- W empik go
Królewska para: powieść historyczna - ebook
Królewska para: powieść historyczna - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 203 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ODJAZD.
W komnacie cichej, gdzie kobierzec drogi
Zalegał ściany, wyścielał podłogi,
I śmiałym krokom odbierał kamienne
Echa, na miękkiej pościeli siedziała
Barbara, wsparta ramieniem na cenne
Złotem i haftem wezgłowie. Jej biała
Suknia z białością sprzeczała się twarzy; –
Lecz suknia skromna, a twarz okazała –
Na licach blady rumieniec na straży,
Gotowy, zda się, na jedno skinienie
Zginąć w białości, lub trysnąć w płomienie.
Barbara piękną była. W całej Litwie
Nieznano równie wdzięcznej i nadobnej:
Czy to na ucztach, czyli na gonitwie
Rycerskiej, hołd jej składano osobny.
Łączyła bowiem trzy wielkie przymioty,
Które się złączyć rzadko uda komu:
Urodę cudną, wielką miłość cnoty,
I starodawny ród: bo nie z poziomu,
Szła ze świetnego Radziwiłów domu.
Barbara w rannej młodości oddana
Była w zanieście za Trockiego pana,
Gasztołda, który że już nazbyt stary,
Więcej był ojcem, niż mężem Barbary,
Po krótkich chwilach czystego małżeństwa
Umarł, a żona przeszła w stan wdowieństwa.
I oto młoda piękna i bogata
Pani do siebie wszystkich pociągała;
Niejeden dla niej na krawędzie świata
Gotów był jechać, byle zażądała.
W turnieju wstęgę mieć od niej błękitną
Było to rzeczą trudną, a zaszczytną:
Szczęśliwy rycerz, komu wstęgę dała.
Panowie możni słali korne swaty,
Prosząc o rękę, ale młoda wdowa
Czekać kazała, mówiąc, że i laty
Nie jest naglona i że pamięć chowa
Jeszcze o zmarłym niedawno Gasztołdzie:
Więc ta jej dworska, choć niepewna mowa
Wszystkich trzymała w nieustannym hołdzie.
Lecz od niedawna księżniczka tak żywa,
Wesoła, uczt i rozrywek tak chciwa,
Od świata w swoje komnaty się chowa;
Gmach jej wesoły zwykle, pełny gwaru,
Dziś, jakby mocą rzuconego czaru,
Stoi milczący, posępny niemowa.
Wysokie sale strojne w antenaty,
Nie odbrzmiewają hucznemi wiwaty;
W dziedzińcach pustych, gdzie dawniej rumaki
Rżały, spragnione lotu, jako ptaki,
I gdzie o kamień trącane kolasy
Mury turkotem napełniały głośnym,
A psów szczekanie i woźnic hałasy
Były mu wtórem zgodnym i donośnym:
Dziś trawa rośnie pomiędzy kamienie,
W pustych dziedzińcach panuje milczenie.
Ciekawość ludzka czujna, niecierpliwa,
Skrzętnie i pilnie nadstawiała ucha,
Czy tajemnicy jakiej niepodsłucha,
Która się w murach milczących ukrywa:
Czyli ta piękna i świetna Barbara
Bogu dziś tylko podobać się stara;
I zarzuciwszy stroje i świecidła,
Ku niebu wznosi pobożności skrzydła,
Gotując drogę dla siebie zakonną?
Czy się nadzieją dała uwieść płonną,
I nieprzystojne niewieście ćwiczenia
Alchemii czyni, chcąc z prochu, z płomienia,
I czarodziejskich słów ulepić złoto?
Czy…. jeszcze więcej zli ludzie coś plotą.
Widziano bowiem, jak późnym wieczorem
Przed Radziwiłłów któś zjawiał się dworem:
Jeździec samotny, płaszczem okręcony
Wjeżdżał do wiekiem poczerniałej brony,
Już o przybyciu widać uprzedzonej, –
Bo zaskrzypiały wnet wrzeciądze rdzewne
I koń po bruku stawiać kroki pewne,
Wraz z jeźdzcem niknął w dziedzińcu – a brona
Znowu ściskała potężne ramiona.
Lecz kto był jeździec? Mnich pobożny może
Gościł wieczorem na samotnym dworze,
Ażeby dusze wzdychającej wdowy
Do wrót zakonnych, namaścić na nowy
I błogi żywot? Albo, co już gorzej,
Rozsiewacz nowin genewskich zacięty,
Na dzisiaj miłe witany i wzięty
U panów, łasce bardzo ufny bożej,
Na dwór się dostał tajemnemi kręty,
I zgromadzonym przekładał zażarcie
Głos Boży, tkwiący w świętej Pisma karcie.
Be że dobrze ochota jest znana
Ku tym nowościom wileńskiego pana,
Co się wprowadzić dał w kalwińskie błędy,
I może siostrę swą chciał wieść tamtędy.
Myślano także, że ten o wieczorze
Gość tajemniczy na Barbary dworze,
Był mistrzem czarnej nauki; pogłoski
Że to krakowski był sam mistrz Twardowski.
Ludzkich przypuszczeń wytężona siła
Jeszcze na – gorsze rzeczy się sadziła,
Ale przed grozą czystego imienia
Nikt nie śmiał głośno rzucić podejrzenia.
Właśnie był wieczór teraz, gdy Barbara
Siedziała w swojej alkowie samotna.
Przez okno noc już zaglądała szara,
Na stole lampa płonęła migotna,
Przez alabastry blask sięjąc niepewny.
Twarz księżnej smutek przyoblekał rzewny,
A wzrok tęsknoty pełen obrócony
Trzymała ku drzwiom bocznym – znać z tej strony
Miał któś zawitać dawno upragniony.
Nie długiem było to oczekiwanie:
Oto już słychać na schodach stąpanie,
Z początku głuche, niepewne; co chwila
Bliższe, mocniejsze. Już krok się wysila,
By dobiedz mety; już klamka mosiężna
Szczękła – rumieńcem oblała się księżna.
W ostatniej chwili snać najmniej cierpliwa
Z aksamitnego w lot łóża się zrywa,
I ku drzwiom spieszy; – w drzwi ciemnym otworze
Stał już tajemny ów gość, co we dworze
Zjawiał się co dzień o późnym wieczorze.
– August, – szepnęła Barbara, – mój drogi!
Ty jesteś! dziwne przeczucia i trwogi
Dziś mną miotały; byłam prawie pewna,
Ze ręka Boża zawisła już gniewna
Nad nami. Ale ty jesteś kochany!
Trwogi me pierzchły, jak w jutrzni różanej
Pierzchają nocne straszydła. Tyś ze mną!
Już się nie lękam, kiedy widzę Ciebie.
Och odpędź droga przeczuć mare ciemną,
I oczy swoje rozpromień tak łzawe!
I cóż nam braknie, gdyśmy obok siębie?
Niebiosa są mi tak jasne, łaskawe,
Od chwili, kiedy w strumieniu przysięgi
Małżeńskiej, w boskiej obliczu potęgi,
Przyrzekłem Twoim być i z Tobą wiecznie.
Odtąd mi dziwnie jakoś tak słonecznie
Na świecie, tak mi dobrze i bezpiecznie,
Ze mie już przyszłych ludzkich sądów gwary
Malo obchodzą, bo ludzie jak mary
Są dzisiaj dla mnie; jako błędne cienie
Które zmieść może jedno wiatru tchnienie:
Ja nic nie widzę prócz mojej Barbary.
Tylko dla tego ten cały dzień żyję,
Abym wieczorem mógł objąć twą szyję,
I w twoich oczu szafiry wpatrzony
Stawał się w posąg szczęścia przemieniony.
To gdy rzekł, ujął smukłą kibić żony,
I do swej piersi przycisnął namiętnie.
Żona się w uścisk ten poddała chętnie,
Potem na łóżu oboje usiędli,
I słodką z sobą rozmowę tam wiedli,
Słodszym uściskiem przeplatając gwary.
Wreście powiedział August do Barbary:
– W pogodzie szczęścia mojego obłokiem
Jest myśl, że dotąd przed ojcowskiem okiem
Zakryty związek nasz słodki i święty,
I że bez woli jego przedsięwzięty.
Wiem, że ojcowska dusza miłościwa
Naszym uczuciom była by cierpliwa,
Mojemu szczęściu nadewszystko chętna.
Wszak on sam, ojciec, sani król Zygmunt stary (Sprawa niedawna i ludziom pamiętna)
Z tronu się schylił do ramion Barbary
Zapolskiej, która choć panna majętna,
Z tobą najmilsza nie stanie dopary.
Ale się bałem wielkoradzców dumy,
Któraby na mnie skrzydłami wnet biła,
Ze mnie młodego nie stare rozumy
Panów, lecz prosta miłość ożeniła.
Powiedzieć ojcu, a milczeć przed niemi
Nie było łatwo, tem bardziej że matka,
Królowa Bona…
Przerwał i ku ziemi
Pochylił czoło – jakby do ostatka
Nie chciał dręczącej myśli wypowiedzieć.
Jako zbudzony łabędź z wód topieli,
Tak się Barbara podniosła z pościeli,
Wysmukła, drząca, blada, cała w bieli:
– Dokończ, Auguście, ja chcę wszystko wiedzieć
Lepiej się wcześnie, jak późno dowiedzieć.
Dokończ! Królewska twoja matka pewno
Chciała cię z możną ożenić królewną,
Na jednem czole stłoczyć dwie korony,
Podwójnym blaskiem purpury ozdobić
Majestat syna. Zamiast przysposobić
Jej taką żonę, młodzieniec szalony.
Ty przyprowadzisz jej kogo? poddankę.
– Ja przyprowadzę jej moją kochankę,
Zawoła! August, płomię mojej duszy!
Jeśłi jej prośba synowska nie wzruszyć
To widok szczęścia naszego ją skruszy.;
Wierzę, i dłużej już kryć się nic pragnę,
Ojca przebłagam, przeciwników nagnę,
A matce w serce matczyne uderzę,
Że ciebie przyjmie i ukocha szczerze,
Wierzysz mi?
– Wierze, ja ci zawsze wierzę,
I choć niepokój cichy w głębi serca
Skrada się czasem, jak nocny morderca,
To twoich jasnych, złotych słów promienie
Rosproszą ciemność: morderca ucieka,
Jeszcze się z groźbą odwraca zdaleka,
I niknie. Wtedy już jedno marzenie
Napełnia duszę: wiecznie, wiecznie razem.
Coraz brzmiał ciszej wyraz za wyrazem,
Aż wreście jakby za czyim rozkazem
Zbiegły się ręce ich, a potem usta,
Z cicha szeptane imiona Augusta,
Barbary, słodkie dzieliły milczenie.
A wtem skrzypnęły wysokie podwoje,
Małżonków przeszło tajemnicze drżenie,
I oczy ku drzwiom zwrócili oboje,
Chcąc ujrzeć nagłe to czyjeś zjawienie.
Kto śmiał puszczony być dziś na pokoje?
Kto nie proszony śmiał kroczyć w podwoje
Cichej niewieściej komnaty, gdzie gości
Dwoje kochanków spragnionych miłości?
W podwojach mąż się ukazał wysoki,
Barczysty; broda mu czarna spływała
Na piersi, twarz duma spokojną jaśniała.
Postąpił naprzód powolnemi kroki,
Pochylił głowę, na jednem kolanie
Przyklęknął i rzekł:
– Najjaśniejszy Panie!
Wieść niespodzianą niosę niespodzianie.
Wieść smutną w krótkiem pragnę zamknąć słowie.
Ojciec twój, chluba Litwy i Korony
Skonał. Żal wielki panuje w Krakowie.
Syna żądają, by szedł upragniony
Ubrać się w ojca berło i korony,
I mądrość ojca osadził ua tronie.
A teraz pozwól swe królewskie dłonie
Na znak królewskiej łaski ucałować,
I racz nam długo i świetnie panować
To rzekł i ujął dłoń trwożnie podaną,
I ucałował, a potem kolano
Podniósł i stanął przed parą kochanków
Dumny i cichy, jak rycerz śród szranków.
Kiedy na gładkiem zwierciadle jeziora
Para łabędzi, śród ciszy wieczora,
Płynie spokojna, cicha, zadumana,
I w sobie tylko samej zakochana;
A w tem swawolne brzegi em się podkradnie
Pacholę, kamień niosąc w reku zdradnie,
I tym kamieniem w szybę, zwierciadlaną
Ciśnie pomiędzy parę zakochaną:
Wtedy się ptaki strwożone zrywają,
Skrzydła podnoszą, szyje wyciągają,
Napaść wylękłem chcą upatrzeć okiem,
I niewiedzące, co czynić, gdzie gonić,
Pragną się skrzydeł miotaniem zasłonić:
NTak samo teraz wrażeniem głębokiem
Wieść groźna męża przejęła i żonę.
Wstali z pościeli – bicie przyspieszone
Serca zapiera im dech – podniesione
Ręce chcą pytać, dziwić się, nic wierzyć,
Pragną się oczy zdziwione rozszerzyć,
Jak gdyby objąć chciały ogrom wieści;
Serca niewierzą jeszcze swej boleści.
Duszą Augusta tysiąc uczuć miota,
Cierpienie, podziw, żałość i tęsknota.
I tysiąc myśli w nieporządnym ścisku
Przebiega głowę – jak mrówki w mrowisku,
Plączą się, biegną, stają, znów się plączą,
I zaczętego znów biegu nie kończą.
Nareszcie jedna myśl inne przewyższa,
Rośnie; jaśniejsza coraz, coraz bliższa,
Wreście ogromna staje. Inne wszystkie
Garną się ku niej dalekie i bliskie,
A ta królowa w swoich dworzan kole,
Świeci już w oczach, panuje na czole.
Nad wszystkie inne w Auguście powstała
Myśl, że jest królem, że ojczyzna cała
Czeka na niego – więc, majestat nowy
Czując na sobie, wzrok trzymał surowy,
Jakby zasiadał w sądach lub w dzień bitwy
Przeglądał wojska Korony i Litwy –
Lub jakby siębie samego chciał sądzić,
W czem mógł zawinić dotąd, w czem pobłądzić.
Wreszcie się ozwał: – Mikołajji drogi,
Stryjecznej swojej bądźcie opiekunem;
Ja muszę spieszyć w owdowiałe progi
Krakowa, pragnę tam stanąć piorunem,
Pragnę co prędzej dać ojczyźnie króla,
Rodzinie smutnej łzy sieroce otrzeć,
Próżno się serce nad stratą rozczula,
Działać potrzeba – jadę wnet – samotrzeć,
Bez wszelkiej wrzawy.
To rzekł i brzemienną
Myślami głowę zwrócił do Barbary.
Ta miała postać posągu niezmienną,
Alabastrowej miała bladość czary;
Szafiry ciemną rzęsą przysłonione
Taiły boleść – włosy rozplecione
Po białej szyi jak węże się wiły,
I czarne – bladość tem większą czyniły.
Trzymała na dół ręce opuszczone,