Kreta. Wyspa, gdzie żyje się teraz - ebook
Kreta. Wyspa, gdzie żyje się teraz - ebook
Ekscytująca podróż po wyspie na styku trzech kontynentów!
Magdalena i Marek Tokarscy – autorzy bloga Crete Your Life – stworzyli książkę, która nie jest tylko zwykłym opisem kolejnych atrakcji, ale owocem ich trwającego ponad dwadzieścia lat zauroczenia tym miejscem. Razem z nimi poczujecie prawdziwy klimat Krety, poznacie codzienne życie i kulturę ludzi tam mieszkających. Autorzy często zbaczają z utartych szlaków, dlatego ich wyprawy prowadzą w zupełnie nieoczekiwane rejony. Jesteście gotowi na rozpoczęcie przygody?
- Czy można zwiedzić Kretę w ciągu trzech dni?
- Czy kafenio to kawiarnia?
- Skąd na Krecie znaleźli się Wenecjanie?
- Czy Kreteńczycy tańczą zorbę?
- Gdzie pędzi się raki?
Na te i wiele innych pytań znajdziecie odpowiedzi w ksiażce!
Jedno jest pewne – Kreta was zaskoczy
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788383171869 |
Rozmiar pliku: | 7,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Plaża Agios Georgios
Zapraszamy na Kretę
Bardzo nam miło, że właśnie czytasz te słowa. Może planujesz wakacje na Krecie, ale nuży Cię już „zaliczanie atrakcji”, a „zorganizowany odpoczynek” stał się dla Ciebie męczący. Może wolisz doświadczać, a nie jedynie oglądać. W swoim tempie, dokładniej, głębiej, ciekawiej.
To nie jest przewodnik po Krecie. Ten znajdziesz pewnie na półce obok albo w internecie.
W książce opowiadamy o naszej trwającej ponad dwadzieścia lat eksploracji wyspy. Ta przygoda, po grecku _peripeteia_ (czytaj: peripetia, co oznacza zresztą nagły zwrot akcji), przywiodła nas do zapomnianej, górskiej, kreteńskiej wioski, gdzie dziś jest nasz dom.
Zapraszamy Cię do wyruszenia w kreteński interior w poszukiwaniu prawdy o wyspie i jej mieszkańcach. Kreta – nie bez powodu nazywana minikontynentem – oferuje nieograniczone możliwości zgłębiania sekretów jej przyrody, historii, kultury, kuchni i tradycji.
Mamy nadzieję, że posiłkując się naszą książką, odkryjesz tę wyspę po raz pierwszy albo kolejny. Tylko dla siebie.
Zdajemy sobie sprawę, że jeśli wybierasz się na Kretę po raz pierwszy, mogą interesować Cię największe atrakcje wyspy z TOP 3. Poświęcamy im rozdział 3. Zachęcamy jednak do zbaczania z utartych szlaków i proponujemy wiele miejsc pomijanych przez turystyczny mainstream.
Skupiamy się na tych regionach Krety, które są nam najbliższe w sensie duchowym i geograficznym. Jesteśmy i zawsze byliśmy miłośnikami kreteńskiego południa, więc w naszej książce znajdziesz gawędy i informacje o miejscowościach, plażach, wędrówkach na południu Krety, głównie w województwach Rethymno i Chania. Nie wypuszczamy się w odległe zakątki wschodniej Krety (co nie znaczy, że ten rejon nie jest wart uwagi). Nie opisujemy też miejscowości turystycznych na północy (poza zabytkowym miastem Rethymno).
Na końcu większości rozdziałów znajdziesz informacje praktyczne o opisywanych miejscach. Podczas planowania wycieczki sprawdź aktualne informacje na stronach obiektów i firm przewozowych (komunikacja publiczna KTEL: www.e-ktel.com/, promy: https://anendyk.gr/).
W naszej książce zachęcamy do wędrówek po Krecie. Szlaki kreteńskie różnią się jednak bardzo od polskich, więc prosimy o rozważne planowanie tras w zależności od własnych możliwości oraz warunków pogodowych. Więcej piszemy o tym w rozdziale 5.
Jesteśmy zakochani w wyspie, co nie znaczy, że nie dostrzegamy jej ciemnej strony. Książka nie dotyka wszystkich aspektów życia na Krecie. To subiektywna opowieść oparta wyłącznie na naszych doświadczeniach.
Greckie słowa i imiona zdecydowaliśmy się zapisywać alfabetem łacińskim. Niestety nie ma w tym zakresie jednolitych zasad i tak na przykład imię Jerzy po grecku może być zapisane jako Georgios, Yorgos, Jorgos (czytaj: Jorgos). Żeby ułatwić lekturę, popularne imiona greckie zdecydowaliśmy się zapisywać fonetycznie, czyli będziemy pisać Jorgos. Inne słowa greckie zapisujemy, stosując łacińskie litery odpowiadające literom greckim. Na potrzeby naszej książki przyjęliśmy też zasadę, że grecką literę χ (czytaj: chi) będziemy zapisywać jako „ch”, natomiast literę ξ (czytaj: ksi) jako „x”.
Podobnie nie istnieją jednolite zasady zapisu nazw miejscowości. Nasze ulubione miasto Rethymno bywa zapisywane jako Retimno, Rethymnon, Retymnon, stolica Krety to Iraklio, Irakleio, Iraklion, Heraklio lub Heraklion. W naszej książce stosujemy formy, z którymi najczęściej się tu spotykamy, czyli Rethymno, Iraklio itp. Nie odmieniamy też nazw miejscowości przez przypadki, a więc używamy wyrażeń typu: w Rethymno, w Chania, do Matala, do Sougia itp.
Zapraszamy zatem do lektury! Mamy nadzieję, że nasza książka pomoże Ci odnaleźć na Krecie wyjątkowe miejsca, poczuć ich niezwykłą atmosferę, poznać wspaniałych ludzi oraz ich tradycje. I – co najważniejsze – uchyli przed Tobą drzwi do niezapomnianych przygód!1. DROGA NA KRETĘ
Droga ku słońcu
Droga na Kretę bywa kręta,
często pod górę i szutrowa.
Zanim wybierzesz się, pamiętaj,
żeby się dobrze przygotować!
Droga na Kretę bywa śliska
i potknąć można się o kamień.
Przeszkód nie dojrzysz czasem z bliska,
więc oprzyj się o moje ramię!
Droga na Kretę bywa niełatwa i czasem jednokierunkowa,
lecz nawet jeśli coś się gmatwa,
to zanuć ze mną takie słowa!
(Tę piosenkę śpiewaliśmy na promie Ankona–Patras podczas przeprowadzki na Kretę, słowa: Marek).
Kreta – Czarodziejka – wołała nas co roku swoim dzikim głosem z czeluści przepastnych wąwozów i ze smaganych wiatrem szczytów. Prowadziła nas po krętych drogach i kozich ścieżkach do ukrytych zatok, zapomnianych wiosek, aż wreszcie przywiodła nas do miejsca, w którym dziś mieszkamy.
Rok 1997 – nasz pierwszy pobyt na Krecie. Dlaczego wybraliśmy akurat tę wyspę? Chyba przez Minojczyków. Tak, bardzo chcieliśmy zobaczyć pałace minojskie (patrz: rozdział 8).
Pierwsze lądowanie w Iraklio – stolicy Krety. W dole widzieliśmy już zbliżającą się taflę morza, a potem suche, zakurzone zarośla i pas lotniska. Wtedy po raz pierwszy nagle, nie wiadomo skąd pojawiły się ekscytacja i niecierpliwość. Dlaczego? Czekały na nas zupełnie nowe pejzaże, zapachy i smaki, których nigdy przedtem nie doświadczyliśmy. W ciałach obudziło się niejasne przeczucie zbliżającej się przygody.
Przygoda
To wyświechtane słowo kojarzymy głównie z dzieciństwem, młodzieżowymi książkami i filmami pełnymi niezwykłych zwrotów akcji. Czy ktoś jeszcze przeżywa przygody? Teraz wakacje są ściśle zaplanowanym wydarzeniem, podczas którego odhaczamy kolejne punkty zgodnie z harmonogramem. A jednak w tamtym momencie, gdy samolot podchodził do lądowania, właśnie to słowo pojawiło się w naszych głowach niczym podmuch rześkiego wiatru, który wywiewa suche, poskręcane liście, odkrywając jasną, pustą przestrzeń. Byliśmy żądni przygód, gotowi, by porzucić wytrenowane od lat schematy działania i zanurzyć się w nieznane.
Nie mieliśmy oczekiwań. Kierowały nami jedynie ciekawość i żądza odkrywania. Wolni od wszelkich opinii, opisów i rad, nie wiedzieliśmy, jak będzie wyglądała droga ani czy cel okaże się jej wart. Ponad dwadzieścia lat temu nie było rozwiniętej sieci asfaltowych tras ani sprytnych aplikacji, GPS-u i internetu. Nawigowaliśmy w oparciu o papierową, pełną tajemnic mapę oraz skąpe i niedokładne drogowskazy, w większości po grecku.
Papierowa mapa
Przez długie lata na ścianie naszego domu wisiała oprawiona w niebieską ramkę pierwsza mapa, z którą podróżowaliśmy po wyspie.
Czy ktoś jeszcze posługuje się takimi mapami? Magda zawsze lubiła się im przyglądać. Podczas naszych podróży były one – oprócz książkowego przewodnika – jedynym drogowskazem na niezliczonych skrzyżowaniach podrzędnych dróg.
Owa papierowa mapa Krety przedstawiała podłużny skrawek lądu spięty na północy wstęgą autostrady i poprzecinany z zachodu na wschód skupiskami poziomic, zwiastujących górskie łańcuchy. Ich południowe zbocza aż do linii morza wydawały się nietknięte ludzką ręką, nieskalane drogą czy nawet ścieżką. Milczały wymownie, obojętne i tajemnicze, skrywając swoje sekrety.
Tak bardzo chcieliśmy sprawdzić, co kryją. Przewodnik mówił o nich niewiele albo wręcz nic, tak jakby wiedza o wyspie była bezdyskusyjna i uporządkowana według kilku miejscowości z rankingiem w postaci przyznawanych gwiazdek.
Studiowanie papierowej mapy przypominało romantyczne obcowanie z mapami skarbów z filmów i książek. Zresztą i nasze mapy szybko upodabniały się do tych tajemniczych, zniszczonych zwitków: porwane na zgięciach od częstego, niewprawnego składania, brudne od kurzu z drogi, poplamione oliwą z sałatki jedzonej gdzieś na trasie. To my decydowaliśmy, jak dotrzeć do skarbu. Nasz wybór nie zawsze prowadził nas do celu, a i mapa bywała omylna – zwodziła nas czasem, pokazując pomarańczowe linie dróg tam, gdzie znajdowaliśmy jedynie _fryganę_ (kolczaste, karłowate rośliny i krzewy porastające zbocza; unosi się nad nimi zapach tymianku i szałwii; wśród nich można spotkać też czystek i rozliczne rośliny bulwiaste, takie jak asfodele czy urginie morskie; uwaga, upadek grozi pokłuciem się o kolczaste krzewinki, takie jak ostry krwiściąg ciernisty – już sama nazwa brzmi przerażająco). Kaleczyliśmy nogi w zaroślach, skóra szczypała od soli, kurzu, potu i oparzeń, ale i tak czuliśmy, że w tej przestrzeni, pachnącej morzem i tymiankiem, tkwi niespożyta energia, z której chcemy czerpać garściami. Zmęczeni, zdenerwowani, głodni, dawaliśmy sobie prawo do tego, by zgubić się wśród kreteńskiego interioru. Bo gubienie się, poszukiwanie drogi i odnajdywanie jej należały do naszej kreteńskiej przygody.
Nie rezerwowaliśmy noclegów przed wylotem. Zwłaszcza że pokoje na wynajem, oznakowane jako _rentrooms_, zmienialiśmy niemal codziennie. Nauczyliśmy się pakować do plecaka minimum niezbędnych rzeczy. Często nie wiedzieliśmy, gdzie przyjdzie nam nocować. Schodziliśmy ze szlaku, wysiadaliśmy z samochodu lub autobusu, opuszczaliśmy prom i wzrokiem szukaliśmy sylwetki babci, stojącej gdzieś na progu rodzinnego pensjonatu i pytającej z uśmiechem, czy my _Want a room_? (Chcieć pokój?). Nie przerażały nas ciasne, niskie łazienki z prysznicem nad toaletą ani stare, trzeszczące łóżka, zachwycaliśmy się za to małym tarasem i karafką _raki_ (kreteńskiego bimbru pędzonego z wytłoczyn winogron, patrz: rozdział 14) w lodówce. Rano pałaszowaliśmy jogurt z orzechami i miodem, popijając go świeżo wyciskanym sokiem pomarańczowym, po czym ruszaliśmy w świat, zachłanni i gotowi na nową przygodę.
Kolekcjonowaliśmy chwile. Takie jak ta, gdy w jednej z górskich wiosek staruszek o lasce wyciągnął z płóciennej torby kiść winogron i wręczył nam ją bez słowa, za to z uśmiechem.
Zapach wolności
Kreta pachniała wolnością. Kronos, nasz kreteński przyjaciel, przyznał, że z tarasu swojej wiejskiej tawerny widzi przestrzeń w promieniu wielu kilometrów. Jego myśl, niczym nieskrępowana, podąża daleko, przez co czuje się bardziej wolny. Nie wyobrażał sobie życia w wielkim mieście, bo gdy wzrok sięga ściany pobliskiego budynku, to i myślom trudniej krążyć dalej i wyżej. Tu jestem orłem – mawiał.
Nas także przepełniało wzruszenie, kiedy wędrowaliśmy po podniebnych, zalanych światłem ścieżkach. Bo jak tu się nie wzruszać, skoro w powietrzu unosi się zapach morskiej bryzy, pinii, smażonych kalmarów i… wolności?
To co, przeprowadzamy się wreszcie na Kretę?
Tę wolność czuliśmy również w czerwcu 2017 roku, gdy zmierzaliśmy na wyspę, by odnaleźć nasz kreteński, wymarzony dom.
Kilka miesięcy wcześniej siedzieliśmy w naszym dwupokojowym mieszkaniu w warszawskich Włochach, oddając się rutynowym zajęciom. Skakaliśmy po kanałach telewizyjnych, na żadnym nie zatrzymując się dłużej niż kilka minut, Magda przeglądała jakiś magazyn. Rzuciła nim nagle w kąt i niby żartem zapytała:
– To co, przeprowadzamy się wreszcie na Kretę?
Pytanie zawisło w cichej przestrzeni pokoju, burząc pozorny spokój wieczoru. Oboje od dawna chcieliśmy się tam przenieść, lecz było to raczej marzenie do spełnienia „kiedyś”, w bliżej nieokreślonej przyszłości. Może za rok, może za dwadzieścia lat, a może nigdy. Magda doskonale wiedziała, że to pytanie padnie na wyjątkowo podatny grunt i że może ono całkowicie odmienić nasze życie.
– Pogadajmy o tym – odparł Marek.
Na stoliku wylądowały butelka ulubionego amarone i dwa kieliszki. To był ten moment, w którym przestaje się marzyć, a zaczyna planować. Tego wieczora z grozą uświadomiliśmy sobie, co czeka nas po podjęciu tak odważnej, szalonej wręcz decyzji. Czy rzeczywiście potrafilibyśmy wywrócić nasze życie do góry nogami, zrezygnować z wygodnych posad w warszawskich korporacjach, zerwać z rutyną, zostawić tu rodzinę, przyjaciół i przenieść się na największą grecką wyspę, która dwadzieścia lat temu kompletnie zawróciła nam w głowach?
Nie byliśmy przecież ani emerytami, ani rentierami… Czekanie do emerytury oznaczałoby dla nas jeszcze około dwudziestu lat zwłoki. Odległa perspektywa, niespecjalnie obiecująca, zbyt niepewna i niewyraźna, by jej zawierzyć, by zawiesić na niej swoje nadzieje i marzenia. A nawet gdybyśmy poczekali, to kto nam zagwarantuje, że będziemy cieszyć się spełnionym marzeniem w pełni sił fizycznych i bez większych ograniczeń?
Byliśmy świadomi, że nie jest to decyzja z serii: „Rzucam wszystko i wynoszę się w Bieszczady”. Spodziewaliśmy się, że nasze dochody znacznie spadną. Nie liczyliśmy na leżenie na plaży i wieczne wakacje. Nie uciekaliśmy przed żadnymi polskimi problemami.
Wiedzieliśmy, że na Kretę najlepiej pojechać z własną wizją, mając świadomość, że pomysł może nie wypalić tak od razu, że trzeba będzie oswoić żywioły, swoją niecierpliwość i niepewność, nauczyć się mnóstwa nowych rzeczy i włożyć wiele wysiłku, nie oczekując natychmiastowych efektów.
Crete Your Life
Nasze kreteńskie marzenie przybrało formę całego projektu, który nazwaliśmy _Crete Your Life_. Spodobała nam się ta swoista gra słów. W dosłownym tłumaczeniu z języka angielskiego to wyrażenie oznacza: „Skreć (skretuj) swoje życie”. Ale wystarczyłoby w środku słowa _crete_ wstawić literę „a”, by zmieniło się ono w _create_, czyli „tworzyć”. Hasło przypadło nam do gustu, gdyż właśnie zamierzaliśmy nasze życie zarówno „skrecić”, jak i wykreować od nowa.
Od początku wiedzieliśmy, co chcemy robić. Uznaliśmy, że nasza wiedza o wyspie jest unikatowa. Przemierzaliśmy Kretę wzdłuż i wszerz od ponad dwudziestu lat. I wciąż było nam mało! Wciąż chcieliśmy się uczyć i dzielić naszą pasją, przedstawiać Kretę po naszemu, pisać o niej artykuły, robić zdjęcia i filmiki. Ale największym marzeniem było pokazywanie naszych ścieżek w świecie rzeczywistym, analogowym, na żywo. Z zaangażowaniem, humorem i pasją. Nie zmienia to faktu, że towarzyszyły nam liczne wątpliwości:
•jak będzie wyglądało nasze już nie wakacyjne, ale codzienne życie na wyspie?
•jak poradzimy sobie z relacjami z miejscowymi ludźmi bez dobrej znajomości języka greckiego?
•jak podołamy gospodarskim obowiązkom właścicieli domu, skoro od zawsze mieszkaliśmy w bloku?
•jak zmienią się nasze relacje, skoro będziemy przebywać ze sobą właściwie non stop?
•czy nasza pasja pozwoli nam się utrzymać?
•jak to jest pracować na własny rachunek?
•co będziemy robić poza sezonem, podczas kreteńskich zim?
Te i wiele innych pytań nie dawały nam zasnąć. Rozsądek podpowiadał, żeby się porządnie zastanowić i nie działać pochopnie. Może powinniśmy popracować jeszcze parę lat, odłożyć więcej pieniędzy, podszkolić się w greckim, opracować konkretny business plan, a przede wszystkim spotkać się i porozmawiać z ludźmi, którzy już zdecydowali się na taki krok? Bo przecież: „Wyżej nerek nie podskoczysz”, „Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu”, „Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”. Z drugiej strony: „Teraz albo nigdy!”, „Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana!”, „Dla chcącego nic trudnego”, „Raz kozie śmierć!”. Oj, mamy tych ludowych mądrości co niemiara na każdą okazję i na każdy stan ducha.
Koniec końców romantyczny przekonał rozważnego. Naszą decyzję podparły też obiektywne, sprzyjające okoliczności: dorosły, samodzielny syn; spłacony kredyt; względne bezpieczeństwo finansowe. Co najważniejsze – oboje doświadczaliśmy dojmującej potrzeby zmiany.
Nie namawiamy, by przy tego typu decyzjach kierować się głównie sercem i intuicją. Często to właśnie rozsądek podsuwa nam najlepsze rozwiązania. To, co sprawdziło się w naszym przypadku, dla kogoś innego może być przekleństwem. Nie ma tu jasnych reguł. Trzeba postawić na szczerość wobec samych siebie, zaakceptować porażki, zapomnieć o dążeniu do perfekcji, odpuścić planowanie wszystkiego.
Bo czy można kiedykolwiek być gotowym?
Czy my byliśmy gotowi?
Zastanawialiście się kiedyś, jak by to było spakować najpotrzebniejsze rzeczy do samochodu i spróbować życia gdzie indziej? Tylko najpotrzebniejsze rzeczy… Jeden samochód. Jeden przejazd. Pozornie proste pytanie: „Co jest potrzebne?”. Ale czy rzeczywiście znamy odpowiedź? A może wiemy jedynie, co jest nam niepotrzebne…
Bałagan
Gromadziliśmy przedmioty, które z nami pojadą. Braliśmy do ręki każdą rzecz i podejmowaliśmy tysiące drobnych decyzji. Im więcej decyzji na tak, tym bardziej rosła sterta przedmiotów do zabrania. Im wyższa sterta, tym większy ciężar, który nas przygniatał. W naszym domu nigdy nie było takiego bałaganu jak wtedy. Podobnie zresztą jak w naszym życiu i w naszych głowach. Ogrom spraw do załatwienia przed wyjazdem wypełniał myśli. Decyzja za decyzją, jeden dokument za drugim. Powoli i systematycznie odhaczaliśmy kolejne załatwione kwestie. Czuliśmy się zmęczeni, wyczerpani, pełni wątpliwości.
Spoglądaliśmy nerwowo na wypchany po brzegi samochód. Czy rzeczywiście jest w nim wszystko, co będzie nam potrzebne? Spakowaliśmy nawet zastawę do kawy z _Pocałunkiem_ Klimta, srebrne sztućce, nigdy nieużywane, które dostaliśmy z okazji ślubu, ulubioną patelnię nieprzywierającą, kilka garnków. Czy przydadzą się puchowe kurtki i zimowe buty? A ten niezałatwiony druk z NFZ? Co, jeśli okaże się niezbędny?
Może jednak opóźnić wyjazd o kilka dni, sprawdzić jeszcze raz, czy wszystko jest zapięte na ostatni guzik w sprawach bankowych, formalnych, urzędowych? Umysł nie ustawał w wymyślaniu kolejnych wątpliwości. Za to w ciałach czuliśmy ekscytację. Byliśmy dziwnie ufni, spokojni i zdecydowani.
Magda drżącą ręką dotknęła klamki naszego warszawskiego mieszkania i wyjęła klucz z zamka. Odruchowo sprawdziła, czy w torbie są komórka i dokumenty. Wsiedliśmy do auta. Trzasnęły drzwi. Marek odpalił silnik. Strzepnęliśmy natrętne znaki zapytania. Ruszyliśmy. Osiedlowy szlaban zamknął się za nami cicho. Dźwiękoszczelne ekrany przy autostradzie przesuwały się za oknami niczym abstrakcyjny obraz. Myśli ustąpiły. Umęczone umysły odpuściły. Już nic więcej nie dało się zrobić. Teraz została już tylko droga.
O szóstej rano prom z Pireusu wpłynął do portu Souda (czytaj: Suda). Po raz kolejny witaliśmy się z wyspą. Tym razem wszystko zdawało się jakieś inne. Wyjechaliśmy z dolnego pokładu za sznurem tirów i samochodów osobowych. Po prawej stronie słońce barwiło już zbocza półwyspu Akrotiri, gdzie rok w rok lądowaliśmy, by spędzić kolejne kreteńskie wakacje. Kontur Gór Białych powoli wyostrzał się w porannym świetle. Marcowe powietrze chłodziło twarz. Od domu w wiosce Mourne dzieliło nas już tylko półtorej godziny jazdy. Od domu w Warszawie ponad dwa dni podróży. Czuliśmy zmęczenie, w ciszy pokonywaliśmy kolejne kilometry tak dobrze nam znanej, opustoszałej _ethnikos odos_ (drogi krajowej). Pachniało świeżą zielenią i wilgotną ziemią. To zapach Krety w marcu. Nawet dziś, po kilku latach na wyspie, ten specyficzny aromat przywołuje dziwne uczucie lęku i niepewności przemieszanych z ciekawością i ufnością. Znów powraca ten moment, gdy stoimy przed naszym kreteńskim domem z kluczem w drżącej dłoni, a jedyne, co musimy zrobić, to otworzyć drzwi.
Nasze kreteńskie życie rozpoczęło się w nieładzie
Pomimo potwornego zmęczenia długą podróżą nie daliśmy sobie wtedy ani chwili na odpoczynek. Natychmiast przystąpiliśmy do działania, wypełniając zastaną przestrzeń przedmiotami, tak jakbyśmy czym prędzej chcieli ją oznaczyć, zawłaszczyć, wyplenić z niej ślady dawnego życia tego domu. Cierpliwie znosiliśmy do salonu kolejne przedmioty: nasze bębny djembe, torby pełne butów i ubrań, drewnianą figurkę kota, kilka kołder i książek, garnki i patelnie, wiklinowe makatki z Borneo od plemienia Iban, kubańską maskę szczęścia z orzecha kokosowego, obraz malowany piaskiem z oazy Bahariya…
Przedmioty, które wtedy stanowiły cały nasz ruchomy dobytek, piętrzyły się na podłodze, sofach, krzesłach i stole. Obecność tych w sumie nieznaczących drobiazgów odciągnęła naszą uwagę od grozy tego momentu, w którym coś definitywnie się skończyło, ale nic się jeszcze nie zaczęło. Nasze kreteńskie życie rozpoczęło się w nieładzie i bałaganie, we wnoszeniu, w przestawianiu, dopasowywaniu, wyrzucaniu tego, co nie nasze.
Nasz kawałek świata
W tych pełnych napięcia dniach wędrowaliśmy długo i niezmordowanie po okolicznych ścieżkach, przesuwając coraz dalej granice naszego nowego świata. Wtedy poznaliśmy Pavlosa, którego później nazwaliśmy Zorbą. Nie było jeszcze sezonu turystycznego, a my chcieliśmy sprawdzić, kiedy otwiera się wyśmienita rybna tawerna na plaży Agia Fotini. Powitał nas może sześćdziesięcioletni mężczyzna, wysoki i szczupły. Miał długie, siwe włosy i orli nos. W połowie marca nie spotyka się na Krecie zbyt wielu turystów, więc od razu się nami zainteresował. Jego ciekawość wzrosła, gdy powiedzieliśmy, że jesteśmy parą z Polski, która zamierza tu zamieszkać na stałe.
– A czym wy się tutaj zajmujecie?
– No, na razie głównie chodzimy.
Wcale go to nie zaskoczyło. Popatrzył na nas uważnie i ze zrozumieniem pokiwał głową.
– Jutro idziemy z przyjaciółmi w góry – rzucił, wskazując ręką w kierunku okolicznych wzgórz. – Chcecie iść?
Pewnie, że chcieliśmy.
– Jak długo będziemy szli? – Wielkomiejska zapobiegliwość kazała nam zadać kilka pytań organizacyjnych.
– Nie wiem, nigdy tamtędy nie szedłem – odparł Pavlos, najwyraźniej zdziwiony naszym pytaniem.
– A ile kosztuje taki trekking? – zapytał Marek, przyzwyczajony do konieczności płacenia za wszystko, co oferują obcy ludzie.
Pavlos popatrzył na nas z politowaniem.
– Nic, to nie jest żaden trekking. Chcemy sobie po prostu pochodzić.
Nasza ciekawość rosła, a perspektywa poznania nowego szlaku wydawała się niezwykle kusząca. Trzeba było tylko omówić szczegóły jutrzejszego spotkania. Gdzie? O której? Co ze sobą zabrać?
– Dajcie mi swój numer telefonu. Potwierdzę wszystko ze znajomymi i jeszcze dzisiaj do was zadzwonię.
W naszej wsi jest bardzo słaby sygnał, więc poprosiliśmy Pavlosa o wysłanie informacji przez Messengera albo WhatsAppa.
– Nie znam się na tym – odparł, pokazując małą, poobijaną, przewiązaną gumką nokię. – To służy mi tylko do dzwonienia i odbierania telefonów. Nie potrzebuję internetu.
Popatrzyliśmy na niego ze zdziwieniem i z odrobiną zazdrości.
– To jest mój internet. – Wskazał palcem na turkusowe i wyjątkowo spokojne jak na tę porę roku morze.
Następnego dnia wraz z Pavlos, Kostasem i małą grupą ekspatów wędrowaliśmy nieoznakowaną widokową ścieżką pasterską, która co jakiś czas znikała w chaszczach, by po chwili wyłonić się nieoczekiwanie wśród skał. Nieustannie towarzyszyła nam rozległa panorama południowego wybrzeża: od zatoki Plakias po klify Agios Pavlos (patrz: rozdział 9). Ten niezwykły skrawek wybrzeża miał stać się naszym nowym „open space’em”, gejzerem wędrówek, plaż, tawern, odkryć przyrodniczych i geologicznych. Instynktownie czuliśmy, że to właśnie będzie nasz kawałek świata.
Tzatziki
Po powrocie Pavlos zaprosił nas do siebie. Pomogliśmy mu narwać warzyw i zieleniny z ogrodu. Przygotowaliśmy prosty, smaczny posiłek. Smażone bakłażany, _choriatiki_ (sałatka grecka, patrz: rozdział 17), _chorta_ (dzika zielenina) z oliwą i cytryną. Ach, i jeszcze tzatziki.
Nawet teraz, gdy składamy zamówienie w tawernie, na koniec zawsze pada nieodzowne: „Ach, i jeszcze tzatziki!”. Bo tzatziki pasują do wszystkiego: do mięsa, ryby, sałatki, warzyw z pieca i z patelni.
Oto przepis na najprostsze (i według nas najsmaczniejsze) tzatziki.
TZATZIKI
Składniki:
•duży umyty ogórek (nie trzeba go obierać, no, chyba że pryskany)
•6 czubatych łyżek stołowych jogurtu greckiego
•2 ząbki czosnku (jeśli lubisz czosnkowy smak, dodaj 3 lub 4 ząbki)
•chlust oliwy i kilka kropli winegretu
•sól, pieprz, opcjonalnie dzikie oregano
•3 oliwki
Przygotowanie:
Zetrzyj ogórek na tarce z dużymi oczkami. Ręką odsącz go z wody i przełóż do miski.
Dodaj jogurt, czosnek przeciśnięty przez praskę, oliwę i winegret. Wymieszaj wszystko. Dopraw solą, pieprzem i oregano. Można dolać jeszcze winegretu, aby zaostrzyć smak.
Przybierz oliwkami.
Nie kupuj gotowych mieszanek przypraw do tzatziki, tak często oferowanych w sklepach z pamiątkami. W tym daniu robotę robią gęsty (najlepiej oryginalny, grecki) jogurt, świeży czosnek, oliwa, winegret, sól, pieprz i ewentualnie oregano. Takie składniki prawie zawsze mamy w kuchni.
Siedzieliśmy na werandzie małego domku naszego gospodarza, chlebem zbierając z talerza resztki przysmaku. Milczeliśmy długą chwilę, wpatrując się w morze – Pavlosowy internet.
– Gdy byłem młodszy, spędziłem dwadzieścia lat na Mykonos. To dobre miejsce, kiedy się jest młodym. Do Krety trzeba dorosnąć. Kiedyś na pewno nie doceniłbym jej tak jak teraz.
– W takim razie jesteśmy już chyba starzy – stwierdziliśmy, wzdychając za młodymi latami, które odeszły.
– Nie jesteście starzy, po prostu dojrzeliście do tego miejsca – żachnął się Pavlos. – Zresztą po co rozmawiać o starości i przemijaniu? Umiera się tylko raz. A żyje codziennie.3. KRETA WYGOOGLOWANA, CZYLI TURYSTYCZNY FAST FOOD
Elafonisi – jedna ze standardowych atrakcji Krety
Kreteńskie TOP 3
Największa grecka wyspa? Eeee tam… W linii prostej to tylko 260 kilometrów ze wschodu na zachód i maksymalnie 60 kilometrów w najszerszym miejscu z północy na południe… Przecież to żadne odległości.
„Zaliczyliśmy plaże Balos, Elafonisi i wąwóz Samaria. W trzy dni zjeździliśmy całą Kretę” – tak piszą w mediach społecznościowych, a skoro tak piszą, to znaczy, że byli i wiedzą.
Czy można zwiedzić Kretę w trzy dni? My nie potrafimy. Dla nas to olbrzymia wyspa, którą nie sposób „zjeździć” w jeden, dwa, trzy tygodnie, miesiące, lata ani nawet przez całe życie…
Wygodna droga krajowa (zwana czasem na wyrost autostradą) łączy miasta północnego wybrzeża: od Kissamos na zachodzie przez Chania, Rethymno, Iraklio, Agios Nikolaos aż po Sitia na wschodzie. To 300 kilometrów i prawie pięć godzin jazdy samochodem. Ten dystans może sprawiać mylne wrażenie, że wyspa jest niewielka i można ją „zaliczyć” w ekspresowym tempie.
Jeździmy i wędrujemy po Krecie od ponad dwudziestu lat, teraz tu mieszkamy, a i tak ta wysadzana skałami zadziora wciąż stawia przed nami nowe wyzwania. Dlaczego? Bo Kreta to olbrzymi łańcuch górski, poprzecinany wyjątkowo pięknymi wąwozami, to ponad tysiąc kilometrów porwanej linii brzegowej, bogatej w strome klify, połacie plaż, ukryte zatoczki. Dystanse przemierza się tu trasami różnej jakości, często krętymi i obfitującymi w „agrafki”, które mrożą krew w żyłach mniej doświadczonym kierowcom. Odległości liczy się tutaj nie w kilometrach, a w godzinach. Z popularnych północnych kurortów, ulokowanych wokół Iraklio – stolicy Krety – do słynnych różowych piasków plaży Elafonisi jedzie się ponad trzy godziny, z zabytkowego miasta Chania do palmowej plaży Vai na wschodzie – ponad cztery.
My też przemierzaliśmy kiedyś kilometry autostrady ze wschodu na zachód, a każdy z niej zjazd otwierał przed nami nowe światy do eksploracji. Przekraczaliśmy górskie łańcuchy, mozolnie pnąc się po pajęczynie podrzędnych dróg. Błądziliśmy, zawracaliśmy, docieraliśmy czasem gdzie indziej, niż zakładał plan. Byliśmy tropicielami niedomówień. Dwadzieścia „Kret” temu wertowaliśmy nasz pierwszy książkowy przewodnik pod kątem zdań wtrąconych, treści niedopowiedzianych, miejsc, które nie dostały maksymalnej liczby gwiazdek. Czuliśmy, że to właśnie tam kryje się bogactwo. Jedna wzmianka o wąwozie czy o ukrytym stanowisku archeologicznym budziła w nas instynkt myśliwego. Byliśmy gotowi znieść największy upał i niewygody trasy, by odnaleźć…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej