- W empik go
Kropki nad i. Dziś i jutro - ebook
Kropki nad i. Dziś i jutro - ebook
Śmiesznie jest twierdzić, że zarzuty z dziedziny polityki wewnętrznej mogą być istotnymi poważnymi przyczynami powodzenia i niepowodzenia w polityce międzynarodowej, a nie pozorami, nie pretekstami dla gry.
Polityka jednak jest dziedziną, w której kierunek drogi jest rzeczą najważniejszą; ważniejsze jest zawsze w polityce to, „gdzie idziemy”, niż to, „gdzie się w danej chwili znajdujemy”.
Pierwszym warunkiem do tego, aby móc zaofiarować swemu sąsiadowi politykę pokojową, jest być silnym.
Sztuka polityki polega właśnie na wiązaniu swoich planów z siłami żywymi, żywotnymi i do życia zdolnymi, a nie z nieboszczykami politycznymi, czy tendencjami pozbawionymi przyszłości. Niestety, Polacy mają jakiś litościwy sposób traktowania polityki. Ktoś przychodzi na wyścigi i stawia na konia najgorszego, bo mu się wydał godnym litości. Ten „ktoś” byłby tylko swego rodzaju filantropem, czy człowiekiem dobrego serca, lecz nie człowiekiem, chcącym wygrać w totalizatora. W polityce nie wolno jest powodować się uczuciami sympatii.
Są linie stałe w polityce państw i dlatego nigdy nie jest śmieszne mówiąc o obecnej Polsce, powołać się na Lwa Sapiehę , Jerzego Ossolińskiego, Stanisława Żółkiewskiego.
Trzeba pamiętać, że w polityce program nieziszczalny nie jest programem.
Najlepszym hołdem, złożonym polskiej historii, będzie prawda.
Stanisław Cat-Mackiewicz
Spis treści
I. POLSKA A MOŻLIWOŚĆ WOJNY
Lokarniści
Kwestia wyludnienia a psychologia narodu
Podział opinii politycznej we Francji
Sympatie Francuzów do Polski są realne
Pacyfizm Europy zagraża Polsce
Grzech pierworodny franko-polskiego sojuszu
Zmiany pomiędzy latami 1919–1927
Polonia semper fidelis
Bierność Polski wobec franko-niemieckiego zbliżenia
Właściwe znaczenie mowy min. Zaleskiego
Czy Niemcy są nieprzejednane?
Odwrócony plan Schlieffena
Bezpieczeństwo przez siłę i bezpieczeństwo przez pokój
Sojusz niewystarczający
II. ILUSTRACJE
U przyjaciół Moskali
Nasi defetyści
Polska a wiek XIX
Konstantynopol i Angora
Nacjonalizm a imperializm
Dawna Polska
Defetyzm tkwiący w nacjonalizmie
Demokratyzm a Polska
III. W SKALI GLOBALNEJ
Psychologia litewska
Realny program w sprawie litewskiej
Polska i Sowiety
Polska polityka zagraniczna
Władza silna i stała
Ku monarchii
Zarys zmiany konstytucji
Zarys polskiej polityki narodowościowej
Z historii stosunku konserwatystów do marszałka Piłsudskiego
Dziś i jutro
WSTĘP
I. TRUDNE MIĘDZYNARODOWE POŁOŻENIE POLSKI
Ten, kto się Wallenrodem zowie nie jest Wallenrodem
Sarajewo, Wersal, Locarno
Co to znaczy pacyfizm europejski
Pax Americana
Wspomnienie Dillona, Venizelos i fantazje
Determinizm historyczny i MacDonald–Haldane
Nienormalne przymierze
Małe przykłady historyczne
Sprawa kowieńska
Sprawy mniejszościowe
Prasa niemiecka, a nasza
Prasa polska
Pogoń za mirażami
II. ANSCHLUSS
Bierna polityka Polski
Argumenty o niemożliwości Anschlussu
Niebezpieczeństwa dla Polski
Bismarck
Mała Ententa
Korytarz i Śląsk
III. OD MORZA DO MORZA
Państwo czy Naród
Rozmyślania nad rolą faktu historycznego
Orientacja austro-polska i rosyjsko-polska
Cztery karty czynów Piłsudskiego
Od morza do morza!
UNDO
Rex ortodoxus
Wzmocnienie antyreligijnej propagandy w Bolszewii
Polityka Francji w miejscach świętych
Rex ortodoxus (2)
Artykułu niniejszego cel podwójny
Marsz żałobny
Sazonow
Dama i Jagusia
Objaśnienie
Literacka egzegeza rozkazu
Dlaczego koniecznie monarchia
Nie dyktatura, lecz parlament
Organizacja swarliwości polskiej
Niebezpieczeństwo tarć personalnych
Bezsiła lewicy
Konkluzje
Jan Sadkiewicz, Historia pewnej koncepcji
Indeks nazwisk
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 97883-242-1563-8 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
pisma wybrane
wybór i opracowanie
Jan Sadkiewicz
Kropki nad i • Dziś i jutro
Myśl w obcęgach.
Studia nad psychologią społeczeństwa Sowietów
Historia Polski
od 11 listopada 1918 do 17 września 1939
O jedenastej – powiada aktor – sztuka jest skończona.
Polityka Józefa Becka
Lata nadziei:
17 września 1939 – 5 lipca 1945
Był bal
Europa in flagranti
Herezje i prawdy
Dom Radziwiłłów
Zielone oczy
Stanisław AugustPrzedmowa
Książka niniejsza dzieli się na trzy rozdziały, z których każdy stanowi całość odrębną.
Rozdział pierwszy poświęcony jest analizie obecnego systemu naszej polityki zagranicznej. Dochodzę tu do zupełnie pesymistycznych wniosków.
Rozdział drugi, nazwany „Ilustracje”, metodą rzuconych szkiców w różnych dziedzinach myśli politycznej ma zilustrować różnice myślenia, które zachodzą pomiędzy Polakami przedwojennymi a powojennymi, pomiędzy niewolnikami a obywatelami niepodległego państwa. Że szkice te zaczynają się od ustępu poświęconego emigracji rosyjskiej – to jaskrawo oświetla ich cel łączny, którym jest przekonać czytelników, że zmiany w naszej psychologii politycznej powinny odpowiadać tej olbrzymiej zmianie, jaka zaszła w naszej sytuacji politycznej. Piłsudski w wolnej niepodległej Polsce a dynastia imperium rosyjskiego na wygnaniu i upokorzeniu.
Wreszcie rozdział trzeci precyzuje zadania, które wykonać musi pokolenie Niepodległej Polski. Stosują się one do polityki zagranicznej, do ustroju państwa, do państwowej polityki narodowościowej. Tytuł tego rozdziału: „W skali globalnej” już wypowiada intencję co do charakteru naszej polityki zagranicznej i co do środków, którymi zapewnić należy globalne znaczenie przyszłemu mocarstwu polskiemu. Monarchia, jako jedyna formuła łącząca silną władzę ze stałą władzą wchodzi, zdaniem moim, do tych środków. Zamykam artykuł taśmą wspomnień o stosunku konserwatystów do marszałka Piłsudskiego, to jest człowieka, który dziś stanowi najaktualniejszy czynnik w kreśleniu przyszłych losów państwa polskiego.
Praca dziennikarska wdraża swoich czeladników do kondensowania myśli. Przyzwyczajeniem nabytym w dziennikarstwie tłumaczę, że udało mi się skondensować poglądy wypowiedziane w tak obszernej dziedzinie na stosunkowo niewielkiej ilości stronic. Książka niniejsza ukazała się uprzednio w „Słowie” w postaci artykułów, lecz napisanych już celem wydania ich razem. Uzupełniłem ten cykl jedynie trzema artykułami, napisanymi poprzednio. Co do okoliczności egzotycznych, towarzyszących niektórym artykułom, to ustępy „Konstantynopol i Angora” napisane były w Konstantynopolu, a artykuł zatytułowany „Program realny w sprawie litewskiej”, nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych chciało skonfiskować.
Wilno, 19 marca 1927 r.Polska a możliwość wojny
Lokarniści
Oglądam numer „Warszawianki”, w którym p. Stroński konsumuje skromną moją osobę. Zdanie w rodzaju „rozważanie te zachowamy do czasu, kiedy p. M. podrośnie” stanowi pewne clou, pewien frazes reprezentacyjny tej wykwintnej, a kulturalnej polemiki, w której zresztą poza aluzjami do młodzieńczości, nic bardziej oryginalnego nie znajdujemy. Smuci mnie los pana profesora, zmuszonego do polemiki i to tak namiętnej z młodzieńcem, bo wolę doprawdy i p. Strońskiemu i zwłaszcza sobie pozostawić drogą iluzję o charakterze swego wieku. Droga mi jest ta iluzja, a nie wiem jak długo profesor romanistyki będzie naokoło mojej osoby roztaczał, niczym medyk z Paryża, odmładzającą kurację gratis.
Wyrzekam się więc otwierania swej metryki jak i zaglądania w metrykę p. Strońskiego, chociaż pamiętam czasy, kiedy lewicowi dziennikarze warszawscy (których metody potępiam) szukali w tej p. Strońskiego metryce także danych, jakkolwiek nie specjalnie o datę urodzenia im chodziło. Prof. Stroński powinien z tej zabawy w oglądanie metryk wysnuć odpowiedni morał w rodzaju „wart Pac pałaca, a pałac Paca”, jeśli chodzi o tę metodę „metryk w polityce”, albo „nie rób bliźniemu, co tobie nie miło”, jeśli chodzi o morał praktyczny.
Żart na stronę. Jeśli potrącam o polemiki prof. Strońskiego i jeśli nadużywam zasady angielskiej szkoły dziennikarskiej, która nakazuje do poważnego tematu przystępować przez żart felietonowy – to czynię to dlatego, że prof. Stroński jest najwybitniejszym w Polsce lokarnistą. Stoi na czele całej szkoły dziennikarzy, która wskazuje na słuszne i urojone niebezpieczeństwa traktatu Locarno. Mój zarzut, który ośmielę się tej szkole postawić, jest oczywiście nie tak bolesny i nie tak druzgoczący jak zarzut młodzieńczości, lecz tym niemniej zarzut. Oto wydaje się, że artykuły naszych lokarnistów zbyt ściśle przypominają to wszystko, co o polityce p. Brianda pisze francuska prasa p. Briandowi nieprzychylna. Chodziłoby o bardziej niezależne, bardziej obiektywne, bardziej cudzoziemskie zbadanie psychologii narodu francuskiego i jej związków z drogą – kierunek: Locarno–Thoiry¹.
Kwestia wyludnienia a psychologia narodu
Wyludnienie Francji to temat oklepany. Lecz oto temat, który tłumaczy nieomal całą politykę francuską.
Francja się wyludnia. Rachować może na zasilanie swej krwi przez przypływ cudzoziemców, na atrakcje swej przepięknej kultury, która tych cudzoziemców sfrancuzi.
Lecz widmo braku dzieci pojawia się nad każdym stołem konferencyjnym, przy którym się mówi o polityce francuskiej.
Walka z Włochami o Tunis. W Tunisie jest 200 tysięcy Włochów. Francja nie może nawet marzyć o przeciwstawieniu Italii podobnego naporu kolonizacyjnego.
Kolonie francuskie. Francja jest imperium kolonialnym z tytułu swego dziedzictwa, lecz nie z tytułu swych zainteresowań. W Paryżu jest jedno kilkupokojowe muzeum poświęcone koloniom, jedna tylko „Revue au Armée Marine Colonies”. Naród francuski wie, że nawet w ekonomicznej eksploatacji kolonii nie może dorównać kroku nie tylko młodym pokoleniom dominiów króla Anglii, lecz i bolszewikom i innym narodom.
Na tym tle wielka wojna jest istotnie może najwspanialszym zjawiskiem w historii świata. Gen. Hoffmann pisze, że przegrana Niemiec spowodowana była niewykonaniem planu gen. Schlieffena. Prawe skrzydło wkraczających wojsk niemieckich zostało osłabione przez wysłanie dwóch korpusów na wschód. Zaniedbana została zasada, że dla największego wysiłku w miejscu decydującym poświęcić należy pola drugorzędne. Nie zdobyto Paryża dla obrony Prus Wschodnich! Otóż z wyników wojny wyczytać można coś więcej aniżeli błąd militarny. Stary wyrafinowany naród podniósł się z jedwabnych poduszek kultury, na których spoczywał, aby pójść na bój śmiercionośny. W Sienkiewiczowym Quo Vadis Petroniusz chwyta Winicjusza za ramiona i zwycięża go. Coś z tej nagłej, niespodziewanej wyższości siły fizycznej Petroniusza jest w zwycięstwie Francji nad Niemcami. Jest coś oślepiającego w tej wspaniałości heroizmu starego rycerza, który nie mógł znieść upokorzenia 1870 roku, musiał za to upokorzenie dostać należną satysfakcję. Osiągnął laury, zostawił półtora miliona trupów najlepszych swych synów, krepą pokrył miasta francuskie i dziś płaci weksle bezdusznemu kapitałowi amerykańskiemu.
Podział opinii politycznej we Francji
Polityka p. Brianda jest to polityka Francji jako państwa o interesach ograniczonych. Pan Briand jest niewątpliwie tego przekonania, że Francji nie stać na nowe wysiłki celem zapewnienia sobie imperialistycznej, mocarstwowej przyszłości na kierowanie losami globu.
Opozycja przeciw polityce pana Brianda, opozycja rojalistów, kół prawicy, katolików i nacjonalistów, to opozycja tego patriotyzmu, tego tradycjonalistycznego zapatrywania na Francję, jako na kraj Króla Słońce, na Francuzów, jako na pierwszy naród Europy. Ludzie ci, ci politycy i dziennikarze nie chcą rezygnować z tej tradycji, zwłaszcza po wojnie wygranej.
Dramat Francji to przeciwieństwo pomiędzy tymi poglądami. Nasz sentyment jest po stronie przeciwników p. Brianda. Lecz oto w zasadzie polityki p. Brianda, polityki ustępstw, kompromisów tkwi nie tylko chęć ekonomicznej współpracy z Niemcami, lecz i przeświadczenie, że drugiej wojny z Niemcami Francja toczyć nie tylko nie chce, lecz kto wie, czy może.
Sympatie Francuzów do Polski są realne
Mnóstwo jest we Francji dziennikarzy piszących źle o Polsce. Niektórzy piszą nawet paszkwile. Niewątpliwie działają tu pieniądze niemieckie. Niewątpliwie także, że gdyby któryś z dziennikarzy polskich napisał na łamach swej gazety coś w tym rodzaju o Francji, co się często czyta we Francji o Polsce – to by taki artykuł wywołał nie tylko interwencję ambasady, lecz i popłoch naszego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i bojkot danej gazety przez społeczeństwo polskie. Ta nierówność jest nieuzasadniona i musi nas boleć.
Są wreszcie ludzie, którzy otwarcie powiadają, że Francja powinna machnąć ręką na Polskę, a to celem jak najściślejszej współpracy ekonomicznej Francji z Niemcami.
Najgłośniej mówią ci, którzy hołdując zasadzie, że „bliższa koszula ciała niż kaftan” twierdzą, że gdy zajdzie potrzeba wyboru pomiędzy interesem bezpośrednim Francji a korytarzem² względnie Śląskiem, to oczywiście Francja będzie wolała poświęcić i korytarz i Śląsk.
Nawet ten ostatni pogląd wydaje się być źle sformułowany. Sympatie Francji dla Polski są wielkie, realne i pewne. Nawet angażując się najwięcej w proniemiecką politykę, Francja nie wyrzeknie się tej reasekuracji, jaką jest Polska. Wchodzi się w układy z koniokradami, lecz do ich siedliska idzie się z dobrze uzbrojonym towarzyszem. We Francji mówi się: Mała Ententa³ i Polska, lecz już dziś każdy tam wie, że militarna wartość Czechosłowacji równa się zeru, a Jugosławia i Rumunia nie są bezpośrednio antyniemieckimi sojusznikami.
W sprawie twierdz stanął kompromis⁴. Bardzo to charakterystyczne. Francja użyje wszystkich swoich środków dyplomatycznych w naszej obronie, w obronie naszych granic zachodnich. Lecz teraz postawmy te kropki nad i, gdyż polityka oparta na niedomówieniach nie jest dobrą polityką. Oto niektórzy Francuzi powiadają: „Będziemy bronić waszego korytarza do ostatniej kropli krwi naszych żołnierzy”. Tak myślą przeciwnicy p. Brianda, tak mówią nawet czasami jego zwolennicy. Traktat wersalski⁵ kupiony tak wielką ceną jest drogi sercu każdego Francuza. Ale tragedią dla Francji, a problemem politycznym dla nas jest właśnie to pytanie, czy istotnie w obronie integralności traktatu wersalskiego Francja zaryzykuje tę ostatnią kroplę krwi swoich żołnierzy.
Mówienie o krwi jest dziś przedwczesne. Pan Skrzyński, który tak uwielbiał pokój, ma wielką rację, gdy mówi, że Europa jest na wskroś pacyfistyczna. Lecz my oto nie jesteśmy narodem wymierającym. Powstaliśmy, by żyć i długo żyć. Nie przymrużajmy oczu przed przyszłością.
Pacyfizm Europy zagraża Polsce
Frazeologia pacyfistyczna, którą z taką maestrią posługuje się p. Briand a u nas zwłaszcza p. Skrzyński, niewątpliwie zawiera w sobie prawdę, prawdę rozwodnioną, ale prawdę. Szanse pokoju są dziś ogromne. Nie mamy takich zgrupowań, jakimi przed 1914 były trójprzymierze i trójporozumienie, a więc każdy incydent nie jest rozpatrywany pod kątem naruszenia równowagi, prestiżu, interesów olbrzymiej grupy państw europejskich. Demokracja, demokratyczny system rządów powojennych istotnie tym się różni od stosunków przedwojennych, że dziś już nie mamy państw, w których głos w polityce zagranicznej zabierały koła wojskowe. Wiemy, że przed rokiem 1914 tak było w Rosji, tak było w Austrii, tak było w Niemczech.
Poza tym Europa źle wyszła na wielkiej wojnie. Została zepchnięta na plan drugi. Straciła bezpowrotnie swoje dominujące stanowisko w polityce globalnej. Wielka wojna osłabiła niesłychanie nawet Anglię, nie mówiąc już o zgnębionej Francji i zwyciężonych Niemczech. Na drugą wojnę europejską nie tak łatwo się Europa zdecyduje.
Mówi się co prawda o możliwościach nowej wojny europejskiej. Są tacy (i to ludzie zajmujący w polityce europejskiej arcypoważne stanowiska), którzy przewidują w okresie jakichś 7 lat wojnę europejską. Po jednej stronie w tych przewidywaniach umieszcza się Niemcy i Włochy, ze względu na naprężenie antagonizmu franko-italskiego, na antyfrancuski imperializm Włoch, – po stronie drugiej Anglię, Francję, Jugosławię, Polskę. Nie rozumiem tej kombinacji z Anglią, a bez Rosji. Rosja jest krajem, do którego pacyfizm demokratyczny nie dotarł. Przeciwnie nie pacyfizm, lecz wojna wyzwolenia proletariatu jest tam notorycznym ideałem. Rosja by wstąpiła do takiej wojny, a z tym wstąpieniem ładnie by wyglądały nasze szanse wojny na dwa fronty. Gdybyśmy nawet później zwyciężyli, musielibyśmy przejść przez podobną Kalwarię, jaką przeszła Serbia podczas wielkiej wojny.
Jednakże nie wierzę w aktywność Anglii na terenie europejskim. Ci, którzy tak sobie nową wojnę europejską planują, opierają się widać na przekonaniu, iż zasada: „Anglia zwraca się przeciw najsilniejszemu mocarstwu na kontynencie”, nadal działać będzie automatycznie z żelazną konsekwencją. Myślę, że nie można tak ufać tej zasadzie. Kontynent dla Anglii nie jest już tym kontynentem o dawnym znaczeniu. W inną wierzyłbym wojnę, jeżeli chodzi o psychologię angielską, o kierunek polityki angielskiej. W wojnę koalicji Polski, Turcji, Persji, Afganistanu, Japonii przeciw Bolszewii. Anglia tak lubi wojować do „ostatniego żołnierza swego sojusznika”. Ale koalicja taka jest dziś niemożliwa, tak nawet niemożliwa, że nadaje się chyba jedynie do fantazji Wellsa.
Wreszcie nie wierzymy w nową wojnę europejską jeszcze dlatego, że podczas takiej wojny nawet w Anglii, nawet we Francji powstałoby niebezpieczeństwo bolszewizmu.
W wojnę europejską nie wierzymy, a natomiast głęboko wierzymy w p. Brianda i p. Skrzyńskiego, którzy nas zapewniają, iż pacyfizm panuje w całej Europie.
Lecz z tego poniekąd banalnego twierdzenia pozwolimy sobie wyciągnąć konsekwencję.
Oto ów pacyfistyczny, ów arcypokojowy nastrój Europy całej zwraca się przeciwko interesom państwa polskiego. Ultrapacyfizm europejski to groźba dla polityki polskiej.
Bo zważmy tylko. Jeszcze w lipcu 1914 r., gdy Austria występuje ze swoją antyserbską akcją to wierzy w lokalizację konfliktu. Jeszcze wtedy ścierają się z sobą teza lokalizacji i europeizacji. Teza europeizacji zwycięża co prawda z łatwością, ale przecież zgodziliśmy się, że wtedy było zupełnie co innego. Wtedy Europa cała szła do wojny, wtedy Francja sama chciała rewanżu, dziś Europa i mówi, i myśli tylko o pokoju.
A więc:
Jeżeli w 1914 r. konflikt austro-serbski doprowadził do europeizacji tego konfliktu, a to ze względu na niedostateczność nastrojów pacyfistycznych w Europie
to:
za dwa, za trzy, za cztery lata konflikt niemiecko-polski może się skończyć lokalizacją, a to ze względu na przerost uczuć pacyfistycznych w całej Europie.
Gdyby w lipcu roku 1914 mocarstwa powiedziały: lokalizujmy konflikt, koszta takiej lokalizacji opłaciłaby Serbia, jako słabsza.
Gdy powstanie niemiecko-polski konflikt, należy się obawiać, że w razie zasady lokalizacji konfliktu, koszta takiego konfliktu zapłacimy my Polska – gdyż nie wierzymy w bierność Bolszewii, raczej obawiamy się, że każdy konflikt niemiecko-polski przeistoczy się z natury rzeczy, w konflikt pomiędzy odosobnioną Polską, a koalicją germano-bolszewicką, niestety na pewno wzmocnioną przez przystąpienie do niej Republiki Litewskiej.
Dziś w sprawie twierdz ustąpiła Francja, a myśmy tylko przyjęli to do wiadomości. Ale to dziś, kiedy schodzi dopiero z widowni Międzyaliancka Komisja Rozbrojeniowa, kiedy stanowisko międzynarodowe Niemiec waha się pomiędzy jeńcem świata, a światowym synem marnotrawnym.
Stawiając kropki nad i, obawiamy się, że gdy Niemcy sprowokują konflikt o korytarz, to Europa nam powie: „Panowie, oddajcie tym Niemcom ten korytarz, skoro się tak napierają”.
Wiadomo zaś, jak mocno w opinii niemieckiej stoi sprawa odebrania nam korytarza. Tego kierunku opinii niemieckiej nie odwrócił pacyfizm, nie odwróciły mowy samego p. Brianda.
A my korytarza oddać nie możemy i nie oddamy dobrowolnie.
Kiedy to po traktacie z 29 marca 1790 o polsko-pruskim przymierzu zażądały od nas Prusy Gdańska i Torunia – nie przystał na to Sejm Wielki. Historycy nasi orzekli, że Sejm Wielki miał rację, pomimo iż później spadły na nas największe klęski, jakie państwo spotkać mogą. I my powiemy, że Sejm miał rację, gdyż wyrzekanie się terytorium przez państwo jest rzeczą politycznie niemoralną. A na domiar wtedy było zupełnie co innego. Wtedy oddanie Gdańska i Torunia miało ten wielki argument za sobą, że była to cena kupna sojusznika.
Dzisiaj odstąpienie od Pomorza pod presją wrogich Polsce Niemiec byłaby to cena kupna, utracenia niezależności, utracenia autorytetu państwa, utracenia międzynarodowego znaczenia.
Mussolini oświadczył: „Nie wierzę, by wojny wygasły, przeciwnie sądzę, że obruszy się znów jakaś wojna jak huragan na nas” i powiedział także: „Sądzę, że państwa małe wygasną, że ich nie będzie”.
Pomimo przekonania o pacyfizmie Europy, wierzymy w wojny lokalne, a podzielając zdanie Mussoliniego o państwach małych, chcemy by Polska została, jako państwo wielkie.
Grzech pierworodny franko-polskiego sojuszu
Nikt w Polsce nie mógł i nie chciał prowadzić innej polityki zagranicznej, jak opartej o sojusz z Francją. Pan Dmowski opowiada w swej książce, jak doszedł do idei kompletnego związania się z Francją⁶.
Gdy p. Filipowicz, zastępca ministra spraw zagranicznych, w dniu 12 grudnia 1918 r. wypowiedział gościnę p. Kesslerowi, posłowi niemieckiemu w Warszawie, to rząd p. Moraczewskiego zdezawuował początkowo p. Filipowicza. Ale ta dezawuacja była rezultatem tarć wewnątrz gabinetu i trwała zresztą 24 godziny. Pan Kessler jednak musiał Warszawę opuścić. Zarówno p. Filipowicz, jak jego ówczesny zwierzchnik należeli podczas wojny do obozu tzw. aktywistów⁷.
Nikt nie myśli zaprzeczyć, że zasługa nawiązania stosunków z Francją podczas wojny przypada p. Dmowskiemu. Ale rozmyślnie szerzoną, a kłamliwą, a szkodliwą dla interesów Polski była legenda, jakoby istnieją w Polsce inne stronnictwa, które nie są frankofilskie, które są germanofilskie, które, w czasie obrad w sali lustrzanej w Wersalu, chciałyby solidaryzować politykę Polski z polityką Niemiec. Co za nonsens! I co za złośliwość, aby podkreślać swe przyjemne zdziwienie, za każdą frankofilską a antyniemiecką deklaracją ks. Sapiehy, Skrzyńskiego, Zaleskiego. Jak można tak dla partyjnych widoków szkodzić państwu.
Nieprawdą jest, jakoby idea franko-polskiego sojuszu miała zwolenników we Francji jedynie na katolicko-nacjonalistycznej prawicy, a w Polsce jedynie w obozie endecji. Zarówno we Francji jak i w Polsce za ideą tą stał cały naród, gdyż odpowiadała ona interesom obu państw. Traktat polsko-francuski z dnia 19 lutego 1921 r., na którym widnieje podpis marsz. Piłsudskiego, p. Brianda i ks. Sapiehy, jest tu poniekąd symboliczny. Pan Briand jest lewicowym politykiem, marsz. Piłsudski był wtedy wodzem lewicy polskiej, a ks. Sapieha konserwatystą i lojalnym współpracownikiem marsz. Piłsudskiego w polityce zagranicznej.
Ale istnienie tej legendy o germanofilizmie w Polsce wyrządziło naszej polityce dużo szkody, pozbawiło jej niezależności, było tym, co nazwiemy grzechem pierworodnym sojuszu franko-polskiego, jeśli chodzi o interesy państwa polskiego.
Interes zbliżenia z Francją, a nie z Niemcami, był tak dla każdego wyborcy widoczny, że można było dowolnie spekulować na rzucanych kłamstwach i podejrzeniach „oni są z Niemcami”. Obóz endecji wykorzystywał taką spekulację w całej pełni.
Kiedy p. Roman Dmowski podczas krótkiego swego urzędowania w Pałacu Brühlowskim⁸ podpisał jakiś układ z Anglią, w Sejmie mówiono: „Chwała Bogu, że znalazł się p. Dmowski – żaden nieendecki minister spraw zagranicznych nie podpisałby tego układu. Endecy by podnieśli wtedy szaloną kampanię, że układ sprzeciwia się interesom Francji i Sejm nie ośmieliłby się go zatwierdzić”. Oto przykład, oto doskonała ilustracja jak interesy państwa wychodzą na narzucaniu mu z dołu zasad w polityce zagranicznej.
Polityka zagraniczna nie znosi metod demokratycznych. U nas endecy byli stale w opozycji, do pracy państwowej się nie garnęli a w polityce zagranicznej chcieli mieć głos pierwszy i decydujący. Usiłowali więc swoją politykę, swoje zapatrywania narzucić metodą ludowładczą, metodą rezolucji uchwalanych na wiecach. O treści aktów wychodzących z Pałacu Brühlowskiego miały decydować wiece w Kościanie, Lesznie, albo na placu Łukiskim w Wilnie. Co za koszmar! Zupełnie to samo, jak gdyby ktoś do naprawy zegarka zwołał naradę z kilku dziesiątków murzynów senegalskich.
Były rzeczy gorsze. Ci obywatele Poznania, którzy na święta narodowe polskie przyozdabiali swe domy chorągwiami francuskimi obok polskich. To muzeum wojskowe polskie także z barwami franko-polskimi i to francuskimi na pierwszym miejscu. To były już owoce wszczepiania francuskiej orientacji w sentyment, w krew narodu. Ludzie przestawali być patriotami polskimi, a stawali się patriotami franko-polskimi. Był to psychologiczny nawrót do tradycji zależności.
Wierności sojuszniczej Polski nie kontrolowało Quai d’Orsay⁹. Było jej pewne. Ale kontrolowała ją nerwowa opinia własnego społeczeństwa, ciągle podszczuwana jakimiś podejrzeniami. Nastroje takie doprowadzały do całkowitego pozbawienia swobody ruchów ministrów naszych.
Dodajmy do tego, że zdania uczestników plenarnych posiedzeń sejmowych mało pod względem wyrobienia odbiegały od zdania uczestników wiecu na Łukiszkach. Dodajmy do tego, że stronnictwa polityczne polskie do swoich kardynalii wpisywały „sojusz z Francją” jako rzecz nienaruszalną, rzecz istotną, rzecz świętą – sojusz z Francją stał się u nas nieomal wartością moralną, kanonem patriotyzmu. Wszystko to nazwiemy grzechem pierworodnym, gdyż w polityce zagranicznej tego rodzaju metody są nieznane i nie są praktykowane wśród społeczeństw bardziej przyzwyczajonych do form życia państwa niepodległego.
Karol Maurras napisał całą książkę, że republika w ogóle nie może prowadzić dobrej polityki zagranicznej¹⁰. Szkoda, że nie znał specjalnych warunków republiki polskiej.
Zmiany pomiędzy latami 1919–1927
W roku 1919 Francja pomagała państwu polskiemu do powstania w przeświadczeniu, że współdziała przy budowie sojusznika. Ale nawet w sprawach dotyczących nas w pierwszym rzędzie, jak np. w kwestii granic zachodnich Polska odgrywała zupełnie bierną rolę. Ta bierność naszej polityki była zrozumiała, jak również późniejsze słabe stanowisko wśród mocarstw europejskich państwa polskiego. Prowadziliśmy ciężką wojnę, w zwycięstwo w której nie wierzyli właśni nasi generałowie – a podczas wojny stanowisko każdego państwa jest osłabione. Otwórzmy karty wojny rosyjskiej na Dalekim Wschodzie¹¹.
Dziś twórcza rola Francji przy budowie Polski należy już do historii, jest jednym z węzłów zacieśniającym przyjaźń wzajemną, należąc do szeregów takich wspomnień, jak dwukrotne ocalenie rewolucji francuskiej przez powstania narodowe polskie, za Kościuszki i w 1830 r.
Dziś Polska jest państwem potężnym, o licznej i zwycięskiej armii. Znaczenie militarne swego sojusznika – swego jedynego sojusznika dodajmy – niewątpliwie wygrywa Francja w swoich posunięciach dyplomatycznych.
Pisaliśmy już, że objawy zniechęcenia do Polski, które ukazują się dość często we Francji, mają znaczenie ilustracyjne – pozbawione są znaczenia politycznie realnego. Francja nas potrzebuje i rozstać się z nami nie myśli. I gdy teraz powiemy, kto obecnie większe ciągnie korzyści z franko-polskiego sojuszu: Francja czy Polska, to odpowiemy bez wahania: Francja.
Polonia semper fidelis
Szereg przykładów, w których Francja niedostatecznie poparła naszą akcję, nasze dezyderaty, nasze interesy, potwierdza te słowa.
Przejdźmy teraz do następnego pytania: czy dyplomacja polska nie ma sposobu wpłynięcia na zmianę takiego stanowiska polityki francuskiej?
Odpowiedź na to pytanie tkwi jednak w stwierdzeniu, że sojusz franko-polski jest sojuszem poniekąd nienormalnym, niepodobnym do sojuszów zwykłych. Z jednej bowiem, francuskiej strony uważa się go za zobowiązania międzynarodowe, ze strony drugiej, polskiej, wnosi się do niego egzaltację nienaruszalności. Dla Francji jest on sojuszem politycznym, dla nas czymś w rodzaju katolickiego nienaruszalnego małżeństwa.
Na czym opierał się sojusz franko-rosyjski, w którym stroną ciągnącą korzyści była niewątpliwie Rosja? Na stałym grożeniu Francji przez Rosję, że przejdzie do obozu Niemiec.
Być może, że w stosunkach franko-rosyjskich tego grożenia było za dużo. Ale u nas stanowczo za dużo było deklaracji urzędowych, że „jedynym”, „jedynym możliwym”, „jedynym dopuszczalnym” sojuszem Polski jest sojusz z Francją. Polska się postawiła w położenie, w którym wykluczając z góry możliwość innego sojuszu, zdaje się po prostu na łaskę i niełaskę tego swego rzekomo jedynie możliwego sojusznika.
Czy tak jest w istocie? – Naszym zdaniem nie. W przeciągu tych kilku lat zmieniło się tyle, że zmieniły się kardynalnie i szanse Polski w grze dyplomatycznej. Nie protestujemy przeciw sojuszowi franko-polskiemu, nie chcemy się przyczyniać do żadnej akcji contra traktatowi z 19 lutego 1921 r. o franko-polskim przymierzu. Lecz chcielibyśmy, aby wśród społeczeństwa polskiego powstała reakcja przeciw przeświadczeniu, że jesteśmy skazani na łaskę i niełaskę naszego sojusznika, że nie znaleźlibyśmy w Europie innego systemu sojuszów prócz sojuszu z Francją. Kończąc podobny artykuł w „Słowie”, dwa lata temu pisaliśmy: „Dzbanek miodu franko-polskiej przyjaźni należy zaprawić odrobiną goryczy. W ten sposób my tu w Wilnie przyrządzamy słynny krupnik litewski”.
Bierność Polski wobec franko-niemieckiego zbliżenia
Zbliżenie franko-niemieckie jest faktem. Francja nawet sekundy się nie zatrzymała w swym powolnym lecz stałym posuwaniu się po drodze, kierunek której wytknęło Locarno, wytknęło Thoiry, nie zatrzymała się, ani nie zawahała, gdy na rozkaz marsz. Hindenburga w Niemczech objął rządy dnia 29 stycznia 1927 gabinet prawicowy, przed którym chronić miało Europę stosowanie zasad lokarneńskich. Zbliżenie franko-niemieckie jest więc faktem.
Jaka jest rola Polski wobec dokonującego się zbliżenia franko-niemieckiego? – Rola ta jest zupełnie bierna.
Nikt nie powie, że Francja zbliża się do Niemiec za zgodą Polski. Hrabia Skrzyński rozumiał, że pacyfikacja Europy wymaga franko-niemieckiego zbliżenia i tam we Francji wykrztusił nawet swe zadowolenie z tego powodu. Ale p. Skrzyński nie był zależny od żadnej z osobna frakcji sejmowej, ale za to najściślej zależny od wszystkich frakcji razem. Poza pozorami, które sobie lubił nadawać, tkwiła smutna rzeczywistość – hr. Skrzyński nie mógł ręką ruszyć bez „uzgodnienia polskiej opinii publicznej”. Toteż w rezultacie stosunek Polski do faktu franko-niemieckiego zbliżenia jest bardzo upokarzający. W przypowiastce dla małych dzieci da się tak przedstawić: Dwaj sąsiedzi kłócili się, kłócili, aż się pogodzili. Wtedy jeden z sąsiadów (Francja) przyprowadza do drugiego (Niemcy) swego syna-wyrostka i mówi: to także dobry chłopiec, on także obiecuje, że nie będzie ci rzucał kamyków w okna, ani robił ci na złość. Ale ten syn wyrostek chmurzy się i brwi marszczy, a niemiecki sąsiad kiwa pogardliwie głową i mówi: „No, ich weiss ja schon”¹².
Cała prasa zagranicy, cała opinia zagraniczna pomimo inaczej brzmiących enuncjacji rządu polskiego jest przekonana, że 1) franko-niemieckie zbliżenie dokonało się wbrew chęciom, interesom i zabiegom rządu polskiego, 2) że Polska spekuluje na rozbicie tego porozumienia i 3) że Polska w ogóle istnieje „na złość Niemcom”. Istnienie Polski wiąże się stale z koniecznością przeciwwagi militaryzmowi niemieckiemu. Polska jako córa traktatu wersalskiego i nic więcej.
Cała ta opinia jest upokarzająca dla nas. Polityk nigdy nie będzie się sprzeciwiał temu, co musi nastąpić, co jest koniecznością dziejową. Ale polityka polska popełniła fatalny błąd, dopuszczając do franko-niemieckiego zbliżenia wbrew polityce polskiej. Polityka polska powinna była albo to zbliżenie powstrzymać, albo odegrać w nim rolę inicjatora.
Właściwe znaczenie mowy min. Zaleskiego
Wygłoszona w dniu 9 stycznia 1927 r. na obiedzie Towarzystwa Badań Zagadnień Międzynarodowych mowa min. Zaleskiego została jednostronnie oświetlona przez prasę polską. Minister powiedział non possumus, z którą cała Polska odrzuca wszelkie pertraktacje w sprawie korytarza. Za tym zdaniem ministra stoi jak mur opinia polska. W sprawie korytarza z Polską rozmawiać nie można. Wszyscy jesteśmy tu jednego zdania, że ani piędzi ziemi nie oddamy. Naród polski nie dopuści po raz drugi do ohydy rozbiorów, do ohydy I rozbioru, gdy zabrano nam ziemię bez strzału. Nie wiemy, czy będzie Francja nas bronić, lecz my Pomorza będziemy bronić naprawdę do ostatniej kropli krwi ostatniego żołnierza.
Ta pomorska część mowy min. Zaleskiego była doskonale odczuta i oświetlona przez całą prasę polską. Lecz na tym, negatywnym znaczeniu nie kończył się właściwy sens mowy naszego ministra. Należało ją rozumieć w sposób następujący: „Panowie Niemcy: korytarza nie oddamy, o tym nie warto nawet gadać! Lecz gdybyście przestali żądać korytarza, to możemy żyć w jak najlepszej zgodzie, w jak najlepszych stosunkach sąsiedzkich”.
Dość przeczytać tekst mowy min. Zaleskiego, aby się zgodzić, że taki był jej sens właściwy. Niestety ani nasza, ani niemiecka prasa tego nie zauważyły.
Czy Niemcy są nieprzejednane?
Czy w istocie Niemcy są tak nieprzejednane względem Polski?
Opinia polska tego pytania sobie nie stawia. Uchodzi u nas za aksjomat, że tak.
A jednak Ministerstwo Spraw Zagranicznych liczyć się chyba musi z faktem, że w interesie realnym Niemiec leży, po pierwsze Anschluss, czyli przyłączenie Austrii do Niemiec, po drugie sprawy związane z koloniami i stosunkami na zachodniej granicy Niemiec, po trzecie dopiero sprawa korytarza. Natomiast wiemy, że w sprawie korytarza najwięcej robią Niemcy hałasu, zrobili z niej typową kwestię prestiżową, sądząc widać, że jest to sprawa najłatwiejsza do pomyślnego dla Niemiec załatwienia. Z punktu widzenia niemieckich interesów realnych, sprawa korytarza w żadnym razie za sprawę pierwszorzędnej wagi poczytywana być nie może.
W sprawie stosunku opinii niemieckiej do Polski powołamy się na dwa wrażenia.
Oto w początkach lutego br. Zakon Młodych Niemiec (Jung-Do)¹³ uchwala rezolucję zwróconą przeciw Bolszewii. Wypiera się ta rezolucja wspólności z Bolszewią, wzywa do walki z komunizmem w Europie a wreszcie kończy się żądaniem, aby polityka niemiecka zwalczając Bolszewię, zwróciła się do Francji.
Francja jest zupełnie bierna w stosunku do Bolszewii. Stosunki franko-bolszewickie są prawie żadne. Mówiąc o Bolszewii, trudno nie mieć przed oczyma Polski – która powstrzymuje bolszewicką ekspansję na Europę. Milczenie w powyższej rezolucji o Polsce świadczy wymownie o nienawiści Niemiec do Polski, chociaż można intencje autorów odczytywać w ten sposób, że pragną oni zerwać z systemem sojuszów wschodnich, chcąc przejść do systemu solidarności państw europejskich.
To jeden przykład: ujemny – a teraz drugi dodatni.
Oto min. Zaleski w swej mowie mówił, że „ze źródeł niemieckich” wysuwana jest myśl o zamianie korytarza na Litwę kowieńską. Polska by miała otrzymać Litwę kowieńską! Ależ to odstąpienie od projektu germano-bolszewickiej antypolskiej koalicji! Litwa jest ogniwem w tym łańcuchu nieprzyjaciół Polski, Litwa jest tą wypadową fortecą przeciw Polsce. Pomysł oddania republiki kowieńskiej Polsce, jeżeli był on w Niemczech traktowany poważnie, można uważać za zaniechanie dalszej antypolskiej polityki w Niemczech. Przecież Polska odzyskiwałaby wtedy liczną ludność rdzennie polską, otrzymywałaby port na Bałtyku, zabezpieczenie swych skrzydeł w razie wojny z Rosją. Nie darmo Gustaw Adolf wybrzeża bałtyckie, na których stoi Kłajpeda i Lipawa, nazywał skrzydłami Orła Białego. Koalicja germano-bolszewicka, antypolska jest organicznie związana z antypolską polityką republiki kowieńskiej. Gdyby Niemcy miały się wyrzekać rządów Voldemarasa, znaczyłoby to, że naprawdę życzą sobie dobrych stosunków z Polską.
Toteż dlatego właśnie, nie chcąc być zbytnimi optymistami, przypuszczamy, iż manewr o oddaniu Litwy kowieńskiej był jedynie jakąś pułapką, jakimś zwodnictwem ze strony niemieckiej.
Ale na pytanie „czy Niemcy istotnie są tak nieprzejednane”, moglibyśmy obiektywnie i poważnie odpowiedzieć dopiero wtedy, gdyby cała nasza propaganda zagraniczna nie była tak kierowana, że istotnie może sprawiać wrażenie, że celem istnienia Polski są antyniemieckie zamiary Europy. Dla sprawdzenia właściwych nastrojów w Niemczech należałoby choć 1/10 część tych wysiłków, które skierowane są na dobre usposabianie opinii we Francji, zwrócić na wyjaśnienie niemiecko-polskich spraw spornych w samych Niemczech. Przecież w miarę łagodzenia spornych nastrojów sprawa korytarza nie będzie się zaogniać, lecz w każdym razie normalizować.
Dziś polityce polskiej każdy cudzoziemiec zarzucić może niekonsekwencje.
Za proniemiecki kierunek polityki francuskiej ponosimy bowiem odpowiedzialność – my Polska. Francja jest naszym sojusznikiem, a my nie jesteśmy jakąś Czarnogórą, abyśmy mogli się tłumaczyć, że polityka naszego sojusznika (wtedy wyraz „sojusznik” pisze się w cudzysłowie) była wręcz przeciwna naszym zapatrywaniom i sprzeciwiała się naszym interesom. Skoro więc godzimy się na franko-niemieckie zbliżenie – kontynuowanie propagandy przedstawiającej Polskę jako miecz wymierzony w serce Niemiec – nie ma podstaw logicznych.
Odwrócony plan Schlieffena
Oficjalna teza polska: „Atak Niemców na korytarz, chęć przełamania w sprawie korytarza traktatu wersalskiego – to przygotowanie do ataku na Francję. Po złamaniu Polski, Niemcy zwrócą się przeciw Francji. Więc Polska broniąc swoich interesów, swego korytarza – broni Francji”.
Jest to dokładnie ta właśnie teza, którą nieomal co dzień czytamy w dziennikach polskich, zarówno rządowych jak opozycyjnych.
Weźmy tę tezę za punkt wyjścia do naszych rozważań, dla ułatwienia dyskusji nazywając ją odwróconym planem Schlieffena, gdyż opiera się ona na presumpcji, że polityka niemiecka wygląda jak plan strategiczny. Gen. Schlieffen chciał najpierw rozbić Francję, potem atakować Rosję, dziś Niemcy życzą sobie najpierw unieszkodliwić Polskę, potem napaść na Francję, w przekonaniu, że taka kolejność jest dla nich wygodniejsza.
Do odparcia jednak planu gen. Schlieffena (tego, który się załamał na Marnie) dwaj sojusznicy Rosja i Francja przygotowywali się tą samą metodą, metodą odparcia siły przez siłę. Dziś metody Polski i metody Francji, także dwóch sojuszników, w polityce wobec Niemiec są zupełnie odmienne. Na tym też polega różnica, która dzieli sytuację Rosji w sojuszu z Francją, od sytuacji Polski w sojuszu z tą samą Francją.
My się zbroimy, instruktorzy francuscy przysposabiają, względnie przysposabiali całe nasze wojsko do walk na zachodzie, a pod adresem Niemców mówimy w nieprzyjemnej formie: „wara od korytarza”.
Pan Briand w każdej ze swoich mów tak pięknych, tak szlachetnych, tak wzniosłych powiada o różnicy, która zachodzi pomiędzy „bezpieczeństwem przez siłę”, a „bezpieczeństwem przez pokój” i że Francja właśnie wybrała tę drugą drogę, że chce się przed Niemcami zabezpieczyć drogą porozumienia, kompromisu, uzgodnienia, współpracy, zbliżenia, a w tych słowach p. Brianda, tak często przez niego powtarzanych, jest coś więcej niż indywidualne poglądy tego właśnie ministra. Jest w nich element stały, choć tragiczny, bo oto francuski publicysta mówi dosłownie:
„Twierdzić, że nie ma innego bezpieczeństwa prócz wyższości militarnej – to znaczy problem nie do rozwiązania stawiać narodowi, którego liczebność z trudnością się utrzymuje na równi wobec narodu, którego siły liczebne zwiększają się bez przerwy”.
Bezpieczeństwo przez siłę i bezpieczeństwo przez pokój
Rokowania z Polską o traktat handlowy zerwał rząd niemiecki 11 lutego br. Zerwanie rokowań handlowych może mieć handlowe cele na widoku – okazanie nieustępliwości dla zapewnienia sobie mocnej pozycji. W danym jednak wypadku jasne jest, że Niemcy nie cele handlowe, lecz cele polityczne miały na widoku, a mianowicie zerwanie rokowań jest:
pierwszym usprawiedliwieniem przez nacjonalistów swego pobytu w rządzie, usiłowaniem zadania sztychu polskim pertraktacjom o pożyczkę zagraniczną. Jasne jest, że Niemcy chcą przez tę manifestację kredyt polski osłabić.
Zerwanie rokowań jest doskonałą ilustracją do tego, cośmy powiedzieli powyżej o różnicy stosunku Francji i Polski do presumpcji o odwróconym planie Schlieffena. Należy jednak ciągłe deklaracje p. Brianda o „bezpieczeństwie drogą pokoju” interpretować jak najpoważniej. Pomimo twierdzeń naszych, że Francja jest naprawdę pokojowa i to nawet z musu pokojowa, niezawodnie obok słów p. Brianda o „bezpieczeństwie przez pokój” Francja zabezpiecza się także przez siłę. W system tego bezpieczeństwa przez siłę wchodzi także sojusz z Polską.
Stoimy więc wobec niespotykanego w dziejach sojuszu faktu, że w sojuszu skierowanym w celu zabezpieczenia się przed jednym i tym samem państwem (Niemcy), jeden z sojuszników (Francja) proklamuje swoją wobec tego państwa politykę ugodową i pokojową i ciągnie z takiego stanu rzeczy wszelkie korzystne konsekwencje, godząc się na to, iż drugi sojusznik (Polska) odgrywa nadal rolę poskromiciela i straszaka i przyjmuje na siebie niekorzystne konsekwencje stąd płynące.
Taka bowiem, a nie inna formuła wypływa ze stwierdzenia trzech oczywistych faktów:
1) Francja stosuje wobec Niemiec politykę pokojową, która się jej udaje, skoro nawet nacjonaliści, jacy weszli do gabinetu Marxa, obiecują Francji (lecz tylko Francji) „politykę Locarna”.
2) Pomimo swych pokojowych względem Niemiec tendencji Francja nie zrzeka się sojuszu z Polską, przeciwnie chce nadal ten sojusz utrzymywać.
3) Niemcy, których pierwszorzędne interesy nie są zwrócone przeciw Polsce (Anschluss, kwestia Nadrenii, kolonie) lokują kwestie swego prestiżu w manifestacje antypolskie, skierowują swój rewanż w stronę Polski.
Sojusz niewystarczający
Pomiędzy artykułami najwybitniejszego z naszych „lokarnistów”, a raczej antylokarnistów p. Strońskiego, a moimi poglądami, ta zachodzi różnica, że p. Stroński atakując p. ministra Skrzyńskiego, a via niego p. Brianda, dużo pisał o niebezpieczeństwach, które Locarno stwarza dla Polski i dla Francji, albo nawet dla samej Francji, lecz nie stawiał całej sprawy na płaszczyźnie naszego międzynarodowego, sojuszniczego stosunku do Francji, samej racji, celu i zadań tego sojuszu.
Raz jeszcze powtórzę, że tezą moją nie jest wcale, że sojusz z Francją jest niepotrzebny, lecz że jest niewystarczający, a to:
1) dlatego, bo pacyfistyczne nastroje Francji wytwarzają w nas obawę, że w chwili zatargu polsko-niemieckiego Francja może przejść do obozu popierającego koncepcję lokalizacji zatargu polsko-niemieckiego, a nie dążyć do europeizacji tego zatargu, do wywołania „wojny europejskiej o korytarz”;
2) że wadliwy jest ustrój sojuszu, w którym jeden z sojuszników ciągnie korzyści ze swych ugodowych praktyk, a drugi sojusznik ponosi niekorzystne konsekwencje tego sojuszu.
Wyobraźmy sobie ministra spraw zagranicznych w państwie o nieprzerwanych tradycjach państwowych, dajmy na to ministra Jego Brytańskiej Mości. Minister angielski może powiedzieć: „Anglia kierowana pięknym a cechującym ją uczuciem altruizmu ponosi ofiary z interesów własnych na korzyść interesów szlachetnego swego sojusznika”. Minister angielski może wygłosić taki frazes i może nawet zebrać za niego oklaski, pod tym jednak warunkiem, aby frazesu takiego nie brał na serio.
Liga Narodów głosi ideały poświęceń państw na rzecz ludzkości. Wobec tych ideałów, wolimy zachować postępowanie dziecka przed kąpielą w rzece, które mówi do swego korepetytora: „skacz ty najpierw do tej wody”. A tym różnimy się i od naszych defetystów i od naszych endeków, że twierdzimy, iż tradycyjna, prawdziwa, szczera przyjaźń do Francji nie powinna nas wstrzymać przed żądaniem korekty franko-polskich stosunków.
Przypisy
1 Traktat w Locarno – właśc. szereg umów międzynarodowych podpisanych 16 października 1925, z których najważniejsza, pakt reński, zawierała gwarancje granic niemiecko-francuskiej i niemiecko-belgijskiej. Na spotkaniu w Thoiry we wrześniu 1926 Aristide Briand i Gustav Stresemann prowadzili dalsze rozmowy w duchu Locarno.
2 Korytarz – forsowane przez międzywojenną propagandę niemiecką określenie polskiego Pomorza Gdańskiego, oddzielającego Prusy Wschodnie od Rzeszy.
3 Mała Ententa – zawiązane w latach 1920–1921 porozumienie Czechosłowacji, Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców (od 1929 Jugosławii) i Rumunii, sformalizowane paktem organizacyjnym (16 lutego 1933). Początkowo wymierzone przeciw węgierskim próbom rewindykacji terytorialnych, później mające pełnić także funkcję zabezpieczenia przed Niemcami, Włochami i ZSRR. Straciło znaczenie w 2. poł. lat 30.
4 Dotyczy najprawdopodobniej sprawy fortyfikacji niemieckich, których zniszczenie przewidywał traktat wersalski.
5 Traktat wersalski (pokój paryski) – główny układ pokojowy kończący I wojnę światową, podpisany 28 czerwca 1919. Elementem traktatu był statut nowo powołanej organizacji – Ligi Narodów.
6 Chodzi najprawdopodobniej o książkę: Roman Dmowski, Polityka polska i odbudowanie państwa, Warszawa 1925.
7 Aktywiści – określenie polskich zwolenników współpracy z państwami centralnymi w okresie I wojny światowej. Pasywiści – zwolennicy współpracy z trójporozumieniem.
8 Pałac Brühlowski w Warszawie był siedzibą Ministerstwa Spraw Zagranicznych II RP. W 1944 wysadzony przez Niemców.
9 Przy bulwarze Quai d’Orsay w Paryżu znajduje się, od połowy XIX w., siedziba francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
10 Charles Maurras, Kiel et Tanger. La Republique Française devant l’Europe, Paris 1910.
11 Chodzi o wojnę rosyjsko-japońską 1904–1905.
12 Pol. „No, już to widzę”.
13 Zakon Młodoniemiecki (niem. Jungdeutscher Orden) – organizacja kombatancka utworzona w 1918, w latach 20. liczyła ok. 200 tys. członków. W 1933 zdelegalizowana.Stanisław CAT-MACKIEWICZ
pisma wybrane
wybór i opracowanie
Jan Sadkiewicz
Kropki nad i • Dziś i jutro
Myśl w obcęgach.
Studia nad psychologią społeczeństwa Sowietów
Historia Polski
od 11 listopada 1918 do 17 września 1939
O jedenastej – powiada aktor – sztuka jest skończona.
Polityka Józefa Becka
Lata nadziei:
17 września 1939 – 5 lipca 1945
Był bal
Europa in flagranti
Herezje i prawdy
Dom Radziwiłłów
Zielone oczy
Stanisław August
W przygotowaniu
Dostojewski
Klucz do Piłsudskiego
Broszury emigracyjne