- W empik go
Kresowa opowieść. Tom 4. Anna - ebook
Kresowa opowieść. Tom 4. Anna - ebook
Kresy Wschodnie, huculskie połoniny i zapierające dech w piersiach krajobrazy budzą sentyment i tęsknotę za tym, co minęło. Dla czwórki uczestników wyprawy do zachodniej Ukrainy tereny te kojarzą się jednak przede wszystkim z koszmarem prześladującym przez całe życie nie tylko ich samych, ale także następne pokolenia. Anna, emerytowana nauczycielka, będzie musiała wkrótce zmierzyć się z szokującą prawdą na temat przeszłości swoich bliskich, związanych ze zbrodniczą działalnością UPA… Kolejna odsłona „Kresowej opowieści” Edwarda Łysiaka to przejmująca historia o odkrywaniu swoich korzeni i pragnieniu katharsis, które można przeżyć jedynie przez konfrontację z przeszłością, jakkolwiek bolesna by ona nie była.
Góry otaczające wioskę od rana tonęły w jednolitej, szarej warstwie chmur. Gdyby nie prószący śnieg, pierwszy tej jesieni, można by odnieść wrażenie, że to mgła, częsty gość jesiennych poranków w tej miejscowości.
Mroźny wiatr spadający zboczami Czarnohory w otaczające ją doliny porywał śnieżne płatki i to kręcił nimi, to unosił je ponad wierzchołki świerków, to ciskał o zmarzniętą ziemię, by osadzić na pniach drzew, na kamieniach i na ścianach domów patrzących w kierunku, z którego wiał.
Ołeh Miraj przechodził obok domu wdowy, niosąc wiązkę chrustu na plecach. Jego uwagę zwróciły uchylone drzwi chaty i komin, z którego nie wydobywał się dym. Zastanowiło go to. Latem byłoby to normalne, ale nie teraz, przy takiej pogodzie. Zaintrygowany, postanowił sprawdzić, co dzieje się w chacie.
Z sieni, w której panował przejmujący chłód, wszedł do równie zimnej izby. Zarinę zauważył od razu. Leżała skulona na łóżku dosuniętym do wygaszonego pieca, z głową wtuloną w poduszkę, przykryta kolorowym lyżnikiem.
– Zarina – wyszeptał, dotykając jej odkrytego ramienia – co się stało?
Podniosła głowę, pociągając nosem. Była zapłakana i trzęsła się z zimna.
– Jewhen znowu poszedł zabijać – wyszeptała.
Edward Łysiak
Absolwent Wydziału Elektrycznego Politechniki Wrocławskiej, długoletni pracownik Instytutu Automatyki Systemów Energetycznych we Wrocławiu, obecnie na emeryturze. Zainteresowania ogólne: stosunki polsko-ukraińskie, szkutnictwo i żeglarstwo. Pomysłodawca i współautor projektu ŁĄCZY NAS WSPÓLNA HISTORIA, realizowanego w latach 2006-2007, ukierunkowanego na poznanie się i bezpośrednie kontakty młodzieży polskiej i ukraińskiej. Orędownik utrwalania pamięci o ofiarach ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów z OUN/UPA w latach 1943-1944, ale też polsko-ukraińskiego pojednania. Autor trzytomowej Kresowej opowieści. O jej dwóch pierwszych tomach, Michale i Julii, wybitny znawca Kresów, profesor Stanisław Nicieja, napisał, że są jednymi z najlepszych powieści poświęconych konfliktowi polsko-ukraińskiemu. Ma żonę Wandę, dwóch synów i czworo wnuków.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-932-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tych 380 stron kolejnej książki Edwarda Łysiaka, które przed Czytelnikiem, opisuje poszukiwanie rodzinnych korzeni na skrwawionych terenach. Jest to bowiem opowieść o grupie współcześnie żyjących Polaków – w głównej mierze mieszkańców Dolnego Śląska – których rodziny wywodzą się z ziem południowo-wschodniej II Rzeczpospolitej, dziś należących do Ukrainy. Bohaterowie postanawiają odwiedzić wsie, w których mieszkali ich przodkowie, niekiedy przez setki lat. Wiedzą o nich z opowieści, często niekompletnych, które przekazywano im już w powojennej Polsce. Podskórnie czują, że wiele w tych historiach jednostronności i przemilczeń, więc postanawiają zweryfikować prawdziwość znanych im relacji.
Miejscem akcji tych rodzinnych opowieści były tereny zamieszkałe przez Polaków, Rusinów, Żydów… W miastach dominowali Polacy, którzy przed początkiem II wojny światowej stanowili niejako grupę trzymającą władzę, niestety dość brutalnie ją sprawującą. Na wsiach przeważała ludność ukraińska, która traktowała Polaków jak okupantów. Konflikty pogłębiał rodzący się nacjonalizm ukraiński, którego ideologowie – wzmocnieni po przejęciu przez III Rzeszę wschodnich rubieży II Rzeczypospolitej w lecie 1941 roku – uznawali, że powstanie niezależnej Ukrainy może się ziścić jedynie przez doprowadzenie do czystki etnicznej. Akty wrogości pojawiały się na tych ziemiach od kilku dekad, ale ich szczyt przypadał na lata 1943 i 1944. Wówczas doszło do ludobójstwa, masowego i niebywale okrutnego. Historiografia zarówno polska, jak i ukraińska przemilcza opisy tych zbrodni, a co gorsza inspiratorzy i wykonawcy tych krwawych rzezi, tacy jak Stepan Bandera i Roman Szuchewycz, są uważani dziś za ukraińskich bohaterów narodowych.
W czwartym tomie Kresowych opowieści autor wysyła bohaterów, Polaków znających historię tylko z jednej perspektywy, na Ukrainę. Dopiero w huculskich wsiach są konfrontowani ze zbrodniarzami, będącymi na łożu śmierci. Plonem poszukiwań tej grupki szukającej prawdy staje się świadomość, że cząstka odpowiedzialności za zbrodnie tamtych czasów obciąża także ich rodziny.
Opowieść Edwarda Łysiaka jest niezwykle barwna i fascynująca. Wzbogaca także świadomość czytelnika o mało znane ogółowi fragmenty dziejów. Mnie zadziwiła ogromna wiedza Autora w zakresie historii kresów oraz topografii zarówno Huculszczyzny, jak i Wrocławia. Książkę przeczytałem jednym tchem i jestem pewien, że podobnie postąpią wszyscy Czytelnicy czwartego tomu Kresowej opowieści, zafascynowani tematem, a także historią tytułowej bohaterki, Anny.
prof. Andrzej Wiszniewski
dr h.c. Politechniki Lwowskiej
Czułość, ten „czuły narrator”, stan powołany i nazwany przez Olgę Tokarczuk, to moje pierwsze skojarzenie z powieścią Edwarda Łysiaka. Czułość, delikatność, ale też zdecydowanie, by nie omijać, nie kręcić, nie przymykać oczu, by nazywać czyny, wydarzenia, uczucia, to płynie z _Kresowej opowieści_. Tę samą myśl możemy wyrazić czule i delikatnie bądź agresywnie i wulgarnie, ale jakże inaczej ona wybrzmi. To wybór, czy pozwolić utrzymać spojrzenie wprost w oczy, nawet kiedy płyną łzy i zaciskają się zęby, by się potem przytulić, podać ręce i rozejść w pokoju, czy może lepiej walnąć w splot słoneczny, przytrzymać buciorem, bez miejsca na refleksję. Wybór zawsze istnieje. I Autor go dokonał.
Łysiak wiedzie Czytelnika przez niełatwe połacie historii, okrutne, bolesne wczoraj, a także różnie rokujące polskie i ukraińskie dziś. Robi to z wyczuciem, z szacunkiem dla wszystkich bohaterów i ich dróg. Autor wie, pamięta. Jego opowieść każe się zatrzymać, pytać: „dlaczego”, „jak to się zaczęło”, „czy tak być musiało” i „czy nikt nie widział, dokąd to prowadzi”? Czule rysuje niewidocznych, nieznanych bohaterów, których imienia nikt dotąd nie wspomniał – to nic, że fikcyjnych, jednak wiem, że ich pierwowzory spotkał, że słyszał o nich, że istniały w pamięci ludzi, których Edward Łysiak pobudził do wspominania i wysłuchał.
Tak prowadzona narracja burzy wygodny obraz dobrego i złego, który wielu utrwalało przez dekady. I bardzo dobrze, niech przestaje być zbyt wygodnie na znanych pozycjach. Momentami Autor podąża za życiodajnymi instynktami: pożądaniem, tęsknotą za miłością, dotykiem… Wtedy krew szybciej tętni, ta życiodajna ciecz się burzy, chce gonić za odkrywanymi huculskimi tajemnicami, potem się uspokaja i krąży dalej. Woli płynąć w żyłach, niż lać się ku śmierci.
_Kresowa opowieść_ to czułe wyznanie miłości do życia i pokoju, właśnie tego zdawałoby się oczywistego pokoju, który tak łatwo przetrącić. To uwielbienie miłości i przyrody, to zdecydowany głos o szukanie porozumienia. To sprzeciw wobec nienawiści, nawet jeśli ją łatwiej odczuwać.
Beata Dżon-Ozimek
luty 2022OD AUTORA
Fabułę powieści oparto na faktach z okresu II wojny światowej oraz tych, które zdarzyły się współcześnie. Fakty te zostały jednak wplecione w wydarzenia fikcyjne i z tego powodu niektóre nazwy miejscowe zostały celowo zmienione, aby nie wiązać fabuły z prawdziwymi miejscowościami i osobami.
W powieści wykorzystano teksty oryginalnych dokumentów powstałych w wyniku kontaktów ze stroną ukraińską w latach 2004–2011 w ramach realizacji projektu ŁĄCZY NAS WSPÓLNA HISTORIA, wspomnienia ludzi, którzy przeżyli zbrodnie ukraińskich nacjonalistów, zgromadzone przeze mnie i udostępnione przez osoby wymienione w PODZIĘKOWANIACH, prywatną korespondencję udostępnioną przez jej autorów, informacje znalezione w Internecie oraz własne obserwacje.
Chciaż niemal każda z postaci występujących na kartach powieści ma swój rzeczywisty pierwowzór, to przypisywanie zdarzeń z kart powieści do konkretnych osób nie jest uprawnione.
Edward ŁysiakDZIEŃ 1
WYJAZD
Rok 2017
Busa wynajęła Magda. Kierowcą był jej sąsiad, który zaproponował bardziej korzystne warunki niż firmy zajmujące się zawodowo przewozem osób.
– Dwa tysiące kilometrów, dwieście litrów benzyny to tysiąc złotych – skalkulował na poczekaniu. – Drugi tysiąc dla mnie i jedziemy.
Mieli wyjechać ze Świdnicy o szóstej rano, a godzinę później umówili się z Wojciechem i Anną przy Pasażu Grunwaldzkim we Wrocławiu, na stacji benzynowej Orlenu.
Dla Wojciecha dotarcie o tak wczesnej porze do centrum miasta było problemem. Uczynny sąsiad podwiózł go jednak do Trzebnicy, skąd rejsowym busem dotarł do dworca Nadodrze, a następnie tramwajem do placu Grunwaldzkiego.
Spóźnił się prawie kwadrans. Wysiadając z tramwaju, pomyślał przez chwilę, co by było, gdyby odjechali bez niego. – To idiotyczne – skarcił samego siebie. – Nie mogą tego zrobić.
A jednak zwątpił, kiedy nie zastał busa na stacji benzynowej. Zauważył jednak kobietę z walizką na kółkach, która stała blisko wjazdu do podziemnego parkingu. Spod jej sportowej czapki z daszkiem na granatową bluzę wylewały się fale złocistych włosów. Miała wytarte niebieskie dżinsy, apaszkę i sportowe buty. – Zjawiskowa dziewczyna – pomyślał.
Nieznajoma wpatrywała się w przejeżdżające ulicą samochody, kierując wzrok to w lewo, to w prawo, a w końcu wyjęła telefon komórkowy. Otworzyła etui, spojrzała w ekran i schowała telefon do torebki. Nie miał wątpliwości, że na kogoś czeka, i uspokoił się. – To musi być Anna – pomyślał i skierował się w jej stronę.
Kiedy go zauważyła, uśmiechnęła się i przyjaźnie pomachała ręką.
– Pani Anna? – zapytał, zdejmując plecak.
Kobieta, nie przestając się uśmiechać, kiwnęła głową.
– Pan Wojciech? – odpowiedziała pytaniem i podała dłoń na powitanie.
Nigdy nie całował kobiet w rękę, a jednak postąpił wbrew wyznawanym zasadom. Być może sprawił to atrakcyjny wygląd kobiety, może fakt, że od kilkunastu lat wiódł żywot samotnika, a może obie te rzeczy naraz.
– Tak – odpowiedział, całując jej dłoń. – Spóźniłem się i myślałem, że bus odjechał beze mnie.
– Bus też się spóźni – odpowiedziała, odruchowo poprawiając apaszkę. – Pod Wrocławiem był wypadek.
Szarmancki gest nieznanego mężczyzny ją speszył. Nie przywykła do tego rodzaju przejawów męskiego szacunku, a raczej odzwyczaiła się od nich. W domu ich nie doświadczyła, w sfeminizowanej szkole także nie, a towarzysko się nie udzielała.
– Zna pan Magdę Fornal? – zapytała niespodziewanie. – To moja była uczennica – odpowiedziała, kiedy zaprzeczył.
– Uczyła pani w szkole?
– Tak, w liceum.
***
Bus spóźnił się pół godziny.
– To przez ten wypadek – tłumaczyła Magda. – Zderzyły się jakieś dwie osobówki. Policja zablokowała przejazd, a objazd lokalnymi drogami był dość uciążliwy. Martwi mnie to opóźnienie i zastanawiam się, czy nie zmienić trasy.
– A jaką pani zaplanowała? – Wojciech szukał miejsca na plecak na tylnym siedzeniu busa.
– Najpierw do Oławy, później autostradą aż do Brzeska. To w połowie drogi między Krakowem i Tarnowem – wyjaśniała, widząc pytające spojrzenie Anny. – Następnie Nowy Sącz, Gorlice, Sanok i Ustrzyki Dolne. Tam mamy nocleg.
Tę trasę Wojciech znał doskonale. Z czterech wyjazdów na Ukrainę, jakie dotąd organizował, trzy prowadziły przez miejscowości wymienione przez Magdę.
– Jeśli nocleg mamy w Ustrzykach, to nie ma krótszej drogi niż ta, którą pani podała. –Powrócił na miejsce. – Moglibyśmy jechać przez Rzeszów, ale czas, który zyskamy, jadąc autostradą, stracimy w drodze za tym miastem. Nie zmieniajmy planów. Droga przez łemkowszczyznę jest widokowo niezwykle atrakcyjna.
***
Po krótkiej naradzie zdecydowali, że Wojciech zajmie miejsce obok kierowcy, panie usiądą w następnym rzędzie, a ostatnie trzy fotele przeznaczą na bagaże. Takie rozwiązanie w ośmioosobowym busie było możliwe. Wprawdzie za ostatnim rzędem foteli znajdowało się jeszcze dużo wolnej przestrzeni i wszystkie torby i plecaki swobodnie by się tam zmieściły, jednak nie było takiej konieczności.
– Kochani moi… – Magda zabrała głos, kiedy opuścili Wrocław. – Czeka nas dwudniowa podróż. Aby nie była zbyt męcząca, będziemy często robili postoje, a nocleg mamy w Ustrzykach.
– Dolnych czy Górnych? – Ostatnie słowa wyrwały panią Jadwigę z krótkiej drzemki.
– Dolnych, pani Jadwigo, oczywiście, że Dolnych.
Magda bała się o jej kondycję. Osiemdziesiąt dziewięć lat, to nie jest dobry wiek do dalekiej podróży. Z drugiej strony to właśnie dzięki pani Jadwidze są teraz w drodze. To ona wpadła na szalony pomysł, który zebrał czworo ludzi i teraz wiedzie do miejsc budzących sentyment i tragiczne wspomnienia. To musi się udać, innej możliwości nie ma – takim stwierdzeniem rozwiała wątpliwości.
– Nazywam się Magda Fornal i mieszkam w Świdnicy. – zaczęła. – Jestem sąsiadką pani Jadwigi i jej opiekunką. We wsi Rybaki mieszkała moja rodzina. Dziadka Władysława i jego córkę Krysię zamordowali banderowcy w listopadzie czterdziestego czwartego roku, przeżyła jedynie babcia Anastazja.
– Znałam ich dobrze. – Głos pani Jadwigi się łamał. – Dlaczego oni to zrobili? Tylu ludzi zamordowali. Za co? – Pociągała nosem i ciężko oddychała, tuląc się do Magdy.
– No dobrze już, dobrze, pani Jadwigo. – Opiekunka gładziła pomarszczone dłonie starszej kobiety. – Było, minęło i nie wróci. Jak państwo widzą, emocji nie można się pozbyć i myślę, że jeszcze nieraz ich doświadczymy.
Pasażerowie busa pokiwali głowami.
– Pani Jadwiga – mówiła po chwili Magda – urodziła się w Rybakach. Znała moich dziadków, znała rodzinę Jakubowskich i innych, nieżyjących już mieszkańców wsi. Brała udział we wszystkich wyjazdach na Ukrainę, jakie organizował pan Wojciech. W listopadzie czterdziestego czwartego roku, kiedy banderowcy napadli na Rybaki, była w domu, w którym zginęło dwanaście osób. Ona przeżyła, ale osiwiała w ciągu tej jednej nocy.
– Prawda, wszystko prawda, dziecko drogie. – potwierdziła pani Jadwiga. – Czasem sama się dziwię, że nie czuję do Ukraińców urazy. Żal tak, inaczej być nie może, ale urazy już nie. Jakie to wszystko jest smutne i trudne.
– Pani Anna w liceum uczyła mnie biologii. – Magda kontynuowała prezentację. – Jest absolwentką Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Studium Pedagogicznego w Oławie.
– Nie, nie, Magdo. – Anna podniosła dwa palce, jakby zgłaszała się do odpowiedzi. – W Oławie nie ma takiej instytucji. To był zwykły kurs pedagogiczny w jakimś ośrodku kształcenia czy doskonalenia zawodowego, już nie pamiętam, ale na pewno nie było to studium.
– OK, pani profesor Anno – uśmiechnęła się Magda. – Wiem, że pani rodzinne strony są daleko od miejsca, do którego jedziemy. Proszę powiedzieć kilka słów na ten temat.
– Oczywiście. – Anna odgarnęła włosy. – Magda ma rację. Moje korzenie są w powiecie sokalskim, w małej wsi Ostoja. To ponad sto kilometrów na północ od Lwowa. Tej wsi już nie ma. W marcu czterdziestego czwartego roku spalili ją Niemcy i Ukraińcy z dywizji SS-Galicja.
– To dlaczego jedzie pani z nami? – zapytała pani Jadwiga.
– To wszystko przez Magdę – zaśmiała się Anna, kręcąc głową. – Podobno ma dla mnie jakiegoś przystojnego Hucuła. – Pogroziła palcem byłej uczennicy.
– To nie tak, że mam – odparła Magda. – Pani profesor sama musi go poszukać.
– Albo pozwolić się znaleźć – włączył się do rozmowy milczący dotąd Wojciech, obracając się w stronę pań. – To może być nawet interesujące.
– Żarty, żartami… – Nagle uśmiech zniknął z twarzy Anny. – Ale mówiąc poważnie, mam nadzieję, że czegoś o Ostoi jednak się dowiem. Jakiś internetowy nieznajomy napisał, że w czasach jego dzieciństwa słyszał nazwę tej wsi w swoim rodzinnym domu. Podał nawet adres i zamierzam się tam udać. – Chwilę przeszukiwała torebkę, po czym podała Wojciechowi kartkę z adresem.
– Jasienów Górny – przeczytał na głos. – Ta nazwa obiła mi się o uszy, ale nie wiem niczego konkretnego.
– To nie tak daleko od Kut – wyjaśniła pani Jadwiga. – Przed wojną byłam tam z rodzicami.
– W jakim wieku jest ten pani nieznajomy znajomy z Internetu? – dociekał Wojciech.
– Sądzę, że zbliża się do osiemdziesiątki. – W głosie Anny pobrzmiewało zdziwienie. – Dlaczego pan pyta?
– Proszę wybaczyć szczerość, ale nadzieja, że po sześćdziesięciu latach odnalezienie człowieka, który mógłby na ten temat coś wiedzieć, graniczy z cudem, a może nawet jest naiwnością. Moim zdaniem szkoda czasu na te poszukiwania, zwłaszcza że i tak będziemy mieli go mało.
– Proszę o więcej optymizmu, panie Wojciechu. – Magda próbowała łagodzić zbytnią szczerość opinii, która wyraźnie zasmuciła Annę. – Nie takie rzeczy się zdarzały.
– À propos pana Wojciecha – kontynuowała. – To zasługa pani Jadwigi, że jedzie z nami. – Zadzwoń, dziecko drogie, do pana Wojciecha, mówiła, – on już tam był i będzie naszym przewodnikiem. To zadzwoniłam.
– Byłem, potwierdzam. – Wojciech ponownie się odwrócił. – Cztery razy, z panią Jadwigą zresztą.
– Nie tylko ze mną. – Staruszka włączyła się do rozmowy. – Wielu ludzi było z nami.
– Oczywiście, ale ludzie się zmieniali, a pani jechała za każdym razem.
– I dzieci się wymieniały – dodała pani Jadwiga. – Polskie i ukraińskie.
– To też prawda – przyznał Wojciech. – Realizowaliśmy taki projekt.
– No i oczywiście pan Darek. – Magda powróciła do prezentacji wskazując dłonią kierowcę. – Jest moim sąsiadem, nie ma korzeni na Kresach, ale zgodził się nas tam zawieźć. Dziękuję w imieniu nas wszystkich, panie Darku.
– Spoko. – Kierowca na krótko uniósł dłoń. – Mam nadzieję, że staruszek da radę. – Klepnął kokpit busa.
– OK, prezentację mamy już za sobą. – Magda upiła łyk wody mineralnej. – Czeka nas całodzienna podróż, więc proponuję, aby każdy z nas uzupełnił to, co o nim powiedziałam. – Na chwilę zawiesiła głos. – Nie słyszę sprzeciwu, to może rozpocznie pani profesor – zwróciła się do Anny.