Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kreta. Wyspa, gdzie żyje się teraz - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 lipca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
54,99

Kreta. Wyspa, gdzie żyje się teraz - ebook

Ekscytująca podróż po wyspie na styku trzech kontynentów!

Magdalena i Marek Tokarscy – autorzy bloga Crete Your Life – stworzyli książkę, która nie jest tylko zwykłym opisem kolejnych atrakcji, ale owocem ich trwającego ponad dwadzieścia lat zauroczenia tym miejscem. Razem z nimi poczujecie prawdziwy klimat Krety, poznacie codzienne życie i kulturę ludzi tam mieszkających. Autorzy często zbaczają z utartych szlaków, dlatego ich wyprawy prowadzą w zupełnie nieoczekiwane rejony. Jesteście gotowi na rozpoczęcie przygody?

 

  • Czy można zwiedzić Kretę w ciągu trzech dni?
  • Czy kafenio to kawiarnia?
  • Skąd na Krecie znaleźli się Wenecjanie?
  • Czy Kreteńczycy tańczą zorbę?
  • Gdzie pędzi się raki?

 

Na te i wiele innych pytań znajdziecie odpowiedzi w ksiażce!

Jedno jest pewne – Kreta was zaskoczy

Kategoria: Podróże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788383171869
Rozmiar pliku: 7,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Plaża Agios Georgios

Zapraszamy na Kretę

Bar­dzo nam miło, że wła­śnie czy­tasz te sło­wa. Może pla­nu­jesz wa­ka­cje na Kre­cie, ale nuży Cię już „za­li­cza­nie atrak­cji”, a „zor­ga­ni­zo­wa­ny od­po­czy­nek” stał się dla Cie­bie męczący. Może wo­lisz do­świad­czać, a nie je­dy­nie oglądać. W swo­im tem­pie, do­kład­niej, głębiej, cie­ka­wiej.

To nie jest prze­wod­nik po Kre­cie. Ten znaj­dziesz pew­nie na pó­łce obok albo w in­ter­ne­cie.

W ksi­ążce opo­wia­da­my o na­szej trwa­jącej po­nad dwa­dzie­ścia lat eks­plo­ra­cji wy­spy. Ta przy­go­da, po grec­ku _pe­ri­pe­te­ia_ (czy­taj: pe­ri­pe­tia, co ozna­cza zresz­tą na­gły zwrot ak­cji), przy­wio­dła nas do za­po­mnia­nej, gór­skiej, kre­te­ńskiej wio­ski, gdzie dziś jest nasz dom.

Za­pra­sza­my Cię do wy­ru­sze­nia w kre­te­ński in­te­rior w po­szu­ki­wa­niu praw­dy o wy­spie i jej miesz­ka­ńcach. Kre­ta – nie bez po­wo­du na­zy­wa­na mi­ni­kon­ty­nen­tem – ofe­ru­je nie­ogra­ni­czo­ne mo­żli­wo­ści zgłębia­nia se­kre­tów jej przy­ro­dy, hi­sto­rii, kul­tu­ry, kuch­ni i tra­dy­cji.

Mamy na­dzie­ję, że po­si­łku­jąc się na­szą ksi­ążką, od­kry­jesz tę wy­spę po raz pierw­szy albo ko­lej­ny. Tyl­ko dla sie­bie.

Zda­je­my so­bie spra­wę, że je­śli wy­bie­rasz się na Kre­tę po raz pierw­szy, mogą in­te­re­so­wać Cię naj­wi­ęk­sze atrak­cje wy­spy z TOP 3. Po­świ­ęca­my im roz­dział 3. Za­chęca­my jed­nak do zba­cza­nia z utar­tych szla­ków i pro­po­nu­je­my wie­le miejsc po­mi­ja­nych przez tu­ry­stycz­ny ma­in­stre­am.

Sku­pia­my się na tych re­gio­nach Kre­ty, któ­re są nam naj­bli­ższe w sen­sie du­cho­wym i geo­gra­ficz­nym. Je­ste­śmy i za­wsze by­li­śmy mi­ło­śni­ka­mi kre­te­ńskie­go po­łud­nia, więc w na­szej ksi­ążce znaj­dziesz ga­wędy i in­for­ma­cje o miej­sco­wo­ściach, pla­żach, wędrów­kach na po­łud­niu Kre­ty, głów­nie w wo­je­wódz­twach Re­thym­no i Cha­nia. Nie wy­pusz­cza­my się w od­le­głe za­kąt­ki wschod­niej Kre­ty (co nie zna­czy, że ten re­jon nie jest wart uwa­gi). Nie opi­su­je­my też miej­sco­wo­ści tu­ry­stycz­nych na pó­łno­cy (poza za­byt­ko­wym mia­stem Re­thym­no).

Na ko­ńcu wi­ęk­szo­ści roz­dzia­łów znaj­dziesz in­for­ma­cje prak­tycz­ne o opi­sy­wa­nych miej­scach. Pod­czas pla­no­wa­nia wy­ciecz­ki spraw­dź ak­tu­al­ne in­for­ma­cje na stro­nach obiek­tów i firm prze­wo­zo­wych (ko­mu­ni­ka­cja pu­blicz­na KTEL: www.e-ktel.com/, pro­my: https://anen­dyk.gr/).

W na­szej ksi­ążce za­chęca­my do wędró­wek po Kre­cie. Szla­ki kre­te­ńskie ró­żnią się jed­nak bar­dzo od pol­skich, więc pro­si­my o roz­wa­żne pla­no­wa­nie tras w za­le­żno­ści od wła­snych mo­żli­wo­ści oraz wa­run­ków po­go­do­wych. Wi­ęcej pi­sze­my o tym w roz­dzia­le 5.

Je­ste­śmy za­ko­cha­ni w wy­spie, co nie zna­czy, że nie do­strze­ga­my jej ciem­nej stro­ny. Ksi­ążka nie do­ty­ka wszyst­kich aspek­tów ży­cia na Kre­cie. To su­biek­tyw­na opo­wie­ść opar­ta wy­łącz­nie na na­szych do­świad­cze­niach.

Grec­kie sło­wa i imio­na zde­cy­do­wa­li­śmy się za­pi­sy­wać al­fa­be­tem ła­ci­ńskim. Nie­ste­ty nie ma w tym za­kre­sie jed­no­li­tych za­sad i tak na przy­kład imię Je­rzy po grec­ku może być za­pi­sa­ne jako Geo­r­gios, Yor­gos, Jor­gos (czy­taj: Jor­gos). Żeby uła­twić lek­tu­rę, po­pu­lar­ne imio­na grec­kie zde­cy­do­wa­li­śmy się za­pi­sy­wać fo­ne­tycz­nie, czy­li będzie­my pi­sać Jor­gos. Inne sło­wa grec­kie za­pi­su­je­my, sto­su­jąc ła­ci­ńskie li­te­ry od­po­wia­da­jące li­te­rom grec­kim. Na po­trze­by na­szej ksi­ążki przy­jęli­śmy też za­sa­dę, że grec­ką li­te­rę χ (czy­taj: chi) będzie­my za­pi­sy­wać jako „ch”, na­to­miast li­te­rę ξ (czy­taj: ksi) jako „x”.

Po­dob­nie nie ist­nie­ją jed­no­li­te za­sa­dy za­pi­su nazw miej­sco­wo­ści. Na­sze ulu­bio­ne mia­sto Re­thym­no bywa za­pi­sy­wa­ne jako Re­tim­no, Re­thym­non, Re­tym­non, sto­li­ca Kre­ty to Ira­klio, Ira­kle­io, Ira­klion, He­ra­klio lub He­ra­klion. W na­szej ksi­ążce sto­su­je­my for­my, z któ­ry­mi naj­częściej się tu spo­ty­ka­my, czy­li Re­thym­no, Ira­klio itp. Nie od­mie­nia­my też nazw miej­sco­wo­ści przez przy­pad­ki, a więc uży­wa­my wy­ra­żeń typu: w Re­thym­no, w Cha­nia, do Ma­ta­la, do So­ugia itp.

Za­pra­sza­my za­tem do lek­tu­ry! Mamy na­dzie­ję, że na­sza ksi­ążka po­mo­że Ci od­na­le­źć na Kre­cie wy­jąt­ko­we miej­sca, po­czuć ich nie­zwy­kłą at­mos­fe­rę, po­znać wspa­nia­łych lu­dzi oraz ich tra­dy­cje. I – co naj­wa­żniej­sze – uchy­li przed Tobą drzwi do nie­za­po­mnia­nych przy­gód!1. DROGA NA KRETĘ

Droga ku słońcu

Dro­ga na Kre­tę bywa kręta,

często pod górę i szu­tro­wa.

Za­nim wy­bie­rzesz się, pa­mi­ętaj,

żeby się do­brze przy­go­to­wać!

Dro­ga na Kre­tę bywa śli­ska

i po­tknąć mo­żna się o ka­mień.

Prze­szkód nie doj­rzysz cza­sem z bli­ska,

więc oprzyj się o moje ra­mię!

Dro­ga na Kre­tę bywa nie­ła­twa i cza­sem jed­no­kie­run­ko­wa,

lecz na­wet je­śli coś się gma­twa,

to za­nuć ze mną ta­kie sło­wa!

(Tę pio­sen­kę śpie­wa­li­śmy na pro­mie An­ko­na–Pa­tras pod­czas prze­pro­wadz­ki na Kre­tę, sło­wa: Ma­rek).

Kreta – Cza­ro­dziej­ka – wo­ła­ła nas co roku swo­im dzi­kim gło­sem z cze­lu­ści prze­past­nych wąwo­zów i ze sma­ga­nych wia­trem szczy­tów. Pro­wa­dzi­ła nas po krętych dro­gach i ko­zich ście­żkach do ukry­tych za­tok, za­po­mnia­nych wio­sek, aż wresz­cie przy­wio­dła nas do miej­sca, w któ­rym dziś miesz­ka­my.

Rok 1997 – nasz pierw­szy po­byt na Kre­cie. Dla­cze­go wy­bra­li­śmy aku­rat tę wy­spę? Chy­ba przez Mi­noj­czy­ków. Tak, bar­dzo chcie­li­śmy zo­ba­czyć pa­ła­ce mi­noj­skie (patrz: roz­dział 8).

Pierw­sze lądo­wa­nie w Ira­klio – sto­li­cy Kre­ty. W dole wi­dzie­li­śmy już zbli­ża­jącą się ta­flę mo­rza, a po­tem su­che, za­ku­rzo­ne za­ro­śla i pas lot­ni­ska. Wte­dy po raz pierw­szy na­gle, nie wia­do­mo skąd po­ja­wi­ły się eks­cy­ta­cja i nie­cier­pli­wo­ść. Dla­cze­go? Cze­ka­ły na nas zu­pe­łnie nowe pej­za­że, za­pa­chy i sma­ki, któ­rych ni­g­dy przed­tem nie do­świad­czy­liś­my. W cia­łach obu­dzi­ło się nie­ja­sne prze­czu­cie zbli­ża­jącej się przy­go­dy.

Przygoda

To wy­świech­ta­ne sło­wo ko­ja­rzy­my głów­nie z dzie­ci­ństwem, mło­dzie­żo­wy­mi ksi­ążka­mi i fil­ma­mi pe­łny­mi nie­zwy­kłych zwro­tów ak­cji. Czy ktoś jesz­cze prze­ży­wa przy­go­dy? Te­raz wa­ka­cje są ści­śle za­pla­no­wa­nym wy­da­rze­niem, pod­czas któ­re­go od­ha­cza­my ko­lej­ne punk­ty zgod­nie z har­mo­no­gra­mem. A jed­nak w tam­tym mo­men­cie, gdy sa­mo­lot pod­cho­dził do lądo­wa­nia, wła­śnie to sło­wo po­ja­wi­ło się w na­szych gło­wach ni­czym po­dmuch rze­śkie­go wia­tru, któ­ry wy­wie­wa su­che, po­skręca­ne li­ście, od­kry­wa­jąc ja­sną, pu­stą prze­strzeń. By­li­śmy żąd­ni przy­gód, go­to­wi, by po­rzu­cić wy­tre­no­wa­ne od lat sche­ma­ty dzia­ła­nia i za­nu­rzyć się w nie­zna­ne.

Nie mie­li­śmy ocze­ki­wań. Kie­ro­wa­ły nami je­dy­nie cie­ka­wo­ść i żądza od­kry­wa­nia. Wol­ni od wszel­kich opi­nii, opi­sów i rad, nie wie­dzie­li­śmy, jak będzie wy­gląda­ła dro­ga ani czy cel oka­że się jej wart. Po­nad dwa­dzie­ścia lat temu nie było roz­wi­ni­ętej sie­ci as­fal­to­wych tras ani spryt­nych apli­ka­cji, GPS-u i in­ter­ne­tu. Na­wi­go­wa­li­śmy w opar­ciu o pa­pie­ro­wą, pe­łną ta­jem­nic mapę oraz skąpe i nie­do­kład­ne dro­go­wska­zy, w wi­ęk­szo­ści po grec­ku.

Papierowa mapa

Przez dłu­gie lata na ścia­nie na­sze­go domu wi­sia­ła opra­wio­na w nie­bie­ską ram­kę pierw­sza mapa, z któ­rą pod­ró­żo­wa­li­śmy po wy­spie.

Czy ktoś jesz­cze po­słu­gu­je się ta­ki­mi ma­pa­mi? Mag­da za­wsze lu­bi­ła się im przy­glądać. Pod­czas na­szych pod­ró­ży były one – oprócz ksi­ążko­we­go prze­wod­ni­ka – je­dy­nym dro­go­wska­zem na nie­zli­czo­nych skrzy­żo­wa­niach pod­rzęd­nych dróg.

Owa pa­pie­ro­wa mapa Kre­ty przed­sta­wia­ła podłu­żny skra­wek lądu spi­ęty na pó­łno­cy wstęgą au­to­stra­dy i po­prze­ci­na­ny z za­cho­du na wschód sku­pi­ska­mi po­zio­mic, zwia­stu­jących gór­skie ła­ńcu­chy. Ich po­łu­dnio­we zbo­cza aż do li­nii mo­rza wy­da­wa­ły się nie­tkni­ęte ludz­ką ręką, nie­ska­la­ne dro­gą czy na­wet ście­żką. Mil­cza­ły wy­mow­nie, obo­jęt­ne i ta­jem­ni­cze, skry­wa­jąc swo­je se­kre­ty.

Tak bar­dzo chcie­li­śmy spraw­dzić, co kry­ją. Prze­wod­nik mó­wił o nich nie­wie­le albo wręcz nic, tak jak­by wie­dza o wy­spie była bez­dy­sku­syj­na i upo­rząd­ko­wa­na we­dług kil­ku miej­sco­wo­ści z ran­kin­giem w po­sta­ci przy­zna­wa­nych gwiaz­dek.

Stu­dio­wa­nie pa­pie­ro­wej mapy przy­po­mi­na­ło ro­man­tycz­ne ob­co­wa­nie z ma­pa­mi skar­bów z fil­mów i ksi­ążek. Zresz­tą i na­sze mapy szyb­ko upo­dab­nia­ły się do tych ta­jem­ni­czych, znisz­czo­nych zwit­ków: po­rwa­ne na zgi­ęciach od częste­go, nie­wpraw­ne­go skła­da­nia, brud­ne od ku­rzu z dro­gi, po­pla­mio­ne oli­wą z sa­łat­ki je­dzo­nej gdzieś na tra­sie. To my de­cy­do­wa­li­śmy, jak do­trzeć do skar­bu. Nasz wy­bór nie za­wsze pro­wa­dził nas do celu, a i mapa by­wa­ła omyl­na – zwo­dzi­ła nas cza­sem, po­ka­zu­jąc po­ma­ra­ńczo­we li­nie dróg tam, gdzie znaj­do­wa­li­śmy je­dy­nie _fry­ga­nę_ (kol­cza­ste, ka­rło­wa­te ro­śli­ny i krze­wy po­ra­sta­jące zbo­cza; uno­si się nad nimi za­pach ty­mian­ku i sza­łwii; wśród nich mo­żna spo­tkać też czy­stek i roz­licz­ne ro­śli­ny bul­wia­ste, ta­kie jak as­fo­de­le czy urgi­nie mor­skie; uwa­ga, upa­dek gro­zi po­kłu­ciem się o kol­cza­ste krze­win­ki, ta­kie jak ostry krwi­ści­ąg cier­ni­sty – już sama na­zwa brzmi prze­ra­ża­jąco). Ka­le­czy­li­śmy nogi w za­ro­ślach, skó­ra szczy­pa­ła od soli, ku­rzu, potu i opa­rzeń, ale i tak czu­li­śmy, że w tej prze­strze­ni, pach­nącej mo­rzem i ty­mian­kiem, tkwi nie­spo­ży­ta ener­gia, z któ­rej chce­my czer­pać ga­rścia­mi. Zmęcze­ni, zde­ner­wo­wa­ni, głod­ni, da­wa­li­śmy so­bie pra­wo do tego, by zgu­bić się wśród kre­te­ńskie­go in­te­rio­ru. Bo gu­bie­nie się, po­szu­ki­wa­nie dro­gi i od­naj­dy­wa­nie jej na­le­ża­ły do na­szej kre­te­ńskiej przy­go­dy.

Nie re­zer­wo­wa­li­śmy noc­le­gów przed wy­lo­tem. Zwłasz­cza że po­ko­je na wy­na­jem, ozna­ko­wa­ne jako _ren­tro­oms_, zmie­nia­li­śmy nie­mal co­dzien­nie. Na­uczy­li­śmy się pa­ko­wać do ple­ca­ka mi­ni­mum nie­zbęd­nych rze­czy. Często nie wie­dzie­li­śmy, gdzie przyj­dzie nam no­co­wać. Scho­dzi­li­śmy ze szla­ku, wy­sia­da­li­śmy z sa­mo­cho­du lub au­to­bu­su, opusz­cza­li­śmy prom i wzro­kiem szu­ka­li­śmy syl­wet­ki bab­ci, sto­jącej gdzieś na pro­gu ro­dzin­ne­go pen­sjo­na­tu i py­ta­jącej z uśmie­chem, czy my _Want a room_? (Chcieć po­kój?). Nie prze­ra­ża­ły nas cia­sne, ni­skie ła­zien­ki z prysz­ni­cem nad to­a­le­tą ani sta­re, trzesz­czące łó­żka, za­chwy­ca­li­śmy się za to ma­łym ta­ra­sem i ka­raf­ką _raki_ (kre­te­ńskie­go bim­bru pędzo­ne­go z wy­tło­czyn wi­no­gron, patrz: roz­dział 14) w lo­dów­ce. Rano pa­ła­szo­wa­li­śmy jo­gurt z orze­cha­mi i mio­dem, po­pi­ja­jąc go świe­żo wy­ci­ska­nym so­kiem po­ma­ra­ńczo­wym, po czym ru­sza­li­śmy w świat, za­chłan­ni i go­to­wi na nową przy­go­dę.

Ko­lek­cjo­no­wa­li­śmy chwi­le. Ta­kie jak ta, gdy w jed­nej z gór­skich wio­sek sta­ru­szek o la­sce wy­ci­ągnął z płó­cien­nej tor­by kiść wi­no­gron i wręczył nam ją bez sło­wa, za to z uśmie­chem.

Zapach wolności

Kre­ta pach­nia­ła wol­no­ścią. Kro­nos, nasz kre­te­ński przy­ja­ciel, przy­znał, że z ta­ra­su swo­jej wiej­skiej ta­wer­ny wi­dzi prze­strzeń w pro­mie­niu wie­lu ki­lo­me­trów. Jego myśl, ni­czym nie­skrępo­wa­na, podąża da­le­ko, przez co czu­je się bar­dziej wol­ny. Nie wy­obra­żał so­bie ży­cia w wiel­kim mie­ście, bo gdy wzrok si­ęga ścia­ny po­bli­skie­go bu­dyn­ku, to i my­ślom trud­niej krążyć da­lej i wy­żej. Tu je­stem orłem – ma­wiał.

Nas ta­kże prze­pe­łnia­ło wzru­sze­nie, kie­dy wędro­wa­li­śmy po pod­nieb­nych, za­la­nych świa­tłem ście­żkach. Bo jak tu się nie wzru­szać, sko­ro w po­wie­trzu uno­si się za­pach mor­skiej bry­zy, pi­nii, sma­żo­nych kal­ma­rów i… wol­no­ści?

To co, przeprowadzamy się wreszcie na Kretę?

Tę wol­no­ść czu­li­śmy rów­nież w czerw­cu 2017 roku, gdy zmie­rza­li­śmy na wy­spę, by od­na­le­źć nasz kre­te­ński, wy­ma­rzo­ny dom.

Kil­ka mie­si­ęcy wcze­śniej sie­dzie­li­śmy w na­szym dwu­po­ko­jo­wym miesz­ka­niu w war­szaw­skich Wło­chach, od­da­jąc się ru­ty­no­wym za­jęciom. Ska­ka­li­śmy po ka­na­łach te­le­wi­zyj­nych, na żad­nym nie za­trzy­mu­jąc się dłu­żej niż kil­ka mi­nut, Mag­da prze­gląda­ła ja­kiś ma­ga­zyn. Rzu­ci­ła nim na­gle w kąt i niby żar­tem za­py­ta­ła:

– To co, prze­pro­wa­dza­my się wresz­cie na Kre­tę?

Py­ta­nie za­wi­sło w ci­chej prze­strze­ni po­ko­ju, bu­rząc po­zor­ny spo­kój wie­czo­ru. Obo­je od daw­na chcie­li­śmy się tam prze­nie­ść, lecz było to ra­czej ma­rze­nie do spe­łnie­nia „kie­dyś”, w bli­żej nie­okre­ślo­nej przy­szło­ści. Może za rok, może za dwa­dzie­ścia lat, a może ni­g­dy. Mag­da do­sko­na­le wie­dzia­ła, że to py­ta­nie pad­nie na wy­jąt­ko­wo po­dat­ny grunt i że może ono ca­łko­wi­cie od­mie­nić na­sze ży­cie.

– Po­ga­daj­my o tym – od­pa­rł Ma­rek.

Na sto­li­ku wy­lądo­wa­ły bu­tel­ka ulu­bio­ne­go ama­ro­ne i dwa kie­lisz­ki. To był ten mo­ment, w któ­rym prze­sta­je się ma­rzyć, a za­czy­na pla­no­wać. Tego wie­czo­ra z gro­zą uświa­do­mi­li­śmy so­bie, co cze­ka nas po pod­jęciu tak od­wa­żnej, sza­lo­nej wręcz de­cy­zji. Czy rze­czy­wi­ście po­tra­fi­li­by­śmy wy­wró­cić na­sze ży­cie do góry no­ga­mi, zre­zy­gno­wać z wy­god­nych po­sad w war­szaw­skich kor­po­ra­cjach, ze­rwać z ru­ty­ną, zo­sta­wić tu ro­dzi­nę, przy­ja­ciół i prze­nie­ść się na naj­wi­ęk­szą grec­ką wy­spę, któ­ra dwa­dzie­ścia lat temu kom­plet­nie za­wró­ci­ła nam w gło­wach?

Nie by­li­śmy prze­cież ani eme­ry­ta­mi, ani ren­tie­ra­mi… Cze­ka­nie do eme­ry­tu­ry ozna­cza­ło­by dla nas jesz­cze oko­ło dwu­dzie­stu lat zwło­ki. Od­le­gła per­spek­ty­wa, nie­spe­cjal­nie obie­cu­jąca, zbyt nie­pew­na i nie­wy­ra­źna, by jej za­wie­rzyć, by za­wie­sić na niej swo­je na­dzie­je i ma­rze­nia. A na­wet gdy­by­śmy po­cze­ka­li, to kto nam za­gwa­ran­tu­je, że będzie­my cie­szyć się spe­łnio­nym ma­rze­niem w pe­łni sił fi­zycz­nych i bez wi­ęk­szych ogra­ni­czeń?

By­li­śmy świa­do­mi, że nie jest to de­cy­zja z se­rii: „Rzu­cam wszyst­ko i wy­no­szę się w Biesz­cza­dy”. Spo­dzie­wa­li­śmy się, że na­sze do­cho­dy znacz­nie spad­ną. Nie li­czy­li­śmy na le­że­nie na pla­ży i wiecz­ne wa­ka­cje. Nie ucie­ka­li­śmy przed żad­ny­mi pol­ski­mi pro­ble­ma­mi.

Wie­dzie­li­śmy, że na Kre­tę naj­le­piej po­je­chać z wła­sną wi­zją, ma­jąc świa­do­mo­ść, że po­my­sł może nie wy­pa­lić tak od razu, że trze­ba będzie oswo­ić ży­wio­ły, swo­ją nie­cier­pli­wo­ść i nie­pew­no­ść, na­uczyć się mnó­stwa no­wych rze­czy i wło­żyć wie­le wy­si­łku, nie ocze­ku­jąc na­tych­mia­sto­wych efek­tów.

Crete Your Life

Na­sze kre­te­ńskie ma­rze­nie przy­bra­ło for­mę ca­łe­go pro­jek­tu, któ­ry na­zwa­li­śmy _Cre­te Your Life_. Spodo­ba­ła nam się ta swo­ista gra słów. W do­słow­nym tłu­ma­cze­niu z języ­ka an­giel­skie­go to wy­ra­że­nie ozna­cza: „Skreć (skre­tuj) swo­je ży­cie”. Ale wy­star­czy­ło­by w środ­ku sło­wa _cre­te_ wsta­wić li­te­rę „a”, by zmie­ni­ło się ono w _cre­ate_, czy­li „two­rzyć”. Ha­sło przy­pa­dło nam do gu­stu, gdyż wła­śnie za­mie­rza­li­śmy na­sze ży­cie za­rów­no „skre­cić”, jak i wy­kre­ować od nowa.

Od po­cząt­ku wie­dzie­li­śmy, co chce­my ro­bić. Uzna­li­śmy, że na­sza wie­dza o wy­spie jest uni­ka­to­wa. Prze­mie­rza­li­śmy Kre­tę wzdłuż i wszerz od po­nad dwu­dzie­stu lat. I wci­ąż było nam mało! Wci­ąż chcie­li­śmy się uczyć i dzie­lić na­szą pa­sją, przed­sta­wiać Kre­tę po na­sze­mu, pi­sać o niej ar­ty­ku­ły, ro­bić zdjęcia i fil­mi­ki. Ale naj­wi­ęk­szym ma­rze­niem było po­ka­zy­wa­nie na­szych ście­żek w świe­cie rze­czy­wi­stym, ana­lo­go­wym, na żywo. Z za­an­ga­żo­wa­niem, hu­mo­rem i pa­sją. Nie zmie­nia to fak­tu, że to­wa­rzy­szy­ły nam licz­ne wąt­pli­wo­ści:

•jak będzie wy­gląda­ło na­sze już nie wa­ka­cyj­ne, ale co­dzien­ne ży­cie na wy­spie?

•jak po­ra­dzi­my so­bie z re­la­cja­mi z miej­sco­wy­mi lu­dźmi bez do­brej zna­jo­mo­ści języ­ka grec­kie­go?

•jak po­do­ła­my go­spo­dar­skim obo­wi­ąz­kom wła­ści­cie­li domu, sko­ro od za­wsze miesz­ka­li­śmy w blo­ku?

•jak zmie­nią się na­sze re­la­cje, sko­ro będzie­my prze­by­wać ze sobą wła­ści­wie non stop?

•czy na­sza pa­sja po­zwo­li nam się utrzy­mać?

•jak to jest pra­co­wać na wła­sny ra­chu­nek?

•co będzie­my ro­bić poza se­zo­nem, pod­czas kre­te­ńskich zim?

Te i wie­le in­nych py­tań nie da­wa­ły nam za­snąć. Roz­sądek pod­po­wia­dał, żeby się po­rząd­nie za­sta­no­wić i nie dzia­łać po­chop­nie. Może po­win­ni­śmy po­pra­co­wać jesz­cze parę lat, odło­żyć wi­ęcej pie­ni­ędzy, pod­szko­lić się w grec­kim, opra­co­wać kon­kret­ny bu­si­ness plan, a przede wszyst­kim spo­tkać się i po­roz­ma­wiać z lu­dźmi, któ­rzy już zde­cy­do­wa­li się na taki krok? Bo prze­cież: „Wy­żej ne­rek nie pod­sko­czysz”, „Lep­szy wró­bel w ga­rści niż go­łąb na da­chu”, „Wszędzie do­brze, ale w domu naj­le­piej”. Z dru­giej stro­ny: „Te­raz albo ni­g­dy!”, „Kto nie ry­zy­ku­je, ten nie pije szam­pa­na!”, „Dla chcące­go nic trud­ne­go”, „Raz ko­zie śmie­rć!”. Oj, mamy tych lu­do­wych mądro­ści co nie­mia­ra na ka­żdą oka­zję i na ka­żdy stan du­cha.

Ko­niec ko­ńców ro­man­tycz­ny prze­ko­nał roz­wa­żne­go. Na­szą de­cy­zję pod­pa­rły też obiek­tyw­ne, sprzy­ja­jące oko­licz­no­ści: do­ro­sły, sa­mo­dziel­ny syn; spła­co­ny kre­dyt; względ­ne bez­pie­cze­ństwo fi­nan­so­we. Co naj­wa­żniej­sze – obo­je do­świad­cza­li­śmy doj­mu­jącej po­trze­by zmia­ny.

Nie na­ma­wia­my, by przy tego typu de­cy­zjach kie­ro­wać się głów­nie ser­cem i in­tu­icją. Często to wła­śnie roz­sądek pod­su­wa nam naj­lep­sze roz­wi­ąza­nia. To, co spraw­dzi­ło się w na­szym przy­pad­ku, dla ko­goś in­ne­go może być prze­kle­ństwem. Nie ma tu ja­snych re­guł. Trze­ba po­sta­wić na szcze­ro­ść wo­bec sa­mych sie­bie, za­ak­cep­to­wać po­ra­żki, za­po­mnieć o dąże­niu do per­fek­cji, od­pu­ścić pla­no­wa­nie wszyst­kie­go.

Bo czy mo­żna kie­dy­kol­wiek być go­to­wym?
Czy my by­li­śmy go­to­wi?

Za­sta­na­wia­li­ście się kie­dyś, jak by to było spa­ko­wać naj­po­trzeb­niej­sze rze­czy do sa­mo­cho­du i spró­bo­wać ży­cia gdzie in­dziej? Tyl­ko naj­po­trzeb­niej­sze rze­czy… Je­den sa­mo­chód. Je­den prze­jazd. Po­zor­nie pro­ste py­ta­nie: „Co jest po­trzeb­ne?”. Ale czy rze­czy­wi­ście zna­my od­po­wie­dź? A może wie­my je­dy­nie, co jest nam nie­po­trzeb­ne…

Bałagan

Gro­ma­dzi­li­śmy przed­mio­ty, któ­re z nami po­ja­dą. Bra­li­śmy do ręki ka­żdą rzecz i po­dej­mo­wa­li­śmy ty­si­ące drob­nych de­cy­zji. Im wi­ęcej de­cy­zji na tak, tym bar­dziej ro­sła ster­ta przed­mio­tów do za­bra­nia. Im wy­ższa ster­ta, tym wi­ęk­szy ci­ężar, któ­ry nas przy­gnia­tał. W na­szym domu ni­g­dy nie było ta­kie­go ba­ła­ga­nu jak wte­dy. Po­dob­nie zresz­tą jak w na­szym ży­ciu i w na­szych gło­wach. Ogrom spraw do za­ła­twie­nia przed wy­jaz­dem wy­pe­łniał my­śli. De­cy­zja za de­cy­zją, je­den do­ku­ment za dru­gim. Po­wo­li i sys­te­ma­tycz­nie od­ha­cza­li­śmy ko­lej­ne za­ła­twio­ne kwe­stie. Czu­li­śmy się zmęcze­ni, wy­czer­pa­ni, pe­łni wąt­pli­wo­ści.

Spo­gląda­li­śmy ner­wo­wo na wy­pcha­ny po brze­gi sa­mo­chód. Czy rze­czy­wi­ście jest w nim wszyst­ko, co będzie nam po­trzeb­ne? Spa­ko­wa­li­śmy na­wet za­sta­wę do kawy z _Po­ca­łun­kiem_ Klim­ta, srebr­ne sztu­ćce, ni­g­dy nie­uży­wa­ne, któ­re do­sta­li­śmy z oka­zji ślu­bu, ulu­bio­ną pa­tel­nię nie­przy­wie­ra­jącą, kil­ka garn­ków. Czy przy­da­dzą się pu­cho­we kurt­ki i zi­mo­we buty? A ten nie­za­ła­twio­ny druk z NFZ? Co, je­śli oka­że się nie­zbęd­ny?

Może jed­nak opó­źnić wy­jazd o kil­ka dni, spraw­dzić jesz­cze raz, czy wszyst­ko jest za­pi­ęte na ostat­ni gu­zik w spra­wach ban­ko­wych, for­mal­nych, urzędo­wych? Umy­sł nie usta­wał w wy­my­śla­niu ko­lej­nych wątp­li­wo­ści. Za to w cia­łach czu­li­śmy eks­cy­ta­cję. By­li­śmy dziw­nie ufni, spo­koj­ni i zde­cy­do­wa­ni.

Mag­da drżącą ręką do­tknęła klam­ki na­sze­go war­szaw­skie­go miesz­ka­nia i wy­jęła klucz z zam­ka. Od­ru­cho­wo spraw­dzi­ła, czy w tor­bie są ko­mór­ka i do­ku­men­ty. Wsie­dli­śmy do auta. Trzas­nęły drzwi. Ma­rek od­pa­lił sil­nik. Strzep­nęli­śmy na­tręt­ne zna­ki za­py­ta­nia. Ru­szy­li­śmy. Osie­dlo­wy szla­ban za­mknął się za nami ci­cho. Dźwi­ękosz­czel­ne ekra­ny przy au­to­stra­dzie prze­su­wa­ły się za okna­mi ni­czym abs­trak­cyj­ny ob­raz. My­śli ustąpi­ły. Umęczo­ne umy­sły od­pu­ści­ły. Już nic wi­ęcej nie dało się zro­bić. Te­raz zo­sta­ła już tyl­ko dro­ga.

O szó­stej rano prom z Pi­reu­su wpły­nął do por­tu So­uda (czy­taj: Suda). Po raz ko­lej­ny wi­ta­li­śmy się z wy­spą. Tym ra­zem wszyst­ko zda­wa­ło się ja­kieś inne. Wy­je­cha­li­śmy z dol­ne­go po­kła­du za sznu­rem ti­rów i sa­mo­cho­dów oso­bo­wych. Po pra­wej stro­nie sło­ńce bar­wi­ło już zbo­cza pó­łwy­spu Akro­ti­ri, gdzie rok w rok lądo­wa­li­śmy, by spędzić ko­lej­ne kre­te­ńskie wa­ka­cje. Kon­tur Gór Bia­łych po­wo­li wy­ostrzał się w po­ran­nym świe­tle. Mar­co­we po­wie­trze chło­dzi­ło twarz. Od domu w wio­sce Mo­ur­ne dzie­li­ło nas już tyl­ko pó­łto­rej go­dzi­ny jaz­dy. Od domu w War­sza­wie po­nad dwa dni pod­ró­ży. Czu­li­śmy zmęcze­nie, w ci­szy po­ko­ny­wa­li­śmy ko­lej­ne ki­lo­me­try tak do­brze nam zna­nej, opu­sto­sza­łej _eth­ni­kos odos_ (dro­gi kra­jo­wej). Pach­nia­ło świe­żą zie­le­nią i wil­got­ną zie­mią. To za­pach Kre­ty w mar­cu. Na­wet dziś, po kil­ku la­tach na wy­spie, ten spe­cy­ficz­ny aro­mat przy­wo­łu­je dziw­ne uczu­cie lęku i nie­pew­no­ści prze­mie­sza­nych z cie­ka­wo­ścią i uf­no­ścią. Znów po­wra­ca ten mo­ment, gdy sto­imy przed na­szym kre­te­ńskim do­mem z klu­czem w drżącej dło­ni, a je­dy­ne, co mu­si­my zro­bić, to otwo­rzyć drzwi.

Nasze kreteńskie życie rozpoczęło się w nieładzie

Po­mi­mo po­twor­ne­go zmęcze­nia dłu­gą pod­ró­żą nie da­li­śmy so­bie wte­dy ani chwi­li na od­po­czy­nek. Na­tych­miast przy­stąpi­li­śmy do dzia­ła­nia, wy­pe­łnia­jąc za­sta­ną prze­strzeń przed­mio­ta­mi, tak jak­by­śmy czym prędzej chcie­li ją ozna­czyć, za­własz­czyć, wy­ple­nić z niej śla­dy daw­ne­go ży­cia tego domu. Cier­pli­wie zno­si­li­śmy do sa­lo­nu ko­lej­ne przed­mio­ty: na­sze bęb­ny djem­be, tor­by pe­łne bu­tów i ubrań, drew­nia­ną fi­gur­kę kota, kil­ka ko­łder i ksi­ążek, garn­ki i pa­tel­nie, wi­kli­no­we ma­kat­ki z Bor­neo od ple­mie­nia Iban, ku­ba­ńską ma­skę szczęścia z orze­cha ko­ko­so­we­go, ob­raz ma­lo­wa­ny pia­skiem z oazy Ba­ha­riya…

Przed­mio­ty, któ­re wte­dy sta­no­wi­ły cały nasz ru­cho­my do­by­tek, pi­ętrzy­ły się na podło­dze, so­fach, krze­słach i sto­le. Obec­no­ść tych w su­mie nie­zna­czących dro­bia­zgów od­ci­ągnęła na­szą uwa­gę od gro­zy tego mo­men­tu, w któ­rym coś de­fi­ni­tyw­nie się sko­ńczy­ło, ale nic się jesz­cze nie za­częło. Na­sze kre­te­ńskie ży­cie roz­po­częło się w nie­ła­dzie i ba­ła­ga­nie, we wno­sze­niu, w prze­sta­wia­niu, do­pa­so­wy­wa­niu, wy­rzu­ca­niu tego, co nie na­sze.

Nasz kawałek świata

W tych pe­łnych na­pi­ęcia dniach wędro­wa­li­śmy dłu­go i nie­zmor­do­wa­nie po oko­licz­nych ście­żkach, prze­su­wa­jąc co­raz da­lej gra­ni­ce na­sze­go no­we­go świa­ta. Wte­dy po­zna­li­śmy Pa­vlo­sa, któ­re­go pó­źniej na­zwa­li­śmy Zor­bą. Nie było jesz­cze se­zo­nu tu­ry­stycz­ne­go, a my chcie­li­śmy spraw­dzić, kie­dy otwie­ra się wy­śmie­ni­ta ryb­na ta­wer­na na pla­ży Agia Fo­ti­ni. Po­wi­tał nas może sze­śćdzie­si­ęcio­let­ni mężczy­zna, wy­so­ki i szczu­pły. Miał dłu­gie, siwe wło­sy i orli nos. W po­ło­wie mar­ca nie spo­ty­ka się na Kre­cie zbyt wie­lu tu­ry­stów, więc od razu się nami za­in­te­re­so­wał. Jego cie­ka­wo­ść wzro­sła, gdy po­wie­dzie­li­śmy, że je­ste­śmy parą z Pol­ski, któ­ra za­mie­rza tu za­miesz­kać na sta­łe.

– A czym wy się tu­taj zaj­mu­je­cie?

– No, na ra­zie głów­nie cho­dzi­my.

Wca­le go to nie za­sko­czy­ło. Po­pa­trzył na nas uwa­żnie i ze zro­zu­mie­niem po­ki­wał gło­wą.

– Ju­tro idzie­my z przy­ja­ció­łmi w góry – rzu­cił, wska­zu­jąc ręką w kie­run­ku oko­licz­nych wzgórz. – Chce­cie iść?

Pew­nie, że chcie­li­śmy.

– Jak dłu­go będzie­my szli? – Wiel­ko­miej­ska za­po­bie­gli­wo­ść ka­za­ła nam za­dać kil­ka py­tań or­ga­ni­za­cyj­nych.

– Nie wiem, ni­g­dy tam­tędy nie sze­dłem – od­pa­rł Pa­vlos, naj­wy­ra­źniej zdzi­wio­ny na­szym py­ta­niem.

– A ile kosz­tu­je taki trek­king? – za­py­tał Ma­rek, przy­zwy­cza­jo­ny do ko­niecz­no­ści pła­ce­nia za wszyst­ko, co ofe­ru­ją obcy lu­dzie.

Pa­vlos po­pa­trzył na nas z po­li­to­wa­niem.

– Nic, to nie jest ża­den trek­king. Chce­my so­bie po pro­stu po­cho­dzić.

Na­sza cie­ka­wo­ść ro­sła, a per­spek­ty­wa po­zna­nia no­we­go szla­ku wy­da­wa­ła się nie­zwy­kle ku­sząca. Trze­ba było tyl­ko omó­wić szcze­gó­ły ju­trzej­sze­go spo­tka­nia. Gdzie? O któ­rej? Co ze sobą za­brać?

– Daj­cie mi swój nu­mer te­le­fo­nu. Po­twier­dzę wszyst­ko ze zna­jo­my­mi i jesz­cze dzi­siaj do was za­dzwo­nię.

W na­szej wsi jest bar­dzo sła­by sy­gnał, więc po­pro­si­li­śmy Pa­vlo­sa o wy­sła­nie in­for­ma­cji przez Mes­sen­ge­ra albo What­sAp­pa.

– Nie znam się na tym – od­pa­rł, po­ka­zu­jąc małą, po­obi­ja­ną, prze­wi­ąza­ną gum­ką no­kię. – To słu­ży mi tyl­ko do dzwo­nie­nia i od­bie­ra­nia te­le­fo­nów. Nie po­trze­bu­ję in­ter­ne­tu.

Po­pa­trzy­li­śmy na nie­go ze zdzi­wie­niem i z odro­bi­ną za­zdro­ści.

– To jest mój in­ter­net. – Wska­zał pal­cem na tur­ku­so­we i wy­jąt­ko­wo spo­koj­ne jak na tę porę roku mo­rze.

Na­stęp­ne­go dnia wraz z Pa­vlos, Ko­sta­sem i małą gru­pą eks­pa­tów wędro­wa­li­śmy nie­ozna­ko­wa­ną wi­do­ko­wą ście­żką pa­ster­ską, któ­ra co ja­kiś czas zni­ka­ła w chasz­czach, by po chwi­li wy­ło­nić się nie­ocze­ki­wa­nie wśród skał. Nie­ustan­nie to­wa­rzy­szy­ła nam roz­le­gła pa­no­ra­ma po­łu­dnio­we­go wy­brze­ża: od za­to­ki Pla­kias po kli­fy Agios Pa­vlos (patrz: roz­dział 9). Ten nie­zwy­kły skra­wek wy­brze­ża miał stać się na­szym no­wym „open spa­ce’em”, gej­ze­rem wędró­wek, plaż, ta­wern, od­kryć przy­rod­ni­czych i geo­lo­gicz­nych. In­stynk­tow­nie czu­li­śmy, że to wła­śnie będzie nasz ka­wa­łek świa­ta.

Tzatziki

Po po­wro­cie Pa­vlos za­pro­sił nas do sie­bie. Po­mo­gli­śmy mu na­rwać wa­rzyw i zie­le­ni­ny z ogro­du. Przy­go­to­wa­li­śmy pro­sty, smacz­ny po­si­łek. Sma­żo­ne ba­kła­ża­ny, _cho­ria­ti­ki_ (sa­łat­ka grec­ka, patrz: roz­dział 17), _chor­ta_ (dzi­ka zie­le­ni­na) z oli­wą i cy­try­ną. Ach, i jesz­cze tzat­zi­ki.

Na­wet te­raz, gdy skła­da­my za­mó­wie­nie w ta­wer­nie, na ko­niec za­wsze pada nie­odzow­ne: „Ach, i jesz­cze tzat­zi­ki!”. Bo tzat­zi­ki pa­su­ją do wszyst­kie­go: do mi­ęsa, ryby, sa­łat­ki, wa­rzyw z pie­ca i z pa­tel­ni.

Oto prze­pis na naj­prost­sze (i we­dług nas naj­smacz­niej­sze) tzat­zi­ki.

TZAT­ZI­KI

Skład­ni­ki:

•duży umy­ty ogó­rek (nie trze­ba go obie­rać, no, chy­ba że pry­ska­ny)

•6 czu­ba­tych ły­żek sto­ło­wych jo­gur­tu grec­kie­go

•2 ząb­ki czosn­ku (je­śli lu­bisz czosn­ko­wy smak, do­daj 3 lub 4 ząb­ki)

•chlust oli­wy i kil­ka kro­pli wi­ne­gre­tu

•sól, pieprz, opcjo­nal­nie dzi­kie ore­ga­no

•3 oliw­ki

Przy­go­to­wa­nie:

Ze­trzyj ogó­rek na tar­ce z du­ży­mi oczka­mi. Ręką od­sącz go z wody i prze­łóż do mi­ski.

Do­daj jo­gurt, czo­snek prze­ci­śni­ęty przez pra­skę, oli­wę i wi­ne­gret. Wy­mie­szaj wszyst­ko. Do­praw solą, pie­przem i ore­ga­no. Mo­żna do­lać jesz­cze wi­ne­gre­tu, aby za­ostrzyć smak.

Przy­bierz oliw­ka­mi.

Nie ku­puj go­to­wych mie­sza­nek przy­praw do tzat­zi­ki, tak często ofe­ro­wa­nych w skle­pach z pa­mi­ąt­ka­mi. W tym da­niu ro­bo­tę ro­bią gęsty (naj­le­piej ory­gi­nal­ny, grec­ki) jo­gurt, świe­ży czo­snek, oli­wa, wi­ne­gret, sól, pieprz i ewen­tu­al­nie ore­ga­no. Ta­kie skład­ni­ki pra­wie za­wsze mamy w kuch­ni.

Sie­dzie­li­śmy na we­ran­dzie ma­łe­go dom­ku na­sze­go go­spo­da­rza, chle­bem zbie­ra­jąc z ta­le­rza reszt­ki przy­sma­ku. Mil­cze­li­śmy dłu­gą chwi­lę, wpa­tru­jąc się w mo­rze – Pa­vlo­so­wy in­ter­net.

– Gdy by­łem młod­szy, spędzi­łem dwa­dzie­ścia lat na My­ko­nos. To do­bre miej­sce, kie­dy się jest mło­dym. Do Kre­ty trze­ba do­ro­snąć. Kie­dyś na pew­no nie do­ce­ni­łbym jej tak jak te­raz.

– W ta­kim ra­zie je­ste­śmy już chy­ba sta­rzy – stwier­dzi­li­śmy, wzdy­cha­jąc za mło­dy­mi la­ta­mi, któ­re ode­szły.

– Nie je­ste­ście sta­rzy, po pro­stu doj­rze­li­ście do tego miej­sca – żach­nął się Pa­vlos. – Zresz­tą po co roz­ma­wiać o sta­ro­ści i prze­mi­ja­niu? Umie­ra się tyl­ko raz. A żyje co­dzien­nie.3. KRETA WYGOOGLOWANA, CZYLI TURYSTYCZNY FAST FOOD

Elafonisi – jedna ze standardowych atrakcji Krety

Kreteńskie TOP 3

Naj­wi­ęk­sza grec­ka wy­spa? Eeee tam… W li­nii pro­stej to tyl­ko 260 ki­lo­me­trów ze wscho­du na za­chód i mak­sy­mal­nie 60 ki­lo­me­trów w naj­szer­szym miej­scu z pó­łno­cy na po­łud­nie… Prze­cież to żad­ne od­le­gło­ści.

„Za­li­czy­li­śmy pla­że Ba­los, Ela­fo­ni­si i wąwóz Sa­ma­ria. W trzy dni zje­ździ­li­śmy całą Kre­tę” – tak pi­szą w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych, a sko­ro tak pi­szą, to zna­czy, że byli i wie­dzą.

Czy mo­żna zwie­dzić Kre­tę w trzy dni? My nie po­tra­fi­my. Dla nas to ol­brzy­mia wy­spa, któ­rą nie spo­sób „zje­ździć” w je­den, dwa, trzy ty­go­dnie, mie­si­ące, lata ani na­wet przez całe ży­cie…

Wy­god­na dro­ga kra­jo­wa (zwa­na cza­sem na wy­rost au­to­stra­dą) łączy mia­sta pó­łnoc­ne­go wy­brze­ża: od Kis­sa­mos na za­cho­dzie przez Cha­nia, Re­thym­no, Ira­klio, Agios Ni­ko­la­os aż po Si­tia na wscho­dzie. To 300 ki­lo­me­trów i pra­wie pięć go­dzin jaz­dy sa­mo­cho­dem. Ten dy­stans może spra­wiać myl­ne wra­że­nie, że wy­spa jest nie­wiel­ka i mo­żna ją „za­li­czyć” w eks­pre­so­wym tem­pie.

Je­ździ­my i wędru­je­my po Kre­cie od po­nad dwu­dzie­stu lat, te­raz tu miesz­ka­my, a i tak ta wy­sa­dza­na ska­ła­mi za­dzio­ra wci­ąż sta­wia przed nami nowe wy­zwa­nia. Dla­cze­go? Bo Kre­ta to ol­brzy­mi ła­ńcuch gór­ski, po­prze­ci­na­ny wy­jąt­ko­wo pi­ęk­ny­mi wąwo­za­mi, to po­nad ty­si­ąc ki­lo­me­trów po­rwa­nej li­nii brze­go­wej, bo­ga­tej w stro­me kli­fy, po­ła­cie plaż, ukry­te za­tocz­ki. Dy­stan­se prze­mie­rza się tu tra­sa­mi ró­żnej ja­ko­ści, często kręty­mi i ob­fi­tu­jący­mi w „agraf­ki”, któ­re mro­żą krew w ży­łach mniej do­świad­czo­nym kie­row­com. Od­le­gło­ści li­czy się tu­taj nie w ki­lo­me­trach, a w go­dzi­nach. Z po­pu­lar­nych pó­łnoc­nych ku­ror­tów, ulo­ko­wa­nych wo­kół Ira­klio – sto­li­cy Kre­ty – do słyn­nych ró­żo­wych pia­sków pla­ży Ela­fo­ni­si je­dzie się po­nad trzy go­dzi­ny, z za­byt­ko­we­go mia­sta Cha­nia do pal­mo­wej pla­ży Vai na wscho­dzie – po­nad czte­ry.

My też prze­mie­rza­li­śmy kie­dyś ki­lo­me­try au­to­stra­dy ze wscho­du na za­chód, a ka­żdy z niej zjazd otwie­rał przed nami nowe świa­ty do eks­plo­ra­cji. Prze­kra­cza­li­śmy gór­skie ła­ńcu­chy, mo­zol­nie pnąc się po pa­jęczy­nie pod­rzęd­nych dróg. Błądzi­li­śmy, za­wra­ca­li­śmy, do­cie­ra­li­śmy cza­sem gdzie in­dziej, niż za­kła­dał plan. By­li­śmy tro­pi­cie­la­mi nie­do­mó­wień. Dwa­dzie­ścia „Kret” temu wer­to­wa­li­śmy nasz pierw­szy ksi­ążko­wy prze­wod­nik pod kątem zdań wtrąco­nych, tre­ści nie­do­po­wie­dzia­nych, miejsc, któ­re nie do­sta­ły mak­sy­mal­nej licz­by gwiaz­dek. Czu­li­śmy, że to wła­śnie tam kry­je się bo­gac­two. Jed­na wzmian­ka o wąwo­zie czy o ukry­tym sta­no­wi­sku ar­che­olo­gicz­nym bu­dzi­ła w nas in­stynkt my­śli­we­go. By­li­śmy go­to­wi znie­ść naj­wi­ęk­szy upał i nie­wy­go­dy tra­sy, by od­na­le­źć…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: