Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kosmiczny wyścig. Zdumiewająca historia pierwszego człowieka, który opuścił Ziemię - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
11 października 2023
Ebook
52,90 zł
Audiobook
49,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
52,90

Kosmiczny wyścig. Zdumiewająca historia pierwszego człowieka, który opuścił Ziemię - ebook

Opowieść o najpiękniejszej przygodzie ludzkości.
Jest rok 1961. Szczytowy okres zimnej wojny. 12 kwietnia o godzinie 09:07 młody Rosjanin siedzi w maleńkiej kapsule na szczycie najpotężniejszego międzykontynentalnego pocisku balistycznego Związku Radzieckiego i wystrzeliwuje w przestworza. Nazywa się Jurij Gagarin i zamierza na trwale zapisać się w historii. Podróżując z prędkością prawie dziesięć razy większą niż pocisk z karabinu, okrąża kulę ziemską w zaledwie 106 minut. Ze swoich okien widzi Ziemię jak nikt inny – przemierza zachód i wschód słońca, oceany i kontynenty, doświadcza jej piękna i kruchości. Mimo że jego start był utajniony, w ciągu kilku godzin od wylądowania stał się światową gwiazdą – pierwszym człowiekiem, który opuścił naszą planetę.
„Kosmiczny wyścig” opowiada ekscytującą historię tego niesamowitego lotu. Obydwa supermocarstwa podjęły ogromne ryzyko, aby jako pierwsze wysłać człowieka w kosmos. Amerykanie w pełnym blasku mediów, Sowieci w zupełnej tajemnicy. Opierając się na szeroko zakrojonych oryginalnych badaniach i żywych zeznaniach naocznych świadków, z których wielu nigdy wcześniej o tym nie rozmawiało, Stephen Walker ujawnia skrywane przez dziesięciolecia tajniki i zabiera czytelnika w jedną z największych przygód ludzkości.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788367815413
Rozmiar pliku: 3,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AU­TORA

Wy­ścig su­per­mo­carstw o pierw­szeń­stwo w wy­sła­niu czło­wieka w ko­smos był pe­łen dra­ma­ty­zmu i eks­cy­tu­ją­cych zwro­tów ak­cji, a po obu stro­nach że­la­znej kur­tyny wzięły w nim udział praw­dzi­wie nie­tu­zin­kowe po­staci; dla­tego przed­sta­wiona tu opo­wieść może się wy­dać fik­cyjna. Nie zo­stała jed­nak wy­my­ślona. To dzieło hi­sto­rii. Pi­sząc ni­niej­szą książkę, pró­bo­wa­łem, na ile to tylko moż­liwe, od­siać prze­kła­ma­nia, jak się od­siewa plewy, i we­ry­fi­ko­wać fakty na pod­sta­wie cy­to­wa­nych w przy­pi­sach źró­deł pi­sa­nych, wi­zu­al­nych i mó­wio­nych, tak aby prze­kaz był moż­li­wie naj­wier­niej­szy. Na­wet po­szcze­gólne li­nijki dia­lo­gów mają opar­cie w źró­dłach. Z pew­no­ścią nie udało mi się unik­nąć błę­dów, za które biorę całą od­po­wie­dzial­ność. Mam jed­nak na­dzieję, że czy­tel­nicy, któ­rzy zde­cy­dują się po­dą­żyć tą samą ścieżką co ja, prze­ko­nają się, co zresztą czę­sto się zda­rza, iż rze­czy­wi­stość bywa cza­sem bar­dziej nie­zwy­kła niż fik­cja – a z pew­no­ścią tak wła­śnie jest w wy­padku pierw­szej wy­prawy czło­wieka poza gra­nice na­szego świata.

Od czasu do czasu uży­wam też okre­śle­nia „ro­syj­ski” jako sy­no­nimu „ra­dziecki”, co daw­niej na Za­cho­dzie było prak­tyką na­gminną. Uzna­łem, że nie­kiedy naj­le­piej od­daje to na­strój opi­sy­wa­nej chwili. Ogól­nie rzecz bio­rąc, uni­ka­łem też po­da­wa­nia ro­syj­skich imion odoj­cow­skich, poza nie­licz­nymi wy­pad­kami, gdy po­ma­gało mi to wzmoc­nić do­bit­ność wy­po­wie­dzi lub opisu (przy­kła­dowo, Ju­rij Alek­sie­je­wicz Ga­ga­rin). Bio­rąc pod uwagę, że zna­cząca część tej hi­sto­rii roz­grywa się w Ro­sji, stwier­dzi­łem, że oszczędne cy­to­wa­nie imion odoj­cow­skich uła­twi lek­turę czy­tel­ni­kom an­glo­ję­zycz­nym.PRO­LOG

PIĘT­NA­ŚCIE MI­NUT DO STARTU

GO­DZINA 8.52, 12 KWIET­NIA 1961 ROKU

Ludz­kość nie zo­sta­nie na Ziemi na wieki, w po­szu­ki­wa­niu świa­tła i miej­sca do ży­cia naj­pierw nie­śmiało prze­kro­czy gra­nice at­mos­fery, a po­tem pod­bije cały Układ Sło­neczny.

Kon­stan­tin Cioł­kow­ski,
ro­syj­ski na­uko­wiec i wi­zjo­ner, 1911 rok

Kto kon­tro­luje prze­strzeń ko­smiczną, kon­tro­luje cały świat.

se­na­tor (póź­niej­szy pre­zy­dent USA)
Lyn­don B. John­son, 1958 rok

.

12 kwiet­nia 1961 roku

Po­li­gon na­ukowo-ba­daw­czy nu­mer 5 (NIIP-5)

Ko­smo­drom Tiu­ra­tam, Ka­zach­ska Au­to­no­miczna So­cja­li­styczna Re­pu­blika Ra­dziecka

Świt nad ka­zach­skim ste­pem wstaje szybko, ale aż do gra­nic wid­no­kręgu nie ma nie­mal ni­kogo, kto mógłby go po­dzi­wiać. Po­łą­cze­nie go­rą­cych lat i mroź­nych zim spra­wiło, że są to jedne z naj­mniej za­lud­nio­nych te­re­nów na na­szej pla­ne­cie. Kra­ina pustki i ci­szy, na­le­żąca wy­łącz­nie do dzi­kich koni, wiel­błą­dów, ja­do­wi­tych pa­ją­ków i skor­pio­nów.

Lub może nie­mal wy­łącz­nie do nich.

Ten pół­pu­stynny ob­szar po­ro­śnięty by­li­cami i bie­ga­czami prze­cina bo­wiem li­nia o dłu­go­ści nie­mal trzech ty­sięcy ki­lo­me­trów, łą­cząca Tasz­kent i Mo­skwę. Dwa dni od wy­ru­sze­nia z ra­dziec­kiej sto­licy po­ciąg za­trzy­muje się na krótko w miej­sco­wo­ści Tiu­ra­tam. We­dług le­gendy w tym miej­scu w XVII stu­le­ciu na­tra­fiono na ciało po­le­głego w bi­twie jed­nego z po­tom­ków Czyn­gis-chana, uno­szące się na po­wierzchni błot­ni­stej Syr-da­rii. Przed 1955 ro­kiem je­dy­nymi miesz­kań­cami byli tu na­czel­nik sta­cji wraz z ro­dziną oraz grupa ka­zach­skich no­ma­dów, prze­mie­rza­ją­cych step w ryt­mie upły­wa­ją­cych pór roku, dla któ­rych było to święte miej­sce. Ale już sześć lat póź­niej, w 1961 roku, wszystko się zmie­niło. Ob­szar o po­wierzchni mniej wię­cej czte­rech wiel­ko­ści Lon­dynu wraz z przy­le­gło­ściami prze­szedł pod kon­trolę ra­dziec­kiego Mi­ni­ster­stwa Obrony w ra­mach re­ali­za­cji naj­śmiel­szego, naj­droż­szego i naj­bar­dziej taj­nego pro­jektu ZSRR. W szcze­rym polu wy­ro­sła nowa osada, Le­nińsk, w któ­rej wraz z ro­dzi­nami za­miesz­kali in­ży­nie­ro­wie, żoł­nie­rze, a także ro­bot­nicy bu­dow­lani. Przy uli­cach zbu­do­wano nowe bloki miesz­kalne, biura, szkoły i ko­szary. Trzy­dzie­ści ki­lo­me­trów na pół­noc ulo­ko­wano sku­pi­ska mon­ta­żowni i bu­dyn­ków do prze­pro­wa­dza­nia te­stów, czemu to­wa­rzy­szyła szybko roz­ra­sta­jąca się siatka no­wych dróg i to­rów ko­le­jo­wych, po­ja­wiły się też wiel­kie słupy ener­ge­tyczne, sta­cje śle­dze­nia, bun­kry kon­troli i cztery ol­brzy­mie wy­rzut­nie ra­kie­towe. No­ma­dów dawno już wy­sie­dlono. To tu­taj, po­środku ni­czego i moż­li­wie da­leko od oczu szpie­gów, Ro­sja­nie wy­strze­li­wują swoje ra­kiety.

Jedna z nich wła­śnie znaj­duje się w wy­rzutni, ci­cho sy­cząc i błysz­cząc w pro­mie­niach wscho­dzą­cego słońca. R-7 to naj­więk­sza ra­kieta na świe­cie i jedna z naj­taj­niej­szych broni ZSRR. W maju ubie­głego roku ze­strze­lono szpie­gow­ski sa­mo­lot CIA pró­bu­jący wy­ko­nać zdję­cia wy­rzutni, z któ­rej jest od­pa­lana; jego pi­lota, Fran­cisa Gary’ego Po­wersa, poj­mano i ska­zano za szpie­go­stwo na dzie­sięć lat wię­zie­nia. Wzno­sząca się na po­nad trzy­dzie­ści osiem me­trów nad ste­pem R-7 jest nie­mal trzy razy po­tęż­niej­sza niż naj­więk­szy z ame­ry­kań­skich po­ci­sków ba­li­stycz­nych i może prze­no­sić gło­wicę ter­mo­nu­kle­arną o sile dwu­stu bomb zrzu­co­nych na Hi­ro­szimę. Może prze­mie­rzyć jedną czwartą ob­wodu globu – z tego miej­sca mo­głaby do­trzeć do No­wego Jorku.

Jed­nak ta aku­rat ra­kieta nie jest wy­ce­lo­wana w Nowy Jork. Nie prze­nosi też ła­dunku nu­kle­ar­nego. Przy­sto­so­wano ją do re­ali­za­cji zu­peł­nie in­nego celu. O 9.07 czasu mo­skiew­skiego włą­czony zo­sta­nie za­płon pię­ciu po­tęż­nych sil­ni­ków pierw­szego stop­nia i je­śli wszystko prze­bie­gnie po­myśl­nie, ra­kieta po­leci w ko­smos. Za­miast gło­wicy nu­kle­ar­nej wy­nie­sie zaś w prze­strzeń ko­smiczną okrą­głą kap­sułę z sie­dzą­cym w niej – czy ra­czej le­żą­cym – czło­wie­kiem. Dość nie­wy­so­kim, mie­rzą­cym sto pięć­dzie­siąt sie­dem cen­ty­me­trów, a przy tym dość lek­kim, kap­suła ma bo­wiem masę od­po­wia­da­jącą mniej wię­cej gło­wicy ter­mo­ją­dro­wej o mocy pię­ciu me­ga­ton, którą za­stą­piła. Do tej mi­sji przy­go­to­wy­wał się od roku. Musi być od­ważny. Ża­den czło­wiek nie był jesz­cze w ko­smo­sie. Nikt nie wie do końca, co się sta­nie, gdy się tam znaj­dzie – je­śli się tam znaj­dzie. Czy eks­plo­dują mu gałki oczne? Czy w jego or­ga­ni­zmie krew nie prze­sta­nie krą­żyć? Czy prze­żyje ol­brzy­mie prze­cią­że­nie pod­czas startu – które wy­star­czy, by cała krew od­pły­nęła z jego głowy? Czy osłona ter­miczna wy­trzyma tem­pe­ra­turę rzędu ty­siąca pię­ciu­set stopni Cel­sju­sza w cza­sie po­wrotu do at­mos­fery? A je­śli ra­kieta eks­plo­duje przy star­cie, jak zda­rzało się wcze­śniej w trak­cie te­stów? Za­kła­da­jąc zaś, że wszystko pój­dzie jak na­leży, czy prze­by­wa­jąc w śro­do­wi­sku tak róż­nym od tego, które znają lu­dzie, nie po­strada zmy­słów?

Kiedy Ju­rij Alek­sie­je­wicz Ga­ga­rin – od nie­dawna dwu­dzie­sto­sied­mio­letni, żo­naty, oj­ciec córki w wieku dwóch lat i nie­mal jed­nego mie­siąca, były stu­dent od­lew­nic­twa, były pi­lot my­śliw­ców, lo­jalny ko­mu­ni­sta – wy­cho­dzi na ostre słońce w swoim po­ma­rań­czo­wym kom­bi­ne­zo­nie, a na­stęp­nie kie­ruje się w stronę windy, która wy­nie­sie go na sam szczyt ra­kiety, pra­wie nikt poza wą­skim krę­giem wta­jem­ni­czo­nych nie wie, czego nie­długo ma do­ko­nać. Na­wet żona w jego pod­mo­skiew­skim domu nie ma po­ję­cia, że wy­brano go wła­śnie do tego za­da­nia i że to dziś jest ten dzień.

Reszta świata też ni­czego się nie spo­dziewa.

Mimo róż­nych prze­bą­ki­wań w ra­dziec­kich środ­kach prze­kazu ofi­cjalne ist­nie­nie pro­gramu ko­smicz­nego po­zo­staje ta­jem­nicą pań­stwową. Po­dob­nie jak szko­le­nie Ga­ga­rina i po­zo­sta­łych dzie­więt­na­stu ko­smo­nau­tów. Na­zwi­sko czło­wieka, który kie­ruje pro­jek­tem, także jest ta­jem­nicą, a we wszyst­kich po­dró­żach na te­re­nie ZSRR to­wa­rzy­szy mu ochro­niarz z KGB, na wy­pa­dek gdyby CIA pod­jęła próbę jego po­rwa­nia lub za­bój­stwa; ame­ry­kań­ska agen­cja od lat bez­sku­tecz­nie pró­buje po­znać jego na­zwi­sko. Kilka ekip fil­mo­wych do­ku­men­tuje przy­go­to­wa­nia do startu, ich człon­ko­wie mu­szą do­cho­wać se­kretu: je­śli kto­kol­wiek pu­ści parę z ust, w tym po­li­cyj­nym kraju cze­kają go po­ważne kon­se­kwen­cje. W zim­nej woj­nie dla ZSRR stawka jest zbyt wy­soka, by po­ka­zy­wać swoje atuty. Od dwóch lat Ame­ry­ka­nie otwar­cie przy­go­to­wują się do wy­strze­le­nia w ko­smos czło­wieka. Ostat­nie do­nie­sie­nia mó­wią, że spró­bują tego za trzy ty­go­dnie. So­wieci po ci­chu po­sta­na­wiają wy­ko­rzy­stać ten czas.

W tym mo­men­cie w Ame­ryce wciąż jesz­cze jest wie­czór, 11 kwiet­nia. Mi­liony te­le­wi­dzów będą oglą­dać, jak ich nowy, młody pre­zy­dent John F. Ken­nedy i jego cza­ru­jąca żona Jac­kie opo­wie­dzą w te­le­wi­zji o wy­zwa­niach zwią­za­nych z wy­cho­wa­niem w Bia­łym Domu ich ma­łych dzieci, Ca­ro­line i Johna. W no­wo­jor­skim West Vil­lage nie­znany ni­komu Bob Dy­lan ma wła­śnie za­de­biu­to­wać w Gerde’s Folk City Club, wy­stę­pu­jąc przed Joh­nem Lee Ho­oke­rem. Naj­waż­niej­szą in­for­ma­cją wie­czor­nego wy­da­nia wia­do­mo­ści jest na­to­miast od­by­wa­jący się w Je­ro­zo­li­mie pro­ces Adolfa Eich­manna, by­łego ofi­cera SS oskar­żo­nego o zbrod­nie prze­ciwko ludz­ko­ści i spraw­czą rolę w wy­mor­do­wa­niu sze­ściu mi­lio­nów Ży­dów.

Tym­cza­sem ty­siące ki­lo­me­trów na wschód Ga­ga­rina za­pięto w pasy, przy­krę­cono ostat­nią śrubę, a w końcu za­mknięto właz. Czeka te­raz na start, po­gwiz­du­jąc mi­ło­sną pio­senkę. Wraz z nim cze­kają kon­tro­le­rzy lotu i in­ży­nie­ro­wie, sły­szący go w słu­chaw­kach i prze­by­wa­jący w bun­krze nie­całe sto me­trów od jego ra­kiety. Za klika mi­nut albo zo­sta­nie pierw­szym czło­wie­kiem w hi­sto­rii, który opu­ścił Zie­mię, zy­sku­jąc moż­li­wość przyj­rze­nia się jej z prze­strzeni ko­smicz­nej, albo też zgi­nie w je­den z wielu moż­li­wych ma­ka­brycz­nych spo­so­bów. Je­śli mu się uda, za­nim na­dej­dzie świt, sta­nie się naj­słyn­niej­szym czło­wie­kiem na świe­cie, zwy­cięzcą nad Ame­ryką i jej so­jusz­ni­kami w gorz­kiej woj­nie ide­olo­gii. Je­śli mu się nie uda, nie­mal nikt się nie do­wie, że ktoś taki kie­dy­kol­wiek ist­niał.AKT I

CZTERY MIE­SIĄCE WCZE­ŚNIEJ

GRU­DZIEŃ 1960 – STY­CZEŃ 1961 ROKU

Na­dej­dzie dzień, gdy wy­ru­szymy w po­dróż mię­dzy­gwiezdną

Kto może za­ka­zać nam o tym śnić

Kiedy to Le­nin pierw­szy na­uczył nas ma­rzyć?

Ni­ko­łaj Kry­wan­czi­kow, ra­dziecki po­eta,
wiersz opu­bli­ko­wany kil­ka­na­ście go­dzin
po wy­strze­le­niu Sput­nika,
pierw­szego sztucz­nego sa­te­lity Ziemi,
paź­dzier­nik 1957 roku

Niech mnie szlag, je­śli za­snę przy świe­tle Czer­wo­nego Księ­życa Nie­długo będą nam zrzu­cać na głowę bomby z ko­smosu, tak jak dzieci zrzu­cają ka­myki na sa­mo­chody prze­jeż­dża­jące pod kład­kami na au­to­stra­dzie.

se­na­tor Lyn­don B. John­son
wkrótce po wy­strze­le­niu Sput­nika

JE­DEN

PSY PALLO

24 grud­nia 1960 roku

60 ki­lo­me­trów na za­chód od Tury

Sy­be­ria, ZSRR

Gdzie­kol­wiek spoj­rzeć, ota­czała ich tajga, gę­sty, ciemny sy­be­ryj­ski las skła­da­jący się ze świer­ków, brzóz i jo­deł, cią­gnący się aż po ho­ry­zont i hen, jesz­cze da­lej. He­li­kop­ter le­ciał ni­sko, a głu­chy ło­skot ob­ra­ca­ją­cych się ło­pat jego wir­nika był je­dy­nym dźwię­kiem roz­brzmie­wa­ją­cym w ci­szy pier­wot­nego, dzie­wi­czego i bez­lud­nego kra­jo­brazu po­kry­tego grubą war­stwą śniegu. Śnieg był wszę­dzie. Ośle­piał i otu­lał drzewa, utrud­nia­jąc, je­śli w ogóle mo­gło być jesz­cze trud­niej, do­strze­że­nie Ar­wi­dowi Wła­di­mi­ro­wi­czowi Pallo tego, czego szu­kał. Na do­miar złego po­woli się ściem­niało. W tym okre­sie roku w owym re­gio­nie Sy­be­rii dzień trwa za­le­d­wie około czte­rech go­dzin. Lot trwał już nie­mal pół go­dziny i w ciągu ko­lej­nych dwóch go­dzin las pod nimi miała spo­wić ko­lejna długa sub­ark­tyczna noc. Jed­nak do tego czasu dla Pallo i jego grupy i tak mo­głoby już być za późno.

Gdzieś tam, spo­czy­wa­jąc w śniegu w tym jed­nym z naj­bar­dziej od­lud­nych miejsc na na­szej pla­ne­cie, znaj­do­wała się pu­sta alu­mi­niowa kula o ma­sie dwóch i pół tony i śred­nicy nieco prze­kra­cza­ją­cej dwa me­try. A gdzieś obok niej, na co li­czył Pallo, le­żała za­mknięta me­ta­lowa skrzynka z dwoma psami. Miał na­dzieję, że psy wciąż były żywe, mimo iż przez dwa dni mu­sia­łyby prze­trwać skraj­nie ni­skie, wy­no­szące na­wet po­ni­żej mi­nus czter­dzie­stu stopni Cel­sju­sza, tem­pe­ra­tury sy­be­ryj­skiej zimy, nie wspo­mi­na­jąc już o trau­ma­tycz­nych przej­ściach, wsku­tek któ­rych w ogóle zna­la­zły się w tym od­lud­nym za­kątku świata.

Przy­gody Pallo roz­po­częły się dwa dni wcze­śniej, 22 grud­nia, kiedy ra­kieta R-7 wy­nio­sła w ko­smos wspo­mnianą kulę z taj­nego miej­sca gdzieś w ra­dziec­kiej re­pu­blice Ka­zach­stanu. We­wnątrz kuli umiesz­czono me­ta­lowe pu­dło z dwoma psami. Mi­sja była tak tajna, że na­wet dziś nie mo­żemy być pewni, jak się na­zy­wały. W za­leż­no­ści od cy­to­wa­nego źró­dła mo­gły to być Szutka i Ko­meta, Oszustka i Pe­rełka albo też, je­śli się kie­ro­wać za­pi­skami Pallo, Oszustka i Alfa. Po­nie­waż śle­dzimy tu­taj po­czy­na­nia Pallo, przyj­mijmy jego wer­sję. Obie suczki były bez­pań­skimi kun­del­kami po­chwy­co­nymi na uli­cach Mo­skwy. Ce­lem mi­sji było wy­sła­nie ich na or­bitę, a na­stęp­nie bez­pieczne spro­wa­dze­nie z po­wro­tem na zie­mię. Kula otrzy­mała swoją na­zwę: ko­rabl-sput­nik (sta­tek-sput­nik), choć pro­jek­tanci okre­ślili ją wcze­śniej jako Wo­stok 1, co ozna­cza „Wschód” i którą to na­zwę utaj­niono. Wo­stok 1 był pro­to­ty­pem, pierw­szym stat­kiem ko­smicz­nym, który pew­nego dnia w bli­skiej przy­szło­ści, jak wie­rzono, wy­nie­sie w ko­smos ra­dziec­kiego to­wa­rzy­sza, i to za­nim wy­ślą tam czło­wieka Ame­ry­ka­nie. Oszustka i Alfa miały prze­trzeć szlak.

Pierw­sze próby jed­nak nie na­pa­wały opty­mi­zmem. Za­nim Pallo 24 grud­nia wsiadł do he­li­kop­tera, uda­jąc się na po­szu­ki­wa­nia dwóch psów w mroź­nej sy­be­ryj­skiej głu­szy, wy­strze­lono już pięć Wo­sto­ków. Wszyst­kie próby poza jedną oka­zały się nie­udane. Dwa psy zgi­nęły pod­czas dru­giego startu Wo­stoka, kiedy uno­sząca je ra­kieta eks­plo­do­wała dwa­dzie­ścia osiem i pół se­kundy po star­cie. Ko­lejną parę czwo­ro­no­gów stra­cono w cza­sie czwar­tej mi­sji, kiedy kap­suła spło­nęła w at­mos­fe­rze. Je­dyną udaną próbę prze­pro­wa­dzono w sierp­niu, gdy jesz­cze jedna para psów, Biełka i Striełka, a także czter­dzie­ści my­szy, dwa szczury, muszki owo­cówki i kró­lik okrą­żyły Zie­mię osza­ła­mia­jące osiem­na­ście razy, po czym po­wró­ciły żywe. Tam­ten lot, trzeci w ko­lej­no­ści wy­strze­lo­nych Wo­sto­ków, był sen­sa­cyj­nym osią­gnię­ciem, po raz pierw­szy bo­wiem żywe or­ga­ni­zmy tra­fiły na or­bitę Ziemi, a po­tem bez­piecz­nie wró­ciły na Zie­mię. Ame­ry­ka­nom nie udało się osią­gnąć nic choćby po­rów­ny­wal­nego i oczy­wi­ście ra­dziec­kie me­dia w pełni to wy­ko­rzy­stały. Nie zwa­ża­jąc jed­nak na trium­falny ton prasy, warto za­uwa­żyć, że prawda była nieco inna – zwie­rzęta miały dużo szczę­ścia, że prze­żyły. W trak­cie czwar­tego okrą­że­nia Ziemi ka­mera po­ka­zała, że Biełka wy­mio­tuje i szar­pie się kon­wul­syj­nie w swo­ich pa­sach, ewi­dent­nie cier­piąc. Przed po­now­nym wej­ściem w at­mos­ferę na­wa­lił zaś główny sys­tem orien­ta­cji prze­strzen­nej i ko­nieczne było uży­cie awa­ryj­nego. Gdyby nie on, Biełka i Striełka, uwię­zione w prze­strzeni ko­smicz­nej, zo­sta­łyby ska­zane na po­wolne ko­na­nie.

No a te­raz, gdy część świata wła­śnie za­czy­nała świę­to­wać pierw­szą Gwiazdkę no­wego dzie­się­cio­le­cia, piąta mi­sja Wo­stok z Oszustką i Alfą znów nie po­szła tak jak na­leży.

Do­kład­nie czte­ry­sta dwa­dzie­ścia pięć se­kund po star­cie – zbyt wcze­śnie – wy­łą­czył się sil­nik trze­ciego stop­nia ra­kiety R-7 wy­no­szą­cej Wo­stoka. W efek­cie sta­tek nie wszedł na za­mie­rzoną or­bitę, lecz au­to­ma­tycz­nie odłą­czył się od ra­kiety, a póź­niej po łu­ko­wa­tej tra­jek­to­rii prze­mie­ścił się przez kilka stref cza­so­wych ZSRR. Kiedy zaś w końcu kap­suła wraz z za­mknię­tymi w niej dwoma psami, pę­dząca z pręd­ko­ścią kilku ty­sięcy ki­lo­me­trów na go­dzinę, po­now­nie we­szła w at­mos­ferę, sprawy jesz­cze się po­gor­szyły. Za­cznijmy od tego, że umiesz­czona w niej bomba nie od­pa­liła.

Bombę tego ro­dzaju in­sta­lo­wano w kap­sule pod­czas każ­dego lotu z psami, co wy­ni­kało z pa­ra­no­icz­nych obaw re­żimu, który nie chciał ry­zy­ko­wać ujaw­nie­nia swo­ich tech­nicz­nych se­kre­tów wro­gom, szcze­gól­nie Ame­ry­ka­nom. Sys­tem APO – аварийное подрыва объекта (awa­ryjne wy­sa­dze­nie obiektu) – zgod­nie z na­zwą prze­zna­czony był do znisz­cze­nia „obiektu” w ra­zie zej­ścia statku z kursu i ko­niecz­no­ści lą­do­wa­nia w ob­cym, być może ka­pi­ta­li­stycz­nym kraju. Taka sy­tu­acja by­łaby uznana przez ra­dziec­kie kie­row­nic­two za awa­ryjną – na­wet gdyby psy miały na ten te­mat zu­peł­nie inną opi­nię. Wła­śnie taki sce­na­riusz zre­ali­zo­wał się w cza­sie czwar­tej mi­sji Wo­stoka, kiedy to kło­pot z sil­ni­kiem ha­mu­ją­cym spra­wił, że kap­suła wy­lą­do­wa­łaby poza gra­ni­cami ZSRR. Czuj­nik to wy­krył, a prze­by­wa­jące w niej psy, Pchełka i Muszka, zo­stały ro­ze­rwane na strzępy wraz z resztą statku. Ofi­cjalna agen­cja pra­sowa ZSRR, TASS, prze­ka­zała krót­kie oświad­cze­nie, we­dług któ­rego sta­tek spło­nął wsku­tek wej­ścia w at­mos­ferę po „nie­kon­tro­lo­wa­nej tra­jek­to­rii”. Nikt nic nie wspo­mniał o żad­nej bom­bie.

Te­raz zaś, choć po awa­rii trze­ciego stop­nia ra­kiety Oszustka i Alfa zmie­rzały przez pe­wien czas nie wia­domo do­kąd, sys­tem APO się nie włą­czył, a przy­czyny tego stanu rze­czy nie zo­stały usta­lone do dziś. Rzecz w tym, że bomba miała jesz­cze je­den awa­ryjny za­pal­nik, ak­ty­wu­jący się po upły­wie sześć­dzie­się­ciu go­dzin, choć i w tym wy­padku nic wię­cej na jego te­mat nie wia­domo. Wy­daje się jed­nak praw­do­po­dobne, że od­li­cza­nie za­czy­nało się od chwili wy­lą­do­wa­nia kap­suły w jed­nym ka­wałku – je­śli oczy­wi­ście udało jej się wy­lą­do­wać w jed­nym ka­wałku.

Kiedy ostat­nia część łuku, po któ­rym prze­miesz­czała się kap­suła, za­częła na­chy­lać się co­raz bar­dziej w kie­runku ziemi, stało się ja­sne, że Wo­stok zmie­rza w oko­lice rzeki Pod­ka­mienna Tun­guzka, czyli w jedno z naj­dzik­szych miejsc na Sy­be­rii. O iro­nio, w roku 1908 też coś tu nad­le­ciało z ko­smosu. Wtedy był to me­te­oryt, który spo­wo­do­wał wy­buch o sile bomby ją­dro­wej i po­ło­żył po­ko­tem osiem­dzie­siąt mi­lio­nów drzew. Wróćmy jed­nak do psów za­mknię­tych w ich po­jem­niku. Mu­siały być prze­ra­żone, gdy nie­wielka kula, w któ­rej po­dró­żo­wały, trzę­sąc się wście­kle i drżąc, nur­ko­wała na oślep w co­raz gęst­szą at­mos­ferę. Ale ich kosz­mar miał się do­piero za­cząć.

Na wy­so­ko­ści sied­miu ki­lo­me­trów właz Wo­stoka miał się od­dzie­lić od kap­suły, a na­stęp­nie, po dwóch ko­lej­nych se­kun­dach, to samo miało się stać z po­jem­ni­kiem dla psów wy­po­sa­żo­nym w osobny spa­do­chron. Był to sys­tem, dzięki któ­remu w przy­szło­ści na Zie­mię po­wró­cić miał ko­smo­nauta; tyle tylko, że tym ra­zem sys­tem ów za­wiódł. Właz i po­jem­nik z psami spró­bo­wały odłą­czyć się od kap­suły w tym sa­mym mo­men­cie, co spra­wiło, że po­jem­nik ude­rzył we właz, uszka­dza­jąc go i unie­moż­li­wia­jąc roz­dzie­le­nie. Psy zo­stały więc uwię­zione w kap­sule. Choć ta ostat­nia także miała spa­do­chrony ha­mu­jące, nie były one za­pro­jek­to­wane z my­ślą o tym, że w kap­sule w mo­men­cie ze­tknię­cia z zie­mią wciąż będą prze­by­wały żywe stwo­rze­nia. W naj­lep­szym wy­padku Oszustkę i Alfę cze­kało bar­dzo twarde lą­do­wa­nie, gdzieś na Sy­be­rii, w środku zimy. No i z ty­ka­jącą bombą na po­kła­dzie.

W miej­scu startu ma­szyny w Ka­zach­sta­nie oraz w taj­nym cen­trum ob­li­cze­nio­wym nie­opo­dal Mo­skwy nikt po­cząt­kowo nie po­tra­fił usta­lić, co się wy­da­rzyło. Na kilka go­dzin sy­gnały wy­sy­łane przez Wo­stoka ustały. Dane ra­diowe po­zy­skane z trze­ciego stop­nia ra­kiety wska­zy­wały na awa­rię sil­nika, ale nic nie było wia­domo o kap­sule i jej pa­sa­żer­kach. W końcu, jesz­cze tego sa­mego wie­czoru, ra­da­rowe sta­cje da­le­kiego za­sięgu w Mo­skwie, Kra­sno­da­rze i Tasz­ken­cie za­częły wy­ła­py­wać słabe sy­gnały ra­diowe do­cie­ra­jące z naj­dzik­szego re­gionu Sy­be­rii, co wska­zy­wało na to, że kap­suła praw­do­po­dob­nie ja­koś wy­lą­do­wała, choć nie było pewne, w ja­kim sta­nie. Nie dało się też okre­ślić pre­cy­zyj­nie miej­sca, w któ­rym się znaj­do­wała. Na­tych­miast po­de­rwano sześć sa­mo­lo­tów, które miały ją zna­leźć i ura­to­wać psy – co za­po­wia­dało się na pie­kiel­nie trudną ope­ra­cję, bio­rąc pod uwagę nie­do­stęp­ność te­renu i cięż­kie wa­runki po­go­dowe. Ale nie cho­dziło wcale o li­tość nad psami. Naj­waż­niej­sze było zro­zu­mie­nie, co po­szło nie tak, za­nim w ko­smos po­leci czło­wiek. To zaś ozna­czało, że trzeba od­na­leźć Wo­stoka, nim wy­leci w po­wie­trze.

Ar­wid Pallo i jego ekipa ra­tun­kowa cze­kali w ba­zie lot­ni­czej w Tu­rze, miej­scu od­da­lo­nym od cy­wi­li­za­cji, znaj­du­ją­cym się mniej wię­cej sześć­dzie­siąt ki­lo­me­trów na wschód od do­mnie­ma­nego punktu lą­do­wa­nia kap­suły, kiedy za­łoga jed­nego z sa­mo­lo­tów po­szu­ki­waw­czych zgło­siła jej od­na­le­zie­nie. Pallo za­rzą­dził wy­lot śmi­głowca. To­wa­rzy­szyli mu ofi­cer KGB oraz Ana­to­lij Ko­ma­row, do­świad­czony in­ży­nier z le­nin­gradz­kiego in­sty­tutu, kon­struk­tor bomby po­kła­do­wej. Obec­ność ofi­cera KGB nie po­winna dzi­wić. W końcu cho­dziło o se­krety – do­ty­czące nie tylko bomby, lecz także ca­łej mi­sji – które mu­siały być chro­nione.

Pallo był wła­ści­wym czło­wie­kiem do tej ro­boty. Wy­soki, szczu­pły, czter­dzie­sto­ośmio­letni, in­ży­nie­rem zo­stał jesz­cze przed wojną, pra­cu­jąc w fa­bryce wy­twa­rza­ją­cej ma­te­riały wy­bu­chowe – zdo­byte tam do­świad­cze­nie mo­gło mu się wła­śnie bar­dzo przy­dać – a po­tem zaj­mo­wał się pro­jek­tem pierw­szego w ZSRR sa­mo­lotu na­pę­dza­nego sil­ni­kiem ra­kie­to­wym. Była to kon­struk­cja bar­dzo za­awan­so­wana tech­nicz­nie, wy­ko­rzy­stu­jąca sil­nik ty­leż no­wa­tor­ski, co nie­prze­wi­dy­walny. O tym, jak bar­dzo nie­prze­wi­dy­walny, świad­czyła fi­zjo­no­mia Pallo, który w 1942 roku był świad­kiem eks­plo­zji sil­nika, za­nim sa­mo­lot wzbił się w po­wie­trze. Ba­dacz rzu­cił się, by wy­do­być uwię­zio­nego w ma­szy­nie pi­lota, wsku­tek czego jego twarz zo­stała po­pa­rzona kwa­sem azo­to­wym, jed­nym ze skład­ni­ków pa­liwa ra­kie­to­wego, po­zo­sta­wia­jąc mu bli­zny na resztę ży­cia. Ale pi­lot ma­szyny prze­żył.

Kiedy śmi­gło­wiec Pallo za­czął się zbli­żać do miej­sca, w któ­rym znaj­do­wała się kap­suła, stało się ja­sne, że ni­g­dzie w jej po­bliżu nie da się wy­lą­do­wać. Las był zbyt gę­sty. Nad nimi i nad kap­sułą wciąż krą­żył sa­mo­lot po­szu­ki­waw­czy, który ją od­na­lazł, a te­raz wska­zy­wał jej lo­ka­li­za­cję. Pallo na­ka­zał pi­lo­towi śmi­głowca wy­lą­do­wać około ośmiu­set me­trów da­lej, gdzie w końcu uka­zała się po­lana. Wy­sko­czyli na nią ra­zem z Ko­ma­ro­wem, po pas za­pa­da­jąc się w śniegu. Nie wia­domo, czy do­łą­czył do nich ofi­cer KGB. Dwaj, a może wszy­scy trzej ru­szyli w las, nio­sąc ze sobą na­rzę­dzia i ra­dio. Po przej­ściu mniej wię­cej sześć­dzie­się­ciu me­trów stra­cili orien­ta­cję. Śnieg unie­moż­li­wiał do­strze­że­nie ja­kich­kol­wiek cha­rak­te­ry­stycz­nych zna­ków. Pi­lot krą­żą­cego sa­mo­lotu po­in­for­mo­wał przez ra­dio, że robi się ciemno i musi wra­cać do bazy. Pallo mu prze­rwał i na­ka­zał, by sa­mo­lot po­ka­zał im drogę, le­cąc po pro­stej w kie­runku Wo­stoka.

Brnąc w śniegu, w końcu uj­rzeli obiekt. Mocno sfa­ty­go­wana kula spo­czy­wała na nie­wiel­kim skrawku wol­nej prze­strzeni. Na po­bli­skich drze­wach bez­wład­nie zwi­sały dwa spa­do­chrony. Gruby pęk osma­lo­nych ka­bli ster­czał z otwar­tego włazu. Ze­wnętrzna część kap­suły no­siła ślady in­ten­syw­nego od­dzia­ły­wa­nia wy­so­kiej tem­pe­ra­tury po­wsta­ją­cej pod­czas prze­dzie­ra­nia się Wo­stoka przez at­mos­ferę. Pallo spo­dzie­wał się, że gdzieś w po­bliżu znaj­dzie po­jem­nik z psami i osob­nym spa­do­chro­nem. Jed­nak ni­g­dzie nie mógł do­strzec choćby jego śladu. W końcu zaj­rzał przez otwarty właz Wo­stoka i zo­rien­to­wał się, że po­jem­nik z psami wciąż znaj­duje się w kap­sule. W tym cza­sie upły­nęło już do­brze po­nad pięć­dzie­siąt go­dzin z sześć­dzie­się­ciu, po któ­rych uak­tyw­nić się miał za­pal­nik bomby. Je­śli nie uda­łoby im się jej roz­broić, za­nim za­pad­nie noc, Oszustka i Alfa zginą w eks­plo­zji. Za­kła­da­jąc oczy­wi­ście, że wciąż były żywe.

Wów­czas, we­dług wspo­mnień Pallo, zro­biło się na­prawdę sur­re­ali­stycz­nie, je­śli przy­po­mnimy so­bie jego wcze­śniej­sze do­świad­cze­nia zwią­zane z wy­bu­chami, in­ży­nier zde­cy­do­wał się bo­wiem oso­bi­ście roz­broić bombę. Na­ka­zał Ko­ma­ro­wowi scho­wać się za drze­wem. Ko­ma­row jed­nak od­mó­wił, pod­kre­śla­jąc, że to on skon­stru­ował ła­du­nek. I tak od słowa do słowa w środku sy­be­ryj­skiej głu­szy, obok osma­lo­nej kap­suły, pa­no­wie za­częli się kłó­cić. W końcu zgo­dzili się cią­gnąć za­pałki. Wy­grał Ko­ma­row, a Pallo mu­siał się ukryć za drze­wem. Przy­pusz­czal­nie do­łą­czył do niego ofi­cer KGB – je­śli był ra­zem z nimi.

Ko­ma­row zbli­żył się do kap­suły i za­czął maj­stro­wać przy róż­nych ka­blach, pod­czas gdy Pallo ob­ser­wo­wał go zza drzewa. Kiedy Ko­ma­row skoń­czył ro­botę, za­pa­no­wały nie­mal zu­pełne ciem­no­ści. Te­raz, gdy nie było już za­gro­że­nia wy­bu­chem, Pallo po­chy­lił się i czę­ściowo za­głę­bił we wnę­trzu kap­suły. Pró­bo­wał do­strzec psy przez bu­laje po­jem­nika, ale szkło było kom­plet­nie oszro­nione. Kilka razy ude­rzył w jego ściany, lecz z wnę­trza nie wy­do­był się ża­den od­głos. Wów­czas przez ra­dio ode­zwał się pi­lot śmi­głowca – trzeba było od­la­ty­wać, za­nim zrobi się zbyt ciemno. Nie było wyj­ścia, na­le­żało po­rzu­cić kap­sułę i wró­cić rano. Ozna­czało to, że Oszustka i Alfa mu­siały prze­żyć ko­lejną mroźną sy­be­ryj­ską noc – trze­cią z rzędu. Wszystko wska­zy­wało na to, że zwie­rzęta już nie żyją.

Ran­kiem na­stęp­nego dnia Pallo z po­wro­tem przy­le­ciał na miej­sce. Do składu kil­ku­oso­bo­wego ze­społu ra­tow­ni­czego do­łą­czył we­te­ry­narz Ar­men Giur­dżian. Śmi­gło­wiec wy­lą­do­wał w tym sa­mym miej­scu co po­przed­nio, a ra­tow­nicy mu­sieli się prze­drzeć przez śnieg aż do kap­suły. Kiedy do niej do­tarli, Pallo się­gnął do jej wnę­trza. Tym ra­zem udało mu się wy­do­być po­jem­nik. Gdy go pod­niósł, ze środka do­bie­gło go słabe szczek­nię­cie. Męż­czyźni czym prę­dzej od­krę­cili śruby i pod­nie­śli po­krywę. W po­jem­niku, wciąż przy­pięte pa­sami do swo­ich koj­ców, spo­czy­wały oby­dwie suczki, prze­ra­żone i prze­mar­z­nięte po trzech dniach mę­czarni, ale, co nie­wia­ry­godne, na­dal żywe.

Giur­dżian ostroż­nie owi­nął je w grubą owczą skórę i za­niósł do cze­ka­ją­cego na nich śmi­głowca. Pół go­dziny póź­niej wy­lą­do­wali na lot­ni­sku w Tu­rze, a na­stęp­nego dnia suczki były już w Mo­skwie, gdzie wró­ciły do swo­ich bud w In­sty­tu­cie Me­dy­cyny Ko­smicz­nej i Lot­ni­czej, w któ­rym je wy­szko­lono. W końcu były bez­pieczne – choć in­for­ma­cja o tym, przez co prze­szły, czy choćby wzmianka o mi­sji, w któ­rej uczest­ni­czyły, nie tra­fiła do prasy i po­zo­sta­wała ta­jem­nicą jesz­cze przez wiele de­kad. Dla Pallo był to jed­nak do­piero pół­me­tek ro­boty. W kon­tek­ście wy­ścigu o to, by pierw­szym czło­wie­kiem w ko­smo­sie był oby­wa­tel ZSRR, a nie Ame­ry­ka­nin, samo od­sta­wie­nie psów do Mo­skwy nie koń­czyło sprawy. Ko­nieczne było od­zy­ska­nie kap­suły.

*

Pallo po­trze­bo­wał nie­mal trzech ty­go­dni, by bo­ha­ter­sko prze­mie­rzyć trzy ty­siące ki­lo­me­trów w naj­ostrzej­szej z ro­syj­skich zim. Ale 11 stycz­nia, dwa­dzie­ścia dni po lo­cie przez pół ZSRR, Wo­stok z po­wro­tem zna­lazł się w za­mknię­tym ośrodku nie­opo­dal Mo­skwy, okre­śla­nym skró­tow­cem OKB-1, tam gdzie pro­jek­to­wano ra­dziec­kie po­ci­ski ra­kie­towe i bu­do­wano Wo­stoki.

I w samą porę. Za­le­d­wie sześć dni wcze­śniej, 5 stycz­nia, Kon­stan­tin Bu­szu­jew, kie­row­nik OKB-1, przed­sta­wił plan dzia­łań ma­ją­cych do­pro­wa­dzić do pierw­szego ra­dziec­kiego lotu czło­wieka w ko­smos i wy­zna­czył nie­prze­kra­czalny ter­min jego re­ali­za­cji.

Jak do­tąd zbyt wiele prób Wo­stoka z psami na po­kła­dzie za­koń­czyło się nie­po­wo­dze­niem. Ale nie tylko to się nie ukła­dało. Nie­całe trzy mie­siące wcze­śniej, 24 paź­dzier­nika, na po­li­go­nie ra­kie­to­wym w Ka­zach­sta­nie do­szło do ka­ta­strofy – eks­plo­zji na sta­no­wi­sku star­to­wym w pełni za­tan­ko­wa­nej ra­kiety R-16 przy­go­to­wy­wa­nej do lotu te­sto­wego. Wy­buch na­stą­pił w nocy, a w jego wy­niku zgi­nęły co naj­mniej sie­dem­dzie­siąt cztery osoby; nie­które ska­cząc z pło­ną­cych wspor­ni­ków ra­kiety, nie­które wsku­tek po­żaru, nie­które udu­szone przez kłęby gę­stego, tok­sycz­nego dymu. Wśród ofiar zna­la­zły się wy­soko po­sta­wione oso­bi­sto­ści, w tym szef wojsk ra­kie­to­wych prze­zna­cze­nia stra­te­gicz­nego ZSRR, mar­sza­łek Mi­tro­fan Nie­die­lin, oso­bi­ście po­pę­dza­jący w nocy ze swo­jego po­lo­wego le­żaka tech­ni­ków sta­ra­ją­cych się do­trzy­mać na­pię­tego har­mo­no­gramu star­tów. Jego ciało zi­den­ty­fi­ko­wano tylko dzięki Zło­tej Gwieź­dzie Bo­ha­tera Związku Ra­dziec­kiego oraz nad­to­pio­nym klu­czom do sejfu w jego biu­rze.

Był to jak do­tąd naj­tra­gicz­niej­szy wy­pa­dek w hi­sto­rii tech­niki ra­kie­to­wej. Ra­dziec­kie me­dia po­dały, że mar­sza­łek zgi­nął w ka­ta­stro­fie lot­ni­czej. Mimo że ra­kieta, która wów­czas wy­bu­chła, róż­niła się od ra­kiety R-7 uży­wa­nej do wy­strze­li­wa­nia Wo­sto­ków, ka­ta­strofa wpły­nęła na roz­wój ra­dziec­kiego za­ło­go­wego pro­gramu lo­tów ko­smicz­nych. Kilka głów­nych biur pro­jek­to­wych wno­siło swój wkład do obu pro­gra­mów. Nie­die­lin prze­wo­dził wielu klu­czo­wym dla roz­woju Wo­sto­ków na­ra­dom. Jego śmierć spo­wo­do­wała ko­lejne opóź­nie­nia, które mu­siały zo­stać uwzględ­nione w no­wym pla­nie opra­co­wa­nym przez Bu­szu­jewa.

Na­stępne w ko­lejce, za­pla­no­wane na luty, były te­raz dwa próbne starty z udzia­łem po­je­dyn­czych psów. Po raz pierw­szy za­mie­rzano prze­te­sto­wać ulep­szoną wer­sję po­jazdu ko­smicz­nego – Wo­stok 3 – w któ­rej w ko­smos pew­nego dnia po­le­cieć miał czło­wiek. W ra­mach te­stów czwo­ro­no­gowi miał to­wa­rzy­szyć w kap­sule ubrany w ko­smiczny ska­fan­der ma­ne­kin uda­jący ko­smo­nautę. W obu pró­bach przy­jęto do­kład­nie te same za­ło­że­nia, które od­no­siły się do klu­czo­wego lotu z ko­smo­nautą na po­kła­dzie: kap­suła miała okrą­żyć Zie­mię i wy­lą­do­wać na te­re­nie ZSRR. Bio­rąc pod uwagę całą se­rię wcze­śniej­szych awa­rii Wo­sto­ków, uznano, że wię­cej niż jedno okrą­że­nie Ziemi by­łoby zbyt ry­zy­kowne. Gdyby jed­nak oba loty te­stowe za­koń­czyły się suk­ce­sem, mi­sja z udzia­łem czło­wieka miała być na­stępna. Przy­bli­żoną datę wy­zna­czono na ma­rzec i utrzy­my­wano w ta­jem­nicy.

W tym cza­sie, na dru­gim końcu świata, w USA, pro­wa­dzony przez NASA pro­gram wy­sła­nia w ko­smos czło­wieka także na­bie­rał ru­mień­ców. Utwo­rzono go pod ko­niec 1958 roku i na­zwano Pro­gra­mem Mer­cury, na cześć rzym­skiego boga i po­słańca, któ­rego atry­bu­tami były uskrzy­dlone san­dały i hełm, co wy­daje się na­wią­za­niem cał­kiem traf­nym, choć pewne wąt­pli­wo­ści może bu­dzić fakt, że jed­nym z obo­wiąz­ków Mer­ku­rego było pro­wa­dze­nie zmar­łych do świata pod­ziem­nego. Ame­ry­ka­nie rów­nież mieli swoją hi­sto­rię wy­pad­ków, wy­bu­chów i opóź­nień, choć w prze­ci­wień­stwie do So­wie­tów ich nie utaj­niali. NASA też pla­no­wała wy­strze­lić w ko­smos zwie­rzę, tyle że nie psa, lecz szym­pansa. Wstępną datę wy­zna­czono na ko­niec stycz­nia.

Już w no­wym roku prze­trans­por­to­wano sześć wy­szko­lo­nych szym­pan­sów z No­wego Mek­syku na przy­lą­dek Ca­na­ve­ral, miej­sce star­tów ra­kiet na Flo­ry­dzie. Jedna z małp miała po­le­cieć w ko­smos. Gdyby jej lot oka­zał się udany, ist­niało spore praw­do­po­do­bień­stwo, że nie­długo po­tem w ko­smos zo­stałby wy­słany czło­wiek. W ogła­sza­nych pu­blicz­nie pla­nach NASA uni­kała jed­nak jak ognia po­da­wa­nia kon­kret­nych dat ze względu na to, że zbyt czę­sto nie uda­wało się ich do­trzy­mać. Ale w ame­ry­kań­skiej pra­sie, którą prze­czy­tać mógł każdy agent KGB lub ra­dziecki in­ży­nier ra­kie­towy, krą­żyły po­gło­ski, że pierw­szy ame­ry­kań­ski astro­nauta może się zna­leźć w ko­smo­sie na­wet już w marcu.

W tym naj­waż­niej­szym te­raz wy­ścigu stawka była ol­brzy­mia. Nie mi­nęło jesz­cze sześć­dzie­siąt lat, od­kąd w po­wie­trze, na wy­so­kość kilku stóp, wzbił się drew­niany, ob­cią­gnięty płót­nem dwu­pła­to­wiec braci Wri­ght. Te­raz zaś czło­wiek miał wy­ko­nać pierw­szy krok ku gwiaz­dom. Udać się poza pla­netę, na któ­rej ży­cie się na­ro­dziło i któ­rej do­tąd bli­sko się trzy­mało. Tra­fić do naj­groź­niej­szego, naj­mniej przy­ja­znego śro­do­wi­ska ze wszyst­kich, z ja­kimi się do­tych­czas ze­tknął. Ry­zyko było ol­brzy­mie. Cze­kał go skok w nie­znane, w któ­rym cza­iła się cała długa li­sta nie­bez­pie­czeństw. Su­per­mo­car­stwo, które pierw­sze do­ko­na­łoby tego wy­czynu w tym naj­chłod­niej­szym okre­sie zim­nej wojny, od­nio­słoby ogromne, wie­lo­po­zio­mowe zwy­cię­stwo – na płasz­czyź­nie tech­nicz­nej, po­li­tycz­nej oraz ide­olo­gicz­nej.

W pierw­szym ty­go­dniu 1961 roku, kiedy do Bia­łego Domu wpro­wa­dzał się wła­śnie młody i pe­łen we­rwy pre­zy­dent, oba mo­car­stwa za­mie­rzały osią­gnąć opi­sany tu cel w tym sa­mym mie­siącu – marcu – i cał­kiem moż­liwe, że nie­mal w tym sa­mym mo­men­cie.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: