- W empik go
Kraina poza prawem - ebook
Kraina poza prawem - ebook
Biznes w internecie kręci się sprawnie i dyskretnie.
Wszystko idzie zgodnie z planem.
Wygląda na to, że opracowali przestępstwo doskonałe.
Viktor i Rafael Engströmowie są już blisko celu: dwóch milionów koron na koncie w dalekim kraju, w którym nikt nie zadaje wścibskich pytań. Czas na zawsze opuścić Gotlandię i Szwecję. W podróży ma im towarzyszyć Nadja – wielka miłość Viktora.
Okazuje się jednak, że ktoś zna ich zamiary, i od tego czasu nic już nie jest takie, jak zaplanowali. Mange – człowiek odpowiedzialny za wwożenie do kraju estońskej amfetaminy, sprzedawanej później w sieci przez Engströmów, zostaje znaleziony martwy. Marzenie o wspaniałym życiu pod gorącym słońcem zmienia się w walkę o przetrwanie na zimnej listopadowej Gotlandii.
Sprawa zostaje przydzielona Fredrikowi Bromanowi i jego współpracownikom z policji w Visby. Choć ślady bezwzględnego mordercy widać coraz wyraźniej, to wydaje się, jakby funkcjonariusze wciąż byli o krok za nim.
Podczas wymagającego śledztwa Fredrik musi dokonać niełatwego wyboru zawodowego i podjąć jeszcze trudniejszą decyzję prywatną: czy jego rodzina powinna dalej mieszkać na Gotlandii?
„Kraina poza prawem” to wciągająca i trzymająca w napięciu powieść kryminalna o pragnieniu wyrwania się z dotychczasowego życia i rozpoczęcia nowego. Bez względu na poniesione koszty.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8054-482-5 |
Rozmiar pliku: | 3,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Deszcz, który od wczesnego ranka szemrał w koronach drzew, wreszcie ustał – chwilę przed tym, jak Josefin Broberg wysiadła z samochodu przed wieżą ciśnień w Alvie. Podniosła wzrok na listopadowe niebo. Na jego tle, ponad wierzchołkami drzew, wznosił się cylindryczny budynek wysoki na trzydzieści trzy metry. Brudna smuga na fasadzie sprawiała wrażenie, że zbiornik przecieka, ale tak naprawdę było to tylko odbarwienie betonu przez deszczówkę z dachu.
Ludzie wysyłali do nich skargi na jakość wody – nie było w tym nic wyjątkowego. Co tydzień ktoś zwracał uwagę na dziwny kolor czy zbyt silny zapach chloru, czasem również na woń i smak stęchlizny. Wyjaśnienie najczęściej było proste – abonent mieszkający daleko od punktu podłączenia wrócił do domu po dłuższej nieobecności, ale zapomniał o tym, że w takiej sytuacji, zanim zacznie się korzystać z wody, należało odkręcić kurki i poczekać, aż ciecz, która przez jakiś czas zalegała w rurach, spłynie do kanalizacji. Jednak w ostatnim czasie uwag było więcej, dlatego jej szef wysłał ją na dodatkową kontrolę.
Josefin Broberg otworzyła drzwi znajdującej się u podstawy wysokiej wieży małej przybudówki w kolorze czerwieni faluńskiej. Znajdowały się tam pokrętła wody wypływającej i wpływającej, pompa dozująca chlor oraz beczki ze skoncentrowanym chlorem. Przed dodaniem do zbiornika pompy należało go rozcieńczyć. Josefin odstawiła czarny plecak, którego nie opłacała jej się dźwigać z samochodu, i wypakowała z niego potrzebne rzeczy. Komputer, plastikowy kubek i kilka butelek na próbki wody.
Uruchomiła komputer, napełniła kubek wodą ze zbiornika i trzymając go pod światło emitowane przez porcelanową żarówkę, powąchała wodę. Na koniec spróbowała, jak smakuje. Nie było to częścią procedury, ale uważała, że to prosty i dobry sposób na sprawdzenie, czy wszystko jest w porządku. Na razie wydawało się, że tak. Wyniki zdalnego odczytu na ekranie komputera też nie wskazywały na żadną anomalię.
Potem jeszcze raz sprawdziła przepływy i zmierzyła zawartość chloru. Nie odkryła niczego dziwnego. Zlała więcej wody, napełniła dwie sterylne butelki na próbki, które zamierzała wysłać do analizy, i schowała je do plecaka razem z komputerem.
Zgasiła światło w budynku z pompą i zamknęła drzwi na klucz. Podniosła wzrok na szczyt wieży. Pomyślała, że już wkrótce nadejdzie czas na postawienie choinki na szczycie – robili to dla rozrywki, odkąd zaczęła tam pracować. Ustawiali mały świerk ozdobiony świątecznymi lampkami. Ładnie wyglądał od strony jezdni.
Czy powinna wejść na górę? Zwykle tego nie robiła, ale skoro przyjechała na dodatkowe oględziny, uznała, że załatwi i to. Zostawiła plecak w samochodzie, uznawszy, że nie ma sensu dźwigać komputera i próbek wody po wysokich na trzydzieści metrów krętych schodach, i otworzyła drzwi klatki schodowej.
Zapaliła światło i puściła drzwi, by się zamknęły za jej plecami. Dziarsko ruszyła po schodach. Aluminiowe kratki podzwaniały pod butami. Nie chciało jej się wierzyć, że coś jest nie w porządku. Pracowała dla gminy od pięciu lat i tylko raz się zdarzyło, że skarga od klienta miała poważne podstawy. Wtedy chodziło o podwyższoną z jakiegoś powodu zawartość żelaza. Zjawisko samo w sobie było niegroźne, ale powodowało, że woda smakowała jak krew.
Dotarła na samą górę i znajdowała się między sufitem a zbiornikiem. W okrągłym betonowym pomieszczeniu o gołych ścianach, o długości nieco większej niż dziesięć metrów. Jeśli nie liczyć zielonej metalowej szafki i małego chybotliwego stolika, ta duża powierzchnia była pusta. Wzdłuż jednego boku biegły metalowe schody do drzwi, za którymi znajdował się zbiornik. Josefin zeszła po schodach, trzymając dłoń na metalowej czarnej poręczy.
Zapaliła światło nad zbiornikiem i spojrzała przez szybę na lustrzaną taflę wody. W zasadzie wchodzili do zbiornika tylko wtedy, kiedy wieżę wyłączano do czyszczenia. Z oczywistych względów kontakt zbiornika z otoczeniem powinien być jak najmniejszy. Josefin i tym razem nie zamierzała wchodzić do środka, postanowiła jedynie zajrzeć przez okienko służące do inspekcji, skoro i tak już przyjechała na miejsce. Odgarnęła z twarzy czarne pukle włosów i upięła je w kok, a potem znalazła klucz. Otworzyła drzwi, przystanęła za nimi, by włożyć ochraniacze na buty, i poszła dalej wąskim przejściem. Na jego końcu była poręcz, a za nią znajdował się zbiornik. Kroki rozbrzmiewały echem między betonem a wodą, najmniejszy szelest folii na butach odbijał się od ścian, a dach jeszcze go potęgował. Lubiła ten dźwięk – jednocześnie przyjemny i trochę przerażający.
Woda była blisko. Na prawie maksymalnym poziomie. O tej porze roku było to normalne. Tylko w miesiącach letnich, gdy przyjeżdżali urlopowicze, a ludzie podlewali rośliny w ogrodzie, poziom opadał.
Zapaliła silne górne reflektory i omiotła wzrokiem zbiornik. Lustro wody było niezmącone, ale odbijające się światło reflektorów utrudniało widzenie. Josefin przykucnęła i wsunęła głowę pod poręcz. Od dna dzieliło ją aż dwadzieścia sześć metrów, ściany zbiornika były ciemne, ale sama woda przezroczysta jak powietrze.
Czy tam na dole coś leży? – zastanowiła się. Wysunęła tułów jeszcze dalej i wychyliła się tak, że prawie dotykała nosem powierzchni wody. Tak właśnie wygląda proszenie się o problemy, przemknęło jej przez głowę. Taką jednak miała pracę. Nie interesowałaby się czymś, co jej nie dotyczy.
Nabrała przekonania, że na dole coś jest.
Zachwiała się, przerażona cofnęła głowę i uderzyła nią o metalową poręcz.
– Kurwa! – zaklęła głośno i się pochyliła.
Przyłożyła dłoń do obolałej głowy i zamknęła oczy. A gdybym tam wpadła? – pomyślała.
Najgorszy ból powoli ustępował. Otworzyła oczy i znów spojrzała na taflę wody. Na dnie zbiornika coś leżało, była tego absolutnie pewna. Jak mogło się tam znaleźć? To nie powinno być możliwe. Dostęp do wieży mieli tylko pracownicy gminy. Nie było w niej nawet alarmu, ale gdyby ktoś się dostał do środka bez klucza, pewnie by to zauważyli.
Powoli wstała i potarła potylicę. Co takiego mogło leżeć na dnie? Poszła po specjalną lornetkę przechowywaną w metalowej szafce piętro wyżej. Potem znowu ostrożnie wysunęła głowę pod poręczą i przyłożyła lornetkę w kształcie lejka do powierzchni wody.
Wystarczyło jedno spojrzenie, by zobaczyć, co się znajduje dwadzieścia sześć metrów pod nią. Na dnie zbiornika leżało ciało człowieka o bladej, nabrzmiałej twarzy.2
Po raz pierwszy od ponad tygodnia można było dostrzec słońce przez zasłonę chmur, która zawisła nad Gotlandią i nie chciała ustąpić. Dochodziła piętnasta. Autobus z Nadją miał przyjechać pięć po.
Viktor dojeżdżał do Hemse od strony Ronehamn. Wielka biała kula z logotypami OK i Lantmännen, która dawniej wystawała nad dachami i koronami drzew, kilka lat wcześniej została zdemontowana. Większość ludzi być może nie zwracała uwagi na takie szczegóły, ale dla niego to coś znaczyło. Nie sama kula, ona nie była ważna. Chodziło o zmianę. Właśnie takie drobnostki pokazywały upływ czasu i przypominały mu, że nie ma już piętnastu lat i jest dorosły.
Dwadzieścia trzy lata. Był cholernie stary. Pięć lat temu osiągnął pełnoletniość i zrobił prawo jazdy. Wieki temu. Zaczął odczuwać niepokój. Czas. Większość ludzi po prostu pozwala mu płynąć. Aż w końcu się orientują, że stoją na Storgatan powykręcani, siwi i podpierają się laską. Spotykają się przed piekarnią Bagarns i gadają: „Pamiętasz, jak usunęli ten silos z kulą, tam, przy Lantmännen? – Tak, to musiało być z pięćdziesiąt lat temu.
Viktor zadrżał. To, co się nie wydarzy teraz, nie wydarzy się nigdy. Czy nie tak właśnie mówili ci wszyscy staruszkowie, którzy zawsze radzą: „Korzystaj z życia. Póki masz czas, póki jesteś młody”.
„Licz się z jego upływem”.
Kiedy skręcił w stronę przystanku autobusowego, z przeciwnej strony wolno nadjechał samochód z zainstalowanym ograniczeniem prędkości do trzydziestu kilometrów na godzinę, którym w Szwecji wolno się było poruszać osobom niepełnoletnim. Viktor zauważył nad kierownicą białą brodę Tippa i szybko pomachał. Nie znał go zbyt dobrze. Parę lat wcześniej kilka razy kupił od niego samogon.
Tipp stracił prawo jazdy za prowadzenie pod wpływem alkoholu, a potem nie zdał nowego egzaminu. Dlatego jeździł czymś takim. Mógł się cieszyć, że nie siedział za produkcję i dystrybucję alkoholu. Niewielu ludzi w Sudret przejmowało się tym, że jeżdżą nielegalnie. Kontrole zdarzały się najwyżej w weekendy i czasami latem, gdy na wyspę przyjeżdżali ludzie z kontynentu. Dopiero jadąc do Visby, należało zachować ostrożność. Jednak Tipp był na cenzurowanym. Poza tym w Hemse otwarto komisariat policji. Przykre. Przynajmniej dla takich jak on.
Viktor nigdy nie jeździł pijany ani na kacu. Uważał, że nie warto ryzykować. Potrzebował prawa jazdy, musiał być w stanie dotrzeć samochodem do Visby i na kontynent. Nie chciał trafić do żadnych rejestrów.
Podjechał do jasnożółtego budynku dworca i zatrzymał furgonetkę na jednym z miejsc parkingowych. Wyłączył silnik, ale został w samochodzie. Wybiła piętnasta. Na przystanku autobusowym nikogo nie było.
Spokojny dzień. Akurat nie szedł do pracy. Miał czas na spotkanie z Nadją. Jutro też mieli wolne, najwyżej trochę popracują przy komputerze.
Pobębnił palcami w kierownicę, przekręcił kluczyk, żeby włączyć radio, zmieniał stacje, ale nie znalazł nic, co by mu się podobało. Włączył płytę, wiedząc, że w odtwarzaczu jest Pascal. Akurat gdy w kabinie kierowcy rozbrzmiały głosy Manueli De Gouvei i Isaka Sundströma, w lusterku wstecznym zobaczył autobus. Pozwolił duetowi dokończyć zwrotkę, przekręcił kluczyk i wysiadł z samochodu. Spokojnym krokiem podszedł do wiaty, a i tak zdążył przed autobusem.
Próbował wypatrzyć Nadję wśród pasażerów, którzy za szybami wyglądali jak cienie. Pomyślał, że przynajmniej powinny mu wpaść w oko jej rude włosy, ale nigdzie jej nie dostrzegł. Tak naprawdę włosy miała ciemnokasztanowe, ale farbowała je na bordowo. A dokładnie na kolor przypominający barwę wina. Była w ostatniej klasie szkoły Säve w Visby. On nie chodził do liceum. Zaczął, ale zrezygnował po roku. Radził sobie całkiem nieźle, przynajmniej z przedmiotów, które go interesowały – nie to stanowiło problem. Chodziło o czas. O to, że tyle tam przebywał. Tyle czasu na nic. Miał wrażenie, że mogliby zrobić to samo o połowę szybciej, gdyby tylko chcieli. Denerwowało go, że wszystko się toczy tak wolno. W takich chwilach chciał tylko wyjść. Uciec.
Autobus stanął przy wiacie i drzwi się otworzyły z przeciągłym sykiem. W tej samej chwili za Viktorem stanęło zielone błyszczące volvo. Z miejsca kierowcy wysiadła kobieta około czterdziestki. Matka Nadji.
Posłała mu surowe spojrzenie i mijając go, podbiegła do tylnych drzwi autobusu. Viktor postanowił się nie ruszać.
Nadja wysiadła za dwoma chłopakami w czarnych parkach i czapkach z daszkiem.
– Cześć, kochanie, mój samochód jest tam – dotarł do niego głos matki Nadji.
Kobieta robiła co mogła, by go zasłonić, ale Nadja była od niej wyższa.
– Wsiadaj do samochodu.
Nadja nie ruszała się z miejsca i patrzyła na Viktora. Zrobił pytającą minę i wyciągnął ręce. Próbowała do niego podejść, ale matka ją zatrzymała.
– Rób, co mówię.
– Ale mamo…
Głos kobiety nabrał ostrości:
– Wsiadaj do samochodu. Słuchaj, co mówię. Koniec dyskusji.
Nadja posłała Viktorowi zmęczone spojrzenie. Nie umknęło to uwadze jej matki, bo ta się obróciła i zrobiła trzy zdecydowane kroki w jego kierunku.
– A ty! – dodała, unosząc palec wskazujący prawej dłoni przed jego klatkę piersiową i prawie dotykając poły rozpiętej kurtki. – Uważam, że jeśli choć trochę szanujesz Nadję, powinieneś dać jej spokój. Ma dopiero osiemnaście lat i nadal chodzi do szkoły. Nie potrzebuje żadnego bandziora z Rums.
Mówiła z każdym zdaniem coraz głośniej, a końcówkę z pewnością dało się słyszeć w promieniu pięćdziesięciu metrów. Viktora aż zmroziło.
Nie z powodu obrazy czy samego oskarżenia, tylko dlatego, że przez kilka mrocznych sekund był najzupełniej pewien, że ona coś wie. Czy krążyły o nim jakieś plotki? Po chwili się uspokoił. Niemożliwe. Gdyby ludzie gadali i gdyby pogłoski naprawdę dotarły do matki Nadji, trafiłby za kratki. Nic nie wiedziała. Po prostu tak go postrzegała. Jako bandziora. Bo pochodził z Rums, nie ukończył szkoły średniej, dla niej był nikim.
– Gdybyś choć trochę pomyślał, sam byś na to wpadł – dodała nieco bardziej opanowanym tonem.
Oczy Nadji znów nabrały życia. Patrzyła na matkę wściekła i urażona, ale wyglądała, jakby porzuciła myśl o kłótni. Podbiegła do volva i otworzyła tylne drzwi. Jej głośny okrzyk „Cholerne babsko!” został ucięty w połowie, gdy zamykała drzwi, a dwie ostatnie sylaby były już tylko szmerem zza szyby.
Matka jeszcze przez chwilę stała nieruchomo, jakby chciała wypalić na nim piętno czymś w rodzaju laserowego spojrzenia. Jej włosy były gęste i kasztanowe, tak samo jak włosy Nadji, gdy ich nie farbowała, ale fryzurę miała inną, znacznie prostszą. Zęby miała białe i równe, jeśli nie liczyć małej szpary między jedynkami, a nos prosty i tylko odrobinę zadarty. Nadja była w zasadzie bardzo do matki podobna i przy odrobinie dobrej woli można je było uznać za siostry. Robiło mu się niedobrze, kiedy widział je razem. Dwie niemal identyczne kobiety, z których jedna go kochała, a druga najwyraźniej nienawidziła.
Matka Nadji oderwała od niego wzrok, szybkim, gniewnym krokiem poszła do samochodu i ruszyła z impetem. Viktor odprowadzał wzrokiem samochód skręcający w lewo, w Ronevägen. Bandzior z Rums. Jasne, wywodził się od kamieniarzy i parobków, a może nawet od śmieciarza. Ale czy cholerny rolnik z När jest kimś znacznie lepszym?
Kiedy był z powrotem w furgonetce, znów włączył płytę. Pogłośnił i wysłuchał Księżyca nad Fårösund aż do samego końca, a potem jeszcze raz przekręcił kluczyk i wycofał. Powoli pokonał krótki odcinek dzielący go od sklepu Konsum. Nie miał ochoty na spotkanie z kimś, kogo by nie uniknął, gdyby poszedł do Ica. Tam, w centrum Hemse, kręciła się większość okolicznych bandytów. Z Rums, ze Stångi albo z Grötlingbo. Bandyci to może za dużo powiedziane. Drobni kombinatorzy, załatwiający w razie potrzeby robotników na czarno z wyspy albo z Polski, handlujący bimbrem lub papierosami z przemytu, przyjmujący zamówienia na tanie zestawy kina domowego, potrafiący dostarczyć zioło albo doradzić, gdzie można mieć dziewczynę na jedną noc.
Czy był bandytą, jeśli zamiast traktować ich jak nieco ogorzałe postaci z marginesu – jak na przykład robiłaby to matka Nadji – widział w nich Tippa Bimbrownika, Gościa od Petów, Tele-Lassego albo Dilera Dup? Nie licząc wszystkich znanych mu pijaków i ćpunów, z którymi nie chciał mieć nic wspólnego, ale i tak, można powiedzieć, byli w pakiecie. Czy czyniło go to bandziorem?
Jednak bez względu na to wszystko rzeczywiście nim był. Nawet jeśli nikt o tym nie wiedział. Albo wiedziało bardzo niewielu.
Przejrzał się w lusterku wstecznym. Był świeżo ogolony, niedawno umył włosy. Jakby to stanowiło jakąś różnicę. Cholerna baba. Co go w ogóle łączyło z tymi ludźmi? Nadja, jak stwierdziła jej matka, miała osiemnaście lat. Była pełnoletnia. Sama decydowała o swoim życiu. Zacisnął pięść i dwa razy mocno uderzył w siedzenie. Nie bardzo pomogło. Kiedy się rozglądał za czymś, co można by rozwalić, telefon zasygnalizował nową wiadomość.
Wyciągnął go z kieszeni. Esemes od Nadji:
Odbierz mnie jutro z Visby.
Kończę o 14.50
XOX3
Inspektor kryminalny Fredrik Broman przejrzał broszurę gminnej administracji budynku i dotarło do niego, że formularz należało wypełnić i złożyć ponad dwa tygodnie wcześniej.
Zastanawiał się, jak mógł to przeoczyć, ale już znał odpowiedź – niedokładnie przeczytał komunikat. Kiedy mniej więcej pół roku temu gruba broszura wylądowała w jego skrzynce na listy, tylko szybko przebiegł wzrokiem pierwszą stronę i odłożył broszurę na półkę w kuchni. Tam przeleżała aż do teraz.
Po zapoznaniu się z instrukcjami zrozumiał, że aby wniosek był kompletny, należy do niego dołączyć plan nieruchomości w skali jeden do pięciuset. W broszurze od gminy znalazł numer Urzędu Geodezyjnego. Zadzwonił i usłyszał, że jest czternasty w kolejce. Gdy awansował na ósme, na stole zaczął brzęczeć telefon. Dzwonił Göran Eide.
– Halo.
– Masz chwilę? – zapytał Göran.
Sprawiał wrażenie, jakby mu się spieszyło.
– Jasne, już idę.
Po krótkim wahaniu Fredrik zakończył połączenie, rezygnując ze swojego miejsca w kolejce.
Mogłem powiedzieć, że jestem zajęty – pomyślał, idąc korytarzem. Nie musiał wyjaśniać, że zajmuje go podanie o nowy odpływ. A tak, zanim będzie miał czas zadzwonić znowu, linia Urzędy Geodezyjnego pewnie będzie już nieczynna.
Bez pukania otworzył drzwi gabinetu Görana.
– Cześć! – zawołał radośnie Göran. – Wchodź i siadaj.
Fredrik natychmiast poczuł, że szef chce przedyskutować coś innego niż trwające śledztwa. Göran zapraszającym gestem wskazał nowy zestaw wypoczynkowy, ustawiony w jego gabinecie kilka tygodni wcześniej. Zestaw składał się z czterech dużych foteli obitych błękitnym materiałem. Sprawiał wrażenie nieco zbyt szpanerskiego i luzackiego. Koledzy z wydziału kryminalnego niechętnie siadali na nim podczas improwizowanych spotkań w gabinecie szefa. Po prostu uważali, że przedtem było lepiej.
Göran uśmiechnął się do niego, złożył okulary do czytania i z namysłem potarł łysinę. Tę, która była zaledwie niewielkim plackiem, gdy Fredrik zaczynał pracę w gotlandzkiej policji.
– Chciałem coś z tobą omówić – zaczął Göran.
Fredrik pomyślał, że w takim razie się nie mylił.
– Czeka nas reorganizacja wydziału kryminalnego.
Fredrik skinął głową. Czyli wszystko po staremu.
– Zamysł jest taki, by podzielić wydział na cztery części, z których każda będzie miała osobnego szefa. Częściowo będzie to oparte na naszym dotychczasowym systemie, tyle że z bardziej konkretną strukturą. Jedna z tych części będzie w zasadzie taka sama jak ta, w której obecnie pracujesz, oddział do walki z przestępczością…
Przerwał mu dzwonek telefonu. Göran wstał z westchnieniem i podszedł do biurka.
– Powinienem go przełączyć – stwierdził, zerkając na wyświetlacz aparatu stacjonarnego. – Przepraszam.
Wyciągnął rękę po słuchawkę. Fredrik się uśmiechnął i skinieniem dał do zrozumienia, że nic się nie stało.
– Tu Göran.
Szef wydziału kryminalnego zamilkł i słuchał. Zadał kilka krótkich pytań. Jego twarz się wygładziła, jakby liczyło się tylko to, o czym właśnie usłyszał. Fredrik rozpoznał ten wyraz twarzy.
– Przyjedziemy – zapowiedział Göran.
Zakończył połączenie i spojrzał na Fredrika.
– W wieży ciśnień w Alvie leży ciało mężczyzny.
– W wieży? W wodzie czy…
– Tak. Wygląda na to, że na dnie zbiornika. Mogło dojść do nieszczęśliwego wypadku, ale zatrudniona przez gminę techniczka, która go tam znalazła, nie mogła pojąć, jak się tam dostał.
Fredrik ruszył po swoją kurtkę. Göran wyszedł za nim na korytarz.
– O tej drugiej kwestii porozmawiamy najszybciej jak się da. Ale do tamtego czasu postaraj się zachować dyskrecję, jeśli chodzi o… – Göran rozejrzał się po korytarzu i zakończył szeptem: – Reorganizację.4
Fredrik, Göran i Eva Karlén stali przy poręczy sąsiadującej ze zbiornikiem i, na ile to było możliwe, śledzili poczynania nurków na głębokości dwudziestu sześciu metrów. Zbiornik należało opróżnić, ale wypuszczenie trzech tysięcy metrów sześciennych wody nie było czymś, co można zrobić ot tak. Ani na co mogliby czekać.
– Przed wydobyciem ciała włożą je do worka. Dlatego to wymaga czasu – wyjaśniła Karlén. – Teraz zresztą myślę, że ciało jest w całkiem niezłym stanie. W tak zimnej wodzie proces rozkładu przebiega wyjątkowo wolno. Zmienia się przede wszystkim skóra. Mniej więcej jak wtedy, gdy się leży za długo w wannie.
– Pracownica gminy mówiła, że dostawali skargi na jakość wody – odparł Fredrik.
Eva spojrzała na niego i szybko przeciągnęła palcem po nosie, wykrzywiając jego czubek.
– Naprawdę? – odparła zdziwiona. – Na początku mogło oczywiście dojść do opróżnienia jelita. I krwawienia, jeśli jest ranny. Mimo wszystko trudno mi uwierzyć, że to miało wpływ na aż tak wielką ilość wody.
Przez chwilę się zastanawiała.
– Chyba że zwłoki leżą tuż przy odpływie.
Göran się skrzywił.
– Dziękuję. Właśnie to chciałem usłyszeć – odparł Fredrik.
Czuł, że przewraca mu się w żołądku. Nie przez martwego człowieka na dnie zbiornika, tylko dlatego, że sam pił tę wodę. On, Ninni i Simon ją pili, gotowali na niej, brali w niej prysznic i kąpiele w wannie.
Wyciągnął telefon, by ukradkiem wysłać esemesa: „Nie korzystaj z bieżącej wody!”, ale Eva była szybsza:
– Już odłączyli wieżę. Woda płynie bezpośrednio ze stacji pomp w Ståndze.
Fredrik schował telefon i popatrzył na Evę, a ona odwróciła wzrok z powrotem na taflę wody. Na wąskim występie przy zbiorniku było ciasno. Pochylając się nad poręczą, otarła się o jego bok jaskrawopomarańczowym kombinezonem. Nie był to standardowy kolor policji. Uznał, że ten strój zamówiła specjalnie. To byłoby w jej stylu.
Odsunął się nieco. Minęło już kilka lat od burzliwych wiosennych miesięcy, gdy mieli romans. Mimo wszystko nie opuszczało go wrażenie, że kiedy tylko znajduje się w jednym pomieszczeniu z Evą, koledzy i koleżanki z pracy z zaciekawieniem śledzą każdy ich ruch. Jakby mieli nadzieję, że w jakiś sposób sami się zdemaskują. I że nadal będzie temat do plotek.
Eva podniosła głowę i na chwilę ich spojrzenia się spotkały, ale on szybko uciekł wzrokiem.
Dziesięć minut później nurkowie wydostali ciało mężczyzny na powierzchnię. Eva i Fredrik pomogli wyciągnąć zawinięte zwłoki z wody i ułożyć na występie. Fredrik wolałby mieć bardziej odpowiedni strój. Spodnie przemokły mu od kolan w dół, a do niebieskich ochraniaczy na buty wlała się woda.
Wnieśli worek wyżej i ostrożnie położyli na betonowej posadzce. Eva otworzyła go i rozsunęła górną warstwę, jakby otwierała wielką torbę. Przykucnęła przy białej jak kreda, spuchniętej twarzy. Ciemne włosy tak przylgnęły do głowy, że wyglądały jak namalowane. Ostrożnie uniosła głowę zmarłego i obejrzała ją z każdej strony.
– Z tego co widzę, nie ma żadnych obrażeń głowy. Może jedynie w tym miejscu. Jeśli pojawiła się krew, woda pewnie ją rozcieńczyła, więc może być trudno znaleźć ranę, zwłaszcza jeśli ten człowiek trafił do wody krótko po śmierci. Najbardziej prawdopodobne jest jednak, że po prostu utonął.
– Albo ktoś go utopił – dodał Fredrik.
– No tak.
Eva dłońmi w rękawiczkach szybko przeszukała ubrania mężczyzny i z jednej z kieszeni kurtki wyciągnęła portfel. Podała go Göranowi. Ociekająca wodą skóra była rozmiękczona i nie chciała uwolnić swojej zawartości. Jednak po chwili zmagań Göran wyciągnął prawo jazdy.
– Pontus Hellberg – odczytał.
Pokazał dokument Evie i Fredrikowi. Twarz ze zdjęcia była zupełnie inna niż ta, którą mieli przed sobą – chuda, o wyraźnie zaznaczonych rysach. Jednak kolor włosów się zgadzał.5
– Nie rozumiem, jak to się stało. To nie powinno być możliwe.
Josefin Broberg w błagalnym geście wyciągnęła drżące dłonie do inspektora Gustava Wallina, który stał obok zszokowanego operatora maszyn.
– Drzwi były dokładnie zamknięte?
– Tak. Boże, wszystko było zamknięte jak trzeba. W ogóle nie widziałam żadnych oznak, że coś może być nie tak. Z wodą lub czymkolwiek innym.
– Ale nie ma alarmu?
– Nie. Alarmu przeciwwłamaniowego tu nie ma.
Gustav nie wiedział, czy akurat wieża ciśnień w Alvie jest obiektem chronionym, ale wiele wież ciśnień było monitorowanych, założył więc, że może tak być i w tym wypadku.
– Są alarmy i systemy automatycznego wyłączania w wypadku wystąpienia przecieku albo kiedy zawartość chloru przekracza określone normy – wyjaśniła Josefin Broberg, jakby się domyślała, jakim torem biegną jego myśli.
Stali między cywilnym passatem, którym przyjechał Gustav, a czerwonym samochodem nurków. Niebiesko-biała policyjna taśma powiewała na delikatnym, lecz mroźnym wietrze z północy.
Josefin wsunęła drżące dłonie do kieszeni kurtki. Oczywiście to było tylko złudzenie, ale wydawało mu się, że jej ciemne loki zaczęły się trząść, jakby drżenie dłoni przenosiło się do innego miejsca w ciele. Gustav sam chętnie włożyłby dłonie do kieszeni ciepłej kurtki, ale uznał, że to niestosowne podczas przesłuchania. Poza tym musiał notować.
W drodze do Alvy rutynowo sprawdził Josefin Broberg. Miała trzydzieści sześć lat i mieszkała w Fide ze swoim rówieśnikiem. Mieli pięcioletnią córkę. Ich kartoteki były czyste jak łza.
– Ale teoretycznie ktoś mógłby się dostać do zbiornika, wpaść do niego i utonąć niezauważony przez was?
– Musiałby mieć klucz, a skąd by go wziął? Przecież drzwi nie zostały wyważone. Z zamkami też wszystko w porządku. Alarm, nawet gdyby był, mógłby się nie włączyć.
Josefin wyjęła z kieszeni prawą dłoń i starła z policzka kroplę deszczu, która spadła z drzewa.
– Wiem jednak, że są plany, by go założyć – odparła z przepraszającym uśmiechem.
– To świetnie – rzekł Gustav i otworzył notatnik na pustej stronie.
– Jak często ktoś tu przychodzi doglądać urządzeń?
– To rutynowy nadzór dwa razy w tygodniu. Czasami częściej, jeśli przychodzą skargi i uznajemy, że mogą mieć coś wspólnego ze zbiornikiem.
– Czy te czynności były rutynowe?
– Nie. Dostaliśmy sporo uwag. W sumie nic konkretnego, ale kiedy przychodzi ich nieco więcej niż zwykle, musimy przeprowadzić kontrolę. Teraz trzeba oczywiście dokonać dezynfekcji, opróżnić całą wieżę i ją wyczyścić.
Szybko się odwróciła i spojrzała na wieżę ciśnień. Gustav ocenił, że dno zbiornika musi się znajdować tuż nad poziomem ziemi.
– Ludzie raczej nie będą zadowoleni, kiedy to wyjdzie na jaw – dodała, odwracając się z powrotem do niego.
– To prawda, ale może przyspieszy sprawę z alarmem.
A w południowej Gotlandii wzrośnie popyt na wodę mineralną, dodał w myślach.
Josefin Broberg wbiła w niego wzrok, aż zaczął się zastanawiać, czy potraktowała jego uwagę o alarmie jako oskarżenie. Oczywiście nie zamierzał krytykować techniczki za brak alarmu w wieży ciśnień. Zanim zdążył powiedzieć coś na ten temat, otworzyły się drzwi wieży i wyszedł z niej Fredrik. Wyglądał, jakby było mu zimno. Schował głowę w ramionach, a nogawki miał przemoczone.
– Mogę na chwilę przerwać? – zapytał i przeniósł wzrok z Gustava na Josefin.
– Proszę – zezwolił Gustav.
Fredrik podszedł dwa kroki bliżej i odwrócił do Josefin.
– Zna pani niejakiego Pontusa Hellberga?
Nie odpowiedziała od razu, najpierw wyjęła ręce z kieszeni.
– Tak, znam. A dlaczego pan pyta?
– Kim on jest?
– To mój kolega z pracy.
– Z wodociągów?
– Tak. Ale już tam nie pracuje. Dlaczego pan o niego pyta?
– Kiedy przestał pracować w wodociągach?
Gustav zauważył, że Fredrik trzyma coś w prawej dłoni i trąca to małym palcem lewej dłoni. Zaczął się zastanawiać, czy Josefin Broberg też to zauważyła.
– Mniej więcej półtora miesiąca temu.
Nie dopytywała, skąd to pytanie. Pewnie zrozumiała, że i tak nie udzieli jej odpowiedzi, dopóki sam nie uzna tego za stosowne.
– Dlaczego przestał tam pracować?
– Złożył wypowiedzenie. Powiedział, że chce wyjechać.
Fredrik wyciągnął przed siebie to, co trzymał w ręce. Było to prawo jazdy.
– Znaleźliśmy ten dokument w portfelu zmarłego. Czy to pani kolega?
Josefin Broberg spojrzała na dokument, zmrużyła oczy i wyciągnęła rękę. Fredrik podał jej prawo jazdy. Dokładnie je obejrzała, a potem znów popatrzyła na niego.
– Czyli to on…
– Prawdę mówiąc, trudno nam jednoznacznie stwierdzić, ale wiele na to wskazuje. Prawo jazdy, fakt, że tu pracował…
Josefin mocno ścisnęła ramię Gustava. Pewnie nawet nie była świadoma, że to robi.
– To… straszne.
– Bardzo mi przykro.
– Pracował u nas rok. Nie znałam go dobrze, ale…
– Wiem, że to trudne, ale mimo wszystko zapytam: czy mogłaby pani pomóc nam go zidentyfikować?
Josefin gapiła się na niego bez słowa i jeszcze mocniej ścisnęła ramię Gustava. Zastanawiał się, czy zrobi mu się od tego siniak. Albo kilka.
– To znaczy, że… miałabym patrzeć na…
– Oczywiście, postąpi pani, jak będzie chciała, ale bardzo by nam to pomogło. Pani chyba łatwiej będzie go rozpoznać. My do porównania mamy tylko prawo jazdy.
– Myślę, że mogę spróbować – odpowiedziała szeptem.
Gustav uznał, że musi iść z nimi, bo nie zanosiło się, by Josefin Broberg puściła jego rękę.
Fredrik nie zazdrościł pracownicy wodociągów. Widział wielu martwych ludzi, zarówno ofiary zabójstw jak i wypadków, ale nigdy nie musiał identyfikować martwego kolegi.
Josefin wskazała ruchem głowy leżącego na posadzce denata.
– To Pontus. Wygląda inaczej, ale to on.
– Jest pani pewna? – zapytał Fredrik.
– Tak.
Rozejrzała się po współpracownikach Fredrika.
– Bardzo pani dziękuję – rzekł Fredrik. – To wszystko.
– Odprowadzę panią na dół – powiedział Gustav.
Gdy wchodził do klatki schodowej, Fredrik zawiesił wzrok na zamszowej kurtce z podpinką. Żałował, że sam nie ma czegoś podobnego. W pomieszczeniu było niezbyt ciepło. A wręcz zimniej niż na zewnątrz. To pewnie przez wodę.
Kiedy echo kroków na spiralnych schodach ucichło, Eva znów podeszła do zmarłego. W kieszeniach nie znalazła nic oprócz portfela. Mężczyzna nie miał przy sobie kluczy ani telefonu komórkowego.
– Jak dostał się do środka bez kluczy? – myślał na głos Fredrik.
Göran spojrzał na wodę.
– Na pewno nie spadły na dno zbiornika? – zapytał.
– Nurkowie to sprawdzili – odparła Eva. – Przeprowadzili też testy, które potwierdziły, że nie zniknęły w odpływie.
Znów przykucnęła i kontynuowała badanie. Zsunęła suwak kurtki. Podpinka była nasiąknięta wodą i ciężka. Kiedy Eva ją odczepiła, materiał ciężko opadł wzdłuż ciała.
– Tu coś mamy.
Fredrik zauważył to samo już wcześniej, Göran z pewnością także. W grubej ciemnej bawełnianej bluzie widniała dziura o postrzępionych krawędziach. Eva podniosła mokry materiał, odsłaniając brzuch i połowę klatki piersiowej. Jeszcze więcej bladej pomarszczonej od wody skóry. Mniej więcej tam, gdzie kończył się mostek, była wyraźna rana wlotowa z kilkoma plamami krwi, których nie rozcieńczyła woda pod bluzą.
– Zakładam, że wypadek możemy wykluczyć – odezwał się Göran.
– Tak. – Eva skinęła głową, nie podnosząc wzroku. – To rana po kuli.6
Josefin Broberg pędziła w dół po schodach, jakby chciała jak najszybciej opuścić wieżę ciśnień.
Będąc już na zewnątrz, odetchnęła i trochę opuściła zamek błyskawiczny kurtki. Gustav, który dotrzymywał kobiecie kroku, rozpiął jeden guzik.
– Okropność. Jak pan myśli, co mogło się stać? Wpadł tam przez przypadek? – zapytała lekko zdyszana.
– Nie wiem – odparł szczerze Gustav. – Ale zrobimy, co w naszej mocy, by ustalić, jak się tam znalazł.
– Miał dopiero dwadzieścia sześć lat.
Podniosła wzrok na czubek wieży.
– Nie wiem, czy mam ochotę tu jeszcze przychodzić. A zwłaszcza sama.
– Rozumiem to – odparł Gustav. – Wkrótce będzie pani wolna, ale najpierw chciałbym zadać kilka pytań o Pontusa Hellberga.
Josefin w dalszym ciągu oddychała z wysiłkiem. Nerwowo drapała się w czoło i patrzyła na Gustava przez dłonie.
– Tak jak mówiłam, nie znałam go zbyt dobrze.
– Proszę tylko, by pani odpowiadała, na ile potrafi.
– W porządku.
Słyszeli samochody, które z dużą prędkością mknęły drogą numer 142, po drugiej stronie zagajnika, a dalej – postukiwanie traktora.
– Jak dawno temu przestał tu pracować? Zna pani dokładną datę?
– Nie. To musiało być… – zaczęła Josefin.
Zawiesiła głos. Kiedy się zastanawiała, spuściła wzrok na żwir i uschnięte igliwie.
– To musiało być sześć tygodni temu, ale nie potrafię podać konkretnego dnia… Oczywiście mogę się tego dowiedzieć. Chyba że pan sam zadzwoni do działu kadr.
– Zrobię to. Czy mogłaby pani trochę opowiedzieć o Pontusie? Jakim był człowiekiem?
– Był ode mnie o dziesięć lat młodszy, więc nie mieliśmy wiele wspólnych tematów, ale wydawał mi się sympatyczny, można powiedzieć, że beztroski. Może nawet trochę dziecinny.
– Powiedziała pani, że zrezygnował, bo chciał podróżować?
– Tak mówił. Zatrudniony był tylko rok. O ile dobrze zrozumiałam, operatorem maszyn był od kilku lat, ale nie miał zbyt wiele pracy. A kiedy wreszcie dostał szansę…
Uniosła brwi i pokręciła głową.
– Nie wiem, co zamierzał. Czy chciał wyjechać w jakąś długą podróż…
– Nie mówił?
– Nie. Trochę kluczył w kwestii tego, dokąd się wybiera. Dopiero w ostatnim tygodniu wspomniał o podróży. Trochę naciskaliśmy, próbując się dowiedzieć, dlaczego złożył wypowiedzenie i tak dalej.
– Nie starał się o urlop?
– Wspomniałam mu o urlopie. Oczywiście to trudne z tak krótkim stażem pracy, ale spróbować zawsze można. A on nie… złożył wypowiedzenie.
– A w pracy? Jak się zachowywał?
Josefin przekrzywiła głowę i wydała cichy pomruk.
– Bywał trochę niedbały. Robił wszystko, co do niego należało, ale zdarzało mu się spóźniać albo nie przychodzić do pracy i zapomnieć zgłosić, że jest chory. Tego typu kwestie.
– Ale złożył wypowiedzenie w samą porę, prawda?
– Tak, to rzeczywiście trochę dziwne. Chociaż z drugiej strony…
Zawahała się.
– Co takiego?
– Po zakończeniu pracy nie oddał kluczy. Nie złożył też żadnego raportu z ostatniej kontroli. Kilka razy dzwoniliśmy do niego w tej sprawie, ale nie odbierał, więc uznaliśmy, że już wyjechał. „Cały Pontus”, pomyśleliśmy i byliśmy na niego trochę obrażeni.
Westchnęła i odwróciła wzrok.
– Ale to wszystko miało wytłumaczenie.7
Przez zimno i wilgoć Viktor aż zadrżał, kiedy wyskoczył z pick-upa przed domem. Otworzył zacinające się drzwi i nie zdjąwszy butów, poszedł prosto do kuchni. Postawił na stole torbę ze sklepu Konsum. W salonie był włączony telewizor.
– Co się stało? – zapytał Raffa. W tle słychać było amerykańską stację.
– A co się miało stać?
– No… nie miałeś spotkania z Nadją?
Po esemesie od niej jego złość i rozczarowanie osłabły, ale teraz ponownie dały o sobie znać.
– Ech, ta jej matka. Ma nie po kolei w głowie.
– No mów. Co się stało? – zapytał zaciekawiony Raffa, ale dzielił uwagę między niego a telewizor.
Viktor opowiedział wszystko, choć nie było tego wiele, jednocześnie wypakowując kupione produkty. Mleko, kawę, kilka mrożonych pizz, pięć awokado i dziesięć kiwi.
– To słabo – skwitował od niechcenia Raffa. Jego zainteresowanie problemami Viktora już z całą pewnością było mniejsze niż programem telewizyjnym.
Viktor schował mleko do lodówki, a pizze do zamrażarki. Resztę zostawił na popielatym blacie ich starego stołu.
Awokado i kiwi były dla Raffy. Co prawda Viktor też je jadł, ale to Raffa ubzdurał sobie, że jedząc tylko awokado i kiwi, człowiek może być zdrowy. – A poza tym po awokado ci staje – dodawał zwykle.
Leżał teraz wyciągnięty na czarnej skórzanej kanapie i wbijał wzrok w ekran telewizora. Miał pociągłą twarz i krzywy nos. Trudno go było nazwać atrakcyjnym, ale wiele dziewczyn leciało na jego wygląd, uważając go za ciekawy. Viktor i Raffa teoretycznie byli kuzynami, ale praktycznie kimś więcej. Bawili się ze sobą, odkąd nauczyli się chodzić, a przez ostatnie sześć lat mieszkali pod jednym dachem. Raffa był dla niego kuzynem i najlepszym przyjacielem.
Viktor usiadł w wysłużonym krześle obrotowym ze stalowych rurek i brązowej sztucznej skóry. Podłokietniki były uszkodzone i przez dziury wystawała brunatnożółta gąbka.
Po dużym ekranie snuły się powolne zombiaki. To był właściwie jedyny luksus, na który sobie pozwolili. Każdy kretyn miał w domu płaski telewizor, więc wiedzieli, że nie będzie to nikogo raziło. Przeciwnie: ludzie właśnie tego się spodziewali. Dwóch nieudaczników z Rums ledwo było stać na czynsz, ale oczywiście wywalili kasę na płaski telewizor. Byłoby wręcz podejrzane, gdyby tego nie zrobili.
– Co oglądasz? – zapytał.
– The Walking Dead.
Kolejny ściągnięty z internetu serial, którym Raffa szaleńczo się odurzał. Leżał na brzuchu, trzymając głowę i jedną rękę na podłokietniku sofy. Wyglądało to tak, jakby chciał z niej zejść, ale zmienił zdanie w trakcie ruchu. Potrafił tak leżeć przez kilka godzin.
Raffa i Viktor mieszkali w tym domu od poprzedniej wiosny. Wynajęli go z umeblowaniem na rok, ale w maju przedłużyli umowę na kolejny. Był to przyzwoity, duży piętrowy dom z drewna, z garażem i stodołą. Większość żółtej farby pozłaziła z drewnianych paneli, więc był raczej szary, jeśli nie liczyć miejsc, w których drewno zaczynało butwieć, co nadawało mu ciemny, brunatnoczarny kolor.
Viktor zatrzymał wzrok na ekranie. Jakiś facet próbował się przedrzeć przez teren opanowany przez zombie, bo szukał żony. Świeżo poznani ludzie starali mu się to wyperswadować. Wchodzenie tam było równoznaczne z samobójstwem. Facet wrzeszczał na nich rozwścieczony. Nie zamierzał jej zostawić na pastwę losu.
Raffa był pochłonięty konfliktem na ekranie. Viktor poczuł mrowienie w ciele. Szybko się rozejrzał, zauważył zieloną zapalniczkę leżącą na stole, podniósł ją i rzucił w Raffę. Trafił w ucho.
– Au – powiedział apatycznie Raffa.
Podrapał się, jakby strząsał owada. Nawet ból nie był w stanie go oderwać od świata zombie.
Viktor westchnął niecierpliwie, zrobił pół obrotu na krześle i wstał. Kiedy szedł po wysłużonej macie korkowej, piasek i drobne kamyki chrzęściły mu pod nogami. Za drzwiami swojego pokoju zrzucił buty, usiadł przy biurku i włączył komputer.
Na samym początku otworzył tunel VPN, dzięki któremu wyglądało na to, że jest gdzieś w Stanach. Ślady, które zostawiał, nie mogły więc doprowadzić do jego szwedzkiego adresu IP.
Także i tym razem był mile zaskoczony, kiedy sprawdził wpłaty. Było coraz lepiej – od lata wciąż rosły. Sukces go odurzał. Haj spowodowany pieniędzmi był lepszy od większości innych, które znał. Ale jednocześnie przerażał. Im był większy, tym bardziej rosło poczucie, że są na widoku. Klientów przybywało, wkrótce zacznie się gadanie, a potem, pewnego pięknego dnia, zostaną zdemaskowani.
Jednak obawy te były nieuzasadnione. To nie oni byli wystawieni. Nie on i Raffa. Tylko anonimowe coś, interfejs użytkownika. Strony i konta, których nie da się namierzyć. Nie istniał sposób, by do nich dotrzeć. O ile niczego nie przegapił – a wiedział, że tak się nie stało – nie było żadnego związku między powodzeniem przedsięwzięcia a ryzykiem, że zostaną zdemaskowani. Przynajmniej dopóki chodziło o tę część ich działalności, która toczyła się w sieci. Słabym punktem była koperta z towarem. Prędzej czy później ktoś na poczcie może się zacząć zastanawiać. Dlatego uznali, że będą podróżować na kontynent. Czasem do Nynäshamn, czasami do Oskarshamn. A stamtąd dalej.
Rozważał, czy nie zmienić serwera albo nie przenieść któregoś z kont, ale postanowił zaczekać. Ostrożność miała kluczowe znaczenie, ale nie wolno było popaść w paranoję.
Gdy usłyszał samochód podjeżdżający na dziedziniec, wyjrzał przez okno i dostrzegł fragment białej karoserii. Od strony pasażera wysiadł nieznany mu mężczyzna.
Viktor szybko uruchomił wcześniej przygotowane makro, które czyściło wszelką aktywność przeglądarki, usuwało wszystkie pliki ściągnięte na komputer i oczyszczało twardy dysk tak, by nie dało się odzyskać nic z tego, co zostało usunięte. Na koniec automat otwierał czeską stronę porno, taka wisienka na torcie.
Rozległo się pukanie. Szyby w drzwiach podzwaniały. Viktor wstał i poszedł do salonu. Raffa podniósł się z kanapy. Wyjrzał przez okno i się odwrócił, kiedy Viktor do niego podszedł.
– Czy to nie ten Murarz? – zapytał szeptem.
– Murarz?
Viktor zbliżył się do okna i sam spojrzał. Słyszał sporo o Murarzu, ale widział go tylko raz, na Hemse. Mimo to miał pewność. Za drzwiami stał właśnie ten człowiek.
– Dlaczego tu przyszedł? – syknął do Raffy.
– Nie mam pojęcia.
Znów usłyszeli pukanie. Tym razem mocniejsze.
– Otwórzcie, chłopaki. Wiem, że tam jesteście.
Szyba grzechotała jeszcze mocniej, gdy Murarz zaczął szarpać za klamkę.
– Co teraz? – wyszeptał Raffa.
Viktor nie rozumiał, czego Murarz od nich chce. Nie znali go, nigdy z nim nie rozmawiali, widzieli go tylko ten jeden raz na Hemse, gdy przechodził z jednym ze swoich chłopaków.
O Murarzu krążyły właśnie takie pogłoski. Że zawsze ktoś mu towarzyszy. Jako swego rodzaju ochroniarz. Niełatwo było ustalić, co jest prawdą. Choć może akurat to się zgadzało. Bo tym razem też ktoś z nim był.19
Raffa podjechał do krawężnika przy terminalu lotniska i zatrzymał się przed łukowatym wejściem z napisem „Odloty”. Viktor podniósł z podłogi czerwono-czarną nylonową torbę.
– Okej – powiedział. – Do zobaczenia w czwartek. Trzymaj się.
– Ty też – odparł Raffa i uniósł dłoń.
Przybili piątkę i chwilę później Viktora nie było już w samochodzie. Raffa szybko rzucił okiem w lewe lusterko i wyjechał.
Powoli opuścił teren lotniska, skręcił w lewo i pojechał dalej w kierunku południowym – z powrotem do Rums.
Jeździł zawsze Viktor i to on załatwiał kasę. Raffa ufał mu w stu procentach. Kilka miesięcy wcześniej Viktor opowiedział mu, jak to wszystko przebiega. Zależało mu, by też znał procedury. Co prawda Raffa nie musiał jechać, nawet nie chciał, ale powinien być na to gotowy, na wypadek gdyby Viktor z jakiegoś powodu nie mógł. Wątpił jednak, by dał sobie radę. Nie pamiętał wszystkich szczegółów.
„Gdyby coś się stało” – powiedział Viktor.
„Co miałoby się stać?” – zapytał wtedy Raffa, ale Viktor nie odpowiedział.
Gdyby coś się stało, po prostu nie miałby nic. Nie dostałby pieniędzy. To jednak nie stanowiło dla niego żadnego problemu. I tak byłoby po wszystkim. Przecież cała rzecz opierała się na współpracy ich dwóch. Raffy i Viktora.
Zostawiwszy za sobą Visby, dodał gazu. Pokonywał kilometr za kilometrem. Niebo nad drogą miało jednolicie szarą barwę. Samotne przebywanie w domu na pewno było smutne. Pomyślał, że może powinien do kogoś zadzwonić. Zapytać, czy szykuje się jakaś impreza. Zaczął się wić na siedzeniu i w końcu z kieszeni spodni wyciągnął telefon. Zanim jednak zdecydował, do kogo zadzwonić, znów pomyślał o Murarzu. Viktor zamierzał podjąć dla niego pieniądze – na wszelki wypadek. Pieniądze, które uzbierali, bo byli bystrzy, ciężko pracowali i wiele ryzykowali. Co zrobił Murarz? Nawet nie kiwnął palcem. Tylko siedział w ich fotelu, machał swoją śmieszną czapeczką, kłapał jadaczką, jakby się w czymkolwiek liczył. Na kilometr widać, że to nieudacznik. Stary pierdziel. I komuś takiemu mieli dawać pieniądze?
Plan nie zakładał przekazania mu pieniędzy, ale sam fakt, że facet stawiał żądania, był niepokojący.
Minął zjazd na Rums i jechał dalej na południe. Kiedy przyspieszył, spod maski wydobył się pomruk. Tu i tak nie ma drogówki, pomyślał Viktor.