Kostek i Gucio. Tajemnica kamiennego jaja - ebook
Kostek i Gucio. Tajemnica kamiennego jaja - ebook
Czy masz odwagę wyruszyć w nieznane? Daj się porwać szalonej przygodzie. Poznaj prawdę o trollach i magicznych istotach, o których dotąd nikt Ci nie mówił. Wyrusz w świat magii i jego niezwykłych mieszkańców, by pomóc maleńkiej astramirze wrócić do domu. Strzeż się Hermusa i kryj się przed jego sługami. Zachowaj czujność na grząskich bagniskach i nigdy nie zapominaj, że nawet w najmniejszych istotach może skrywać się olbrzymia moc.
PS Porcja czekoladowych babeczek może być cenniejsza niż wszystko, co masz.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8308-999-7 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Gdzie jest mój kamień!?
– Nie wiem.
– Gadaj, gdzie on jest! Na pewno go wziąłeś!
– Odczep się! Sam go gdzieś wsadziłeś, a teraz zwalasz winę na mnie!
Nagle, bez ostrzeżenia, w stronę Gucia zaczęły lecieć przedmioty. Książka w twardej oprawie przeleciała nad jego głową i wylądowała na łóżku.
– Oddawaj, mówię!!! – wrzeszczał Kostek jak oszalały i rzucał wszystkim, co wpadło mu w ręce.
– Mówię ci, że nie mam! – krzyknął z irytacją Gucio.
Nagle zobaczył, że w jego stronę leci… but. W ostatniej chwili zdołał odskoczyć, a but z głośnym łoskotem odbił się od szafki i z głuchym plaśnięciem upadł na podłogę. Tego było już za wiele. Do pokoju weszła mama zaniepokojona odgłosami kłótni, które dobiegały z pokoju chłopców.
– Chłopcy, chłopcy! Co tu się dzieje!? Proszę się natychmiast uspokoić i powiedzieć mi, o co chodzi. Spokojnie, powiedziałam, i po kolei.
– Bo Gutek zgubił mój kamień!
– Nieprawda! Mamo, on sam gdzieś go wsadził, a teraz zwala winę na mnie! – bronił się chłopiec.
– Gutek, na pewno go nie brałeś? – Mama się upewniła.
– Przysięgam – odpowiedział z pełną powagą chłopiec.
– Kostek, postaraj się sobie przypomnieć, gdzie ostatni raz go widziałeś. Zamknij oczy i się skup.
Mama jak zawsze miała radę na wszystko. Kostek niechętnie wykonał polecenie, zamknął oczy i skupił się najlepiej jak potrafił.
– Tylko żebyś z tego skupienia bąka nie puścił – zarechotał Gutek.
Kostek spojrzał na niego najwścieklejszym spojrzeniem, na jakie było go stać, ale nie przyszło mu to łatwo, bo brat jak zwykle go rozśmieszył.
– Ostatni raz widziałem go tu, na szafce przy łóżku. Położyłem go tam przed snem, a rano już go nie było.
– W takim razie poszukaj koło łóżka. Na pewno gdzieś tam leży – doradziła mu mama. Wychodząc z pokoju, zatrzymała się przy drzwiach i dodała: – Jeśli jeszcze raz będziecie czymś w siebie rzucać, to obiecuję, że nie dostaniecie słodyczy przez miesiąc. Zrozumiano?
Obaj bracia szybko przytaknęli, a mama zamknęła drzwi. Co prawda, i tak nie wierzyli w ten miesiąc, ale lepiej nie ryzykować.
– Ja go naprawdę nie brałem, ale mogę pomóc ci go poszukać. – Gutek starał się załagodzić sytuację.
Kostek wiedział, że brat go nie okłamuje. Dziś po raz pierwszy w życiu zaspali do szkoły, więc Gutek z pewnością nie myślał o tym, żeby zabrać jego kamyk, bo zwyczajnie nie miał na to czasu. Rano wszystkie budziki zadzwoniły o godzinę później i nikt z nich nie wiedział dlaczego. Jakby czas na godzinę w ich domu się zatrzymał, a potem znów biegł swoim tempem. Tata stwierdził, że na pewno z mamą źle ustawili alarmy w telefonach, a w budzikach są słabe baterie. Miałoby to nawet sens, gdyby nie jeden drobny szczegół – wszystkie zegarki musiały się zatrzymać w tym samym czasie, nawet ten w kuchni na kuchence.ROZDZIAŁ 1
Kostek i Gutek byli braćmi. Kostek w tym roku kończył jedenaście lat, był szczupły i wysoki jak na swój wiek. Miał brązowe, lekko falowane włosy i szare oczy. Nigdy nie działał pochopnie, był niezwykle cierpliwy jak na jedenastolatka. Chociaż brat często zarzucał mu tchórzostwo, nie był on bojaźliwym chłopcem. Zawsze oceniał, czy ryzyko jest warte zachodu. Jego młodszy brat, Gutek, był bardzo pogodnym dziewięciolatkiem. Miał jasnoblond włosy, które w słońcu wydawały się srebrzyste, a jego wielkie, niebieskie oczy niemal zawsze były wesołe. Drobnej postury chłopiec w odróżnieniu od starszego brata zawsze szybciej działał, niż myślał, przez co Kostek nieraz wyciągał go z kłopotów.
Chociaż mogło się wydawać, że chłopcy są zupełnie różni, łączyło ich jedno. Od zawsze znosili do domu przeróżne skarby, które znajdywali, bawiąc się na podwórku. Ich kolekcja pełna była śrubek, guzików, kamieni o niezwykłych kształtach, kawałków szkła o niespotykanych barwach i wszelakich dobrodziejstw, w których inni widzieli tylko śmieci. Słowem: cuda i cudaszki. Wszystko, co znaleźli, odkładali do puszki skarbów, którą dostali od mamy. Była to pięknie oklejona i pomalowana puszka po cukierkach. Sama w sobie stanowiła jeden z większych skarbów, jakie mieli. Co jakiś czas zaglądali do środka i ze zdziwieniem odkrywali, że któryś ze skarbów zaginął. Wtedy w domu zaczynało się prawdziwe piekło, bo przecież ktoś musiał ten skarb wykraść!
Pewnego dnia Kostek z przerażeniem odkrył, że zniknął wyjątkowo piękny kasztan, który przyniósł do domu tydzień wcześniej. Gutek jak zawsze twierdził, że on nic na ten temat nie wie. Tata powiedział, że owszem wie, o jaki kasztan chodzi, ale widział go tylko raz, kiedy Kostek mu go pokazywał. Mama stanowczo zaprzeczyła, jakoby miała z tym coś wspólnego, ale przyparta do muru wydukała coś o odkurzaczu. Kostek był zdeterminowany, żeby odzyskać swój kasztan, a pożarcie go przez odkurzacz wydawało mu się bardzo prawdopodobną wersją wydarzeń, w końcu ten już niejeden skarb miał na swoim sumieniu. Zaginiony kasztan był niezwykle błyszczący, niemal idealnie okrągły, o ciemnorudej barwie i średniej wielkości – stanowił idealną ofiarę dla wszystkożernego wciągacza. Chłopiec odczekał, aż mama wyjdzie do sklepu. Wyciągnął pożeracza skarbów ze schowka i postanowił przetrzepać mu bebechy.
Wszystko szło zgodnie z planem, worek odkurzacza wyszedł dość łatwo i już po chwili cała zawartość wylądowała na podłodze w kuchni. Kostek przejrzał każdy kłąb kurzu i wszystkie śmieci, ale kasztan przepadł bez śladu. Zjawiła się za to… mama, która musiała wrócić po portfel.
– Kostek! Co ty robisz? Będziesz to sprzątał! Ooo, jak ja tu wrócę i znajdę chociaż odrobinę kurzu, to zobaczysz! Nie zobaczysz lodów przez tydzień!!!
– To zobaczy czy nie zobaczy? – zaśmiał się tata, wchodząc do domu. Zajrzał do kuchni i zbladł. – Ooo, chłopaku, już rozumiem, czemu mama się wściekła.
Kostek rozejrzał się po kuchni i szybko zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Kuchnia wyglądała jak pole bitwy. Każdy centymetr pokryty był kurzem, wszędzie leżały śmieci, a dodatkowo sprawę pogarszały kłęby włosów, które uciekały przy każdym najlżejszym podmuchu. Spojrzał jeszcze raz na mamę. Jej oczy były załzawione ze złości, usta cienkie jak dwie kreseczki, a twarz miała kolor ulubionej koszulki taty. Tej, w której tata chodził dumnie, a mama za każdym razem mówiła, że wygląda jak wielka ćwikła na nogach. Chłopcy nie mieli pojęcia, czym jest ćwikła, ale każdy z nich miał swoje przypuszczenia. Kostek obstawiał, że jest to jakiś model samochodu sportowego – taka „ćwikła Honda”. Gustaw był przekonany, że jest to gatunek drapieżnego ptaka – jakaś „ćwikła wędrowna” albo „ćwikła wielka”.
Kostek wiedział już, że jest w tarapatach. Kątem oka dostrzegł Gucia, na którego twarzy malowało się jednocześnie rozbawienie i przerażenie.
– Idę do sklepu – powiedziała mama. Wzięła portfel, który leżał na mikrofali, spojrzała na niego i wydała z siebie dźwięk, który chłopcy nazywali sykoświstem. Portfel, tak jak wszystko w kuchni, pokryty był grubą warstwą kurzu. Mama wytarła go o jedyny czysty kawałek ręcznika kuchennego, jaki znalazła, i wrzuciła do torby na zakupy.
– Idź, kochanie, idź. Może zajdź po drodze do Martyny na kawę? – zaproponował tata.
Mama nic nie powiedziała, westchnęła tylko i wyszła.
– Kostek, co to ma być? – zapytał tata. – Coś tu wybuchło?
– Kasztan – wybąkał Kostek.
– Kasztan wybuchł? – Oczy taty zrobiły się nienaturalnie duże.
Gutek nie wytrzymał, wybuchł tak nieopanowanym i głośnym śmiechem, że tata i Kostek byli pewni, że słyszą, jak trzęsą się szyby w oknach. Po chwili cała trójka śmiała się już razem. Śmiech Gucia był jedną z bardziej zaraźliwych rzeczy na świecie i nie było nikogo, kto byłby w stanie mu się oprzeć. Gutek był bardzo pogodnym chłopcem, potrafił śmiać się w każdej sytuacji. I mimo że lubił kłócić się ze starszym bratem, kochał go całym sercem i nigdy nie zostawiał samego w tarapatach. Tak też było i tym razem.
Chłopcy czyścili podłogę i blaty, a tata zajął się wszystkimi miejscami, do których oni nie dosięgali. Zajęło im to sporo czasu, lecz kuchnia w końcu wróciła do normy. Niedługo po tym, jak skończyli sprzątać, do domu wróciła też mama.
– Przepraszam, mamo – powiedział szybko Kostek.
– Lepiej opowiedz, co tu się wydarzyło – odrzekła mama.
– Też chciałbym się dowiedzieć – dorzucił ze śmiechem w głosie tata.
Kostkowi zrobiło się bardzo głupio, gdy pomyślał, że całe to zamieszanie powstało przez jednego małego kasztana, ale w końcu nie był to byle jaki kasztan, a rodzice czekali na wyjaśnienia.
– Chciałem sprawdzić, czy w środku nie ma mojego kasztana – wydukał.
– Chociaż go znalazłeś? – zapytała mama.
– Nie. – Kostek poczuł, że teraz to jego twarz nabiera koloru koszulkowego. – Naprawdę przepraszam, mamo.
– Dobrze już. Wszystko jest sprzątnięte. Nic takiego się nie stało. Nie wiem, gdzie jest twój kasztan, ale znalazłam w sklepie to. Łapcie. – Mama rzuciła braciom po czekoladowym misiu.
– Ej, a ja? Ja też sprzątałem! – oburzył się tata.
– Dobra, ty też łap.
Nie były to byle jakie czekoladowe misie. Zrobione z najlepszej czekolady mlecznej i wypełnione delikatnym nadzieniem orzechowym z kawałkami orzechów. Były tak słodkie, że nawet tacie wystarczył tylko jeden. Każdego misia owinięto w złoty, błyszczący jak klejnot papierek. Chłopcy zawsze delikatnie rozpakowywali swoje misie, składali papierki na pół i układali w puszce ze skarbami. Jak na razie papierki nigdy im się do niczego nie przydały, ale były zbyt piękne, by je po prostu wyrzucić. Wieczorem, gdy chłopcy przebywali już w swoim pokoju, dołożyli kolejne papierki do swojej kolekcji.
Bracia uwielbiali swój pokój. Dwie ściany mama pomalowała na zielono, a wśród wyrysowanych liści i roślin ukryła ich ulubione postaci z bajek. W rogach wymalowała dwa wielkie kwitnące drzewa, których gałęzie splatały się pod sufitem. Dwie przeciwległe ściany były pomalowane tak, by tworzyły pustynie. Błękitne niebo zdobiły białe obłoki, a żółte piaski wypełniały wydmy i piramidy. Przy łóżku Gucia była namalowana wielka akacja, na której siedziały małe ptaszki, a w oddali szła rodzinka słoni. Gdy zapadał zmrok, pokój zaczynał świecić setką fluorescencyjnych gwiazd wymalowanych na suficie, a z liści wyłaniały się wróżki. Mama malowała ten pokój przez trzy dni, ale było warto.
– Szkoda, że nie udało ci się znaleźć tego kasztana – zmartwił się Gutek.
– Byłem pewny, że będzie w odkurzaczu. – Kostek był bardzo zawiedziony.
– Szczerze mówiąc, ja też. Widziałeś twarz mamy? – Gutkowi zaiskrzyły oczy, a na twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– Miała kolor koszulkowy – powiedzieli bracia w tym samym momencie i obaj zaczęli się śmiać.
– Swoją drogą dawno nie widziałem taty w tej koszulce – dodał w zamyśleniu Gutek.
– To prawda – przytaknął Kostek.
Następnego dnia Kostek, wychodząc do szkoły, kątem oka zobaczył swój kasztan leżący przy drzwiach. Zawrócił, by go podnieść, ale niczego tam nie było.
– „Pewnie mi się tylko wydawało” – pomyślał.
Cały dzień dręczyło go nieprzyjemne uczucie, że coś jest nie tak. Myśl o znikającym kasztanie nie dawała mu spokoju, był pewien, że widział go przy drzwiach. Z zamyślenia wyrwał go głos młodszego brata.
– Ej, idziemy po szkole do lasu?
– Nie wiem, może lepiej idźmy do domu. Mama na pewno zrobiła obiad i czeka.
– Dobra, to pójdziemy do domu, zjemy i wyjdziemy do lasu.
– Zobaczymy – odpowiedział w zamyśleniu Kostek.
– Żadne zobaczymy, pogoda jest piękna. Słońce świeci, zero wiatru. Musimy iść! Ostatnie dni tylko lało i lało.
Trudno było dyskutować z tym argumentem (chociaż gdy Gutek się na coś uparł, dyskusja nie wchodziła w grę niezależnie od argumentów). Rzeczywiście ostatnie trzy dni chłopcy spędzili, grając i bawiąc się w swoim pokoju, bo na dworze nawet na moment nie pojawiło się słońce. Tak naprawdę to jeden dzień grali i bawili się w pokoju, a pozostałe dwa dni nie mieli bladego pojęcia, co ze sobą zrobić. Zagrali już w każdą możliwą grę, pobawili się każdą zabawką, którą mieli, z nudów już nawet posprzątali pokój. Szansa na to, że w tak piękną pogodę Gutek pozwoli na to, by zostali w domu, była równa zeru.
Chłopcy kończyli lekcje tego dnia wyjątkowo wcześnie i Gutek cieszył się na samą myśl o popołudniu spędzonym w lesie. Gdy tylko zadzwonił ostatni dzwonek, wybiegł ze szkoły i czekał na starszego brata przed bramą. Tak jak przewidział starszy z chłopców, po powrocie do domu czekała na nich mama z obiadem. Podała ich ulubione kotlety z kurczaka i mizerię ze świeżych ogórków. Obaj chłopcy jedli tak łapczywie, jakby od tygodnia nie mieli niczego w ustach.
– Chłopcy, spokojnie, nikt was nie goni! – Mama patrzyła na nich z niedowierzaniem.
– Czas nas goni, mamo – powiedział Gutek. – Musimy iść na dwór, zanim znowu się rozpada.
– Szkoda, myślałam, że na deser zjecie jeszcze po kawałku ciasta czekoladowego, ale skoro tak wam się śpieszy…
– Na to zawsze jest czas – odpowiedział Gutek, przełykając ogromny kęs kotleta i ziemniaków.
Kostek spojrzał na brata, zaśmiał się i powiedział:
– Gutek, ty niedługo będziesz pakował jedzenie do ust łopatą.
Młodszy brat już chciał coś odpowiedzieć, ale nie mógł, bo akurat kawałek ogórka, który nie zmieścił mu się w buzi, wypadł na talerz z głośnym plaśnięciem. To rozbawiło wszystkich, a Gutek tylko pokiwał głową.
– To co z tym ciastem? – spytał Kostek, przeżuwając ostatnią porcję obiadu.
– Już niosę – odpowiedziała mama i się uśmiechnęła.
Mama piekła najlepsze ciasto czekoladowe na całym świecie. Rozpływało się w ustach. Było czekoladowo-czekoladowe, bez żadnych zbędnych dodatków, a co najważniejsze, tak samo smaczne, a może nawet smaczniejsze, na drugi dzień. Chłopcy dostali po ogromnym kawałku i byli przeszczęśliwi. Jedyne, na co Kostek miał ochotę po tak sytym obiedzie, to leżeć na łóżku i nie robić absolutnie nic, ale w tej samej chwili Gutek pozbawił go złudzeń.
– Najedzony? To idziemy!
– Daj mi chwilę… – Kostek był tak najedzony, że nawet ruch ręką sprawiał mu trudność.
– Żadną chwilę. Idziemy! Idziemy, bo zaraz zrobi się ciemno! – ponaglił brata Gutek.
– No dobra. – Kostek wiedział, że jakikolwiek opór był daremny.
Chłopcy spakowali do plecaka po kawałku ciasta, dwa jabłka, coś do picia i wyszli z domu.
Całe popołudnie spędzili w lesie, ulepszając swoją bazę. A trzeba zaznaczyć, że była to nie byle jaka baza. Droga do niej prowadziła przez błotniste bajorko, więc nikt o niej nie wiedział. Chłopcy mieli specjalną, dobrze ukrytą ścieżkę i dokładnie wiedzieli, na który kamień wolno im stanąć, żeby nie zgubić butów w błocie. Pomimo błotnistości terenu wokół zawsze unosił się zapach fiołków. Niezależnie od pory roku zawsze można było wyczuć ten subtelny, przyjemny aromat. Sama baza znajdowała się w głębokim dole wśród drzew. Dach zbudowali z patyków i ogromnego kawałka starej folii, który rozciągnęli pomiędzy drzewami, więc byli tam bezpieczni nawet w największy deszcz. Największą dumą napawał ich z trudem przytargany stary fotel znaleziony na śmietnisku. Do tej pory nie mogli się nadziwić, jak to jest możliwe, że ktoś wywalił tak porządny mebel. Co prawda, miał kilka dziur i przetarć, a z jednej strony wychodziła sprężyna, ale wystarczyło związać ją sznurkiem i siedziało się jak na królewskim tronie. Na wyposażeniu mieli też stary leżak, małą szafkę łazienkową z pobitym lustrem, dwie plastikowe miski i jeden kubek. Była to baza marzeń i chłopcy wkładali dużo serca i wysiłku, by z każdym dniem wyglądała coraz lepiej.
Tego popołudnia farbowali na różne odcienie brązu i zieleni stary sznurek, który dostali od taty. Potrzebowali go naprawdę dużo, bo mieli w planach zrobić z niego siatkę maskującą. Najpierw jednak musieli go pofarbować i rozwiesić na gałęziach, by wysechł. Zajęło im to cały dzień przez to, że najpierw musieli rozplątać splątane kłęby. Nie było to wcale proste zadanie, zresztą tata oddał im ten sznurek tylko dlatego, że sam nie miał cierpliwości, aby go rozsupłać. Wieczorem, gdy już się zbierali, żeby wracać do domu, Gutek przystanął zawiązać but.
– Zobacz, co znalazłem! – Wyciągnął rękę, pokazując starszemu bratu kamyk, który wyglądał jak ząb, ale był o wiele, wiele większy od największego zęba, jaki chłopcy widzieli.
– Ooo, super! Tylko go nie zgub, to schowamy do puszki ze skarbami.
– Zapnę go w mojej kieszeni – powiedział malec, starannie chowając kamień i dwa razy się upewniając, czy kieszeń jest na pewno dobrze zamknięta. Nie przeszli nawet dwóch kroków, gdy Kostek potknął się o wystający konar.
– Kurczę, całe spodnie do prania… – zezłościł się chłopiec.
– A przed tym to co? Nadawały się na randkę? Zapomniałeś, że ci się na nie farba wylała? – zaśmiał się Gutek.
– A no tak. Faktycznie zapomniałem. – Kostkowi wyraźnie poprawił się humor. W tej samej chwili zauważył niewielki, idealnie jajowaty kamień, który wyglądał jak malutkie jajko. – Zobacz, ja też coś znalazłem. – Podszedł do brata, pokazując mu swoje znalezisko.
– Uuu, ciekawy okaz. Może to skamieniałe jajko mrówkozaurusa rexa?
– Co ty gadasz? Nie ma czegoś takiego jak mrówkozaurus rex.
– Skąd wiesz? Może po prostu jeszcze go nie odkryli, a ty jesteś pierwszym, który znalazł jego jajo.
– Nie gadaj bzdur – odpowiedział Kostek, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Gdy wrócili do domu, jak zawsze umyli swoje najnowsze znaleziska, schowali je do puszki ze skarbami i poszli zjeść kolację. Po posiłku chłopcy wzięli szybki prysznic i wrócili do pokoju, by jeszcze raz przyjrzeć się temu, co znaleźli.
– Ten kamień naprawdę wygląda jak ząb – powiedział Kostek.
– A twój naprawdę wygląda jak jajko wielkiej mrówki.
– To prawda, też o tym pomyślałem, gdy tylko wziąłem go do ręki – odrzekł Kostek.
Gutek schował swój zębowy kamień do puszki.
– Masz, wrzuć swoje jajko – powiedział Gutek, podając starszemu bratu puszkę.
Kostek wziął puszkę do ręki, ale chciał przyjrzeć się jeszcze chwilę swojemu znalezisku.
– Idę po wodę – powiedział młodszy z braci. – Przynieść ci też szklankę?
– Tak, poproszę. – Kostek nie odrywał wzroku od kamiennego jaja. Dopiero po umyciu go zauważył, że kamyk nie jest zupełnie szary, jak mu się wydawało, ale mienił się niezwykłą niebieskofioletową poświatą.
Po chwili wrócił Gutek, trzymając dwie szklanki z wodą.
Kostek położył kamyk na szafce nocnej i wziął szklankę od brata. Nawet nie wiedział, jak bardzo chciało mu się pić. Odstawił szklankę i nie zauważył, kiedy zasnął.ROZDZIAŁ 2
– Kostek, ja naprawdę nie brałem tego kamyka – powiedział z powagą w głosie Gucio.
– Wiem, przecież nie miałbyś nawet kiedy go wziąć. Po prostu byłem zły, że go zgubiłem. Teraz ten kamień, tydzień temu mój kasztan. Ciągle coś mi znika. Przepraszam, że na ciebie krzyczałem. – Było mu bardzo głupio, że rzucił w młodszego brata butem.
– Ja nie wiem, jak to jest możliwe, ostatni dzień szkoły i pierwsze spóźnienie – powiedział Gutek, kręcąc głową.
– To było strasznie dziwne – przyznał Kostek wdzięczny bratu, że ten zmienił temat. – Zwłaszcza że rodzice nigdy nigdzie się nie spóźniają.
– Mama rano latała, jakby ją pchły gryzły – zachichotał Gutek.
– Fakt. – Kostek zaśmiał się na wspomnienie mamy, która w jednym bucie na nodze i drugim w ręce próbowała zamknąć drzwi na klucz.
– Dobra, nie ma co rozpamiętywać. Lepiej idźmy na dwór – zadecydował Gucio.
– Okej, idziemy.
Chłopcy poszli do swojej bazy, w nocy padał delikatny deszcz, więc chcieli się upewnić, że wszystko jest w porządku.
Gdy dotarli na miejsce, na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało tak jak zawsze. Drzewa stały jak stały, a pośrodku małej polany leżała wielka, samotna skała, pod którą chłopcy uwielbiali się wylegiwać w ciepłe dni. Skała od północnej strony była obrośnięta mchem, od południowej natomiast idealnie gładka, a na samym jej czubku rósł mały krzaczek. Chłopcy wyciągnęli z plecaka przekąski i sok, który zabrali z domu. Usiedli, żeby zjeść, i wtedy Kostek zauważył coś dziwnego.
– Gutek, czy ta skała nie wygląda jakoś inaczej?
– Hmmm, może… jakby się lekko obróciła?
– Ale to chyba niemożliwe? Niby jak skała mogłaby się obrócić? – Kostek zadał te pytania bardziej sobie niż bratu, bo miał dokładnie takie samo wrażenie jak on.
– Nie wiem, może to przez deszcz? – zasugerował Gutek.
– Może… – Kostek nie był przekonany, ale jego myśli szybko pobiegły w stronę ciasta czekoladowego.
Chłopcom cały dzień upłynął na kończeniu siatki maskującej. Sznurek, który ostatnio farbowali, wysechł, więc mogli go teraz starannie powiązać. Od mamy dostali stare ubrania, prześcieradła i ręczniki. Wszystko w pasujących zielonobrązowych kolorach. Kostek rwał i ciął tkaniny na wąskie paski różnej długości, a Gucio przywiązywał je do sznurka. Co jakiś czas się zastanawiali, co to za dziwny dźwięk słyszą. Tego dnia docierał do nich dudniący odgłos, coś pomiędzy rozłupywaniem wielkich kamieni a grą na flecie. Po pewnym czasie doszli do wniosku, że to na pewno odgłosy robót drogowych prowadzonych gdzieś w oddali. Nie mieli zresztą czasu zbyt długo się nad tym rozwodzić, bo tworzenie siatki było naprawdę żmudnym i pracochłonnym zajęciem.
– Matko, dużo jeszcze? – marudził Gutek. – Mamy tej siatki chyba z dziesięć kilometrów, na co nam jej aż tyle?
– Nie marudź, tylko wiąż – upominał brata Kostek.
– Palce mnie bolą, zawiązałem już chyba z milion supełków.
– Chcesz się zamienić? – zaproponował Kostek.
– Chętnie. – Gutek przejął nożyczki od brata.
Nie popracowali jednak długo, gdyż Gucio stwierdził, że jednak woli wiązać supełki niż ciąć materiał. W końcu skończyli wszystko rwać, ciąć i wiązać, więc mogli zająć się rozwieszaniem siatki. Gdy skończyli, popatrzyli z zadowoleniem na efekty swojej pracy. Byli teraz osłonięci z każdej strony i mieli także coś na kształt drzwi, które w razie potrzeby mogli związać lub odsłonić. Wieczorem, gdy wracali do domu, Kostek znów spojrzał w stronę samotnej skały. Spojrzał i stanął jak wryty.
– Co się stało? – zapytał Gucio, który omal nie wpadł na brata.
– Ty-ty-ty – wychrypiał z siebie Kostek, wskazując palcem w stronę skały. Chłopiec wyglądał, jakby za chwilę miał zemdleć.
Gucio szybko się zorientował, co tak przeraziło brata.
– Zniknęła?! Ale jak? Kiedy? Przecież byliśmy tu cały dzień! – Gutek był w takim samym szoku jak Kostek.
– Nie wiem – wybąkał Kostek.
– Lepiej szybko wracajmy do domu – powiedział Gucio, popychając brata delikatnie do przodu.
Kostkowi nie trzeba było drugi raz powtarzać. Chłopcy puścili się biegiem do domu, nie oglądając się za siebie aż do samych drzwi.
Jak to możliwe, że skała, która była rozmiarów małego domu, po prostu zniknęła. Przecież nie mogła dostać nóg i sobie pójść. Poza tym nawet gdyby, to taka skała, wstając, pewnie narobiłaby dużo hałasu. Zresztą dokąd mogła chcieć iść skała? Co prawda, była to samotna skała, ale czy to możliwe, żeby poszła szukać towarzystwa? Przecież to nieprawdopodobne, żeby nagle poczuła się osamotniona i poszła. Niemożliwe też, żeby zapadła się pod ziemię, bo przecież nic nie było słychać ani nic się nie trzęsło. Fakt, że przez cały dzień dochodziły do nich różne dziwne dźwięki, ale były zdecydowanie za ciche zarówno na wstawanie, jak i zapadanie się skały. Więc jak to możliwe, że jej tam nie było?
Chłopcy mieli tysiąc pytań i żadnej odpowiedzi. Gdy tylko weszli do domu, pobiegli do swojego pokoju.
– Gutek, odpalaj kompa, musimy sprawdzić, jakim cudem ta skała zniknęła.
Gutek włączył komputer i obaj chłopcy zaczęli przeszukiwać Internet. Nie znaleźli jednak niczego, co zaspokoiłoby ich ciekawość. Zmarnowali jedynie czas, czytając o erozjach skał, zjawiskach krasowych i innych tego rodzaju bzdurach, mówiących, że skały (szczególnie tak duże) ulegają powolnemu rozpadowi, jeśli przez tysiące lat wystawione są na wpływ wiatru lub wody. Tylko że nawet wtedy nie znikają, a rozpadają się na mniejsze kawałki. A przecież byli pewni, że tam nie było mniejszych kawałków. Obaj widzieli to samo i byli pewni, że skała po prostu zniknęła. Internet jednak na temat znikających skał nic im nie wyświetlił. Byli już zmęczeni i sfrustrowani, gdy do pokoju weszła mama.
– Chłopcy, już czas na kolację. – Spojrzała na ich ubłocone ubrania i brudne ręce. – Tylko przed kolacją proszę doprowadzić się do porządku! – powiedziała stanowczym tonem.
Gutek spojrzał na Kostka i wiedział już, że on pomyślał dokładnie o tym samym i że tak jak on nie był przekonany, że to najlepszy pomysł. Nie mieli jednak wyboru, więc młodszy z braci zadał mamie nurtujące ich pytanie:
– Mamo, czy skały mogą zniknąć?
– Oczywiście. Jeśli przez wiele set…
Ale chłopcy nie dali jej dokończyć.
– Nieee, nie chodzi nam o erozję ani wietrzenie skał – powiedział Kostek.
– Ani o zapadnięcie – dodał Gutek.
– Pytamy o to, czy skały mogą zniknąć ot tak. Po prostu. Z dnia na dzień.
– Tak to chyba tylko jeśli ktoś je wyniesie – zaśmiała się mama.
– Mamo, ale my dziś widzieliśmy skałę, która zniknęła! – powiedział stanowczo Gutek.
– Gdzie?
– Pamiętasz taką samotną skałę w głębi lasu? – zapytał Kostek.
– Tam, gdzie wiecznie jest błoto? Pamiętam – powiedziała mama.
– No to ona właśnie zniknęła – wyjaśnił Gutek.
– Niemożliwe, coś wam się musiało przywidzieć.
Mama nawet nie udawała, że to, co mówią, jest interesujące. W końcu była dorosła, a dorośli wiedzą, że co jak co, ale skały nie znikają, one „erozjują”.
Chłopcy poszli do kuchni, by zjeść kolację. Dopiero teraz, gdy pierwsze emocje zdążyły już opaść, poczuli, jacy są głodni. Gdy weszli do kuchni, tata kończył robić swoje słynne kanapki.
W tym domu gotowaniem zajmowała się mama i trzeba przyznać, że szło jej z tym świetnie. Jej obiady i ciasta były genialne, ale nikt nigdy nie zrobił takich kanapek jak tata. To nie były zwykłe pajdy chleba z szynką, a małe arcydzieła. Tata każdą kromkę chleba dokładnie smarował masłem, tak, by pokrywało każdy milimetr – jak to mawiał – „przestrzeni użytkowej”. Na masło kładł plastry gotowanego jajka. Nie mogło ono być ugotowane na zbyt twardo, ale żółtko nie mogło też być lejące. Następnie kładł szczypiorek, wędlinę, pomidora i sałatę. To wszystko doprawiał solą i pieprzem. Na samą myśl o tym cudzie gastronomii brzuchy obu chłopców zaczęły wydawać z siebie donośne dźwięki.
– Ooo, ktoś tu jest naprawdę głodny – powiedział tata, gdy usłyszał głośne „burrr, buuurrr, brrrr”.
– I to jak! – Gutek głośno przełknął ślinę.
– Ale wiecie, że to kanapki dla mnie?
– No weź, tatooo! – Kostek spojrzał na niego błagalnie.
Bur, buuur, blum. Głośny chór obu głodnych brzuchów ponownie dał o sobie znać.
– Dobra, niech wam będzie – zaśmiał się tata, stawiając talerz z kanapkami na stole.
Chłopców nie trzeba było dwa razy zapraszać. Kanapki znikały w tempie ekspresowym. Gdy w końcu obaj poczuli, że nic więcej nie zmieszczą, Gutek postanowił zadać tacie to samo pytanie, które zadał mamie, chociaż nie liczył na inną odpowiedź.
– Tato, czy skała może zniknąć?
– Chodzi ci o erozję?
– Niee, pytam, czy skała może po prostu zniknąć.
– Nie rozumiem, jak zniknąć? – dopytywał tata.
– No po prostu. Było i nie ma.
– Nie, Guciu, to raczej niemożliwe. – Tata wyglądał na lekko rozbawionego.
– Raczej, czyli nie że w ogóle. – Gutek nie dawał za wygraną.
– Kochanie, jestem na sto procent pewien, że to jest niemożliwe.
Tata uśmiechnął się szeroko i wstawił wodę na herbatę. Chłopcy mieli kompletny mętlik w głowach. W Internecie nie znaleźli niczego na temat znikania skał, a na domiar złego rodzice twierdzili, że jest to zupełnie nierealne. Wypili po kubku gorącej herbaty i Gutek poczuł, że jest już bardzo zmęczony, postanowił więc wziąć prysznic i iść prosto do łóżka. Kostek, niewiele myśląc, zrobił dokładnie to samo. Gdy już leżeli w łóżkach, żaden z nich nie wiedział, co myśleć o całym zajściu.
– Śpisz? – zapytał cicho Kostek.
– Nie. – Gutek był niemal pewny, że mimo zmęczenia tej nocy w ogóle nie zaśnie.
– Widziałeś, że tej skały nie było, prawda? – Kostek zaczynał wątpić, czy na pewno widział to, co widział.
– No pewnie, że widziałem, że nie widziałem.
Obaj chłopcy parsknęli śmiechem. Ale czy na pewno „widział, że nie widział”? Gutkowi przez myśl przeszło, że może po prostu szarość wieczoru zasnuła skałę i zwyczajnie ją przeoczyli. Tylko czy można nie zauważyć czegoś aż tak wielkiego? Chłopcy długo leżeli w milczeniu pogrążeni we własnych myślach, aż w końcu zasnęli. Sen, który ich zmorzył, nie był jednak spokojny i nie przyniósł im odpoczynku. Nad ranem jako pierwszy obudził się Kostek. Leżał na plecach, nadal rozmyślając o wczorajszym dniu. Nie wiedział, jak długo już nie spał, gdy wtem zobaczył, jak Gutek się przeciąga.
Spojrzał na brata i kiwnął mu głową na przywitanie. Gutek odpowiedział tym samym gestem. Między braćmi jak mgła wisiało niewypowiedziane pytanie.
– No dobra, to co? Śniadanie i idziemy? – Gutek przerwał panującą ciszę.
– Chyba tak. – Kostek nie wiedział czemu, ale bał się tego, co zobaczy. Przyzwyczaił się do widoku samotnej skały i na samą myśl, że rzeczywiście może jej tam nie być, odczuwał dziwny niepokój.
Chłopcy zjedli śniadanie w ciszy, co nieczęsto im się zdarzało. Zauważyli, że żaden z nich niespecjalnie się śpieszył, żeby wyjść z domu. Nie można było jednak odwlekać tej chwili w nieskończoność. Pogoda była piękna, mama nie potrzebowała ich pomocy, taty nie było w domu. Jednym słowem nie było żadnego pretekstu, by zostać.
– Gotowy? – zapytał Gutek, wstając od stołu.
– Gotowy.
Kostek wcale nie czuł się gotowy, ale wiedział, że prędzej czy później ta chwila i tak nadejdzie. Postanowił więc jak najszybciej mieć to już za sobą. Wziął plecak, spakował do niego babeczki, które zrobiła dla nich mama, dwie kanapki i butelkę wody. Chłopcy nie pamiętali, by kiedykolwiek szli do lasu tak wolno. Gdy zbliżali się już do celu, z duszą na ramieniu spoglądali w stronę zaginionej skały. Szok, jaki przeżyli, widząc, że skała jest na miejscu, był nie do opisania.
– Ale jak to?! – krzyknął Gutek z niedowierzaniem.
– Nie mam bladego pojęcia – wydukał Kostek.
– Ale widziałeś wczoraj?!
– Widziałem.
– Ale jak to jest możliwe?!
– Nie wiem.
– Ale, ale… – Gutek urwał, bo nagle zdał sobie sprawę z tego, że skała owszem wróciła, ale wygląda inaczej niż wczoraj. – Ona wygląda inaczej. – Spojrzał na starszego brata, by się upewnić, że i on to widzi.
– Też mi się tak wydaje – wymruczał Kostek. Chłopiec zmrużył oczy i uważnie przyglądał się skale. Był więcej niż pewny, że krzak rosnący na górze jest znacznie mniejszy, a gładka południowa strona nie była już taka gładka, pojawiło się na niej kilka wystających skał, a dodatkowo zniknął mech z północnej strony, jakby ktoś cały dokładnie zebrał.
Gucio zauważył także, że zapach fiołków jest dużo silniejszy niż zazwyczaj.
Bracia obeszli skałę z każdej strony, szukając innych zmian. Młodszy kopnął ją kilka razy, jakby się spodziewał, że ta nagle się poruszy. Nic takiego jednak nie miało miejsca. Obeszli głaz trzy razy, przyglądając mu się centymetr po centymetrze.
Po długich i dokładnych oględzinach postanowili, że czas na drugie śniadanie. Weszli do swojej bazy i zjedli po kanapce przygotowanej przez Kostka. Kanapki nie były nawet w połowie tak dobre, jak kanapki taty, ale Gutek nie wybrzydzał. Cieszył się, że z tego wszystkiego Kostek zapomniał, że to była jego kolej na pakowanie prowiantu. Robienie kanapek nie było jego ulubionym zajęciem. Obaj chłopcy jedli w milczeniu, ani na moment nie odrywając wzroku od skały. Spodziewali się, że ta znów w każdej chwili może zniknąć. Nic takiego się jednak nie wydarzyło.
W połowie dnia chłopcy byli już znudzeni ciągłym gapieniem się na głaz, więc zajęli się ulepszaniem bazy. Poszli do lasu, by znaleźć pieniek nadający się na stół. W pewnym momencie znów usłyszeli dziwny dudniąco-świszczący dźwięk, dokładnie ten sam, co wczoraj! Spojrzeli na siebie i bez słowa, w tym samym momencie, puścili się biegiem w stronę skały.
– To ona! To ona tak dudni! – Gutek nie mógł powstrzymać ekscytacji.
Kostek z przerażeniem stwierdził, że brat ma rację. Chłopcy zatrzymali się niedaleko skały i zauważyli, że ta delikatnie się kołysze. Rytmicznie podnosi się i opada, wydając przy tym dudniąco-świszczące odgłosy.
– Gutek, nie masz wrażenia, że ona… chrapie? – Kostek sam nie dowierzał w to, co mówił.
Chłopcy podeszli trochę bliżej, by dokładnie się przyjrzeć.
– Rzeczywiście! Zupełnie jak nasz tata, gdy mama każe mu oglądać stare filmy o miłości. Dobrze, że chrapie jak tata, a nie wrzeszczy jak mama, gdy to odkryje: „Z tobą to tak zawsze, jak jakiś dobry film, klasyka, to ty chrapiesz! A jak jakiś gniot, gdzie tylko piu, piu strzelają albo mecz, to nawet nie mrugasz, żeby nic nie przegapić!”. – Gutek idealnie parodiował mamę, machając rękoma tak jak ona.
Kostek nie mógł powstrzymać śmiechu. Nie tylko on… Po chwili obaj chłopcy zamarli. Z wnętrza skały dochodził wyraźny chichot. Spojrzeli na siebie i dłuższą chwilę stali bez ruchu.
W końcu Kostek zebrał w sobie całą odwagę, jaka mu została, i powiedział:
– Skało, czy to ty tak chichoczesz?
Ku ich przerażeniu skała odpowiedziała grubym, tubalnym głosem:
– Nie.
– Aaaaaa! – Obaj chłopcy zaczęli drzeć się wniebogłosy.
Nagle skała zaczęła się poruszać.
– Aaaaaa! – Chłopcy już prawie ochrypli.
Po chwili nie było już skały, a w jej miejscu stał wielki, bosy troll. Był wielkości piętrowego domu, ubrany w coś na kształt ogrodniczek z mchu i ziemi oraz bardzo mocno pachniał… fiołkami. Chłopcy stali z szeroko otwartymi buziami, lecz nie byli w stanie wydobyć z siebie już żadnego dźwięku. Mieli wrażenie, że teraz to oni zmienili się w dwa małe głazy. Nie byli w stanie nawet drgnąć, a ich nogi zachowywały się jakby wrosły w ziemię.
– Co posło nie tak?! Co posło nie tak? – zastanawiał się troll na głos, chodząc tam i z powrotem. – Tyle lat tu mieskam i nic nigdy takiego mi się nie psydazyło. Cy to koniunkcja planet? Niee, to zdecydowanie nie ten rok. Moze to wybuch supelnowej? Nie, nie ftedy dotarłaby do ziemi jakaś fala kosmicnej enelgii. Udezenie asteloidy? Zdecydowanie nie, psecies to psyniosłoby za sobą daleko idące skutki.
Troll dłuższą chwilę mówił sam do siebie, zdając się kompletnie nie zwracać uwagi na chłopców. W końcu jednak się zatrzymał, spojrzał na nich wielkimi, brązowymi oczami i spytał:
– Pseprasam bardzo, cy nie wiecie moze, co spowodowało tę niecodzienną sytuację i jak to jest mozliwe, ze mnie widzicie?
– Aaaaaa! – Chłopcy odzyskali władzę w strunach głosowych.
– Cisej, cisej, panowie. Zaraz ktoś was usłysy i psybiegną wam na ratunek, a ja nie wiem jesce, cy jestem widocny dla wszystkich cy tylko dla was. Cisej, błagam.
Chłopcy wymienili przerażone spojrzenia i zamilkli.
Cała trójka stała przez chwilę, nic nie mówiąc, aż w końcu troll pierwszy nie wytrzymał i się odezwał:
– Jestem tloll Tol – przedstawił się i delikatnie skłonił głową. – A panowie, jak się nazywają, jeśli łaska?
– Ja jestem Kostek, a to mój młodszy brat Gutek. – Kostek wypluł z siebie słowa, sam zaskoczony nagłym przypływem odwagi.
Troll uśmiechnął się szeroko, pokazując dziurę po brakującej górnej jedynce.
– Wlacając do mojego pytania. Cy wiedzą moze panowie, jak to się stało, ze zostałem zdemaskowany?
– Nnniestety nie – odezwał się Gutek.
– Cóz… musę pzyznać, ze jest to niecodzienna sytuacja. Sceze mówiąc, psydazyła mi się piewsy ras, a trochę juz zyję.
– Czy mogę zapytać ile? – Ciekawska natura Gucia przezwyciężyła strach.
– No mam juz piętnaście lat. Ale na wase luckie to jakieś osiemset pięćdziesiąt.
– Ooo… – Obaj chłopcy wybałuszyli oczy ze zdziwienia.
– I nikt nigdy z tobą nie rozmawiał? – zapytał z niedowierzaniem Kostek.
– Kiedyś miałem dwie psyjaciółki, ale jedna z nich jus nie zyje, a druga jest baldzo stara, więc zatko do mnie zagląda. Opróc nich nigdy z nikim nie rozmawiałem.
– Czyli to jednak nie jest pierwsza taka sytuacja – zauważył Gucio.
– Pierfsa. One widziały mnie od samego pocątku. Zrestą one były niezwykłe i widziały to, cego inni nie zauwazali.
– A poza nimi nikt inny cię nie zauważył?
– Nikt – powiedział ponownie troll, dumnie wypinając pierś.
– Ale jak to jest możliwe? Przecież my cię teraz widzimy? – Gutek ze wszystkich sił starał się, by jego głos przestał się trząść.
– Cóz, normalnie chronią mnie cary, które sprawiają, ze ludzie widzą we mnie tylko skałę. Dodatkowo my, tlolle, jesteśmy baldzo ciche, mozemy wieeeele lat tkwić w bezruchu, a gdy musimy się porusyć, robimy to zazwycaj w nocy i praktycnie besselestnie. No i tak jak mówiłem, mamy magicną tarcę ochronną wycisająco-maskującą.
– Ty wczoraj gdzieś poszedłeś, dlatego skała zniknęła! – Gutek już zupełnie zapomniał o strachu, ciesząc się, że chociaż jedna z zagadek się rozwikłała.
– Tak, musiałem psystsyc włosy i tlochę się ogolić. – Troll ponownie z dumą wypiął pierś.
Chłopcy zauważyli nagle, że to, co normalnie było krzakiem na czubku skały, tak naprawdę było grzywą trolla. Mech musiał być młodocianym zarostem, a dodatkowe skały wystające tu i ówdzie to nic innego jak pryszcze.
– A te dziwne dźwięki to po prostu chrapanie – rzucił Kostek bardziej do siebie niż do innych.
Troll poczerwieniał lekko, choć w tym wypadku lepsze byłoby stwierdzenie pobrązowiał.
– Tak, ofsem, psyznaję zdaza mi się chrapać. Niemniej panowie nie powinni tego słyseć.
– Ciężko było nie słyszeć – zaśmiał się Gutek.
Chłopcy uważnie przyglądali się trollowi, ze zdziwieniem zauważyli, że był bardzo kulturalny i w ogóle nie przejawiał oznak jakiejkolwiek agresji, a przecież wiedzieli co nieco o trollach z bajek, które czytała im mama. Troll powinien być wielki, śmierdzący, agresywny i głupi. Przed nimi zaś stał osobnik co prawda rzeczywiście wielki, ale elokwentny, spokojny, zadbany i pachnący fiołkami. Jak się po chwili okazało, to właśnie troll był odpowiedzialny za całoroczny zapach fiołków wyczuwalny w pobliżu ich bazy.
Gutek nie umiał zbyt długo trzymać języka za zębami. Poza tym niecodziennie można porozmawiać z trollem. Nie był też pewny, czy taka sposobność nadarzy się jeszcze kiedykolwiek, więc zaczął zalewać Tola pytaniami.
– Czy trolle często rozmawiają z ludźmi? Czy wszystkie są takie jak ty?
– Niecęsto zdazają nam się pogaduski z ludźmi. Z tego, co mi wiadomo, do tej pory zdazyło się to jedynie tsy razy. Ten jest cfarty. Tlolle są pserózne, są tlolle gólskie, leśne, bagienne, a nawet tlolle wodne. Ja nalezę do tych zwycajnych. Nas jest najwięcej. Wsystkie gatunki wyglądają jak skały, opróc tlolli wodnych, bo one najcęściej wyglądają jak lafa kolalowa lub wielka, piascysta łacha.
– Ale mama czytała nam wiele bajek, w których trolle były wielkie, głupie, zielone, śmierdzące i agresywne – wypalił Gucio i natychmiast poczerwieniał.
Na szczęście Tol nie wyglądał na rozgniewanego.
– Ach, bo to pses spotkanie z Palusem, trollem bagiennym – zachichotał. – Wiele tysięcy lat temu, tak jak dziś, na moment zniknęła magicna bariera ochronna, która nas otaca. Spowodowała to bardzo zadka koniunkcja planet. Dziura w barieze nie trwała długo, ale pech chciał, ze akurat wtedy psez bagna psechodził pewien chłop, a biedny Palus walcył z zabą, która nie dawała mu spokoju. Musicie wiedzieć, ze miał on potworne łaskotki, machał więc łapami jak osalały, by ściągnąć płaza z pleców. Resty już łatwo się domyślić. Palus, jak to tloll bagienny, pokryty był cały zielonym slamem, który ja równies uwazam za nie najlepiej pachnący. Podobno chciał nawet porozmawiać z chłopem, ale po pierwse ten uciekł do sfojej fsi, a po drugie bariera prawie od lazu wróciła, więc i tak byłoby to niemozliwe. Psypadki, gdy tlole mają stycność z ludzmi, są naprawdę bardzo zadkie. Ja mam wyjątkowe scęście, bo trafiłem na ludzi juz trzeci ras.
– Trzeci? – zdziwił się Kostek.
– Przecież mówiłeś, że nie rozmawiałeś z nikim oprócz swoich przyjaciółek – zauważył Gucio.
– Bo to prawda, nie rozmawiałem. Zucił mną.
– Cooo? – Kostek był pewny, że się przesłyszał.
– Niemożliwe, żeby człowiek tobą rzucił – odpowiedział z pełnym przekonaniem Gutek.
– Mozliwe, mozliwe. Miałem wtedy czterysta lat, byłem małym trollem. Byłem wielkości co najwyzej tsech głazików. – Tol zauważył, że chłopcy kompletnie nie rozumieją, o czym mówi, więc dodał: – Na wase miałem jakieś siedem lat i byłem wielkości dorosłej krowy.
– Żaden człowiek nie rzuci głazem wielkości krowy – zauważył przytomnie Kostek.
– To plawda. My trolle umiemy się zmniejsac. Ćwicyłem akurat zmniejsanie, gdy nagle w moją stronę zacął iść jakiś chłopak, gwizdał wesołą melodię i zucał kamykami, podniósł mnie i zucił. Miałem wtedy rozmiar duzego ziemniaka. Nie byłem jednak mistszem zmniejsania, dlatego psy samym lądowaniu znów wróciłem do swoich rozmiarów, upadłem boleśnie na tyłek, psewróciłem się, pokoziołkowałem w dół i niestety wybiłem sobie zęba.
W tym momencie Gutka jakby olśniło, podskoczył i krzyknął:
– Mam twój ząb!
– Mas mój ząb? – spytał z niedowierzaniem troll.
– Tak, w puszce na skarby! – Gutek był naprawdę podekscytowany.
Kostek przypomniał sobie, że rzeczywiście w dniu, w którym on znalazł kamyk w kształcie jajka, Gutek znalazł kamień w kształcie wielkiego zęba.
Chłopcy postanowili, że natychmiast pobiegną do domu, by przynieść trollowi jego zgubę. Biegli ile sił w nogach, nie zauważyli nawet, że na dworze zrobiło się kompletnie ciemno. Wpadli do domu cali spoceni i zziajani. Byli już w połowie drogi do swojego pokoju, gdy usłyszeli głos mamy:
– Chłopcy, umyjcie ręce, kolacja już czeka!
– Mamo, nie mamy czasu! Musimy wracać! – rzucił Kostek.
– Jakie wracać? Chyba powariowaliście. Czy wy w ogóle wiecie, która jest godzina? – Tym razem był to głos taty i ton, który mówił „nie dyskutuj ze mną”.
– Tato, ale my musimy, tylko na chwilę. Troll na nas czeka! – odpowiedział błagalnie Gutek.
– Nawet gdyby czekała na was sama królowa, to nie ma mowy!
Chłopcy wiedzieli już, że nic nie ugrają. Idąc w stronę łazienki, usłyszeli, jak tata mówi do mamy:
– Troll. Za naszych czasów były inne przezwiska, Rudy, Chudy, Kaczor, ale Troll?
Mama zaczęła się śmiać.
– Kiedy to było, kochanie. To już nie te czasy.
– Oni nic nie rozumieją – powiedział do brata Gutek, a ze złości wypadło mu mydło z rąk.
– Wiesz, może lepiej nie wyprowadzajmy ich z błędu. Jeszcze pomyślą, że zwariowaliśmy. – Kostek doszedł do wniosku, że przecież sam by nie uwierzył, gdyby ktokolwiek opowiedział mu, że rozmawiał z trollem.
– Chyba masz rację – burknął Gutek.
Chłopcy weszli do kuchni. Na stole stała już owsianka z czekoladą i bananem. Obaj byli tak źli, że całkowicie stracili apetyt. Gutek beznamiętnie grzebał w misce, a Kostek zjadł kilka łyżek i postanowił zrobić herbatę. Wstał od stołu i wyciągnął dwa kubki.
– Z cytryną? – zapytał młodszego brata.
– Poproszę.
Mama zawsze twierdziła, że na wszelkie smutki nie ma nic lepszego niż herbata.
Chłopcy posprzątali po sobie, wzięli po kubku i poszli do pokoju.
Gutek od razu podszedł do szafki, wyciągnął z szuflady pudełko ze skarbami i jeszcze raz dokładnie obejrzał ząb trolla.
– Pokaż, ja też chcę obejrzeć. – Kostek wyciągnął rękę.
Gutek podał bratu ząb.
Kostek kilka razy obrócił go w palcach i przez przypadek upuścił. Schylił się, by go podnieść, i wtedy pod szafą w drugim końcu pokoju zauważył coś dziwnego: delikatne, rozmigotane, fioletowoniebieskie światło. Podszedł, klęknął i wyciągnął dwie połówki swojego kamiennego jajka. Było puste w środku i wyglądało tak, jakby niedawno coś się z niego wykluło.
– Zobacz, znalazłem swoje jajko. – Kostek wyciągnął do brata dłoń, na której leżały resztki jaja.
Gutek zrobił wielkie oczy i pytająco spojrzał na brata, po czym wyartykułował swoją myśl:
– Co mogło być w środku?
– Nie mam pojęcia, mam nadzieję, że nie pająk. – Kostek się wzdrygnął.
– Nie zdziwiłbym się, gdyby to był aligator. – Gutek ciężko usiadł na łóżku.
– Aligator? Gdzie? Tu? Oszalałeś? – Kostek kręcił głową z dezaprobatą.
– Troll? Gdzie? Tu? Oszalałeś? – Gutek zaczął przedrzeźniać brata.
Kostek zaczął się śmiać.
– W sumie racja. Dzisiaj mnie już nic nie zdziwi.
– Myślisz, że jutro też go zobaczymy?
– Aligatora? – Kostek był zbity z tropu.
– Niee. – Gutek parsknął śmiechem. – Trolla. Mówił przecież, że to nie jest normalne, że go widzimy i że ten bagienny troll był widoczny tylko przez chwilę.
– Też mnie to martwi. Jeszcze o tyle rzeczy chciałbym go zapytać.
– Ja też.
– To co? Jutro z samego rana biegniemy sprawdzić, czy jeszcze tam będzie?
– No pewnie – zgodził się ochoczo młodszy braciszek. – Ale wiesz co? Muszę ci o czymś powiedzieć.
– O czym? – zdziwił się Kostek.
– Pamiętasz, jak troll powiedział, że boleśnie wylądował na tyłku podczas swojego upadku?
– No pamiętam.
– To ten dołek, w którym jest teraz nasza baza, to chyba ślad po tym wydarzeniu.
Obaj głośno się zaśmiali, bo byli pewni, że Gucio ma rację.
Tego wieczoru chłopcy długo nie mogli zasnąć. Rozmawiali o tym, o co chcieliby zapytać nowego znajomego i czy należy komuś o tym zdarzeniu opowiedzieć. Wiele razy upewniali się nawzajem, że oboje widzieli to samo i nie był to tylko sen.