- promocja
- W empik go
Kowalska. Ta od Dąbrowskiej - ebook
Kowalska. Ta od Dąbrowskiej - ebook
Powieściopisarka, nowelistka, redaktorka. Żona Jerzego, partnerka Marii Dąbrowskiej, matka Tuli. Anna Kowalska była osobą niezwykłej energii i temperamentu, błyskotliwą i rozległych horyzontów intelektualistką, przewrotną i władczą indywidualnością.
Do swojej twórczości zawsze odnosiła się jednak krytycznie, ale pisać nie przestawała. Praca literacka była jej jedynym zawodowym wyborem i celem.
Wyjątkowość twórczego talentu Kowalskiej można odnaleźć bez wątpienia w prowadzonej od 1940 roku niemającej podobnego przykładu w historii literatury polskiej korespondencji z Marią Dąbrowską. Burzliwy, głęboki, długoletni związek dwóch pisarek porusza, intryguje i zachwyca. Ujawnia się w dokumentach osobistych, dzięki którym widać, że życie Anny stanowi przykład losu wyjątkowego i uniwersalnego jednocześnie, wykracza poza swój czas i zanurza się w teraźniejszości.
Kowalska. Ta od Dąbrowskiej opowiada m.in. historię uczucia dwóch kobiet, z którym nie wiadomo było, co uczynić – od samego jego początku. Ukazuje złożoność relacji z mężem oraz dramatyzm żywionych uczuć do Marii.
Sylwia Chwedorczuk w niezwykły sposób wydobywa z mroku niesłusznie zapomnianą pisarkę, autorkę przejmującej Szczeliny, autorytet dla Andrzejewskiego, Broniewskiego, Iwaszkiewicza, Parandowskiego, Słonimskiego czy Hartwig.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66500-15-0 |
Rozmiar pliku: | 4,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„GŁÓD CZUŁOŚCI”
.
KIEDY ANNA BYŁA ANKĄ
Wiele lat wcześniej, zanim Anna stała się pisarką, stojącą u progu domu i życia Dąbrowskiej, jest Anią, Anulką, Anusią, Andzią, a raczej po prostu Anką, nosi nazwisko Chrzanowska i mieszka we Lwowie. To dziewczynka inteligentna, smutna i dojrzalsza od swoich koleżanek.
Anna przychodzi na świat 26 kwietnia 1903 roku we Lwowie. Od początku wpływ na jej rozwój mają dwa domy: dom rodziców, Ludwika i Marii Anieli (matka Anki zwykła używać swojego drugiego imienia), oraz dom pań Chrzanowskich – babki Désirée Quinton, rodowitej Francuzki, oraz ciotek: Marii i Anny. „Między oba te domy było podzielone, a raczej rozdarte, dzieciństwo i młodość”, napisze Kowalska w kwietniu 1944 roku do Marii Dąbrowskiej. Wzrastanie w dwóch domach, wywodzących się z różnych środowisk, znacząco wpływa na dziewczynkę – w każdym z nich bowiem nie tylko inaczej się mieszka i jada, o czym decydują względy finansowe i zwyczaje, ale też obowiązuje w nich odmienny kodeks etyczny i co innego nazywa się pięknem. Zasady panujące w domu ciotek, w domu rodziców i w szkole pokrywają się jedynie częściowo, a to, co nie jest identyczne lub przynajmniej bardzo podobne, stanowi zarzewie sporu, wojny i rodzinnego cierpienia. Staje więc przed Anką nie lada zadanie: wciąż musi dokonywać wyboru pomiędzy prezentowanymi przez dorosłych poglądami na świat. Musi także dostosowywać się do nich – i to w taki sposób, by nikogo zanadto nie urazić. „Rodzina nasza – wspomina po latach – składała się z tych, którzy nie chcieli znać moich rodziców, i z tych, których moi rodzice nie chcieli znać. Dla dziecka było to nieraz bolesne, ale i pouczające”. A także wymuszało dorosłość, na którą było jednak za wcześnie.
Wpływ sióstr Ludwika na wychowanie Anki przybiera na sile, gdy dziewczynka przeprowadza się w drugiej połowie 1914 roku do domu ciotek. Czteropokojowe mieszkanie pań Chrzanowskich znajduje się na pierwszym piętrze kamienicy przy ulicy Lelewela 5, niemal w samym centrum Lwowa, blisko ulic Akademickiej i Ossolińskich oraz gmachu uniwersytetu. O przenosinach decydują względy praktyczne – trwa pierwsza wojna światowa, państwo Chrzanowscy szukają sposobów, dzięki którym mogliby podratować domowy budżet, zawsze niewystarczający.
Pomysł nie jest zupełnie nowy. Jeszcze przed wybuchem wojny Anka przychodzi do ciotek na obiady przygotowywane przez kucharkę pań Chrzanowskich. Posiłki podawane na Lelewela są pożywne, takich by w domu nie zjadła, a Prywatne Gimnazjum Żeńskie imienia Juliusza Słowackiego, do którego wówczas uczęszczała, znajduje się w centrum miasta. Ówczesny dom rodzinny, często przenoszony z miejsca na miejsce w obrębie rogatek Lwowa – ojciec Anki pracuje jako nadstrażnik miejski – mieści się wówczas na rogatce Łyczakowskiej, znacznie oddalonej od centrum, dlatego dziewczynce wygodniej po szkole przyjść do ciotek, gdzie jest pod dostatkiem jedzenia i książek, i skąd wszędzie blisko.
Samo mieszkanie Anka zna dobrze – odkąd pamięta, ojciec co niedzielę zabierał całą swoją rodzinę na Lelewela. Wizyty te początkowo wzbudzają w niej dużą ciekawość. Do stołu podawane są francuskie potrawy, wśród których króluje przygotowywana osobiście przez jedną z ciotek sałata. Niekiedy wokół stołu gromadzą się dostojni goście, prowadzone wówczas rozmowy są niezmiernie ciekawe, a serwowane desery zachwycają nawet najbardziej wymagających. Im więcej lat ma Anka, tym lepiej rozumie, że na Lelewela panuje nieprzychylny jej rodzicom nastrój. Najbliższą rodzinę Anki, pozbawioną upragnionych zalet – nienagannych manier, poprawnej francuszczyzny, kształtnych twarzy, drobnych rąk i nóg, zgrabnych ruchów – traktuje się tu protekcjonalnie, niczym ubogich krewnych, po wyjściu których oddycha się z ulgą. Być może z ulgą, zamknąwszy za sobą drzwi, oddychają również państwo Chrzanowscy, którzy na Lelewela nie czują się swobodnie. Pod czujnym okiem pań wciąż czekają na ich aprobatę, na symboliczne pochwalne bien, które mogłoby paść w ich kierunku podczas jednej z takich wizyt.
Mimo starań nigdy nie udaje się Chrzanowskim usłyszeć owego „dobrze”, oznaczającego akceptację ich manier, charakterów i zwyczajów. Wręcz przeciwnie – pani Aniela bywa na Lelewela określana mianem „prostaczki”, Ludwik jest traktowany z pobłażliwością, a Anka – w tym domu zamieszkałym przez kobiety drobnej budowy i delikatnych kształtów – nazywana bez ogródek „grubasem”. Dziewczynce nieraz dawano do zrozumienia, że ciąży na niej pochodzenie matki, co sprawia, że najstarsza córka Ludwika wzrasta z kompleksem bycia niewystarczająco mądrą, czemu będzie się starała zaprzeczyć.
W takim to domu jesienią 1914 roku przychodzi Ance zamieszkać – obiady przybierają postać długich wspólnych popołudni, aż w końcu przeradzają się we wspólnotę bytu. Jedenastoletnia Anka opuszcza swój dom rodzinny na zawsze.
FRANCUSKI ŁAD
Maria Aniela Ochabska i Ludwik Klemens Chrzanowski, rodzice przyszłej pisarki, pobierają się w 1902 roku w kościele Matki Boskiej Śnieżnej. Nikt z rodziny męża nie uczestniczy w ceremonii zaślubin – nikogo o niej nie poinformowano. Ludwik w tym czasie trzyma się z dala od swojej rodziny, podejrzewa także, że jego wybranka nie spotka się z entuzjastycznym przyjęciem wysoko mierzących sióstr. Niedługo po zaślubinach sprawa wychodzi jednak na jaw, czy to wskutek doniesień usłużnych znajomych, czy też w wyniku przypadkowego spotkania na lwowskiej ulicy. Ciotki rzecz przyjmują z niezadowoleniem, ale rozluźnione rodzinne relacje dzięki zabiegom obu stron odradzają się.
Chrzanowski, starszy od żony o dwadzieścia jeden lat, całymi dniami pracuje, a Aniela zajmuje się domem. Małżonkowie szybko zostają obdarzeni potomstwem. Już w 1903 roku we wsi Zamarstynów, włączonej w późniejszych latach do Lwowa, w domu przy ulicy Lwowskiej 64 przychodzi na świat ich pierwsza córka. Dziewczynce nadano imiona sióstr Ludwika, by je sobie zaskarbić: Anna Maria. Dwa lata później rodzi się brat Ignacy, a w 1912 roku siostra Zofia. Matka Anieli – Franciszka z domu Pest – pracuje w zakładzie ogrodniczym. Pięcioro dzieci wychowuje samotnie. Grzegorz Pest, jej mąż, pracownik Izby Skarbowej, zmarł w sile wieku, co zdecydowanie pogorszyło sytuację ekonomiczną rodziny Pestów, na skutek czego dziewięcioletnia wówczas Aniela przerwała naukę w szkole na rzecz dającego praktyczne umiejętności kursu krawieckiego. Do szkoły nie wróciła; dopóki nie wyjdzie za mąż, będzie pomagała matce w domu.
Rodzina od strony ojca ma korzenie francuskie – dziadek Ignacy Chrzanowski ożenił się z Désirée Quinton, córką bogatego ogrodnika z Palaiseau, z którą doczekał się sześciorga dzieci: Pawła, Juliusza, Władysława, Anny, Marii i Ludwika. Ignacy, o którym mówiło się, że jest wybitnie zdolny, pochodził z rodziny ziemiańskiej z tradycją niepodległościową – spowinowacony z Wojciechem, jednym z przywódców powstania listopadowego, generałem i kartografem, oraz z Leonem, posłem na Sejm, doktorem praw, literatem. We wczesnej młodości Ignacy angażuje się w ruchy wolnościowe, w 1848 roku bierze udział w powstaniu węgierskim, ale jakiś czas później porzuca służbę wojskową i przedostaje się do Francji, gdzie kończy studia. Po zakończeniu nauki konstruuje mosty, dzięki czemu zyskuje uznanie i spore pieniądze. W tym czasie poznaje swoją przyszłą żonę Désirée.
Młodzi małżonkowie mogą się cieszyć życiem w dostatku, choć praca Ignacego wymaga od nich pewnego wysiłku – częstych przeprowadzek (w jednym z tych przejściowych domów, w miejscowości Joinville-le-Pont rodzi się ojciec Anny). Przemieszczanie się w różne strony może nie daje poczucia stabilizacji, ale poszerza horyzonty i grono rozsianych po świecie znajomych. Na dłużej Chrzanowscy zatrzymują się w Hiszpanii, dlatego szóstka ich dzieci ma szansę mówić nie tylko po francusku, ale i po hiszpańsku. Nie zna jednak języka polskiego, nad czym Ignacy szczerze ubolewa i uznaje za swoją klęskę. Tęskni za ojczyzną, dlatego gdy tylko ma ku temu okazję, przyjmuje u siebie Polaków i wiedzie z nimi gorące dyskusje na temat sytuacji Polski, zaborów, konieczności walki i czynu. Wzburzają się podczas tych rozmów jego goście, pragnący dobra ojczyzny, i nierzadko głośno wyrażają swoją złość, cierpienie oraz niezgodę na istniejący stan rzeczy. Te spotkania i rozmowy są potrzebne Ignacemu, ale w jego żonie wzbudzają zdziwienie i niechęć – Désirée, tak bardzo Quinton, a tak mało Chrzanowska, żywi wstręt do cierpienia i jeśli nie daje się go w żaden sposób uniknąć, uważa, że przynajmniej nie należy o nim rozmawiać. Przyjaciele Ignacego zaś cierpią głośno i bez wstydu. „W domu Chrzanowskich mówiono po francusku, kuchnia była francuska, czytano i uczono się po francusku, ale niezrozumiała, nieznośnie patetyczna polskość coraz to mąciła francuski ład”. Tak przynajmniej opowiada o tych wydarzeniach w jednej z najlepszych swoich książek – Na rogatce – Anna Kowalska.
Ów ład zostaje w końcu całkowicie zmącony – za namową Adama Sapiehy Ignacy decyduje się na powrót do kraju. Na nic się zdają protesty zrozpaczonej żony – Chrzanowscy przenoszą się z Paryża, gdzie wówczas przebywają, do Polski. Zamieszkują w Brodach, w powiecie lwowskim. Zmiana ta – niczego nie ujmując powiatowemu miasteczku – wstrząsa Désirée do tego stopnia, że babka Anki najpierw się rozchorowuje, a potem postanawia, że jej stopa nie przekroczy progu ich domu.
Tę patową sytuację, która trwa długie dwa lata, zmienia kolejna przeprowadzka, tym razem do Lwowa, gdzie inżynier Ignacy Chrzanowski dostaje posadę w urzędzie państwowym. Stolica Galicji Wschodniej zapowiada się lepiej niż Brody – to miasto dość duże, ruchliwe, z perspektywami rozwoju. Ale choć Désirée po przeprowadzce zmienia swój wcześniejszy, ograniczony jedynie do domowej przestrzeni tryb życia, to Polski ani ona, ani jej dzieci nigdy specjalnie nie polubią.
DOM RODZINNY
Aniela i Ludwik Chrzanowscy nie posiadają własnego domu i także często się przeprowadzają, choć jedynie w obrębie Lwowa. Pracownikowi akcyzy należy się służbowe mieszkanie przy tej rogatce, przy której aktualnie sprawuje służbę. Do zmiany miejsca pracy dochodzi często i zawsze łączy się to ze zmianą miejsca zamieszkania. Rogatkę Zamarstynowską, miejsce urodzenia Anki, Chrzanowscy zamieniają po trzech latach na rogatkę Gródecką. Potem były, kolejno: Wólka, rogatka Janowska, ponownie Gródecka, a następnie Łyczakowska. Przydzielane mieszkania są małe, nierzadko zniszczone, zawilgotniałe. Mieszkanie na rogatce Gródeckiej znajduje się tuż przy torach, pełno w nim węglowego pyłu, sadzy, zapachów z wychodka i smutku. Gdy oddane do ich dyspozycji lokum posiada ogród, Chrzanowscy są uszczęśliwieni – pomijając względy praktyczne, czyli możliwość uprawy własnych warzyw i owoców, Aniela i Ludwik oraz ich dzieci po prostu lubili ogrody. Pachniało w nich lewkoniami, maciejką i bzem. Z tego powodu pobyt na Wólce, gdzie Anka spędza czas głównie w ogrodzie oraz na pobliskich łąkach – szczawiowych, łopianowych i kwietnych – zapada w jej pamięć jako najszczęśliwszy okres wczesnego dzieciństwa.
Chrzanowscy nie żyją dostatnio, bo i skąd. Brakuje im pieniędzy na lepsze życie, a czasami i na opał czy wrzucenie do garnka czegoś więcej niż obrzydłe już wszystkim kasza i kartofle. Troska o codzienność pozostaje na głowie wysokiej, potężnie zbudowanej i energicznej pani Anieli, której nie opuszczają aspiracje prowadzenia domu wielkomiejskiego, mimo że zupełnie nie może sobie na to pozwolić. Dzieciom stara się zapewnić poczucie bezpieczeństwa i dać tak zwane staranne wychowanie. Każdego dnia troszczy się o to, żeby domownicy mieli co jeść i co na siebie włożyć, żeby w domu było posprzątane, a dzieci miały odrobione lekcje. Nikt jakoś specjalnie nie docenia jej pracy, dopiero Anna – po latach – dostrzeże matczyny trud. Tymczasem pani Aniela zasługuje na uwagę. To silna osobowość, rzadko się skarży. Gdy obowiązki domowe zbytnio jej nie przeciążają, żartuje, podśpiewuje, wszędzie jej pełno. Lubi ruch, dlatego nie wzbrania dzieciom zabaw w ogrodzie, na łąkach i w lesie. Latem razem z nimi znosi do domu naręcza kwiatów, którymi przystraja skromnie urządzone, niewielkie pomieszczenia. Do pomocy przy większych porządkach i robieniu prania ma przychodzącą w soboty panią Bazylową.
Dopiero przeprowadzka na rogatkę Janowską przynosi Chrzanowskim zmianę na lepsze – dostają jasne, dwupokojowe mieszkanie z kuchnią w nowo wybudowanym budynku. Takie lokum, choć bez łazienki, zdaje się im luksusem. Okolica jednak nie zachwyca, miejsce wcześniejszego węglowego pyłu zajęły kurz i piach, do tego widok z okna nastraja domowników ponuro – za domem znajduje się rozległy cmentarz.
Gdy Chrzanowskim wyjątkowo źle się wiedzie, bywa, że Aniela bierze w sklepach produkty na kredyt, wyprzedaje prezenty czy okazyjnie nabyte przedmioty, ratując w ten sposób domowy budżet. By zaoszczędzić, sama piecze chleb z czarnuszką i kminkiem. Wiosną i latem sytuacja trochę się poprawia. Aniela co prawda ma więcej pracy, bo zajmuje się ogrodem, ale dzięki niemu domowa kuchnia jest bogatsza, smaczniejsza i urozmaicona. Wtedy też łatwiej, mimo niezałatanych dziur w budżecie, namówić męża na kupno modnego kapelusza czy żakietu. Aniela robi to rzadko, nienatrętnie, ale skutecznie.
Matka Anki niekiedy zapada na zdrowiu, ale nawet wówczas nie chce być ciężarem dla niepojmującego domowych trudności męża. Pomocy w prowadzeniu domu i opiece nad rodzeństwem oczekuje raczej od najstarszej córki. Ludwik nigdy nie należał do osób zaradnych, mimo wysiłków rodziny nie odebrał pełnego wykształcenia – nie chciał się uczyć – do tego wciąż pozostaje „osobny”, nieumiejętnie nawiązuje kontakt z otaczającym go światem. Trudno mu się odnaleźć we Lwowie – czy gdziekolwiek indziej, wydaje się „liryczny i do śmieszności rzetelny”, wspomni po latach Anna. Wszędzie obcy: za granicą uważany za Polaka, w Polsce za Francuza. Ma problemy z komunikacją, źle mówi nie tylko po polsku, ale właściwie w każdym innym języku. Ustępliwy, nieuważny, nieśmiały. Nie umie zadbać ani o siebie, ani o rodzinę, choć i Anielę, i dzieci na swój sposób bardzo kocha. Anka także bardzo kocha matkę, potrzebuje jej uwagi i uznania, ale pani Aniela szczędzi swej córce zachwytów i przesadnej czułości. Więcej uwagi poświęca młodszemu dziecku, Ignacemu – ruchliwemu, skoremu do żartów, zaskarbiającemu sobie sympatię otoczenia. W odróżnieniu od Anki – niezręcznej, otyłej i powolnej – jest zwinny, śmiały, pełen uroku. Spełnia oczekiwania matki, która go uwielbia i rozpieszcza. Ten złoty okres w życiu dziecka przerywa ciężka choroba, na którą chłopiec zapada. Nigdy już potem nie wróci do poprzedniej kondycji. Ignaś bezpowrotnie zmienia usposobienie, traci swoją żywiołowość oraz bystrość umysłu. Uwaga matki tym bardziej jednak przy nim pozostaje – Aniela otacza go wyjątkową troską i opieką, niewiele czasu poświęcając córce. Z ojcem mają dzieci zdecydowanie słabszy kontakt, na skutek czego odczuwają w jego obecności skrępowanie, choć Ludwik nie postępuje z nimi szczególnie surowo, nie pozwala ich bić i jest wdzięczny za każdą okazaną mu czułość, a także, o ile może, obdarowuje je drobnymi prezentami. Domem jednak zbytnio się nie interesuje.
Późnojesienne i zimowe wieczory różnią się od letnich między innymi tym, że pani Aniela częściej znajduje czas na czytanie, co bardzo lubi. Uznaje tę czynność za ważną i kształcącą. W pamięci Anny zapisał się obraz matki, w którym ta wciąż poszukuje dla siebie nowych pisarzy, maniakalnie zagłębia się w różnorodne literackie nastroje, a kolejne odkrycia przypominają raczej „przejście na nowe wyznanie religijne niż estetyczne”. Swoimi fascynacjami dzieli się z rodziną, ale jej zachwyty nie zawsze są przyjmowane przez dzieci z entuzjazmem, często bowiem oznaczają, że trzeba będzie uczyć się na pamięć nowych wierszy, na co one niekoniecznie mają ochotę. Oziębły stosunek dzieci do aktualnie ulubionych utworów matki prowokuje rodzinne kłótnie i pretensje rodzicielki.
Wieczorami Aniela lubi siadać przy jadalnym stole i pisać „opowiadania wierszem”, prosząc niekiedy domowników o brakujący rym. Dzieci podpowiadają i z drżącym pytaniem na ustach „mamo, czy już?” wyczekują pisarskiego efektu. Gdy wreszcie akt twórczy staje się ciałem, mogą wysłuchać poematu – o domu, o codziennych pracach czy drobnych wydarzeniach. To naiwna kronika rejestrująca codzienne życie, ale domownicy przepadają za nią i wypatrują kolejnych literackich wieczorów. Bywa też, choć rzadko, że to ojciec wspomina swoje dzieciństwo spędzone w Hiszpanii, czyniąc ją w swoich opowieściach rajem utraconym. Tak o tym przynajmniej opowiada Anna w 1948 roku w artykule zatytułowanym Jak stałam się pisarką?
Domowy budżet państwa Chrzanowskich niekiedy ratują ciotki. Czasem podczas wizyty na Lelewela ciotka Marynia bierze Ludwika na bok, by wręczyć mu kopertę z pieniędzmi: na mleko dla dzieci, na węgiel, na szewca, na drobne, na osobiste wydatki, „żeby bez pieniędzy nie chodził”. Pomoc ta jest niezwykle potrzebna, choć udzielana z poczuciem wyższości nad obdarowywanymi. Ciotki nigdy nie zaakceptują prostoty i biedy otaczającej brata, jego życiowej nieporadności oraz zachowania Anieli – gardzą takim stylem życia; Anka doskonale tę pogardę wyczuwa, a czasem nawet ją przejmuje i okazuje swojej matce. Już niebawem w szkole dziewczynka dowie się, że ubóstwo jest nie tylko niewygodą, ale i czymś wstydliwym. Niezręcznym tematem na Lelewela była także rodzina Anieli, która staje się coraz uboższa, w miarę jak w obrębie Lwowa powstają kolejne przedsiębiorstwa ogrodnicze, na skutek czego warzywa tanieją, a drobne zakłady upadają. Babcia Franciszka Pest musi więc zaradzić tej nowej biedzie – sprzedaje na lwowskim rynku kwiaty, co ciotkom, które ją tam spotykają, odbiera dech i na kilka dni pozostawia w nastroju wstydu i współczucia dla Ludwika i jego dzieci.
Z pamięci uzupełniającej krajobraz rodzinnych relacji wyłaniają się jeszcze dwie postaci – wuj Juliusz i ciotka Mila. Z bratem ojca, mieszkającym na stałe za granicą, wykładowcą na wojskowej uczelni, dziewczynka podczas jego pobytu we Lwowie – jedynego, jaki Anna zapamiętuje – nawiązuje nić porozumienia. Wuj przyjeżdża tak rzadko i na tak krótko, że starcza mu cierpliwości dla całej rodziny i nikomu się nie naraża – wszyscy go uwielbiają. Gdy przebywa we Lwowie, czas wypełnia się opowieściami, śmiechem i wspólnymi spacerami. Juliusz zbyt szybko jednak wyjeżdża i prócz tęsknoty i kilku listów do bratanicy nie pozostawia po sobie we Lwowie niczego więcej.
Dużą sympatią Anka obdarza także ciotkę Milę, serdeczną i roześmianą siostrę mamy. Ot, taką zwyczajną, pozwalającą dzieciom być dziećmi. Szkic opowiadania o niej znalazł się w spisanych po latach przez Annę Poetycko stylizowanych wspomnieniach z okresu dzieciństwa i młodości. 1905–1933, ukazujących świat, w którym wszyscy bezskutecznie poszukują ciepła i zrozumienia. Autorka przedstawia w nich siebie zwykle w opozycji do otoczenia lub też niezauważaną przez innych – w kłótni z bratem o kota, którego chłopiec męczy, w sporze z matką o prezent od ciotki, a także płaczącą samotnie w nocy z powodu zranionego gdzieś na mieście ojca. Ukazane w nich dziecko pozostaje na obrzeżach zainteresowań dorosłych. Można do tego dziecka kierować różnorakie pretensje, rozliczać z wszelkich niezręczności – i nazywać to wychowaniem.
NA LELEWELA
„Mówiło się: Lelewela, i zaraz zjawiało się wszystko – wspomina Anna – francuszczyzna, starość, ciche głosy, kurczowe trzymanie się drobnych nawyków, nostalgia za przeszłością, strach przed każdą zmianą, a także zapach lawendy i kolońskiej wody, wino do obiadu, lśniące posadzki i wciąż drobne nagany, że się nie umie jeść, chodzić, nawet oddychać”. Babka Quinton wraz z córkami przeprowadza się na Lelewela po odejściu męża Ignacego, który długo przed śmiercią nie angażuje się w życie społeczno-zawodowe – przez czternaście lat leży w domu, sparaliżowany. Mimo jego choroby Chrzanowscy żyją dostatnio. Gdy Ignacy umiera, ciotki, przyzwyczajone do dobrobytu i życia na wysokim poziomie, obierają sobie za cel utrzymanie dotychczasowego standardu. Nie wychodzą za mąż, czy to z braku okazji, czy też z przekonania, że mężczyźni są źródłem wszelkiego niepokoju. Żyją ze spadku i z lekcji francuskiego udzielanych elicie Lwowa, dzięki którym zarabiają pieniądze na swoje codzienne potrzeby. Językiem dzieciństwa posługują się między sobą w domu, również w rozmowach z Anką. Bardzo dużo czytają. Są sztywne, wymagające i przeświadczone o istotnej roli, jaką w życiu młodego człowieka odgrywać mogą rzetelna wiedza i kindersztuba. Wychowanie dziewczynki skupia się głównie wokół tych obszarów – w domu ciotek pod dostatkiem było nauki, opieki i jedzenia, ale Ance brakowało obecności matki i swobody.
W mieszkaniu, gdzie prócz pokoi znajdują się jadalnia, salon z dwuskrzydłowymi drzwiami, obszerny przedpokój i kuchnia, często panuje półmrok i ponury nastrój – okna przysłaniano ciężkimi zasłonami, a w tygodniu meble w salonie przykrywano białym płótnem. W pokojach królują atłasowe, perlistoszare parawany, dzięki którym można się odgrodzić od świata. Na półkach i stolikach zalegają książki, porcelanowe figurki, zielono-czerwone szklane kule, koronkowe serwetki i obrusy, flakony, pudełka, pióra, ołówki, noże do papieru. Prezenty od krewnych i przyjaciół przywiezione z Persji, Jerozolimy i Hiszpanii zdobią komody. Gdzieś pod oknem stoi stół z Paryża, obok mahoniowa toaleta. Na ścianach wiszą miniatury, fotografie przodków z odległego świata, w ramce za szkłem, na widocznym dla wszystkich miejscu, medal dziadka. Okna zdobią ulubione przez babcię azalie. W tygodniu wchodzi się do domu bocznym wejściem, i to tak, by nie robić hałasu – w ciągu dnia ciotki udzielają lekcji.
Wieczorami panie Chrzanowskie opowiadają bratanicy o dawnych czasach, dzięki czemu Anka szlifuje francuski i zapoznaje się z krajobrazami i zwyczajami Francji i Hiszpanii. Zwłaszcza babcia, podobnie jak Ludwik, z sentymentem wraca do minionych lat. Opowieści ciekawią wnuczkę, rozbudzają w niej tęsknotę za podróżami i chęć poznawania odległych wówczas światów.
Niewielką wagę przywiązuje się w tym domu do potrzeb nastolatki. Ciotki rzadko próbują zrozumieć, co może interesować dziewczynkę, nie przejmują się, że Anka uchodzi za dziwaczkę, bo ubierana jest w sukienki przerobione z ich garderoby wyciąganej z przepastnych skrzyń, czego nastolatka nie znosi. Na nic jednak zdaje się bunt, nie można się w tym domu sprzeciwiać czy być spontaniczną – wszystkie czynności i uczucia mają być zaplanowane i pod kontrolą. Świat na Lelewela to często świat pozorów – Anna wróci do niego w książce Gruce. Powieść o lwowskiej rodzinie, w której główna bohaterka, Malina, po śmierci rodziców Anieli i Benedykta została przygarnięta przez ciotki Bratkowskie, siostry ojca, mieszkające w samym centrum Lwowa. W rodzinie Bratkowskich „brakowało mężczyzn, został sam rytuał rodzinny, same drażliwości i niezmierna dbałość o poprawność”, a w domu pełno było „kłamstw uświęconych przez ciągłe powtarzanie i w końcu silniejszych od prawdy”. Anka długo pozostaje pod wpływem tej atmosfery. Gdy wyda swoją pierwszą książkę, jeszcze przed Grucami, nie będzie już mieszkać na Lelewela, ale pierwsza myśl po publikacji będzie dotyczyła ciotek – tego, co one o powieści Anny powiedzą.
Anka uczy się z biegiem czasu panujących na Lelewela zwyczajów, wie już, co odpowiadać ciotkom, gdy pytają, a także kiedy i jakim tonem należy to robić. Nigdy w złości, nigdy smutno. Dziewczynce te nastroje są zabraniane, czemu ta nie zawsze potrafi sprostać – bywa smutna i ulega złości. Należy do dzieci skrytych, rzadko opowiada szczerze o sobie, co dorośli jej zarzucają. Wobec rodziców również nie jest szczera, podczas niedzielnych wizyt zapewnia ich, że czuje się dobrze, że nie brakuje jej niczego. Matki w tym czasie nie lubi. Cierpi. „Straszliwy głód miłości przez cały czas. Wyrywanie się z codzienności. Obcość atmosfery” – tak zapamiętuje lata dzieciństwa, prowadzące ją ku samotności i do poczucia, że bliskości musi sobie poszukać gdzie indziej – poza domem.
„CZY JA JĄ KOCHAM”
Anka rozpoczyna edukację w Powszechnej Szkole Ludowej imienia Świętej Anny, ale po roku, z powodu przepełnienia placówki – co było bolączką wielu ówczesnych szkół – przeniesiono ją do Szkoły Podstawowej imienia Księdza Kordeckiego. Rejon nowej szkoły obejmuje rozległy teren między ulicami Janowską a Gródecką i sięga poza rogatki miasta. W placówce uczy się wiele ubogich dzieci. Z funduszy miejskich dyrekcja kupuje dla nich podręczniki, odzież i obuwie, wydaje śniadania. Czy Anna do tej grupy należy, nie wiadomo. Ale biedy się wstydzi – czy to własnej, czy cudzej. Hasła „Bóg” i „Ojczyzna” przyświecają wówczas wszystkim szkolnym wydarzeniom. Ważne nabożeństwa kończy pieśń Boże, coś Polskę, uroczystości szkolne zamyka hymn Jeszcze Polska nie zginęła. To szkoła, jak każda następna, do której uczęszczała Anka, w której kładzie się nacisk na wychowanie religijne i patriotyczne – kierunek ten wyznaczyły długie lata zaborów.
Po ukończeniu szkoły powszechnej w 1913 roku Anka rozpoczyna naukę w Prywatnym Gimnazjum Żeńskim imienia Juliusza Słowackiego. O wyborze szkoły decyduje między innymi jej lokalizacja w pobliżu domu na Lelewela – zarząd prowadzący placówkę wynajmuje pomieszczenia w gmachu Towarzystwa Muzycznego przy ulicy Chorążczyzny 7, w centralnym punkcie Lwowa. Szkoła powstała w 1902 roku, a jej misją było wspieranie dążeń kobiet do uzyskania rzetelnej edukacji. W dokumencie założycielskim, ogłoszonym w prasie, czytamy: „Sprawa nie potrzebuje długich uzasadnień. Dążeniem społeczeństwa w najbliższej przyszłości będzie osiągnięcie średniej szkoły żeńskiej utrzymywanej przez państwo, które, otwierając kobiecie podwoje uniwersyteckie i pozwalając jej zdobyć najwyższy stopień akademicki, tym samym uzna z góry to dążenie za usprawiedliwione. Zanim się to jednak stanie, musi społeczeństwo na razie samo zaspokoić odczuwaną powszechnie potrzebę. Zadanie to ma właśnie spełnić wzorowa żeńska szkoła gimnazjalna we Lwowie”. Placówka, w której zarządzie zasiadają profesorowie uniwersyteccy, zapowiada wysoką jakość kształcenia. Założyciele chcieli stworzyć zakład naukowy, który nie tylko przygotowywałby uczennice do egzaminu dojrzałości (ten składało się wówczas w gimnazjach męskich), ale i wzbudzał w nich szczere zamiłowanie do pracy umysłowej, wpajał silne poczucie obowiązku, kształtował „charaktery, czyste serca” i „rozwinął cnoty obywatelskie, jakie powinna posiadać każda Polka, bez względu na to, czy swoje zadanie życiowe ma spełnić w rodzinie czy poza jej obrębem”. Wśród grona pedagogicznego, opłacanego ryczałtem – szkoły nie stać na zatrudnienie kadry na stałe – znajdują się również nauczycielki. Jest ich mniej, ponieważ niewiele kobiet posiada wówczas uprawnienia do prowadzenia lekcji w gimnazjum.
Podobnie jak w szkole powszechnej, Anka w pierwszej klasie gimnazjum nie osiąga dobrych wyników w nauce. Jej świadectwo nie zachwyca – przeważają czwórki i trójki, a wynik „bardzo dobry” uzyskuje jedynie z religii. Mimo niezadowalających wyników dopisano na cenzurce „uzdolniona”, co nie stanowi pocieszenia dla opiekunów – po inteligentnym dziecku spodziewają się zdecydowanie więcej. Przerażona obcym światem Anka czuje się w szkole bardzo źle, stąd takie a nie inne oceny na świadectwie.
Edukację dziewczynki przerywa wybuch Wielkiej Wojny. Pozostający w zaborze austriackim Lwów na początku września 1914 roku zostaje zajęty przez wojska rosyjskie. Represje okupanta dotykają również szkolnictwo – na rozkaz nowej władzy polskie szkoły zostają zamknięte. Urządzano w nich szpitale, noclegownie dla żołnierzy, magazyny żywności i sprzętu wojskowego. Dopiero po roku – zakaz cofnięto w marcu 1915 roku – Anka kontynuuje naukę, ale już nie w Gimnazjum imienia Juliusza Słowackiego, a w Żeńskim Prywatnym Gimnazjum Realnym Zreformowanym na prawach szkoły rządowej. Właścicielkami placówki są siostry Maria i Waleria Frenklówny. Szkoła mieści się przy ulicy Mochnackiego 8.
Szkoła, z pozoru zapowiadająca wysoki poziom kształcenia, z biegiem czasu rozczarowuje. Ciągłe odpytywanie, karcenie, niski poziom nauczania, nieumiejętność zainteresowania uczennic czymkolwiek. Anka jednak czuje się tutaj dobrze i niemalże nie opuszcza zajęć. By nadgonić stracony rok, w pierwszym semestrze realizuje program klasy drugiej. Nie dość, że radzi sobie z intensywną pracą, to i wyniki, które uzyskuje, są znakomite. Na jej świadectwie dopisano słowa „chlubnie” i „uzdolniona”. Drugi semestr, podczas którego uczniowie realizują program klasy trzeciej, dziewczynka kończy z równie wspaniałymi ocenami.
W następnym roku szkolnym, gdy nauka odbywa się już w normalnym trybie, wydarza się jednak coś, co odmienia uczniowski los Anki i bardzo głęboko ją porusza. Wypadki te trzynastolatka decyduje się zapisywać w dzienniku – notatki dziewczynki rozpoczynają się 23 listopada 1916 roku. Minęły dwa lata, od kiedy Chrzanowska zamieszkała u ciotek, ale za domem wciąż tęskni. Doświadczeniem jej ówczesnego bycia w świecie jest samotność, pragnienie towarzystwa i zrozumienia. Rodzeństwo Anki, Zosia i Ignac, pozostają z rodzicami – dziewczynce trudno to zaakceptować. Nie opuszcza jej poczucie, że właściwie nie posiada własnego domu, nie ma nikogo, kto by się za nią bezwarunkowo ujął. Ojciec trzyma się z daleka od wychowywania dzieci, matka jest dla swojej córki – niezgrabnej, ponurej, „mało dziewczęcej”, ciągle coś gubiącej lub psującej – za mało czuła. Nastolatka nie pomaga otoczeniu – nie jest przesadnie miła i dobrze ułożona, lecz gwałtowna, zagubiona i niedopasowana.
Odczuwanej boleśnie samotności Anka Chrzanowska próbuje się przeciwstawić, o czym czytelnik jej młodzieńczego dziennika dowiaduje się już na pierwszej stronie: „Wracam od pani Jarosiewicz. Czy ja ją kocham, nie potrzeba pytać”. Dziewczynka odwiedziła tego dnia Marię Jarosiewiczównę, wychowawczynię jej klasy, nauczycielkę geografii i historii, mieszkającą przy ulicy Nowy Świat we Lwowie. Nie po raz pierwszy. Bywa, że Anka razem z dwiema przyjaciółkami – Stasią i Helą – spędzają u Jarosiewiczówny niektóre popołudnia, zwykle sobotnie. Czas upływa im wówczas na rozmowach o szkolnych sprawach, a także o tych osobistych, również dotyczących samej Marii. Ale chodzi o coś więcej – Anka nauczycielkę uwielbia. Po jednej z wizyt u niej zapisuje: „Kocha nas z pewnością, czułam to dzisiaj, tak długo i serdecznie mnie całowała, trudno mi było się z Nią rozłączyć. Nigdy jeszcze nie była tak słodką, dobrą i kochaną. Nie, nie pieści nas zanadto, cały dzień siedziałyśmy na tej kanapie”. Ogromną radość sprawia przyjaciółkom wspólne oglądanie albumu z rodzinnymi zdjęciami Marii, pokazywanego im przez matkę nauczycielki. Snute przy tym opowieści o dzieciństwie Jarosiewiczówny, o jej późniejszych losach, a także o będącym wówczas w wojsku narzeczonym zaciekawiają uczennice i powodują, że czują się dopuszczone do niezwykłej tajemnicy, odsłaniającej osobę dorosłą, którą większość ich koleżanek może znać jedynie z perspektywy szkolnej ławki. Na kolejną wizytę czeka się więc z niecierpliwością, a żeby ją sobie zapewnić, Anka niekiedy wynosi jakąś rzecz należącą do nauczycielki – chusteczkę, a może zarękawek – aby można ją było potem odnieść. Tłumaczy te przywłaszczenia nieuwagą, która – co dziewczynka zostawia już tylko dla siebie – przedłuża moment bycia razem, koi tęsknotę. Czasem także któraś z jej koleżanek umyślnie zostawia na Nowym Świecie własne rzeczy, by i z tego uczynić pretekst do powrotu. Wizyty te są bowiem często wymuszane przez dziewczynki, czemu Jarosiewiczówna, otwarta na osobisty i bliski kontakt z uczennicami, nie potrafi się oprzeć; raz się na nie za to gniewa, raz podchodzi do tego beztrosko, usprawiedliwiając zachowanie swych podopiecznych ich młodym wiekiem. Nie jest to zresztą zjawisko odosobnione. Zdarza się, że i inne nauczycielki pozwalają uczennicom odprowadzać się do domu po lekcjach, spotykają się z nimi, przyzwalają na uczniowską adorację. Na pożegnanie, po takich wspólnych powrotach, zamiast zwyczajowych szkolnych ukłonów następują pocałunki i serdeczne uściski. To odstąpienie od oficjalnie panujących zasad: uczennice powinny były witać i żegnać matki przełożone, dyrektora zakładu i wszystkich nauczycieli ukłonem oraz okazywać im uszanowanie, tak w szkole, jak i poza nią. Dochodzi jednak do przekroczenia ustanowionych granic – przyczyną takiego zachowania uczennic Jarosiewiczówny jest ich ogromna sympatia dla nauczycielki, zachwyt, że ktoś z dorosłych chce z dziewczynkami rozmawiać, potrzeba bycia obdarzoną zainteresowaniem i znudzenie codziennością.
Kartka z dziennika Anny Chrzanowskiej
Sympatia do Jarosiewiczówny wyzwala także poczucie winy wobec niej, gdy uczennicom nie udaje się stosować do szkolnych zasad. Wiele stron dziennika Anka poświęca wówczas przepraszaniu nauczycielki za te wykroczenia i za brak pilności. Wyrzutom towarzyszą wyznania miłości: „Biedna, jakie ona ma z nami kłopoty, ale jak ja Ją strasznie kocham, kocham, kocham”. Jarosiewiczówna, która na prośbę wychowanki czyta dziennik, pomija wyznawane uczucia, skupiając się na strofowaniu: „Wiele w ostatnich czasach wyrządziłyście mi zmartwień i kłopotów. Niepokoi mnie zachowanie Wasze – trwoży brak postanowienia poprawy, i to gruntownej. Przecież o poprawę tak łatwo – trzeba tylko chcieć, trzeba sobie postanowić i powiedzieć: będziemy odtąd dobre, miłe i uprzejme, myślące szczerze o naszych obowiązkach szkolnych, będziemy pociechą pani naszej i dumą”.
Zauroczenie nauczycielką ma charakter zbiorowy – w Marii Jarosiewiczównie „kochają się” prócz Anki dwie jej wspomniane przyjaciółki, Stasia i Hela, co autorka skrupulatnie odnotowuje w dzienniku. Za jego sprawą wkraczamy w świat doświadczeń dostępny jedynie nastolatkom, naznaczony aurą naiwnej dziewczęcości, rodzącej się zmysłowości, przesady i ciągłego osobistego wyznania. Dziennik ów nie jest jednak intymnym powiernikiem, ma bowiem innych czytelników – wspomnianą już Marię Jarosiewiczównę, dla której lub nawet za której namową jest pisany, oraz Stasię i Helę. Z czasem prawa do czytania go domaga się także ciotka Marynia, przeszukująca rzeczy Anki (z tego powodu dziewczynka niekiedy musi wynosić zeszyt do koleżanek, a potem trzymać bruliony u Jarosiewiczówny). Także właścicielka szkoły, Maria Frenklówna, poprosiła o dziennik swojej uczennicy – najprawdopodobniej uczyniła to tylko raz, ale na tyle skutecznie, iż Anka udaje, że przestaje prowadzić notatki. Początkowo jednak to Anka wybiera sobie czytelników, wiele zapisków adresuje bezpośrednio do wychowawczyni, czyniąc spore partie dziennika listem-wyznaniem. Nauczycielka dziennik czyta, trzykrotnie pisze w nim odpowiedź – dwa razy skierowaną do całej trójki, raz tylko do Anki. Jej wypowiedzi utrzymywane są w wyważonym, bardzo konwencjonalnym tonie – dwudziestopięcioletnia nauczycielka nie przekracza w nich dystansu przewidzianego dla relacji nauczyciel–uczeń. Niczym, najdrobniejszym nawet słowem zapisanym w dzienniku, nie daje Ance przyzwolenia i zaproszenia do nadmiernie bliskiego kontaktu, choć bez wątpienia należy do nauczycielek ciepłych i bardzo życzliwych.
Kim jest Maria Jarosiewiczówna? Po latach Anna nazwie ją „Maneczką”, narzeczony pisze z frontu „Marysieńka”. Urodziła się w 1888 roku w Zagórzu, umrze we Lwowie w roku 1982, trzynaście lat po śmierci Anny. Jest córką inżyniera. Ma długie złote włosy, niebieskie oczy, szlachetne rysy. Ambitna. Studiowała na wydziale humanistycznym, zna łacinę, niemiecki i francuski. W 1924 roku uzyska stopień doktora filozofii. Uczy geografii i historii w lwowskich gimnazjach. Niekiedy publikuje w czasopismach artykuły przyrodniczo-historyczne, pisze książki o Lwowie. Po zakończeniu wojny, mając mniej powodów do wyjazdu ze Lwowa niż do pozostania, nie wyjedzie. Będzie uczyła w lwowskich szkołach z polskim językiem nauczania. W pamięci jednego z jej powojennych uczniów, Jerzego Komorowskiego, zachowa się jako nauczycielka pełna pasji i energii, oddana i pomocna. W jej domu przy ulicy Nabielaka, gdzie zamieszka po wojnie, w herbacianym salonie będą się odbywały niejawne spotkania młodych ludzi, wypełnione dyskusjami o obrońcach Lwowa, o zbrodni w Katyniu i o aktualnych wydarzeniach. Jarosiewiczówna po wojnie, tak jak i przed nią, darzona będzie przez młodzież ogromnym zaufaniem i sympatią. Będzie dbała o religijne wychowanie swoich podopiecznych i organizowała dla nich historyczno-krajoznawcze wycieczki po Lwowie i okolicach. Nigdy nie wyjdzie za mąż; być może dlatego, że jej narzeczony nie wrócił z frontu, a może z innych powodów.
Kowalska, wspominając lata swojego dorastania, opisze Jarosiewiczównę jako „piękną i nieszczęśliwą”. Czy nauczycielka rzeczywiście była nieszczęśliwa, tego nie wiadomo, nie wie też tego Anka w 1916 roku, gdy wraca od Jarosiewiczówny czy też gdy idzie do szkoły z nadzieją na chwilę rozmowy lub na zaproszenie do jej domu.
Dziewczynka każdego dnia żyje w męczącym oczekiwaniu na spotkanie. Nie może spełnić swoich pragnień: chciałaby często widywać się z wychowawczynią poza szkołą, rozmawiać z nią w sposób przekraczający sztywne szkolne ramy. Czasem gniewa się na nauczycielkę i skarży: „Czy Ona, P. J., mnie rozumie? Nie, nic a nic”. Trzynastolatka chciałaby szczególnego zainteresowania, pragnie być dla kogoś absolutnie najważniejsza, oczekuje bliskości, której tak brakuje jej w domu. Chcą tego także Stasia i Hela, choć zapewne nie tak bardzo jak Anka. Pragnienie, które się w Ance rodzi, może być jedynie niewinną i charakterystyczną dla jej wieku fascynacją kimś starszym, poszukiwaniem autorytetu. I w dużym stopniu tym właśnie jest, choć w niedalekiej przyszłości wykroczy poza wyznaczone granice. Początkowo jednak nikt nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji.
Emocje zaczynają utrudniać Ance codzienne funkcjonowanie. Niemalże bezustannie towarzyszą jej niepokój i nadmiar uczuć, z którymi nastolatka nie potrafi sobie poradzić. „Nawet się na nią dziś nie popatrzyłam – zapisuje przebieg szkolnych wydarzeń – aby uczynić radość myślom przełożonej, powtarzałam historię Francji i choć ledwie że mogłam usiedzieć. Słyszałam Jej głos, a gdy poszła, rzuciłam się na stolik, już dalej nie mogłam. Szkoda, bo na francuskim okrutnie płakałam, łkanie w gardle mię dusiło. P. Maria nic nie mówiła”. Wraz z upływem dni Anka coraz mniej panuje nad uczuciami i nie potrafi zająć się niczym innym, a sprawy związane z nauczycielką stają się główną motywacją jej działań. Również nauki. Od nich uzależnia swoje cele, wybory, zajęcia. O nurtujących ją uczuciach nie może z nikim rozmawiać: „Widzę, że nie mogę być szczerą, a więc muszę mówić nieprawdę, a to mnie bardzo boli. I jestem okropnie smutna”. Wciąż zmienia się jej perspektywa postrzegania relacji: z nauczycielki, świetnie objaśniającej temat zajęć, czyni przyjaciółkę, na której kolanach pragnie położyć głowę, to znowu widzi w niej kogoś, kim trzeba się opiekować, za kogo trzeba się modlić. „Wracając, wstąpiłyśmy na chwilę do kościoła Marii Magdaleny, ale drzwi były zamknięte, więc uklękłyśmy przed kratą i tam gorąco modliłam się za moją najukochańszą”, rejestruje w dzienniku jeden z powrotów od wychowawczyni. Jednocześnie Anka potrafi być wobec nauczycielki bezczelnie żartobliwa, gwałtowna, niegrzeczna. Na prośbę Jarosiewiczówny, by dziewczynka jednak ukłoniła się na pożegnanie, ta wprost odmawia wykonania tego gestu. W szkole jej zachowanie często spotyka się z krytyką nie tylko nauczycielek, ale też koleżanek. Do lekcji Anka starannie się przygotowuje, by dobrze wypaść, uczy się materiału z wyprzedzeniem, ale nie zawsze potrafi pokazać, ile umie, i powstrzymać gwałtowną reakcję, gdy coś ją poruszy. „Miałam przeczucie, że coś się stanie” – zapisuje dziewczynka. „Byłam pytaną, ale coś mnie w gardle dusiło i miałam ochotę płakać, że prawie nic nie mówiłam. Okazało się, że P. Jarosiewicz nie ma do mnie ani odrobiny zaufania. «Po raz pierwszy – powiedziała – widzę Anię nieprzygotowaną». Nieprzygotowaną, a wczoraj całe dwie godziny uczyłam się, naturalnie, że nie uwierzy temu. Tak okropnie drżałam, że powiedziała, że jestem nerwową, więc nic mnie nie rozumie”. Sytuacje takie powtarzają się coraz częściej i są powodem do koleżeńskich kpin. Nie podobają się innym uczennicom wybuchy śmiechu Anki, głośno wyrażane na lekcji zdziwienia, nietaktowne pytania i okrzyki niezadowolenia. Poprawności, łagodności i liczenia się z konsekwencjami swych czynów próżno szukać na liście jej zalet.
Młodzieńczy dziennik Chrzanowskiej od pierwszych stron przybiera formę intymną. Słowo „kocham” pada w nim często, ale ma ono, zwłaszcza na początku, pensjonarski wydźwięk. Póki uczucia i zachowania nie zostają nazwane w pozadziennikowym kontekście, pozostają w kręgu zachowań dopuszczalnych, z których można się w każdej chwili wycofać. Grupowe zainteresowanie Jarosiewiczówną czyni go lżejszym, odejmuje mu znaczeń. Ale z biegiem czasu rośnie w dzienniku napięcie, dlatego czytelnik spodziewa się, że wydarzenia pozostające pod wpływem niekontrolowanych i przerastających dziewczynkę uczuć zmierzają ku katastrofie. Ta nadchodzi w połowie stycznia 1917 roku, o czym dowiadujemy się z pierwszych słów notatki sporządzonej przez Ankę: „Niechaj Bóg przebaczy tym, którzy zbezcześcili mą pierwszą niewinną, dziecinną miłość”. Dalej następuje relacja z wydarzeń: „W sobotę wyszłyśmy wcześnie naprzeciw p. J., następnie poszłyśmy do sklepu po papiery do rysowania, mróz był wielki i zmarzłyśmy okrutnie. Ja siadłam na kaloryfery i rozgrzałam się, zrobiło mi się słabo i dostałam gorączki. Pani Dubijanka kazała mi się położyć na łóżku w Musi pokoju, poprosiłam p. J. Myślałam, że umrę, jej dłonie chłodziły rozpaloną głowę. Nagle weszła przełożona, serce zaczęło mi bić strasznie i nie pamiętam dokładnie, bo zupełnie straciłam przytomność. Na nieszczęście trzymałam moje dłonie na szyi . Prosiłam, że jej to zrobi nieprzyjemności, ale odpowiedziała, że jej się nie boi. Potem weszła zawołana ciocia Marynia i przełożona. P. J. rozzuła mnie i rozcierała nogi zmarznięte; tak mnie zastały”.
Scenie tej nadano erotyczny wymiar, mimo że dziewczynka wyraźnie zapewniła w dzienniku, że nie kocha „jak bałwochwalca dla ciała, ale dla jasnej, wielkiej duszy, dla pięknego charakteru”. Trudno wątpić w szczerość zapewnień Anki, choć sam fakt, że rozdziela wówczas te obszary, dowodzi tego, że ma świadomość ich bliskiego współistnienia. Anka wie, że jej dotyk, ułożenie rąk na szyi nauczycielki nabiera znaczeń – dla niej samej i dla widzących ten gest postronnych osób. Czy dla Jarosiewiczówny również? Wątpliwe, ta jednak „musiała opuścić pokój, a dla mnie zaczęły się męki: «Już od roku patrzę na te szkaradzieństwa i cierpię, albo Andzia, albo p. J. ukrywała, oszukiwała, kłamca bez serca dla rodziców, cioć i babuni. Miłostki urządza i myśli, że to miłość. Skandal zrobiła, zbrudziła nas, zakała, hańba domu i szkoły». Tak przez godzinę rozmawiały, gniewając się”. Wydarzenie zostaje dosadnie nazwane i ocenione przez dorosłych świadków. Dziewczynkę wysłano do spowiedzi i traktowano, jakby „przynajmniej kogoś zabiła”. Czy winą obarczono Jarosiewiczównę, pozostaje tylko w sferze domysłów, choć co do tego, że nauczycielka również musiała odbyć wiele trudnych rozmów, nie ma wątpliwości.
Wydarzenia te głęboko poruszają nastolatkę. Kiedy po latach, jesienią 1933 roku, Anna wypisuje dla siebie „Uroczyste święta osobiste, dnie «na pamiątkę»” obok takich chwil jak pierwszy pocałunek przyszłego męża, pierwszy wyjazd z nim, poronienie, znajduje się również zapis przypominający tamto szkolne zdarzenie: „20 stycznia – awantura w gimnazjum”. Dzień ten odmienia życie Anki, jest przyczyną zmiany szkoły, naraża dziewczynkę na ogromny stres. Uczucia nastolatki stają się już całkiem publiczne, wiele osób – tak dorosłych, jak i dzieci – jej dokucza. Dodatkowo – co najbardziej Ankę dotyka – dziewczynka zostaje pozbawiona pozaszkolnego towarzystwa Jarosiewiczówny. Kończą się rozmowy i wizyty, choć Stasia i Hela wciąż mogą odwiedzać wychowawczynię. Przejrzano dziennik Anki, rozliczano ją z każdego ruchu. Zabraniano, nakazywano, decydowano. Ustalono, że dla dobra nauczycielki i uczennicy Anka odejdzie w czerwcu ze szkoły. Pod koniec roku szkolnego jednak Frenklówna, zapewne z powodu braku chętnych do rozpoczęcia nauki w jej gimnazjum, zmienia zdanie i daje szansę na pozostawienie Anki w placówce, na co jednak nie wyraża zgody dość przytomna matka dziewczynki. Pani Chrzanowska widzi jasno, że szkoła nie spełniła oczekiwań, a także że jej córka potrzebuje zmiany środowiska.
Kartka z dziennika Anny Chrzanowskiej, Lwów, 22 stycznia 1917
Nie widzimy tamtej Anki oczami innych, relacja z wydarzeń jest jednostronna. Z lektury dziennika, a także ze sporadycznych późniejszych odwołań do tamtych zdarzeń, zapisanych w dzienniku dojrzałej Anny, wynika, że jej zauroczenie Marią Jarosiewicz wykroczyło poza powszechnie akceptowane sfery: płeć, różnicę wieku oraz role, jakie obie – uczennica i nauczycielka – zobowiązane były odgrywać. Zamiast jednak wesprzeć zagubioną dziewczynkę, dorośli dali sobie prawo do przekroczenia granic intymności dziecka i bezpardonowo wkroczyli w świat jego uczuć, tłumacząc sposób, w jaki to zrobili, troską o jego dobro.
ZMYSŁOWY ŚWIAT
Anka potrzebuje nawiązania relacji z dorosłym, który mógłby stać się jej autorytetem. Albo choćby kogoś, kto wskazałby jej możliwość naukowego rozwoju – to przestrzeń interesująca nastolatkę. Chrzanowska pragnie intelektualnych, wymagających myślenia wyzwań. Ale jest również w wieku, w którym mogą się rodzić pierwsze fascynacje – i trzynastoletnia Anka obiektem swojego zainteresowania czyni Jarosiewiczównę. Czy ją to niepokoi, czy czuje się inna? W dzienniku nie ma na ten temat żadnej wzmianki. Odczuwaną potrzebę bliskości dziewczynka przyjmuje naturalnie, nie traktując jej jako ujawniającej coś prawdy, której trzeba wyjść naprzeciw bądź się z nią pogodzić, choć budzi się w niej świat zmysłowych odczuć. Żywionego uczucia nie umieszcza w żadnym porządku – nie umiałaby tego zrobić – skupia się jedynie na jego treści. Istotnymi czyni jednak delikatne doznania zmysłowe: „Mimo że nie mogłam się na nią patrzeć, bo przełożona rozmyślnie siadła przed nią, widziałam ciągle”. Przypadkowemu dotykowi Jarosiewiczówny przypisuje wielką wagę. W przyszłości wspomniana już powieściowa bohaterka Malina Bratkowska z powieści Gruce w epizodycznej scenie z przyjaciółką z klasy zostanie przez Annę obdarzona podobną wrażliwością.
Anka zauważa i zapisuje w dzienniku impulsy mogące nieść ze sobą intymne znaczenia, ale ich wprost nie interpretuje: „Gdyśmy się rozbierały, przyszła do Musi pokoju; właśnie w tej chwili byłam jedynie w białej spódnicy i staniku, z włosem rozpuszczonym jak nieboskie stworzenie; skoczyłam do niej. To był ostatni raz, że ją widzę”. I chwila należy do ważnych, półrozebranie i fakt, że Anka po tym spotkaniu długo ma nauczycielki nie zobaczyć – scena rozgrywa się w ostatnim dniu roku szkolnego kończącego edukację Anki u Frenklówny. Pozaszkolne spotkania z Jarosiewiczówną wciąż są w tym czasie zabronione.
Nastolatka niejednokrotnie nazywa odczuwane pragnienie „miłością”, nadając temu słowu, w kontekście jej relacji z Jarosiewiczówną, bardzo szerokie znaczenie – począwszy od miłości rodzicielskiej (nauczycielka „jest mi jak matka”), przez miłość przyjacielską, podziw należny mistrzowi, aż po miłość łączącą kochanków. „Kocham życie teraz – wyzna w dzienniku – a nade wszystko z niego jasną, szczerą, serdeczną postać najukochańszej”. Mimo ostrożności w nazywaniu uczucia pogłębia się w nastolatce refleksja, czym ono jest i jak może być postrzegane przez otoczenie. Niewiele ją to obchodzi, a przynajmniej nie opisuje tego w dzienniku; przejmuje się głównie tym, jak ją odbiera Jarosiewiczówna. Największym wyjawionym w dzienniku problemem nastolatki jest niemożność zaspokojenia tęsknoty, nasycenia wzroku, częstych spotkań i rozmów. Z zapisków Anki nie dowiadujemy się, jakie wrażenie robią na niej chłopcy, pozostają oni poza kręgiem jej ówczesnych zainteresowań. Po latach tak właśnie Kowalska będzie ten czas pamiętać: „Nie znałam ani jednego chłopca ani mężczyzny, z którym bym chciała się przechadzać”. Dopiero na uniwersytecie spostrzeże, że istnieją mężczyźni i że „nie wszyscy są głupi, chociaż trudno się z nimi dogadać”. Czas pokazał, że określenie seksualnych pragnień Anny, gdy już mogła w pełni świadomie to zrobić, nie było w jej przypadku ani nadto bolesne, ani ostateczne.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------WYKAZ ILUSTRACJI
Kartka z dziennika Anny Chrzanowskiej. Ze zbiorów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu. Dział Rękopisów
Kartka z dziennika Anny Chrzanowskiej, Lwów, 22 stycznia 1917. Ze zbiorów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu. Dział Rękopisów
Wydawnictwo Marginesy pragnie podziękować Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie oraz Działowi Rękopisów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Wrocławiu za pomoc w pozyskaniu zdjęć i materiałów znajdujących się w ich archiwum.