Kroniki zbrodni. Tajemnicze zaginięcia, seryjni mordercy, sprawy, których do dziś nie udało się wyjaśnić... - ebook
Kroniki zbrodni. Tajemnicze zaginięcia, seryjni mordercy, sprawy, których do dziś nie udało się wyjaśnić... - ebook
Najbardziej wstrząsające zbrodnie ostatnich lat w Polsce
Monika Całkiewicz jako prokurator przez lata badała motywy sprawców zabójstw i analizowała sposoby ich działania. W rozmowie z Robertem Ziębińskim odsłania kulisy spraw kryminalnych, które wstrząsnęły Polską XXI wieku. Spraw, o których słyszał każdy, ale i tych nieujawnianych przez lata. Krok po kroku analizuje przebieg zbrodni, pokazuje metody pracy organów ścigania i wyłapuje momenty, kiedy śledztwo mogło przybrać zupełnie inny obrót…
Jak zmieniły się metody pracy policji i prokuratury na przestrzeni lat? Ile dzieli stalkera od wyrafinowanego mordercy? Jak duży wpływ na przebieg śledztwa mają media? I czy zabójca naprawdę jest w stanie zatuszować wszystkie ślady?
Kroniki zbrodni to nie tylko mrożące krew w żyłach historie kryminalne, ale również dowód na to, że zło drzemiące w człowieku jest bliżej, niż nam się wydaje.
Monika Całkiewicz – polska prawniczka, była prokurator, obecnie radczyni prawna i profesor w Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. Ekspertka w dziedzinie kryminalistyki oraz postępowania karnego. Współautorka książki Zbrodnia prawie doskonała.
Robert Ziębiński – dziennikarz, pisarz. W latach 2017–2019 redaktor naczelny „Playboya”. Publikował w „Tygodniku Powszechnym”, „Przekroju”, „Wprost”, „Polityce” i „Newsweeku”. W 2019 roku ukazała się jego książka poświęcona twórczości Stephena Kinga Stephen King. Instrukcja obsługi. Autor powieści sensacyjnych, kryminałów (Lockdown, Zabawka), horrorów (Dzień wagarowicza) oraz kontrowersyjnej książki o branży pornograficznej Porno. Jak oni to robią?
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6252-2 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I
Opowiem wam historię. Rzecz przydarzyła się jakieś dziesięć lat temu. Do domu młodej kobiety zapukała policjantka. Wręczyła jej wezwanie na przesłuchanie na komendzie. Na miejscu nasza bohaterka dowiedziała się, że jej dane osobowe znaleziono w mieszkaniu mężczyzny podejrzanego o seryjne zabójstwa. Co więcej, znaleziono je w Krakowie, z którego kobieta wyprowadziła się dekadę wcześniej. Przestraszona zapytała policjantkę, o jakie dane chodzi. Ta odparła: „Wszystkie”. Ów nieznany jej mężczyzna miał w domu kopię jej dowodu osobistego, indeksu, wyniki egzaminów ze studiów, które skończyła kilka lat temu. I zdjęcia. Przypadkowe kadry zrobione na ulicy. Była na nich o dziesięć lat młodsza. Tak oto dowiedziała się, że przed dziesięciu laty obserwował ją ktoś, kogo policja uznaje za podejrzanego w sprawie seryjnych morderstw. Znamy ten schemat: dziewczyna zostaje poinformowana, że interesował się nią psychol (tu od razu przypomina mi się cudowna scena z _Przylądku strachu_ Martina Scorsese, w której Jessica Lange zauważa obserwującego ją Roberta De Niro, a potem wpada w histerię, gdy dowiaduje się, że to brutalny socjopata). Ale to jeszcze nie koniec naszej historii. Kobieta dowiaduje się, że poza nią w mieszkaniu podejrzanego znaleziono dane jeszcze czterech innych kobiet, byłych studentek tego samego uniwersytetu. I tu dochodzimy do puenty – wszystkie mieszkają od lat na tym samym blokowisku w zupełnie innym mieście. Nigdy się nie spotkały. Ani na uczelni, ani na osiedlu. Ale podejrzany je znał. Wypatrzył z tłumu. Zdobył i przechowywał ich dane. Te pięć kobiet studiujących na dużym uniwersytecie dziesięć lat później zamieszka w sąsiednich blokach. To prawdziwa historia. Nasza bohaterka była świadkiem w sprawie „polskiego Hannibala” (mężczyzny, który oskórował kobietę w Krakowie w 1998 roku).
A teraz wyobraźcie sobie, że czytacie kryminał, w którym jakimś dziwnym trafem pięć potencjalnych ofiar mordercy po przeprowadzce do innego miasta zamieszkuje tuż obok siebie. Kiedy opowiadałem tę historię, słuchający mówili, że może to i prawda, ale w książce na pewno nie przejdzie. Nikt w to nie uwierzy. Powód? Jako czytelnicy kryminałów czy thrillerów przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że ich fabuła układa się w pewien logiczny ciąg. Żądamy historii prawdopodobnych. Szkopuł w tym, że życie przerasta najśmielsze fantazje. Literatura rozrywkowa posługuje się schematem, w którym podstawowe elementy to konstrukcja i oswojenie strachu. Powieść czy film muszą być ułożone tak, aby nasz mózg je przyswoił. Stąd popularność prostych opowieści, powtarzalność motywów. Konstrukcja musi być przejrzysta, jeśli chcemy dotrzeć do masowego odbiorcy. To z kolei łączy się z drugim elementem schematu: oswajaniem. Chcemy, żeby zło zostało zamknięte w okładkach czy w seansie filmowym. To jego miejsce. Przez dwieście, trzysta stron lub blisko dwie godziny przed ekranem filmowym mierzymy się z nim, ale na koniec odkładamy powieść, wyłączamy film i czujemy ulgę. Ulgę, że zło zostało gdzieś tam w literkach czy kadrach.
Pamiętacie film _Siedem_? Pamiętacie Brada Pitta krzyczącego: „Co jest w pudełku?!”. Ta scena jest pięknym przykładem tego, jak twórca przekracza granice i wygrywa. Puenta z pudełkiem miała być wycięta, bo producenci uznali, że widzowie będą zbyt przerażeni, że to za mocne wykroczenie poza konwencjonalne ramy gatunku, a to może się przełożyć na wynik finansowy. Dopiero Brad Pitt, który zagroził, że odetnie się od filmu, jeśli zakończenie zostanie zmienione, przekonał producentów. Film _Siedem_ okazał się powiewem świeżości w skostniałym schemacie thrillera nie ze względu na fabułę, ale właśnie puentę. To ona wyniosła ten film na wyżyny. Dowcip polega na tym, że po Fincherze nikomu nie udało się już powtórzyć tego sukcesu, _Siedem_ było jedyne i niepowtarzalne.
Ktoś mógłby powiedzieć, że ten film zaprzecza temu, co powiedzieliśmy o konstrukcji i oswajaniu strachu. Pozornie tak, ale jeśli przyjrzymy się mu głębiej – nic z tych rzeczy. To, że zakończenie wybija nas z gatunku, nie sprawia, że cała historia nie mieści się w jego ramach. Co najważniejsze – ten film mimo swojego zakończenia daje jednak poczucie spełnienia. Pamiętam, że gdy wychodziłem z kina, większość widzów, mimo iż głęboko przerażona zakończeniem, powtarzała, że zrobiłaby to samo. Fincher bowiem dał wygrać w swoim filmie ludzkiej naturze. A właśnie ułomność ludzkiej natury sprawia, że jesteśmy tak nieobliczalni. Że podejmujemy decyzje, które w książce się nie obronią.
W _Kronikach zbrodni_ wspominam anegdotę opowiadaną przez Johna Bartha o wypadku na pogrzebie i psie, który nasikał na leżącą trumnę. Nie będę jej teraz przywoływał – przeczytacie. Puenta Bartha, jednego z najwybitniejszych pisarzy chodzących kiedykolwiek po ziemi, była mniej więcej taka – w konfrontacji z rzeczywistością fikcja wygrywa. Twórca _Bakunowego faktora_ twierdził, że często po prostu nie da się opowiadać w powieściach życia, bo nikt w nie nie uwierzy.
II
A mimo to kryminał bezustannie romansuje z życiem. Czytamy opowieści oparte na faktach, czytamy beletryzowane biografie zbrodniarzy. Chcemy „znać prawdę”. Często po to, żeby móc powiedzieć: „To niemożliwe”. Jedna z pierwszych powieści kryminalnych, która opierała się na faktach, ale była przy tym pełnokrwistym kryminałem, to _Scarface_ Armitage’a Traila – czyli fabularyzowana biografia Ala Capone. Dziś pamiętamy o niej głównie dzięki dwóm filmom, które powstały na jej podstawie, czyli _Scarface_ Howarda Hawksa (1932) i _Człowiek z blizną_ Briana De Palmy (1983). Autor (naprawdę nazywał się Maurice R. Coons) odszedł w zapomnienie, na co wielki wpływ miało zapewne to, że zmarł nagle na zawał serca, w wieku zaledwie dwudziestu ośmiu lat. Co ciekawe, Coons mieszkał w Chicago i znał prawdziwych gangsterów. Zbierając materiały do powieści, pił na umór w podejrzanych spelunkach. Tylko prawdziwego Ala Capone nigdy nie spotkał. Za to jego bohater przeczytał książkę o sobie i ponoć nawet mu się podobała.
Warto dodać, że Coons nie był pierwszym autorem, który wyszedł na ulicę, by szukać inspiracji. Tu palmę pierwszeństwa dzierży Dashiell Hammett. Kiedy w 1922 roku wywrócił literaturę kryminalną do góry nogami, tworząc postać „bezimiennego” detektywa, nie spotkało się to ze zrozumieniem ani tak zwanych krytyków literackich, ani wielu odbiorców, uważających, że Hammett nazbyt brutalizuje gatunek, który miał być rozrywką. Tyle że dla Hammetta, który sam pracował na ulicach wielkich miast jako prywatny detektyw, rozrywka i życie szły w parze. „Hammett wyciągnął zbrodnię z wazy weneckiej i wrzucił ją do swojego ciemnego zaułka , przywrócił zabójstwo ludziom, którzy popełniają je nie po to, aby dostarczyć powieści trupa, lecz z jakichś konkretnych powodów i nie za pomocą ręcznie kutych pistoletów do pojedynku, kurary czy ryby tropikalnej, ale środkami, które mają pod ręką” – pisał w _Skromnej sztuce pisania powieści kryminalnej_ uczeń i drugi najważniejszy autor współczesnego kryminału, Raymond Chandler*. Czy komuś to się podobało, czy nie – życie stało się częścią kryminału właśnie wtedy, z tym że nie możemy zapominać, iż to życie opisywane w sposób (mimo bezustannych zarzutów o okrucieństwo i tandetę) łagodzący jego brutalność. Oczywiście do czasu. Kolejne dekady i autorzy przekraczali granice, które wydawały się nie do przekroczenia.
Tę najważniejszą przekroczył w 1959 roku Robert Bloch, tworząc swoją _Psychozę_, czyli thriller, który zupełnie zrywa z klasyczną, wydawałoby się, narracją. _Psychoza_ to drzwi do głowy psychopaty. Opowieść o człowieku, który zatraca się w obłędzie, oparta na życiu Eda Geina, określanego wówczas mianem wielokrotnego mordercy. Gein był potworem, który żył i zabijał na amerykańskich przedmieściach. Bloch zaś, opierając na jego historii postać Normana Batesa, rozpoczął trwającą do dziś modę na thrillery i kryminały inspirowane życiem seryjnych zabójców. _Psychozę_ okrzyknięto niemal pornografią, podłą i złą literaturą.
Zupełnie inaczej odebrana została powieść wydana siedem lat później, która – podobnie jak _Psychoza_ – oparta była na faktach i która także zaczęła pewną literacką modę. Mówię oczywiście o _Z zimną krwią_ Trumana Capote’a, nowojorskiego intelektualisty, ulubieńca krytyków i autora uznawanego za absolutne objawienie literackiego świata.
Kiedy Capote przeczytał w magazynie „The New York Times” informację o zbrodni, którą w 1959 roku popełnili Richard Hickock i Perry Smith, nie wahał się nawet chwili, uznawszy, że opisanie ze szczegółami historii dwóch przestępców, którzy z zimną krwią zamordowali rodzinę Clutterów, to pomysł na powieść, jakiej nikt jeszcze nie napisał. Wspólnie z Harper Lee (autorką _Zabić drozda_) pojechał do miasteczka Holcomb w Kansas, gdzie badał historię i zbierał materiały. Napisał powieść, która nie tylko stała się bestsellerem, ale wyznaczyła także nowy trend w literaturze – _true crime_, czyli teksty balansujące na granicy reportażu, fikcji i literatury faktu. Choć do dziś krytycy literaccy spierają się o to, czy Capote rzeczywiście był twórcą literackiego _true crime_ (w 1957 roku w Argentynie ukazała się _Operación Masacre_ Rodolfo Walsha, która była tak samo skonstruowana), to nie ulega wątpliwości, że dzięki swojej charyzmie i talentowi do budowania wizerunku to on powszechnie uznawany jest za ojca tego gatunku.
Warto w tym miejscu przeskoczyć w czasie, do roku 1971. Wówczas to trzydziestoczteroletni detektyw pracujący w policji w Los Angeles Joseph Wambaugh wydał swoją pierwszą powieść zatytułowaną _The New Centurions_. Była to oparta na jego własnych przeżyciach opowieść o policjantach pracujących na jednym z komisariatów w Los Angeles: kilku bohaterów, opowieści bliskie życiu, dramaty i psychologia postaci zamiast akcji. Powieść okazała się bestsellerem, a rok później do kin trafiła jej adaptacja w reżyserii Richarda Fleischera, z fenomenalnymi rolami George’a C. Scotta i Stacy Keacha.
Wambaugh, który nie odszedł ze służby mimo ogromnego sukcesu, stał się dla policjantów obiektem drwin i żartów. Był gwiazdą, która próbowała żyć między śmiertelnikami. Ale też przede wszystkim był tym, który zdradził tajemnice. Bo proza, jaką uprawiał Wambaugh, daleka była od fikcji. Każda postać miała swój pierwowzór, każde zdarzenie było prawdziwe. A to nie podobało się zwłaszcza tym, którzy obawiali się, iż pisarz policjant może w którejś powieści powiedzieć o dwa słowa za dużo. Wambaugh odszedł ze służby w 1974 roku. Dziś uważany jest za człowieka, który stworzył realistyczną powieść policyjną. I sam stał się inspiracją dla pisarzy. W końcu detektyw Harry Bosch nie przez przypadek jest gwiazdą w swoim komisariacie.
Francuski reżyser Olivier Marchal zapewne byłby dziś emerytowanym policjantem, gdyby nie naczytał się książek Wambaugha i po dwunastu latach służby nie uznał, że bycie policjantem to nie wszystko, na co go stać. Zaczął grać, pisać, w końcu reżyserować. Swoje wspomnienia z komisariatu wykorzystał w filmie _36_ (2004), który okazał się hitem kinowym inspirowanym działalnością „perukowego gangu”, grasującego we Francji w latach 1981–1986.
Wspominam tu o tych wszystkich twórcach, powieściach i filmach nie przez przypadek. Chciałem w ten sposób pokazać, jak kryminał i thriller z bajek o zbrodni przekształciły się w gatunki, które bezustannie flirtują z prawdą. Bo to, co najlepsze zarówno w kryminale, jak i literaturze _true crime_, powstaje na przecięciu tych dwóch gatunków. Ian Rankin zaczyna pisać powieści pod wpływem nagłówków gazet, Michael Connelly, były dziennikarz kryminalny, niemal w każdej powieści wraca do prawdziwych zdarzeń, opierając na nich fabułę. James Ellroy, historyk pasjonat, zamienił kryminał w coś na kształt dziwnego tworu, w którym prawda miesza się z fikcją, dzięki czemu powstaje rzeczywistość inna niż ta, którą znamy. Mamy jeszcze Stiega Larssona, dla którego kryminał był konwencją, pozwalającą mu snuć opowieści o prawdziwym złu, które ujawniło się w Szwecji.
III
To, że część siły współczesnego kryminału bierze się z jego bezustannego flirtowania z prawdą, nie jest równoznaczne z tym, że prawdę łatwo akceptujemy. Przeciwnie – mam wrażenie, że obecnie, w roku 2020, znajdujemy się w pewnej dość absurdalnej dychotomii. Z jednej strony chcemy, żeby kryminał był blisko życia, ale z drugiej – zaczyna on, posługując się językiem _true crime_, opowiadać, „jak było”, twierdzimy, że to nie mogło się wydarzyć. Przywołana przeze mnie na początku historia o pięciu kobietach, potencjalnych ofiarach zabójcy, jest prawdziwa, choć zdaniem redaktora, któremu ją opowiadałem, była nieprawdopodobna, bo – cytuję – „nikt nie uwierzy, że te babki mieszkały obok siebie”.
Jakiś czas temu jedna z bookstagramerek zarzuciła mi, że gdy pozwoliłem bohaterce _Lockdownu_ pójść do łóżka z mężczyzną, stworzyłem scenę absolutnie nieprawdopodobną, bo żadna matka nie przespałaby się z obcym mężczyzną, zwłaszcza gdy jej dziecko zostało porwane. _Lockdown_ był wprawdzie powieścią wymyśloną, ale bardzo długo zastanawiałem się nad tym, czy jest wiarygodne psychologicznie właśnie takie rozładowanie napięcia. W końcu z pomocą przyszedł mi i seksuolog, i życiorys Ingeborg Selle, autorki powieści _Dziewięć i pół tygodnia_ – powieści autobiograficznej, w której opisała swój romans z obcym mężczyzną po śmierci dziecka. Niestety, ani przykłady od seksuologa, ani biografia Selle nie były wystarczające – bookstagramerka odparła, że to nie jest prawdziwe życie, a nim powinienem się inspirować.
Wspominam o tej historii nie przez przypadek. Otóż fraza „to nie jest prawdziwe życie” jest pewnym wytrychem, pozwalającym zrozumieć, dlaczego wokół kryminałów, powieści i opracowań _true crime_, a także poszukiwań prawdy w thrillerach narosło ostatnio tyle kontrowersji.
Czym jest prawdziwe życie? To takie życie, jakie mieści się w naszym systemie wartości. To, co my uważamy za normalne, i to, co akceptujemy. Reszta jest aberracją. Matka nie może uprawiać seksu, kiedy boi się o dziecko. Bo dziecko jest najważniejsze. Jeśli dziecko umiera, ma cierpieć. Pięć kobiet – potencjalnych ofiar seryjnego mordercy – nie może dziesięć lat później mieszkać na tym samym osiedlu, bo to nielogiczne. Chcemy świata ułożonego i zgodnego z naszym doświadczeniem, bo wtedy jest to nasz świat. Jeśli coś wymyka się z naszej percepcji, staje się złe i wrogie, a w kryminale – nieprawdziwe i nielogiczne.
Pracując nad tą książką, wiele razy chwytałem się za głowę, myśląc: „Przecież nikt normalny tak nie zrobi”. A potem szybko wracałem na ziemię. Zrobi. W czyimś świecie to właśnie norma. Tu nie ma miejsca na rozważanie, czy coś jest prawdziwe, czy nie. To fakty. To się zdarzyło. To jest prawdziwe życie. A to, że takiego życia nie akceptujemy, nie rozumiemy, nic nie zmieni i w magiczny sposób nie sprawi, że przestanie ono istnieć. Żądamy logiki, bo wydaje nam się, że wtedy lepiej zrozumiemy motywację tych złych, ale w gruncie rzeczy logiki w tym nie ma i nie będzie. Będzie za to element ludzki, a on najczęściej zawodzi. Wiecie, co jest najbardziej nielogiczne? Otóż to, że mimo iż uznajemy rzeczywistość za nielogiczną, bezustannie szukamy kolejnych pozycji, które utwierdzą nas w tym przekonaniu.
IV
Co kilka lat do publicznego dyskursu powraca temat, czy fascynacja zbrodnią jest moralnie wątpliwa. Czy powinniśmy czytać te wszystkie kryminały, oglądać filmy dokumentalne o zbrodniach i interesować się życiorysami seryjnych morderców? Wiele osób sięga po literaturę _true crime_, kryminały oparte na faktach czy też nimi inspirowane nie tylko dlatego, żeby oswoić lęk, ale w ogromnej mierze dla zaspokojenia ciekawości. Co za tym idzie – do przekraczania granic. W sieci można znaleźć dyskusje o tym, jak to przesuwają się granice i właśnie kryminały, thrillery i literatura _true crime_ pławią się w okrucieństwie i szukają taniej sensacji. Nie wierzcie w te stwierdzenia, ponieważ to cykliczny temat, który pojawia się średnio co dziesięć lat. Eskalacja okrucieństwa to efekt ciekawości. A każde pokolenie ciekawe jest tego samego: jak człowiek radzi sobie w sytuacji ekstremalnej? Do czego jest zdolny? Gdzie przebiega granica człowieczeństwa? Co odróżnia nas od zwierząt? Kiedy przestajemy być ludźmi?
Po premierze _Psychozy_ (i po premierze opartego na niej kultowego filmu Hitchcocka) kultura masowa zainteresowała się zwyrodnialcami i mordercami. Kiedy w końcu pojawił się Hannibal Lecter (postać oparta na biografiach seryjnych morderców), wydawało się, że ten rodzaj thrillera osiągnął swój szczyt. Ale to nie była prawda. Lecter okazał się tylko kolejnym krokiem w ewolucji postaci zwyrodnialca. _Ostatni dom po lewej_ Wesa Cravena został okrzyknięty filmem celebrującym pornografię śmierci, dekady przed tym, gdy ktoś użył określenia _torture porn_ w związku z filmem _Hostel_. Historia zatacza kręgi. Jeśli zaczniemy obrażać się o to, co i tak pokazywane jest w filmach czy opisywane w książkach – to już tylko krótka droga dzieli nas od powielenia reakcji krytyków na _Psychozę_. Czas pokazał, że to oni, a nie Bloch, się mylili. Tak samo jak czas pokazał, że inspirowana nią (i życiorysem Geina) _Teksańska masakra piłą mechaniczną_ Tobe’a Hoopera okazała się arcydziełem, a nie bezsensownym teatrem okrucieństwa. A to, że coś odnosi sukces, więc inni próbują na tym żerować, podnosząc poprzeczkę intensywności, nikogo nie powinno dziwić. Popkultura nie wymyśla nowych tematów, ona rozwija je albo zwija, w zależności od inwencji, a także od tego, czego potrzebują odbiorcy. A to nic nowego, że szukamy odpowiedzi, które są mocniejsze, które bardziej do nas docierają. Tego jesteśmy nauczeni. A może raczej – tego uczymy się od siebie nawzajem – twórcy i odbiorcy.
Oczywiście zjawisko intensyfikacji nie wzięło się znikąd. W 1988 roku Perry Farrell, lider zespołu Jane’s Addiction, zaśpiewał piosenkę _Ted, Just Admit It…_ Jeden z najlepszych kawałków w historii rocka to także utwór, który przewidział to, co wydarzy się kilka lat później, czyli obsesyjną fascynację mediów seryjnymi mordercami. Farrell, pisząc _Ted, Just Admit It…_, odnosił się do sprawy Teda Bundy’ego i tego, jak media celebrowały jego proces, dzięki czemu mężczyzna stał się ich ulubieńcem. To był początek. Bundy został zgładzony rok po premierze utworu. Relacje z jego procesu, wywiady, kolejne apelacje, wszystko to biło rekordy oglądalności, a skoro ludzie chcą oglądać… To należy im to dać. Bundy stał się więc nie tylko jednym z pierwszych zbrodniarzy, w odniesieniu do których padło określenie „seryjny morderca”, ale też pierwszym współczesnym seryjnym mordercą celebrytą. Kurą znoszącą złote reklamowe jaja. Dlatego też wiadomości, programy informacyjne wypełniły się po brzegi mordercami, zbrodniami. Powstały specjalne programy na ten temat i cała masa książek. Kanały Lifetime, Netflix, HBO masowo produkują dokumenty i fabuły oparte na prawdziwych zbrodniach. Dlaczego? Bo tego chcemy. Bo wiemy już, co to nam daje. Wiemy też, że im bardziej czegoś chcemy, tym bardziej producenci, autorzy, dziennikarze będą się prześcigać w dostarczaniu nam tego.
Jednym z największych przeciwników _true crime_ jest amerykański pisarz, dziennikarz, redaktor Jack Miles, który twierdzi, że fascynacja tym gatunkiem niesie wielkie niebezpieczeństwo powrotu do traumy świadków, ofiar czy ich rodzin – dzieło bowiem przypomina im o dawnych zdarzeniach, z którymi nie każdy ma siłę się konfrontować**. Jego zwolennicy dodają do tej listy obawę o zdrowie psychiczne odbiorców zarówno _true crime_, jak i kryminałów opartych na faktach. A czy tak jest? Myślę, że każdy musi to ocenić indywidualnie. Na razie nie ma dowodów na to, że stajemy się gorszymi ludźmi, bo czytamy o zbrodniach. Nie ma też dowodów, że dzięki temu stajemy się bardziej ostrożni czy też spada liczba przestępstw.
Czytając powieści _true crime_, oglądając kryminały, szukamy odpowiedzi nie tylko na pytanie, kto zabił, ale też kto do tego doprowadził. Kto zawinił, że Ted Bundy stał się tym, kim był? Kto zawinił, że O.J. Simpson zrobił to, co zrobił? I tu znów wracamy nie tylko do ciekawości, ale i oswajania rzeczywistości: on był tak słaby, tak głupi, ja taki nie jestem. Miał też złych rodziców… Jakkolwiek na te pytania odpowiemy, jednego jestem pewny: każdy z nas je sobie zadaje. Bo to też jest jedna z sił _true crime_ – cokolwiek powiemy o prawdzie, jakkolwiek będziemy na nią reagować, ona działa jak magnes.
V
Kiedy rozpoczynaliśmy pracę nad tą książką, oboje mieliśmy inne motywacje. Profesor Monika Całkiewicz chciała opowiedzieć o tym, co drzemie w ludziach, jak pozornie banalne zdarzenia zamieniają życie w piekło, pokazać, jak wygląda prawda. Nie ta, którą filtrujemy przez własne wyobrażenia i nawyki, lecz prawda ukryta w aktach policyjnych, sądowych. Weryfikowana przez policjantów, prokuratorów, biegłych. I w końcu udowodnić, że za każdą zbrodnią stoi tragedia, której nie można ignorować. Jeśli chodzi o mnie, chciałem skonfrontować swoją wiedzę wynikającą z zainteresowania popkulturą z realiami pracy prokuratora. Dlatego często odnoszę się do tego, jak podobne przypadki były opisywane w literaturze, jak pokazywane są w mediach, filmach. Kultura masowa, media tworzą swoją wersję prawdy.
Jest taki odcinek serialu _Kości_, w którym główna bohaterka, pisarka i wybitna antropolog sądowa, trafia na plan filmu kręconego na podstawie jednej z jej książek. I widzi tam, jak grająca ją aktorka źle podchodzi do autopsji. Ta scenka nie tylko idealnie puentuje pewne uproszczenia, jakimi rządzi się kultura masowa, ale też pokazuje jej podejście do widza i czytelnika. Ma być zrozumiale, czyli zupełnie nie po drodze z faktami. Zresztą najlepiej widać to we wszystkich filmach sensacyjnych, na początku których pojawia się wielki napis: „Oparte na faktach”. No nie. To wszystko zbudowane jest na zasłyszanych historiach, opowieściach, legendach. Określenie „prawda” ma tylko pomóc w budowaniu wrażenia, że to, co powstaje, jest ważne. Nie jest.
Chciałem w tej książce zderzyć fakty z wyobrażeniami o nich. Wspólnie zaś chcieliśmy stworzyć książkę, która poza przybliżeniem dziewięciu zbrodni pokaże stojących za nimi ludźmi: kim były ofiary, kim byli oprawcy. Nie chcieliśmy dyskutować z prawdą, mierzyć się z nią, tylko pokazać gołe fakty. Nasz osąd, nasza interpretacja wypaczyłyby prawdę. „Kości nie kłamią” – mawia serialowa doktor Brennan. Też staraliśmy się nie kłamać. Rzeczywistość jest wystarczająco pokręcona. I to również chcieliśmy pokazać.
Podzieliliśmy książkę na trzy części. Każda z nich odnosi się do innego aspektu zbrodni. Będziecie więc czytać o tym, co z niektórymi ludźmi robi miłość. Pokażemy sprawy tajemnicze i nierozwiązane. Wreszcie zabierzemy was do świata współczesnych seryjnych morderców. Każda z dziewięciu opowieści daleka będzie od zwyczajowych wyobrażeń zbrodni. Nasi bohaterowie, mimo że wydawało im się, iż są doskonałymi planistami, popełniają błędy, które z perspektywy czasu mogą wydawać się dziwne i absurdalne, ale z ich punktu widzenia były słusznymi posunięciami. Tak działamy. My, ludzie. Wydaje nam się, że to, co robimy, jest mądre, a ostatecznie okazuje się to absurdalne i tragiczne. Tragiczne jest także często życie ofiar, które, jak Kasia D. – jej los poruszył mnie do tego stopnia, że stała się ona bohaterką mojej powieści – wierzyły, że robią dobrze i planują przyszłość. A planowały własną zgubę.
Kiedy skończyliśmy omawiać te wszystkie sprawy, dotarło do mnie, że bohaterem tej książki, poza zbrodniarzami, ofiarami i policjantami, jest także, a może przede wszystkim, ślepy los. Pamiętacie definicję fatum? To personifikacja nieuchronnego, nieodwracalnego losu, nieodwołalna wola bogów, na którą nikt nie ma wpływu. I o tym też jest ta książka. O tym, że życia nie da się zmienić.
* R. Chandler, _Mówi Chandler_, tłum. E. Budrewicz, Warszawa 1983, s. 176.
** J. Miles, _Imagining Mayhem. Fictional Violence vs. „True Crime”_, „The North American Rebiew” 276 (4), 1991, s. 57–64.Kasia:
samotna dziewczyna
Jest 9 maja 2000 roku. Młoda dziewczyna żegna się z babcią, zabiera plecak, w którym ma kanapki, kostium kąpielowy i ręcznik. Jedzie nad Zalew Zegrzyński. Podobno. Wychodzi z domu dziadków i rozpływa się w powietrzu. Miała na imię Kasia. Była ładna i sympatyczna. Na zdjęciach, które można znaleźć w sieci, widać uśmiechniętą blondynkę o radosnych oczach. Kiedy patrzy się na te fotografie, nikomu nie przychodzi do głowy, że to kłamstwo. Fikcja. Że Kasia to trochę taka Laura Palmer*. Z tą różnicą, że jest prawdziwa. Gdy rodzina zgłosiła jej zaginięcie, a policja rozpoczęła poszukiwania, na światło dzienne zaczęło wychodzić wiele tajemnic. Okazało się, że uśmiech Kasi to tylko maska, za którą kryje się mrok. Podwójne życie, wykorzystywanie seksualne, próby samobójcze i szantaż. Kasia pisała pamiętniki, z których wynikało, że odkąd skończyła trzynaście lat, współżyła z dojrzałym mężczyzną. Mężczyzna ten jej płacił (sporą jak na tamte czasy) kwotę trzystu złotych i stopniowo niszczył w dziecku to, co najważniejsze – niewinność i radość życia. W chwili zaginięcia Kasia miała już prawie siedemnaście lat. Była aktywną seksualnie nastolatką, mającą dwóch partnerów i jedną nieudaną psychoterapię za sobą. Do tego niezwykle mocno przeżyła śmierć ojca, która kładła się cieniem na wszystkim, co robiła. Na decyzji o prowadzeniu podwójnego życia także. W końcu dojrzały kochanek Kasi był przyjacielem rodziny. Mężczyzną, który pomagał przy pogrzebie ojca i dbał o Kasię, gdy była sama.
Co się z nią stało? Czy została zamordowana? Wyjechała? Popełniła samobójstwo? Pytań jest więcej niż odpowiedzi. W 2000 roku w Polsce zaginęło 19 759 osób, w tym 7249 nastolatków**. Większość z nich odnaleziono. Kasia przepadła jak kamień w wodę. Mężczyźnie nigdy nie postawiono zarzutów, związanych choćby z wykorzystaniem seksualnym dziewczynki. Śledztwo umorzono wiele lat temu, ale może ono zostać podjęte, jeśli pojawią się nowe dowody. Rodzina Kasi wciąż czeka na cud.
Wierzysz w zbrodnię doskonałą?
To, czy się wierzy w zbrodnię doskonałą, zależy od definicji takiej zbrodni. Można stworzyć co najmniej dwie. Jeśli popatrzymy z perspektywy rezultatu, niewykrycie sprawcy przestępstwa daje zbrodnię doskonałą, bo komuś udało się uniknąć odpowiedzialności karnej. Tyle że w takich przypadkach zazwyczaj to nie przestępca jest genialny, ale organy ścigania popełniły jakieś błędy, których nie udało się potem naprawić. Druga definicja jest mi znacznie bliższa. Dla mnie zbrodnia doskonała
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.