Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Krokodylek chce się przytulić. Zwierzokształtni. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 lipca 2024
Ebook
29,90 zł
Audiobook
29,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Krokodylek chce się przytulić. Zwierzokształtni. Tom 3 - ebook

Trzecia książka z serii książek o zwierzokształtnych. Nauczyciel wuefu, Tove Ollson wciąż uczy grupę dzieci na zajęciach sportowych dla specjalnie uzdolnionych, która jest tylko przykrywką dla zajęć dla zwierzokształtnych. Z grupy już 4 dzieci wie jakimi są zwierzętami, a wydaje się, że Oskar będzie następnym (jest przekonany że będzie dinozaurem). Jednak całe miasteczko sterroryzowały wieści o grasującym na wolności krokodylu. Nawet państwo Knorcowie przestali przyczepiać się do dzieciaków ze szkoły i w strachu rozdają ulotki o tym, że to ludzie rządzą tym miastem. Jakby tego było mało, szkolny zespół musi się przygotować na nadchodzący konkurs, lecz ich próby ćwiczenia na instrumentach ciągle się nie udają, ponieważ ktoś majstruje przy ich instrumentach.

Co kryje się w pudłach noszonych przez dozorcę Ploszkego? Czy zwierzokształtnym uda się dogadać z krokodylem? Kto będzie następnym uczniem, który odkryje jakim zwierzęciem jest? Kto ciągle majstruje przy instrumentach szkolnego zespołu?

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-8213-2
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DINOZAURY SĄ SUPER!

– Uwaga, teraz allozaur wejdzie za skały i złapie mikroraptora! – Oczy Cleo błyszczały, kiedy jak oczarowana obserwowała akcję na ekranie.

– Patrzcie, jakie ostre kły! – wydusił Oskar. Rany, wyglądało to naprawdę groźnie. Ale wiadomo przecież, że dinozaury to nie misie do przytulania.

– Z tego małego nic nie zostanie – stwierdził Josh tonem eksperta, boksując powietrze raz prawym, raz lewym sierpowym.

Oskar przełknął ślinę. Gdyby był sam, schowałby twarz za poduszką. Ale w obecności Josha (toż to jego kumpel, a do tego najsilniejszy chłopak w szkole) oraz Cleo (toż to dziewczyna!) było to absolutnie wykluczone.

– To prawda, nie ma szans, zostanie z niego musli! – przytaknął Oskar buńczucznie, choć w głębi ducha liczył na coś zupełnie przeciwnego.

– Poczekajcie, to zobaczycie – uspokoiła ich Cleo i włożyła sobie do ust garść chipsów. – Zaraz się zacznie.

Oglądała Superdinozaury tyle razy, że znała tę scenę na pamięć.

– Auć, no i dorwał go! – wydusił Josh z szeroko otwartymi oczami, wskazując na telewizor.

Ziemia drżała, gdy allozaur tupał swoimi ogromnymi nogami, a jego ogon uderzał o ziemię. Potem rozległ się ogłuszający ryk… po nim mrożący krew w żyłach krzyk… i nastała martwa cisza. Cleo chwyciła pilota i wyłączyła telewizor.

– Hej, włącz z powrotem! – zażądał oburzony Josh.

Cleo machnęła ręką.

– Mikroraptory uratują małego w ostatniej chwili – powiedziała.

Potem spojrzała zaciekawiona na Oskara.

– I? – zapytała. – Poczułeś coś? Coś się zadziało?

Oskar wziął głęboki wdech. Do tej pory wstrzymywał oddech w oczekiwaniu.

– Ja… nie wiem. – Spojrzał niepewnie na swoje ciało.

– Odwróć się – powiedziała Cleo.

Oskar czuł się głupio, ale posłusznie stanął do nich tyłem.

Cleo pokręciła głową.

– Ani śladu dinozaura – powiedziała.

– Nic ci z tyłka nie wyrosło, że tak powiem – zawyrokował Josh, gdy i on obejrzał Oskara. – Ani jedna twoja komórka się nie przemieniła.

– Przecież mi się nie śniło! – prychnął Oskar.

Od czasu nocy namiotowej z grupą zwierzokształtnych miał stuprocentową pewność, że jest dinozaurokształtny. Kiedy wszyscy razem siedzieli przy przyczepie pana Olssona, poczuł, że przy pupie wyrósł mu długi, pokryty łuskami ogon. Co prawda po kilku sekundach zniknął, ale w każdym razie była to częściowa przemiana. Niestety, od tamtego czasu nic więcej się nie wydarzyło.

Josh i Cleo wzruszyli ramionami ze współczuciem. Spędzili u Oskara całe niedzielne popołudnie, oglądając Superdinozaury. Wszystkie cztery części, prawdziwy maraton filmowy. Widok dinozaurów na ekranie miał pomóc Oskarowi w przemianie. Westchnął. Dlaczego było to dla niego takie trudne? Merle, Finnowi, Einsteinowi i Wilhelminie już się udało. Gdyby udało się i jemu, byłoby ich już pięcioro.

Inna sprawa, że do niedawna żadne z nich nie wiedziało, że jest zwierzokształtnym człowiekiem. A mówiąc dokładniej – aż do dnia, kiedy w szkole w Niedźwiedzim Polu pojawił się Tove Olsson ze swoją miniaturową świnką, którzy wskazali ich jako kandydatów na zajęcia ze zwierzokształtności.

– Może musisz zjeść coś, co jedzą dinozaury – zasugerował Josh. – U Einsteina to podziałało.

Fakt, wystarczyło, że Einstein pomyślał o marchewce, i od razu zamieniał się w zająca polnego. Miał natomiast inny problem: było mu trudno przemienić się z powrotem w człowieka.

– No to co, mam zjeść pterozaura? – Oskar stuknął się w czoło.

– Tak, kupimy ci jednego w supermarkecie – zarechotał Josh.

– Głuptasy – jęknęła Cleo. – Dla waszej informacji: największe dinozaury, takie jak na przykład brachiozaur, były roślinożercami. A i tak ważył osiemdziesiąt ton.

– Kawał byka! – zdziwił się Oskar. – Jeżeli jestem brachiozaurem, to szkolny ogród będzie w złym stanie. Jeden oddech i z ukochanego ogródka Marudzińskiej zostanie pustynia.

– A co, jeśli jesteś innym zwierzęciem? – zasugerował Josh.

– Najlepsze, co możesz zrobić, to ponownie usiąść w nocy przed przyczepą pana Olssona i czekać, czy to się powtórzy – podpowiedziała Cleo, pakując swoje filmy. – Może akurat jesteś zwierzęciem nocnym.

– Takim, które wyje do księżyca – zakpił Josh. – Auuu!

– Bzdury – prychnął urażony Oskar. Nie był żadnym wilkiem, tylko dinozaurem! Jutro na zajęciach ze zwierzokształtności poprosi pana Olssona o odpowiednią wskazówkę.

Po pożegnaniu Josha i Cleo Oskar zszedł do piwnicy i usiadł przy swojej perkusji. Grał najdziksze kawałki, jakie przyszły mu do głowy, wyładowując na bębnach całe swoje rozczarowanie. Gdy do piwnicy przyszła mama, by zawołać go na obiad, był zlany potem.

Luzie była sama w domu. Przykucnęła w ogrodzie zimowym przed wybiegami dla Roszpunki i Kopciuszka. Właściwie nie był to prawdziwy ogród zimowy, a jedynie balkon ze szklanymi przesuwanymi drzwiami na czwartym piętrze. Ale mama Luzie nazywała balkon ogrodem zimowym, bo tak brzmiało bardziej elegancko.

– Roszpunko, Kopciuszku – zawołała dwa złote chomiki Luzie i odgarnęła za ucho kilka niesfornych kosmyków.

Pierwsza z jamy wyszła Roszpunka. Położyła przednie łapki na dłoni Luzie i z radością zaczęła pałaszować liść sałaty. Kopciuszek był trochę bardziej nieśmiały. Chwycił plasterek gruszki, wsunął go do kieszonki w policzku i uciekł z powrotem do swojej kryjówki.

Luzie dostała Roszpunkę i Kopciuszka na urodziny. Ale ponieważ gryzonie bez przerwy się kłóciły (złote chomiki to samotnicy, o czym dowiedziała się dopiero po czasie), każda z nich dostała swój własny wybieg. Wybiegi były trzypiętrowe, aby chomiki mogły kopać norki i podziemne przejścia, tak jak lubią. W związku z tym Luzie musiała sprzątać dwa wybiegi, co było dość denerwujące.

Luzie ponownie odgarnęła niesforne kosmyki włosów za ucho. Następnie wyczyściła kuwety, wymieniła trochę ściółki, uzupełniła wodę i karmę w miseczkach. Wtedy zabrzęczał jej telefon komórkowy. To była wiadomość od Aliny:

Idziesz na łyżwy? Elisa też będzie. Buziaki, Alina.

Nie, nie mam ochoty. Luzie

Chodź! Będzie super! Bez ciebie jest nudno.

Wolę pograć na komputerze.

Kiedyś Luzie spędzała każdą wolną chwilę na włóczeniu się z Aliną i Elisą. Odkąd dołączyła do klubu sportowego dla osób o specjalnych uzdolnieniach, czasami dochodziło między nimi do sporów. Przyjaciółki nieustannie dręczyły Luzie pytaniami o to, co robiła na lekcjach pana Olssona na siódmej godzinie.

Jednak klub sportowy był tylko przykrywką, a prawdziwy charakter zajęć musiał pozostać tajemnicą. Prawdę znali tylko ona, Merle, Finn, Einstein, Wilhelmina i kilkoro innych dzieci z klas 4A i 4B. Nawet rodzice nie mogli być wtajemniczeni. Zresztą, co Luzie miałaby im powiedzieć? „Wiecie co, potrafimy zamieniać się w zwierzęta, a pan Olsson uczy nas, jak to robić”? Na początku ona sama nie mogła w to uwierzyć.

W tym momencie w drzwiach balkonowych pojawiła się Jolanda Eder, mama Luzie.

– Luzie, pamiętasz o tym, żeby poćwiczyć grę na flecie? – Zanim Luzie zdążyła odpowiedzieć, mama pogłaskała ją po włosach i zapytała: – Czesałaś się dzisiaj?

– Taa, czesałam – mruknęła Luzie. – Jutro poćwiczę na flecie – powiedziała, po czym wstała i pobiegła do swojego pokoju.

Zirytowana spojrzała w lustro. Dzisiaj czesała włosy już ze sto razy. Ostatnio robiły, co chciały, i sterczały we wszystkich kierunkach. Próbowała nawet spryskać je lakierem do włosów. Dało to tylko tyle, że teraz włosy nim śmierdziały. „Dziwne” – pomyślała. Nigdy wcześniej nie przeszkadzał jej ten zapach. Może potrzebowała nowego szamponu do włosów marki Be-you? „Wyjątkowy połysk i gładkość – odkryj w sobie gwiazdę” – kusiła reklama. Luzie związała włosy w warkocz. Jutro po szkole kupi ten szampon.ZAGADKOWE PUDŁA

Jak co poniedziałek rano, krótko przed ósmą uczniowie szkoły w Niedźwiedzim Polu maszerowali głośno przez dziedziniec, maszerowali obok dużego kasztanowca, maszerowali po korytarzach i przez aulę.

Tiffy, biało-szara szkolna kotka, zręcznie przemykała między nogami dzieci. Weszła po schodach i udała się prosto do gabinetu dyrektora. Eleganckim muśnięciem ogona zamknęła drzwi, wskoczyła na fotel dyrektorski i się przemieniła.

Gdyby ktoś teraz wszedł do gabinetu, zastałby tam panią dyrektor Bockelmann przy pracy, tak jak co dzień. To, że ona i Tiffy były jedną i tą samą postacią, było jej tajemnicą. Dyrektorka, podobnie jak około dwudziestu jej uczniów, była zwierzokształtna.

Opiekun Ploszke również był mocno pochłonięty pracą. Wyjmował ze swojego vana jedno po drugim wielkie pudła i taszczył je do szkoły. Karli warczał na każdego, kto zanadto zbliżył się do jego pana, niczym prawdziwy pies stróżujący. Tyle że nie był rottweilerem, a jamnikiem na krótkich nóżkach.

Dozorca przygarnął tego małego przybłędę dopiero niedawno. To była miłość od pierwszego wejrzenia, choć maczała w tym rękę (a raczej raciczkę) Meluzyna. Ale pan Ploszke tego nie wiedział, a Karliego to nie obchodziło.

Paweł Ploszke otarł pot z czoła i złapał oddech. Skrzynie były ciężkie, każda ważyła co najmniej ze dwadzieścia pięć kilo. Wzrok dozorcy błądził po terenie szkoły. Droga do hali sportowej była zamieciona, żwir na placu zabaw starannie zagrabiony, a trawnik za szkołą świeżo skoszony. W przyczepie też nic się nie działo. Zwłaszcza to miejsce chciał mieć na oku.

Wtedy dozorca zauważył brązowo-białe coś, co zygzakiem przemierzało szkolny trawnik. Łasica albo coś podobnego. Zwierzę w dzikim pędzie próbowało znaleźć schronienie w krzakach. Ale dwa lub trzy susy od celu nadleciała sowa i złapała łasicę za kark.

Dozorca Ploszke zmrużył oczy. Walka na śmierć i życie? Karli schował się za nim i szczekał donośnie. Łasica wiła się i kłapała zębami. Sowa nie odpuszczała, dziko trzepocząc skrzydłami. W końcu oba zwierzaki potoczyły się za przyczepę, sczepione ze sobą w kulkę z piór i futra, i zniknęły z pola widzenia.

Dozorca Ploszke wzruszył ramionami i podniósł kolejną skrzynię. Niech zwierzaki załatwią to między sobą. Gdyby zobaczył, co właśnie teraz działo się za przyczepą, uznałby, że najwyższy czas wybrać się na urlop.

– Hej, puść moje skrzydło! – oburzyła się sowa. – Nie wolno jeść kolegów. Trzecia reguła zwierzokształtnych, mózgu!

– Na kolegów nie wolno polować – zapiszczała łasica i wypluła dwa pióra. – Też trzecia zasada, pani mądralińska.

Sowa wydała coś w rodzaju syknięcia i uderzyła łasicę swoim pierzastym ogonem.

– Jeden zero dla mnie.

– Ożeż ty! – zaprotestowała łasica, zerwała się na równe łapy i rzuciła się na sowę. – Czekaj tylko…

Ale wtedy zabrzmiał dzwonek i oboje musieli udać się na lekcje.

Tove Olsson obserwował wszystko ze swojej przyczepy. Jego zwierzokształtni byli świetną bandą i naprawdę lubił ich wszystkich. Z uśmiechem usiadł w swoim hamaku, który rozwieszał w przyczepie na noc. Nie lubił wstawać wcześnie, co nie do końca pasowało do łosia. Ale jego lekcje zaczynały się dopiero na siódmej godzinie, a hałasujące dzieciaki nie przeszkadzały mu w drzemce.

Inne zdanie na ten temat mieli mieszkający po sąsiedzku hodowcy królików. Małżeństwu Knorców ciągle coś przeszkadzało. Niedawno postawili przy płocie urządzenie do mierzenia poziomu hałasu. Oczywiście przed lekcjami i po lekcjach, a także podczas przerw urządzenie nieustannie świeciło się na czerwono. „W tej chwili pewnie świeci się już na ciemnoczerwono” – pomyślał Tove Olsson z uśmiechem.

Wtedy obok jego stóp na hamaku poruszyła się Meluzyna. Chrumkając, świnka wygrzebała się spod koca i podpełzła do wezgłowia. Gdy się tam znalazła, dała panu Olssonowi swoim krótkim ryjkiem wielkiego buziaka na dzień dobry i spojrzała na niego wzrokiem żądnym przygód.

– Masz rację – powiedział ze śmiechem pan Olsson i zsunął się z hamaka. – Zróbmy coś na śniadanie.

– Uwaga! – obładowany kolejnym pudłem i czerwony od wysiłku dozorca Ploszke próbował przebić się przez zatłoczoną aulę. – Zróbcie przejście!

Kawałek za nim dreptali Merle i Finn. Oboje mieli zarumienione twarze, rozczochrane włosy i żwir pod paznokciami.

– Co on tam ma takiego ważnego? – zapytała zdziwiona Merle.

Finn wzruszył ramionami i strzepnął z koszulki małe sowie piórko. Potem przez drzwi szkoły prześlizgnął się Einstein, jak zawsze w ostatniej chwili i z rozwiązanymi sznurówkami.

– Zapomniałem z domu pieniędzy na wycieczkę do zoo – wysapał bez tchu.

Merle wyszczerzyła zęby. Einstein często bywał trochę niezorganizowany.

– Mogę pożyczyć ci trochę kasy – zapewniła go. – Moja matka dała mi dychę.

Nagle między nich wbiegł Oskar.

– Zróbcie miejsce! – zatrąbił. – Oto skrzynia z zapasami do sklepiku. – Pogładził się po brzuchu z uśmiechem.

– O taaak, moje życie jest uratowane – jęknął Josh, jakby był na skraju śmierci głodowej. – Panie dozorco, proszę zarezerwować dla mnie trzy bułeczki cynamonowe, dwie kanapki z serem, dwa kartoniki mleka czekoladowego i pięć żelkowych węży!

Dozorca uniósł brwi, bez słowa minął sklepik i skierował się ku schodom na pierwsze piętro.

– Jeszcze lepiej, dostaniemy prywatną dostawę prosto do klasy – powiedział Finn, unosząc oba kciuki z zadowoleniem.

Pozostali z wrzaskiem ruszyli za dozorcą. Ale on zamiast do ich sali skierował się do gabinetu dyrektorki. Stały tam już dwa pudła tej samej wielkości.

– Więc nie będzie dla nas jedzenia? – zapytał rozczarowany Josh. – Wszystko dla pani Bockelmann. Robi imprezę czy co?

– Wkrótce dowiecie się, co tam jest – odpowiedział dozorca Ploszke – Ze mnie nic nie wyciągniecie.

– Och, proszę – błagała Merle.

– Najszanowniejszy panie dozorco – spróbowała Wilhelmina, patrząc na niego wiernym psim spojrzeniem, które jako pudlokształtna opanowała do perfekcji. – Jesteśmy bardzo ciekawi.

– Niech pan nam da chociaż wskazówkę – dodała Cleo.

Wokół dozorcy zebrała się już połowa klasy 4B.

– Czas, żebyście poszli do swojej sali – burknął pan Ploszke i zszedł na dół bez dalszych wyjaśnień.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: