- W empik go
Kronikarskie niedyskrecje, czyli życie prywatne Piastów - ebook
Kronikarskie niedyskrecje, czyli życie prywatne Piastów - ebook
Czy Kazimierz Wielki był bigamistą? Czy Władysław Laskonogi został zabity przez dziewkę kuchenną? Czy Bolesław Chrobry zgwałcił ruską księżniczkę? Czy Przemysł II był żonobójcą?
Na te i inne pytania dotyczące prywatnego życia Piastów odpowiada w swojej książce profesor Błażej Śliwiński, znany polski mediewista.
Opierając się na autentycznych tekstach średniowiecznych kronik, przytaczając liczne plotki, ukazał przedstawicieli tej dynastii od nieznanej dotąd strony. Udowodnił, że w wiekach średnich nie tylko modlono się i wojowano, ale równie chętnie oddawano się wszelkim przyjemnościom.
Spis treści
Wstęp.............................................................................5
Rozdział I
Pierwsi Piastowie, ich żony, kochanki, nałożnice......9
Mieszko I.....................................................................21
Bolesław Chrobry........................................................26
Mieszko II Lambert......................................................32
Bolesław II Szczodry...................................................39
Władysław Herman......................................................44
Władysław II Wygnaniec.............................................48
Rozdział II
Piastowie i Piastówny w XII-XV wieku....................53
Bolesław Rogatka, zwany Łysym................................66
Władysław Laskonogi..................................................73
Przemysł II...................................................................77
Siemowit III.................................................................89
Kazimierz Wielki.........................................................96
Władysław, książę legnicki........................................110
Rozdział III
Piastowie – miłośnicy trunków...............................114
Kazimierz Sprawiedliwy............................................120
Leszek Biały...............................................................126
Konrad Garbaty..........................................................132
Wacław II, książę legnicki, biskup wrocławski.........136
Zakończenie...............................................................141
Wybrane źródła..........................................................147
Spis ilustracji..............................................................149
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-954122-3-3 |
Rozmiar pliku: | 4,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
O przeszłości zwykło się pisać ze śmiertelną powagą i nic dziwnego, że dla ludzi nie zajmujących się historią zawodowo jawi się ona jako litania mało zrozumiałych terminów, jako księga dat, nazw pól bitewnych, imion pokonanych i zwycięskich wodzów. Niewątpliwie fakty te są bardzo ważne i potrzebne, ale czasami darmo w nich szukać tego, co najważniejsze: człowieka. Człowieka ze wszystkimi jego wadami i zaletami, goniącego za szczęściem, martwiącego się o własną przyszłość, kochającego i mordującego w imię miłości, szczęścia, zemsty, chciwości czy po prostu dla przyjemności. Jakimi ludźmi byli polscy władcy – książęta i królowie? W życiorysach zamieszczanych w różnych pocztach na ogół przedstawieni są jako ludzie wspaniali; i choć niewiele im się udawało, to jednak pełni byli dobrych chęci, we wszystkim widać ich zasługi. Są oczywiście i postaci z gatunku „czarnych charakterów”, ale tych albo się w pocztach nie umieszcza, albo czyni się starania, by ich ciemne uczynki choć trochę wybielić. A przecież byli to ludzie z takimi samymi wadami jak my, pełni ułomności. Górę bierze jednak zasada, że o zmarłych należy mówić dobrze albo wcale, a ponieważ mówić trzeba, historyk w kontaktach z szerszym kręgiem odbiorców najczęściej preparuje papkę z rzeczy bardziej wzniosłych, spuszczając zasłonę milczenia na sprawy wstydliwe i dla badacza dziejów mało w gruncie rzeczy istotne.
Warto więc postawić, wydawałoby się proste, pytania: czym na co dzień zajmował się władca, jak spędzał wolny czas, co go interesowało? Wiedza wyniesiona ze szkoły niestety nie będzie tu przydatna.
Znakomitych odpowiedzi na przynajmniej niektóre tego rodzaju pytania udziela choćby tzw. Pouczenije Włodzimierza Monomacha, jednego z książąt ruskich, żyjącego w latach 1053-1125. Jest to jakby bilans około pięćdziesięciu lat życia, z którego wynika, iż książę spędził je w biegu, jeżdżąc, walcząc i polując. ,,...A wszystkich pochodów zbrojnych większych było osiemdziesiąt i trzy wielkie, reszty mniejszych nie pamiętam...” – tak książę Włodzimierz wyliczył swoje wojenne kampanie, co dawałoby około dwóch większych wypraw rocznie, jeśli odliczyć czas, jaki zajęło mu niemowlęctwo i dorastanie. O wrogach zaś mówi: ,,...A pojedynczo zabiłem ich w tym czasie około dwustu znakomitszych...”, co daje jeszcze lepszą przeciętną: około sześciu rocznie – i to tylko znakomitszych. Wszystkich swoich polowań książę już nie pamiętał, ale za swego dorosłego życia wielkich wypraw na zwierza szacował na około setkę: ,,...koni dzikich swoimi rękoma związałem w puszczach ze trzydzieści, dwa tury rzucały mnie na rogach, wraz z koniem, jeleń mię bódł i dwa łosie, jeden nogami deptał, a drugi rogami bódł. Dzik mi z biodra miecz oderwał, niedźwiedź mi u kolan podkład pod siodło ukąsił, zwierz luty skoczył na mnie i konia wraz ze mną przewrócił. I z konia dużo padałem, głowę sobie rozbiłem dwakroć i ręce i nogi pokaleczyłem”. Gdzieś w tym całym pośpiechu życia było jednak miejsce i na relaks, książę Włodzimierz znalazł bowiem i okazję, by podzielić się ze światem swoją głęboką mądrością: ,,...Spanie w południe przeznaczone jest od Boga, wszak wedle tego ustanowienia odpoczywa i zwierz i ptak i ludzie...”.
Niewątpliwie relacje takie, jak ta, bardziej przybliża czytelnikom postać księcia niż uczone rozprawy, w których historycy koniecznie chcą strzałkami na mapie wytyczyć kierunek owych wypraw wojennych czy zidentyfikować ofiary książęcego kunsztu we władaniu mieczem.
Na gruncie polskim nie dysponujemy niestety opisem podobnym do Pouczenija Włodzimierza Monomacha. Nie znaczy to jednak, aby życie osobiste władców polskich pozostawało wielką i nieprzeniknioną zagadką. Wiadomo o owym życiu nawet dość sporo, chociaż tak na dobrą sprawę tylko część tej wiedzy historyka dociera do szerszego kręgu odbiorców. Historycy z reguły nie chcą pisać bowiem o rzeczach, które uważają za plotki, a jak już, to nie jeden humorystyczny przekaz dawnych kronik zmieniają w bezdennie dla laików nudny opis, chcąc za wszelką cenę ustalić, co było w plotce prawdziwe, a co zmyślone.
Książka niniejsza pierwszeństwo oddaje przekazom kronikarskim, w których często ich autorzy zapisywali plotki, pogłoski czy też opinie poddanych na temat władców, którzy jako przedstawiciele dynastii Piastowskiej rządzili w Polsce od X do XIV stulecia. Autor korzystając z tych przekazów niczego nie upiększa, niczego też nie zmyśla, często natomiast posługuje się cytatami. Odpowiedzialność bierze jedynie za swój własny komentarz.
Przekazy z dawnych epok traktujące o życiu prywatnym naszych władców świadomie bądź nieświadomie naginają się ku sprawom płci, ku kwestiom oceny moralnego oblicza konkretnego króla czy księcia. Nic tak z życia prywatnego władcy nie intrygowało kronikarzy jak skandal w jego rodzinie, pogłoska o czymś nieobyczajnym, pojawiająca się nagle kochanka czy też wszelkie inne niegodziwości. Średniowieczny kronikarz do złudzenia przypomina współczesnego dziennikarza szukającego sensacji w tzw. wyższych sferach. Życie bowiem może biec szybko dalej, ale pewne zachowania i zainteresowania towarzyszą ludzkości od jej zarania. Chcąc podążać tym tropem, należy pozbyć się nawyków stereotypowego myślenia o moralności ludzi wieków średnich i przygotować się na niejedną niespodziankę.
Kreślony obraz obyczajów książąt i królów oparty został przede wszystkim na przekazach polskich i obcych kronik, choć skorzystano ze wszelkich innych przydatnych tematowi źródeł średniowiecznych: żywotów świętych, relacji podróżników, roczników, dokumentów, spisów praw regulujących zachowania społeczne.
Z polskich kronik wymienić trzeba przede wszystkim dzieła Galla Anonima z początku XII wieku, mistrza Wincentego, zwanego Kadłubkiem, z początku XIII stulecia, dalej pochodzące z późniejszych lat tegoż stulecia i z wieku następnego Kronikę Wielkopolską, Kronikę książąt polskich, Kronikę Janka z Czarnkowa oraz najobszerniejszą z nich wszystkich XV-wieczną Kronikę Jana Długosza. Z wyjątkiem tej ostatniej pozostałe zostały wydane drukiem w XIX wieku w ramach serii „Monumenta Poloniae Historica” (Kraków-Lwów 1864-1893, t. I-VI). Wydano je z zachowaniem języka średniowiecza, czyli po łacinie, ale do dziś większość doczekała się już polskich tłumaczeń. Dwukrotnie podejmowano trud wydania całości Kroniki Jana Długosza w dwóch równoległych seriach: łacińskiej i polskiej. Po raz pierwszy dokonano tego w drugiej połowie XIX wieku, drugie wydanie – realizowane obecnie – przekroczyło już półmetek.
Z kronik obcych najwięcej materiału dostarczyły dzieła biskupa merseburskiego Thietmara (zmarł w 1018 r.), biskupa praskiego Kosmasa (zmarł w 1125 r.) i kroniki staroruskie (latopisy), na czele z najsławniejszą Powieścią lat minionych z początku XII wieku. Kroniki te w całości bądź we fragmentach, doczekały się już przekładów na język polski.
Kopalnią informacji o średniowiecznym życiu codziennym są poza kronikami żywoty świętych. Dziełami takimi starano się obdarzyć każdego średniowiecznego świętego, a składały się one z reguły z dwóch części: przedstawiającej życie i działalność przyszłego świętego oraz opisującej cuda dokonane głównie przy jego grobie. Zwłaszcza opisy części drugiej dostarczają wiadomości gdzie indziej nie spotykanych, skoro do grobu świętego przybywali po ratunek ludzie z najrozmaitszymi chorobami duszy i ciała. Wykorzystane żywoty polskich świętych (św. Stanisława, św. Jadwigi, bł. Kingi) pochodzą z XIII stulecia, a drukowane w ramach serii „Monumenta Poloniae Historica”, częściowo tylko doczekały się tłumaczeń na język polski. Sporadycznie przywołano także zdarzenia opisywane w żywotach świętych z terenów Europy Zachodniej (np. w sprawie św. Fechina zob. Vitae Sanctorum Hiberniae, wyd. Ch. Plummer, Oxford 1910).
Do pozostałych rodzajów źródeł średniowiecznych (w zdecydowanej większości dostępnych tylko w języku łacińskim) sięgano sporadycznie, przywołując tylko te opisy, które wzbogacały ogólne tło historyczne.Rozdział I Pierwsi Piastowie, ich żony, kochanki, nałożnice
Często niektórzy ludzie chcąc określić zachowawczą postawę innych, uciekają się do lekceważących stwierdzeń: „toż to średniowiecze”, „precz ze średniowieczną ciemnotą”, „nie chcemy żyć w średniowieczu”. Używają takich określeń w przekonaniu, że średniowiecze to epoka ciemna, zdominowana przez rozmodlonych ludzi, odrzucających wszelką radość życia, podporządkowanych surowym rygorom obyczajowym. Rzadko kiedy zdają sobie sprawę, że to, co tak lekceważą, było koniecznym etapem rozwoju ludzkości, a ich postawy wynikają z na ogół bardzo powierzchownej wiedzy o średniowieczu. Najdobitniejszą ilustracją tego jest niewielka znajomość zagadnień średniowiecznego seksu. W potocznym odczuciu epoka wieków średnich była okresem, w którym, co jak co, ale o seksie nie mogło być nawet mowy, a wszystko, co w tej dziedzinie spotykamy obecnie, jest wynikiem przemian ostatnich dziesięcioleci. Za fakt bezdyskusyjny przyjąć trzeba, że nikt w wiekach średnich nie pisał powieści pornograficznych i nie wykorzystywał w tym celu sztuk pięknych, ale tylko dlatego, że monopol bądź mecenat w tych dziedzinach sprawował Kościół. Nie dochodząc, z czego wynikała taka, a nie inna, postawa Kościoła, zaznaczyć jednak trzeba, że obraz mentalności ludzi średniowiecza dotarł do naszych czasów w znacznej mierze uproszony jednostronnym, właśnie kościelnym punktem widzenia. Bo to właśnie władający piórem ludzie Kościoła spisywali współczesne sobie dzieje, przedstawiając je często, tak jak miały wyglądać, a nie jak naprawdę wyglądały. Jest to więc obraz dziejów tworzonych w myśl jednej ideologii, przy tym preferującej kult ducha, a nie lubiącej ciała.
Życia nie można jednak zamknąć w ramy jednego tylko światopoglądu, tym bardziej jeśli jego oficjalnie potępiane przejawy dotyczą bez mała wszystkich i wszystkiego. Tak też i seks, oficjalnie nieobecny w średniowiecznym piśmiennictwie, wciskał się niepostrzeżenie do każdego prawie dzieła, wprowadzany niekiedy jako pewnego rodzaju ciekawostka, częściej jako przestroga przed niecnym postępowaniem. Jednak skala tego rodzaju informacji wskazuje, że, mimo nauk kościelnych, nie tak znowu wiele było osób gotowych wyrzec się myśli o ciele, a i motywy tych, którzy to odrzucali, nie zawsze były zgodne z intencją oficjalnie głoszonych zasad.
Niezwykle interesujący w tym kontekście jest opis pewnego wydarzenia zamieszczony w kronice czeskiej, dziekana katedry w Pradze, Kosmasa, tworzącego w początkach XII wieku, a kiedyś podejrzewanego nawet o polskie pochodzenie. Opis dotyczy małżeńskich perypetii toskańskiej hrabianki Matyldy, wydarzenia mającego rzeczywiście miejsce w 1089 r. Szukając męża – opowiada Kosmas – upatrzyła go sobie w księciu szwabskim Welfie i wzięła z nim ślub: ,,...Przyszła noc, weszli do sypialni, położyli się na wysokie posłanie, książę Welf bez namiętności z dziewicą Matyldą...”. Dalej Kosmas w kwiecistych słowach opowiada jak to mąż, okazujący się być kompletnym impotentem, nie spełnił swego zadania, oskarżając żonę o czary powodujące niemoc. ,,...Kiedy książę pierwszej i drugiej nocy wyrzucał to pani, trzeciego dnia sama samego wprowadziła do sypialni, postawiła na środku stołek o trzech nogach, na nim umieściła deskę stołową i pokazała się naga jak z łona matki i powiedziała: Oto, cokolwiek jest ukryte, tobie wszystko stoi otworem, nie ma gdzieby się ukrywały jakieś czary. Potem zaś długo siedziała na stołku i desce, ruszając przyrodzeniem jak gęś co gniazdo robi wreszcie wstała naga kobieta i lewą ręką chwyciła członek tego półmęża i napluwszy na prawą dłoń dała mu mocny policzek i wyrzuciła go za drzwi z domu...”.
Przyznać trzeba, że jak na nasze potoczne pojęcie o średniowieczu, opis ten wyróżnia się śmiałością. Zresztą zatrwożyło to i szacownego kanonika Kosmasa, skoro na zakończenie dodał: „...To starczy, com krótko opowiedział, czegom obym nie był powiedział...”. Zapewne najchętniej wyrzuciłby Kosmas ową kartę, na której opisał perypetie Matyldy, ale pamiętać należy, że pergamin był wówczas bardzo drogi. Rzecz jasna, kronikarz czeski nie pisał tylko dla siebie i dla przyszłych czytelników. Ledwo co ukończył kawałek, już odczytywać go musiał podczas dworskich uczt swemu księciu i jego świcie. Łatwo można sobie wyobrazić atmosferę wokół biesiadnych stołów po zapoznaniu się z fragmentem dotyczącym Matyldy: rumieńce na twarzach dam, dwuznaczne uśmieszki panów. Kto zresztą wie, może całą tę opowieść Kosmas napisał na wyraźne zapotrzebowanie dworu, znudzonego wysłuchiwaniem wzniosłych i bogobojnych opisów.
Ksiądz Kosmas nie był jednak tylko i wyłącznie teoretykiem w sprawach męsko-damskich. Był żonaty (żal po śmierci małżonki utrwalił także na kartach swej kroniki), bowiem w okresie, w którym żył, celibat za sprawą dostojników Kościoła dopiero wkraczał na arenę dziejów, napotykając największe przeszkody właśnie ze strony zwykłych księży. Zresztą nawet kiedy udało się już zaprowadzić celibat, to i tak często gęsto łamano owe śluby czystości. By długo się nad tym nie rozwodzić i trzymać się rodaków Kosmasa warto wiedzieć, iż kiedy w latach 1379-1382 specjalna komisja kościelna badała w okolicach Pragi prowadzenie się około 200 niewiast służących po plebaniach, to okazało się, że spośród nich aż 160 było konkubinami księży! Jakby tego było mało, to 41 urodziło swoim plebanom po jednym dziecku, 20 po dwoje, a 24 po troje i więcej. Najpewniej więc Kosmas wiedział o czym pisze, w odróżnieniu choćby od niektórych późniejszych mnichów, od młodych lat izolowanych od spraw płci i o seksie nie mających nawet pojęcia. Do jakich komicznych sytuacji to prowadziło świadczy z całą powagą opisany „cud”, którego doświadczyć miał, mało u nas znany, święty Fechin. Otóż tenże, jeszcze jako młodzian, pasał bydło. Nastał akurat czas postu i przyszły święty rozpoczął pracę bez śniadania. Chwycił więc pierwszą z brzegu krowę, by głód zaspokoić mlekiem, ale mimo że ciągnął i ciągnął nic nie spłynęło. Nie mając jednak pojęcia o sprawach płci nie dostrzegł, iż zamiast krowiego wymiona gniótł przyrodzenie dorodnego byka. Brak efektów młodzian uznał więc za równoznaczne z utratą bożej łaski, ale wystarczyło kilka gorących pacierzy, by nagle – ku uciesze Fechina – zwierzę niewiele bo niewiele, ale jednak trochę „mleka” dało. O przebiegu zdarzenia opowiedział Fechin później, tak samo jak on świadomym rzeczy, mnichom, ci zaś utrwalili to na piśmie w opisie życia i „cudów” świętego. Cóż się potem dziwić, że o Fechinie mówiono, iż potrafi wycisnąć miód z kamienia i olej ze skały.
Historia pisana środkowoeuropejskiego seksu nie zaczyna się jednak od kronikarza Kosmasa. Jest on tylko przykładem świadomego wprowadzania na łamy kronik tej właśnie tematyki, bez żadnych ubocznych celów. A właśnie wykorzystywane w celach moralizatorskich sprawy seksu gościły w tychże kronikach od dłuższego już czasu. Bez żadnej przesady można powiedzieć, iż pierwsze informacje zawdzięczamy wprowadzaniu wiary chrześcijańskiej na tereny Europy Wschodniej i Środkowej. I to nie tylko dlatego, iż wraz z nową wiarą pojawiły się tutaj pierwsze utwory pisane. Ważniejsza była ideologia chrześcijańska, widząca w seksie tylko zło i przeciwstawiająca go własnym wartościom. Jeśli więc chciano pokazać negatywne cechy człowieka lub całych narodów pogańskich czy innej wiary, bez żenady sięgano do przykładów z tej właśnie dziedziny życia.
Pouczającego przykładu dostarcza opis wprowadzenia na Rusi wiary chrześcijańskiej. Przed panującym wówczas księciem Włodzimierzem defiladowali przedstawiciele różnych wyznań: muzułmanie, katolicy, Żydzi, Grecy, każdy zachwalający swój sposób wyznawania wiary. Władca u wszystkich jednak widział minusy. W pewnej jednak chwili zainteresował się wyznawcami Mahometa, którzy tak oto się przedstawiali:
,,...Wierzymy w Boga a Mahomet tak nas naucza: należy obrzezać członki wstydliwe, nie jeść wieprzowiny, nie pić wina, ale za to po śmierci, można zażywać rozkoszy cielesnej z niewiastami. Także i tu na ziemi możesz oddawać się wszelkim uciechom cielesnym”. Włodzimierz słuchał ich, bo sam też lubił kobiety, a także liczne inne bezeceństwa, a więc było mu to miłe, co opowiadano. Ale nie podobało mu się obrzezanie członków, niejadanie wieprzowiny, zwłaszcza zaś zakaz picia, rzekł tedy: „Dla Rusina picie stanowi wielką przyjemność, nie może on się tego wyrzec...” Do reszty zohydzili mu muzułmanów ich konkurenci, m. in. dodając, iż ,,...ich kobiety nawet gorsze jeszcze plugastwa wyczyniają, smakując ustami spółkowanie męża z niewiastą...”. Opisujący to wszystko w Powieści lat minionych – ruski latopis (kronika), dodaje, że kiedy książę Włodzimierz wszystko, co wyżej usłyszał „...splunąwszy ze wstrętem odpowiedział: Nieczysta to sprawa...”.
Jak wiadomo, dopiero w 986 roku Ruś przyjęła chrzest w obrządku greckim, lecz tutaj bardziej interesująca jest mentalność słowiańska, której reprezentantem był książę Włodzimierz. Wystarczy porównać informacje o tym, że lubił kobiety i inne ,,bezeceństwa” oraz okazane obrzydzenie do sposobów muzułmańskiej sztuki miłosnej, by stwierdzić, iż seks słowiański był jeszcze wówczas bardzo siermiężny.
W odniesieniu do Polski istnieją dwa przekazy naświetlające stosunek naszych przodków do spraw płci. Pierwszy wyszedł spod pióra geografa arabskiego z drugiej połowy IX wieku i chociaż oryginalny tekst nie jest znany, to jednak fragment ten przepisał od niego późniejszy historyk arabski, al-Bekir w dziele Księga dróg i krajów. Zapis ten brzmi następująco:
,,...Kobiety ich, kiedy wyjdą za mąż, nie popełniają cudzołóstwa, ale panna, kiedy pokocha mężczyznę, udaje się do niego i zaspokaja u niego swą żądzę. A kiedy małżonek poślubi dziewczynę i znajdzie ją dziewicą, mówi do niej: Gdyby było w tobie coś dobrego, byliby cię pożądali mężczyźni i z pewnością byłabyś sobie wybrała kogoś, kto by był wziął twoje dziewictwo. Potem ją odsyła i uwalnia się od niej...”.
Przy interpretacji tego przekazu historycy wylali już morze atramentu, zawsze w konsekwencji akcentując niespotykaną gdzie indziej swobodę seksualną panien Słowianek i małą wartość dziewictwa w oczach panów Słowian. Twierdzi się, iż dopiero pod wpływem szerzącej się wiary chrześcijańskiej fakt dziewictwa nabrał znaczenia, a dostanie się w publiczny obieg wiadomości, iż jakaś panna nie jest dziewicą, był dla niej najgorszą hańbą. Obawą przed takim właśnie zdemaskowaniem kierowała się choćby pewna dziewczyna z trzynastowiecznego Śląska, wprowadzona już skutecznie w tajniki ars amandii, ale starannie ukrywająca to nawet przed najbliższą rodziną. Zmuszona naleganiem najbliższych złożyła w pewną niedzielę przed grobem św. Jadwigi w ofierze swój welon – symbol dziewictwa – do którego praw już nie miała, choć nikt o tym nie wiedział. Oszukać mogła ludzi, ale nie świętą. I za jej to sprawą zdjęła ów welon razem z... włosami, stając nagle po środku kościoła z głową łysą jak kolano, ,,...jakby ogoloną najostrzejszą brzytwą...”. Nasi przodkowie znaki takie interpretowali w sposób nieomylny, pseudo-dziewicę wygnali, a specjalna komisja wypadek ten opisała, by włączyć go w poczet cudów dokonanych przez świętą ze Śląska.
To tylko jeden z przykładów obsesyjnego traktowania dziewictwa w okresie niekwestionowanego już panowania u nas wiary katolickiej. Świadectw można dowolnie mnożyć, włączając w to choćby i postać również trzynastowiecznej błogosławionej Kingi, żony krakowskiego księcia Bolesława Wstydliwego. Z mężem nie współżyła, choć sypiali w jednym łożu i tylko czasem – gdy kręcąc się przed zaśnięciem nieopatrznie dotykała szczególnie wrażliwych części ciała księcia – nachodziły ją fale grzesznych myśli. Potrafiła się jednak opanować, ale sama na starość twierdziła, iż ,,...pod małżeńskim płaszczem dochowałam dziewictwa, co mi jednak z trudnością przychodziło...”. O Kindze będzie jeszcze mowa. Wracając natomiast do relacji arabskiej to historycy tak się zachwycają jej wyjątkowością, ciesząc się prawie, że choć tamtym dziewczynom udało się uniknąć katuszy będących udziałem Kingi, iż rzadko kiedy zastanawiają się nad sensem całego opisu. A zastanowić się trzeba, skoro z tego samego fragmentu pierwotnego dzieła arabskiego geografa korzystał także niemal współczesny al-Bakriemu badacz perski, al-Gardizi, który zapisał to samo, ale jakże inaczej: ,,...Jeśli jakaś kobieta pokocha jakiegoś mężczyznę idzie do niego, łączy się z nim, a jeśli okaże się dziewicą, on bierze ją sobie za żonę mówiąc: jeśli byłoby w tobie coś złego, to nie ochroniłabyś dziewictwa...”.
Pozostaje teraz tylko rozstrzygnąć, kto tu się pomylił i źle odczytał tekst oryginalny: korzystający zeń badacz arabski czy perski. Wszystko wskazuje, że błędu dopuścił się ten pierwszy, ulegając odwiecznym męskim marzeniom o prawdziwym kobiecym eldorado, gdzie samemu specjalnie starać się nie trzeba, bo inicjatywa należy do pań. W życiu z reguły jest akurat odwrotnie, a na erotyczne marzenia arabskiego uczonego o Prapolkach wpłynąć mogła choćby powtarzana od starożytności legenda o Amazonkach. Fakt ten nie był obcy i al-Gardiziemu, z całym przekonaniem twierdzącemu, iż mieszkały one ,,...na zachód od Prus...”, a więc gdzieś w dzisiejszej Polsce, może nawet koło Gdańska, podającemu ponadto, iż miały one ,,...ziemię i niewolników a w ciążę zachodziły za sprawą owych niewolnych...”. Motyw to podobny, ponownie panie są stroną aktywną, choć pozycja mężczyzny – poza tą jedną sprawą – raczej nie do pozazdroszczenia. Ponieważ jednak w każdym przekazie doszukiwać się można choć ziarenka prawdy, nie należy wątpić, iż mimo wszystko postępowanie dawnych Polek szokować musiało ludzi z tak odległych stron, reprezentujących inny krąg kulturowy. Musiało to mieć związek ze sprawami intymnymi, skoro w relacjach uczonych arabskiego i perskiego są fragmenty tak samo brzmiące:
,,...panna, kiedy pokocha mężczyznę, udaje się do niego i zaspokaja u niego swą żądzę...” oraz ,,...jeśli kobieta pokocha jakiegoś mężczyznę idzie do niego, łączy się z nim...”. Oba fragmenty dowodzą, iż w okresie wczesnego średniowiecza kobieta w Polsce w sprawach swojego przyszłego losu żony miała po prostu coś do powiedzenia, że nie zawsze była przedmiotem w rokowaniach między swoją własną rodziną a przyszłym mężem. Nie ma, rzecz jasna, sensu twierdzić, że bezwzględnie brano pod uwagę jej własne gusta i uczucia do przyszłego męża – wszystko zależało od indywidualnych cech – niemniej własne zdanie kobiety nie było widać czymś szokującym. Można tylko dodać, iż podobne zwyczaje panowały już wcześniej wśród pogańskich plemion Germanów, gdzie kobiety w ogóle cieszyły się poszanowaniem i możliwością wypowiadania swych opinii nawet w sprawach publicznych.
Skądinąd wiadomo, iż udanie się kobiety do domu upatrzonego przezeń mężczyzny i nakłonienie go do współżycia było jedną z form zawarcia małżeństwa, trwającego dopóty, dopóki któraś ze stron nie wycofa się z takiego układu. Był to zwyczaj wyniesiony z odległych epok, powoli kończący swój żywot w średniowieczu. Istniał w każdym bądź razie w Polsce jeszcze w końcu XII wieku, kiedy to ofiarą jego padł diakon Wit z diecezji krakowskiej. Wprawdzie chodziło o księdza mającego wyższe święcenia, ale celibat dopiero wkraczał do polskiego Kościoła, niewielu się nim jeszcze przejmowało, a i papież uznawał jeszcze tę specyfikę. Otóż Witowi groziła kara utraty beneficjum kościelnego za to, że po śmierci pierwszej żony wszedł w powtórny związek małżeński, czyli złamał ówczesne prawo kościelne, zakazujące księżom małżeństw wielokrotnych, prawo obowiązujące tam, gdzie właśnie dopuszczano jeszcze oficjalne zakładanie rodzin przez ludzi Kościoła. Była to właśnie jedna z dróg stopniowego wprowadzania celibatu i w swojej obronie Wit starał się wykazać, że właściwie to miał tylko jedną żonę, a nie dwie. Twierdził, iż z pierwszą dziewczyną współżył wprawdzie przez lat sześć, ale nie była mu oddana przez rodzinę, lecz z własnej woli weszła do jego domu, mimo że nie chciał i się sprzeciwiał. Tłumaczył dalej biedny ksiądz papieżowi, że nie mógł oddalić jej od siebie, bo miała silnych krewnych, widzących korzyści w utrzymaniu tego związku, on zaś po prostu lękał się ich gniewu i siły fizycznej. Jednym słowem, był ofiarą chuci niewiasty i starego zwyczaju, a co najważniejsze – papież Celestyn III zrozumiał to i uniewinnił biedaka, przez sześć lat wykonywującego pod groźbą użycia przymusu i siły obowiązki, jakie natura zrzuciła na mężczyzn.
Łatwiej teraz zrozumieć i ocenić relację arabskiego uczonego o rzekomej swobodzie seksualnej panien Słowianek. Po prostu reprezentował on kulturę, w której droga kobiety wiodła tylko do haremu i jej osobiste odczucia nikogo nie interesowały. Zetknięcie się ze światem dopuszczającym w dyskusji o sprawach męsko-damskich także głos kobiet było więc dlań sporym zaskoczeniem. Dla muzułmanina ta odrobina emancypacji równała się szokującej go, ale skądinąd miłej myśli o pannach na potęgę uwodzących i to bez żadnych dla panów konsekwencji. Oceniając wyrosłe z marzeń informacje arabskiego uczonego, stwierdzić można, że dziewczyny naszych przodków prowadziły się normalnie, nie stawiając sobie za punkt honoru jak najszybszego pozbycia się oznaki niewinności.
Inny z najstarszych przekazów o niektórych przejawach intymnego życia wczesnośredniowiecznych Polaków wyszedł spod znakomitego pióra niemieckiego kronikarza, a zarazem biskupa merseburskiego, Thietmara, zmarłego w 1018 roku i piszącego swoje dzieło aż po ostatnie dni żywota. Polaków biskup znał dość dobrze i po prostu ich nie lubił, czemu się zresztą nie ma co dziwić, skoro jego ojciec był jednym z dowódców wyprawy na Polskę w 972 roku, to jest tej, którą Mieszko I tak skutecznie rozgromił pod Cedynią. W odróżnieniu od poprzedników, jak zresztą przystało na średniowiecznego dostojnika kościelnego, Thietmar musiał pisać nie o swobodach i urokach miłości, ale o karach i piekle z tym związanym. Z detalami opisał więc stosowaną w Polsce w początkach XI wieku karę za cudzołóstwo i rozpustę: ,,...Jeśli kto spośród tego ludu ośmieli się uwieść cudzą żonę lub uprawiać rozpustę spotyka go natychmiast następująca kara: prowadzą go na most targowy i przymocowują doń, wbijając gwóźdź poprzez mosznę z jądrami. Następnie umieszcza się obok nóż i pozostawia mu trudny wybór: albo tam umrzeć albo obciąć ową część ciała...”. Dla równowagi ponoszenia kary, czcigodny biskup nie omieszkał napomknąć, co czekało w Polsce jawnogrzesznicę: ,,...A jeśli znaleziono nierządnicę jakową, obcinano jej srom, następnie zaś – jeśli godzi się o tym mówić – wieszano ów wstydliwy okrawek nad drzwiami jej domu, by uderzając w oczy każdego wchodzącego, do opamiętania na przyszłość go przywiódł oraz ostrożności...”. Dość to w sumie ponury obraz i kto wie, czy biskup nie współczuł tak karanym zbrodniarzom, skoro na końcu nawoływał do ostrożności, co wygląda jak apel, by nie dać się złapać.
Być może, ale pewności tu brak, w opisie Thietmara pobrzmiewa stary, sięgający jeszcze epoki plemiennej, sposób karania zdrady małżeńskiej, egzekwowany jednak przez samego poszkodowanego, a nie przez organa władzy. Cóż bowiem może obchodzić władcę jakaś wiarołomność rodzinna; zmartwienie i sposób zemsty pozostawiano jednostce. Coś z tego przetrwało w polskim prawie przez długie stulecia, jeszcze bowiem w XIV wieku Statuty Kazimierza Wielkiego wyznawały zasadę, iż kto pohańbił żonę lub córkę rycerza – i dał się złapać – wydawany był na łaskę pokrzywdzonego. W tym natomiast, co mówił Thietmar, brzmi pewne novum. Oto kara rozciągnięta miała być na wszystkie przekroczenia kościelnych norm moralnych, a do jej wymierzania wciągnięty został władca. Był to, rzecz jasna, dezyderat młodego wówczas Kościoła polskiego, nie na tyle silnego, by przekonać w większości pogańskich jeszcze Polaków, iż liczą się sprawy ducha, a nie ciała. Tak jak wszędzie, również Kościół w Polsce żądał pomocy od państwa w realizacji własnych celów i zawsze pomoc taka okazywała się niewystarczająca. Jakże bowiem mógł aprobować takie prawa władający wówczas w Polsce Bolesław Chrobry, którego z racji osobistego trybu życia należałoby jako pierwszego postawić na mostku z nożem w ręku. Monarcha ten prowadził dość rozwiązły tryb życia, zezwalając także wysoko urodzonym na podobne bezeceństwa.
Tego ostatniego dowodzi następujące zdarzenie: Podczas wielkiej i zwycięskiej wyprawy Bolesława Chrobrego na Ruś w 1018 r. wpadł do polskiej niewoli pewien młodzian ,,...krzepki a urodziwy...”. Wraz z tłumem podobnych nieszczęśników pognany został do Polski i tu ,,...takiego młodego i nadobnego zauważyła jedna z młodych niewiast, wdowa pochodząca ze znacznego rodu i bogata. W jej duszę zapadła głęboko uroda młodzieńca, tak że zapałała doń wielką namiętnością. Rzekła: Wykupię cię, uczynię kimś znacznym, postawię panem nad całym moim domem, staniesz się moim mężem. Spełnij tylko moją wolę, uraduj mnie, daj mi się nacieszyć twoją urodą. Wystarczy mi twoja zgoda. Nie mogę znieść tego, że darmo przepada twoja gładkość. Niech ugasi się ten płomień serdeczny, który mnie pali, niech przestaną mnie męczyć moje chucie, niech wreszcie nasyci się namiętność. Ty również zakosztujesz moich wdzięków...”. Pani namawia, młodzieniec – choć sam twierdzi, że od pięciu lat nie miał kobiety – odmawia. Mimo to pani kupuje go za wielką sumę i trzyma w domu jako niewolnika. ,,...Teraz niewiasta już siłą, zbywszy całkowicie wstydu, mogła nakłaniać młodzieńca do niecnego czynu. Mając nad nim władzę, rozkazuje mu więc aby połączył się z nią cieleśnie, uwalnia z kajdan, ubiera w piękne szaty, karmi słodkimi potrawami...”.Młodzieniec jednak stale odmawia,
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.