Kruki - ebook
Kruki - ebook
Kontynuacja przygód wiedźmy Biwii, znanej z powieści Wiedma Gdy ma się moc, łatwo ulec złu… Nad przemyskim grodem krąży chmara kruków. Nikogo by nie zaniepokoił ten widok, gdyby nie fakt, że ptaki te zazwyczaj latają w niewielkich stadach. Kruki są spragnione padliny i przeczuwają, że wkrótce będzie jej pod dostatkiem. Czyżby śmierć wyruszyła zbierać swe żniwo? Żerca, sprawujący opiekę nad świątynią Swaroga, odczytuje złowróżbne znaki. Nie potrafi ich jednak jednoznacznie zinterpretować. Obawia się, że mieszkańcom pobliskiego grodu zagraża niebezpieczeństwo. I to niejedno. Zaniepokojony szuka pomocy u Wiedmy. Mimo że cieszy się ona coraz większym poważaniem wśród ludzi, przeszkody, które się przed nią piętrzą, są potężniejsze.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8202-693-1 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przewoźnik usłużnie wysiadł z łódki i zapierając się bosymi stopami o kamieniste dno rzeki, podciągał dziób do brzegu. Spoglądał ukradkiem na swoją pasażerkę. Nie widział dobrze jej twarzy ukrytej pod wełnianym kapturem. Jednak peleryna niewiasty z wyhaftowanymi nieznanymi mu symbolami, ozdobiona frędzlami, kamykami i piórami, była dość charakterystyczna. Takie peleryny nosiły wiedźmy.
Podczas przeprawy kobieta chętnie z nim rozmawiała, wypytywała o drogę, doradzała, jak leczyć bóle stawów, raczyła rozgrzewającą nalewką. Mimo uprzejmości, jaką okazywała, utrzymywała dystans nie do przekroczenia. Nie wiedział, czy wynika on z tonu jej głosu, czy z tego, że nie widział dobrze jej twarzy. Zastanawiał się, czy unika wzroku ciekawskich, czy po prostu osłania się przed zimnym, wiosennym wiatrem wiejącym od północy.
Szarpnął łodzią, zazgrzytały kamienie, niewiasta zachwiała się i chwyciła burty.
– Pomogę wam, Wiedmo! – zawołał i wyciągnął rękę.
Uniosła nieco wełnianą suknię, odsłaniając wysokie skórzane nogawiczki. Zgrabnie przeskoczyła na ląd, pozwalając, by wytrenowane wiosłowaniem ramię posłużyło jej za wsparcie. Przewoźnik ledwie dojrzał blady uśmiech niewiasty.
– Niechaj ci Sanon, pan tej rzeki, sprzyja, a twa praca zapewni tobie i twej rodzinie dostatek.
– Wdzięcznym ci, Wiedmo, i za życzenia, i za nalewkę z hyczki. Sanon już puścił z gór krę, to pewnikiem już nic złego dziać się nie będzie tego roku.
Niewiasta nagle ścisnęła kurczowo jego dłoń i pochyliła głowę.
– Co wam, Wiedmo?
Puściła jego rękę.
– Oby. Oby tak było, jak prawisz.
Odwróciła się i ruszyła przed siebie.
Przed wiedźmą wznosiła się stroma góra. Okoliczna ludność nazywała ją Nesnikiem, jako że wędrowali na jej szczyt pielgrzymi, niosąc dary Swarogowi. Po lewej stronie nierównego stoku odcinało się wzgórze, na którym zamiast drzew widniała drewniana palisada. Był to Przemyśl. Gród obwarowany ziemnymi wałami oraz drewnianym częstokołem, położony na skalnym tarasie, wydawał się nieprzystępny dla potencjalnych wrogów.
Wyżej Wzgórza Grodowego, po prawej stronie, na kolejnym wzniesieniu zwanym Górą Szumską, dumnie wznosiły się drewniane wieżyce zamczyska. Proporzec z wizerunkiem niedźwiedzia nad najwyższą wieżą informował o obecności w zamku knezia Lestka, potomka księcia Przemysława, założyciela grodu nad Sanem.
Przed kobietą wiła się ostro w górę kamienista droga prowadząca wzdłuż wodnego cieku. Wiedma mogła wybrać szerszy i łagodniejszy trakt wiodący do grodu od wschodniej strony, jednak musiałaby nadrobić drogi, a grodzisko nie było celem jej wędrówki. Ruszyła więc stromym szlakiem wydeptanym przez przybywających od strony brodu. Wkrótce dotarła do prawie pionowej skalnej ściany, na której szczycie jeżyły się ostre belki przygrodzia. Wiedziała, że musi je minąć i piąć się w stronę drewnianego zamczyska.
Dzień był słoneczny. Dadźbóg osuszał ziemię z pozimowych roztopów. Wokół drogi roztaczały się łąki, które dopiero zaczynały nieśmiało zielenieć pod wypłowiałą suchą trawą. Drzew prawie nie było, wycięto je do budowy i remontowania grodu oraz zamczyska, poza tym zasłaniałyby widok strażnikom spacerującym po podestach wzdłuż palisady obydwu obwarowań. Wkrótce ujrzała połyskujące na wieżyczkach szłomy Lestkowych wojów, nad częstokołem przemieszczały się włócznie, co znaczyło, że zamek jest pilnie strzeżony.
Strażników można było spotkać nie tylko na terenie zamczyska, ale i w grodzisku lub na drodze pomiędzy wspomnianymi obwarowaniami. Wszak przemyski gród leżał w miejscu, gdzie krzyżowały się wszystkie najważniejsze szlaki kupieckie. Rozkwitał dzięki rozwojowi handlu drewnem cisowym, solą i płodami rolnymi, w które obfitowały nadsańskie tereny. Szczycił się wybitnymi rzemieślnikami, garncarzami, wytwórcami szklanych ozdób – musiał więc być pod stałą opieką potomka słynnego Przemysława.
Wiedma kroczyła tuż u stóp Góry Szumskiej, minęła zamczysko, odprowadzana zaciekawionymi spojrzeniami strażników. Ścieżka nieprzerwanie prowadziła w górę. Kobieta mimo zmęczenia nie zatrzymywała się, by nabrać sił i uspokoić oddech. Jej myśli zaprzątała wizja, którą miała przed chwilą. Krótka, trudna do odtworzenia. Przekonanie, że słowa przewoźnika się nie spełnią. Czuła jego strach. Strach, który dopiero nastąpi. Strach odbierający możność działania, mówienia i myślenia. Otrząsnęła się i rozejrzała wokół. Nie widząc nikogo w pobliżu, zdjęła kaptur i wystawiła twarz na promienie Słońca. Próbowała myśleć o czymś innym.
Zaczęła wypatrywać ziół rosnących niedaleko drogi. Podbiały kusiły swymi słonecznymi główkami, by się nad nimi pochylić. Gwiazdnice nieśmiało rozchylały białe płatki, dziwiąc się, że jeszcze inne rośliny nie rozbujały się na tyle, by je stłamsić. Poczuła zapach czeremchy. Kwitnące krzewy rozciągały się u podnóża kolejnej stromizny.
Nagle rozległ się terkot. Wstrząsnęło nią, serce przyspieszyło. Kruk wyleciał zza krzewów i znów zaterkotał. Zniżył lot i przysiadł tuż przy ścieżce. Przekrzywiając łebek, z ciekawością przyglądał się wędrującej. Gdy się zbliżyła, odfrunął kawałek, ale nie odleciał. Znów czekał, aż się zbliży. Poderwał się i za chwilę przysiadł. Sprawiał wrażenie, jakby chciał jej towarzyszyć. Nie odlatywał, choć trzymał się na bezpieczną odległość. Podmuchy wiatru były coraz silniejsze. Kruk wtedy wznosił się, rozpościerając skrzydła, poddawał się fali powietrza, lekko szybując. Tak towarzyszył jej aż na sam szczyt Nesnika.
Gdy dotarła na rozciągający się ze wschodu na zachód grzbiet góry, ujrzała wreszcie cel wędrówki. Na wysokim kopcu przypominającym kurhan widniała niewielka, lecz znana na całą okolicę budowla. Cel licznych pielgrzymek. Miejsce święte. Chram1 Swaroga, pana Słońca, mającego też władzę nad ogniem. Teraz w porze przedpołudniowej, gdy Dadźbóg wzniósł się na dwa dęby, świątynia wyglądała jak część tarczy słonecznej. Nie sposób było na nią patrzeć, gdyż otaczające ją promienie Słońca raziły swym wręcz bolesnym blaskiem.
Mieszkańcy grodu i okolic przybywali tu, by prosić o wróżbę, radę lub po prostu oddać cześć Swarogowi i złożyć dziękczynną ofiarę. Wiedma była tu przed laty z ojcem, jeszcze jako mała dziewczynka, i niewiele zostało w jej pamięci poza niejasnym obrazem wyrytych na zewnętrznych ścianach świątyni rysunków. Ojciec zostawił ją wtedy pod gontyną, a sam udał się na rozmowę z żercą. Gdy wrócił, zdawał się roztargniony, zamyślony, zbywał milczeniem jej nieśmiałe pytania.
Teraz zdyszana zatrzymała się u podnóża kopca. Zdjęła kaptur, pelerynę i upchnęła je do podróżnego worka. Czekał ją najbardziej stromy odcinek drogi. Z góry ostrożnie schodziła grupa pielgrzymów. Przywitali się uprzejmie.
Podczas wspinaczki na kopiec nad jej głową wznosiło się już kilka kruków. Wiedziała, że to święte ptaki. Te, które przepowiadają przyszłość. Nie zazdrościła im. Swaróg obdarzył je darem wróżenia jak ją Perun darem jasnowidztwa. Miała świadomość, że to, co jest darem, może być również przekleństwem.
Zatrzymała się przed chramem. Drzwi były otwarte. Mroczne wnętrze budynku przecinał ostrym blaskiem snop światła i zatrzymywał się na ciemnym klepisku świątyni, tworząc kształt swarożycy. Urzeczona spoglądała na grę światła i cienia.
– Na Swaroga! Jeszczeć gotowa wleźć! – usłyszała ostry, skrzekliwy głos.
Wnętrze świątyni zasłoniła postać starca wspartego na kosturze. Wyszedł pospiesznie z chramu, niezgrabnie zamykając drewniane wrota.
Miał sięgającą do kostek tunikę, haftowaną czerwonymi nićmi i przepasaną sznurem w tym samym kolorze. Długie siwe włosy i równie siwa broda sięgały do opiętego szatą brzucha.
– Pielgrzymi dary składają do wiklinowych koszy. – Wskazał kosturem na pojemne skrzynie z parcianymi taśmami przypominającymi szelki.
Nie ruszyła się z miejsca. Było jej wstyd, bo nie zabrała z sobą żadnej ofiary, którą by mogła złożyć do wspomnianego kosza.
– A ty po coś przyszła? Po wróżbę? Przyszłość chcesz poznać? Wszytki by chcieli odpowiedzi, na wszytkie pytania. Kiegdy iść w swaćbę2, kiegdy siać, kiegdy zbierać, kiegdy się spierać albo i godzić. Który mąż się bardziej nada i jaki czas najlepszy na chędożenie.
– Nie chcę znać przyszłości, ona sama do mnie przychodzi.
Umilkł i przyjrzał się jej uważnie. Nagle twarz mu się rozpogodziła, a zmarszczki wokół ust rozciągnęły się w uprzejmym uśmiechu.
– To wyście Wiedma z Ostrowia. Nie poznałem.
– Bo się nie znamy – odparła zadziwiona jego nagłą zmianą.
– Znamy się. Znamy. Byłaś tu jako mała podwika, gdy cię jeszcze Biwią zwano. Rodzic twój chciał cię przed przeznaczeniem chronić. Nie wiem, z jakiej przyczyny ludzie myślą, że jak kto przyszłość widzi, to może jej kształt nadawać – znów popadł w swój zrzędliwy ton. – Udało ci się kiedy zmienić czyj los?
– Nie. Nawet swego nie potrafię.
– O! I to jest przekleństwo widzących! – wykrzyknął z emfazą. – Chodź, oprowadzę cię. Do chramu nikomu poza żercą wejść nie wolno, bo to miejsce święte. Tu od zachodu mamy dźwirze, a na nich wyryte znaki. Potrafisz je odczytać? – spytał, ale wcale nie czekał na odpowiedź.
Pociągnął ją za ramię i poprowadził do południowej ściany.
– Mokosz. – Wskazał na dość czytelny, choć mało subtelny wizerunek niewiasty wyryty w desce. Postać trzymała w jednej ręce kłos pszenicy, a w drugiej róg służący do picia. – Ponoć gdzieś daleko na północy jest chram, gdzie idol trzyma w ręku róg. Żerca nalewa doń miód i czyta przyszłość. I cóż? – westchnął. – Swaróg takowego idola nie ma. Jakże mi wróżyć w gontynie? Tylko kruki mi pozostają, ale one nic dobrego nie wróżą.
– A to Kuślak. – Pokazał namalowaną sylwetkę mężczyzny odzianego w białą tunikę i czerwony płaszcz. Postać niosła ozdobiony kolorowymi wstążkami totem przedstawiający zamknięty w kole kołowrót, a w drugiej ręce trzymała przedmiot przypominający niewielką maczugę, zakończoną kulą z licznymi wypustkami niczym promienie słoneczne. Wokół rozbłyskały białą farbą gwiazdy. – Prowadzi do Nawii – dodał żerca i westchnął, jakby uświadomił sobie, że i jemu jest przeznaczony taki los. Dopiero teraz kobieta zauważyła, że podążające za Kuślakiem postacie niosą popielnice.
Od wschodu w górnej części ściany widniała wycięta w kształcie swarożycy rozeta. Pod nią brodata postać trzymała w ręku piorun, a obok u jej stóp płonął ogień. Wiedma bez trudu domyśliła się, kogo przedstawia wyrzeźbiona i pomalowana czerwoną farbką postać. Odruchowo dotknęła krwistego znamienia na policzku. Miała je od niedawna i bardzo starała się ukryć przypominającą kulisty piorun plamę. Wstydziła się znamienia i okoliczności jego pojawienia się.
Żerca jednak już ją prowadził na północną stronę świątyni.
– Strzybóg ściga Dodolę. – Starzec oblizał suche wargi. Dziewczęca postać obrysowana niebieską farbką wylewała przez przetak wodę, która strużkami sączyła się na ziemię. Ku niej podążał z rozwianymi włosami bóg wiatru.
Wiedma już nieraz uczestniczyła w obrzędzie przywoływania deszczu. Odziewała wtedy dziewczynkę z osady w gałązki brzozy i niewiasty polewały ją wodą. Wszyscy wtedy śpiewali: Oj dodo, oj dodole! Inaczej jednak sobie tę Dodolę wyobrażała.
Świątynia mierzyła około pięciu kroków wzdłuż i trzy kroki wszerz. Pod okapem przy ścianach stały ławeczki. Żerca westchnął jak po wielkim wysiłku i przygiął swym niebagatelnym ciężarem jedną z nich. Wiedma z ulgą usiadła obok.
– Po co mnie wezwaliście? – nie wytrzymała. – Przecie nie po to, bym malunki na chramie oglądała.
Znów westchnął. Tym razem z rezygnacją.
– Poznać cię chciałem. Cóżeś uczyniła, że ci Perun zadał na jagodzie3 znak swój? – spytał nieoczekiwanie.
– Nadużyłam jego mocy – odparła, zasłaniając dłonią policzek.
– Gdyś brata ratowała?
– Nie. Brata Perun ocalił drzewiej. Zaś ten znak – westchnęła – to inna opowieść.
– Opowiedz zatem.
– Nie ma o czym. – Czuła, jak rumieniec oblewa jej twarz i szyję.
Żerca skrzywił się niezadowolony.
– A co się dzieje z twym bliźnim bratem Bartusem? Czy to też tajemnica?
Bartus, niegdyś najbliższy jej człowiek, wszedł w swaćbę z piękną boginką, która pragnąc urodzić dziecko, stała się odrażającą mamuną. Porzucił szkaradną małżonkę wraz dzieckiem. Pośrednio przyczynił się do jej śmierci, a ich potomka w zawierusze walki pomiędzy ludźmi i dzikimi zwierzętami ocaliła ona, niedoświadczona jeszcze wiedźma. Bartus, znając zwierzęcą mowę, zyskał władzę nad dzikim zwierzem i został opętany przez najniebezpieczniejszego demona – biesa. Ten uczynił go okrutnym, krwiożerczym człowiekiem, nienawidzącym swego gatunku.
– Ninie Bartus służy żmijowi – odparła oględnie.
– Zatem niechęć do ludzi w nim pozostała. – Żerca szybko wyciągnął wniosek. – Stroni od nich.
Przygryzła dolną wargę. Nie wiedziała, co odpowiedzieć po takiej, rzuconej naprędce, diagnozie, zwłaszcza że jej obserwacje prowadziły do podobnych refleksji.
– Ma staranie o syna i o żmijowe półludzkie dziecię. Czego żmij nie zdoła nauczyć swego potomka, czyni to Bartus – odparła po chwili wahania.
– Tako, jemu nawet zaklinacza nie trza, by rozumieć żmijową mowę.
Wiedma spojrzała podejrzliwie na żercę. Stanowczo zbyt dużo wiedział o niej i o jej rodzinie. Ona znała tylko jego imię, zresztą bardzo podobne do tego, które jej wybrała poprzedniczka podczas inicjacji.
– Wiedzimirze, wezwaliście mnie, by rozpytywać o los mego brata? Snadnie się rozeznaliście. Mnie spieszno do mych zajęć. Jare Gody niedługo.
– Togodla4 po ciebie posłałem. Ninie wiosną wszytko rozruch bierze. Panny po wróżbę przychodzą, czy iść w swaćbę. Kupcy, którą drogę obrać, by bezpiecznie wędrować. Męże zapytują, gdzie siać po Jarych Godach, by urodzaj Mokosz dała. Opędzić się nie sposób. A ja już swoje lata mam i sił zbywa.
– Ucznia sobie przysposobcie, bo ja wiedźma jestem, nie żerca.
– Ale przyszłość widzisz.
– Wy też.
– Ja nie widzę. Do mnie znaki mówią. Ogień, woda, kruki.
– I co? Przestały mówić, żeście mnie wezwali? Ja nie znam ich mowy.
– Chodź – sapnął, podnosząc się z trudem. – Pokażę ci.
Podreptał do wiklinowego kosza i wyciągnął zeń woreczek z ziarnem. Podał go wiedźmie i sięgnął do drugiego pojemnika na dary. Wyciągnął coś, co trzymał za długie uszy z dala od siebie. Kobieta ze zdziwieniem skonstatowała, że to nieżywy zając. Jego szare futro miejscami sklejone było krwią.
Jak na zawołanie w powietrze wzbiło się spore stado kruków. Unosiły się nad nimi, prawie nie poruszając skrzydłami, szybowały.
– Zawsze było ich tu kilka, ninie cała chmara przybyła z zachodu. Patrz, jak latają, jakby czekały na co. Ale to nie wszytko.
Rzucił na wydeptany przed świątynią placyk truchło zająca. Wziął od Wiedmy woreczek z ziarnem, rozsupłał i wysypał je. Odsunęli się, by nie stać zbyt blisko którejś ofiary. Kruki zakrakały i rzuciły się na padlinę, rozszarpując ją zajadle.
– Nie tykają ziarna, wolą padlinę. Nie wróży to nic dobrego. Nie wiem, wojnali idzie ku nam i dlatego ich tak wiela, bo na ludzkie mięso czekają? Albo wody Sanu przybiorą i zaleją pola? Może susza i nieurodzaj nastaną? Nad gród licznie latają. Bliżej im od wschodu, a one oblatują wzgórze i zawsze wpadają od zachodniej strony. – Żerca był wyraźnie zafrasowany, zmarszczki wokół jego ust zbiegły się na kształt gniazda.
– To nie wiecie, co złego zwiastują?
– Wygląda, jakby wszytko złe tego roku miało nadejść. Na Jare Gody kneź po wróżbę przyjdzie i co mu rzeknę? Że kruki ostrzegają? Ale przed czym? Madjarowie uderzą przez rzekę? A może Rurykowicze nadejdą ze wschodu? Albo lud do Nawii tłumnie powędruje, bo głód nastanie? Aczkoli jaka jego przyczyna? Susza czy nadmiar wody? Niedobrze przepowiedzieć nieszczęście, a nic konkretnego nie rzec. Mój poprzednik często mawiał: Nie możesz przynieść dobrych wieści, nie przynoś żadnych.
– Chcecie, abym to ja zaniosła złe wieści?
– Nie. Widząca jesteś. Spojrzyj w przyszłość, a rzeknij, co złego do nas przyjdzie.
– Wizje same ku mnie przychodzą, moja władza nad nimi niewielka. Nie chcę zbytnio naprzykrzać się losowi i rodzanicom, by mnie za wścibstwo nie osmalili jak Swaróg kruka.
– Perun przywołany ponoć naznacza twe ciało. – Spojrzał wymownie na czerwone znamię na policzku niewiasty. – I słyszałem, że święty dąb masz na plecach jego piorunem wyryty. – Wiedźma znów poczuła, jak rumieniec pali jej twarz. – Ja o nic wielkiego nie proszę, ino o wizję.
Wiedma zamilkła. Mogła oczywiście wprowadzić się w stan widzenia, wystarczyło nakreślić krąg, ułożyć znak z magicznych kamieni i zacząć intonować zaklęcia. Jednak było to bardzo wyczerpujące i nie miałaby już sił na powrót tego dnia do domu. Tymczasem żerca nie proponował jej ani noclegu, ani nijakiej zapłaty.
– Chwała Swarogowi, najwyższemu z bogów! – zawołał ktoś. Wiedźma drgnęła.
Po skarpie kopca wspinał się mężczyzna, ciągnąc za rękę niewiastę. Gdy zbliżyli się, człowiek nagle się zatrzymał. Oszołomiony spoglądał na Wiedmę.
– Chwała – odparł niechętnie Wiedzimir. – Co was tu sprowadza?
– Eee – mężczyzna nie mógł wyartykułować, po co przybyli. Spojrzał spłoszony na żonę.
– Chcemy złożyć dzięki Swarogowi za nowe domostwo i prosić o ochronę oraz dar rodzicielstwa – niewiasta wyjaśniła pogodnie.
– Tako. Eee… tako. I dary dla jasnego pana niesiemy.
– Wiedzimirze – Wiedma nagle zwróciła się do żercy – ninie masz obowiązki. Przychylę się do twej prośby, aczli ujrzę coś, to poślę po ciebie. – Szybko odwróciła się i usilnie wpatrując się w ścieżkę, ruszyła w dół kopca. Nie spojrzała już ani razu w stronę przybyłych.
– Poślę? – Żerca aż zapomniał z wrażenia domknąć usta. – Po mnie?
Wiedma prawie biegła z góry. Zatrzymała się dopiero koło podgrodzia. Nie spodziewała się takiego spotkania. Siemowit. Nie potrafiła mu spojrzeć w oczy, a tym bardziej jego żonie. Byli jak wyrzut sumienia. Jak znamię, które pozostało jej na policzku.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
1 Chram/gontyna/kącina – nazwy świątyń w religii Słowian.
2 Swaćba (swadźba) – ślub.
3 Jagoda – policzek.
4 Togodla – przeto, więc, dlatego.