- W empik go
Król wygnaniec. Tom 1: obrazek historyczny z lat 1714-1725 - ebook
Król wygnaniec. Tom 1: obrazek historyczny z lat 1714-1725 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 293 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PIERWSZE SCHRONIENIE.
U pól godziny drogi od miasta Dwumostów w nadrenśkiej Bawaryi, jest miejsce noszące po dziś dzień nazwisko Czyflik (Tschiflik); prowadzi do niego piękny gościeniec topolami wysadzany, opierający się z prawej strony o wzgórza winnicami pokryte, z lewej o wesołe łąki które przerzyna w kierunku wężykowatym tak zwany Potok czarny (Schwartzbach). Przy pierwszym załomie wzgórza postrzega się długi mur jakby od parku i w nim bramę wcale niepozornego kształtu, wiecznie dla przechodnia zamkniętą, którą otworzywszy z mozołem, wchodzi się w okolicę zupełnie odmiennej niż poprzednia postaci. Tam płaszczyzna ruch i życie, tu góry samotność i dzikość. Od samej bramy spuszcza się na dół, wązka i nadobna dolina, ujęta we dwa pasma gór umajonych gęstem zaroślem z posrzód którego, sterczą tu i owdzie stuletnie jodły, graby, jawory i buki. Przez jej środek płynie strumyk mruczącej wody, niegdyś towarzysz przepysznej alei z starych kasztanów, dziś samotny, zielem zarosły. Powiadają miejscowi ludzie, że ta alea istniała jeszcze przed pietnastu laty, dopóki administracya stadnin rządowych w Dwumostach, właścicielka tego miejsca, mając na celu większy pożytek, niekazała ją znieść, rozkopać i obrócić na łąkę. Niebyła dłuższą nad kilkaset staj, przy końcu których zbaczała w górę w brukowaną ulicę. Pokład ten kamienny, acz mocno zaniedbany, dotąd istnieje i nosi na sobie ślady głębokich kolei, po których niegdyś musiały często przeciągać mnogie panów możnych telegi i kolasy.
Ulica brukowana, ocieniona sklepieniem drzew rozłożystych ustawionych rzędem z obojej strony, kończyła się na powierzchni wzgórza, dotykając, przestworu w którym była zapewne wjezdna brama, prowadząca na kwadratowy dziedziniec, na którego środku są jeszcze do dziś dnia ślady wodotrysku. Tu szuka oko zabudowań willi lub zamku, bo tu oczewiście był punkt środkowy tej roskosznej okolicy. Lecz niestety! niepostrzega nic więcej jak kilka bielejących się ruin, wśród dzikich krzewów, otaczających dziedziniec do koła. A przecież niema lat stu czterdziestu jak się tu wznosiły gmachy pełne symetryi i smaku; ojcowie ludzi dzisiejszych pamiętają jeszcze całą ich świetność; tak szybko rozrzucił tu wszystko wandalizm rewolucyi Francuzkiej (1). Naprzeciw bramy wjezdnej był pałac którego niema ani znaku; po czterech rogach dziedzińca czworokątne niewielkiego rozmiaru pawilony z których pozostało tylko dwa od strony doliny ponad głęboką przepaścią. Dwa te ostatnie zabytki tak są jednak zniszczone, że już zaledwie wystarcza ścian na gminne napisy zbłąkanych wędrowców. Ze środka ich piwnic sterczą wysmukłe jodły i olsze, rosnąc przyspieszonym biegiem by się jaknajprędzej dostać do promieni słońca. Wyraźniejszą zachowało postać wysokie podmurowanie terassy, łączącej dwa narożniki; istnieją w niem dotąd cztery ślepe arkady, w głębi których, jak niesie miejscowa tradycya, miały się niegdyś znajdować sztuczne wodotryski. U jej szczytu są ślady długiej balustrady. Był zapewne czas, kiedy nie jeden mieszkaniec tego miejsca wsparty na jej krawędzi, karmił nieraz swe oko roskosznym doliny widokiem, dawał swobodny polot smętnym swej wyobraźni marzeniom, niezważając ani na powiew liści, ani na brzęk latających owadów, ani na szmer kaskady która przerzynała środek terassy i spadała po sztucznych stopniach aż na samo dno przepaści. Może się nawet przenosił na koniec cienistej ulicy prowadzącej w bok od jednego powilonu do otwartej altany, po której dotąd pozostały gruzy, a z której roztwiera się przepyszny widok na dalekie góry zamykające ujście doliny. Obfitość wód dodawała niemałego wdzięku całej tej siedzibie. Na najwyższym miejscu parku daje się widzieć główne źródło ujęte w sztucznie obrobiony kamień, który wytrzymał po dziś dzień próby czasu. Z niego to wylewał się zdrój we dwa czworoboczne i dziedzińcowi równoległe stawy, a z nich na wązki kanał zasilający kaskadę terassy. Kształt stawów przekonywa że ich budową kierowała także mistrzowska ręka. Na brzegach wyłożonych ciosem spotykasz jeszcze drobne okruchy urn lub posągów, które je otaczały do koła, a w jednem miejscu kamienna posadzka wpuszczona w wodę w półkole, dźwigała zapewne grupy trytonów lub najad, na wzór tych jakie się dotąd znajdują w Wersalu lub St. Cloud.
Z powyższego opisu wyobraża sobie choć ogółowo czytelnik, jakiej było postaci zacisze zwane Czyflik, jak szczęśliwie łączyły się tu powaby natury z powabami sztuki. Ktoby się spodziewał, że w tem ustroniu przemieszkiwał Król filozof, którego Polska po dwakroć odepchnęła od tronu, nieprzewidując, iż on może jeden był zdolny wyleczyć ją z politycznych błędów i od upadku zachować!
Księztwo Dwumostów z stolicą tegoż nazwiska było niegdyś własnością Wojewodów Renu, piastujących godność Elektorów Rzeszy Niemieckiej. W XVI. wieku spadło na linią Wojewodów Semeryńską, a w r. 1654 Karol Gustaw, ówczesny Książe Dwumostów, obrany po abdykacyi Krystyny królem szwedzkim, przeniósł je pod panowanie szwedzkie. Królowie szwedzcy rządzili odtąd księztwem przez namiestników, utrzymując w niem własny garnizon, i niemając z niego za najlepszych czasów więcej dochodu, jak 70,000 Tal. Samo miasto Dwumostów leży w nader przyjemnej okolicy, wśród zielonej doliny którą otaczają zewsząd starannie uprawne wzgórza; wszakże liczyć je można do rzędu tych, które więcej mają sławy, niż na nią zasługują. Głośniejsze swe imie w historyi otrzymało z łaski dwóch professorów Gymnazyi Extera i Embsera, którzy w drugiej połowie XVIII wieku zaczęli wydawać klassyków starożytnych, znanych uczonemu światu pod nazwiskiem wydań Bipontyńskich. Wychodziła tu także we francuzkim języku Gazeta des Deux ponts, używająca niegdyś tej samej wziętości jak Leydejska lub dzisiaj Augsburska. Nigdy niezamykało więcej jak 7000 mieszkańców; dawnemi jednak czasy miało okazalszą postać niż dzisiaj. Ucierpiało bowiem dużo za czasów wojny 30 letniej, a przy końcu XVII. wieku zamieniło się prawie w stós gruzów. W roku 1677, francuzkie wojsko pod komendą Hr. Bissy nietylko zrównało t ziemią fortyfikacye i wiele okazalszych domów, ale nawet wysadziło w powietrze dwie wieże książęcego zamku i piękny kościół gotycki ś. Alexandra, stanowiący najcelniejszą miasta ozdobę. Dopiero za Karola XII. dźwignęło się nieco z swych ruin.
Kiedy Karol XII. po pięcioletnim pobycie w Turcyi, straciwszy nadzieje powetowania klęski Pułtawskiej, gotował się do powrotu do Szwecji; sumienie uczciwego człowieka, niepozwalało mu, zaspominać o losie najwierniejszego przyjaciela i sprzymierzeńca, pokutującego niewinnie, za jego zbyt śmiałe zamysły a częstokroć lekkomyślność i upór. Stanisław Leszczyński, nioodstępny towarzysz jego tryumfów i klęsk, opuszczony przez własny naród wyzuty z majątku przez szczęśliwszego spół-zawodnika, tułacz w obcych krajach, byłby już może pogodził się z Augustem, i poświęcił czczy tytuł, w zamian za wolność, spokojność i odzyskaną fortunę, ale niepozwoliła na to żelazna wola Karola. Dumny ten monarcha ani mógł przypuścić do myśli, że powróciwszy do kraju, w nowe się siły niewzmoże i Stanisława napowrót na tron Polski nieposadzi. Żeby go więc w charakterze pretendenta utrzymać, i stósowny mu sposób życia zapewnić, ofiarował mu za przytułek księztwo Dwumostów. Nadaremnie błagał go Stanisław, aby dla jego osoby niepoświęcał interesów własnej ojczyzny; aby, sam zubożony, nieobciążał skołatanych finansów niepotrzebnym wydatkiem; nic niepomogło; veto Karola XII. przeciwko wszelkim układom z Augustem, tak było stanowcze, iż dłużej mu się opierać byłoby niewdzięcznością. Przyjął więc Leszczyński księztwo Dwumostów, ale z warunkiem, że jeżeli go Polacy dobrowolnie niepowołają na tron, dobijać się o niego z orężem w ręku, nigdy niebędzie. Karol nieformalizował się zbytecznie tem ostatniem zastrzeżeniem, i owszem, odpisał mu następujące słowa; «jeżeli WKMość niechcesz dobywać oręża na odzyskanie korony, mniejsza o to, ja go dobędę. Za nim jednak wrócimy obadwa do Warszawy, daję WKMości księztwo Dwumostów. Weź je sobie, używaj jego dochodów; niebędziesz w niem w prawdzie bogaty, ale przynajmniej będziesz bezpieczny, a moi poddani nieprzestaną nazywać cię królem (2).»
Stanisław Leszczyński opuścił Bender przy końcu miesiąca Czerwca 1713 pod przybranem nazwiskiem Hrabiego Kronstein, ruszył ku Dwumostom na Jassy, Siedmiogród, Węgry, Austryą i Bawaryą. Przez kraje niemieckie przejeżdżał w towarzystwie komisarza Cesarskiego: podróż jego odbywała się w największej tajemnicy, bo chciano wprzódy Karolowi ułatwić bezpieczny powrót do Pomeranii. Za Stanisławem, oddzielnemi etapami, pojechało kilku Polaków z przywiązania do jego osoby, lub sprawy. Znalazło się bowiem jeszcze, choć kilku takich, którzy, niestraciwszy wiary w szczęśliwą gwiazdę Karola, uważali za rzecz zawczesną przyjmować amnestyą Augusta. Do ich liczby należeli: Stanisław Poniatowski, Michał Tarło, Krzysztof Urbanowicz, Jerzy Kryszpin. Poniatowski Generał Swedzki, Pułkownik gwardyi przybocznej Stanisława (3), był osobistym przyjacielem Króla Karola; walczył przy jego boku jako ochotnik w bitwie pod Pułtawą; uratował mu życie, i przeprowadził go do Benderu. W Turcyi był jego głównym pełnomocnikiem przy Porcie; a zdolność i wytrwałość jaką okazał w pięcioletuiem prowadzeniu tak trudnej sprawy, dały go poznać zaszczytnie wszystkim gabinetom Europy i zjednały mu wysokie w dyplomacyi znaczenie. Poniatowski najsilniej wpłynął na złamanie uporu Karola; on go przekonał o bezowocowości dłuższych z Portą traktowali i skłonił do powrotu do kraju (4). Dlatego jednak sprawy jego, a ztąd i sprawy Stanisława nieopuszczał. Mianowany Namiestnikiem księztwa Dwumostów, pojechał przodem, żeby odebrać rządy tego kraiku z rąk dawnego gubernatora Barona Strahlenheima i przygotować wszystko na przyjęcie Stanisława. Tarło niegdyś Kuchmistrz Koronny i Wojewodzic Smoleński, mąż oręża i nauki.
liczvł się oddawna do rzędu znamienitszych obywateli Rzeczypospolitej. Słynął z wymowy. On to w r. 1702. z Wojewodą Kaliskim Lipskim, jeździł na czele deputacyi Senatu, do króla Szwedzkiego do obozu pod Grodnem, celem układania się o pokój (5). Prócz tego był bardzo blizkim powinowatym Leszczyńskiego, bo ciotecznym bratem jego żony Katarzyny z Opalińskich. Katarzyna szła od Jana Opalińskiego Kasztelana Poznańskiego, a Tarło od jego siostry z Opalińskich Tarłowej. Trzymał się sprawy Stanisława, nietylko z powodu węzłów blizkiego pokrewieństwa, ale i z przekonania że tylko Król Polak może uszczęśliwić jego ojczyznę. Należał bowiem do tych rzadkich obywateli, którzy bądź co bądź, hołdują raz poślubionej wierze. Gdyby był Stanisław wyrzekł się korony, Tarło skończyłby zawsze na tułactwie. Król August nielubił familji Tarłów; mając ich zawsze w podejrzeniu Marszałka Koronnego Tarłę, pomimo udzielonej mu amnestyi, trzymał pod dozorem policyjnym w Warszawie, niedając mu nigdy oddalić się na wieś. Urbanowicz (6), Kryszpin (7) byli Pułkowni – karni w wojsku Szwedzkiem, i schronili się z Karolem XII. do Turcyi. Pierwszy odznaczył się szalonem męztwem, przy attaku Turków na Karola w obozie pod Warnicą, gdzie zrąbany i skłuty przez Janczarów, cudem prawie ocalał. Kryszpina używał Karol do poselstw. Niewspominam o kilku ziomkach niższej rangi, których zabrał z sobą Stanisław, bądź dla zachowania ich na swoim dworze, bądź dla pomieszczenia ich w Szwedzkim garnizonie Dwumostów.
Leszczyński zjechał na miejsce swego przeznaczenia dnia 4 Lipca 1714 między godziną 5 a 6 przed wieczorem. Dawny namiestnik Baron Strahlenheim, uprzedzony przez Poniatowskiego, o jego zbliżaniu się, wyjechał przeciwko niemu do Rothalben, o milę od miasta, sześciokonną karetą, i przywiózł go z honorami, jakie się głowie ukoronowanej należą. Stanisław wysiadł wśród tłumów ludzi, ciekawych poznania męża, o którym tyle mówiono w Europie, a dla którego, ich pan, najpierwszy władzca północy, tyle prowadził wojen, tyle odbywał marszów i wypraw. tyle doświadczył nieszczęśliwych przygód. Stanisław witał mieszkańców z wrodzoną sobie uprzejmością i powagą; chcąc zaś każdemu zostawić sposobność przypatrzenia się jego osobie, wieczerzał publicznie. Wrażenie jakie uczynił, było najszczęśliwsze. Gmin odszedł z przekonaniem, że ów pan Polak, z postawy, ruchu i mowy wcale wygląda na króla, i że bohater Szwedzki niepomylił się w wyborze, kładąc na taką głowę, Polską koronę.
Leszczyński, mąż najdelikatniejszych uczuć, chciał być jak najmniej natrętnym gościem Karola. Niezdawało mu się rzeczą przyzwoitą zabierać domy rządowe na inny użytek przeznaczone, lub rozpościerać się zbyt okazale w miejscu, które mu łaska wspaniałomyślnego sprzymierzeńca, na czasowy tylko wskazała przytułek. Dlatego też lubo wysiadł w zamku książęcym, niemyślał bynajmniej obierać w nim stałej siedziby. Poniatowski świadomy jego życzeń, zdał mu sprawę z wolnych gmachów odpowiednich jego potrzebom. Wybór nie był trudny, bo szczupła mieścina, zrujnowana długiemi wojny, ubogą była w obszerniejsze mieszkania, i po krótkim namyśle, obrali sobie zabudowanie rządowe tuż przy zamku stojące, przeznaczone przez Króla Karola na Akademią, do której założenia już były projekta upadły.
Ktoby dziś zwiedzał Dwumosty, nadaremnieby szukał i owego książęcego zamku i owych zabudowań akademicznych. Zamek który dziś stoi, w nowym francuzkim stylu, jest już dziełem późniejszych po Stanisławie czasów. Zbudował go na dawnych gruzach, Gustaw Samuel pierwszy z faizgrafów po odpadnieniu księztwa od Szwecyi. Pod panowaniem Krolów Bawarskich wypróżniono go z ozdób, i teraz jedna część jego zamienioną została na kościół katolicki, druga na archiwa magistralur sądowych. Mięszkanie prywatne Leszczyńskich, zatarła także siła czasu; starsi mieszkańcy wskazują nikczemną kamienicę, którą sklejono ze szczątków dawniejszego gmachu.
Lecz jeżeli mieszkanie w mieście nie miało w oczach Stanisława wiele powabu, podwójną uczuł radość, zobaczywszy Czyflik, letnią niegdyś rezydencyą miejscowych książąt. To ciche, samotne, tak hojnie od natury uposażone uslro – nie, odpowiadało nietylko jego gustom ale i położeniu. Jak ów żeglarz co po doznanych burzach unosi swe życie do przyjaznego portu, Stanisław przeczuł od razu, jak swobodnie będzie oddychał w tem zaciszu oddalonem od zgiełku świata, i na łonie lubej rodziny z którą go los zawistny od lat kilku rozłączył. Nieodwlekając ni chwili, zlecił Poniatowskiemu zająć się co prędzej urządzeniem miejsca w stosunku do potrzeb swojego domu. Znakomity znawca sztuk pięknych, troskliwy zwiedzacz obcych krajów, świadomy pomników smaku najcelniejszych stolic Europy, jakoto: Wiednia, Wenecyi, Rzymu, Florencji i Paryża które zamłodu oglądał (8), sam skreślił plany niedostających budowli, upiększeń, przeznaczając na ich wykonanie fundusze, jakich mu dostarczała hojność Króla Szwedzkiego. Roboty prowadzono z takim pośpiechem, że nieupłynęło kilka miesięcy, gdy rezydencya Dwumostów, była już na przyjęcie swych dostojnych gości gotową.
Szybkie to urządzenie tem było potrzebniejsze, że z każdym dniem zwiększał się szereg znakomitszych osób, zjeżdżających dla oddawania hołdu Stanisławowi. Ze strony Szwecyi, prócz dawnego gubernatora Strahlenheima przybyli na rezydentów przy jego boku Szambelan dworu Hrabia Welling, Pułkownik Baron von Sparre. Ze strony Francyi otrzymał podobną missyą, acz niestałą, Margrabia St. Vallier, Komendant Francuzkiego garnizonu w poblizkiej fortecy Bitsch. Dygnitarze Szwedzcy odebrali rozkaz, wynajdywania Stanisławowi wszelkich, jakich tylko mogą, rozrywek, dla uprzyjemnienia mu samotnego pobytu. Pierwsze między rozrywkami miejsce trzymały naturalnie łowy, których ten Król namiętnym był lubownikiem. Miasteczko Bergzabern, leżące o kilka mil od Dwumostów między Francuzkiemi twierdzami Weissenburg i Landau, obfitujące w rozległe lasy i knieje, przedstawiało im do nich doskonałe pole. W tem to miejscu wyprawił mu Exgubernator Strahlenheim dnia 2 Października sutsze niż zwyczajnie polowanie, chcąc zarazem ułatwić władzom Francuzkim sposobność, oddania mu sąsiedzkiej czołobitności. Na wspaniały bankiet w zamku Bergzaberskim, zjechali zaproszeni przedniejsi Oficerowie Francuzcy garnizonu z Landau, komplementując Stanisława w imieniu swego rządu i przy temto powitaniu Stanisław miał sposobność poznać Margrabiego de Savines, Gubernatora twierdzy, Pana de Chatenet Namiestnika Królewskiego, Margrabiego de St. Paul Pułkownika i naostatek Hrabiego d'Estrees Kapitana pułku Dragonów, stojącego garnizonem w Weisenburgu, młodzieńca wielkiego imienia i wielkiej fortuny, który zdjęty ciekawością poznania Króla wygnańca, sam się był wprosił na łowy. Oficerowie Francuzcy, wywięzując się grzecznością, zaprosili nawzajem Stanisława, by zwiedził ciekawą ich cytadellę, arcydzieło Vaubana, które w ostatnich wojnach tyle wytrzymało szturmów. Leszczyński chętnie odpowiedział ich prośbie: przyjęto go ze czcią, na jaką się tylko zdobyć mogła dworskość Francuzka. Cały garnizon stanął pod bronią; działa wałowe grzmiały nieustannym ogniem, a Komendant i Oficerowie sztabowi pokazywali Królowi w najdrobniejszych szczegółach, plany szańców, podziemne koszary, zwodzone mosty, arsenały, blokhauzy i inne ciekawości warowni, Zakończono tę interesującą pielgrzymkę ucztą, urządzoną z całym wykwintem ówczesnej kuchni Francuzkiej. Była to oczewiście nie grzeczność, ale demonstracya polityczna, potrzebna może w owej chwili Ludwikowi XIV-mu, dla okazania gabinetom, jak ściśle trzyma się przymierza Szwedzkiego, pomimo klęsk, jakie spotkały Karola, i Stanisław mógł sobie powiedzieć: sic vos non vobis. Ileż to razy wygnańcy stają się narzędziem polityki, mającej co innego niż ich dobro na celu!
Leszczyński, podziękowawszy serdecznie za to przyjęcie, wrócił spiesznie do Dwumostów, bo się zbliżała chwila przyjazdu rodziny, której podróż ze Szwecyi była mu już zapowiedzianą. Rodzinę Leszczyńskiego składały już tylko cztery osoby: żona Katarzyna z Opalińskich, matka Anna z Jabłonowskich; dwie córki: szesnastoletnia Anna i jedenastoletnia Marya, syn bowiem jedynak, którego mu urodziła żona po przyjeździe do Szwecyi, umarł jak się zdaje w powiciu. Osoby te bawiły dotąd w Chrystyanstadt, wiodąc dnie pełne niespokojności i trwogi, o los oddalonego opiekuna i ojca. Po odebraniu wiadomości o przybyciu Stanisława do Dwumostów, pożegnały jak najspieszniej gościnność Szwedzką, i przybyły do lego miasta w środku miesiąca Października 1714 roku, w towarzystwie księdza Radomińskiego Jezuity i garstki służących. Kto zna ciężkie próby przez jakie przechodziła rodzina Leszczyńskich, łatwo sobie wystawi jej radość z połączenia się znowu w jedno grono, po tak długiem rozdzieleniu. Stanisław, mąż wyćwiczony w szkole nieszczęść, skromny zawsze w powodzeniach, wyrozumiały w przeciwnościach, urządził sobie dwór, wedle miary odpowiedniej położeniu Monarchy, żyjącego z cudzej łaski. Dom jego, złożony z osób wybranych, nieświecił pompą, ale przykładem cnot i obyczajów patryarchalnych. Podobniejszym też był, jak piszą spółczesni, do klasztoru, niż do siedziby królewskiej. Głęboka pobożność, znamionująca wszystkich członków rodziny, godziła ją z obecnym losem, uzbrajała w cierpliwość, za nim łaskawa opatrzność nieześle szczęśliwszych wypadków. Dochody urządzone mądrze, stosownie do skromnych potrzeb, pozwalały im jeszcze odkładać grosz oszczędzony na miłosierne uczynki. Tym sposobem zjednali sobie wkrótce szacunek i uwielbienie powszechne. Sam też Leszczyński, miał właściwy sposób ujmowania sobie umysłów. Jego życie proste, przystępne, użyteczne, przechodziło z ust do ust jako osobliwość podziwienia godna w człowieku, który nosił koronę. Zahartowany w młodości ćwiczeniem rycerskiem, do znoszenia największych niewygód, wolen od nałogów, które się już zakradały pomiędzy paniczami znamienitszych rodzin Polskich, sypiał na twardej pościeli. Przyjaciel pracy wstawał ze świtem, i sam budził służących. Potem przeglądał regestra domowe, słuchał mszy świętej w domowej kaplicy, i wychodził z długą turecką fajką na przechadzkę. Ludzki i uprzejmy dla każdego, wkrótce zabrał znajomość ze wszystkiemi niemal mieszkańcami miasta. Żaden koło niego nieprzeszedł, żeby mu się nizko nieskłonił, a częstokroć niezatrzymał, nieporadził w kłopotach i nieodszedł uszczęśliwiony. Wróciwszy z przechadzki pracował z Poniatowskim i Tarłem nad sprawami publicznemi, albo się oddawał innym lżejszym zatrudnieniom. Doświadczony człowiek stanu, Poseł niegdyś na sejm w 18-tym roku życia, mówca, filozof, poeta, malarz i muzyk, miał czem zapełnić, zbywające mu od prac urzędowych, godziny. Resztę czasu poświęcał rodzinie, i wychowaniu córek, mianowicie starszej nazwiskiem Anna, bo jedenastoletnią Maryę oddali byli na pensyą do sióstr Zgromadzenia Najśw. Panny (Dames de la Confrérie de notre Dame) w Strasburgu, gdzie znajdowały się i inne domów książęcych wychowanki. Żona i matka, dwie poważne, surowej cnoty matrony, dopełniały staraniem macierzyńskiem, czemu podołać niemogła troskliwość ojcowska.
Na takiem życiu, zeszło im w Dwumostach trzy lata. Przez ten czas dużo rzeczy pozmieniało się w Polsce, nie bez wpływu na ich położenie. Sejm pacyfikacyjny, pogodził Króla Augusta z narodem. Z oddaleniem się wojsk Saskich, Polska zaczęła oddychać po tyloletnich burzach, które zniweczyły niemal do reszty byt jej materyalny. Wszystko wzdychało do pokoju. Umilkły zmęczone stronnictwa, poddając się berłu, którego już odrzucić niebyło sposobu. Najwytrwalsi nawet obrońcy sprawy Stanisława, jakoto: Jabłonowski, Szmigielski, Grudziński i inni, wykonali przysięgę wierności zwycięzkiemu Augustowi. Stanisław stracił ostatnią nadzieję odzyskania korony, której oczekiwał z rąk narodu. Odsunęła się nawet od niego, na długie lata skonfiskowana fortuna, bo sejm krajowy położył mu za warunek, aby wrócił do Polski i uczynił submissyą szczęśliwszemu współzawodnikowi. Na takie upokorzenie niepozwalały już ni honor, ni zaciągnięte względem Karola obowiązki.
W prześladowaniach politycznych, są wyjątkowe pozycye, które niedopuszczają układów z sumieniem, choćby zdanie pospolite znaczyło tę wytrwałość piętnem nierozsądku i bezowocnych marzeń. Stanisławowi nic już niepozostało… jak miłosierdzie opatrzności i szczodrobliwość Króla Karola, którego dalszym politycznym planom wierzył, nie tyle z przekonania, ile zpowinności.
Podobny obrót rzeczy, dotknął serca rodziny Leszczyńskich głębokim smutkiem; osobliwie serca niewiast, czulsze pospolicie na szczęście domowe, niż na niepewne korzyści dalekich rachub politycznych. Niewiedziała niestety! że to jest dopiero początek cięższych jeszcze umartwień, jakie jej gotowała opatrzność.II.
KOŁO DOMOWE.
Wzdłuż domu Leszczyńskich w Czyflik od strony ogrodu, rozciągała się dość szeroka z marmurowych tafli terasa, otoczona balustradą na której słupkach stały w pewnych odległościach alabastrowe wazony, zapełnione bukietami aloesów, kaktusów i geranji. Przez jej otwór w środku po dwóch lub trzech płaskich stopniach, wysuniętych zewnątrz w półkole, schodziło się na płasczyznę, wysypaną cienkim zwirem i podzieloną na cztery kwadraty, na których umiejętny ogrodnik narysował rozmaite esy i floresy zamykające w swych ramach mnóstwo woniejących kwiatów, jako to: róż, rezed, gwoździków i lewkonji. W środku tych kwadratów było wolne koło, na którem stał marmurowy kompas, otoczony wieńcem nizkich różnobarwnych roślin.
Po nad terasą, rozpięte było płótno w białe i czerwone pasy, tworząc z niej jakby salon bez ścian, służący widocznie mieszkańcom domu za miejsce wytchnienia, w cieplejszych dnia godzinach.
Dnia 14 Sierpnia 1717 r. w porze poobiedniej, kiedy już słońce zaszło na drugą stronę domu, miejsce to przedstawiało następującą scenę.
Po lewej ręce szklannych drzwi domu, otwartych na rozcież, stał okrągły stolik, przy którym siedziało dwie osób grających w szachy. Jedną z nich był męzczyzna średniego wieku, słusznego wzrostu i silnej budowy ciała. Rysy jego twarzy nie odznaczały się regularnością, ale wdzięcznym wyrazem i ową pogodą czoła, która zazwyczaj cechuje ludzi dobrego serca. Nos miał cokolwiek pałkowaty, wargę niższą grubą, wyższą zaś cienką i subtelnie wyciętą. Przytem wąs krótki do góry zakręcony, na głowie ogromną jasnowłosą perukę, której gęste kędziory spadały mu aż na ramiona, według mody przyjętej za czasów Ludwika XIV. we wszystkich prawie krajach. Miał mundur zielony żółtem suknem podbity, o szerokich połach z zagiętemi rogami; kamizelę długą skórzaną, spodnie takież, buty czarne wysokie, zachodzące aż na uda. Szyję miał obnażoną zapewne z przyczyny upału, a na rozpiętych piersiach i u rąk niedbale wiszące koronkowe żaboty i mankiety. Siedział w postaci cokolwiek nachylonej; lewą ręką opierał się o stolik, w prawej trzymał sążnisty turecki cybuch (9).
Drugą osobą grającą w szachy, była dziewica, licząca najwięcej piętnastą wiosnę. Kształt jej twarzy niedawał jej prawa liczenia się do rzędu kobiet klasycznej piękności, zachowujących ślady wdzięków nawet w późniejszym wieku. Nos miała cokolwiek wydatny, przedzielony w końcu lekką linijką; ale oczy duże, niebieskie, płeć snieżna i przeźroczysta, kibić subtelna, lica świeże oblane wyrazem dobroci, prostoty i melancholji, tworzyły w niej całość niewymownego wdzięku. Ktoby chciał dokładniej poznać jej postać, niech się przejdzie po salach Wersalskiego Muzeum; znajdzie tam kilka jej wizerunków z rozmaitych epok życia, między innemi jeden najprawdziwszy, przez sławnego malarza Boucher. Jasne jej włosy, ułożone w wysoką fryzurę, kończył z tyłu płaski, niespleciony warkocz, podwinięty na karku. Suknię miała czarną z wełnianej tkanki, składającą się z wierzchniej tuniki podpiętej z boków i spodniej z tejże samej materyi. Rękawy obcisłe, zokończone szerokim otworem u łokci, zasłaniały tylko do połowy jej białe i okrągłe ramiona, ubrane w bransoletki z czarnego aksamitu. Jedyną jej świecącą ozdobą był dyamentowy krzyżyk, zawieszony na szyi na czarnej przepasce.
Tuż przy niej i cokolwiek z tyłu, siedział oparty niedbale o krawędź jej krzesła, drugi męzczyzna z długim wąsem, hiszpańską bródką i krótko ostrzyżoną głową. Miał na sobie szaraczkową Polską czamarę, ściśniętą u pasa na haftki, i zamkniętą u szyi sznurkami w kutasy. Całą uwagę zwracał na szachownicę, a jego ułożenie bez przymusu i strój niewytworny, kazały się domyślać, iż to być musiał częsty gość domu, używający praw nietylko poufałej przyjaźni, ale i blizkiego pokrewieństwa.
Trzecim świadkiem walki szachowej, był męzczyzna w długiej czarnej szacie zdradzającej w nim charakter duchowny. Stał z założonemi rękami, obrócony tyłem do balustrady a przodem do stolika, przypatrując się grze z owem zajęciem, z jakiem zwykle asystują ulubionym rozrywkom osoby, którym poważniejsze powołanie, niepozwala oddawać im się ze zbyt wielką namiętnością.
W przeciwnym końcu terasy po prawej stronie wejścia, na szerokiem krześle z czarnego dębowego drzewa, zielonym aksamitem wybitem z wygodnemi poręczami i Wysokiem tylnem oparciem, siedziała dojrzalszego wieku niewiasta, z głową nachyloną nad krosnami, zatrudniona kanwową robotą, przeznaczoną zapewne na dar pobożny do jakiego kościoła. Po srebrnych i złotych kłębkach oraz stósach jedwabiu przecudownej barwy, leżących u jej nóg w koszyku, poznać można było, że chciała wykonać swą pracę z wielką ozdobą i staraniem. Strój jej był również czarny, ale nie bez elegancyi i ściśle zastósowany do ówczesnej mody; na głowie miała wysoką pudrowaną fryzurę, zasłonioną z tyłu czarnym krepowym welonem. Twarz jej smętna, przypominająca rysy dziewicy o której wspomnieliśmy wyżej, nosiła jeszcze ślady dawnych wdzięków, ale razem i głęboki wyraz, często doznawanych smutków. Cała zajęta igiełką, toczyła cichą rozmowę z drugą jeszcze poważniejszą niewiastą, siedzącą obok niej przy kołowrotku misternej tokarskiej roboty. Ta ostatnia wyglądała z postaci raczej na zakonnicę niż na światową osobę. Ubiór miała czarny z grubej tkanki; na głowie biały kornet z szerokiem garnirowaniem, okulary bez drążków na nosie i różaniec z pękiem medalików u pasa. Blade jej lica zorane siedmdziesiatkiem lat, okrywał wyraz owej zimnej obojętności, z jaką osoby sędziwe znoszą gorycze życia, nie tyle z braku czułości, jak raczej, że ich myśl, zaglądając częściej do lepszego świata, łatwiej się godzi z wyrokami niebios.
Po żałobnym stroju niewiast i posępnych twarzach całego towarzystwa, domyślić się można było, iż je świeżo dotknęła bolesna jakaś strata, z politycznem ich położeniem związku niemająca. Jakoż czytelnik świadomy składu rodziny Leszczyńskich, niedorachował się już zapewne jednej osoby.
– Strzeż się Marychno – rzekł poważny mężczyzna grający w szachy, puszczając szerokie kłęby dymu z tureckiego cybucha – niewysuwaj się z tą wieżą, bo ci w dwóch cugach zabiorę królowę.
– Ach daruj ojcze – odpowiedziała Marya, mile się uśmiechając i wpatrując w grę z pomięszaniem zdradzającem jej brak wprawy – jeszczem nieodjęła ręki od wieży.
– Coś mi panna w zamysłach – ponowił Leszczyński, bo czytelnik odgadł już zapewne jego osobę.
– Myślę o moich różach, które wnet podlać potrzeba i o mojej wisience którą własną zasadziłam ręką.
– Zapewne się ugina pod ciężarem owoców! – rzekł ironicznie Leszczyński.
– Żartuj sobie ojcze, zobaczysz jak mi się hojnie za moje starania wywdzięczy… Cobym też ja za to dała, żebym cię choć raz w życiu zamatować mogła. A wuj patrzy i nic mnie nieostrzega – dodała z żartobliwym wyrzutem, odwracając głowę do siedzącego obok siebie, drugiego mężczyzny.
– Trudna to sprawa Królewno, z takim mistrzem! – odezwał się wuj Tarło – Królowi Stanisławowi niełatwo dać mata!
– Czy i Wojewodzie Michał dworuje? – ponowił Stanisław, niby dotknięty zbyt pochlebną alluzyą – ktoby się był tego spodziewał?
– Niezwykłem mawiać czego niemyślę, – odparł sucho Tarło, jakby urażony przymówką – dworacy w kraju, ja tutaj…
Niedał mu skończyć Stanisław i podając rękę, zawołał z uprzejmym uśmiechem:
– To żart Mości Michale! Wszakżem już nieraz powiedział Waszeci, że nieumiesz dworować jak tylko nieszczęściu. – Potem, zwracając mowę do innego przedmiotu, zapytał donośniejszym głosem: – A cóż moje dzieci, jakże będzie z jutrem? jutro święto Wniebowzięcia Najświętszej Panny; wszakże jedziem na nabożeństwo do Gräfinthal?
– Oj nie! kochany mężu! – odezwała się… siedząca przy krosnach matrona – umyśliłyśmy, tym razem, pomodlić się na grobie naszej Anusi, wszakże to niema jeszcze trzech miesięcy (10)!… – Tu grad łez spuścił się z jej jagód i mówić dłużej nie mogła.
– To dobrze moje dzieci, – rzekł znowu Stanisław – ale wiecie jaki uczyniłem ślub. Niezwykłem pomijać żadnego święta Bogarodzicy, żebym niejechał do jakiego miejsca, jej szczególnie poświęconego. Od czasu jak tu jestem, odwiedzam co rok jej cudowny obraz w Gräfinthal; muszę więc jechać i jutro, bo niewypada zawodzić poczciwych Wilhelmitów (11). Przeor rachuje na moje przybycie: pisał mi, że będzie na mnie czekał z nabożeństwem. A więc najlepiej tak zróbmy: wy zostańcie, a ja pojadę. Potrafię i tam westchnąć za moim aniołem!