Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Król Maciuś Pierwszy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
14,99

Król Maciuś Pierwszy - ebook

Po stracie rodziców Maciuś zostaje królem. Szybko zrywa z etykietą rozpieszczonego dziecka i stara się wprowadzić własne rządy. Gdy w kraju wybucha wojna, Maciuś wraz z przyjacielem Felkiem wyrusza na front. Młody król wprowadza wiele reform, a nawet tworzy dziecięcy sejm! Niestety królestwo osłabione dziecięcymi rządami znów najeżdżają sąsiedzi.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8074-496-7
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

JANUSZ KORCZAK

Więc kiedy byłem taki jak na tej foto­gra­fii, sam chcia­łem zro­bić wszystko, co tu napi­sane. A potem zapo­mnia­łem i teraz jestem stary. I już nie mam ani czasu, ani sił, żeby wojny pro­wa­dzić i do ludo­żer­ców jeź­dzić. A foto­gra­fię taką dałem, bo ważne jest, kiedy naprawdę chcia­łem być kró­lem, a nie – kiedy o królu Maciu­siu piszę. I myślę, że lepiej dawać foto­gra­fię kró­lów, podróż­ni­ków i pisa­rzy, kiedy nie byli jesz­cze doro­śli i sta­rzy, bo tak – to się zdaje, że oni od razu byli mądrzy i ni­gdy nie byli mali. I dzieci myślą, że nie mogą być mini­strami, podróż­ni­kami i pisa­rzami, a to nie­prawda.

Doro­śli wcale nie powinni czy­tać mojej powie­ści, bo są w niej roz­działy nie­sto­sowne, więc nie zro­zu­mieją i będą się wyśmie­wali. Ale jak chcą koniecz­nie, niech spró­bują. Prze­cież doro­słym nie można zabro­nić, bo nie posłu­chają – i co im kto zrobi?A TO TAK BYŁO…

A to tak było…

Dok­tor powie­dział, że jeżeli król w trzy dni nie wyzdro­wieje, będzie bar­dzo źle.

Dok­tor tak powie­dział:

– Król jest ciężko chory i jeżeli w trzy dni nie wyzdro­wieje, to będzie źle.

Wszy­scy się bar­dzo zmar­twili, a naj­star­szy mini­ster wło­żył oku­lary i zapy­tał się:

– Więc co się sta­nie, jeżeli król nie wyzdro­wieje?

Dok­tor nie chciał wyraź­nie powie­dzieć, ale wszy­scy zro­zu­mieli, że król umrze.

Naj­star­szy mini­ster bar­dzo się zmar­twił i wezwał mini­strów na naradę.

Zebrali się mini­stro­wie w wiel­kiej sali, zasie­dli na wygod­nych fote­lach przy dłu­gim stole. Przed każ­dym mini­strem leżał na stole arkusz papieru i dwa ołówki: jeden ołó­wek zwy­czajny, a drugi z jed­nej strony nie­bie­ski, z dru­giej strony – czer­wony. A przed naj­star­szym mini­strem stał jesz­cze dzwo­nek.

Drzwi mini­stro­wie zamknęli na klucz, żeby nikt nie prze­szka­dzał; zapa­lili lampy elek­tryczne – i nic nie mówili.

Potem naj­star­szy mini­ster zadzwo­nił tym dzwon­kiem i powie­dział:

– Teraz będziemy radzić, co robić. Bo król jest chory i nie może rzą­dzić.

– Ja myślę – powie­dział mini­ster wojny – że trzeba zawo­łać dok­tora. Niech powie wyraź­nie, czy może króla wyle­czyć, czy nie.

Mini­stra wojny bar­dzo się bali wszy­scy mini­stro­wie, bo zawsze nosił sza­blę i rewol­wer, więc go się słu­chali.

– Dobrze, zawo­łajmy dok­tora – powie­dzieli mini­stro­wie.

Zaraz posłali po dok­tora, ale dok­tor nie mógł przyjść, bo aku­rat sta­wiał kró­lowi dwa­dzie­ścia cztery bańki.

– Trudno, musimy zacze­kać – powie­dział naj­star­szy mini­ster – a tym­cza­sem powiedz­cie, co zro­bimy, jeżeli król umrze?

– Ja wiem – powie­dział mini­ster spra­wie­dli­wo­ści. – Według prawa po śmierci króla wstę­puje na tron i rzą­dzi naj­star­szy syn kró­lew­ski. Dla­tego też nazy­wają go następcą tronu. Jeżeli król umrze, na tro­nie zasią­dzie jego naj­star­szy syn.

– Kiedy król ma tylko jed­nego syna.

– Wię­cej nie potrzeba.

– No tak, ale syn kró­lew­ski to jest mały Maciuś – jakże on może być kró­lem? Maciuś nawet pisać nie umie.

– To trudno – odpo­wie­dział mini­ster spra­wie­dli­wo­ści. – W naszym pań­stwie jesz­cze takiego wypadku nie było, ale w Hisz­pa­nii, w Bel­gii i w innych jesz­cze pań­stwach zda­rzało się, że król umie­rał, zosta­wia­jąc małego synka. I to małe dziecko musiało być kró­lem.

– Tak, tak – powie­dział mini­ster poczty i tele­grafu – ja widzia­łem nawet marki pocz­towe¹ z foto­gra­fią takiego małego króla.

– Ale sza­nowni pano­wie – powie­dział mini­ster oświaty – to nie­moż­liwe prze­cież, żeby król nie umiał pisać ani racho­wać, żeby nie umiał geo­gra­fii ani gra­ma­tyki.

– I ja tak myślę – powie­dział mini­ster finan­sów. – Jakże król będzie mógł robić rachunki, jak będzie mógł roz­ka­zy­wać, ile trzeba wydru­ko­wać nowych pie­nię­dzy, jeżeli nie umie tabliczki mno­że­nia?

– Naj­gor­sze, moi pano­wie – powie­dział mini­ster wojny – że takiego małego króla nikt się nie będzie bał. Jak on sobie pora­dzi z żoł­nie­rzami i gene­ra­łami?

– Ja myślę – powie­dział mini­ster spraw wewnętrz­nych – że takiego małego króla nie tylko żoł­nie­rze, ale nikt nie będzie się bał. Będziemy mieli cią­gle strajki i bunty. Za nic nie mogę ręczyć, jeżeli Maciu­sia zro­bi­cie kró­lem.

– Ja nic nie wiem, co będzie – powie­dział cały czer­wony ze zło­ści mini­ster spra­wie­dli­wo­ści. – Wiem jedno: prawo każe, żeby po śmierci króla zasiadł na tro­nie jego syn.

– Ależ Maciuś jest za mały! – krzyk­nęli wszy­scy mini­stro­wie.

I na pewno wyni­kłaby okropna kłót­nia, ale w tej chwili otwo­rzyły się drzwi – i wszedł na salę amba­sa­dor zagra­niczny.

Dziwne się może wyda, że amba­sa­dor zagra­niczny wszedł na posie­dze­nie mini­strów, kiedy drzwi były zamknięte na klucz. Więc muszę powie­dzieć, że kiedy poszli zawo­łać dok­tora, zapo­mnieli zamknąć drzwi. Nie­któ­rzy nawet mówili póź­niej, że to była zdrada, że mini­ster spra­wie­dli­wo­ści naumyśl­nie zosta­wił drzwi otwarte, bo wie­dział, że ma przyjść amba­sa­dor.

– Dobry wie­czór! – powie­dział amba­sa­dor. – Przy­cho­dzę tu w imie­niu mego króla i żądam, żeby kró­lem został Maciuś Pierw­szy, a jak nie chce­cie, to będzie wojna.

Pre­zes mini­strów (naj­star­szy mini­ster) bar­dzo się prze­stra­szył, ale uda­wał, że go to wcale nie obcho­dzi – napi­sał na arku­szu papieru nie­bie­skim ołów­kiem: _Dobrze, niech będzie wojna_ – i podał ten papier zagra­nicz­nemu amba­sa­do­rowi.

Ten wziął papier, ukło­nił się i powie­dział:

– Dobrze, napi­szę o tym mojemu rzą­dowi.

W tej chwili wszedł na salę dok­tor i wszy­scy mini­stro­wie zaczęli go pro­sić, żeby ura­to­wał króla, bo może być wojna i nie­szczę­ście, jeżeli król umrze.

– Ja już kró­lowi dałem wszyst­kie lekar­stwa, które znam. Posta­wi­łem bańki i nic wię­cej nie mogę zro­bić. Ale można zawo­łać jesz­cze innych dok­to­rów.

Mini­stro­wie posłu­chali rady, wezwali sław­nych dok­to­rów na naradę, jak ura­to­wać króla. Wysłali na mia­sto wszyst­kie kró­lew­skie samo­chody, a sami tym­cza­sem popro­sili kró­lew­skiego kucha­rza o kola­cję, bo byli bar­dzo głodni, bo nie wie­dzieli, że narada będzie taka długa – i nawet nie jedli obiadu w domu.

Kucharz usta­wił srebrne tale­rze, nalał do bute­lek naj­lep­sze wina, bo chciał zostać na dwo­rze i po śmierci sta­rego króla.

Więc mini­stro­wie tak sobie jedzą i piją i już im nawet zro­biło się wesoło; a w sali tym­cza­sem zebrali się dok­to­rzy.

– Ja myślę – powie­dział stary dok­tor z brodą – że kró­lowi trzeba zro­bić ope­ra­cję.

– A ja myślę – powie­dział drugi dok­tor – że kró­lowi trzeba zro­bić gorący okład i żeby płu­kał gar­dło.

– I musi brać proszki – powie­dział zna­ko­mity pro­fe­sor.

– Na pewno kro­ple będą lep­sze – powie­dział znów inny.

Każdy z dok­to­rów przy­wiózł grubą książkę i poka­zy­wał, że w jego książce napi­sane jest ina­czej, jak leczyć taką cho­robę.

Już było późno i mini­strom bar­dzo się spać chciało, ale musieli cze­kać na to, co powie­dzą dok­to­rzy. I taki był hałas w całym kró­lew­skim pałacu, że mały następca tronu, Maciuś, syn kró­lew­ski, dwa razy się już obu­dził.

„Trzeba zoba­czyć, co się tam dzieje” – pomy­ślał Maciuś. Wstał z łóżka, prędko się ubrał i wyszedł na kory­tarz.

Sta­nął przed drzwiami sto­ło­wego pokoju, nie żeby pod­słu­chi­wać, ale w kró­lew­skim pałacu klamki były tak wysoko, że mały Maciuś nie mógł sam drzwi otwo­rzyć.

– Dobre wino ma król! – krzy­czał mini­ster finan­sów. – Napijmy się jesz­cze, moi pano­wie. Jeżeli Maciuś zosta­nie kró­lem, i tak wino mu nie będzie potrzebne, bo dzie­ciom nie wolno pić wina.

– Ani cygar nie wolno palić dzie­ciom. Więc można sobie wziąć tro­chę cygar do domu! – gło­śno wołał mini­ster han­dlu.

– A jak będzie wojna, moi kochani, ręczę wam, że z tego pałacu nic nie zosta­nie, bo Maciuś prze­cież nas nie obroni.

Wszy­scy zaczęli się śmiać i wołali:

– Pijmy zdro­wie naszego obrońcy, wiel­kiego króla Maciu­sia Pierw­szego!

Maciuś nie bar­dzo rozu­miał, co oni mówili, wie­dział, że tatuś jest chory i że mini­stro­wie czę­sto się zbie­rali na narady. Ale dla­czego śmieją się z niego, Maciu­sia, i dla­czego nazy­wają go kró­lem, co to ma być za wojna – wcale nie rozu­miał.

Tro­chę śpiący i tro­chę prze­stra­szony poszedł dalej kory­ta­rzem i znów przez drzwi sali narad usły­szał inną roz­mowę.

– A ja wam mówię, że król umrze. Może­cie dawać proszki i lekar­stwa – wszystko nic nie pomoże.

– Głowę daję, że król nie prze­żyje tygo­dnia.

Maciuś nie słu­chał wię­cej. Pędem prze­biegł kory­tarz, jesz­cze dwa duże kró­lew­skie pokoje – i bez tchu dopadł sypialni króla.

Król leżał na łóżku bar­dzo blady i ciężko oddy­chał. A przy królu sie­dział jeden, ten sam poczciwy dok­tor, który i Maciu­sia leczył, gdy Maciuś był nie­zdrów.

– Tatu­siu, tatu­siu – krzyk­nął Maciuś ze łzami – ja nie chcę, żebyś ty umarł!

Król otwo­rzył oczy i smut­nie popa­trzył na synka.

– I ja nie chcę umie­rać – powie­dział król cicho – nie chcę cie­bie, synku, samego na świe­cie zosta­wić.

Dok­tor wziął Maciu­sia na kolana – i już wię­cej nic nie mówili.

A Maciuś przy­po­mniał sobie, że już raz sie­dział tak przy łóżku. Wtedy ojciec trzy­mał go na kola­nach, a na łóżku leżała mamu­sia, tak samo blada, tak samo ciężko oddy­chała.

„Tatuś umrze, jak mamu­sia umarła” – pomy­ślał Maciuś.

I straszny smu­tek zwa­lił mu się na piersi – i wielki gniew, i żal do mini­strów, któ­rzy tam się śmieją z niego, Maciu­sia, i ze śmierci jego ojczulka.

„Już ja im odpłacę, jak będę kró­lem” – pomy­ślał Maciuś.Pogrzeb króla odbył się z wielką paradą. Latar­nie owi­nięte były czarną krepą. Wszyst­kie dzwony biły. Orkie­stra grała mar­sza żałob­nego. Jechały armaty, szło woj­sko. Kwiaty musiały spe­cjal­nie przy­wo­zić pociągi z naj­cie­plej­szych kra­jów. Wszy­scy byli bar­dzo smutni. A gazety pisały, że cały naród pła­cze po stra­cie uko­cha­nego króla.

Maciuś smutny sie­dział w swoim pokoju, bo cho­ciaż miał zostać kró­lem, stra­cił ojca – i teraz nikogo już nie miał na świe­cie.

Pamię­tał Maciuś swoją mamę; to ona wła­śnie nazwała go Maciu­siem. Cho­ciaż mama jego była kró­lową, ale wcale nie była dumna; bawiła się z nim, klocki z nim usta­wiała, opo­wia­dała bajki, obrazki w książ­kach poka­zy­wała. Z ojcem rza­dziej się Maciuś widy­wał, bo król czę­sto wyjeż­dżał do woj­ska albo w gości – róż­nych kró­lów przyj­mo­wał. To znów narady miał i posie­dze­nia.

Ale i król, bywało, znaj­dzie dla Maciu­sia wolną chwilę, pobawi się w krę­gle, wyje­dzie z nim – król na koniu, a Maciuś na kucu – w dłu­gie aleje kró­lew­skiego ogrodu. A teraz co będzie? Zawsze ten nudny zagra­niczny wycho­wawca, który ma taką minę, jakby dopiero co wypił szklankę moc­nego octu. I czy to znów tak przy­jem­nie być kró­lem? Chyba nie? Gdyby naprawdę była wojna, można by się bić przy­naj­mniej. Ale co ma król do roboty pod­czas pokoju?

Smutno było Maciu­siowi, gdy sie­dział samotny w swoim pokoju, i smutno było, kiedy przez kratę kró­lew­skiego ogrodu patrzał na wesołe zabawy dzieci służby pała­co­wej na podwó­rzu kró­lew­skim. Bawiło się sied­miu chłop­ców – naj­czę­ściej w woj­sko. I zawsze pro­wa­dził ich do ataku, ćwi­czył i prze­wo­dził taki jeden nie­duży, strasz­nie wesoły chło­pak. Nazy­wał się Felek. Chłopcy tak na niego wołali.

Chciał go Maciuś wiele razy zawo­łać i choć przez kratę tro­chę poroz­ma­wiać, ale nie wie­dział, czy wolno i czy wypada, i nie wie­dział, co powie­dzieć, jak zacząć roz­mowę.

Tym­cza­sem na wszyst­kich uli­cach roz­le­piono ogromne zawia­do­mie­nia, że Maciuś został kró­lem, że wita swo­ich pod­da­nych, że mini­stro­wie zostają ci sami co daw­niej i będą mło­demu kró­lowi poma­gali w pracy.

We wszyst­kich skle­pach pełno było foto­gra­fii Maciu­sia. Maciuś na kucu. Maciuś w mary­nar­skim ubra­niu. Maciuś w woj­sko­wym stroju. Maciuś pod­czas prze­glądu wojsk. W kine­ma­to­gra­fach też przed­sta­wiano Maciu­sia. We wszyst­kich obraz­ko­wych tygo­dni­kach w kraju i za gra­nicą pełno było Maciu­sia.

I prawdę trzeba powie­dzieć: lubili Maciu­sia wszy­scy. Starsi żało­wali go, że taki mały stra­cił oboje rodzi­ców. Chłopcy cie­szyli się, że zna­lazł się mię­dzy nimi cho­ciaż jeden taki, któ­rego muszą się wszy­scy słu­chać, przed któ­rym nawet gene­ra­ło­wie muszą stać na bacz­ność, a doro­śli żoł­nie­rze pre­zen­tują broń. Dziew­czyn­kom podo­bał się ten mały król na zgrab­nym koniku. A już naj­bar­dziej kochały go sie­roty.

Kiedy jesz­cze żyła kró­lowa, zawsze na święta posy­łała do domów sie­rot cukierki. Kiedy umarła, król roz­ka­zał, aby na­dal cukierki posy­łać. I choć Maciuś wcale o tym nie wie­dział, w jego imie­niu od dawna już posy­łano dla dzieci sło­dy­cze i zabawki. Już znacz­nie póź­niej Maciuś zro­zu­miał, że jeśli jest pozy­cja w budże­cie, to można wiele przy­jem­no­ści ludziom zro­bić i wcale o tym nie wie­dzieć.

W jakieś pół roku po wstą­pie­niu na tron – przy­pa­dek zda­rzył, że Maciuś zdo­był wielką popu­lar­ność. To zna­czy, że wszy­scy o nim mówili, ale nie dla­tego że był kró­lem, tylko że zro­bił coś, co się spodo­bało.

Więc opo­wiem, jak to było.

Maciuś przez swego dok­tora wypro­sił pozwo­le­nie na pie­sze prze­chadzki po mie­ście. Długo Maciuś męczył dok­tora, żeby go choć raz na tydzień zapro­wa­dził do ogrodu, gdzie bawią się wszyst­kie dzieci.

– Ja wiem, że w kró­lew­skim ogro­dzie jest ład­nie, ale samemu nawet w najład­niejszym ogro­dzie się przy­krzy.

Wresz­cie dok­tor obie­cał i przez mar­szałka dworu udał się do zarządu pała­co­wego, aby opie­kun króla na radzie mini­strów wyjed­nał dla króla Maciu­sia pozwo­le­nie na trzy prze­chadzki w odstę­pach dwu­ty­go­dnio­wych.

Dziwne się może wydać, że tak trudno kró­lowi wyjść na zwy­czajny, taki sobie spa­cer. Dodam jesz­cze, że mar­sza­łek dworu tylko dla­tego się zgo­dził, że go dok­tor nie­dawno wyle­czył z bole­ści, gdy zjadł nie­świeżą rybę. Zarząd pała­cowy już od dawna sta­rał się o pie­nią­dze na budowę stajni, z któ­rej korzy­stać miał i opie­kun kró­lew­ski, a mini­ster spraw wewnętrz­nych zgo­dził się na złość mini­strowi finan­sów. Bo za każdy spa­cer kró­lew­ski poli­cja otrzy­my­wała trzy tysiące duka­tów, a wydział sani­tarny beczkę koloń­skiej wody i tysiąc w zło­cie.

Bo przed każ­dym spa­ce­rem króla Maciu­sia dwu­stu robot­ni­ków i sto kobiet czy­ściło ogród grun­tow­nie. Zamia­tano, malo­wano ławki, wszyst­kie aleje pole­wano koloń­ską wodą i kurz wycie­rano z drzew i liści. Dok­to­rzy pil­no­wali, żeby było czy­sto, żeby nie było kurzu, bo brud i kurz są szko­dliwe dla zdro­wia. A poli­cja pil­no­wała, żeby pod­czas spa­ceru nie było w ogro­dzie łobu­zów, któ­rzy rzu­cają kamie­nie, popy­chają, biją się i bar­dzo krzy­czą.

Król Maciuś bawił się dosko­nale. Ubrany był zwy­czaj­nie, więc nikt nie wie­dział, że to król, bo go nie poznali. I nikomu nie przy­szło nawet do głowy, że król może przyjść do zwy­czaj­nego ogrodu. Król Maciuś dwa razy obszedł naokoło cały ogród i pro­sił, że chce usiąść na ławce na pla­cyku, gdzie bawią się dzieci. Ale jak tylko tro­chę sie­dział, doszła do niego dziew­czynka i zapy­tała się:

– Czy kawa­ler chce się bawić w koło?

Wzięła Maciu­sia za rękę – i bawili się razem.

Dziew­czynki śpie­wały różne pio­senki i krę­ciły się w kole. A potem, kiedy cze­kali na nową zabawę, zaczęła z nim ta dziew­czynka roz­ma­wiać.

– Czy kawa­ler ma sio­strzyczkę?

– Nie, nie mam.

– A czym jest kawa­lera tatuś?

– Mój tatuś umarł: on był kró­lem.

Dziew­czynka może myślała, że Maciuś żar­tuje, bo się roze­śmiała i powie­działa:

– Gdyby mój ojczu­lek był kró­lem, musiałby mi kupić lalkę do samego sufitu.

Król Maciuś dowie­dział się, że ojciec dziew­czynki jest kapi­ta­nem w straży ognio­wej, że nazywa się ona Irenka i bar­dzo lubi stra­ża­ków, któ­rzy pozwa­lają jej cza­sem jeź­dzić na koniu.

Maciuś byłby chęt­nie został długo jesz­cze, ale miał pozwo­le­nie tylko do godziny czwar­tej minut dwa­dzie­ścia, sekund czter­dzie­ści trzy.

Nie­cier­pli­wie cze­kał Maciuś następ­nej prze­chadzki, ale deszcz padał i oba­wiano się o jego zdro­wie.

Za dru­gim razem stał się z Maciu­siem wypa­dek. Bawił się tak samo z dziew­czyn­kami w koło, aż zbli­żyło się kilku chłop­ców i jeden zawo­łał:

– Patrz­cie, chło­pak bawi się z dziew­czyn­kami! – I zaczęli się śmiać.

I król Maciuś zauwa­żył, że naprawdę on jeden bawi się w koło.

– Chodź lepiej się z nami bawić – powie­dział chło­piec.

I Maciuś uważ­nie spoj­rzał na niego.

Ach, to był wła­śnie Felek, ten sam Felek, z któ­rym Maciuś tak dawno chciał się zazna­jo­mić.

Felek uważ­nie spoj­rzał teraz na niego i zawo­łał na cały głos:

– Ach, jaki on podobny do króla Maciu­sia!

Maciu­siowi strasz­nie się wstyd zro­biło, bo wszy­scy zaczęli się na niego patrzeć, więc czym prę­dzej chciał uciec do adiu­tanta, który także dla nie­po­znaki ubrany był w zwy­czajne ubra­nie. Ale z pośpie­chu czy też ze wstydu upadł i starł sobie skórę na kola­nie.

Na nara­dzie mini­strów posta­no­wiono, że nie można pozwo­lić kró­lowi cho­dzić do ogrodu. Wszystko zro­bią, co król zechce, ale do ogrodu zwy­czaj­nego cho­dzić nie może, bo tam są nie­grzeczne dzieci, które go zacze­piły i śmiały się z niego, a rada mini­strów nie może pozwo­lić, żeby się z króla śmiali, bo na to nie pozwala honor kró­lew­ski.

Zmar­twił się bar­dzo Maciuś i długo myślał o tych swo­ich dwóch weso­łych zaba­wach w zwy­czaj­nym ogro­dzie, aż przy­po­mniał sobie życze­nie Irenki.

„Ona chce mieć lalkę do samego sufitu”.

Ta myśl nie dawała mu spo­koju.

„Prze­cież jestem kró­lem, więc mam prawo roz­ka­zy­wać. A tym­cza­sem muszę się wszyst­kich słu­chać. Uczę się czy­tać i pisać tak samo, jak wszyst­kie dzieci. Muszę myć uszy, szyję i zęby tak samo, jak wszyst­kie dzieci. Tabliczka mno­że­nia jest taka sama dla kró­lów, jak dla wszyst­kich. Więc po co mi jest być kró­lem?”

Zbun­to­wał się Maciuś i pod­czas audien­cji zażą­dał bar­dzo gło­śno od pre­zesa mini­strów, żeby kupiono lalkę naj­więk­szą, jaka jest na świe­cie, i posłano Irence.

– Wasza Kró­lew­ska Mość zauwa­żyć raczy… – począł mówić pre­zes mini­strów.

Maciuś od razu domy­ślił się, co nastąpi; ten nie­zno­śny czło­wiek będzie długo mówił wiele nie­zro­zu­mia­łych rze­czy i w końcu nic z lalki nie będzie. Przy­po­mniał sobie Maciuś, jak raz ojcu ten sam mini­ster tak samo zaczął coś tłu­ma­czyć. Wtedy król tup­nął nogą i powie­dział:

– Ja tego żądam nie­odwo­łal­nie.

Więc i Maciuś tak samo tup­nął nogą i bar­dzo gło­śno powie­dział:

– Panie mini­strze, wiedz, że ja tego żądam nie­odwo­łal­nie.

Pre­zes mini­strów spoj­rzał zdzi­wiony na Maciu­sia, potem zano­to­wał coś sobie w note­sie i mruk­nął:

– Przed­sta­wię żąda­nie Waszej Kró­lew­skiej Mości na radzie mini­strów.

Co mówiono na posie­dze­niu rady mini­strów, nikt nie wie, bo narada odby­wała się przy drzwiach zamknię­tych. Posta­no­wiono jed­nak lalkę kupić i mini­ster han­dlu dwa dni bie­gał po skle­pach i oglą­dał naj­więk­sze lalki. Ale tak dużej lalki ni­gdzie nie było. Wtedy mini­ster han­dlu wezwał na naradę wszyst­kich prze­my­słow­ców i jeden fabry­kant pod­jął się w cztery tygo­dnie żądaną lalkę za dro­gie pie­nią­dze zro­bić w swo­jej fabryce. A kiedy lalka była gotowa, wysta­wił ją w oknie swego sklepu z napi­sem: _Dostawca dworu Jego Kró­lew­skiej Mości wyko­nał tę lalkę dla Irenki, córki kapi­tana straży ognio­wej_.

Zaraz gazety podały foto­gra­fię straży ognio­wej pod­czas gasze­nia pożaru, foto­gra­fię Irenki i lalki. Mówiono, że król Maciuś bar­dzo lubi patrzeć, jak straż ogniowa jedzie i jak się pali. Ktoś napi­sał list do gazety, że gotów jest spa­lić swój dom, jeżeli uko­chany król Maciuś lubi pożary. Wiele dziew­czy­nek napi­sało listy do króla Maciu­sia, że też bar­dzo pra­gną mieć lalki. Ale sekre­tarz dworu listów tych wcale Maciu­siowi nie czy­tał, bo zabro­nił mu surowo zagnie­wany pre­zes mini­strów.

Przed skle­pem przez trzy dni stały tłumy ludzi, patrząc na kró­lew­ski poda­rek, i dopiero na czwarty dzień z roz­po­rzą­dze­nia pre­fekta poli­cji lalkę z wystawy wyjęto, żeby nie prze­szka­dzali prze­jeż­dżać tram­wa­jom i samo­cho­dom.

Długo mówiono o lalce i o Maciu­siu, który Irence tak piękny dał poda­ru­nek.Maciuś wsta­wał o godzi­nie siód­mej rano, sam się mył i ubie­rał, sam czy­ścił buty i słał łóżko. Taki zwy­czaj wpro­wa­dził jesz­cze pra­dzia­dek Maciu­sia, waleczny król Paweł Zwy­cięzca. Maciuś umyty i ubrany wypi­jał kie­li­szek tranu i zasia­dał do śnia­da­nia, które nie mogło trwać dłu­żej niż minut szes­na­ście, sekund trzy­dzie­ści pięć. Tak długo bowiem jadał wielki dzia­dek Maciu­sia, dobry król Juliusz Cno­tliwy. Potem Maciuś szedł do sali tro­no­wej, gdzie było bar­dzo zimno, i przyj­mo­wał mini­strów. W sali tro­no­wej nie było pieca, bo pra­babka króla Maciu­sia, rozumna Anna Nabożna, kiedy była jesz­cze mała, omal się nie zacza­dziła – i na pamiątkę jej szczę­śli­wego oca­le­nia posta­no­wiono do pała­co­wego cere­mo­niału wpro­wa­dzić zasadę, aby sala tro­nowa nie miała pieca przez całych lat pięć­set.

Sie­dział Maciuś na tro­nie i szczę­kał z zimna zębami, a mini­stro­wie mówili mu, co się dzieje w całym pań­stwie. To było bar­dzo nie­przy­jemne, bo jakoś wszyst­kie wia­do­mo­ści były nie­we­sołe.

Mini­ster spraw zagra­nicz­nych opo­wia­dał, kto się gniewa i kto chce się przy­jaź­nić z ich pań­stwem – i Maciuś nie rozu­miał z tego nic pra­wie.

Mini­ster wojny wyli­czał, ile for­tec jest zepsu­tych, ile armat się znisz­czyło, że wcale z nich strze­lać nie można, i ilu żoł­nie­rzy jest cho­rych.

Mini­ster kolei tłu­ma­czył, że trzeba kupić nowe loko­mo­tywy.

Mini­ster oświaty skar­żył się, że dzieci źle się uczą, spóź­niają się do szkoły, że chłopcy palą po kry­jomu papie­rosy i wydzie­rają stro­nice z zeszy­tów. Dziew­czynki obra­żają się i kłócą, chłopcy się biją, kamie­niami rzu­cają i tłuką szyby.

A mini­ster finan­sów cią­gle się gnie­wał, że nie ma pie­nię­dzy, że nie chce kupić ani nowych armat, ani nowych maszyn, bo to za drogo kosz­tuje.

Potem Maciuś szedł do parku i godzinę mógł sobie bie­gać i się bawić. Ale sam jeden nie bar­dzo dobrze się bawił.

Więc dość chęt­nie wra­cał do lek­cji. Uczył się Maciuś dobrze, bo wie­dział, że bez nauki trudno być kró­lem. Toteż bar­dzo prędko nauczył się pod­pi­sy­wać swoje imię z bar­dzo dłu­gim zakrę­ta­sem. I musiał się uczyć fran­cu­skiego i innych róż­nych języ­ków, żeby mógł roz­ma­wiać z innymi kró­lami, jak do nich poje­dzie z wizytą.

Maciuś jesz­cze chęt­niej i lepiej by się uczył, gdyby mógł zada­wać różne pyta­nia, które mu przy­cho­dziły do głowy.

Przez długi czas myślał Maciuś nad tym, czy można wyna­leźć takie szkło palące, które na odle­głość zapala proch. Gdyby Maciuś wymy­ślił takie szkło, toby wypo­wie­dział wojnę wszyst­kim kró­lom i w przed­dzień bitwy wysa­dziłby w powie­trze wszyst­kie nie­przy­ja­ciel­skie pro­chow­nie. Wygrałby wojnę, bo tylko on jeden miałby proch. I wtedy od razu stałby się wiel­kim kró­lem, cho­ciaż jest taki mały. I cóż, nauczy­ciel wzru­szył ramio­nami, skrzy­wił się i nic mu nie odpo­wie­dział.

Innym razem zapy­tał się Maciuś, czy nie mogłoby tak być, żeby ojciec, jak umiera, odda­wał synowi swój rozum. Ojciec Maciu­sia, Ste­fan Rozumny, był bar­dzo mądry. I oto teraz Maciuś sie­dzi na tym samym tro­nie i nosi tę samą koronę, ale musi od początku uczyć się wszyst­kiego i nawet nie wie, czy kie­dy­kol­wiek tyle będzie umiał, co jego ojciec. A tak, toby z koroną i tro­nem otrzy­mał i męstwo po pra­dziadku Pawle Zwy­cięzcy, naboż­ność po babci i całą wie­dzę ojca. Ale i to pyta­nie nie zna­la­zło życz­li­wego przy­ję­cia.

Długo, bar­dzo długo myślał Maciuś, czy nie można zdo­być czapki nie­widki.

Jak by to było dobrze: włoży Maciuś taką czapkę, może sobie wszę­dzie cho­dzić i nikt go nie widzi. Powie­działby, że go głowa boli, więc pozwo­li­liby mu w dzień leżeć w łóżku, wyspałby się dobrze. A w nocy wło­żyłby czapkę nie­widkę i poszedł sobie na mia­sto, cho­dził po sto­licy, oglą­dałby wystawy skle­powe, poszedłby do teatru.

Raz jeden tylko był Maciuś w teatrze na przed­sta­wie­niu galo­wym, kiedy jesz­cze tatuś i mama żyli – nic pra­wie nie pamięta, bo był wtedy bar­dzo mały, ale wie, że było prze­ślicz­nie.

Gdyby Maciuś miał czapkę nie­widkę, wyszedłby z parku na pała­cowe podwó­rze i zazna­jo­miłby się z Fel­kiem. I po pałacu mógłby wszę­dzie cho­dzić, poszedłby do kuchni popa­trzeć, jak się gotuje jedze­nie, do stajni – do koni, do tych róż­nych budyn­ków, gdzie teraz wcho­dzić mu nie wolno.

Dziwne się może wydać, że kró­lowi tyle rze­czy może być zabro­nione. Muszę jed­nak wyja­śnić, że na dwo­rach kró­lew­skich jest bar­dzo surowa ety­kieta. Ety­kieta – to zna­czy, że tak zawsze kró­lowie robili i ina­czej nowemu kró­lowi nie wolno, bo gdyby chciał coś zro­bić ina­czej, to stra­ciłby honor i wszy­scy prze­sta­liby go się bać i sza­no­wać. Bo to by zna­czyło, że nie sza­nuje swo­jego wiel­kiego ojca-króla albo dziadka czy pra­dziadka-króla. Jeżeli tylko król chce coś zro­bić ina­czej, to musi się zapy­tać mistrza cere­mo­nii, który pil­nuje dwor­skiej ety­kiety i wie, co zawsze robili kró­lowie.

Mówi­łem już, że śnia­da­nie króla Maciu­sia trwało minut szes­na­ście, sekund trzy­dzie­ści pięć, bo tak robił jego dzia­dek, i że w sali tro­no­wej nie było pieca, bo tak chciała jego babka, która dawno umarła, i już nie można się spy­tać, czy teraz piec już posta­wić pozwoli.

Cza­sem król może coś troszkę zmie­nić, ale wtedy odby­wają się dłu­gie narady, tak jak to było ze spa­ce­rem Maciu­sia. Więc nie­przy­jem­nie jest o coś pro­sić i potem długo cze­kać.

Król Maciuś był w gor­szym poło­że­niu niż inni kró­lo­wie, bo ety­kieta uło­żona była prze­cież dla doro­słych kró­lów, a Maciuś był dziec­kiem. Więc trzeba było tro­chę zmie­nić. Więc dla­tego Maciuś zamiast smacz­nego wina musiał pić dwa kie­liszki tranu, który wcale mu nie sma­ko­wał. Dla­tego więc zamiast czy­ta­nia gazet prze­glą­dał tylko obrazki, bo czy­tał jesz­cze nie bar­dzo dobrze.

Wszystko byłoby ina­czej, gdyby Maciuś miał rozum ojca-króla i cza­ro­dziej­ską czapkę nie­widkę. Wtedy byłby naprawdę kró­lem, a tak to sam czę­sto nie wie­dział, czy nie lepiej było uro­dzić się zwy­czaj­nym chłop­cem, cho­dzić do szkoły, wydzie­rać stro­nice z zeszy­tów i rzu­cać kamie­nie.

Aż przy­szło raz Maciu­siowi na myśl, że jeśli nauczy się pisać, napi­sze na kartce list do Felka – i może mu Felek odpo­wie – i w ten spo­sób będzie tak, jakby z Fel­kiem roz­ma­wiał.

Od tej pory król Maciuś wziął się do nauki pisa­nia na dobre. Całe dnie pisał, prze­pi­sy­wał z książki powiastki i wier­szyki. I gdy mu pozwo­lono, nawet do kró­lew­skiego ogrodu nie cho­dziłby wcale, tylko od rana do wie­czora pisał. Nie mógł tego robić, bo ety­kieta i cere­mo­niał dwor­ski wyma­gały, żeby król wprost z sali tro­no­wej wycho­dził do ogrodu. I już dwu­dzie­stu loka­jów było przy­go­to­wa­nych, żeby otwo­rzyć drzwi z sali do ogrodu. Gdyby Maciuś nie wyszedł do ogrodu, tych dwu­dzie­stu loka­jów nie mia­łoby żad­nej roboty i im by się bar­dzo nudziło.

Może ktoś powie, że to prze­cież żadna robota otwo­rzyć drzwi. Tak powie ten, kto nie zna dwor­skiej ety­kiety. Więc muszę obja­śnić, że lokaje ci mieli zaję­tych całe pięć godzin. Każdy rano brał zimną kąpiel, potem fry­zjer ich cze­sał, golił im wąsy i brody, a ubra­nie musiało być czy­ste, żeby na nim nie było ani jed­nego pyłka, bo trzy­sta lat temu, kiedy pano­wał król Hen­ryk Poryw­czy – raz z jed­nego lokaja sko­czyła pchła na berło kró­lew­skie, więc temu nie­dbal­cowi kat uciął głowę, a mar­sza­łek dworu ledwo unik­nął śmierci. Od tej pory sam nad­zorca spraw­dzał czy­stość loka­jów, któ­rzy ubrani, wyką­pani i czy­ści już od godziny jede­na­stej minut sie­dem stali w kory­ta­rzu i cze­kali do pierw­szej minut sie­demnaście, żeby ich sam mistrz cere­mo­nii obej­rzał. Musieli się bar­dzo pil­no­wać, bo za nie­za­pięty guzik gro­ziło im sześć lat wię­zie­nia, za złe ucze­sa­nie – cztery lata cięż­kich robót, za nie dość zręczny ukłon – dwa mie­siące aresztu o chle­bie i wodzie.

O tym wszyst­kim Maciuś już tro­chę wie­dział, więc nawet mu do głowy nie przy­szło, żeby nie wyjść do parku, a zresztą, kto wie: może by zna­leźli gdzie w histo­rii, że któ­ryś król wcale do ogrodu nie wycho­dził – powie­dzie­liby, żeby Maciuś do tego wła­śnie się sto­so­wał. I na nic byłaby wów­czas umie­jęt­ność pisa­nia, bo jak by mógł Maciuś Fel­kowi list swój przez kratę oddać.

Maciuś był zdolny i miał silną wolę.

Powie­dział:

– Za mie­siąc pierw­szy list do Felka napi­szę.

I mimo prze­szkód tak długo pisał i pisał, że po mie­siącu już bez niczy­jej pomocy list do Felka był gotów.

Kochany Felku – pisał Maciuś – już dawno patrzę, jak wy się wesoło bawi­cie na podwó­rzu. I bar­dzo chcę się też bawić. Ale jestem kró­lem, więc nie mogę. Ale Ty mi się bar­dzo podo­basz. Napisz, kto jesteś, bo chcę się z Tobą zazna­jo­mić. Jeżeli tatuś Twój jest woj­sko­wym, może pozwolą Ci cza­sem przyjść do kró­lew­skiego ogrodu.

Maciuś – król

Mocno biło serce Maciu­siowi, kiedy zawo­łał przez kratę Felka i oddał mu swoją kartkę.

I bar­dzo mocno biło mu serce, kiedy na drugi dzień tą samą drogą otrzy­mał odpo­wiedź.

Królu – pisał Felek – mój tatuś jest plu­to­no­wym straży pała­co­wej i jest woj­sko­wym – i ja bar­dzo chcę być w kró­lew­skim ogro­dzie. I jestem Ci, Królu, wierny i gotów jestem iść za Cie­bie w ogień i wodę, i bro­nić Cie­bie do ostat­niej kro­pli krwi. Ile razy będziesz potrze­bo­wał pomocy, gwizd­nij tylko, a sta­wię się na pierw­sze wezwa­nie.

Felek

Maciuś poło­żył ten list na samo dno szu­flady pod wszyst­kie książki – i zaczął się gor­li­wie uczyć gwiz­dać. Maciuś był ostrożny, nie chciał się zdra­dzić. Jeżeli zażąda wpusz­cze­nia Felka do ogrodu, zaczną się zaraz narady: a dla­czego, a skąd wie, jak się Felek nazywa, a jak się poznali? A co będzie, jeśli wyśle­dzą i wresz­cie nie pozwolą? Syn plu­to­no­wego – żeby cho­ciaż porucz­nika. Synowi ofi­cera może by pozwo­lili, ale tak to się na pewno nie zgo­dzą.

„Trzeba pocze­kać jesz­cze – zde­cy­do­wał Maciuś. – Tym­cza­sem nauczę się gwiz­dać”.

Wcale nie­ła­two nauczyć się gwiz­dać, jeśli nie ma nikogo, kto by poka­zał. Ale Maciuś miał silną wolę, więc się nauczył.

I gwizd­nął.

Gwizd­nął tylko na próbę, żeby się prze­ko­nać, czy umie. I jakież było jego zdu­mie­nie, gdy w chwilę póź­niej sta­nął przed nim – wycią­gnięty jak struna – Felek we wła­snej oso­bie.

– Jakeś się ty tu dostał?

– Prze­la­złem przez kratę.

W ogro­dzie kró­lew­skim rosły bar­dzo gęste maliny. Więc tam ukrył się król Maciuś ze swym przy­ja­cie­lem, żeby się nara­dzić, co dalej robić.

– Słu­chaj, Felku, jestem bar­dzo nie­szczę­śli­wym kró­lem. Od czasu, kiedy nauczy­łem się pisać, pod­pi­suję wszyst­kie papiery, nazywa się, że rzą­dzę całym pań­stwem, a wła­ści­wie robię to, co mi każą, a każą mi robić same nudne rze­czy i zabra­niają wszyst­kiego, co przy­jemne.

– A któż Waszej Kró­lew­skiej Mości zabra­nia i roz­ka­zuje?

– Mini­stro­wie – powie­dział Maciuś. – Kiedy był tatuś, robi­łem, co on kazał.

– No tak, byłeś wów­czas kró­lew­ską wyso­ko­ścią, następcą tronu, a tatuś twój był Jego Kró­lew­ską Mością – kró­lem. Ale teraz…

– Wła­śnie teraz jest sto­kroć gorzej. Tych mini­strów jest cała kupa.

– Woj­skowi czy cywile?

– Jeden jest tylko woj­skowy, mini­ster wojny.

– A reszta cywile?

– Ja nie wiem, co zna­czy „cywile”.

– Cywile – to tacy, któ­rzy nie noszą mun­du­rów i sza­bel.

– No tak, cywile.

Felek wło­żył do ust pełną garść malin i głę­boko się zamy­ślił. Po czym powoli i z pew­nym waha­niem zapy­tał:

– Czy w ogro­dzie kró­lew­skim są wiśnie?

Zdzi­wiło Maciu­sia to pyta­nie, ale że miał do Felka duże zaufa­nie, wyznał, że są wiśnie i gruszki, i obie­cał, że będzie przez kratę poda­wał je Fel­kowi, ile ten tylko zapra­gnie.

– Więc dobrze, widy­wać się czę­sto nie możemy, bo mogą nas wyśle­dzić. Będziemy uda­wali, że się zupeł­nie nie znamy. Będziemy pisy­wali listy. Listy te kłaść będziemy na par­ka­nie (obok listu mogą leżeć wiśnie). Jak już ta tajna kore­spon­den­cja będzie leżała, Wasza Kró­lew­ska Mość gwizd­nie – i ja wszystko zabiorę.

– A jak ty mi odpi­szesz, ty gwizd­niesz – ucie­szył się Maciuś.

– Na króla się nie gwiż­dże – powie­dział Felek poryw­czo – ja mogę dać hasło kukułki. Stanę sobie z daleka i będę kukał.

– Dobrze – zgo­dził się Maciuś. – A kiedy znów przyj­dziesz?

Felek długo coś ważył w sobie, wresz­cie odpo­wie­dział:

– Ja tu przy­cho­dzić bez pozwo­le­nia nie mogę. Mój ojciec jest plu­to­no­wym i ma bar­dzo dobry wzrok. Ojciec mi nie pozwala zbli­żać się nawet bar­dzo do par­kanu kró­lew­skiego ogrodu i wiele razy mi zapo­wia­dał: „Felek, uprze­dzam cię, żeby ci kiedy nie strze­liło do głowy wybrać się na wiśnie do kró­lew­skiego ogrodu, bo pamię­taj: jak ci jestem rodzo­nym ojcem, że gdyby cię tam przy­ła­pano, skórę z cie­bie zedrę, żywego z rąk nie pusz­czę”.

Maciuś się stro­pił.

To byłoby straszne. Zna­lazł z takim tru­dem przy­ja­ciela. I oto z jego, Maciu­sia, winy ten przy­ja­ciel ma być ze skóry obdarty. Nie, zaprawdę, zbyt to już wiel­kie nie­bez­pie­czeń­stwo.

– No, a jakże teraz wró­cisz do domu? – zapy­tał nie­spo­koj­nie Maciuś.

– Niech Wasza Kró­lew­ska Mość się oddali, ja sobie jakoś pora­dzę.

Maciuś uznał słusz­ność tej rady i wyszedł z zaro­śli. Czas był po temu naj­wyż­szy, bo zagra­niczny guwer­ner, zanie­po­ko­jony nie­obec­no­ścią króla, bacz­nie roz­glą­dał się po kró­lew­skim ogro­dzie.

Maciuś i Felek dzia­łali teraz wspól­nie, choć prze­dzie­leni kratą. Maciuś wzdy­chał czę­sto w obec­no­ści dok­tora, który co tydzień ważył go i mie­rzył, żeby się prze­ko­nać, jak rośnie mały król i kiedy będzie już duży; żalił się na samot­ność i raz nawet wspo­mniał mini­strowi wojny, że bar­dzo chciałby się uczyć musz­try.

– Może pan mini­ster zna jakie­goś plu­to­no­wego, który by mógł mi udzie­lać lek­cji.

– Ow­szem, chwa­lebne jest dąże­nie Waszej Kró­lew­skiej Mości, by zdo­być wia­do­mo­ści woj­skowe. Dla­czego jed­nak ma to być plu­to­nowy?

– Może być nawet syn plu­to­no­wego – powie­dział Maciuś ura­do­wany.

Mini­ster wojny zmarsz­czył brwi i zano­to­wał żąda­nie króla.

Maciuś wes­tchnął: wie­dział już, co mu odpo­wie.

– Żąda­nie Waszej Kró­lew­skiej Mości wniosę na naj­bliż­sze posie­dze­nie rady mini­strów.

Nic z tego nie będzie; przy­ślą mu pew­nie jakie­goś sta­rego gene­rała.

Stało się jed­nak ina­czej.

Na naj­bliż­szym posie­dze­niu mini­strów jeden był tylko temat roz­mów i narad:

Kró­lowi Maciu­siowi wypo­wie­działy wojnę trzy naraz pań­stwa.

Wojna!

Nie darmo był Maciuś pra­wnu­kiem męż­nego Pawła Zwy­cięzcy – krew w nim zagrała.

Ach, gdyby mieć szkło zapa­la­jące nie­przy­ja­ciel­ski proch na odle­głość i czapkę nie­widkę.

Maciuś cze­kał do wie­czora, cze­kał naza­jutrz do połu­dnia. I nic. O woj­nie doniósł mu Felek. Na poprzed­nie kartki Felek kukał tylko trzy razy, tym razem zaku­kał chyba ze sto razy. Maciuś zro­zu­miał, że kartka zawie­rać będzie wia­do­mość nie­zwy­kłą. Nie wie­dział jed­nak, że aż tak nie­zwy­kłą. Wojny już dawno nie było, bo Ste­fan Rozumny tak jakoś umiał żyć z sąsia­dami, że choć przy­jaźni wiel­kiej nie było, walki otwar­tej sam nie wypo­wia­dał ani nikt jemu wypo­wie­dzieć się nie ośmie­lał.

To jasne: sko­rzy­stali, że Maciuś jest mały i nie­do­świad­czony. Ale tym sil­niej pra­gnął Maciuś dowieść, że się omy­lili, że choć mały, król Maciuś kraj swój obro­nić potrafi. Kartka Felka gło­siła:

Trzy pań­stwa wypo­wie­działy Waszej Kró­lew­skiej Mości wojnę. Ojciec mój zawsze obie­cy­wał, że na pierw­szą wieść o woj­nie upije się z rado­ści. Cze­kam na to, bo zoba­czyć się musimy.

I Maciuś cze­kał. Myślał, że tego dnia jesz­cze wezwą go na nad­zwy­czajne posie­dze­nie rady – i że teraz on, Maciuś, on – król pra­wo­wity – obej­mie ster pań­stwa. Narada jakaś istot­nie się w nocy odbyła, ale Maciu­sia nie wezwano.

A naza­jutrz zagra­niczny nauczy­ciel odbył z nim lek­cje jak zwy­kle.

Maciuś znał ety­kietę dwor­ską, wie­dział, że kró­lowi nie wolno kapry­sić, upie­rać się i zło­ścić, tym bar­dziej w takiej chwili nie chciał w czym­kol­wiek ubli­żyć god­no­ści i kró­lew­skiemu hono­rowi. Tylko brwi miał zsu­nięte i czoło zmarsz­czone i kiedy pod­czas lek­cji spoj­rzał w lustro, przy­szło mu na myśl:

„Wyglą­dam tak pra­wie jak król Hen­ryk Poryw­czy”.

Cze­kał Maciuś na godzinę audien­cji.

Ale kiedy mistrz cere­mo­nii oznaj­mił, że audien­cja jest odwo­łana, Maciuś spo­kojny, ale bar­dzo blady, powie­dział sta­now­czo:

– Żądam, aby bez­zwłocz­nie wezwano do sali tro­no­wej mini­stra wojny.

„Wojny” – Maciuś powie­dział z takim naci­skiem, że mistrz cere­mo­nii od razu zro­zu­miał, że Maciuś wie już o wszyst­kim.

– Mini­ster wojny jest na posie­dze­niu.

– To i ja będę na posie­dze­niu – odparł król Maciuś i skie­ro­wał swe kroki w stronę sali sesjo­nal­nej.

– Wasza Kró­lew­ska Mość raczy jedną tylko chwilę zacze­kać. Wasza Kró­lew­ska Mość raczy się zli­to­wać nade mną. Mnie nie wolno. Ja jestem odpo­wie­dzialny. – I stary roz­pła­kał się na głos.

Żal się Maciu­siowi zro­biło sta­rego, który istot­nie wie­dział dokład­nie, co może król robić, a co nie wypada. Nie­raz dłu­gie wie­czory sie­dzieli razem przy kominku i przy­jem­nie było słu­chać cie­ka­wych opo­wie­ści o królu-ojcu i kró­lo­wej-mamie, o ety­kie­cie dwor­skiej, balach zagra­nicz­nych, galo­wych przed­sta­wie­niach w teatrach, manew­rach woj­sko­wych, w któ­rych król brał udział.

Maciuś nie miał czy­stego sumie­nia. To pisy­wa­nie listów do syna plu­to­no­wego było wiel­kim uchy­bie­niem, pota­jemne zry­wa­nie wisien i malin dla Felka drę­czyło Maciu­sia naj­bar­dziej. Wpraw­dzie ogród nale­żał do niego, wpraw­dzie zry­wał owoce nie dla sie­bie, a na poda­rek, ale czy­nił to ukrad­kiem i kto wie, czy nie spla­mił tym rycer­skiego honoru swych wiel­kich przod­ków.

Zresztą nie darmo był Maciuś wnu­kiem świą­to­bli­wej Anny Naboż­nej. Maciuś miał dobre serce, wzru­szyły go łzy sta­rego. I byłby może Maciuś popeł­nił znów nie­wła­ści­wość, dając poznać swoje wzru­sze­nie, lecz w porę się opa­mię­tał i tylko moc­niej zmarsz­czyw­szy czoło, chłodno powie­dział:

– Cze­kam dzie­sięć minut.

Mistrz cere­mo­nii wybiegł. Zako­tło­wało się w zamku kró­lew­skim.

– Skąd Maciuś się dowie­dział?! – wołał ziry­to­wany mini­ster spraw wewnętrz­nych.

– Cóż ten smar­kacz robić zamie­rza?! – krzyk­nął w unie­sie­niu pre­zes mini­strów.

Aż mini­ster spra­wie­dli­wo­ści przy­wo­łał go do porządku:

– Panie pre­ze­sie mini­strów, prawo zabra­nia na ofi­cjal­nych posie­dze­niach odzy­wać się w ten spo­sób o królu. Pry­wat­nie może pan mówić, co się panu podoba, ale narada nasza jest ofi­cjalna. I wolno panu tylko – myśleć, ale nie – mówić.

– Narada została prze­rwana – pró­bo­wał się bro­nić prze­stra­szony pre­zes.

– Nale­żało oznaj­mić, że pan prze­rywa posie­dze­nie. Jed­nakże pan tego nie zro­bił.

– Zapo­mnia­łem, prze­pra­szam.

Mini­ster wojny spoj­rzał na zega­rek.

– Pano­wie, król dał nam dzie­sięć minut. Cztery minuty prze­szły. Więc się nie kłóćmy. Jestem woj­skowy i muszę speł­nić wyraźny roz­kaz kró­lew­ski.

Miał się czego oba­wiać biedny pre­zes mini­strów; na stole leżał arkusz papieru, na któ­rym wyraź­nie napi­sane było nie­bie­skim ołów­kiem:

Dobrze, niech będzie wojna.

Łatwo było uda­wać odważ­nego wtedy, ale teraz trudno za nie­ostroż­nie napi­sane słowa odpo­wia­dać. Zresztą, co powie­dzieć, gdy król zapyta, dla­czego wów­czas tę kartkę napi­sał? Toć zaczęło się wszystko od tego, że po śmierci sta­rego króla nie chcieli wybrać Maciu­sia.

Wie­dzieli o tym wszy­scy mini­stro­wie i nawet po tro­chu się cie­szyli, bo nie lubili pre­zesa mini­strów, że zbyt­nio się roz­po­rzą­dzał i już zanadto był dumny.

Nikt nie chciał nic radzić, a każdy myślał, co robić, żeby na kogoś innego padł gniew kró­lew­ski za zata­je­nie tak waż­nej wia­do­mo­ści.

– Pozo­stała minuta – powie­dział mini­ster wojny; zapiął guzik, popra­wił ordery, pod­krę­cił wąsa, wziął ze stołu rewol­wer – i w minutę póź­niej stał już wypro­sto­wany przed kró­lem.

– Więc wojna? – zapy­tał cicho Maciuś.

– Tak jest, Mości Królu.

Maciu­siowi kamień spadł z serca; bo dodać muszę, że i Maciuś spę­dził te dzie­sięć minut w wiel­kim nie­po­koju.

„A może Felek tak tylko napi­sał? A może nie­prawda? A może zażar­to­wał?”

Krót­kie: „tak jest” uchy­lało wszel­kie wąt­pli­wo­ści. Jest wojna, i to duża wojna. Chcieli zała­twić bez niego. A Maciuś sobie tylko wia­do­mym spo­so­bem odkrył tajem­nicę.

W godzinę póź­niej chłopcy krzy­czeli na cały głos:

– Doda­tek nad­zwy­czajny! Prze­si­le­nie mini­ste­rialne!

To zna­czy, że mini­stro­wie się pokłó­cili.Prze­si­le­nie mini­ste­rialne było takie: pre­zes udał obra­żo­nego i nie chciał być wię­cej naj­star­szym mini­strem. Mini­ster kolei powie­dział, że woj­ska wozić nie może, bo nie ma paro­wo­zów tyle, ile potrzeba. Mini­ster oświaty powie­dział, że nauczy­ciele pew­nie pójdą na wojnę, więc w szko­łach jesz­cze wię­cej tłuc będą szyb i nisz­czyć wię­cej ławek, więc i on się zrzeka.

Na godzinę czwartą zwo­łana została nad­zwy­czajna narada.

Król Maciuś, korzy­sta­jąc z zamie­sza­nia, wymknął się do kró­lew­skiego ogrodu i prze­raź­li­wie gwizd­nął raz i drugi, ale Felek się nie poka­zał.

„Kogo się tu pora­dzić w tak waż­nej chwili?” – Maciuś czuł, że ciąży na nim wielka odpo­wie­dzial­ność, a nie widział drogi. – „Co robić?”

Nagle przy­po­mniał sobie Maciuś, że każdą ważną sprawę roz­po­cząć należy modli­twą. Tak go uczyła nie­gdyś jego dobra mama.

Król Maciuś kro­kiem sta­now­czym zagłę­bił się dalej, gdzie go nikt nie widział, i gorącą modli­twę skie­ro­wał do Boga.

– Jestem małym chłop­cem – modlił się Maciuś – bez Two­jej, Boże, pomocy, nie dam rady. Z Two­jej woli otrzy­ma­łem koronę kró­lew­ską, więc pomóż mi, bo w wiel­kim jestem fra­sunku.

Długo pro­sił Maciuś Boga o pomoc i łzy gorące spły­wały mu po twa­rzy. Ale przed Bogiem nawet kró­lowi nie wstyd pła­kać.

Modlił się król Maciuś na prze­mian i pła­kał. Aż zasnął, wsparł­szy się o pień ścię­tej brzozy.

I śniło mu się, że ojciec jego sie­dział na tro­nie, a przed nim stali wypro­sto­wani wszy­scy mini­stro­wie. Nagle wielki zegar sali tro­no­wej – ostatni raz nakrę­cony czte­ry­sta lat temu – zadzwo­nił tak jak dzwon kościelny. Mistrz cere­mo­nii wszedł do sali, a za nim dwu­dzie­stu loka­jów wnio­sło złotą trumnę. Wtedy król-ojciec zszedł z tronu i poło­żył się do tej trumny, mistrz cere­mo­nii zdjął koronę z głowy ojca i wło­żył ją na głowę Maciu­sia. Maciuś chciał usiąść na tro­nie, ale patrzy – tam znów sie­dzi jego ojciec, ale już bez korony i taki jakiś dziwny, jakby cień tylko. I ojciec powie­dział:

– Maciu­siu, mistrz cere­mo­nii oddał ci moją koronę, a ja ci daję mój rozum.

I cień króla wziął w ręce głowę – i Maciu­siowi aż serce zabiło, co to teraz będzie.

Ale ktoś szarp­nął Maciu­sia – i Maciuś się obu­dził.

– Wasza Kró­lew­ska Mość, godzina czwarta się zbliża.

Pod­niósł się Maciuś z trawy, na któ­rej spał przed chwilą – i jakoś przy­jem­niej mu było, niż kiedy wsta­wał z łóżka. Nie wie­dział Maciuś, że nie­jedną noc spę­dzi tak pod nie­bem na tra­wie, że na długo poże­gna się ze swym kró­lew­skim łóż­kiem.

I tak, jak mu się śniło, mistrz cere­mo­nii podał Maciu­siowi koronę. I punkt o czwar­tej w sali posie­dzeń zadzwo­nił król Maciuś i powie­dział:

– Pano­wie, zaczy­namy obrady.

– Pro­szę o głos – ode­zwał się pre­zes mini­strów.

I zaczął długą prze­mowę o tym, że nie może dłu­żej pra­co­wać, że przy­kro mu zosta­wić króla samego w tak cięż­kiej chwili, że jed­nak musi odejść, że jest chory.

To samo powie­działo czte­rech innych mini­strów.

Maciuś ani tro­chę się nie prze­stra­szył, tylko odpo­wie­dział:

– Wszystko to bar­dzo piękne, ale teraz jest wojna i nie ma czasu na cho­roby i zmę­cze­nie. Pan, panie pre­ze­sie mini­strów, zna wszyst­kie sprawy, więc musi pan zostać. Jak wygram wojnę, to pomó­wimy jesz­cze.

– Ależ w gaze­tach pisali, że ja ustę­puję.

– A teraz napi­szą, że pan zostaje, bo taka jest moja prośba.

Król Maciuś chciał powie­dzieć: „Taki jest mój roz­kaz”, ale widocz­nie cień ojca pora­dził mu w tak waż­nej chwili zamie­nić wyraz „roz­kaz” na „prośbę”.

– Pano­wie, musimy bro­nić ojczy­zny, musimy bro­nić naszego honoru.

– Więc Wasza Kró­lew­ska Mość będzie się bił z trzema pań­stwami? – spy­tał mini­ster wojny.

– A cóż pan chcesz, panie mini­strze, żebym ich pro­sił o pokój? Jestem pra­wnu­kiem Juliana Zwy­cięzcy. Bóg nam dopo­może.

Spodo­bała się mini­strom taka prze­mowa, a pre­zes zado­wo­lony był, że go król prosi. Jesz­cze się tro­chę na niby upie­rał; ale zgo­dził się zostać.

Długo trwała narada. A gdy się skoń­czyła, chłopcy na uli­cach krzy­czeli:

– Doda­tek nad­zwy­czajny! Kon­flikt zaże­gnany!

Co zna­czy, że mini­stro­wie się już pogo­dzili.

Maciuś był tro­chę zdzi­wiony, że w nara­dach nic o tym nie wspo­mniano, że on, Maciuś, ma mieć prze­mowę do ludu, że na bia­łym koniu jechać będzie na czele dziel­nego woj­ska. Mówili o kole­jach, pie­nią­dzach, sucha­rach, butach dla woj­ska, o sia­nie, owsie, wołach i świ­niach, jakby nie o wojnę szło, a o jakieś inne rze­czy.

Bo Maciuś sły­szał wiele o daw­nych woj­nach, ale nie znał wcale wojny współ­cze­snej. Miał ją dopiero poznać, miał nie­za­długo zro­zu­mieć, po co są te suchary i buty i co one z wojną mają wspól­nego.

Nie­po­kój Maciu­sia wzrósł, gdy naza­jutrz o zwy­kłej porze zja­wił się jego zagra­niczny guwer­ner na lek­cje.

Zale­d­wie jed­nak połowa lek­cji prze­szła, gdy odwo­łano Maciu­sia do sali tro­no­wej.

– To wyjeż­dżają posło­wie państw, które wypo­wie­działy nam wojnę.

– A dokąd oni jadą?

– Do sie­bie.

Dziwne się Maciu­siowi zda­wało, że im tak wolno spo­koj­nie wyje­chać, wolał to jed­nakże, niż gdyby ich wbito na pal albo pod­dano tor­tu­rom.

– A po co oni przy­szli?

– Poże­gnać się z Waszą Kró­lew­ską Mością.

– Czy ja mam być obra­żony? – zapy­tał się cicho, żeby lokaje nie sły­szeli, boby stra­cili dla niego sza­cu­nek.

– Nie, Wasza Kró­lew­ska Mość poże­gna się z nimi uprzej­mie. Zresztą już oni to sami zro­bią.

Posło­wie nie byli ani zwią­zani, ani nie mieli łań­cu­chów na nogach i rękach.

– Przy­szli­śmy poże­gnać Waszą Kró­lew­ską Mość. Jest nam bar­dzo przy­kro, że wojna być musi. Robi­li­śmy wszystko, aby nie dopu­ścić do wojny. Trudno, nie udało się. Zmu­szeni jeste­śmy zwró­cić Waszej Kró­lew­skiej Mości otrzy­mane ordery, bo nie wypada nam nosić orde­rów pań­stwa, z któ­rym nasze rządy pro­wa­dzą wojnę.

Mistrz cere­mo­nii ode­brał od nich ordery.

– Dzię­ku­jemy Waszej Kró­lew­skiej Mości za gościnę w jego pięk­nej sto­licy, skąd wyno­simy naj­mil­sze wspo­mnie­nia. I nie wąt­pimy, że drobny zatarg prędko się skoń­czy i dawna ser­deczna przy­jaźń znów sprzy­mie­rzy nasze rządy.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: