Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kronika powrotu - ebook

Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
24,75

Kronika powrotu - ebook

"Kronika powrotu" to wybór szkiców z ostatnich dziesięciu lat, publikowanych głównie na łamach „Twórczości"" oraz innych czasopism literackich: „Czasu Kultury"", „Odry"", „Toposu"", „Pograniczy"". Są w nim także teksty, które nie były jeszcze drukowane. To szkice o współczesnej kulturze – również w jej codziennym wymiarze – o twórcy i jego dziele, o pisarzu i książce. Gorzkie, ciemne, przesycone sarkazmem i ironią (z dużą dawką autoironii), ale wyzbyte tonu jeremiady i naznaczone pełnym refleksji dystansem. Liskowacki pisze o Miłoszu i Przybosiu, o wileńskich powieściach Tadeusza Konwickiego, rzeźbach Ernsta Barlacha, zapomnianym malarstwie Andrzeja Żywickiego, o tym, co stało się z tzw. literaturą młodzieżową, o miejscu historii w naszym życiu, i naszego życia w historii, o świecie reklam, i rozpaczy, wyzierającej z kultury masowej. Podejmuje różne wątki i tematy, ale w istocie mówi o tym samym: o odchodzeniu i wracaniu, pamięci i niepamięci, nadziei i utracie. To sprawia, że ""Kronika powrotu"" staje się rodzajem credo, intelektualną autobiografią, bardzo osobistą, cierpką opowieścią o próbie powrotu do siebie. Z towarzyszącą jej myślą, że taki powrót – żaden powrót – nie jest możliwy, ale i z przekonaniem o jego konieczności. Szkice z ""Kroniki"" – niekiedy bliskie stylowi felietonu, czasami mające charakter autobiograficznej prozy – pisane są giętkim, żywym językiem. Łączą klimat intymnego wyznania z urodą i bogactwem literackiej frazy.

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66180-96-3
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Nota o autorze

Autor był kiedyś autorem. To znaczy nazwiskiem z imieniem. Albo z dwoma. Czasem nazwisko składało się z dwóch nazwisk. Ale wciąż pozostawało w związku z jednym autorem.

Nazwisko autora pojawiało się w książce na okładce i na tak zwanej stronie tytułowej. Czasem, małymi literami, wydrukowane też było w różnych mniej widocznych miejscach, razem z rokiem wydania czy rodzajem użytego papieru. Jeśli książka miała obwolutę, nazwisko autora pojawiało się także na jej skrzydełku. Z adnotacją: Tegoż autora (i tu następowały tytuły innych jego książek). Albo: Wydał również (tu tytuły, czasem daty).

Innych informacji o autorze książka zazwyczaj nie zawierała. Nawet na skrzydełku. Skrzydełko było wąskie i raczej się do lotu nie nadawało. Do nalotu na autora (na życie autora) również.

Jeśli już jakaś informacja o autorze była jednak podana, ograniczała się do daty urodzin (a jeżeli autor zdążył przed wydaniem książki umrzeć, to i śmierci), a co najwyżej miejsca urodzenia (miejsce śmierci pozostawało na ogół prywatną sprawą autora).

Autor sprowadzony do nazwiska, daty i miejsca urodzenia oraz tytułów swoich dzieł był najlepszym autorem, jakiego można sobie wyobrazić. To znaczy takim właśnie, którego wyobrazić sobie można, acz wcale nie jest to konieczne. A jeżeli komuś zdało się, mimo wszystko, konieczne, to go sobie wyobrażał. I było to wówczas wyobrażenie o wiele ciekawsze od oryginału.

Oczywiście, im autor był bardziej znany – ze swoich książek na ogół, choć z tym akurat bywało różnie – tym wstrzemięźliwość informacji na jego temat, podawanych w książce jego autorstwa, była większa i bardziej oczywista. I odwrotnie. Mogło się więc zdarzyć, że autor znany mało lub wcale, bywał przez wydawcę prezentowany troszkę szerzej. Na przykład wspomnianą datą urodzin oraz ich miejscem, a i datą śmierci. Choć w tym ostatnim przypadku można było mało znanemu autorowi współczuć, że choć umarł, wciąż jest na tyle mało znany, że trzeba o tym informować. Przecież o tym, iż zmarł Wiktor Hugo, Stendhal, albo i Bolesław Prus zawiadamiać w książce ich autorstwa nie było zwykle potrzeby.

Tak, wiem, to są obrazki nieco przerysowane. Ale może i niedorysowane. Wiem przecież, że autor mógł mieć na skrzydełku swą fotografię. A na niej wąsy, fajkę albo papierosa w ustach. Ta używka była akurat dopuszczalna. A na fotografiach młodych, zbuntowanych autorów nawet wskazana, jako że wskazywała na charakter książki i mogła tym samym zastąpić wstęp lub posłowie. Posłowie i wstęp – jeśli już książka je zawierała – dotyczyły zresztą zwykle książki, nie autora jako takiego. I przewidziane były raczej dla autorów umarłych. O żywych starano się nie pisać wstępów, a tym bardziej posłowia, aby ich za bardzo nie ożywiać, a z drugiej strony nie budować im, za życia, pomników.

Szczególnie, jeśli byli znani, z innych okazji niż książka, jako zwolennicy innych niż papieros używek. Nie pamiętam skądinąd, by jakakolwiek fotografia autora, na jego książce, ukazywała go z butelką. Co mogło zresztą wynikać stąd, iż zdjęcia autorów w książkach były bardzo małe. Na skrzydełkach też. I butelka by się na nich nie zmieściła. A kieliszek mógł, ale też się nie mieścił.

Piszę to wszystko z przymrużeniem oka (dym mi wleciał pod powiekę, choć nie jestem autorem zbuntowanym, ani tym bardziej młodym) i odwołując się do czasów nie tak znów odległych, jakby to mogło wynikać z mojego tonu.

Piszę to jednak w świecie zmienionym. W okno wystawowe, a może raczej w stronę internetowego sklepu, w którym jest wszystko. Należy tylko kliknąć w ikonkę towaru, żeby wszystko, czyli liczba mnoga, ukazało się jako rzecz pojedyncza, czyli coś. A jeśli się już ukaże, musi zwrócić naszą uwagę i zachęcić do kupna. Rozkłada się więc przed nami, jak. Pozostańmy przy owym jak. I bez konkretów porównania rozkład jest widoczny. Książki zachowują się tak samo. Czyli jak towar. A dla sprzedania towaru trzeba wielu słów. Okładki, obwoluty, skrzydełka – i ich wirtualne prezentacje – roją się więc od słów jak trup od robaków. Paradoks polega na tym, że nic tego trupa tak nie ożywia, jak rojące się na nim słowa.

Nota o autorze stała się książek składnikiem nieodzownym. To już nie tylko: data urodzenia, miejsce urodzenia (ewentualnie: data śmierci) plus lista tytułów. To również – zwłaszcza w przypadku autora żyjącego, i to niekoniecznie z książek – lista nagród, nominacji do nagród i stypendiów zagranicznych (traktowanych jak nagrody), a czasem i odznaczeń państwowych (zwłaszcza, jeśli się ładnie nazywają). A prócz tego różne różności na temat autora, w zależności od formy i gatunku książki, której autor jest autorem.

Jeśli jest to literatura piękna (w zamierzeniu przynajmniej), to informacja o autorze bywa powściągliwa bardziej. Jeśli to literatura popularna (choć nawet ta popularna przestaje być popularna), dodaje się do noty: żonę (męża), psa (kota), dzieci oraz inne hobby. Czasami złotą, odautorską myśl. Czasem złom żelazny po jakimś innym autorze. I apostrofę do czytelnika (czyli czytelniczki).

Jeśli autor jest młody i zbuntowany (bywają wciąż i tacy), nie wystarczy dziś jednak papieros w ustach (chociaż miło, jeśli jest, i wielu niemłodych już, a wciąż zbuntowanych pilnie o tym pamięta), trzeba do tego dodać coś ze zbuntowanego życiorysu. Najlepiej, jeżeli autor był w więzieniu lub na wojnie (zawsze są jakieś wojny). A przynajmniej imał się różnych zajęć. Oczywiście, może pracować jako deweloper czy copywriter, ale wcześniej powinien być poławiaczem pereł, drwalem w Amazonii, kanalarzem, kierowcą pogotowia, ochroniarzem w sierocińcu, hodowcą owiec szetlandzkich, grabarzem, wizażystą.

W dużej cenie jest też miejsce pobytu autora. Najlepiej egzotyczne. Może to być egzotyka krajowa, ale wtedy dobrze jest, jeśli miejscowość nazywa się dziwnie, lub odcięta jest od świata. Świat sam w sobie też jest dobry. Jako miejsce, w którym autor żyje i tworzy. Autor mieszkający za granicą – w Normandii, w Londynie, na Sachalinie, w Niemczech (są tacy, i to dość liczni; choć osiadając tam, nie wiedzieli na ogół, że robią to dla noty) – to autor wiarygodny (bo widzi z daleka lepiej, a nawet dalece lepiej), swobodny (bo swobodny) i dający sobie radę w życiu (prawdziwe życie toczy się za granicą). A poza tym będący poza tym. Wszystkim. Co małe w kraju. I w małej, krajowej literaturze.

A nota ma wyróżniać. I odróżniać duże od małego. Dużą liczbą małego też wyróżniać może. Jak baretki na mundurze, kolorowe miniaturki wielkich orderów. Jak wielkich nie widać, bo małe.

Nota jest też etykietką. Niech będzie, że wina. A na etykiecie winny szczep, winnica, rok zbioru, jakość kontrolowana AOC, Cote de Nuits, Cote d’Or, Cote d’Azur. Dusza wina (zagranicznego, oczywiście) staje się zresztą coraz częściej duszą krajowych pisarzy. Którzy dojrzewają wraz z winem. Nabierają mocy. Nota o autorze: certyfikat oryginalności. Z informacją u dołu etykiety: w jakiej temperaturze i do czego spożywać.

Tak, wiem, i kiedyś noty o autorze bywały przedmiotem drwin (nie: win). Pamiętam przypadek, z lat siedemdziesiątych, gdy tygodnik „Student” nie opublikował nadesłanych wierszy pewnego autora, ale opublikował jego notę biograficzną. W pełnym brzmieniu, zaproponowanym redakcji przez autora. Nota była tak długa (wymieniono w niej wszystkie konkursy literackie, w których autor zdobył cały laur, a choćby tylko bobkowy liść), że byłoby ją można publikować w wielu odcinkach. Skończyło się na jednym. Po latach poeta został posłem na sejm. Jednej kadencji, ale i wielu kolejnych prób, by znów się w sejmie znaleźć. Wciąż publikuje. Długości jego not nie sprawdzałem. Trochę z obawy, że wydłużyły się o służbę publiczną. Możliwe jednak, że służba publiczna odebrała im dawny urok i bogactwo.

Choć tamte noty, z tamtych lat, tak jak tamci autorzy, nie przekraczali na ogół pewnej granicy. Granicy książki. Noty-etykiety, nalepki na walizkę (tu byłem, spałem, jadłem), pyszniące się tytułami czasopism, w których autor bywał autorem, stanowiły bowiem właśnie domenę pism literackich. W książce dominowała asceza. Biograficzna. Autor był autorem. Bo był autorem. Mogło więc nie być go wcale. A jeśli był, to był bardziej, jeśli go było mniej. W datach, honorach i zaszczytach, miejscach i imionach.

Dzisiejsze noty. W książkach, miesięcznikach. Dorodne, modne, obowiązkowe (Chylę czoło przed „Odrą”, która nie topi swoich autorów w notach, i przed „Twórczością”, która not nie odnotowuje i nie zamieszcza. Twórczość bez not? Why not?). Noty, które są notowaniami. Aktualnej giełdy. Papieru wartościowego. Czyli tego, który uważa się za wartościowy.

Sprawdzamy aktualne notowania. Przybyło, ubyło. Wydał ostatnio, udał dostatnio. Dostał, odstał. Nastał, ustał.

Autorzy czytają noty innych autorów. Żeby ich docenić lub się na nich obrazić. Kiedyś z tych samych powodów czytało się książki. Kolegów, wrogów. Współbraci. Noty czytają również czytelnicy. Notują w pamięci (zwykle już komputerowej), ale ta pamięć krótka jak nota. Do 500 znaków. Ze spacjami. Taka norma noty. Normata.

A jeśli normata, to i zapłaty za grzech pychy prolongata. Kto z nas nie zaczynał czytać numeru jakiegoś pisma od not o autorach numeru. A jak już zaczął, to nie mógł przestać. I po latach stwierdzał ze zgrozą, że wszyscy autorzy w tym numerze są od niego młodsi.

Noty, dowody. Na naszą obecność. Niekoniecznie w literaturze. Ta obecność bywa zresztą od literatury ważniejsza. W notach jest ważniejsza prawie zawsze. Ważniejsza lepiej. A że od noty odlepić się trudno, notuje się ostatnio rosnącą popularność antynot. Które to są notami, ale dają do zrozumienia, że nie są.

Bo na przykład autor jest młody, więc musi udowodnić, że jest ponad notę, a zatem i ponad to (to wszystko). Musi jednak (chce) być odnotowany notą, więc notorycznie ją modyfikuje. I tam, gdzie inni podają: wydał, wygrał, nominowany, zaminowany, on informuje, że lubi dżem figowy, że śpi na wznak, że wyprowadza na spacer antylopę gnu. To taka forma noty, w której jest się na ty. Z pisaniem. A w domyśle, że jak trzeba będzie, to i z niepisaniem.

I taka jeszcze nowa wolność: pisarki się nie rodzą. Wnioskuję to z braku daty urodzenia w notach wielu z nich.

I jeszcze taka stara zasada, coraz bardziej żywa: proszę nam podesłać Pańską notę biograficzną. Chcemy ją dodać do wierszy. Do opowiadania. Do książki. Niech Pan ją nam, to znaczy sam sobie napisze. Pan przecież wie lepiej, kiedy się urodził, i kiedy umarł. A o tym, jakie książki Pan wydał, to już Pan sam wie jedynie.

No to tak, noto. No, to tyle. Autor jest autorem, jest autorem. A nota notą. No tą, na okładce.

Za to noty na naszych grobach bywają dziś naprawdę zwięzłe. Nie to, co kiedyś. Teraz jest krótko. Urodził się, umarł. Ewentualnie jakiś cytat z klasyki i apostrofa do Głównego Sponsora. Nawet fotografii przy tych notach coraz mniej. Czego akurat szkoda. Bo w nagrobnych fotografiach jest wiele życia, ale i literatury sporo.Czajnik bezprzewodowy

Epoka konkursów literackich! Jej bohaterowie: laureaci, którzy się wybili na druk w tygodniku, arkusz, miejsce w antologii regionalnej, tomik. Czas turniejów poetyckich o laur, różę, pióro, konwalię. Konkursów otwartych, jak drzwi do salonu, w którym anonimowość zamieniano na wizytowy bilet. Nieważne, że bywał to zwykle bilet drugiej klasy na osobowy (zwrot kosztów podróży w sekretariacie), a salon udawała dworcowa poczekalnia. Ważne, że jechało się tym samym pociągiem.

Gdy w połowie lat siedemdziesiątych wystukiwałem swe wiersze na maszynie, przez kalkę, aby je wysłać na konkurs (w osobnej kopercie opatrzonej godłem: nazwisko, wiek i adres) – epoka była w rozkwicie. Dziś można się zastanawiać, czy wynikało to z rozbudzonych społecznych aspiracji, kulturowych mód czy ze zręcznego sterowania papierowym buntem młodych? Jakkolwiek było, stały za tym te same co zawsze głody. Zawsze osobne, a przecież stadne. Pamiętam półki z tomikami w księgarniach – ciasno, gęsto; grzbiety bez miejsca na litery, każdy zbiorek trzeba było wyszarpać spomiędzy innych, wziąć do ręki, by odczytać tytuł, imię (imiona, mnożące się lirycznie). Przyklękałem przed taką półką (na wyższych leżała proza), przebierałem, grzebałem jak dziecko w liściach, zazdrościach, podniecony bliskością cudzych emocji.

Te pożądliwe tęsknoty wpisywano w imiona konkursów. Szczecin miał turniej O Klucz do Wydawnictwa. Do Sezamu słodszego niż sezamki. A jeśli Sezamu ten klucz nie otworzy? To klucz dalej, zakosami, tak, by myśleli, żeś już u drzwi, na schodach, z palcem na dzwonku (choćby i znany był ci wiersz Milana Rufusa dedykowany Halasowi: „Tylko schodami do katedry / Tylko schodami do katedry są słowa”; co innego znać słowa cudze, co innego zabiegać o własne). A że wydawnictwa w Szczecinie żadnego wtedy nie było? Nie od tego Sezam, żeby miał tak po prostu być.

Sądziłem później, że ta epoka minęła, że ten kosmos zgasł, razem ze swoimi (naszymi) gwiazdami.

Owszem, znajdowałem czasem znane ramki ogłoszeń: termin nadsyłania prac, liczba egzemplarzy, pula nagród. W jakimś miesięczniku, w najlepszej intencji, opublikowano nawet całą listę turniejowych anonsów. Tłoczno było w tym ścisku literackich i ideowych patronów, gminnych i miejskich bibliotek, prezydentów obejmujących mecenat, rzymskich cyfr mających podkreślić tradycję.

Ale to wszystko zdawało się nierzeczywiste, dalekie. Aż kiedyś trafiłem na komunikat z jakiegoś świeżo rozstrzygniętego turnieju wiersza i zerknąłem na listę laureatów. A tam nazwiska tych, którzy wyróżnienia i nagrody zbierali już ćwierć wieku temu. Dalekie stało się dotkliwie bliskie, prawie własne.

Znajomy, bardziej bywały, zdziwił się mojemu zdziwieniu. Tych konkursów o chomąto pegaza, turniejów o palmę z gabinetu burmistrza, więcej teraz nawet niż kiedyś.

Ale jeżeli ich więcej, to więcej czego właściwie? Złudzeń? Tęsknot? Próżności? I czego mniej? Szans? Spełnień? Pokory? Czy wiary – na schodach do katedry?

Na jakichkolwiek schodach. Byle je tylko ujrzeć przed sobą. I może to właśnie, żeby je ujrzeć, wystarczy?

Latem ubiegłego roku, na stoliku w udającym kameralny kącik zaułku szpitalnego korytarza, znalazłem plik kolorowych broszur. Wziąłem jedną ze sobą, na salę. Kilka stron formatu A4; na pierwszej, pośrodku: zielona paleta malarska z insulinowym NovoPenem w roli pędzla. Nad nią nagłówek: „Kolejna edycja konkursu Pomaluj życie na Novo rozstrzygnięta! Z przyjemnością przedstawiamy laureatów!”. Na kolejnej stronie szczegóły. Nagroda główna za opowiadanie Spełnienie przychodzi o zmierzchu (autorka: lat 79), dwa wyróżnienia za wiersze: Do bólu i Znów (znów do bólu? lecz to ból realny, więc inny). Były i nagrody specjalne. „Za wartości literackie” nagrodzono Wspomnienia Danuty Biało (obok informacja: lat 34, Chmielów).

Trochę dalej fragment Wspomnień. Początek: „Miałam 6 lat i wtedy się zaczęło. A może raczej się skończyło”. Historia życia z cukrzycą. Aż po ślepotę – która przyszła tuż po maturze – i zawał – tuż po obronie pracy magisterskiej. Ale później: ostrożne plany jutra. Krok po kroku, słowo po słowie.

Czytam konkursowe życie. Wyróżnione za wartości. Życie „na Novo”. Czytam na nowo. Bo nagle widzę: nazwisko autorki ponad tekstem wpisano w ciasną, czarną ramkę. W małą, dyskretną obwódkę, w taktowne: było, nie ma. Wracam do listy nagrodzonych. I listy nagród. Wczasy, radio, fotograficzny aparat. I ta specjalna, za wartości literackie (czyli słowa): bezprzewodowy czajnik elektryczny.

Życie pomalowane, na biało. Na białym dobrze widać czarne?

Może więc dobrze, że właśnie czajnik. Para, chmura, wysoko. Dobrze, że bezprzewodowy. Iskra biegnie w górę, schodami, sama, bez pośrednika.

Schodami do katedry.nota biograficzna autora

Artur Daniel Liskowacki (ur. w 1956 r. w Szczecinie) – prozaik, poeta, eseista, publicysta i krytyk teatralny. Prezes zarządu Fundacji Literatury imienia Henryka Berezy. Jego powieść Eine kleine (2000, FORMA 2009) znalazła się w finale Nagrody Literackiej Nike 2001 i otrzymała I nagrodę w kategorii prozy VI Konkursu Literackiego Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek (2002). Powieść Mariasz (FORMA 2007) nominowano do Europejskiej Nagrody Literackiej (2009), a zbiór opowiadań Capcarap (FORMA 2008) nominowano do Nagrody Literackiej Nike 2009. Ostatnio wydał: Kronikę powrotu (FORMA 2012), Elegijki (2013), Capcarap (FORMA 2014, wydanie 2 poszerzone), Ulice Szczecina (ciąg bliższy) (FORMA 2015), Ulice Szczecina (FORMA 2016, wydanie 2 rozszerzone), Późne popołudnie (2017), Spowiadania i wypowieści (FORMA 2018) i Brzuch Niny Conti (FORMA 2019).w serii piętnastka ukazały się:

Henryk Bereza „Względy”, „Zgłoski”, „Zgrzyty”

Kazimierz Brakoniecki „Dziennik berliński”

Maciej Cisło „Błędnik”

Wojciech Czaplewski „Książeczka rodzaju”

Marek Czuku „Stany zjednoczone”

Jan Drzeżdżon „Łąka wiecznego istnienia”

Anna Frajlich „Czesław Miłosz. Lekcje”, „Laboratorium”

Paweł Gorszewski „Niecierpiące zwłoki”

Małgorzata Gwiazda-Elmerych „Czy Bóg tutaj”

Tomasz Hrynacz „Noc czerwi”

Lech M. Jakób „Do góry nogami”, „Poradnik grafomana”, „Poradnik złych manier”, „Rzeczy”,

Paweł Jakubowski „Kopuła”

Zbigniew Jasina „Drzewo oliwne”

Jolanta Jonaszko „Bez dziadka. Pamiętnik żałoby”

Gabriel Leonard Kamiński „Pan Swen (albo wrocławska abrakadabra)”

Piotr Kępiński „Po Rzymie. Szkice włoskie”

Bogusław Kierc „Cię-mność”

Artur Daniel Liskowacki „Brzuch Niny Conti”, „Capcarap”, „Kronika powrotu”, „Ulice Szczecina”, „Ulice Szczecina (ciąg bliższy)”

Krzysztof Lisowski „Czarne notesy (o niekonieczności)”, „Motyl Wisławy. I inne podróże”

Krzysztof Maciejewski „Dziewięćdziesiąt dziewięć”, „Osiem”

Tomasz Majzel „Opowiadania w liczbie pojedynczej”, „Treny Echa Tropy”

Piotr Michałowski „Cisza na planie”

Mirosław Mrozek „Odpowiedź retoryczna”

Ewa Elżbieta Nowakowska „Merton Linneusz Artaud”

Halszka Olsińska „Bliskie spotkania”, „Małostki”, „Złota żyła”

Paweł Orzeł „Cudzesłowa”

Mirosława Piaskowska-Majzel „(Po)między”

Karol Samsel „Jonestown”, „Prawdziwie noc”, „Więdnice”

Bartosz Sawicki „Krucha wieczność”

Eugeniusz Sobol „Killer”

Ewa Sonnenberg „Wiersze dla jednego człowieka”

Wojciech Stamm „Pieśni i dramaty patriotyczne i osobiste”

Grzegorz Strumyk „Re _ le rutki”

Leszek Szaruga „Kanibale lubią ludzi”

Wiesław Szymański „Skrawki”

Michał Tabaczyński „Legendy ludu polskiego. Eseje ojczyźniane”

Paweł Tański „Glinna”, „Kreska”

Maria Towiańska-Michalska „Akrazja”, „Engram”, „Z Ameryką w tle”

Andrzej Turczyński „Źródła. Fragmenty, uwagi i komentarze”

Miłosz Waligórski „Długopis”

Henryk Waniek „Notatnik i modlitewnik drogowy (1984-1994)”

Sławomir Wernikowski „Passacaglia”

Leszek Żuliński „Suche łany”
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: