Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kraina Wiecznych Jezior - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 marca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kraina Wiecznych Jezior - ebook

Aniela z Dominikiem wbrew chęciom jadą z rodzicami pod namiot. W domu zostawiają konsolę, gry, wakacyjne plany i... dobre humory. Bo co może spotkać dziesięciolatka i jego dwunastoletnią siostrę na niezbyt rozrywkowym kempingu wśród kompletnej ciszy mazurskich lasów? Walcząc z nudą, młodzi poszukiwacze przygód nie spodziewają się, jakie tajemnice skrywa to nadjeziorne królestwo. Ani tego, że być może nie trafili do niego przypadkiem…

Dominik nie mógł się wygodnie ułożyć w swoim śpiworze. Poza tym karimata była ułożona trochę na ukos. W nogach leżał plecak z jakże niezbędnymi przyrządami, takimi jak apteczka, dodatkowe koce i – znając mamę – pewnie nawet mała gaśnica o mocy wozu strażackiego. Nagle dostał poduszką w plecy. Cios nadszedł od strony Anieli.
– Bądźże wreszcie cicho, dzikusie! – syknęła starsza siostra. – Niektórzy chcą tu spać.
Braciszek już szykował się do kontruderzenia, gdy oboje usłyszeli dźwięk odpinanego zamka błyskawicznego. Spojrzeli zaniepokojeni i ze strachu zamarli w bezruchu. Obserwując wędrówkę suwaka, przestali nawet oddychać…


Andrzej Gręziak (ur. w 1988 r.) – z wykształcenia historyk, z zawodu muzyk, z zamiłowania pisarz. W okresie studiów próbował swych sił w dziennikarstwie. Jego teksty ukazywały się w Tygodniku Powszechnym oraz w czasopiśmie Polityka. Lubi czytać książki, wywoływać zdjęcia i występować w teleturniejach – wziął udział w programie Milionerzy oraz Jeden z dziesięciu. Prywatnie jest szczęśliwym mężem i ojcem dwójki dzieci, od urodzenia związanym z Warszawą.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8147-306-4
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I. Przerwany sen

Mężczyzna skradał się najostrożniej, jak tylko potrafił. Jeden fałszywy ruch i odkryje się. O nie, w takiej chwili nic nie może zakłócić triumfalnego marszu. Co z tego, że jego rany dość mocno krwawiły, a tobołek z niezbędnym inwentarzem nad wyraz obciążał sterane wysiłkiem ciało. Za wcześnie jeszcze na fanfary. Trudno powiedzieć, ile jeszcze poziomów musi pokonać, ale w kościach czuł, że sukces jest już na wyciągnięcie ręki. Kolejny skręt, kolejne dyskretne ogarnięcie widoku za rogiem. Oby tylko nie trzeba było się więcej wspinać po półkach skalnych. Jakże one były denerwujące! Aż dziwne, że od paru minut nie natrafił na ani jedną zasadzkę. Żadne zatrute strzały, zapadnie, zastępy nieumarłych strażników. Nic a nic. Trochę to podejrzane. Nieważne. Teraz liczy się tylko skarb.

Adrenalina buzowała w żyłach. Strach i podniecenie bezustannie się mieszały. Naprawdę trudno było odróżnić jedno uczucie od drugiego. Chwila oddechu, kątem oka sprawdził następny „zarożnik”… i jego oczom ukazało się TO. Blask złota wręcz bił po oczach. Na nic zdała się cała dotychczasowa ostrożność. Mężczyzna czym prędzej wyskoczył zza rogu. Nie spojrzał jednak pod nogi i jego stopa stanęła na kafelku nieco odróżniającym się od pozostałych. Płytka drgnęła nieznacznie, ale wyczuwalnie. Ściany budowli momentalnie zadrżały, a z zaświatów odezwał się tajemniczy głos:

– Syneczku, czy masz jeszcze jakieś brudne ubrania do prania?

To zupełnie nie miało sensu! Jak w środku zaginionego miasta, tuż przed finałem przygody, ktoś mógł powiedzieć coś tak… przyziemnego? Może to jakiś szyfr, do którego można znaleźć wskazówki w dzienniku?

– Dominik, drugi raz nie będę powtarzać. Za pięć minut załączam ostatnie pranie przed wyjazdem – powtórnie odezwał się ów głos. Tym razem był jakby bardziej znajomy.

Nagle wszystko stało się jasne. Tego nie powiedział nikt z gry. To była jego mama. Mama przypominająca o jutrzejszym rodzinnym wyjeździe. O czymś, co dobijało Dominika od kilku dni, ale czego nie chciał przyjąć do wiadomości. Dopiero teraz naprawdę uświadomił sobie, że koniec z konsolą, a ta nieszczęsna eskapada z rodzicami jest…

…nieunikniona!

A miało być tak pięknie. Dwa miesiące wakacji. Ponad osiemdziesiąt dni laby. Żadnych matematyk, przyrody czy polskiego. Tylko on, nieco denerwująca starsza siostra, ich wspólna konsola i kilka gier czekających od urodzin i Dnia Dziecka na porządne zajęcie się nimi. Ale nie po łebkach, tylko z najlepszymi wynikami i odkryciem wszystkich ukrytych poziomów.

Niestety rodzice mieli inne plany. I nie raczyli zapytać swoich dzieci o zdanie. Po prostu oznajmili im pewnego słonecznego dnia (raptem kilka dni po rozpoczęciu wakacyjnej idylli!), że niebawem wszyscy wspólnie wyjeżdżają na upragniony wypoczynek. W każdym razie upragniony przez rodziców.

Zamiast setek rozegranych bitew, meczów i wyścigów czy rozwiązanych zagadek, których miała dzieciom dostarczyć elektroniczna rozrywka, mama i tata zdecydowali, że pierwsze dwa tygodnie lipca spędzą w najnudniejszy możliwy sposób – pod namiotami na Mazurach. Bez prądu (czyli bez konsoli – ajajaj!), bez łazienki (zimne prysznice – brrr!) i bez łóżek (obolałe plecy – auuu!). Zanim jednak te wielkie, przeszło półmiesięczne nudy (przecież to jedna czwarta całych wakacji!) się rozpoczną, trzeba się tam jeszcze dostać. Bite pięć godzin w samochodzie. Całe szczęście ojciec naprawił ostatnio klimatyzację, bo nie dało się już oddychać.

Teraz nie pozostało nic innego, jak tylko wpatrywać się w pozornie zmieniający się, ale jednak monotonny krajobraz za oknem. Drzewa, znaki drogowe, krowy, pola, reklamy, kościelne wieże wyrastające znad szarych blokowisk, wyprzedzana ciężarówka i… ciągle to samo. W różnych kombinacjach, z różną częstotliwością, ale z tym samym poczuciem nieuchronności, że zaraz znów natkną się na coś, co już było. Były oczywiście także wszechobecne dźwiękoszczelne ekrany, które ostatecznie dobijały znudzonych młodych pasażerów. Dlaczego los tak pokarał biednych ludzi u samego progu upragnionych wakacji? To pytanie zadawała sobie w myślach zarówno Aniela, siedząca za mamą, jak i jej o dwa lata młodszy brat – Dominik.

W przeciwieństwie do nich rodzice wykazywali niemal zupełną odporność na humory dzieci. Radość z urlopu i długo wyczekiwanego rodzinnego wypadu zdawała się ich uskrzydlać.

– Dlaczego ja zawsze muszę siedzieć za tatą? – zapytał poirytowany chłopak.

Rodzice popatrzyli tylko po sobie, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia.

– Synku, pytałeś o to już około trzysta sześćdziesiąt dziewięć razy…

Dominik już chciał przerwać mamie, ale ta się nie dała.

– …licząc tylko od początku roku.

– No wiem, wiem. Ale czemu tata zawsze musi jeździć z fotelem tak bardzo odsuniętym do tyłu? – nie poddawał się chłopiec z nachmurzoną twarzą.

Ojciec wziął głęboki oddech, poprawił się w fotelu i zaczął odpowiadać:

– Ponieważ kierowca…

– …jest najważniejszą osobą w samochodzie, musi komfortowo siedzieć, by móc bezpiecznie prowadzić – dokończyła Aniela, wpatrzona znudzonym wzrokiem w ekrany dźwiękoszczelne stojące wzdłuż obwodnicy kolejnego enigmatycznego miasteczka, które mijali. – Znamy tę śpiewkę na pamięć. A ty, mały klopsie, mógłbyś się uciszyć. Nie chcemy słuchać twoich jęków przez całą drogę. – Dziewczynka nawet nie zaszczyciła wzrokiem towarzysza z tylnej kanapy.

– Anielo, proszę tak nie mówić do brata. – Mama delikatnie podniosła głos. – A ty, syneczku, postaraj się zasnąć. Wczoraj wieczorem długo siedziałeś przed komputerem.

Teraz już autentycznie obrażony Dominik wzorem starszej siostry odwrócił się od całej rodziny i smętnym wzrokiem patrzył przez okno. Z jego strony było przynajmniej widać samochody jadące z naprzeciwka i te wyprzedzające rodzinne auto. Bo przecież tata nie mógł jechać jak prawdziwy kierowca, powyżej stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, tylko musiał się słuchać przepisów – sto dwadzieścia i basta! Ani kilometra więcej. Co ja gadam, ani metra szybciej!

– Nie chce mi się spać – odpowiedział w końcu Dominik. – I nie, nie będę też czytał książki, którą dostałem od wychowawczyni na koniec roku szkolnego – dodał błyskawicznie, uprzedzając spodziewane pytanie mamy.

Rodzice po raz kolejny od początku podróży wymienili te swoje spojrzenia. Między ich oczami z pewnością było jakieś niewidzialne połączenie elektryczne, gdyż często rozbłyskały na ułamek sekundy identyczną iskrą, która zwykle kończyła się uśmiechem. Rzeczywiście – pomyślał Dominik – są strasznie nudni, ale za to się kochają. Tego im nie można odmówić.

Dłużącą się coraz bardziej podróż tata postanowił umilić współpasażerom składanką rockowych hitów sprzed lat. Matko święta, czy ta płyta mu się nigdy nie znudzi? – westchnęła w myślach Aniela. Nie dość, że mogłabym zaśpiewać wszystkie te utwory z pamięci i do tego od tyłu, to przecież każdy kawałek powstał, zanim tata przyszedł na świat. Jak można się emocjonować czymś tak starym i nudnym?! No tak, zapomniałam, o kim mowa. O moim ojcu – najbardziej przewidywalnym człowieku pod słońcem. Wiem, co mówię – przecież skończyłam już piątą klasę i mam wiele koleżanek. Nawet z gimnazjum. Więc chyba już mocno ogarniam życie – na tym zakończyła chwilowo swoje rozmyślania Aniela. Kres bujaniu w obłokach położyła niezwykle głośna solówka gitary elektrycznej, która obudziła z widocznie niezbyt głębokiej drzemki mamę. Tata nie zdążył w porę ściszyć radia i zwyczajowe miłosne iskierki w oczach jego żony zamieniły się w lodowate sztylety, zdolne zabić każdego, kto jest odpowiedzialny za zakłócenie snu. Nie było mowy o żadnych negocjacjach. Nie pytając „najważniejszej osoby w samochodzie” o zdanie, wskazujący palec mamy powędrował do czerwonego przycisku z napisem OFF. Rozkoszując się płynącą z głośników ciszą, uśmiechnięta Aniela od razu raźniej popatrzyła na rozpoczynającą się wakacyjną podróż.

Postoje na stacjach benzynowych jak zawsze były pewną odskocznią od monotonii podróży. Droga do Krainy Wielkich Jezior Mazurskich na tyle się dłużyła, że zarówno kierowca, jak i pasażerowie optowali za przystankami. Możliwość rozprostowania nóg, odetchnięcia świeżym powietrzem (jeśli obok autostrady i stacji paliw można mówić o jakiejkolwiek świeżości) i skorzystania z toalety wiązała się też niestety z odsunięciem w czasie wyczekiwanego przez wszystkich kresu podróży. Tym razem jednak zjechali z trasy trochę dalej niż zwykle. Przed oczami podróżnych ukazała się tabliczka z nazwą miasta – Olsztynek. Po raptem kilku manewrach zatrzymali się nieopodal niewielkiego, ale ładnie utrzymanego rynku.

– Tam, na rogu, obok zabytkowego ratusza jest sympatyczna restauracja. – Tata wskazał kierunek palcem.

Rodzina ruszyła. Wzrok Dominika przykuł posąg lwa dumnie pilnującego siedziby władz miejskich.

– Aniela, Dominik! Stańcie obok tego dzikiego zwierza, zrobię wam zdjęcie – zaordynowała mama, wyciągając jednocześnie z torebki aparat.

Dzieci o dziwo posłuchały i bez żadnego umawiania się zrobiły tak samo groźne „lwie” miny. Mimo że mama nie była do końca tym pocieszona – odpuściła.

Po zjedzeniu sycącego obiadu wyruszyli w dalszą drogę. Mama zakomunikowała, że od teraz nie przewidują już żadnego przystanku. Perspektywa nie tak dalekiego końca jazdy poprawiła wszystkim humory. Dobrą atmosferę podkręcił jeszcze tata, który wrzucił do odtwarzacza kolejną płytę – tym razem, ku uciesze wszystkich – z disnejowskimi przebojami. W rytm i melodię znanych utworów ulubionych filmów z dzieciństwa cała rodzina podśpiewywała razem z aktorami. W aucie rozbrzmiewały piosenki wychwalające średniowieczną chińską armię, greckiego herosa czy dziecięce pragnienia zostania potężnym królem.

– O, patrzcie! Jest jakaś tablica. Skręt do Dorotowa za pięć kilometrów. Później to już tylko pewien odcinek dziurawym asfaltem i trochę przez las – powiedział rozochocony wizją końca podróży kierowca. – Strasznie dawno już tu nie byliśmy, prawda, kochanie? – zapytał, uśmiechając się w kierunku żony.

– Taaak. Będzie jakieś… – odpowiedziała mama. Po chwili rozbłysła w jej oczach znajoma iskra, której następstwem był ciepły uśmiech od ucha do ucha. – …jakieś jedenaście lat. – Wyciągnęła lewe ramię do męża, po czym pocałowała go w policzek.

Zgodnie z zapowiedzią po paru minutach samochód skręcił z głównej drogi. Atmosfera zbliżającego się końca długiej podróży udzieliła się całej załodze. Dzieci, nie mogąc wysiedzieć, wierciły się na tylnej kanapie. Dominik co rusz zmieniał kierunek patrzenia, wyszukując jakichś interesujących zjawisk za oknami. Nie wiedział dlaczego, ale nawet wieża wiejskiego drewnianego kościoła czy widok gryzącej trawę łaciatej krowy wydawały mu się niezwykle interesujące. Za to Aniela, wychyliwszy się nieco w lewo, obserwowała drogę przed autem. Po paru kilometrach asfalt zamienił się w polną, wyjeżdżoną przez samochody drogę. Wjechali w gęsty las. Kręta droga w połączeniu z wielkimi i nieregularnymi dziurami w ubitej nawierzchni sprawiły, że cała rodzina podskakiwała i obijała się od drzwi do drzwi. Jednocześnie wyszło na jaw, że dzieci jadą niezapięte, co zdenerwowało tatę. Konieczność stuprocentowego skupienia się na drodze sprawiła jednak, że odroczył wymierzenie kary nieposłusznym latoroślom.

– Łooooł, dajesz czadu, tato! – krzyknęła z aprobatą Aniela. – Dobrze, że nikt nie jedzie z naprzeciwka, bo tutaj w ogóle nie ma miejsca na wyminięcie!

Osobą, której wyboista droga wielce nie odpowiadała, była mama. Echo dawnej choroby lokomocyjnej dawało się coraz bardziej we znaki. Z nadzieją wypatrywała końca terenowej męczarni po wertepach. Wreszcie ujrzała światło w leśnym tunelu. Pole namiotowe, szklista powierzchnia jeziora i upragniony koniec wielogodzinnej podróży był w zasięgu wzroku.

Samochód przejechał obok tabliczki z nazwą kempingu. Znalazłszy wygodne miejsce do zaparkowania obok jedynego letniskowego domku, tata zatrzymał samochód. Podróż dobiegła końca.Rozdział 2. Pierwsza noc

– WOLNOŚĆ! – krzycząc, oznajmił całemu światu Dominik. – Już nigdy więcej nie wsiądę do tej stalowej puszki! – powiedział chłopiec, po czym z całej siły trzasnął drzwiami samochodu. Wywołało to oczywiście karcący wzrok mamy, ale ten zdawał się go nie dosięgać. Chwila była zbyt podniosła!

– My z mamą porozmawiamy teraz z zarządcami kempingu, a wy w tym czasie możecie rozejrzeć się za dobrymi miejscami na rozbicie namiotów.

Rodzice niespiesznie podeszli do drzwi wejściowych, natomiast dzieci nie potrzebowały kolejnych zachęt i czym prędzej ruszyły na rekonesans. Pomimo niezbyt wielkich oczekiwań wobec tego wyjazdu trzeba było jednak rodzicom przyznać, że wybrali ładne miejsce. Aniela próbowała sobie przypomnieć z lekcji przyrody, jak się nazywa rodzaj tutejszego lasu. To na pewno było coś z grądem czy grabem. A raptem dwa miesiące temu miałam z tego klasówkę – myślała dziewczynka.

Gdzie się nie spojrzało – drzewa (rzecz jasna poza jeziorem). Wysokie, niskie, rozgałęzione lub połamane. U ich podstaw rosły różne rodzaje krzewów. A jeszcze niżej trawa, mech i cała gama „produktów” podściółkowych. Aniela i Dominik biegli, wymijając samotnie stojące konary, gdzieniegdzie zaparkowane samochody czy porozbijane bez żadnego ładu i składu namioty. Zdarzało się, że w ferworze przeskakiwania wystających korzeni i unikania przeszkód terenowych wpadali na siebie. Ale kojący kontakt z naturą sprawiał, że nawet nie myśleli o wzajemnych docinkach. Tak, to miejsce coś w sobie miało i oboje instynktownie to wyczuwali. Teren pola namiotowego kończył się dość szybko i przed oczami dzieci ukazało się jezioro w pełnej krasie. Stojąc na małej skarpie, napawali się widokiem akwenu od brzegu do brzegu. To jest dopiero masa wody – pomyślał Dominik. Zupełnie inna bajka niż nasz miejski basen. Tutaj nie widać, co jest na dnie. A może się tam czaić wrak jakiegoś statku!

Z rozmyślań wyrwał chłopca widok wbiegającej na mostek siostry. Drewniana konstrukcja wbijała się w jezioro na około dwadzieścia metrów. Aniela nie zadowoliła się dotarciem na sam koniec. Kilkoma zwinnymi ruchami wdrapała się na barierkę. Wystawiła obie ręce w górę i napawała się tą wielką chwilą. Niedługo jednak przyszło jej cieszyć się efektownym punktem widokowym, gdyż sprowadziła na siebie podniesiony głos ratownika.

– Proszę natychmiast zejść z barierki! – krzyknął na Anielę opalony mężczyzna w pomarańczowych kąpielówkach. – Tak, dziewczynko, mówię do ciebie.

Co ten staruch sobie wyobraża?! – myślała upokorzona Aniela. Pewnie jest przekonany, że jak ma dwadzieścia lat i gwizdek na szyi, to mu wszystko wolno. Ha, niedoczekanie!

– Ty, dziewczynko! Chodź, znajdziemy jakieś dobre miejsce na rozbicie namiotu – sprowadził ją na ziemię Dominik.

– Nie nazywaj mnie w ten sposób albo cię walnę – zagroziła bratu.

Cały rozpromieniony Dominik popatrzył siostrze prosto w oczy i rzucił jej słowne wyzwanie:

– Najpierw musisz mnie złapać, frajerko. – Boleśnie pstryknął palcami Anielę między oczy, po czym rzucił się do ucieczki z powrotem na ląd.

Dziewczynę błyskawicznie ogarnęła wściekłość. Polana była dość łatwym terenem do pościgu. Do tego Aniela, jako dwunastolatka, była od dziesięcioletniego Dominika po prostu większa. Kwestią czasu było zatem złapanie urwisa i spranie na kwaśne jabłko. Na nic zdały się wszystkie mające zmylić przeciwnika slalomy i nieoczekiwane zmiany kierunku. Myśliwy systematycznie zmniejszał odległość od ofiary. Gdy już wszystko było na wyciągnięcie ręki, ze zwierzęcego transu wyrwał ich głos mamy.

– Dobrze, że już jesteście. Pomóżcie ojcu z bagażami. – Niczego nieświadoma wybawicielka Dominika powędrowała spiesznym krokiem ku toalecie. – Całe szczęście, że ją tu postawili. Ostatnim razem oprócz domku właściciela nie było tu nic.

Tymczasem Dominik, niczym najwierniejszy pies, przyjmował od taty bagaże i kładł je na ziemię. Trudno o bardziej wzorowego pomocnika, który dziwnym trafem nie odstępował ojca na krok. Aniela zajęła pozycję obok samochodu i wziąwszy ręce pod boki, obserwowała brata. Czekała, aż ich spojrzenia się spotkają. Niepewna najbliższej przyszłości ofiara nie kazała jej długo czekać. Skulony Dominik popatrzył siostrze prosto w oczy. Już raz dzisiaj widział te sztylety, tyle że tym razem prezentowały się w „anielskim” wydaniu. Bez problemu odczytał niewerbalny przekaz „jeszcze cię dopadnę”.

– Jak myśmy to wszystko zmieścili w aucie? – zapytała z niedowierzaniem w głosie Aniela, patrząc na niemałą górę plecaków, toreb i karimat.

– Zamiast ironizować, lepiej pomóż mi posegregować bagaże – skwitowała wypowiedź Anieli matka. Zakasawszy rękawy, ruszyła do pracy. – Ech, Domi, mogłeś to ułożyć jakoś sensowniej, a nie rzuciłeś wszystko na jedną wielką, za przeproszeniem, kupę.

– Wrrrrrr – warknął kierowany instynktownym gniewem Dominik. – Tyle razy prosiłem, byś nie nazywała mnie Domi! – wycedził przez zaciśnięte zęby.

Mama nawet go nie zaszczyciła spojrzeniem. Lekceważącym tonem, tak jakby opędzała się od natrętnej muszki, powiedziała:

– Oj tam, nie przesadzaj. – Nie zważając na urażoną dumę młodzieńca, rzuciła w niego różową karimatą. – Proszę bardzo, przy tamtym krzewie układamy karimaty i śpiwory.

Praca przebiegała płynnie. W końcowej fazie porządkowania sterty bagaży ojciec wrócił z własnego zwiadu cały rozpromieniony, gdyż znalazł odpowiednie miejsce na rozbicie namiotów. Ponieważ na tę część dzieci czekały najbardziej, prędko złapały właściwe pokrowce skrywające stelaż, tropik, śledzie, młotek i namiot właściwy. Tym razem to brat z siostrą wymieniali porozumiewawcze spojrzenia, gdy słyszeli niezwykle interesujące anegdoty taty, jakie to kiedyś ciężkie były stelaże i jak spało się na trawie…

Skompletowanie wszystkich części i połączenie ich ze sobą we właściwej konfiguracji i kolejności zajęło zmęczonej długą podróżą kompanii sporo czasu. Ale gdy wreszcie stanął pierwszy namiot, dumnie spoglądający z niewielkiego wzniesienia na taflę mazurskiego jeziora, wszystkim zrobiło się na sercu lżej.

– No, to jeszcze tylko jeden i gotowe – zakomunikował z zapałem tata. Od razu usłyszał ogromne westchnienie zawodu od swoich dzieci.

– Dobra, możecie sobie pójść na molo, my z tatą zajmiemy się drugim namiotem. – Z odsieczą przyszła mama. – Tylko nie myślcie nawet o wchodzeniu do wody – dodała od serca, po rodzicielsku.

Aniela z Dominikiem poczłapali z powrotem nad jezioro. Z jednej strony odczuwali ulgę, że nie muszą się męczyć z kolejnym namiotem. A z drugiej, po co znów iść na to głupie molo. Przecież już tam byli i wszystko widzieli. Stanąwszy znów przy barierce na końcu drewnianego pomostu, popatrzyli na powierzchnię wody, od której odbijały się promienie powoli chylącego się ku zachodowi słońca. Feeria barw, różnych odcieni i odblasków, które zapewniała delikatnie falująca tafla wody, miała czarodziejską moc. Świeże powietrze – zupełnie inne niż w mieście. I coś nieuchwytnego, na co na pierwszy rzut oka nie zwraca się uwagi. Może dlatego, że tak bardzo tego na co dzień brakuje. Cisza. Zwykła cisza, przerywana subtelnym szumem wody, szelestem wiatru w gałęziach otaczających drzew czy odległym stukaniem młotka do śledzi podtrzymujących namiot. Z jednej strony nieświadome, a z drugiej przeniknięte tym wszystkim dzieci wpatrywały się jak zaczarowane w ten za łukiem jeziora świat.

Dominik nie mógł się wygodnie ułożyć w swoim śpiworze. Poza tym karimata była ułożona trochę na ukos. W nogach leżał plecak z jakże niezbędnymi przyrządami, takimi jak apteczka, dodatkowe koce i – znając mamę – pewnie nawet mała gaśnica o mocy wozu strażackiego. Nagle dostał poduszką w plecy. Cios nadszedł od strony Anieli.

– Bądźże wreszcie cicho, dzikusie! – syknęła starsza siostra. – Niektórzy chcą tu spać.

Braciszek już szykował się do kontruderzenia, gdy oboje usłyszeli dźwięk odpinanego zamka błyskawicznego. Spojrzeli zaniepokojeni i ze strachu zamarli w bezruchu. Obserwując wędrówkę suwaka, przestali nawet oddychać.

– Tacy odważni poszukiwacze przygód, a boją się własnej mamusi – szeptem zakomunikowała matka, po czym zaśmiała się, widząc przestraszone pozy i miny obojga urwisów. – Zęby umyte, siusiu zrobione, teraz jeszcze paciorek i spać. Wyśpijcie się dobrze, przed nami pierwszy dzień na kempingu! – zachęciła z uśmiechem dwa śpiworowe zawiniątka. – Bardzo was kochamy, dobranoc.

– Dobranoc, mamo. Przekaż tacie, że pod karimatą Anieli zadomowiły się już szczypawy. – Dominik ledwo dokończył, gdy na jego twarzy wylądowała poduszka siostry. Zrezygnowana matka już nie interweniowała. Pospiesznie zamknęła otwór wejściowy. Wchodząc do „namiotu rodziców”, słyszała końcowe echa szamotaniny rodzeństwa.

Po kilkunastu uderzeniach, szturchnięciach i próbach ściągnięcia bratu śpiwora Aniela uznała, że ten gnojek został już odpowiednio ukarany. Lekko zdyszana, odwróciła się do niego plecami i pozwoliła pofrunąć myślom po krainie nieskończonej wyobraźni. Przez głowę dziewczynki przemknęła bardzo nieśmiała idea – może te wakacje nie będą aż takie nudne?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: