- W empik go
Kotwice pewności - ebook
Kotwice pewności - ebook
Książka opowiada o różnych epizodach walk o to, aby nasze przekonania zakotwiczyć w pewności zbiorowo wyznawanych poglądów odnoszących się do tradycji, rodziny, seksualności, popnacjonalizmu i pamięci kulturowej. Żyjemy w czasach interregnum. Tradycyjne wzory życia społecznego ustępują coraz to nowym, alternatywnym pomysłom jak zorganizować zbiorowy byt w sposób uregulowany normami, ale nie ograniczający autonomii jednostek. Na tym tle rodzą się fronty sporów nazywane wojnami kultur dlatego, że toczą się w rejestrze moralności.
Kategoria: | Socjologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-244-0219-9 |
Rozmiar pliku: | 842 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Patrząc na niebywałą dzisiaj karierę słowa „kultura”, aż nie chce się wierzyć, iż przez wieki ludzie świetnie sobie radzili w świecie materialnym i społecznym, zupełnie nie mając świadomości, że reprezentują/tworzą/określają rzeczywistość, która dzisiaj mieści się w tym pojemnym pojęciu… społeczności i jednostki rodziły się, dorastały i umierały w historycznym i kosmologicznym cyklu struktury trwania. Dopiero w XIX wieku, głównie za sprawą antropologów badających egzotyczne formy życia, stwierdzono, że ludzie żyjący w zbiorowościach mają różne kultury, odrębne style życia, ale doświadczenie pokazuje, że dana grupa może żyć zgodnie z własnym kulturowym modelem, wcale go nie znając.
Są tylko dwa momenty, w których kultura niejako się ujawnia, zostaje poddana metajęzykowemu namysłowi. Po pierwsze, kiedy zostaje zderzona z krytyczną analizą, która pokazuje, jak ona funkcjonuje; albo, po drugie, kiedy pojawia się konkurencyjny model mający swe źródło równie dobrze wewnątrz kultury, jak i poza nią… te kultury, których doświadczenia z innymi, obcymi kulturami nie stały się powodem społecznej traumy, nie postrzegają siebie na poziomie metakulturowym (jako odrębne kultury), ale jako czysty i prosty model człowieczeństwa. Tutaj sprawa jest prosta – poza granicami ich świata wszystko jest barbarzyńskie, ergo jest nie-kulturą. Dawne to czasy jasności i pewności.
Rozplenienie się sensów wiązanych z coraz bardziej różnicującym się pojęciem kultury i jego niezbędnością we współczesnym słowniku wszystkich nieomal dziedzin życia powoduje, że na dobre przyszło nam się pogodzić z nieusuwalną wieloznacznością i mglistością znaczeń, jakie z kulturą wiążemy. Nikt już dzisiaj nie może być w tym względzie prawodawcą i autorytatywnie orzec: kultura to jest to, tylko to, iz tym właśnie należy ją identyfikować. Kultura to pojęcie ksenogamiczne w tym rozumieniu, że nieustannie jest „zapylane” przez różne dziedziny społecznej praktyki. Najpierw są to odmienne tradycje naukowe, modelujące kulturę na własne potrzeby badawcze i nadające jej w związku z tym sensy analityczne, a nie tylko w charakterze heurystycznego ornamentu. Ale kulturę zapylają dzisiaj w głównej mierze różniące się ideologie i wizje polityki, dla których kultura jest nade wszystko orężem i argumentem w walce o określone wartości. Jest to starcie niedających się uzgodnić aksjologii. Multikulturalizm, etnonacjonalizm, myśl konserwatywna, liberalna i lewicowa znacznie przemodelowały naukowo-teoretyczny sens kultury po to, by używać jej do osiągnięcia praktycznych celów emancypacyjnych albo wspierać konkurencyjne ideologie ładu społeczno-politycznego. Swoją pracę rzetelnie wykonują także administracje państwowe i lokalne, gromko wołając, że „kultura się liczy”, i produkując kolejne regulacje, jak ją wziąć w ryzy, proponując „kreacyjność” albo wyznaczając obszary szczególnie podatne na uprawianie „przemysłów kultury”.
Jednym słowem – urywając się ze smyczy nauki, kultura-jako-argument „wędruje” po świecie i zadomawia się we wszystkich niszach społecznego bytu. Do znudzenia możemy czytać, słuchać i oglądać różnorodne emanacje tego słowa, coraz bardziej tracącego jakikolwiek sens w ogóle. Kultury jest dzisiaj za dużo, ale dziwnym trafem im więcej się o niej rozprawia, tym mniej widać ludzi, bez których ten abstrakcyjny byt byłby wszak przedmiotem li tylko filozoficznego sporu jako kolejne pojęcie ze sfery ontologii i epistemologii.
Trawestując biologiczną maksymę Jeana Rostanda „Teorie mijają. Żaba zostaje”, powiedziałbym, że zmienności mód myślenia o kulturze odpowiada niezmienna rzeczywistość społecznego milieu, w którym zawiera się to wszystko, co ludzie intencjonalnie czynią, jak myślą i jak organizują sens własnego życia. Kultura to forma praxis, podobnie jak działalność polegająca na próbie jej opisu i interpretacji. Przyjmijmy, że owa praxis oznacza tutaj całość działań indywidualnych i grupowych, które tworzą społeczną egzystencję człowieka. Takie jej rozumienie znajdziemy u tak różnych skądinąd myślicieli, jak Luis Althusser, Antonio Gramsci czy Stanisław Brzozowski. Każde działanie praktyczne jest nie tylko przekształceniem przedmiotu, ale także tworzeniem sensu, wartości kulturowej, a rezultat to również uzewnętrznienie podmiotowości człowieka jako „mieszkańca kultury”. Każde działanie jest – jak wiemy – komunikowaniem, a jego rezultat, o ile zostanie odczytany przez innych ludzi i o ile włączą się oni aktywnie w jego współtworzenie, staje się elementem świata społecznego.
O taki kształt społecznej praxis toczy się dzisiaj bój, na tym gruncie stare zmaga się z nowym, klasyczne demarkacje, co jest kulturą wartościową, a co stało się w jakiś sposób zdegradowane, zostają unaocznione i podane w wątpliwość. Żyjemy w czasach metakulturowej świadomości, której treść przepełnia to wszystko, co dzieje się tu i teraz w sferze praktyk życia zbiorowego.
Książka, którą proponuję czytelnikom, zajmuje się jednym tylko, myślę jednak że kluczowym dzisiaj, aspektem owego sporu o kulturowe ramy życia społecznego. Wojny kulturowe, toczące się na wielu frontach, będące konsekwencją powszechnej akceptacji tezy, że „wszystko jest kulturą”, zasadniczo zmieniają optykę postrzegania sporu o wartości, które winny kierować ludźmi w ich życiu indywidualnym, a już z pewnością być respektowane w skali społecznej… jak trafnie diagnozuje tę sytuację Terry Eagleton:
Określenie „wojny kulturowe” kojarzy się z otwartą wojną populistów z elitarystami, powierników kanonu i wyznawców r ó ż n i c y oraz martwych białych facetów z niesprawiedliwie zepchniętymi na margines innymi… zderzenie Kultury z kulturą jednak nie jest już tylko walką o definicje – to globalny konflikt, w którym chodzi o politykę realną, nie akademicką¹.
Innymi słowy – chodzi o moralne podstawy politycznie stanowionego ładu społecznego, ładu, który byłby wyrazem Dobra w tym sensie, że promowałby „normalność”, a nie „idiosynkrazję”, wartości „prawdziwe”, a nie te, które reprezentują mniejszości i inni bojownicy kultur tożsamościowych. Jest to wojna toczona w imię afirmacji tradycyjnych koncepcji życia, zderzonych z tym, co Roger Scruton nazywa „kulturą odrzucenia”. Ten bój często bywa nazywany starciem uniwersalizmu i relatywizmu. Scruton powiada więc, że hasła wysuwane przez zwolenników multikulturalizmu, feministki czy płynące ze strony myśli liberalnej, „abyśmy nikogo nie wyłączali poza nawias”, abyśmy „nie dyskryminowali myślą, mową i uczynkiem mniejszości etnicznych, seksualnych lub obyczajowych”, prowadzą w konsekwencji (i takie jest ich perfidnie ukryte założenie) do zachęty „do umniejszania tego, co jest odczuwane jako szczególnie n a s z e”². Paradoksem późnej nowoczesności jest bowiem to, że wprawdzie świat został zdominowany przez neoliberalnego Lewiatana, który urynkowił całe nasze życie, ale tym, co się wymyka globalnemu panowaniu neokonserwatywnej koncepcji społeczeństwa, są indywidualnie realizowane style życia i różnorodność pomysłów, jak można budować jego sens poza tradycyjnymi instytucjami i systemami normatywnymi promującymi to, co zwie się cnotą tradycji. Dlatego za powszechnie stwierdzany kryzys wszelkich tradycyjnych instytucji, autorytetów, norm i wartości, albo przynajmniej ich zderzenie z alternatywnymi konwencjami (jak choćby w sferze relacji seksualno-rodzinnych), wini się tych, którzy przyczynili się do nadwątlenia podstaw tradycyjnego ładu. A wszystko miało się zacząć w długich latach sześćdziesiątych, epoce prawdziwego początku „kultury sprzeciwu”. To w tych, odległych już dzisiaj, czasach tkwią źródła lewicowo-liberalnej rewolucji w sferze obyczajowej i polityczna samoświadomość leżąca u źródeł wszechstronnej krytycznej wiwisekcji kultury Zachodu, trwającej nieustannie od pięćdziesięciu już lat. Dzisiaj mamy się jednoznacznie opowiedzieć, za jaką wizją społeczeństwa jesteśmy; taką, która jest rzekomo reprezentowana przez większość („normalną większość”), czy taką, która traktowana jest wprawdzie jako mniejszościowa, ale – i o to chodzi – może uzyskać status normy w niedalekiej przyszłości. W świetle sporu Dobra i Zła niewiele miejsca pozostaje na szlachetne hasło tolerancji, co zresztą dotyczy wszystkich zaangażowanych w wojny kulturowe, niezależnie od tego, z którą ze stron się solidaryzujemy.
Czasy najnowsze to jednak także bardzo swoisty renesans wszelkich sentymentów nacjonalistycznych, swoisty dlatego, że będący „odpryskiem” innych sporów, ale wiążący się wszechstronnie z kolejnymi kłopotami naszych bliźnich – kryzysem tożsamości. Popnacjonalizm, rynkowy i spontaniczny wykwit myślenia zogniskowanego wokół „nas”, „naszego narodu i państwa”, jest tego najdobitniejszym przykładem. Tożsamość narodowa to sposób myślenia oparty na pamięci kulturowej, która promuje pozytywną, linearnie pojmowaną wizję dziejów każdego etnosu, więc nawet nieśmiała próba wskazania rys na tym idealnym obrazie spotyka się z ostrą reakcją i stanowi zarzewie kolejnej wojny o wartości zbiorowe. W Polsce ostatniej dekady w okopach bojowych usadowiły się ogromne rzesze walczących – od polityków, księży i samozwańczych proroków, po tłumy popnacjonalistów, a w okopach naprzeciwko – liberalnie i lewicowo myślący „rewizjoniści” narodowej mitologii.
O tych właśnie sprawach chcę opowiedzieć w książce. Będzie to zatem interpretacyjny raport z rzeczywistości kulturowej, w którym zapraszam do przyjrzenia się różnym sposobom rozumienia jakże popularnego hasła, że „kultura się liczy”. To banalnie oczywiste, ale mniej jasne jest to, jakie są konsekwencje twardego obstawania przy kulturowej wykładni niemal wszystkich naszych sposobów myślenia i działania… sami zatem musimy sobie ostatecznie odpowiedzieć, w jakim świecie chcielibyśmy żyć. A może jednak nie wszystko jest kulturowe?
Po kilku latach zajmowania się tymi zagadnieniami, których efektem są kolejne rozdziały tej pracy, będące odsłonami wojennych kulis współczesności, spisane także na podstawie wcześniejszych przymiarek i przybliżeń różnych tematów (zestaw tych tekstów znajdzie Czytelnik w bibliografii), proponuję pewien ogólniejszy, niedoskonały i z definicji niedokończony fresk antropologiczno-kulturoznaw-czy, który, podobnie jak moją poprzednią książkę Świat jako więzienie kultury, najchętniej zaopatrzyłbym podtytułem: Pomyślenia II.
Milanówek, listopad 2012 rokuOd kontestacji do neoliberalnego Lewiatana
W przepięknej i mądrej książce Pensjonat pamięci Tony Judt rozlicza się między innymi z okresu lat sześćdziesiątych, czasów rewolucji, kontestacji i kontrkultury, ważnych, formujących lat własnej studenckiej młodości. Koniecznie muszę zacytować obszerny fragment, jako że to, co wybitny historyk i intelektualista w nim porusza, wiąże się bezpośrednio z treścią niniejszego rozdziału. Judt nie ma wątpliwości, że w latach sześćdziesiątych dobrze było być młodym, wszystko zdawało się zmieniać z nieznaną dotąd szybkością, a świat zdominowany był przez młodych ludzi dokonujących rewolucji na wszystkich możliwych polach życia. Aliści:
Spoglądając wstecz, nie mogę się pozbyć uczucia, że coś przegapiliśmy. Uważaliśmy się za marksistów? Dlaczego więc nie było nas w Warszawie, dlaczego nie dyskutowaliśmy z wielkim Leszkiem Kołakowskim i jego studentami o ostatkach komunistycznego rewizjonizmu? Byliśmy buntownikami? W jakiej sprawie? Za jaką cenę? Nawet ci nieliczni odważni spośród moich znajomych, którzy mieli na tyle pecha, że spędzili noc w areszcie, wracali przeważnie na obiad do domu. Co wiedzieliśmy o tym, jakiej odwagi wymagało wytrzymanie tygodni przesłuchań w warszawskich więzieniach, a potem wyroki – rok, dwa lub trzy lata dla studentów, którzy odważyli się upomnieć o rzeczy dla nas oczywiste?
Choć znaliśmy wielkie teorie historii, nie zauważyliśmy jednego z jej doniosłych zwrotów. To w Pradze i Warszawie latem 1968 roku marksizm sam doprowadził do tego, że osiadał na mieliźnie. To zbuntowani studenci z Europy Środkowej podkopali, zdyskredytowali i obalili nie tylko kilka walących się reżimów komunistycznych, ale samą ideę komunizmu. Gdybyśmy nieco bardziej troszczyli się o los idei, o których tak gładko debatowaliśmy, zwrócilibyśmy może więcej uwagi na działania i opinie ludzi dorastających w ich cieniu.
Nikogo nie powinno dręczyć poczucie winy za to, że urodził się we właściwym miejscu w odpowiednim czasie. My z Zachodu byliśmy szczęśliwym pokoleniem. Nie zmienialiśmy świata – to on usłużnie zmieniał się dla nas. Wszystko wydawało się możliwe. W odróżnieniu od dzisiejszej młodzieży nigdy nie wątpiliśmy, że znajdziemy ciekawe zajęcie, nie musieliśmy więc marnować czasu na coś tak degradującego jak „szkoła biznesu”. Większość z nas podjęła pożyteczną pracę w oświacie albo służbie publicznej. Poświęcaliśmy energię na dyskusje o tym, co jest nie tak ze światem i jak tę sytuację zmienić. Protestowaliśmy, i słusznie, przeciw temu, co nam się nie podobało. We własnych oczach byliśmy rewolucyjnym pokoleniem. Szkoda, że przegapiliśmy rewolucję²⁹.
Istotnie, kiedy myśli się o „długich latach sześćdziesiątych”, których symboliczny kres nastał w roku 1974, ma się na myśli realia Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej. Tylko niewielu z ówczesnych działaczy politycznych Nowej lewicy w ogóle interesowało się tym, co działo się po drugiej stronie żelaznej kurtyny. Ta historia dopiero będzie opowiedziana z perspektywy dwóch różnych form kontrkultury i kontestacji, z jakimi mieliśmy w istocie do czynienia w tamtej gorącej dekadzie. Jedną ze strategii swoistego „wypisania się” z narzuconej wizji rzeczywistości w krajach tzw. bloku wschodniego, obok jawnych protestów, o jakich wspomina Judt, było bagatelizowanie nakazów i zakazów władzy, a także taktyka maksymalnego nasycania codzienności znakami i symbolami identyfikowanymi z ową zachodnią rzeczywistością, o której kazano ludziom myśleć wyłącznie w negatywnych kategoriach ideologicznych. Anna Pelka słusznie zatem zauważa, że to dzięki takim postawom:
Do szczelnie odizolowanej Polski przenikały wzorce życia z Zachodu, w szybkim tempie rozpowszechniając się w społeczeństwie. Młodzi ludzie, którzy potajemnie słuchali rock and rolla, tworzyli wzorem Zachodu grupy muzyczne i ubierali się podobnie jak ich europejscy rówieśnicy, organizowali zabawy, sprzeciwiając się narzuconemu systemowi³⁰.
Jak napisała z kolei Aldona Jawłowska w swoim tekście w książce Wolność w systemie zniewolenia:
Ruch, który można by porównać do kontestacji ogarniającej kraje zachodnie w latach sześćdziesiątych, pojawił się u nas z pewnym opóźnieniem. W Polsce jego rozkwit przypada na pierwszą połowę lat siedemdziesiątych. Zjawisko to nie zostało do tej pory systematycznie zbadane i opisane. Brak również opartej na szerszych materiałach próby całościowego spojrzenia na jego znaczenie kulturowe i konsekwencje polityczne. Przesłoniły je dramatyczne wydarzenia lat 1968 i 1970, które właśnie dlatego, że były dramatyczne, zapisały się wyraźnie w pamięci zbiorowej³¹.
I tak właściwie jest do dzisiaj, wystarczy przyjrzeć się wysypowi publikacji w czterdziestolecie marca ’68 – aspekt polityczny całkowicie przesłonił to, co dla antropologa najistotniejsze, a więc proces osmotycznego przenikania wartości, norm i wyobrażeń symbolicznych (a także tęsknoty za kulturą ucieleśnioną w przedmiotach konsumpcji), z jaką mieliśmy do czynienia w powojennych realiach. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych proces ten obejmował właściwie wszystkie grupy społeczne i nie dało się już go powstrzymać jako fenomenu masowego.
Nie wypowiadam się w tym miejscu o kontrkulturze (a więc nie będzie mowy o - mitologizowanych dzisiaj – polskich hipisach, o zjawiskach teatralnych, z kręgu nauk humanistycznych), ale o postawach kontestacyjnych, które narastały wraz z rozszerzaniem się procesu osmozy kulturowej. Czym byłaby tak rozumiana kontestacja? Jedna z definicji powiada, że kontestacja (z francuskiego contestation, z łaciny contestatio – oświadczenie, wzywanie na pomoc) to wszelkie formy kwestionowania słuszności bądź prawomocności przyjętych tradycyjnie poglądów lub zasad, na ogół okazywane w sposób manifestacyjny. Kontestacja jako zjawisko społeczne pojawia się w ruchach politycznych i religijnych. Znajduje też często swój wyraz w twórczości artystycznej, np. literackiej, filmowej, teatralnej. Najczęściej termin kontestacja oznacza protest, zwłaszcza młodzieży, zapoczątkowany w Europie Zachodniej pod koniec lat sześćdziesiątych, przeciwko panującym stosunkom społecznym, instytucjom takim jak np. Kościół, rodzina, szkoła, armia oraz konsumpcyjnemu stylowi życia. Kontestacja zwykle utożsamiana jest z kontrkulturą.