Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Król i osioł oraz inne humoreski - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 grudnia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Król i osioł oraz inne humoreski - ebook

Mark Twain, właściwie Samuel Langhorne Clemens (1835-1910) – amerykański pisarz pochodzenia szkockiego, satyryk, humorysta. Do jego najbardziej znanych powieści należą ‘Przygody Tomka Sawyera’ (1876), ‘Przygody Hucka’ (1884) i ‘Książę i żebrak’ (1881). Pisarz William Faulkner nazwał Twaina „ojcem amerykańskiej literatury”. (Za Wikipedią). Niniejszy zbiorek zawiera humoreski: ‘Pioruny’, ‘Dzieje niegrzecznego chłopczyka’, ‘Nasz włoski cicerone’, ‘Dzieje grzecznego chłopczyka’, ‘Jak redagowałem „Dziennik” w Tennessee’, ‘Król i osioł’, ‘Awantura z dyfterytem’, ‘Interview’, ‘Moje notatki paryskie’, ‘Literatura wspaniałomyślnych uczynków’, ‘Szlachetny pudel’, ‘Życzliwy pisarz’, ‘Obraz’, ‘Trup w obłokach, czyli dzieje maszyny latającej w powietrzu’, ‘Wyrok śmierci’.
Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7950-910-2
Rozmiar pliku: 799 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PIORUNY

— Tak, łaskawy panie — rzekł Mac Williams, — ciągnąc rozpoczęte opowiadanie — obawa przed piorunami — to jedna z najnieprzyjemniejszych chorób ludzkich, jakie możemy zanotować! Najczęściej spotykamy ją u kobiet, ale niekiedy ta choroba zdarza się także i u mężczyzny, a nawet i u małego pieska. Strach ten tem bardziej jest niemiłym, że odbiera człowiekowi zupełnie panowanie nad sobą. Ani jeden rodzaj lęku nie działa na nas w sposób podobny. Nadomiar złego osobnik, ogarnięty tą chorobą, nie zastanawia się nad nią i nie wstydzi się jej. Kobieta, która nie lęka się ani djabła ani myszy, traci wszelkie panowanie nad sobą, gdy tylko mignie błyskawica. Wprost litość bierze wtedy patrzeć na nią...

A zatem obudziłem się, jak już panu mówiłem, naskutek rozdzierającego duszę krzyku:

— Mortimer! Mortimer!

Słowa te huczały mi w uszach, a nie mogłem zrozumieć, skąd pochodzi wołanie. Przebudziwszy się ostatecznie, wyciągnąłem przed siebie ręce w ciemności i rzekłem:

— Ewelino, czego krzyczysz? Co się stało? Gdzie jesteś?

— Zajrzyj do alkowy... Powinieneś się wstydzić, że możesz tu leżeć i spać, gdy na dworze taka burza!...

— Co znowu? Czyliż może się wstydzić ten, kto śpi?

— Tak, boś ty przecież nigdy nie próbował się wstydzić... Mortimerze!... Wszak sam wiesz o tem dobrze.

Po chwili dobiegł mych uszu przytłumiony szloch, i szorstkie słowa, które już — już miały się wyrwać z moich ust, gdzieś się ulotniły. Zamiast tego rzekłem:

— Doprawdy, żałuję, moja droga... Jestem szczerze zasmucony... wcale nie miałem zamiaru... Chodź tu i...

— Mortimerze!

— Chryste Panie! O cóż ci chodzi, moja droga?

— Czy ty leżysz w łóżku?

— Naturalnie.

— Wstawaj czemprędzej! Myślałam, że ty więcej troszczysz się o swe życie dla mnie i dla dzieci, niż dla samego siebie.

— Ależ moja droga...

— Nie mów do mnie, Mortimerze! Ty wiesz dobrze, że niema gorszego i bardziej niebezpiecznego miejsca, niż łóżko w czasie takiej burzy. We wszystkich książkach możesz to wyczytać. A ty leżysz sobie w niem i spokojnie wystawiasz swe życie na niebezpieczeństwo! Bóg wie, poco, chyba tylko przez skłonność do kłótni, dowodzeń, roztrząsań i...

— Ależ, Ewelino, jak Boga kocham... Nie jestem wcale w łóżku, ja...

Zdanie moje przerwała błyskawica, po której rozległ się przeraźliwy krzyk mistress Mac Williams i straszne uderzenie piorunu.

— Masz więc! Masz rezultat! O, Mortimerze, jak możesz być na tyle zepsutym, aby zaklinać się w takiej chwili?...

— Ależ ja wcale się nie zaklinam. I piorun bynajmniej nie był rezultatem tego, co powiedziałem. Stałoby się to nawet, gdybym ani słowa nie powiedział i ty to dobrze wiesz, Ewelino, a również powinnaś wiedzieć przynajmniej to, że skoro atmosfera przesiąknięta jest elektrycznością, to...

— Naturalnie, teraz zaczniesz dowodzić, dowodzić, dowodzić... Nie rozumiem, jak możesz tak postępować, wiedząc dobrze, że tu niema piorunochronu i że twoja biedna żona i dzieci znajdują się w śmiertelnem niebezpieczeństwie...

— Co ty robisz? zapalasz zapałkę? — W takiej chwili! Tyś chyba zupełnie rozum postradał!...

— Do djabła! O cóż ci chodzi? Przecież tu ciemno, jak w duszy niewierzącego! i...

— Rzuć, rzuć to natychmiast! Czyś już naprawdę postanowił zrobić z nas wszystkich ofiary? Przecież wiesz chyba, że nic tak nie przyciąga pioruna, jak światło!...

Jest! — (Krat... — trach... — trach... — trach... — trach...) Oooo... słuchaj!... Widzisz, coś ty narobił!...

— Nie, wcale tego nie widzę. Zapałka mogłaby wywołać błyskawicę, ale — o ile mi wiadomo — nie może ściągać burzy! Za to mogę ci ręczyć. Jednakowoż nawet błyskawicy nie wywołuje, ponieważ gdyby piorun runął w moją zapałkę, to byłby to traf zupełnie wyjątkowy, jeden na miljon, że tak powiem. Raz nawet w Dollimont, taki szczególny wypadek...

— Wstydź się, Mortimerze! Patrzymy teraz śmierci w oczy, a ty w tak uroczystej chwili zdolny jesteś do takich przemówień... Jeżeli ty nie masz chęci żyć... Mortimerze!...

— Cóż znowu?

— Czy modliłeś się dziś wieczorem?

— Ja, ja... Chciałem, ale akurat w tej samej chwili począłem obliczać, ile razy będzie trzynaście pomnożone przez dwanaście i... (Fet... krat!... bum!... bum!... — trrach!...)

— Oooo! przepadliśmy, przepadliśmy bezpowrotnie! Jak mogłeś wyrazić się w podobny sposób w takiej chwili?!

— Ależ przecież wtedy nie było jeszcze takiej chwili! Przecież nie było ani jednego obłoczka na niebie! Skądże mogłem wiedzieć, że wkrótce zacznie się taka kanonada z powodu takiego małego przekroczenia! Wymówki twe zupełnie nie są na miejscu, a to tem bardziej, że to się zdarza tak rzadko. Nie opuszczam przecież ani jednej modlitwy — odkąd sprowadziłem swoją bezbożnością trzęsienie ziemi — cztery lata temu...

— Mortimerze, co ty mówisz?! Zapomniałeś chyba zupełnie o żółtej febrze!

— Moja droga! wciąż mi ciskasz w twarz ten wyrzut co do żółtej febry! — Tymczasem jest on pozbawiony wszelkiej podstawy... Memfis leży tak daleko — a czyliż podobna, by moje przeoczenie religijne mogło zaraz dosięgnąć tak oddalonego miejsca? Nie, gotów już jestem raczej wziąć na siebie trzęsienie ziemi, ponieważ to odbywało się w sąsiedztwie, ale nie mogę odpowiadać za wszelkie...

(Fet... krat!... bum... bum... bum... trrrach!...)

— O, mój Boże, mój Boże! mój Boże!... Jestem jak najmocniej przekonana, że piorun uderzył w cośkolwiek — o Mortimerze! Nie ujrzymy już więcej dnia jutrzejszego, i jeżeli to może przynieść ci korzyść, to zapamiętaj sobie, że twoje okrutne słowa... Mortimerze!

— Noo?...

— Twój głos, Mortimerze — brzmi tak, jak gdybyś stał obok komina?

— Zbrodnię tę właśnie popełniłem w tej chwili.

— Wynoś się stamtąd natychmiast! Tak jak gdybyś umyślnie postanowił zgubić nas wszystkich. Czyliż nie wiesz, że niema lepszego przewodnika dla pioruna, jak komin? No, gdzież ty się teraz znajdujesz?

— Stoję przy oknie.

— Na Boga! Tyś chyba zmysły postradał! Odejdź stamtąd, odejdź natychmiast! Nawet dzieci przy piersiach, i te już wiedzą, że nie wolno stać przy oknie podczas burzy... Boże! Boże! Wiem, że więcej nie ujrzę dnia jutrzejszego... Mortimerze!

— No co?

— Co to za szelest?... Co ty robisz?

— Staram się wyszukać w szafie marynarkę.

— Rzuć ją czemprędzej! Jestem przekonana, żeś ty gotów ubrać się w taką odzież, chociaż wiesz dobrze, że wszyscy poważni uczeni zgadzają się w tem, iż tkaniny sukienne przyciągają pioruny. O, Panie! Panie! Niedość, że życie człowieka narażone jest na niebezpieczeństwo wskutek przyczyn naturalnych, a tu jeszcze on sam robi to wszystko, co zwiększa niebezpieczeństwo... Nie śpiewaj, proszę cię! Jak możesz robić coś podobnego!

— Nie wiem, co w tem jest złego.

— Mortimerze, wszakże nie raz, a sto razy mówiłam ci, że śpiew powoduje wstrząśnienie powietrza, które przerywa wpływ fluidu elektrycznego, a zatem... Boże mój, dlaczegoż to przyszła ci myśl otwierania drzwi?

— Zmiłuj się, kobieto; cóż ci to szkodzi?

— Co szkodzi? Przecież to śmierć! Każdy, ktokolwiek choć odrobinę zainteresował się tym przedmiotem, wie, że robiąc przeciąg, jak gdyby zapraszamy w ten sposób grom do siebie... Ale ty źle zamknąłeś drzwi... zamknij je mocniej... i prędzej chodź tu, gdyż zginiemy wszyscy! O, jakie to okropne być w takiej chwili zamkniętą z warjatem!... Co ty tam robisz, Mortimerze?

— Nic. Chcę poprostu otworzyć kran z wodą. W pokoju gorąco i duszno. Pragnę odświeżyć sobie twarz i ręce.

— Tyś się wściekł chyba! Właśnie woda najbardziej przyciąga pioruny! Zamknij kran czemprędzej. O Boże, przecieżem pewna, że nic na świecie już nas nie zbawi? Mortimerze, a to co takiego?

— To?... To obraz. Zrzuciłem go niechcący.

— A więc ty stoisz koło ściany! Odejdź zaraz! I znów o mało co nie zakląłeś! Jak ty możesz być aż do tego stopnia zepsutym człowiekiem, żeby narażać na niebezpieczeństwo całą rodzinę?... Mortimerze, czyś zamówił dla siebie jasiek, jakem cię o to prosiła?

— Nie, zapomniałem o tem.

— Zapomniałeś? To cię może życie kosztować. Gdybyś miał jasiek, to mógłbyś go na środku pokoju położyć, i leżeć na nim. — Wtedy czułbyś się zupełnie bezpiecznym. Chodź tu, ale chodź prędzej, dopóki jeszcze nie narobiłeś nowych nieostrożności.

Próbowałem wleźć do alkowy, ale tam niepodobna się było zmieścić we dwoje, — przy drzwiach zamkniętych, doprawdy, mogliśmy się tam podusić. Usiłowałem wyleźć, lecz nie mogłem, wreszcie po pewnym czasie udało mi się to zrobić. Ale żona znowu mnie zawołała:

— Mortimerze, zresztą może się coś da zrobić dla twego ocalenia. Podaj mi książkę niemiecką, która leży na końcu półki i podaj świecę. Tylko nie zapalaj jej, nie, daj mi zapałkę ja sama zapalę. W książce tej są odnośne wskazówki.

Znalazłem książkę, za cenę rozbitej wargi i kilkunastu drobiazgów, które zrzuciłem w ciemności. Małżonka moja zamknęła się w alkowie wraz ze swą świecą i dała mi spokój na kilkanaście minut. Następnie znowu zawołała:

— Mortimerze, a to co?

— Nic. Poprostu... Kot.

— Kot? O, biada nam! Złap go czemprędzej i schowaj do umywalni! Prędzej, mój drogi, prędzej! Koty mają w sobie elektryczność! Jestem pewna, że włosy mi posiwiały w ciągu tej nocy.

I znowu usłyszałem głuche szlochanie. — Gdyby nie to — to za nic w świecie nie poważyłbym się na takie ryzykowne przedsięwzięcie w ciemności.

Nie zwlekając, rzuciłem się w pogoń za kotem, przez krzesła i wszelkiego rodzaju przeszkody, zaopatrzone w dodatku w ostre kanty. Ostatecznie udało mi się schwycić i wepchnąć kota do komody, zdobycz ta kosztowała mnie dużo, gdyż mebli w tej gonitwie połamałem co najmniej za czterysta dolarów, a i nogi moje dość ucierpiały. Wkrótce z zamkniętej alkowy doleciały mnie głuche słowa:

— W książce tej, Mortimerze, powiedziane, że najlepiej stanąć na stole w pośrodku pokoju. Nogi stołu winny być izolowane zapomocą złego przewodnika elektryczności. To znaczy, żeś powinien wstawić nogi w szklane banieczki... (Fet... krach!... bum!... bum!... trrrach!...!) Oj, oj, oj! Słyszałeś, jaki piorun? Mortimerze, śpiesz się, dopóki jeszcze piorun nie uderzył w ciebie!

Znalazłem tedy i szczęśliwie doniosłem szklanki, ale udało mi się zachować z nich w całości tylko cztery, reszta potłukła się. Dokonawszy izolacji nóg stołu, zwróciłem się po dalsze instrukcje.

— Mortimerze, tu oto stoi: „Während eines Gewitters entferne man Metalle, wie z. B. Uhren, Ringe, Schlüssel u. s. w. von sich und halte sich auch nicht an solchen Stellen auf, wo viele Metalle beieinander liegen, oder mit anderen Körpern verbunden sind, wie an Herden, Ofen, Eisengittern und drgl”. Co to znaczy, Mortimerze? Jak to rozumieć, czy tak, że należy metale trzymać przy sobie, czy też przeciwnie, powinno się trzymać w odległości?

— Doprawdy nie wiem. Zdaje mi się, że sens tego określenia jest nieco niejasny. — Zresztą, wszystkie niemieckie wskazówki bywają mniej lub więcej niejasne. Jednakże myślę, że sens tego zdania jest taki, iż należy trzymać metale przy sobie.

— Tak, jeżeli rozpatrzeć tę rzecz, to rzeczywiście jak gdyby tak wypadło... Przecież i piorunochrony opierają się na tej zasadzie, jak ci wiadomo. Włóż swój hełm strażacki, Mortimerze! Odlany jest z metalu.

Wydobyłem i nałożyłem hełm, to tak niezgrabne i ciężkie okrycie głowy, szczególnie nieprzyjemne w taką noc letnią, w dusznym, zamkniętym pokoju. Zwłaszcza, że nawet mój nocny szlafrok, jak mi się wydawało w tej chwili, obciskał moje ciało bardziej, niż to było potrzebne...

— Mortimerze, sądzę, że trzeba zabezpieczyć środek twego korpusu. Włóż, proszę cię, szablę milicjanta.

— Teraz, Mortimerze, musisz w jakikolwiek sposób zabezpieczyć nogi; proszę cię, załóż ostrogi.

Milcząc, spełniłem i to; starając się przytem opanować niezadowolenie, o ile to było w mych siłach.

— Mortimerze, w książce stoi: „Das Gewitterläufen ist gefährlich, weil die Glocke selbst, sowie der durch das Läuten veranlasste Luftzug und die Höhe des Turmes den Blitz anziehen können”. . Mortimerze, czy ma to znaczyć, że niebezpiecznie jest nie dzwonić we dzwony kościelne podczas burzy?

— Tak, jak się zdaje, to właśnie miano tu na myśli; mniemam, że powinno to znaczyć, iż biorąc pod uwagę wysokość dzwonnicy i brak przeciągów, byłoby bardzo niebezpiecznie (sehr gefährlich) nie dzwonić we dzwony podczas burzy. Prócz tego czyś nie spostrzegła, że w tem zdaniu...

— Mniejsza o to, Mortimerze. Nie trać cennego czasu na puste rozmowy! Przynieś wielki obiadowy dzwonek, wisi na prawo w przedpokoju. Prędzej! Mortimerze, mój drogi! Jesteśmy teraz prawie bezpieczni... O, mój drogi, teraz wierzę, że ostatecznie będziemy ocaleni!

Nasz mały letni domek stoi na szczycie wysokiego wzgórza, panującego nad doliną. W sąsiedztwie znajduje się kilka ferm, a najbliższa jest odległą od nas o trzysta lub czterysta jardów.

Kiedy stojąc na krzesełku, dzwoniłem przez siedm czy ośm minut tym okropnym dzwonkiem, naraz ktoś całą mocą szarpnął za nasze okiennice i jaskrawe światło ślepej latarki wtargnęło do pokoju. A jednocześnie ktoś ochrypłym głosem zawołał:

— Co tu się dzieje?!

Mnóstwo głów ludzkich wsunęło się w okno i wszystkie oczy ze zdumieniem spoglądały na mój nocny strój i na moje bojowe atrybucje.

Upuściłem na ziemię dzwonek i, zawstydzony, zeskoczyłem z krzesełka, mówiąc:

— Nic, moi przyjaciele... Tylko zaszedł tu pewien nieład, spowodowany przez burzę. Usiłowałem odciągnąć pioruny...

— Burza? Pioruny? Co panu jest, panie Mac Williams? Taka cudowna, gwieździsta noc... Wszakże żadnej burzy nie było!

Wyjrzałem przez okno i ze zdumienia nie byłem w stanie wymówić przez kilka chwil ani słowa.

Wreszcie rzekłem:

— Nic a nic nie rozumiem. Widzieliśmy najwyraźniej błyskawice przez story i okiennice i słyszeliśmy grzmoty...

— Jaka szkoda, że nie pomyśleliście o tem, aby podnieść story i spojrzeć na szczyt tego wysokiego wzgórza! Oto słyszeliście huk armaty, to zaś co widzieliście, to były przecież fajerwerki...

Albowiem — trzeba wam wiedzieć — telegraf przyniósł pewne wiadomości o północy. Wybrany został Garfield i oto cała awantura.

— Tak, mister Twain, jak już powiedziałem panu zaraz na początku — dodał mister Mac Villiams — wskazówki, tyczące się zabezpieczenia ludzi przed skutkami piorunów, są tak dobre i jest ich tak wiele, że jest to dla mnie wprost niezrozumiałem, dlaczego niektórzy ludzie godzą się na to, by uderzał w nich piorun.

Powiedziawszy to, ujął za torbę podróżną i parasol, i wyszedł, ponieważ pociąg dochodził już do miasta, w którym Mac Williams stale mieszkał.DZIEJE NIEGRZECZNEGO CHŁOPCZYKA

Był sobie na świecie niedobry chłopiec, którego nazywano Jim — mimo iż, jeśli państwo zechcecie wejrzeć w te sprawy, przekonacie się, że źli chłopcy w książkach szkolnych prawie zawsze noszą imię James. Dziwne, że ten właśnie nazywał się Jim, ale na to niema rady.

Jim ten nie miał chorej matki — pobożnej matki, która byłaby chora na suchoty i chętnie zeszłaby do grobu, by odpocząć wreszcie, gdyby nie kochała była tak bardzo swego syna i nie lękała się, że ludzie będą dlań zbyt surowi i bezlitośni, skoro jej zbraknie. Większość złych chłopców w książkach szkolnych zwie się James’ami i posiada chore matki, które uczą ich modlitwy wieczornej, nucą im żałosnym a czułym głosem kołysankę do snu, a potem całują ich na dobranoc, klęczą koło ich łóżka i płaczą.

Z tym jednak chłopcem sprawa się miała zupełnie inaczej. Nazywał się Jim, a matka jego była jak najzdrowsza, nie miała ani suchot, ani wogóle nic takiego. Była zdrowa, jak ryba, i wcale nie odznaczała się pobożnością, przytem wcale nie niepokoiła się o Jima. Mówiła, że jeżeli Jim nawet skręci szyję, to mała będzie szkoda. Niech skręci! Usypiała go zawsze klapsami i nigdy nie całowała na pożegnanie; przeciwnie, wychodząc z pokoju, targała go za uszy.

Razu pewnego ów zły chłopak ukradł klucz od śpiżarki, wlazł tam, najadł się konfitur, a do słoika dolał nafty, aby matka nie zauważyła braku. I podczas tej operacji nie ogarnął go wcale nagły lęk, ani głos tajemniczy nie szepnął mu wcale: „Czy to dobrze nie słuchać mamy? Czy to nie grzech tak robić? Dokąd idą niegrzeczni chłopcy, zjadający konfitury swych dobrych, miłych mam?” I nie ukląkł zły Jim wcale i nie przyrzekł nigdy więcej nie być złym i nie wstał z lekkiem, szczęśliwem sercem i nie poszedł powiedzieć tego swej mamusi i prosić ją o przebaczenie, a ona nie pobłogosławiła go ze łzami dumy i wdzięczności w oczach. Nie. Tak dzieje się ze wszystkimi innymi niegrzecznymi chłopcami w książkach szkolnych, lecz — chociaż jest to bardzo dziwne — z Jimem wszystko działo się inaczej. Jim pożarł konfitury, rzekł „klawo!” (według swej wulgarnej manjery) — poczem zalał słoik naftą i znowu rzekł: „klawo!” i zaśmiał się, dodając, że „stara wścieknie się chyba, gdy to ujrzy”... Gdy zaś ujrzała, Jim począł zaklinać się, że nic o niczem nie wie, poczem matka zbiła go rózgą, i płakał on, nie ona. Wszystko w tym chłopcu było niezwykłe, — wszystko z nim działo się inaczej, niż dzieje się z niegrzecznymi James’ami w książkach szkolnych.

Razu pewnego Jim wlazł na jabłoń fermera Ecrone’a poto, by kraść jabłka; gałąź złamała się, to prawda, ale Jim nie spadł i nie złamał sobie ręki i nie pogryzł go duży pies fermera i Jim nie przeleżał kilku tygodni w łóżku i nie wpadł w skruchę i nie stał się grzecznym chłopcem. O, nie! Nakradł jabłek, ile wlazło, poczem najspokojniej w świecie zlazł z drzewa; z psem doskonale dał sobie radę, cisnąwszy weń z całej siły cegłą, gdy pies nadbiegł, by go rozszarpać. Jest to rzeczywiście dziwne, gdyż nic podobnego nigdy nie zdarzyło się w tych miłych książeczkach w kolorowych okładkach, przedstawiających mężczyzn w fałdzistych surdutach, podobnych do jaskółczego ogona, w kapeluszach podobnych do dzwona i nazbyt krótkich spodzienkach, kobiety zaś w sukniach kończących się gdzieś pod pachami i bez krynolin. Nic podobnego nie zdarza się w żadnej książce szkolnej naszych amerykańskich szkółek niedzielnych.

Innym razem Jim skradł mały scyzoryk swemu nauczycielowi, a lękając się, że zostanie wykryty i obity, wsunął scyzoryk w czapkę George’a Wilsona, syna biednej wdowy pani Wilson, chłopca moralnego, najbardziej przykładnego chłopca we wsi, który zawsze słuchał matki i nigdy nie mówił nieprawdy, kochał swe lekcje i ubóstwiał szkółkę niedzielną. I kiedy scyzoryk wypadł mu z czapki i biedny George zwiesił głowę i poczerwieniał, jak gdyby w poczuciu winy, a zasmucony nauczyciel musiał zarzucić mu kradzież i już, już zamierzał opuścić rózgę na jego drżące plecy — siwowłosy, nieprawdopodobny sędzia z sądu pokoju nie ukazał się nagle pomiędzy nimi, nie wyciągnął uroczyście ręki i nie oświadczył:

— Nie ruszajcie tego szlachetnego chłopca, tam oto stoi przestępca! Przechodziłem właśnie podczas pauzy koło szkoły i — niezauważony przez nikogo — widziałem, jak dokonane zostało przestępstwo!

I po tem wszystkiem Jim’a nie obito rózgami, a czcigodny sędzia, z zalanemi od łez oczami, nie wygłosił uczniom kazania i nie wziął Georga Wilsona za rękę i nie oświadczył, że taki chłopiec godzien jest lepszego losu i nie kazał mu przyjść później do siebie, by mieszkał z nim pod jednym dachem, zamiatał mu biuro, palił w piecu, biegał za posyłkami, rąbał drzewo, studjował prawo, był pomocnym żonie sędziego w gospodarstwie, zaś z całego pozostałego czasu korzystał dla swej zabawy, a za to wszystko otrzymywał po czterdzieści centów na miesiąc i rozkoszował się swem szczęściem. Nie; tak byłoby się działo w książkach, ale tak nie stało się z Georgem. Żaden stary krętacz sądowy nie wmieszał się do tej sprawy, to też przykładny chłopiec George Wilson dostał lanie, Jim zaś cieszył się z tego, dlatego, że Jim, proszę państwa, nienawidził przykładnych chłopców. Jim mówił, że „wstrętne mu są te zmokłe kury”. Ot, jak się wyrażał ten zły, niegrzeczny chłopiec.

Ale najdziwniejszem ze wszyskiego, co działo się z Jim’em, było to, że pojechał on łódką w niedzielę i nie utonął; innym zaś razem spotkała go burza, gdy łapał ryby w niedzielę i nie został zabity przez piorun!

Państwo możecie przejrzeć wszystkie książki szkółek niedzielnych wstecz od dnia dzisiejszego aż po dzień narodzenia Chrystusa i nigdzie nie spotkacie nic podobnego. O nie! przeciwnie, przeczytacie tam, że wszyscy niegrzeczni chłopcy, którzy jeździli łódką w niedzielę, niechybnie musieli utonąć i że wszystkich niegrzecznych chłopców, których spotkała burza podczas łowienia ryb w niedzielę — koniecznie musiał zabić piorun. Łódki z niegrzecznymi chłopcami zawsze wywracają się w niedzielę i zawsze bywa burza, gdy niegrzeczni chłopcy w niedzielę łapią ryby. W jaki więc sposób ocalał Jim — to doprawdy jest dla mnie zagadką.

Ten Jim, jak się zdaje, był zaczarowany, tak, napewno tak być musiało. Wszystko mu uchodziło płazem. Jim nawet podsunął słoniowi w menażerji paczkę tytuniu i słoń nie zmiażdżył mu czaszki trąbą. Innym razem zakradł się do bufetu po wodę miętową i wcale nie napił się przez omyłkę witrjolu. „Zwędził” ojcu fuzję, z którą polował co niedzielę i mimo to ani razu nie ustrzelił sobie trzech czy czterech palców. Raz w gniewie walnął swą najmłodszą siostrzyczkę w czoło, ale ona nie męczyła się w bólu w ciągu długich dni letnich i nie umarła ze słowami czułości na wargach, słowami, które zdwoiły cierpienia jego szarpiącego się serca. Nie, ona to przeżyła. A wreszcie, Jim uciekł z domu i wstąpił do marynarki, ale wróciwszy do ojczyzny, nie zatęsknił i nie poczuł się osamotnionym na świecie, dowiedziawszy się, że drodzy jego sercu śpią na spokojnym cmentarzu, a porośnięty winem dom jego dzieciństwa tak się zapadł w ziemię, że pozostał po nim tylko dach. O, nie! Jim wrócił do domu pijany, jak szewc, i na samym progu ojczyzny — dostał się do komisarjatu.

Wreszcie wyrósł i ożenił się, spłodził chmarę dzieci i raz w nocy zmiażdżył im wszystkim głowy siekierą; uszło mu to jakoś bezkarnie, zbogacił się wreszcie na swoich podłościach i oszustwach; a teraz jest najbardziej niepoprawnym hultajem w swojej wsi ojczystej, cieszy się ogólnem poważaniem i został wybrany do Sejmu.

Sami więc, państwo, widzicie, że żadnemu niegrzecznemu James’owi z podręczników szkółek niedzielnych nigdy się nie wiodło tak dobrze, jak temu bezbożnemu, zaczarowanemu Jim’owi.NASZ WŁOSKI CICERONE

Doprawdy, nie mogę się powstrzymać, aby nie poświęcić tu kilku słów chwale Michała Anioła Buonarotti...

Aczkolwiek wielbię wszechmocny genjusz Michała Anioła, człowieka wielkiego zarówno w poezji, malarstwie, rzeźbie jak i architekturze, słowem we wszystkiem, do czego przyłożył rękę — to jednak nie mogę się zgodzić na to, aby mię ktoś Michałem Aniołem częstował na śniadanie, na drugie śniadanie, na obiad, na podwieczorek i na kolację, pominąwszy drugie tyle razy w przerwach między tem a owem. Pozatem lubię rozmaitość. A tymczasem ot, choćby w Genui, wszystko zrobiono podług planów i wzorów Michała Anioła; w Medjolanie znów, czego sam nie narysował lub nie namalował — to zostało narysowane lub namalowane przez jego uczniów; jezioro Como również przez niego zostało namalowane i wogóle, czy w Padwie, czy w Weronie, czy w Bolonji lub Wenecji — nie usłyszysz, bracie, nic innego od ciceronów, prócz Michała Anioła Buonarotti!

We Florencji on również wszystko malował, lub do wszystkiego, co widzimy, robił wzory, a jeżeli nawet sam się do czego nie przyłożył swą artystyczną ręką, to wtedy zadowalniał się tem, że siadał sobie na swym ulubionym kamieniu, aby się przypatrywać robocie... Kamienie te, naturalnie, pokazywali nam przewodnicy i trzeba było je podziwiać. W Pizie również wszystko, co widzieliśmy, było zrobione podług planów Michała Anioła, oprócz prastarej wieży, ale i tę wieżę napewnoby on robił, gdyby nie to, że stoi tak krzywo... Również on, a nie kto inny, dał projekt na katedrę św. Piotra, on dał projekt grobowca papieża, projekt Panteonu, projekty mundurów gwardji papieskiej, regulacji Tybru, projekt Watykanu, Kolosseum, Kapitolu, skały Tarpejskiej, pałacu Barberinich, kościoła św. Jana z Lateranu, Kampanji, via Appia, siedmiu wzgórz Rzymu, łaźni Karakalli, wodociągów Klaudjusza i Cloaci Maximae. On, nieśmiertelny, stworzył to miasto wieczne, w którem namalował wszystko, co się dało namalować, chociaż rzeczoznawcy i podręczniki wszystkiemu temu zaprzeczają. To też mój serdeczny przyjaciel, dr. Daniel, zawołał razu pewnego na cicerona..........................
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: