Krew - ebook
Krew - ebook
Drugi tom pruszkowskiej trylogii noir! Krew jest równie emocjonująca i okrutna jak pierwsza część powieści Bartosza Szczygielskiego – Aorta. Ten utalentowany autor z doskonałą precyzją wciąga czytelników w brutalny i skomplikowany świat swoich bohaterów, w którym nic nie jest oczywiste.
Gabriel Byś, po tym jak brał udział w strzelaninie, został odsunięty od prowadzenia wszelkich spraw. Prokurator Stachowicz podczas śledztwa w tej sprawie powołał biegłego, który na jego prośbę, skierował Bysia na obserwację psychiatryczną. Gabriel na wpół dobrowolnie udaje się szpitala w Tworkach. Na terenie ośrodka dochodzi do makabrycznego zdarzenia, którego nie da się racjonalnie wyjaśni. Widmo przeszłości zaczyna zbierać swoje żniwo.
Byś nie potrafi przeboleć straty Alicji, jedynej kobiety z którą chciał żyć. Obwinia się o wszystko, co zdarzyło się w ich mieszkaniu. Obwinia także Andrzeja Dziergę,
czyli mafioza urzędującego w Pruszkowie. W Bysiu zaszły zmiany, które sprawiają,
że przestaje wierzyć w sprawiedliwość i sens wykonywania swojej pracy, a jedyne
o czym może myśleć to zemsta i gniew, który nie pozwala mu wrócić do normalnego życia. Podczas pobytu Bysia w Tworkach na terenie zakładu zostaje odnalezione ludzkie, bijące serce. Policja przyjeżdża na miejsce, ale nie jest w stanie dotrzeć do pacjentów. Monika Ruszka postanawia namówić Gabriela do tego, by pomógł jej „od wewnątrz”. Byś ma w zakładzie jednego przyjaciela, który chce by on zajął się czymś innym niż myślenie o zemście. Gabriel podejmuje swoje prywatne śledztwo. To dopiero początek tego, co stanie się w Tworkach. Wkrótce jeden z lekarzy popełnia samobójstwo, a historia zakładu psychiatrycznego ponownie odżywa. Nie pomaga fakt, że do Tworek ściągają tłumy ludzi, którzy wypatrują z znalezionym sercu znaku od… Boga.
Bartosz Szczygielski – urodzony w Elblągu, od ponad ćwierć wieku mieszka w Pruszkowie. Absolwent Wyższej Szkoły Informatyki Stosowanej i Zarządzania WIT. Debiutował opowiadaniem w kwartalniku fantastycznym QFant, by następnie publikować opowiadania w biuletynie CarpeNoctem, stronie Szortal.pl czy magazynie Tekstualia. Za swój tekst „Wyższe piętro” został nagrodzony w 2010 roku wyróżnieniem w ogólnopolskim konkursie literackim „Pigmalion fantastyki”. Jego opowiadania były licznie nagradzane w konkursach literackich. Opowiadanie „Dni naszej hańby” zostało wydane w antologii fantastycznej Ostatni dzień pary, a teksty kryminalne zagwarantowały mu udział w warsztatach literackich na Międzynarodowym Festiwalu Kryminału we Wrocławiu (rok 2013 – warsztaty z Mariuszem Czubajem, rok 2014 – warsztaty z Martą Mizuro) oraz podczas Festiwalu Conrada w Krakowie (warsztaty z Markiem Krajewskim). Brał udział w warsztatach kryminalnych organizowanych przez Maszynę do Pisania (prowadząca Katarzyna Bonda).
Jego opowiadanie znalazło się w antologii Czas zbrodni. Zmyślone kroniki kryminalnego Wrocławia (Wydawnictwo EMG). Współpracuje z takimi portalami kulturalnymi jak Szuflada.net, Stopklatka.pl, Lubimyczytac.pl oraz Vipmultimedia.pl
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-4940-6 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie wiadomo, czy wśród ofiar zamachu byli Polacy.
Spiker modulował głos w taki sposób, by nikt ze słuchaczy nie miał wątpliwości co do rozmiarów tragedii. Facet włączył profesjonalną chrypę, którą można było usłyszeć tylko przy okazji wydarzeń wpływających na losy świata. Przynajmniej w jego mniemaniu. Wybory prezydenckie, powodzie, zamachy terrorystyczne. Lecz wyłącznie te w zasięgu podróży, którą samolot z Warszawy odbywa w czasie, jaki przeciętnie spędza się w sali kinowej. Zdarzenia, do których dochodziło po drugiej stronie świata, nie zasługiwały na modulowanie głosu.
Chrypa coraz częściej gościła na falach ultrakrótkich.
Powtarzalność playlisty zabijała radość słuchania radia z większą skutecznością niż odziani w szlafroki terroryści. Gdy odbiornik radiowy działał przez cały dzień, można było trafnie przewidzieć kolejność emitowanych utworów. Tak samo jak newsów.
On to potrafił.
Wiedział, co utrzymuje zainteresowanie.
Tragedie napędzają każdą redakcję. Słuchacze przestawali wtedy ze sobą rozmawiać. Zamykali się na kilkanaście sekund. Rzecz nie do pomyślenia w świecie, w którym każdy walczy o to, by nie zostać zakrzyczanym. Wystarczyły porozrzucane na chodniku kawałki ludzkiego mięsa, porozbijane witryny sklepów i szkło chrzęszczące pod policyjnymi butami. Jeżeli na miejscu zdarzenia zaobserwowano przewrócony dziecięcy wózek, redakcje wykorzystywały to do maksimum i rozciągały materiał na kilka dni.
Śmierć dziecka to strzał w medialną dziesiątkę.
Dziennik, konsekwentnie publikujący na swojej ostatniej stronie zdjęcia roznegliżowanych pań, przekroczył umowną granicę. Wśród obrazów, które zdążyły w ciągu ostatnich kilkunastu godzin zalać portale, nie znalazł się jeden wyjątkowy. Kobieca ręka urwana na wysokości łokcia. Pomalowane na żółto paznokcie kontrastowały z bladą skórą, fragmentami kostki brukowej i dziecięcą czapeczką leżącą na ziemi. Na kikucie można było nawet dostrzec porozrywane mięśnie, pęknięte kości przedramienia i szpik sączący się na bruk. Należało tylko wytężyć wzrok, bo na podrzędnej jakości papierze szczegóły traciły na wyrazistości. Za to sprzedaż numeru skoczyła przynajmniej o 7 procent.
Redaktor przekazujący informację o zamachu potępił dziennik, który w jego opinii osiągnął dno dziennikarskiej rzetelności już lata temu, gdy na jedynce wydrukował fotografię Waldemara Milewicza. Nie pomogła wtedy czarna wstążka wpisana w jedną z liter bijącego po oczach tytułu. Teraz zastosowano dokładnie ten sam trik, ale tym razem zamiast czernią pierwsza strona raziła czerwienią i dużym zbliżeniem na odciętą kończynę. Wstążka znalazła się w rogu, tuż pod ceną, która tego dnia została podniesiona o 20 groszy.
Całe szczęście radiowa chrypa umiała przekazać także miłe informacje. Portale społecznościowe rozbłysły kolorami czerwieni, błękitu i bieli, gdy miliony użytkowników sieci wyraziły swoje wsparcie dla ofiar zamachu. Rodziny poszkodowanych musiały być urzeczone ilością pozytywnej energii, która trafiała do nich w momencie zmiany zdjęcia profilowego i dodania wirtualnego znicza w komentarzu. Można było wyczuć, że spiker już z większym luzem wspomniał o tym, że pewna modowa blogerka z Koszalina jest cała i zdrowa, bo w ostatniej chwili zrezygnowała ze swojego od dawna planowanego wyjazdu na wakacje.
Wszystkim w pomieszczeniu spadł kamień z serca.
Krótki serwis informacyjny dobiegł końca. W całości zdominowały go doniesienia z pola bitwy, którym stawały się obecnie zatłoczone uliczki miast. Turyści coraz częściej wykreślali ze swojej listy must see kolejne lokalizacje. Wyłączył radio, wstał z łóżka i przejechał ręką po głowie. Pod palcami czuł ostre włoski przebijające się przez skórę. Na czubku było ich znacznie mniej, niż pamiętał. Mieszki włosowe traciły siły, a on nie zamierzał ich reanimować. Postanowił, że pozwoli im odejść z godnością, i zaopatrzył się w maszynkę do golenia. Taką, która pozwalała na szybkie i bezproblemowe pozbycie się resztek tego, co kiedyś z dumą prezentował całemu światu. Zabieg powtarzał co trzy tygodnie. Zawsze w niedzielę wieczorem, gdy z pobliskiego kościoła dobiegały dźwięki dzwonu przywołujące wiernych na ostatnią tego dnia mszę. Na terenie panował wtedy wyjątkowy spokój, przerywany jedynie cichym szumem pędzącej po torach kolejki. Znał jej rozkład jazdy na pamięć.
Widok na kościół odbierał mu budynek z zakratowanymi oknami. Oddalony był raptem o kilkanaście metrów, lecz zazdrościł jego mieszkańcom. Odnowionych wnętrz, łazienek, nowoczesnych łóżek i tego, że przed wejściem stały dwa śmietniki. Obok każdego z nich ktoś postawił żeliwne garnki, pełniące funkcję tymczasowych popielniczek. Tego brakowało mu najbardziej.
Papierosów.
Nachylił się i wyjrzał przez okno. Z grubych krat odpadł kolejny kawałek białej farby. Działo się tak za każdym razem, gdy na zewnątrz zrywał się wiatr. To, co przed kilkudziesięcioma laty musiało uchodzić za szczyt nowoczesności i humanitarnego podejścia, lądowało na ziemi pod wejściem. W błocie tak głębokim, że przy odrobinie samozaparcia można było ukryć w nim kucyka. Samo patrzenie przez zakratowane okno mogło wywołać depresję. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej dwie tabletki.
Promazin.
25 mg.
Miał je schowane na później. Bez nich nie mógł zasnąć. Nocami było najgorzej. Krzyki niosły się po całym budynku. W dzień potrafił to wytrzymać, ale jeżeli miał w ogóle zamknąć oczy, potrzebował czegoś, co odłączy go skutecznie od rzeczywistości. Usiadł na łóżku, włożył tabletki do ust i połknął bez popijania.
Tłumiły to, co z niego zostało.