Krupówki warszawskie. Kazania wiosenne - ebook
Krupówki warszawskie. Kazania wiosenne - ebook
"Krupówki warszawskie. Kazania wiosenne" to drugi tom kaznodziejskiego notatnika, który powstał w oparciu o homilie wygłaszane przez o. Pawła Krupę w dominikańskim kościele na warszawskim Służewie. Msze odprawiane przez ojca w niedziele i święta o godzinie czternastej gromadziły mnóstwo wiernych zasłuchanych w Słowo. Prezentowane kazania, obejmujące okres od Środy Popielcowej do Bożego Ciała, można czytać po kolei lub na wyrywki, można do nich zaglądać jak do komentarza na daną niedzielę czy święto albo potraktować jako rozważania biblijne.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7906-198-3 |
Rozmiar pliku: | 3,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Drugi tom Krupówek warszawskich przynosi kazania wiosenne, czyli przeznaczone na Wielki Post i okres wielkanocny, do których dołączono kilka kazań okolicznościowych związanych z tą piękną porą roku. Publikacja Krupówek jest swoistym eksperymentem, a to dlatego, że są to kazania „nieuczesane”: wygłaszane przez kilka lat homilie zostały spisane z nagrań, a praca redaktorska i korekta skupiły się przede wszystkim na tym, by jak najmniej oddalić się od wygłoszonego oryginału. Dominikańskiemu Wydawnictwu W drodze należą się podziękowania za odwagę podjęcia tego wyzwania, którego efektem jest ów zbiór kazań obszerny, ale niekompletny, bogaty w różne warianty tych samych motywów, ale wymykający się tradycyjnym schematom edytorskim – ogród, którego właściciel rzadko używa sekatora czy piły.
Każde kazanie jest rodzajem wcielenia. Słowo Boże, które zawsze jest w nim priorytetem, w nierozerwalny sposób łączy się ze słowem ludzkim, wyraża się przez nie i nim się przyodziewa. A kaznodzieja, którego pierwszą troską jest przybliżanie słuchaczom prawdy Bożej, daje im również siebie. I tu tkwi pewien szkopuł, bo o ile Słowo Boże jest niezmiennie pełne życia i piękna, o tyle słowo kaznodziei narażone jest na przeróżne niedoskonałości: zmęczenie, pośpiech, trudność z wyrażeniem myśli, czy wreszcie swoistą bezradność wobec objawienia, które niejednokrotnie przekracza słabe siły wiary i intelektu mówcy. Kaznodzieja, wychodząc na ambonę, musi wielokrotnie przełamywać w sobie lęk wynikający z własnych ograniczeń. Wróciły one do mnie z całą siłą, kiedy siedziałem nad maszynopisem tego tomu. Czy dobrze robię, utrwalając te homilie, które oprócz przesłania niosą w sobie wszelkie ślady mojego mozolnego borykania się ze Słowem? Czy dobrze robię, odzierając je z oratorskich efektów, które pomagają czasem zamaskować niedobory? Usłyszałem kiedyś od naszych braci z Irlandii o pewnym słynnym dominikańskim kaznodziei, który skrupulatnie przygotowywał swoje kazania na piśmie. Po jego śmierci do archiwum trafiło kilkadziesiąt kajetów zapisanych drobnym, kształtnym pismem. Okazało się, że brat ów często opatrywał teksty kazań dopiskami na marginesie. Jeden z nich przeszedł do historii: „Argument słaby – podnieść głos!”.
Może więc ta publikacja jest tylko jakimś studium przypadku, który zainteresuje wyłącznie specjalistów od retoryki i językoznawstwa? Dobre przyjęcie Krupówek zimowych1 pozwala mi sądzić, że tak nie jest. Czytelnicy zrozumieli przesłanie. Słowo działa.
Kazanie bowiem to nie tylko jedna z form publicznej wypowiedzi. To akt miłości, a ta daje wszystko. Po prostu wszystko, także własne braki i niedoskonałości. Gdyby ktoś myślał o nich bez przerwy, zapewne nigdy w życiu nie odważyłby się powiedzieć: kocham. Ja mówię to, wychodząc na ambonę. Tak rozumiem kaznodziejstwo i dlatego – odkładając obawy na bok – oddaję wam do rąk ten tomik, mając nadzieję, że jego lektura okaże się owocna.
PAWEŁ KRUPA OP------------------------------------------------------------------------
ŚRODA POPIELCOWA
------------------------------------------------------------------------
(Jl 2,12–18; Ps 51,3–6.12–14.17; 2 Kor 5,20–6,3; Mt 6,1–6.16–18)
Szczęśliwego Wielkiego Postu! (2014)
Pod koniec lat osiemdziesiątych XX wieku grupa naszych braci wyjechała do Niemiec, do Monachium, żeby tam objąć opieką duszpasterską jedną z parafii. I jak to często bywa, gdy spotykają się dwie kultury, dwa różne style życia, wiele było odkryć, wiele rzeczy zaskakujących. Już na samym początku bracia zauważyli, że w kościele nie ma konfesjonałów ani żadnego innego miejsca, w którym można by odbywać spowiedź. A zatem na najbliższym zebraniu z radą parafialną zapytali:
– A gdzie tu są konfesjonały?
– Nie ma, wynieśliśmy je.
– Aha… To może jest jakieś miejsce, kaplica spowiedzi?
– Nie, nie ma.
– W takim razie, gdzie ludzie się spowiadają?
– Jeżeli ktoś chce się wyspowiadać, to przychodzi do domu parafialnego, a wtedy ksiądz schodzi i go spowiada.
Na to bracia mówią: – No tak, ale czy to nie jest krępujące? Przecież człowiek ma świadomość, że może księdzu w czymś przeszkadzać, kiedy nagle dzwoni do niego do domu. A jak ksiądz siedzi w konfesjonale i czeka, to co innego, bo wtedy wiadomo, że on siedzi właśnie po to, żeby mu przeszkadzać.
– No cóż, tak już u nas jest.
Więc bracia proponują, wręcz nalegają:
– To może byśmy wstawili z powrotem te konfesjonały? My chętnie posiedzimy i poczekamy tam na ludzi.
Wtedy tamci się zdziwili:
– I co? Ludzie mają przy nich klękać i tak się przy wszystkich spowiadać? Przecież ktoś mógłby wtedy wejść do kościoła, zobaczyć tego, kto klęczy przed konfesjonałem, i pomyśleć sobie, że ta osoba jest jakimś grzesznikiem!
I jak tu dyskutować z takim argumentem? No właśnie, my żyjemy w epoce, w której albo człowiek jest ze swoich występków bardzo dumny i robi z nich taki kolorowy wachlarzyk, którym macha tu i ówdzie w mediach, albo uznaje, że jest bez grzechu. Ale przecież wśród nas, chrześcijan, jest zupełnie inaczej! Co mówimy za każdym razem, gdy zaczynamy Mszę św.? Publicznie i na głos, jedni do drugich mówimy: „Zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem, zaniedbaniem. Moja wina…” – i tak dalej. Mówimy: „Jestem grzesznikiem”. Formułę spowiedzi powszechnej znamy na pamięć, ale czasami wypowiadamy ją automatycznie, a nawet trochę bezmyślnie. Dlatego często na początku Mszy zachęcam ludzi, żeby rozejrzeli się, żeby zobaczyli, kto siedzi obok, i uświadomili sobie, że za chwilę ta osoba powie: „Jestem grzesznikiem”. To może być twoja żona, twoja matka, twoje dziecko, twój kolega… Każde z nich powie tak samo jak ty: „Bracie, siostro, módl się za mnie, bo zgrzeszyłem! A ja będę się modlił za ciebie”.
A więc jesteśmy grzesznikami i dla nas to nie jest ani kolorowy, zabawny kotylion, ani pikantna historia, którą potem bardzo ciekawie i ze szczegółami opiszemy w autobiografii, żeby ją sprzedawać w milionach egzemplarzy za grube pieniądze. Bycie chrześcijaninem to, oprócz wszystkiego, także świadomość, że my naprawdę w naszym życiu dokonujemy rzeczy złych. Zaniedbujemy dobro, nie przyjmujemy miłości, nie okazujemy jej i nie czynimy, bo mamy zamknięte serca. Jesteśmy słabi i nie udaje nam się uniknąć również drugiego ekstremum – udawania, że wszystko jest w porządku, że jesteśmy bez grzechu – tylko dlatego, że nie ma na nas żadnych papierów, żadnej teczki i nikt nam niczego nie udowodni. Jesteśmy grzeszni, po prostu.
I co my z tym robimy? Przedstawiamy to Panu Bogu, nie staramy się tego ukryć, choć nie jesteśmy z tego dumni. Tak się zaczyna każda Eucharystia, mówimy: „Zgrzeszyłem, Panie Boże…”. I staramy się zrozumieć, co w tym grzechu jest niedobrego, żebyśmy za chwilę mogli dodać: „Żałuję, Panie Boże”. I żeby potem dodać jeszcze i to: „Jeśli mogę w jakiś sposób naprawić to zło, jestem gotów to zrobić. A jeśli nie, jeśli już go naprawić nie mogę, to pozostaje mi tylko otworzyć się na Twoje miłosierdzie”. Tak, bo my, chrześcijanie, stajemy w prawdzie, której jesteśmy świadomi – że człowiek jest grzeszny. Zostaliśmy uwolnieni przez chrzest święty od grzechu pierworodnego, ale niestety jego rany w sobie nosimy i popełniamy różne grzechy osobiście, tu i teraz. Jednak nie staramy się tego ani ukrywać, ani upiększać. Przychodzimy do Boga i stajemy przed Nim, gotowi do żalu i zadośćuczynienia.
I to jest Wielki Post. Ten czas upragniony, ten dzień zbawienia, o którym mówi dziś do nas apostoł: „W imieniu Chrystusa proszę: Pojednajcie się z Bogiem!” (2 Kor 5,20)2. Bóg swojego własnego Syna postawił w miejscu, gdzie stali najgorsi grzesznicy. W pewnym sensie „uczynił Go grzechem”, żeby nas wyswobodzić z grzechu – jak pisze św. Paweł. Więc nie udawajcie bezgrzesznych i nie róbcie dobrej miny do złej gry, tylko po prostu, tak radzi św. Piotr: „Zrzućcie na Niego swoje grzechy, bo Jemu zależy na was” (zob. 1 P 5,7). Ale też weźcie na siebie choćby odrobinę odpowiedzialności za swoje grzechy! Resztę zrobi On, zrobi nieskończenie więcej, niż możecie sobie wyobrazić. On naprawdę jest Bogiem Wszechmocnym. Wystarczyła prawda: „Ja tu wiszę słusznie”. I wystarczyło zawołać, tylko raz: „Jezu, wejrzyj na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa!” – żeby łotr na krzyżu usłyszał: „Dziś będziesz ze Mną w raju” (zob. Łk 23,40–43).
My sobie nie musimy tego raju załatwiać naszą pokutą, kupować czy wymuszać go na Panu Bogu. Nasza pokuta to jest po prostu próba wzięcia odpowiedzialności za zło, które wyrządziliśmy. Ale bez Chrystusa nie bylibyśmy w stanie tego całego zła, które nam się w życiu wydarza, odkupić. Nie bylibyśmy w stanie podnieść się z niego i wznieść się do nieba. Nie zdołalibyśmy wejść tam, gdzie Pan Jezus „przygotował nam miejsce” (zob. J 14,1–3). Już nie w jakimś ogrodzie Eden, już nie w ziemskim raju, ale miejsce przy Nim, w Jego sercu.
Dlatego, moi drodzy, nie dajmy się zwieść! To nie jest czas smutny, nawet jeżeli świadomość naszych grzechów nas zasmuca. To nie jest czas rozpamiętywania tragedii, nawet jeżeli, patrząc na mękę Jezusa Chrystusa, czujemy wielki ból i grozę. Nawet jeżeli będziemy Mu bardzo współczuli i będziemy gorzko płakali, że On to wszystko dla nas wycierpiał. To nie jest czas smutny, ponieważ to nie jest czas zły. To jest czas łaski! Jeżeli podejmujemy jakieś umartwienia, robimy to w tym celu, aby nam się wyostrzył duchowy wzrok, żeby otworzyły nam się oczy na dar miłosierdzia w Chrystusie. Dzieła pokutne, które czynimy, mają pomóc Mu nas zbawić. To jest przywilej, bo jeżeli przychodzimy na nabożeństwa wielkopostne, aby medytować nad Jego męką, to przecież dlatego, że to jest męka dla naszego zbawienia! To dzięki niej żyjemy wiecznie.
Wielki Post to jest czas szczęśliwy. Wielki Post to jest czas… radości. Takiej prawdziwej radości, która rodzi się wtedy, kiedy się grzesznik nawraca. Wtedy się płacze, ale to są łzy wzruszenia. Taka jest radość Wielkiego Postu, w takich właśnie dobrych łzach nawrócenia – takich, które oczyszczają serce, które sprawiają ulgę, które pojawiają się na twarzy razem z uśmiechem. Taka jest radość Wielkiego Postu – człowiek naraz i płacze, i się śmieje.
Jak król Dawid, a on potrafił być strasznym draniem! Uwiódł cudzą żonę, zrobił jej dziecko, a żeby sprawa się nie wydała, próbował to zatuszować. A jak się to nie udało, kazał tego męża zamordować, mimo że to był jeden z jego najwierniejszych żołnierzy (zob. 2 Sm 11,1–26)). No, moi kochani, niewielu z nas dorównuje królowi Dawidowi, także i w grzechu – i ja was nie namawiam, żebyście próbowali mu dorównać, broń Boże! Ale zobaczcie, co on potem zrobił! Stanął przed Panem i wypowiedział te słowa, które my wciąż powtarzamy, na każdej Eucharystii, a są one zapisane w Księdze Psalmów: „Zmiłuj się nade mną, Boże, w łaskawości swojej, w ogromie swej litości zgładź nieprawość moją! Pokrop mnie hyzopem, a stanę się czysty, obmyj mnie, a nad śnieg wybieleję!” (por. Ps 51,3.9). Jakiej wiary, jakiej miłości trzeba, żeby ktoś, kto dopuścił się takich zbrodni, powiedział Bogu: „Ja ufam, że Ty możesz! Możesz sprawić, że będę czysty, tak czysty, że nad śnieg wybieleję”!
Do każdego i do każdej z was mówię – i do siebie samego też – obojętnie gdzie jesteś, w jakimkolwiek miejscu twojego życia się znajdujesz, odnów w sobie wiarę, że Bóg może oczyścić twoje serce! Wyjdź naprzeciw Bogu, który do ciebie wciąż, nieustannie idzie! Otwórz się przed Nim! Cały Wielki Post jest po to. Uwierz, że to jest możliwe! Wszystkim wam tutaj ośmielam się życzyć… szczęśliwego Wielkiego Postu! Amen.