- W empik go
Kroniki sprzedawcy krwi - ebook
Kroniki sprzedawcy krwi - ebook
Mieszkający w Pekinie, publikujący na Zachodzie prozaik, eseista, eksplorator stylów i narracji Yu Hua jest już nam częściowo znany za sprawą książek „Żyć” i „Chiny w dziesięciu słowach”. Tym razem opowiada nam o tym, jak się jeszcze do niedawna w Chinach żyło. Wiemy, że biednie. A co poza tym? Bardzo różnie. Na przykład, handlowało się… własną krwią. Dziś pod względem materialnym życie się zmieniło, ale co z ludzkimi charakterami, z zasadami? Yu Hua każe nam w takowe zmiany powątpiewać, dostrzegając chińską ciągłość. I chyba warto go posłuchać, bo wiemy, że wrażliwość ma niezwykłą. Prof. Bogdan Góralczyk, sinolog i dyplomata, autor książki Wielki Renesans. Chińska transformacja i jej konsekwencje.
[...] - Wujku, nie zrozumiałem jednej rzeczy, chciałbym cię o coś zapytać. – No, mów. – Czy wszyscy, którzy nie sprzedają krwi, mają coś ze zdrowiem? – Tak – odpowiedział wujek. – Słyszałeś, co mówiła jej matka? W naszych stronach chłop nie znajdzie żony, jeśli nie sprzedaje krwi... – A cóż to za zasada? – Nie wiem dokładnie, ale wszyscy zdrowi chodzą sprzedawać krew. Za jeden raz można dostać trzydzieści pięć juanów – za pół roku roboty w polu tyle się nie da zarobić. Krew tutejszych jest jak woda w studni – jeśli nie będziesz jej ciągnął, to wyschnie, ale kiedy codziennie czerpiesz, nigdy jej nie ubywa…
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8002-783-1 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pewnego dnia Xu Sanguan, pracownik przędzalni jedwabiu, przybył z miasta do swej rodzinnej wsi, by odwiedzić dziadka. Ponieważ niedowidzący staruszek nie rozpoznał stojącego w drzwiach wnuka, nakazał przybyszowi podejść, a następnie przypatrzył się mu skrupulatnie i po chwili zapytał:
– Synu, gdzie jest twoja twarz?
– Dziadku, nie jestem twoim synem, tylko wnukiem, a twarz mam tutaj... – odpowiedział Xu Sanguan.
Ujął dłonie dziadka przypominające w dotyku jedwabną przędzę z fabryki, podniósł je i przesunął nimi po swej twarzy.
– Dlaczego twój ojciec nie przyszedł? – zagadnął dziadek.
– Umarł już dawno temu.
Dziadek skinął. Z kącika ust wypłynęła mu niteczka śliny. Przechylił wówczas głowę, siorbnął dwa razy i wciągnął trochę śliny do środka.
– Synku, zdrowy jesteś? – zapytał.
– Zdrowy – odpowiedział Xu Sanguan. – Dziadku, nie jestem twoim synem...
– Synku – ciągnął dziadek – też chodzisz często sprzedawać krew?
– Nie, nigdy nie sprzedawałem krwi – Xu Sanguan pokręcił głową.
– Jak możesz być zdrowy, skoro nie sprzedajesz krwi? Kłamiesz, synku.
– Dziadku, co ty gadasz? Nie wiem, o co ci chodzi. Nie pomieszało ci się coś? – znów pokręcił głową i powtórzył: – Dziadku, nie jestem twoim synem, jestem twoim wnukiem.
– Twój ojciec nie chciał mnie słuchać, w mieście upatrzył sobie jakiegoś kwiatka...
– Jin Hua, Złoty Kwiat, moją mamę.
– Twój ojciec przyszedł mi powiedzieć, że jest już dorosły, chce iść do miasta i ożenić się z tym kwiatkiem. Rzekłem mu, że skoro jego dwaj starsi bracia jeszcze nie mają żon, to młodszy nie może pojąć żony niczym starsi kawalerowie, u nas nie ma tego w zwyczaju...
Xu Sanguan siedział na dachu domu wujka i rozglądał się z zadartą głową. Niebo pociągnięte ciemniejącym karmazynem wznosiło się nad odległymi błotnistymi polami i rozświetlało zarośla. W jego świetle wszystko stało się czerwone: zboża nabrały koloru pomidorów, podobnie jak płynąca w poprzek horyzontu rzeczka, a także biegnąca w dal ścieżka, drzewa, kryte strzechą chaty, stawy, a nawet pnące się spiralnie w górę dymy unoszące się z kominów.
Czwarty wuj właśnie rozlewał obornik na polu melonów. Xu Sanguan usłyszał, jak zwraca się do przechodzących obok kobiet – jednej starej, drugiej młodziutkiej:
– Guihua coraz bardziej przypomina swoją matkę!
Młodsza roześmiała się, a starsza spojrzała na siedzącego na dachu Xu Sanguana i zapytała:
– Kto siedzi u ciebie na dachu?
– To syn mojego trzeciego brata – odpowiedział wuj.
Cała trójka na dole podniosła głowy i popatrzyła na Xu Sanguana, który zaśmiał się i wbił wzrok w dziewczynę nazwaną Guihua, tak że speszona spuściła głowę.
– Zdarta skóra z ojca – powiedziała starsza.
– Guihua za miesiąc wychodzi za mąż, prawda? – zapytał wuj.
– Nie wychodzi, odwołaliśmy ślub – pokręciła głową starsza.
– Odwołaliście?! – wuj upuścił czerpak, którym rozlewał obornik.
Starsza kobieta zwiesiła głowę i cichym głosem powiedziała:
– Tamten chłopak mocno podupadł na zdrowiu – na obiad mógł zjeść tylko jedną miskę ryżu, a nawet nasza Guihua zje dwie...
– Jak to: podupadł? – wuj też ściszył głos.
– Nie wiem, jak to się stało – powiedziała starsza. – Najpierw ludzie zaczęli gadać – mówili, że już prawie rok nie był w mieście na pobraniu krwi. Gdy to usłyszałam, to serce zaczęło mi tłuc w piersiach i pomyślałam, czy może czasem coś jest nie tak z jego zdrowiem. Dlatego przez kogoś zaprosiłam go na obiad, żeby zobaczyć, ile zje. Jakby zjadł dwie miski – byłabym spokojniejsza, trzy – Guihua byłaby jego... Kiedy skończył pierwszą, chciałam mu włożyć dokładkę, a on mówi, że się najadł i nie da rady więcej... Chłop jak dąb, a jeść nie może? No to musi mieć coś nie tak ze zdrowiem...
Wuj pokiwał głową i powiedział do starszej kobiety:
– Matka o wszystkim pomyśli.
– Od tego są matki – odpowiedziała.
Obie kobiety podniosły głowę i popatrzyły na Xu Sanguana, który znów się zaśmiał i zapatrzył w młodszą.
– Zdarta skóra z ojca – powtórzyła matka.
Odeszły gęsiego. Obie miały wielkie tyłki i kiedy Xu Sanguan patrzył z góry, nie widział, gdzie się im kończą uda, a gdzie zaczynają pośladki. Po ich odejściu przeniósł wzrok na rozlewającego gnojówkę na polu wuja, którego sylwetka w zapadającym mroku stawała się coraz mniej wyraźna.
– Wujku, długo jeszcze będziesz robił?
– Zaraz kończę!
– Wujku, nie zrozumiałem jednej rzeczy, chciałbym cię o coś zapytać.
– No, mów.
– Czy wszyscy, którzy nie sprzedają krwi, mają coś ze zdrowiem?
– Tak – odpowiedział wujek. – Słyszałeś, co mówiła jej matka? W naszych stronach chłop nie znajdzie żony, jeśli nie sprzedaje krwi...
– A cóż to za zasada?
– Nie wiem dokładnie, ale wszyscy zdrowi chodzą sprzedawać krew. Za jeden raz można dostać trzydzieści pięć juanów – za pół roku roboty w polu tyle się nie da zarobić. Krew tutejszych jest jak woda w studni – jeśli nie będziesz jej ciągnął, to wyschnie, ale kiedy codziennie czerpiesz, nigdy jej nie ubywa...
– Wujku, czy w takim razie krew w żyłach jest jak drzewko pieniężne?
– To zależy, czy jesteś krzepki i zdrowy. Jeśli jesteś po oddaniu krwi słabowity, możesz stracić życie. W szpitalu najpierw muszą zrobić badania. Dlatego na początku pobierają tylko małą fiolkę i dopiero jak sprawdzą, jaki jest twój stan zdrowia, to możesz zacząć sprzedawać krew...
– Wujku, czy ja jestem na tyle zdrowy, żeby sprzedać krew?
Wuj podniósł głowę i popatrzył w stronę dachu, na swego bratanka. Syn jego trzeciego brata siedział tam z gołymi ramionami i śmiał się. Jego ręce wyglądały na solidne, wuj powiedział więc:
– Nadajesz się.
Xu Sanguan wybuchnął śmiechem, potem chwilę pomyślał i spojrzał w dół.
– Wujku, chciałbym cię jeszcze o coś spytać.
– O co?
– Powiedziałeś, że przy badaniach w szpitalu najpierw pobierają fiolkę krwi?
– Tak.
– Płacą za nią?
– Nie, dajesz ją w prezencie szpitalowi – powiedział wujek.
Szli gęsiego. Najstarszy miał ponad trzydzieści lat, najmłodszy dopiero dziewiętnaście. Wiek Xu Sanguana mieścił się pomiędzy nimi, i sam Xu Sanguan również kroczył w środku. I zapytywał idących z nim mężczyzn:
– Niesiecie arbuzy, a w kieszeniach czarki. Po oddaniu krwi chcecie iść sprzedawać owoce na ulicy? Jeden, dwa, trzy, cztery... Tylko po sześć arbuzów, czemu nie wzięliście sto czy dwieście jinów? Po co wam te czarki? Na pieniądze za arbuzy? Czemu nie wzięliście czegoś do zjedzenia? Co będziecie jeść w południe...?
– Nigdy nie bierzemy jedzenia, kiedy idziemy na pobranie krwi – powiedział dziewiętnastoletni Genlong. – po szpitalu idziemy do restauracji zjeść talerz smażonej wątroby wieprzowej i wypić dwie setki żółtego wina...
Ponad trzydziestoletni Afang dodał:
– Wątroba wzmacnia krew, a żółte wino pobudza krążenie...
– Mówiliście, że za jednym razem można sprzedać czterysta mililitrów krwi. Ile to tak naprawdę jest? – zapytał Xu Sanguan.
Afang wyciągnął z kieszeni czarkę:
– Widzisz?
– Widzę.
– Na raz można sprzedać takie dwie.
– Dwie? – westchnął Xu Sanguan. – Mówią, że na jedną zjedzoną miskę ryżu przypada jedna kropla krwi. Ile misek ryżu trzeba by więc zjeść, żeby zapełnić takie dwie czarki?
– Jedzenie gołego ryżu nic nie da, trzeba zjeść smażonej wątroby i wypić żółtego wina.
– Nie dziwiłeś się przed chwilą, że niesiemy mało arbuzów? Powiem ci, że dzisiaj nie będziemy ich sprzedawać, ale damy je w prezencie... – powiedział Genlong.
– Damy je Krwawemu Li – uzupełnił Afang.
– Krwawemu Li?
Weszli na drewniany most, pod którym płynął strumień, w oddali raz to zwężający się, raz rozszerzający. Z wody wystawały zielone źdźbła trawy, które wspinały się wzdłuż brzegów rzeki i wychodziły na pola ryżowe. Afang zatrzymał się i powiedział do Genlonga:
– Genlong, pora się napić.
Genlong postawił koromysła i krzyknął:
– To pijemy!
Obaj wyciągnęli z kieszeni czarki i zeszli ku strumykowi. Xu Sanguan stanął na moście, oparł się o balustradę i patrzył, jak sięgają miskami w dół i rozgarniają nimi wodę, odsuwając pływające po powierzchni liście i inne śmieci, a potem z bulgotem piją po cztery czy pięć czarek. Xu Sanguan zapytał:
– Rano zjedliście dużo słonych kiszonek, czy co?
Afang odpowiedział:
– Rano nie jedliśmy, tylko wypiliśmy po kilka czarek wody. Kolejne kilka pijemy teraz, a gdy dojdziemy do miasta – wypijemy jeszcze kilka. I będziemy pić, dokąd nie rozbolą nas wydęte brzuchy i nie zaczną szczypać korzenie zębów... Kiedy wypije się dużo wody, w żyłach pojawia się więcej krwi, bo woda przenika do środka...
– Ale gdy woda dostaje się do krwi, to krew nie robi się rzadsza?
– Może i rzadsza, ale za to jest jej więcej.
– To już wiem, dlaczego w kieszeniach nosicie miski – powiedział Xu Sanguan, schodząc do rzeczki.
– Niech któryś da mi czarkę, ja też wypiję kilka.
– Masz moją – Genlong podał mu miskę.
Xu Sanguan wziął czarkę, podszedł do krawędzi i kiedy się schylił, Afang powiedział:
– Woda na górze jest brudna, na dole też, trzeba brać ze środka.
Gdy skończyli pić, ruszyli dalej. Afang i Genlong szli obok siebie, dźwigając nosidła, Xu Sanguan kroczył obok. Kiedy usłyszał skrzypienie koromyseł, powiedział, nie zwalniając kroku:
– Niesiecie te arbuzy już kawał drogi, pomogę wam.
– Weź od Afanga – powiedział Genlong.
– Nie jest mi ciężko od tych paru arbuzów. Za każdym razem, jak idę do miasta, niosę na sprzedaż dwieście jinów – powiedział Afang.
– Ten Krwawy Li, o którym przed chwilą mówiliście – kto to jest?
– Krwawy Li – powiedział Genlong – to łysy facet, który w szpitalu odpowiada za sprzedawanie krwi, niedługo sam go poznasz.
– Właściwie można go porównać do sołtysa. Sołtys zarządza nami, a Krwawy Li to taki sołtys od zarządzania krwią. Jednemu pozwoli sprzedać, a innemu nie, wszystko zależy od jego słowa – dorzucił Afang.
– Dlatego go nazywacie Krwawym Li – zrozumiał Xu Sanguan.
– Czasami przychodzi wiele osób chętnych do sprzedania, ale w szpitalu jest niewielu potrzebujących pacjentów, i wtedy wszystko zależy od tego, kto na co dzień utrzymuje dobre relacje z Li – sprzedaje właśnie ten, który ma dobre. A co to znaczy: mieć dobre relacje? – zaczął wyjaśniać Afang. – Krwawy Li sam określa to tak: „pamiętaj o mnie na co dzień, a nie tylko wtedy, kiedy chcesz sprzedać krew”. A co to znaczy: „pamiętać na co dzień”?
Afang wskazał na dźwigane arbuzy:
– To jest „pamiętać na co dzień”.
– Są jeszcze inne sposoby pamiętania – powiedział Genlong. – Ta kobieta, co nazywa się Ying, czy jakoś tak, ona codziennie o nim pamięta.
Zarechotali obaj, a Afang wyjaśnił Xu Sanguanowi:
– Ona zbudowała swoje relacje z Krwawym Li pod kołdrą. Jeśli tylko chce sprzedać krew, wszyscy muszą stać i czekać, a jeśli ktoś jej podpadnie, to choćby i miał w sobie krew nieśmiertelnych, Krwawy Li i tak nie weźmie.
Tak rozmawiając, dotarli do miasta. Xu Sanguan szedł z przodu – jako miastowy prowadził, bo znał drogę. Powiedzieli, że jeszcze muszą znaleźć miejsce, w którym można będzie napić się wody. Na to Xu Sanguan rzekł:
– Od teraz nie pijcie już wody z rzeki, w mieście jest brudna. Zaprowadzę was do studni.
Poszli za nim. Poprowadził ich w jakiś zaułek, skręcił w lewo, skręcił w prawo i cały czas jęczał:
– Nie wytrzymam, najpierw poszukajmy jakiegoś miejsca, żeby się odlać.
Genlong powiedział:
– Nie możesz. Jak się odlejesz, to całe to picie pójdzie na marne, no i krwi ci ubędzie w ciele.
Afang dorzucił:
– Wypiliśmy po kilka czarek więcej niż ty i jakoś możemy wytrzymać. – Zwrócił się do Genlonga: – Pęcherz ma mały.
Xu Sanguan szedł coraz wolniej, z bólu aż marszczył brwi.
– Czy człowiek może od tego umrzeć? – zapytał.
– Jaki człowiek?
– Ja. Może mi pęknąć brzuch?
– Bolą cię korzenie zębów? – zapytał Afang.
– Korzenie zębów? Poczekaj, sprawdzę językiem... Nie, wcale mnie nie bolą.
– W takim razie nie ma się czego obawiać – odpowiedział Afang. – Jeśli korzenie nie bolą, to brzuch nie pęknie.
Xu Sanguan zaprowadził ich do znajdującej się obok szpitala, ocienionej koroną wielkiego drzewa studni porośniętej dywanem mchu. Z boku stał ceberek z rączką, do której przywiązany był sznur konopny – starannie zwinięty i włożony do środka. Wrzucony do studni ceber plusnął o powierzchnię wody niczym wymierzony w twarz policzek. Afang i Genlong wypili po dwie czarki zaczerpniętej wody i podali naczynie Xu Sanguanowi. Ten opróżnił jedną, ale kiedy chcieli, żeby wypił kolejną, nabrał wody do miseczki, upił dwa łyki i wylał resztę z powrotem do wiadra, mówiąc:
– Mam za mały pęcherz, nie mogę już więcej.
Kiedy dotarli do szpitalnego punktu poboru krwi, od wstrzymywania moczu mieli purpurowe twarze. Stawiali kroki ostrożnie niczym dziesięciomiesięczne dzieci. Afang i Genlong nieśli na dodatek koromysła pełne arbuzów, więc szli jeszcze wolniej, z wyciągniętymi rękami, którymi przytrzymywali sznury koszy. Ściskali je kurczowo, aby tylko się nie rozkołysały. Szpitalne korytarze były jednak bardzo wąskie. Czasem trącał ich jakiś przechodzący człowiek, a wtedy nosidła zaczynały się bujać – podobnie jak woda w przepełnionych pęcherzach Afanga i Genlonga, którzy z bólu wykrzywiali usta i zamierali w oczekiwaniu. Dopiero gdy drgania nosideł ustały, mogli znów z namaszczeniem ruszyć przed siebie.
Krwawy Li siedział za stołem w punkcie poboru krwi. Wyciągnięte nogi opierał na wysuniętej szufladzie, z rozsuniętego rozporka, przy którym nie było ani jednego guzika, prześwitywały kolorowe majtki. Kiedy weszli, w pokoju był sam Li, a Xu Sanguan na jego widok zaczął się zastanawiać: czy to on? Czy to ten Łysy Li, który zjawia się w przędzalni kupować larwy jedwabników do jedzenia?
Gdy weszli, Krwawy Li postawił nogi na ziemi i roześmiał się:
– O, to wy! Przyszliście!
Wskazał palcem na Xu Sanguana i zapytał Afanga:
– Tego już chyba gdzieś widziałem.
– To miastowy – odpowiedział Afang.
– A, czyli jest stąd – stwierdził Li.
– Często przychodzisz do naszej fabryki kupować larwy – odezwał się Xu Sanguan.
– Pracujesz w przędzalni? – zapytał Krwawy Li.
– Tak.
– Cholera – powiedział Krwawy Li. – Nic dziwnego, że wyglądasz znajomo. Też przyszedłeś sprzedać krew?
– Przynieśliśmy ci arbuzy, wszystkie zerwane z samego rana – powiedział Afang.
Li podniósł tyłek z krzesła, obejrzał arbuzy i roześmiał się:
– Wszystkie duże, co do jednego! Połóżcie je na podłodze, w rogu.
Afang i Genlong pochylili się, żeby zgodnie z prośbą wyjąć arbuzy z koszy i położyć je w kącie, ale mimo kilku prób nie udało im się dosięgnąć owoców. Obaj jedynie poczerwienieli i zaczęli dyszeć. Krwawy Li nie roześmiał się, tylko zapytał:
– Ile wypiliście wody?
– Tylko trzy czarki – powiedział Afang.
Stojący obok Genlong uzupełnił:
– On trzy, a ja cztery.
– Pierdolenie! – powiedział Krwawy Li wpatrując się w nich. – Myślicie, że nie wiem, jakie macie pęcherze? Cholera jasna, rozciągnęliście je tak, że są większe od macicy kobiety w ciąży. Co najmniej dziesięć misek!
Afang i Genlong zachichotali, a Krwawy Li na ten widok machnął ręką i zwrócił się do mnie:
– Dobra, wy dwaj chociaż macie trochę wstydu i pamiętacie o mnie na co dzień, dlatego tym razem odpuszczę, ale następnym razem – nie ma mowy.
Kiedy to mówił, patrzył na Xu Sanguana.
– Podejdź.
Xu Sanguan stanął przed nim, a wtedy Krwawy Li wydał mu polecenie:
– Daj bliżej głowę.
Xu Sanguan pochylił głowę, Krwawy Li palcami rozszerzył mu powieki:
– Obejrzę twoje oczy, zobaczę, czy nie masz żółtaczki... Nie masz, teraz pokaż język, obejrzę co tam w żołądku i jelitach... też bez problemów. Dobra, możesz oddać krew... Słuchaj, zgodnie z przepisami trzeba najpierw pobrać próbkę krwi i sprawdzić, czy nie jesteś na coś chory, ale dzisiaj, skoro przyszedłeś z Afangiem i Genlongiem, nie wezmę od ciebie próbki... powiedzmy, że dzisiaj się poznaliśmy i to mój prezent na początek znajomości.
Po pobraniu krwi cała trójka podreptała do szpitalnej toalety. Każdy z nich zagryzał wargi. Xu Sanguan szedł ostatni. Żaden nie śmiał się odezwać. Ze spuszczonymi głowami patrzyli w ziemię tak, jakby od najmniejszego wysiłku mogły pęknąć im brzuchy.
Kiedy stanęli w szeregu przy kloacznej rynnie i zaczęli sikać, fala ostrego bólu uderzyła ich w korzenie zębów, a odgłos szczękania i dzwonienia był tak samo donośny, jak dźwięki odbijających się od ściany strumieni moczu.
Potem udali się do stojącej pod przęsłem kamiennego mostu restauracji „Zwycięstwo”. Jej dach porośnięty był zielskiem zwisającym z okapów niczym krzaczaste brwi. Na pierwszy rzut oka nie sposób było zauważyć drzwi, ponieważ zlewały się z oknami, od których oddzielały je jedynie dwie wąskie listewki. Xu Sanguan z kolegami weszli przez takie niby-okno do środka i usiedli przy najbliższym stoliku. Za oknem ciągnęła się przepływająca przez miasteczko rzeka. Na jej powierzchni kołysało się kilka liści kapustki pak-choi.
– Talerz smażonej wątroby wieprzowej i dwie setki żółtego wina, podgrzanego! – krzyknął do kelnera Afang.
– Talerz smażonej wątroby wieprzowej i dwie setki żółtego wina, dla mnie też podgrzej! – zawołał Genlong.
Xu Sanguan, który uznał, że takie zamawianie potraw z towarzyszącym mu walnięciem w stół jest junackie, poszedł w ich ślady, walnął w stół i zawołał:
– Talerz smażonej wątroby wieprzowej i dwie setki żółtego wina, a wino... zagrzane!
Po chwili na stole zjawiły się trzy talerze smażonej wątroby i trzy gliniane butelki z żółtym winem. Xu Sanguan złapał pałeczki i już miał chwycić kawałek mięsa, kiedy zobaczył, że Afang i Genlong najpierw sięgają po wino, piją je ze zmrużonymi oczami, potem przeciągle świszczą, a na rozluźnionych rysach twarzy rozlewa się wyraz błogości.
– Tym razem nieźle – powiedział od niechcenia Afang.
Xu Sanguan odłożył pałeczki, także sięgnął po butelkę i pociągnął z niej łyk. Żółte wino przepłynęło przez gardło i ciepłą falą spłynęło w dół. Z jego ust mimowolnie wydobył się świszczący dźwięk, a Afang i Genlong zachichotali.
– Sprzedałeś krew – nie kręci ci się w głowie? – zapytał Afang.
– Nawet nie, ale za to wcale nie mam siły. Ręce i nogi mam jak z waty, trzęsą mi się, gdy idę...
– Sprzedałeś swoją siłę, to dlatego się tak czujesz. Wiedziałeś, że sprzedajemy właśnie swoją siłę? Wy, miastowi, mówicie „krew”, my na wsi nazywamy to siłą. Są dwa rodzaje siły: jedna bierze się z krwi, druga pochodzi z mięśni. Pierwsza jest o wiele więcej warta od drugiej.
– Jaka siła jest z krwi? A jaka z mięśni? – zapytał Xu Sanguan.
– Kiedy śpisz, trzymasz miskę i jesz, idziesz z domu Afanga do domu Genlonga, przechodzisz kilkadziesiąt kroków i nie musisz wkładać w to wysiłku – cała ta siła bierze się z mięśni. Kiedy robisz w polu, kiedy dźwigasz ponad sto jinów na koromysłach, kiedy się natężasz, ta siła bierze się z krwi – powiedział Afang.
Xu Sanguan pokiwał głową:
– Rozumiem, to jak z pieniędzmi w kieszeni – najpierw wydajesz, a potem znów idziesz zarobić.
– Ten miastowy ma głowę na karku – Afang kiwnął w stronę Genlonga.
– Codziennie chodzicie harować w polu, a jeszcze wam zostaje siły na sprzedaż krwi w szpitalu. Macie jej dużo więcej niż ja – skomentował Xu Sanguan.
– Bez przesady, wcale nie więcej, my po prostu musimy. Wesela i domy są za pieniądze z krwi, z pola można co najwyżej zarobić tyle, żeby nie zdechnąć z głodu – powiedział Genlong.
– Genlong ma rację. Ja teraz sprzedaję krew na dom. Jeszcze dwa razy i zaczynam budowę. Genlong sprzedaje, bo wpadła mu w oko Guihua. Wcześniej była zaręczona z innym, ale jak zerwała zaręczyny, Genlong się nią zainteresował – wyjaśnił Afang.
– Widziałem ją, ma wielki tyłek. Genlong, lubisz takie wielkodupne? – zapytał Xu Sanguan.
Genlong roześmiał się, a Afang powiedział:
– Te z dużymi tyłkami są solidne, w łóżku są jak łódź, nic nie chybocze.
Teraz śmiechem parsknął Xu Sanguan.
– Myślałeś już o tym? Wiesz, na co wydasz te pieniądze? – zapytał Afang.
– Jeszcze nie wiem, na co – odpowiedział Xu Sanguan. – Ale dzisiaj w końcu dowiedziałem się, jaka jest różnica pomiędzy krwawicą a zarabianiem w pocie czoła – w fabryce dostaję pieniądze za przelany pot, dzisiaj dostałem je za krew, i tych pieniędzy nie mogę wydać lekką ręką, powinienem je spożytkować na coś ważnego.
– Widziałeś kolorowe majtki Krwawego Li? – wtrącił się Genlong.
Afang zaśmiał się w głos, a Genlong ciągnął:
– Czy to czasem nie były majtki Ying jakiejś tam?
– Jeszcze się zastanawiasz? Pomieszało im się po numerku – powiedział Afang.
– Naprawdę chciałbym zobaczyć, czy ona ma na sobie majtki Krwawego Li – roześmiał się Genlong.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------