciąż były żywe.
Wówczas, według wspomnień Pallo, zrobiło się naprawdę surrealistycznie, jeśli przypomnimy sobie jego wcześniejsze doświadczenia związane z wybuchami, inżynier zdecydował się bowiem osobiście rozbroić bombę. Nakazał Komarowowi schować się za drzewem. Komarow jednak odmówił, podkreślając, że to on skonstruował ładunek. I tak od słowa do słowa w środku syberyjskiej głuszy, obok osmalonej kapsuły, panowie zaczęli się kłócić. W końcu zgodzili się ciągnąć zapałki. Wygrał Komarow, a Pallo musiał się ukryć za drzewem. Przypuszczalnie dołączył do niego oficer KGB – jeśli był razem z nimi.
Komarow zbliżył się do kapsuły i zaczął majstrować przy różnych kablach, podczas gdy Pallo obserwował go zza drzewa. Kiedy Komarow skończył robotę, zapanowały niemal zupełne ciemności. Teraz, gdy nie było już zagrożenia wybuchem, Pallo pochylił się i częściowo zagłębił we wnętrzu kapsuły. Próbował dostrzec psy przez bulaje pojemnika, ale szkło było kompletnie oszronione. Kilka razy uderzył w jego ściany, lecz z wnętrza nie wydobył się żaden odgłos. Wówczas przez radio odezwał się pilot śmigłowca – trzeba było odlatywać, zanim zrobi się zbyt ciemno. Nie było wyjścia, należało porzucić kapsułę i wrócić rano. Oznaczało to, że Oszustka i Alfa musiały przeżyć kolejną mroźną syberyjską noc – trzecią z rzędu. Wszystko wskazywało na to, że zwierzęta już nie żyją.
Rankiem następnego dnia Pallo z powrotem przyleciał na miejsce. Do składu kilkuosobowego zespołu ratowniczego dołączył weterynarz Armen Giurdżian. Śmigłowiec wylądował w tym samym miejscu co poprzednio, a ratownicy musieli się przedrzeć przez śnieg aż do kapsuły. Kiedy do niej dotarli, Pallo sięgnął do jej wnętrza. Tym razem udało mu się wydobyć pojemnik. Gdy go podniósł, ze środka dobiegło go słabe szczeknięcie. Mężczyźni czym prędzej odkręcili śruby i podnieśli pokrywę. W pojemniku, wciąż przypięte pasami do swoich kojców, spoczywały obydwie suczki, przerażone i przemarznięte po trzech dniach męczarni, ale, co niewiarygodne, nadal żywe.
Giurdżian ostrożnie owinął je w grubą owczą skórę i zaniósł do czekającego na nich śmigłowca. Pół godziny później wylądowali na lotnisku w Turze, a następnego dnia suczki były już w Moskwie, gdzie wróciły do swoich bud w Instytucie Medycyny Kosmicznej i Lotniczej, w którym je wyszkolono. W końcu były bezpieczne – choć informacja o tym, przez co przeszły, czy choćby wzmianka o misji, w której uczestniczyły, nie trafiła do prasy i pozostawała tajemnicą jeszcze przez wiele dekad. Dla Pallo był to jednak dopiero półmetek roboty. W kontekście wyścigu o to, by pierwszym człowiekiem w kosmosie był obywatel ZSRR, a nie Amerykanin, samo odstawienie psów do Moskwy nie kończyło sprawy. Konieczne było odzyskanie kapsuły.
*
Pallo potrzebował niemal trzech tygodni, by bohatersko przemierzyć trzy tysiące kilometrów w najostrzejszej z rosyjskich zim. Ale 11 stycznia, dwadzieścia dni po locie przez pół ZSRR, Wostok z powrotem znalazł się w zamkniętym ośrodku nieopodal Moskwy, określanym skrótowcem OKB-1, tam gdzie projektowano radzieckie pociski rakietowe i budowano Wostoki.
I w samą porę. Zaledwie sześć dni wcześniej, 5 stycznia, Konstantin Buszujew, kierownik OKB-1, przedstawił plan działań mających doprowadzić do pierwszego radzieckiego lotu człowieka w kosmos i wyznaczył nieprzekraczalny termin jego realizacji.
Jak dotąd zbyt wiele prób Wostoka z psami na pokładzie zakończyło się niepowodzeniem. Ale nie tylko to się nie układało. Niecałe trzy miesiące wcześniej, 24 października, na poligonie rakietowym w Kazachstanie doszło do katastrofy – eksplozji na stanowisku startowym w pełni zatankowanej rakiety R-16 przygotowywanej do lotu testowego. Wybuch nastąpił w nocy, a w jego wyniku zginęły co najmniej siedemdziesiąt cztery osoby; niektóre skacząc z płonących wsporników rakiety, niektóre wskutek pożaru, niektóre uduszone przez kłęby gęstego, toksycznego dymu. Wśród ofiar znalazły się wysoko postawione osobistości, w tym szef wojsk rakietowych przeznaczenia strategicznego ZSRR, marszałek Mitrofan Niedielin, osobiście popędzający w nocy ze swojego polowego leżaka techników starających się dotrzymać napiętego harmonogramu startów. Jego ciało zidentyfikowano tylko dzięki Złotej Gwieździe Bohatera Związku Radzieckiego oraz nadtopionym kluczom do sejfu w jego biurze.
Był to jak dotąd najtragiczniejszy wypadek w historii techniki rakietowej. Radzieckie media podały, że marszałek zginął w katastrofie lotniczej. Mimo że rakieta, która wówczas wybuchła, różniła się od rakiety R-7 używanej do wystrzeliwania Wostoków, katastrofa wpłynęła na rozwój radzieckiego załogowego programu lotów kosmicznych. Kilka głównych biur projektowych wnosiło swój wkład do obu programów. Niedielin przewodził wielu kluczowym dla rozwoju Wostoków naradom. Jego śmierć spowodowała kolejne opóźnienia, które musiały zostać uwzględnione w nowym planie opracowanym przez Buszujewa.
Następne w kolejce, zaplanowane na luty, były teraz dwa próbne starty z udziałem pojedynczych psów. Po raz pierwszy zamierzano przetestować ulepszoną wersję pojazdu kosmicznego – Wostok 3 – w której w kosmos pewnego dnia polecieć miał człowiek. W ramach testów czworonogowi miał towarzyszyć w kapsule ubrany w kosmiczny skafander manekin udający kosmonautę. W obu próbach przyjęto dokładnie te same założenia, które odnosiły się do kluczowego lotu z kosmonautą na pokładzie: kapsuła miała okrążyć Ziemię i wylądować na terenie ZSRR. Biorąc pod uwagę całą serię wcześniejszych awarii Wostoków, uznano, że więcej niż jedno okrążenie Ziemi byłoby zbyt ryzykowne. Gdyby jednak oba loty testowe zakończyły się sukcesem, misja z udziałem człowieka miała być następna. Przybliżoną datę wyznaczono na marzec i utrzymywano w tajemnicy.
W tym czasie, na drugim końcu świata, w USA, prowadzony przez NASA program wysłania w kosmos człowieka także nabierał rumieńców. Utworzono go pod koniec 1958 roku i nazwano Programem Mercury, na cześć rzymskiego boga i posłańca, którego atrybutami były uskrzydlone sandały i hełm, co wydaje się nawiązaniem całkiem trafnym, choć pewne wątpliwości może budzić fakt, że jednym z obowiązków Merkurego było prowadzenie zmarłych do świata podziemnego. Amerykanie również mieli swoją historię wypadków, wybuchów i opóźnień, choć w przeciwieństwie do Sowietów ich nie utajniali. NASA też planowała wystrzelić w kosmos zwierzę, tyle że nie psa, lecz szympansa. Wstępną datę wyznaczono na koniec stycznia.
Już w nowym roku przetransportowano sześć wyszkolonych szympansów z Nowego Meksyku na przylądek Canaveral, miejsce startów rakiet na Florydzie. Jedna z małp miała polecieć w kosmos. Gdyby jej lot okazał się udany, istniało spore prawdopodobieństwo, że niedługo potem w kosmos zostałby wysłany człowiek. W ogłaszanych publicznie planach NASA unikała jednak jak ognia podawania konkretnych dat ze względu na to, że zbyt często nie udawało się ich dotrzymać. Ale w amerykańskiej prasie, którą przeczytać mógł każdy agent KGB lub radziecki inżynier rakietowy, krążyły pogłoski, że pierwszy amerykański astronauta może się znaleźć w kosmosie nawet już w marcu.
W tym najważniejszym teraz wyścigu stawka była olbrzymia. Nie minęło jeszcze sześćdziesiąt lat, odkąd w powietrze, na wysokość kilku stóp, wzbił się drewniany, obciągnięty płótnem dwupłatowiec braci Wright. Teraz zaś człowiek miał wykonać pierwszy krok ku gwiazdom. Udać się poza planetę, na której życie się narodziło i której dotąd blisko się trzymało. Trafić do najgroźniejszego, najmniej przyjaznego środowiska ze wszystkich, z jakimi się dotychczas zetknął. Ryzyko było olbrzymie. Czekał go skok w nieznane, w którym czaiła się cała długa lista niebezpieczeństw. Supermocarstwo, które pierwsze dokonałoby tego wyczynu w tym najchłodniejszym okresie zimnej wojny, odniosłoby ogromne, wielopoziomowe zwycięstwo – na płaszczyźnie technicznej, politycznej oraz ideologicznej.
W pierwszym tygodniu 1961 roku, kiedy do Białego Domu wprowadzał się właśnie młody i pełen werwy prezydent, oba mocarstwa zamierzały osiągnąć opisany tu cel w tym samym miesiącu – marcu – i całkiem możliwe, że niemal w tym samym momencie.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------