- W empik go
Kraj utracony - ebook
Kraj utracony - ebook
„Skąd pochodzę? Co robili moi przodkowie? Kim jestem?” – pytania te towarzyszą nam od zawsze, ale nie zawsze można znaleźć na nie odpowiedź. Auvinni Kadreseng, urodzony w 1945 roku w tajwańskich górach, postanowił zmierzyć się z nimi w książce dokumentującej współczesne dzieje swojego ludu, czyli Kocaponganów – jednej z rdzennych społeczności tajwańskich, należącej do etnosu Rukajów.
W efekcie powstała opowieść stanowiąca na poły kronikę, na poły autobiografię autora, opisująca przymusową japonizację, a potem sinizację Kocaponganów, wyjaławianie się ich dawnych ziem, przesiedlenie osady, próby utrzymania tradycyjnej społeczności, zmagania z kolejnymi katastrofami naturalnymi, wreszcie całkowite zniszczenie nowej wioski w następstwie tajfunu Sepat. Kraj utracony to nieoceniony zapis historii zanikania ludu i poruszająca relacja z poszukiwania drogi powrotnej do dawnego domu w górach. Jednocześnie dotyka problemów takich jak bezrefleksyjne niszczenie środowiska oraz zanik tożsamości i odrębności kulturowej. Jest także przypomnieniem o konieczności powrotu do samoanalizy i troski o to, co wspólne.
Spis treści
Wstęp...................................................................................................................................... 13
Rozdział 1. Pod ciosami historii................................................................................... 17
1. Krótkotrwały spokój............................................................................................... 17
2. Nadejście nowej władzy......................................................................................... 18
3. Młodzi ochotnicy wstępują do armii................................................................ 19
4. Wioskowa brygada młodzieżowa....................................................................... 21
5. Rząd ogłasza nowe przepisy................................................................................ 23
6. Napływ religii zachodniej..................................................................................... 25
7. Dyrektywa wchodzi w życie................................................................................ 27
8. Grabież gruntów...................................................................................................... 29
9. Pierwszy odpływ ludności.................................................................................... 30
10. Napływ trzeciej nowej religii............................................................................ 34
11. Początki zalesiania................................................................................................ 36
12. Kampania nowego życia..................................................................................... 40
13. Przybycie czwartej nowej religii...................................................................... 43
14. Nasz mit................................................................................................................... 44
Rozdział 2. Ostatnia odsłona......................................................................................... 47
1. Wyczerpanie zasobów naturalnych.................................................................... 47
2. Ostatnia dyrektywa................................................................................................. 52
3. Tryb życia................................................................................................................... 53
4. Społeczeństwo plemienne..................................................................................... 54
5. Zamierająca wioska................................................................................................. 56
6. Ogłoszenie dziewięcioletniego systemu edukacji......................................... 58
7. Filozof górskiego życia.......................................................................................... 62
Rozdział 3. Wielka relokacja wioski........................................................................... 65
1. Początek przeprowadzki....................................................................................... 65
2. Pierwsze domki robotnicze.................................................................................. 67
3. Wczesne nastroje...................................................................................................... 71
Rozdział 4. Nasza nowa wioska................................................................................... 73
1. Plan i rozkład osady............................................................................................... 73
2. Odtwarzanie kultury.............................................................................................. 78
3. Pierwsze Święto Plonów....................................................................................... 81
Rozdział 5. Głosy ze świata natury............................................................................. 89
1. Protest przeciwko zalewowi Majia.................................................................... 93
2. Stopniowe odchodzenie powierników historii oralnej............................... 95
Rozdział 6. Pierwsza dekada........................................................................................101
1. Powiew świeżości..................................................................................................101
2. Stary Lhidaku odchodzi, by odbudować swój dom...................................103
3. Kocapongane staje się zabytkiem drugiej klasy...........................................106
Rozdział 7. Koniec naszej alma mater......................................................................111
1. U źródeł naszej alma mater...............................................................................111
2. Nasza nowa szkoła................................................................................................118
Rozdział 8. Święto Plonów wśród ludu Lhikulao................................................123
Rozdział 9. Rzeźbiarz pierwotnej tradycji...............................................................135
1. Odszedł….................................................................................................................135
2. Moje wspomnienia o zmarłym.........................................................................143
Rozdział 10. Nadchodzi katastrofa............................................................................149
1. Tajfun Herb..............................................................................................................149
2. Tajfun Dujuan.........................................................................................................151
3. Tajfun Haitang........................................................................................................156
4. Dzień, w którym uderzył tajfun Sepat...........................................................158
Rozdział 11. Pierwsza wizyta w ośrodku dla uchodźców.................................163
Założenie komitetu relokacyjnego........................................................................172
Rozdział 12. Obraz katastrofy w wiosce.................................................................179
Wspomnienie dawnych lat.......................................................................................188
Rozdział 13. Ostatnia noc w Tulalkelhe..................................................................193
Rozdział 14. Noc tajfunu Morakot............................................................................209
1. W przeddzień tajfunu.........................................................................................209
2. Noc tajfunu.............................................................................................................212
3. Górski rekonesans.................................................................................................217
4. Przecieranie szlaku do brzostownicy..............................................................219
Rozdział 15. Ai-yi! O, domu mój...............................................................................227
Rozdział 16. Dokąd teraz?............................................................................................235
1. Nastroje.....................................................................................................................235
2. Święto Plonów na obczyźnie.............................................................................243
Rozdział 17. W poszukiwaniu drogi do domu......................................................249
1. Promyk światła.......................................................................................................249
2. Pierwsze roboty......................................................................................................250
3. Pierwsza przeprawa górską ścieżką z Wutai................................................254
4. Druga przeprawa górską ścieżką z Wutai.....................................................255
5. Pierwsza wyprawa z Nowego Kocapongane w stronę ścieżki
nad urwiskiem........................................................................................................256
6. Druga wyprawa z Nowego Kocapongane w stronę ścieżki
przez urwisko.........................................................................................................258
Rozdział 18. Eksploracja „kozich kiszek”...............................................................263
Rozdział 19. Eksploracja ścieżki nad urwiskiem..................................................277
Rozdział 20. Prace nad budową trasy nad urwiskiem........................................283
Rozdział 21. Wartość starego traktu.........................................................................299
1. Wartość historii......................................................................................................301
2. Pejzaż kulturowy....................................................................................................302
Rozdział 22. Epoka Rinari............................................................................................305
1. Dom na stałe...........................................................................................................305
2. Renowacja zabytków.............................................................................................311
3. W poszukiwaniu korzeni....................................................................................313
4. Pierwsze Święto Plonów w Rinari...................................................................316
Rozdział 23. Zniszczenie Balhiu naszych przodków...........................................321
Epilog...................................................................................................................................337
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788382381214 |
Rozmiar pliku: | 11 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Książka ta pisana była w pośpiechu. Na myśl o tym, że nasz lud – Kocaponganie – na dobre porzucił swoje rodzime ziemie oraz środowisko życia i znalazł się na granicy, za którą leży zupełnie odmienna kultura, ogarniało mnie bowiem głębokie przeświadczenie, że nie ma czasu do stracenia. Z kolei długa zwłoka w publikacji wynika z faktu, że początkowo chciałem wydać ten tekst jako część pełnej, uporządkowanej historii Kocaponganów, sięgającej aż do mitycznych „początków stworzenia”. Ostatecznie jednak doszedłem do wniosku, że opis tych dziejów jeszcze nie dojrzał w pełni do druku – zresztą, co historia, to historia, a co współczesność, to współczesność. W niniejszej książce zawarłem więc jedynie fragment opowiadający o czasach od nastania Republiki Chińskiej, gdy jeszcze mieszkaliśmy w Kocapongane, po relokację wioski do Tulalkelhe. Tekst napisany jest stylem eseistycznym, ponieważ zawiera moje osobiste doświadczenia i opisy wydarzeń, których byłem naocznym świadkiem – jest zatem wypełniony subiektywnymi wrażeniami i opiniami. W związku z tym nie można go uznać za obiektywne dzieło historyczne.
W tym miejscu muszę nadmienić, że „Kraj utracony” ma stanowić nawiązanie do naszej „historii utraconej”, dlatego też celowo zachowuję w książce dawne nazwy, pochodzące sprzed czasów, gdy do górskich ludów dotarła cywilizacja – nazwy gór, regionów, strumieni, plemion, rodów czy też imiona poszczególnych osób. W ten sposób chcę podkreślić relacje między dawnym nazewnictwem a tymi ziemiami i ich kulturą. Robię to przede wszystkim dlatego, że po nastaniu Republiki Chińskiej dawne terminy zostały pozmieniane na chińskie. Wyrażająca się w nich bogata spuścizna kulturowa i językowa naszych przodków – spuścizna, która nas ukształtowała – została w związku z tym zatarta, tak że obecnie nie da się już intuicyjnie w nią wniknąć ani zrozumieć konotacji nazewniczych. Transkrypcja języka rukajskiego na znaki chińskie nie oddaje w pełni jego wymowy, a pierwotne znaczenia słów uległy w tym procesie zniekształceniu – dlatego też, dla zachowania właściwego brzmienia, przy większości imion czy nazwisk rodowych podaję w nawiasie transkrypcję w alfabecie łacińskim, zaś do najważniejszych terminów dołączam przypisy z objaśnieniami.
Pragnę gorąco podziękować mojej jedynej córce Dresdrese oraz zięciowi Kulele, którzy w trakcie pisania tej książki nie tylko przejęli ciężar opieki nad naszym domem, ale również okazywali mi niezwykłą wyrozumiałość, przez co mogłem spokojnie poświęcić się pisaniu. Dziękuję także mojej młodszej siostrze Slhepe, która od samego początku zajmuje się moimi wnuczętami, dzięki czemu nasza trójka dorosłych może się skupić na pracy. Przede wszystkim zaś chciałbym podziękować mojej żonie Emme, która doskonale wiedziała, że dziełko to nie będzie przedstawiało żadnej wymiernej wartości, a mimo to stwierdziła, że jeśli jako przedstawiciel ludu Rukajów mogę coś uczynić dla swoich przodków i pobratymców, to powinienem to zrobić. Wzięła też na siebie niemały trud opieki nad dwójką wówczas jeszcze małoletnich chłopców, co również umożliwiło mi skupienie się na pisaniu. Wreszcie dziękuję mojemu najstarszemu synowi Drangalhu i jego żonie Tuyu Masau, którzy nie tylko wspierali mnie finansowo, ale także bardzo troszczyli się o moją jakość życia i stworzenie mi warunków do pracy.
Specjalne wyrazy wdzięczności należą się też mojej siostrzenicy Alazumu i jej mężowi Pairrangowi, którzy chodzili w góry, aby zająć się naszym starym domem, i dokładali wszelkich starań, żeby dogasające płomienie w palenisku nie tylko nie zamarły, ale znów nabrały mocy. Długi pobyt w Rinari, gdzie mieszkamy teraz na stałe, sprawił, że w skrytości ducha zacząłem tracić serce dla tej pracy – oni jednak wyczuli, co się dzieje, wyciągnęli do mnie pomocną dłoń i pokrzepili, dzięki czemu mogłem z nowymi siłami wrócić do pisania. Gdy w trakcie pracy twórczej nękały mnie problemy finansowe, profesor Liu, przewodniczący Fundacji Budownictwa i Planowania Państwowego Uniwersytetu Tajwanu, zaproponował mi udział w projekcie ochrony zabytków drugiej klasy, za co pozostanę mu dozgonnie wdzięczny. Z kolei profesor Zhuang Xiaowen często przyjeżdżał do mnie ze studentami wydziału muzycznego, pozostawiając nie tylko inspirującą muzykę, ale również niewykorzystany prowiant. Chen Yonglong natomiast okazywał mi dużą troskę, a co więcej, gdy pojawiał się w okolicach Kocapongane, zawsze podrzucał mi jakieś Padrare. Podziękowania składam także mistrzyni ceramiki, pani Chen Shuhui, która podczas mojej wizyty z dwójką dzieci w Jaskini Nietoperzy naprowadziła nas na właściwą drogę.
Na koniec muszę wspomnieć o spotkaniu, które stało się dla mnie impulsem do napisania czegoś na temat naszej wioski – chodzi mianowicie o spotkanie z panią Zheng Yawen z Narodowego Muzeum Literatury w Tainanie. To właśnie ona najmocniej zachęciła mnie i zainspirowała do chwycenia za pióro. A gdy przebywając w rodzinnych stronach, w starym Kocapongane, popadałem w niejakie rozleniwienie, wówczas widząc letnie słońce wolno chylące się ku zachodniemu horyzontowi – hen poza tainańskim portem Xingda – przypominałem ją sobie zaraz i ogarniało mnie straszne poczucie wstydu. „Prześliczna Duliipy!” – mówiłem wtedy w myślach – „na pewno dociągnę tę pracę do końca”.
18 maja 2014, RinariROZDZIAŁ 1
POD CIOSAMI HISTORII
1. KRÓTKOTRWAŁY SPOKÓJ
Matka wydała mnie na ten świat późną jesienią roku 1945 (czyli 34. roku Republiki Chińskiej), niedługo po tym, jak zakończyła się druga wojna światowa. Oto, jak o tym opowiadała:
– Ze wschodu nadciągał miękki blask słońca, ale okoliczna roślinność zaczynała właśnie przymierać. W powietrzu unosiła się atmosfera śmierci i łez, bo wojna rozpętana w latach 1939–1945 przez Niemcy i Japonię, w której zginęło około pięćdziesięciu milionów ludzi, nie oszczędziła nawet nas w tym naszym odległym górskim zakątku. Z samej naszej wioski ponad dwudziestu mężczyzn poszło walczyć po stronie Japończyków. Dwudziestu zginęło. Nie mieliśmy pojęcia, co się stało z resztą.
Zaledwie czterdzieści pięć dni po moim narodzeniu nadszedł rok 1946.
– Ten rzadki rok spokoju był niezwykle cenny, a jednak... – mówiła matka – wszyscy w wiosce nosili jeszcze czarne żałobne opaski, a twarze nadal były opuchnięte od płaczu. W dodatku poprzedniego roku przyszła susza, więc nie mieliśmy żadnych zapasów. Na przednówku spadł na nas niespotykany wcześniej głód... Z trudem zdołaliśmy przetrwać do końca lata i dopiero wtedy mogliśmy odetchnąć z ulgą, bo nadeszła pora zbiorów Lalhumay. Ale pewnego dnia niespodziewanie rozszalała się jesienna wichura. Akurat wtedy jeden młody chłopak z wioski, na imię miał Paidrisy, wybrał się ze starszymi braćmi na łowy nad strumieniem Kacacipulu w górach po wschodniej stronie, i już nie wrócił. A niedługo potem, w trakcie pełni księżyca wyznaczającej środek jesieni, na ostrej kalenicy japońskiego posterunku załopotała nowa flaga państwowa: białe słońce na niebieskim niebie, otoczone czerwoną ziemią.
2. NADEJŚCIE NOWEJ WŁADZY
Czasy, o których opowiadała matka, to okres przejęcia przez Kuomintang władzy na Tajwanie z rąk japońskich. Nowy rząd bardzo szybko wprowadził w rejonach górskich własną administrację; ułatwiły mu to szlaki przetarte przez Japończyków.
– Za pierwszym razem, jak zobaczyłam Chińczyków, to wydawało mi się, że wyglądają zupełnie jak Japończycy, no ale... – Tu matka przerwała i po chwili wahania mówiła dalej: – Jak tylko otworzyli usta, to już wiedziałam, że to nie ci sami ludzie.
We wszystkich wioskach na nowo zarejestrowano każdą osobę i zmieniono jej imię na chińskie, po czym wpisano je na listy rządu Republiki Chińskiej. Mnie również to nie ominęło – stało się to niejako mimochodem, zanim jeszcze mogłem to sobie uświadomić. Z zupełnie niezrozumiałych powodów całej naszej rodzinie nadano chińskie nazwisko Qiu – i z tak samo niezrozumiałych powodów otrzymałem imię Jintu. Najbardziej absurdalne było to, że w niektórych przypadkach członkowie tego samego rodu skończyli z zupełnie różnymi nazwiskami – co do imion własnych, oczywiście nikt nie zwracał uwagi na to, by odzwierciedlić w nich rodzinną wspólnotę krwi, że o estetyce nie wspomnę.
Japończycy jakoś przełknęli rukajską nazwę naszej wioski (Kocapongane), ale rząd kuomintangowski nie był w stanie się z nią pogodzić – absolutnie i koniecznie należało ją zmienić. Od tej pory nazywano ją „Haocha”, co w znakach chińskich oznacza „Dobra Herbata”. Brzmiało to nawet niebrzydko, tylko że od tej pory wszyscy nabrali błędnego przekonania, jakoby rosła u nas herbata znakomitej jakości.
Pierwszy nabór uczniów w roku 1945 przypominał wyławianie rybek w strumieniu – nikt nie patrzył, czy dziecko jest małe czy duże, nie przejmował się wiekiem: każde łapało się w szkolną sieć. Łącznie na pierwszy rok szkolny od czasu, gdy w górach pojawiła się administracja kuomintangowska (czyli do klasy Thimathimau Pasakenego), załapało się ponad pięćdziesiąt osób. W roku 1946, przy drugim naborze (do klasy Karausanego Gadhu), uczniów było już tylko dwadzieścioro kilkoro.
Ci, którzy dorastali w tych naznaczonych polityką czasach, przez sześć klas podstawówki nasiąkali politycznymi sloganami rozwieszonymi po całej szkole, jak na przykład: „Odbić kontynent, obalić radzieckich bandytów, zniszczyć komunistycznego wroga!”. Nawet podczas musztry maszerowaliśmy do rytmu takich haseł. Jednak do tej pory pamiętam, że wszystko w szkole zostało nam po Japończykach, sam budynek oczywiście również był w stylu japońskim. Nawet platformę z masztem zaprojektowali Japończycy, tyle że zmieniła się powiewająca na nim flaga.
3. MŁODZI OCHOTNICY WSTĘPUJĄ DO ARMII
Zaczęło się niedługo po przybyciu Kuomintangu. Nie wiem, jak oni zdołali ich omotać. W pierwszym rzucie zaciągnęli się Tanubake Galan, Pakedrelhas Savalhu, Basakalhane Thangiradane i Arrese Rudramilhing – łącznie czterech chłopaków. Pojechali na kontynent, żeby walczyć w imię Kuomintangu z komunistycznymi bandytami. Tylko dwóm z nich – Tanubakemu i Arresemu – cudem udało się stamtąd powrócić.
Jak opowiadał Tanubake, mój starszy kuzyn:
– Ledwo zdążyłem się zapisać do liceum w Kaohsiungu, kiedy podszedł jakiś wojskowy instruktor, klepnął mnie w ramię i poprosił na rozmowę do swojego gabinetu. W drodze zaprosił jeszcze kilku innych chłopaków, tak samo jak ja rdzennych Tajwańczyków. A potem bierze długopis, odwraca się do nas i mówi: „Zostaliście wyselekcjonowani do służby w wojsku, jedziecie na kontynent”. I zanim się obejrzeliśmy, już czekaliśmy na okręt, który miał nas przewieźć na drugą stronę Cieśniny. Gdy tylko się o tym dowiedziałem – dodał – pobiegłem w te pędy na posterunek, żeby zadzwonić do rodziców i powiedzieć, że wzięli mnie do wojska: ai-yi! Kiedy już miałem wchodzić na pokład, okazało się, że ojciec zdążył jeszcze dotrzeć do portu, żeby się ze mną pożegnać. Przeszedł piechotą z Kocapongane do Shuimen, a potem aż na nabrzeże w Kaohsiungu. Zamieniliśmy kilka słów, i tyle. A kto wiedział, czy jeszcze się kiedyś zobaczymy na tym świecie...
I opowiadał dalej:
– Ledwo udało nam się wrócić do domu. W Szanghaju musiałem zabić jakiegoś robotnika portowego, żeby odebrać mu uniform. Przebrałem się w jego rzeczy i dzięki temu zdołałem się dostać na jakiś transportowiec. A potem opróżniłem pierwszą z brzegu skrzynię, ukryłem w niej mojego przyjaciela Arresego i przemyciłem go na pokład, że niby towar. Jemu to dopiero było ciężko: musiał się kryć przez całą drogę z Szanghaju aż do Keelungu. – W tym miejscu urwał, po czym dodał: – Jedyne, co dawało mi siłę, żeby wrócić w rodzinne strony, to tamto wspomnienie ojca, który przeszedł taki szmat drogi, żeby mnie pożegnać...
Arrese Rudramilhing wspominał zaś:
– Umówiliśmy się we czterech już na samym początku. Od razu, pierwszego wieczoru. Chcieliśmy nawiać, gdy Pakedrelhas Savalhu będzie stał na wachcie. Najpierw miał przepuścić nas trzech, a potem sam przeprawić się za nami przez fosę dookoła obozu. Ale jak tylko Tanubake i ja się przedostaliśmy, rozległy się strzały z karabinu. I tamci już do nas nie dołączyli...
Na drugi rzut poszli: Masegesege Pasakene, Arrese Sapay, Camake Rudramilhing, Lhangepau Savalhu, Maurage Talearane, Pairrang Talupalhase, Kiniavang Talearane i Legeay Madiling – łącznie ośmiu. Tak samo dopadła ich kuomintangowska klątwa i zaciągnęli się do garnizonu w Pingtungu. Ale gdy się przekonali, że rzeczywistość wcale nie wygląda tak, jak w słodkich kłamstewkach, którymi ich z początku karmiono, wszyscy kolejno dali nogę i wrócili do domu. Potem musieli kryć się po górskich gęstwinach i żyć jak włóczędzy, o miodzie wyjadanym pszczołom. A mimo to nawet ostatni z nich, mój wujek w drugiej linii, Legeay Madiling, wolał zdezerterować w ślad za pobratymcami niż tam zostać.
Pamiętam, jak pewnego dnia, jeszcze przed wschodem słońca, głęboką nocną ciszę przerwał jakiś wysoki, przeciągły okrzyk.
– To mój kuzyn Legeay, już jest, muszę do niego iść... – wymamrotała wyrwana ze snu matka. Gdy wyszła na zewnątrz, usłyszeliśmy jej płacz: – Kuzynie! Wreszcie wróciłeś... Później tego ranka oznajmiła nam:
– Złapał gdzieś pociąg powrotny i uciekł, ale gdy zobaczył, że po wagonach szukają go żandarmi, wyskoczył. I zginął.
Najtrudniejsze do zrozumienia było dla nas to, że gdy wujek zaciągał się do kuomintangowskiego wojska, miał już żonę, a ona – moja ciocia Dremedremane – była właśnie w ciąży z moją kuzynką Paelhese (czyli Li Bifen). Co go opętało, że ją tak zostawił? Dopiero potem się dowiedzieliśmy, że tych wszystkich mężczyzn wcielono do armii siłą.
Powoli zacząłem podrastać. W międzyczasie mój kuzyn Tanubake Galan, ten z pierwszego rzutu, któremu udało się uciec z wojska, został policjantem Republiki Chińskiej i się ożenił. Pewnego dnia o zmierzchu zobaczyłem, jak leży z głową na kolanach żony, trzymając w rękach podwójny flet nosowy o pięciu dziurkach. Zagrał wtedy najpiękniejszą melodię, jaką słyszałem w całym swoim życiu. Dopiero teraz rozumiem, że coś tak poruszającego może powstać jedynie w efekcie życia pełnego trudów i cierpienia.
4. WIOSKOWA BRYGADA MŁODZIEŻOWA
Nie pamiętam już, w którym dokładnie to było roku, ale rząd kuomintangowski wydał dekret, że wszyscy mężczyźni i kobiety w rdzennych wioskach, w wieku od szesnastu do czterdziestu pięciu lat (z wyjątkiem kulawych – bo nie mogą chodzić, głuchych – bo nie będą słyszeć poleceń, rachitycznych – bo nie będą mogli stać, i tak dalej), mają się zapisać do tak zwanych brygad młodzieżowych. Policja nie patrzyła na posturę: czy kto niski, czy gruby, niech sobie nawet będzie jednooki, byle tylko mógł się samodzielnie poruszać – wszyscy musieli iść, hurtowo.
Pamiętam jeszcze nasze zbiórki: wyglądaliśmy jak kompania wojskowa. Przynajmniej raz na tydzień odbywał się apel z listą obecności, a raz na miesiąc mieliśmy obowiązkowe trzydniowe musztry. Poza tym raz na jakiś czas nocami wyrywano nas ze snu na zbiórki alarmowe. Każdy musiał na własną rękę kupić sobie mundur i zrobić sobie drewnianą replikę karabinu. Oczywiście funkcję dowódców czy też kierowników brygad pełnili miejscowi policjanci. Jeśli ktoś się spóźnił, karano go lekko, tylko biciem. Jeśli w ogóle się nie stawił – wtedy posyłano go na przymusowe roboty. Kto chciał opuścić wioskę, musiał prosić o urlop. W ten sposób kontrolowano młodą populację. Choć po prawdzie takie brygady młodzieżowe wprowadzono już za czasów japońskich.
W owym pozbawionym twórczego ducha okresie ułożyliśmy następującą piosenkę patriotyczną:
Na kontynent! Chińską armię wymieciemy, haiyaa...
I ojczyznę, i rodaków wnet uratujemy, haiyaa...
My, młodzi, żołnierzami zostać chcemy, haiyaa...
O, kochanie moje,
Usłyszałem zew,
„Sayonara” – mówię ci, ściągając brew.
Utwór ten śpiewaliśmy następująco: słowo „kontynent” wymawialiśmy po japońsku (tairike), słowo „chińską” po chińsku, „armię” znowu po japońsku (hitaisan), „wymieciemy” po tajwańsku, a „haiyaa” był to nasz własny, rukajski zaśpiew. Dwa kolejne wersy – „I ojczyznę...” oraz „My, młodzi...” – śpiewaliśmy w całości po japońsku, i dopiero „haiyaa” wymawialiśmy znowu po naszemu. Cała końcówka też była po japońsku.
Mimo tego pomieszania różnych języków wszyscy wiedzieli, o co chodzi. A melodia, gdy śpiewało ją ponad sto dwadzieścia osób, brzmiała niezwykle mocno i poruszająco. Zapewne ówcześnie ta piosenka mogła budzić patriotyczne uczucia. Ale z perspektywy godności i życia ludzkiego nasze dusze musiały ronić krwawe łzy, choć może racjonalnie sobie tego nie uświadamialiśmy.
Młodzi ludzie tamtej epoki często próbowali wymigać się od brygady młodzieżowej, uciekając na równiny w poszukiwaniu zajęcia. Lecz nawet gdy udawało im się znaleźć jakąś pracę, dla odmiany padali ofiarami kapitalistycznego ucisku i stawali się wyrobnikami; ich pensje ledwo starczały na trzy posiłki dziennie, a długoterminowe umowy zmuszały do posłuszeństwa obcym ludziom. Jeśli zaś nie sprawdzili się na stanowisku, lądowali na ulicy jako bezdomni włóczędzy.
Pozostałe w wiosce kobiety, które należały do brygady młodzieżowej, codziennie według grafiku pilnowały telefonu – nazywaliśmy to „dyżurem telefonicznym” i trwał on od ósmej rano aż do piątej po południu. Oczywiście praca była całkowicie nieodpłatna. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że to również jest wyzyskiwanie siły roboczej i czasu zwykłych obywateli. Poza nimi i osobami oficjalnie zatrudnionymi na posterunku, codziennie przychodziły tam też inne kobiety, żeby gotować dla policjantów i zmywać po nich naczynia, sprzątać kwatery mieszkalne i prać im bieliznę. Niektóre przeżyły tam coś gorszego – ale komu miały się poskarżyć? Przecież nie rodzicom, a tym bardziej nie policji, więc po prostu do końca życia dusiły to w sobie.
Młodzi ludzie powinni stanowić wtedy największy procent siły roboczej w wiosce. Ale gdy zaczęto ich tak dociskać, do pracy zostali jedynie starcy, chorzy, kobiety i dzieci. I tak oto w naszych wioskach, gdzie już wcześniej się nie przelewało, życie stało się jeszcze trudniejsze i skromniejsze. Mimo to jeszcze przez jakiś czas po horyzont otaczało nas morze zieleni, słońce wciąż świeciło jak za dawnych lat, a nasi dziadowie nadal żyli podług dawnych obyczajów. Już wcześniejsze pokolenia zaczęły powoli wprowadzać do życia codziennego obce kulturowo elementy, ale wciąż można było oddychać spokojnie – żyliśmy w oddaleniu od zgiełku świata, więc szalejące tam nawałnice i zawierucha polityczna nie zdążyły do nas dotrzeć.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------WYDAWNICTWO AKADEMICKIE
DIALOG
Wydawnictwo Akademickie Dialog
00-112 Warszawa, ul. Bagno 3/218
tel.: 22 620 32 11, 22 654 01 49
e-mail: redakcja@wydawnictwodialog.pl
www.wydawnictwodialog.pl
Odwiedź nas na Twitterze, YouTube, Facebooku!
www.facebook.com/WydawnictwoDialog
www.youtube.com: Wydawnictwo Akademickie Dialog
www.twitter.com/WydawDialog
www.instagram.com/wydawnictwodialog