Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja

Krystyna córka Lavransa - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
27 listopada 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Krystyna córka Lavransa - ebook

Na tle surowego, sugestywnie odmalowanego pejżażu XIV-wiecznej Norwegii rozgrywa się namiętny romans siedemnastoletniej złotowłosej Krystyny, córki właściciela dworu w dolinie Gudbrand, i lekkomyślnego Erlanda, którego dziewczyna poślubia wbrew woli ojca. Główna bohaterka to kobieta o wyrazistej osobowości, niezwykle uczuciowa, łatwo ulegająca zmysłowym popędom, a jednocześnie dążąca do doskonałości. W pierwszej części powieści towarzyszymy jej w latach dzieciństwa i młodości, a w dwóch następnych - poznajemy kolejne etapy życia Krystyny.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68283-59-4
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. Dwór Jörund

I

Dwór Jörund

1

Przy podziale spu­ści­zny po Iva­rze Gje­slingu Młod­szym na Sundbu w roku 1306 jego posia­dło­ści w Sil przy­pa­dły córce Ragn­fri­dzie i jej mał­żon­kowi Lavran­sowi synowi Björgulfa. Żyli oni dotych­czas na dwo­rze Lavransa Kog w Folio, nie­da­leko Oslo, teraz jed­nak prze­nie­śli się na dwór Jorund w dolinę Gud­brand.

Lavrans pocho­dził z rodu zwa­nego u nas synami Lag­mana¹. Przy­byli oni ze Szwe­cji z owym Lau­ren­cju­szem, lag­ma­nem Wschod­niej Gotlan­dii, który upro­wa­dził z klasz­toru Vreta sio­strę jarla Bjelbo, dzie­wicę Bengtę, i razem z nią schro­nił się do Nor­we­gii. Pan Lau­ren­cjusz pozo­stał przy królu Haako­nie Sta­rym. Król cenił go wielce i poda­ro­wał mu dwór Skog. Lecz po ośmio­let­nim poby­cie w naszym kraju zmarł zło­żony cho­robą, a wdowa po nim, córka Fol­kun­gów², zwana w Nor­we­gii kró­lewną, wró­ciła do swej ojczy­zny i pojed­nała się z krew­nymi. Potem wyszła bogato za mąż w tam­tym kraju. Ona i pan Lau­ren­cjusz nie mieli z sobą dzieci, tak więc dwór Skog odzie­dzi­czył Ketil, brat Lau­ren­cjusza; był on dzia­dem Lavransa syna Björgulfa.

Lavrans oże­nił się młodo; gdy przy­był do Sil, miał dopiero dwa­dzie­ścia osiem lat i był o trzy lata młod­szy od żony. Jako dora­sta­jący mło­dzie­niec prze­by­wał w orszaku króla i ode­brał sta­ranne wycho­wa­nie; ale po ożenku zasie­dział się na swym dwo­rze, gdyż Ragn­frida była po tro­chu dzi­waczką i melan­cho­liczką i nie czuła się dobrze mię­dzy ludźmi z połu­dnia kraju. Od czasu gdy nie­szczę­śli­wie utra­ciła trzech synów jesz­cze w kolebce, zaczęła zupeł­nie stro­nić od ludzi. Wiele też prze­ma­wiało za tym, by Ragn­frida żyła w bli­sko­ści swych krew­nych, i dla­tego prze­niósł się Lavrans do doliny Gud­brand. Gdy przy­byli tam, mieli jedno dziecko, małą dziew­czynkę; na imię jej było Kry­styna.

Po osie­dle­niu się na dwo­rze Jörund żyli dalej tak samo spo­koj­nie jak przed­tem i naj­chęt­niej samot­nie; nie wyglą­dało na to, by Ragn­fri­dzie zale­żało wiele na jej krew­nych, odwie­dzała ich bowiem tylko wtedy, gdy wyma­gała tego przy­zwo­itość. Działo się tak po czę­ści dla­tego, że Lavrans i Ragn­frida byli ludźmi bar­dzo poboż­nymi, gor­li­wie uczęsz­czali do kościoła i chęt­nie gościli u sie­bie sługi Boże, jako też ludzi, któ­rzy podró­żo­wali w spra­wach kościel­nych, oraz pąt­ni­ków, któ­rzy wędro­wali w górę doliny, do Nida­ros³. Także pro­bosz­czowi swej para­fii, który był ich naj­bliż­szym sąsia­dem i miesz­kał na dwo­rze Romund, oka­zy­wali wielki sza­cu­nek. Inni miesz­kańcy doliny sądzili jed­nak, że dzie­się­ciny, ofiary i datki skła­dane Kościo­łowi zbyt są wyso­kie i że nie­ko­niecz­nie muszą oni tak ści­śle trzy­mać się postów i modlitw ani też bez wyraź­nej potrzeby spro­wa­dzać do domu księży i zakon­ni­ków.

Poza tym sza­no­wano i kochano miesz­kań­ców Jörund, zwłasz­cza Lavransa, który był znany ze swej siły i odwagi, a także jako czło­wiek miłu­jący pokój, cichy i prawy, dzia­ła­jący zawsze z roz­wagą, dworny w obej­ściu; był on nade wszystko dziel­nym gospo­da­rzem i świet­nym myśli­wym, palił się do łowów na wilka, niedź­wie­dzia i innego gru­bego zwie­rza. W ciągu kilku lat sku­pił w swych rękach wiele ziem, ale zawsze był dobry dla swych dzier­żaw­ców i chęt­nie im poma­gał.

Ragn­fridę tak rzadko widy­wano mię­dzy ludźmi, że wkrótce prze­stano mówić o niej. Po jej powro­cie w dolinę wielu z początku się dzi­wiło, bo pamię­tano ją z cza­sów, gdy prze­by­wała w domu na Sundbu. Ładna nie była ni­gdy, ale wyglą­dała wtedy wesoło i pogod­nie; obec­nie stra­ciła zupeł­nie wdzięk, można było śmiało sądzić, że jest nie o trzy, ale o dzie­sięć lat star­sza od męża. Ludzie uwa­żali też, iż zbyt­nio bie­rze sobie do serca owo nie­szczę­ście z dziećmi; poza tym prze­cież powo­dziło się jej pod każ­dym wzglę­dem lepiej niż innym kobie­tom: miała wiel­kie dostatki, powa­ża­nie i – jak się zda­wało – dobrze żyła z mężem. Lavrans nie zada­wał się z innymi kobie­tami i radził się jej w każ­dej spra­wie. Nie była rów­nież tak stara, by nie mogła mieć jesz­cze wielu dzieci, jeśliby tylko Bóg pozwo­lił.

Nie­ła­two było wła­ści­cie­lom Jörund dostać do służby mło­dych ludzi wła­śnie wsku­tek ponu­rego uspo­so­bie­nia pani domu, a rów­nież dla­tego, że tak surowo prze­strze­gano tam wszyst­kich postów. Poza tym służba miała się tam dobrze i nie­czę­sto zda­rzało się, aby ktoś został skar­cony lub uka­rany; zarówno Lavrans, jak i Ragn­frida przo­do­wali w każ­dej robo­cie. Zresztą gospo­darz był na swój spo­sób wesoły i chęt­nie brał udział w tań­cach albo śpie­wał wraz z innymi, gdy mło­dzież pod­czas nocy wigi­lij­nych⁴ zaba­wiała się na kościel­nym wzgó­rzu. Prze­waż­nie jed­nak szu­kali służby na Jörund ludzie starsi; bar­dzo im się tam podo­bało i pozo­sta­wali długo.

Gdy Kry­styna skoń­czyła sie­dem lat, zda­rzyło się pew­nego razu, że miała towa­rzy­szyć ojcu na hale.

Był piękny ranek póź­nego lata. Kry­styna stała w gór­nej izbie spi­chrza⁵, w któ­rej sypiali latem; widziała, że na dwo­rze świeci słońce, i sły­szała, jak ojciec roz­ma­wia z ludźmi na dzie­dzińcu. Cie­szyła się tak strasz­nie, że nie mogła spo­koj­nie ustać na miej­scu, kiedy matka ją ubie­rała, lecz cały czas krę­ciła się i pod­ska­ki­wała. Ni­gdy jesz­cze nie była w górach, prze­jeż­dżała tylko wąwo­zem Rost do Vaage, kiedy zabie­rano ją w odwie­dziny do krew­nych matki na Sundbu, bywała także z matką i dwor­ską cze­la­dzią w naj­bliż­szych lasach, gdy wybie­rali się na jagody, które Ragn­frida doda­wała do piwa. Ragn­frida przy­rzą­dzała rów­nież kwa­skowe powi­dła z brusz­nic i żura­win. Pod­czas wiel­kiego postu jadła je z chle­bem zamiast masła.

Matka upięła dłu­gie, jasne włosy Kry­styny i wsu­nęła je pod stary nie­bie­ski cze­pek, potem uca­ło­wała dziecko w poli­czek i Kry­styna zbie­gła do ojca. Lavrans sie­dział już w sio­dle; usa­do­wił ją za sobą, uło­żyw­szy swoje okry­cie niby poduszkę na zadzie konia. Tam miała sie­dzieć i trzy­mać się ojca za pas. Po czym poże­gnali matkę gło­śnym okrzy­kiem. Ragn­frida zbie­gła z ganku nio­sąc okry­cie dla Kry­styny; dała je Lavran­sowi i pro­siła, żeby tylko dobrze baczył na dziecko.

Słońce świe­ciło, ale ponie­waż w nocy spadł ulewny deszcz, wez­brały wszyst­kie potoki i z szu­mem toczyły się z gór, a strzępy mgły błą­kały się po sto­kach. Nad szczy­tami uno­siły się w nie­bie­skiej prze­strzeni białe chmury, zwia­stuny pogody; Lavrans i jego ludzie prze­po­wia­dali, że dzień będzie upalny, gdy tylko słońce wzej­dzie wyżej. Lavrans miał z sobą czte­rech mężów, i wszy­scy, cho­ciaż było ich tylu i jechali nie­da­leko, byli dobrze uzbro­jeni, po górach bowiem włó­czyli się w tym cza­sie roz­ma­ici ludzie; mało jed­nak było praw­do­po­dobne, aby się z nimi spo­tkano. Kry­styna lubiła bar­dzo wszyst­kich tych ludzi ojca; trzej z nich byli w star­szym wieku, ale czwarty, Arne syn Gyrda z Fins­brek­ken, był dora­sta­ją­cym chłop­cem i naj­lep­szym przy­ja­cie­lem Kry­styny; jechał naj­bli­żej niej i Lavransa i musiał opo­wia­dać jej o wszyst­kim, co spo­ty­kali po dro­dze.

Jechali mię­dzy zabu­do­wa­niami dworu Romund i wymie­nili pozdro­wie­nia z sirą⁶ Eiri­kiem. Stał przed drzwiami i łajał córkę, która mu pro­wa­dziła dom, gdyż pozo­sta­wiła oneg­daj na dwo­rze zwój świeżo far­bo­wa­nej przę­dzy; deszcz znisz­czył ją zupeł­nie.

Na wzgó­rzu przy ple­ba­nii stał kościół – nie­wielki, lecz pięk­nie zbu­do­wany i sta­ran­nie utrzy­many, ściany jego były świeżo smo­ło­wane. Pod krzy­żem przy wro­tach cmen­tar­nych Lavrans i jego ludzie zdjęli kape­lu­sze i pochy­lili głowy, po czym ojciec obró­cił się w sio­dle i oboje z Kry­styną dawali znaki matce, którą doj­rzeli na łące przed dwo­rem. Odpo­wie­działa im powie­wa­jąc chustką.

Tutaj to, na kościel­nym wzgó­rzu i na cmen­ta­rzu, Kry­styna bawiła się co dnia; lecz dzi­siaj, gdy miała z ojcem odbyć tak daleką drogę, dobrze znany widok domu i doliny wydał się dziecku czymś nowym i nie­zwy­kłym.

Grupy zabu­do­wań w dole na Jörund sta­wały się coraz mniej­sze i bar­dziej szare; rzeka wiła się lśniąc, a przed Kry­styną roz­cią­gała się dolina z wiel­kimi, zie­lo­nymi płasz­czy­znami, z bagni­skami na dnie i dwo­rami roz­rzu­co­nymi wśród pól i łąk na sto­kach, aż po szare, strome ściany gór.

Daleko w doli­nie, tam gdzie góry zbie­gały się i zamy­kały widok, leżał dwór Lopt. Miesz­kali w nim Sigurd i Jon, dwaj sta­rzy ludzie z bia­łymi bro­dami; ile­kroć prze­by­wali na Jörund, bawili się z nią i żar­to­wali. Jona lubiła bar­dzo, gdyż stru­gał piękne zwie­rzęta z drzewa, a kie­dyś poda­ro­wał jej złoty pier­ścień. A gdy ostat­nio w białą nie­dzielę⁷ bawił u nich, przy­niósł dla niej ryce­rza tak cud­nie rzeź­bio­nego i wspa­niale malo­wa­nego, iż zdało się Kry­sty­nie, że ni­gdy dotąd nie dostała pięk­niej­szego poda­runku. Każ­dej nocy zabie­rała ryce­rza z sobą do łoża, ale rano, kiedy się budziła, stał on na stop­niu przed łożem, w któ­rym sypiała wraz z rodzi­cami. Ojciec mówił, że rycerz wyska­kuje, skoro pierw­szy kur zapieje, lecz Kry­styna wie­działa dobrze, iż matka wyj­muje go z łoża, sły­szała bowiem, jak Ragn­frida mówiła, że rycerz jest twardy i dziecko mogłoby się ska­le­czyć, gdyby się w nocy na nim poło­żyło. Sigurda z Lopt Kry­styna bała się bar­dzo i nie lubiła, jak ją brał na kolana, bo dro­czył się z nią, że kiedy doro­śnie, będzie spał w jej ramio­nach. Prze­żył już dwie żony i sam mówił, że prze­żyje rów­nież trze­cią, a Kry­styna będzie może czwartą. Kiedy zaczy­nała pła­kać, Lavrans śmiał się i uspo­ka­jał ją mówiąc, że nie sądzi, by Mar­git tak prędko wyzio­nęła ducha; gdyby jed­nak tak się stało i Sigurd sta­rał się o rękę jego córki, wów­czas może być pewna, że powie mu sta­now­czo „nie”.

Mniej wię­cej na strze­le­nie z łuku na pół­noc od kościoła leżał przy dro­dze wielki głaz, a wkoło niego rósł gaj brzo­zowy i osi­kowy. Tam zwy­kle bawili się w kościół. Tomasz, naj­młod­szy wnuk siry Eirika, odpra­wiał mszę i podob­nie jak dzia­dek kro­pił wodą świę­coną i chrzcił, gdy w zagłę­bie­niach kamie­nia zebrało się nieco desz­czówki. Ale zeszłej jesieni źle się to skoń­czyło. Naj­pierw Tomasz dał ślub jej i Arnemu, który nie był jesz­cze tak doro­sły, by nie móc bawić się z dziećmi, gdy miał na to czas. Potem Arne zła­pał uga­nia­jące w pobliżu pro­się i zaniósł je do chrztu. Tomasz nama­ścił je mułem, zanu­rzył w wyżło­bie­niu kamie­nia, gdzie stała woda, i naśla­do­wał dziadka odpra­wia­jąc po łaci­nie mszę i gnie­wa­jąc się, że za mało dali na ofiarę; dzieci śmiały się, sły­szały bowiem, jak starsi mówili, że Eirik jest nie­zmier­nie chciwy. Im bar­dziej się śmiały, tym gor­sze rze­czy wymy­ślał Tomasz; powie­dział, że dziecko to zostało poczęte w okre­sie wiel­kiego postu, a więc za ten grzech rodzice muszą wobec kapłana i Kościoła oczy­ścić się pokutą. Wtedy doro­ślejsi chłopcy wybuch­nęli grzmią­cym śmie­chem. Kry­styna jed­nak stała zawsty­dzona i bli­ska pła­czu, z pro­sięciem na rękach. Nie­szczę­ście chciało, że pod­czas tej zabawy Eirik wra­cał konno do domu z jakiejś podróży dusz­pa­ster­skiej. Gdy spo­strzegł, co dzieci wypra­wiają, zesko­czył z konia, a święte naczy­nia podał tak gwał­tow­nie naj­star­szemu wnu­kowi, Ben­te­inowi, że ten omal nie upu­ścił na zie­mię srebr­nej gołę­bicy z Cia­łem Pań­skim. Kapłan wpadł w gro­madę dzieci i bił te, które mu pod rękę wpa­dły. Kry­styna wypu­ściła pro­siaka, ten zaś kwi­cząc ucie­kał drogą, wlo­kąc za sobą chustkę, którą go w cza­sie chrztu nakryto, i kwi­czał tak, że konie księ­dza sta­nęły dęba. Sira Eirik bił ją, aż upa­dła, a wów­czas jesz­cze ją kop­nął, wsku­tek czego długi czas potem bolało ją bio­dro. Gdy Lavrans się o tym dowie­dział, osą­dził, że Eirik był zbyt surowy dla Kry­styny, prze­cież to małe dziecko. Oświad­czył, że chce mówić z księ­dzem, ale Ragn­frida pro­siła go, aby tego zanie­chał, dziecko bowiem zostało słusz­nie uka­rane za udział w tak grzesz­nej zaba­wie. Nie wspo­mniał tedy Lavrans wię­cej o tej spra­wie, lecz Arnemu dostało się tyle kijów, co ni­gdy w życiu.

Dla­tego gdy teraz prze­jeż­dżali obok głazu, Arne pocią­gnął Kry­stynę za rękaw. Nie śmiał nic powie­dzieć z obawy przed Lavran­sem, więc tylko stroił miny, uśmie­chał się i ude­rzał po zadku; Kry­styna zawsty­dzona spu­ściła oczy.

Droga weszła w gęsty las. Jechali wzdłuż skal­nych zbo­czy; dolina sta­wała się coraz węż­sza i ciem­niej­sza, a szum rzeki docho­dził gło­śniej i wyraź­niej. Kiedy od czasu do czasu uka­zy­wała się przed nimi część jej łoży­ska, widzieli, jak toczy spie­nione, zie­lo­no­sine wody mię­dzy stromo opa­da­ją­cymi urwi­skami. Stoki gór po obu stro­nach doliny czer­niły się lasem; ponuro i nie­sa­mo­wi­cie było w wąskim paro­wie, ostry wiew szedł ku nim. Skie­ro­wali się w stronę ścieżki i wkrótce ujrzeli most, przez który szła droga w dół doliny. W jaskini poni­żej ścieżki miesz­kał nök⁸; Arne chciał opo­wie­dzieć o nim Kry­sty­nie, ale Lavrans surowo zabro­nił mu gadać w lesie o podob­nych rze­czach. Gdy zaś doje­chali do mostu, zesko­czył z konia i popro­wa­dził go za uzdę, dru­gim ramie­niem obej­mu­jąc dziecko wpół.

Po dru­giej stro­nie rzeki wąska ście­żyna pro­wa­dziła stromo pod górę. Męż­czyźni zsie­dli z koni i szli pie­szo, ojciec zaś usa­do­wił Kry­stynę w sio­dle, tak że mogła trzy­mać się łęku i sama jechać na Guld­sve­inie.

W miarę jak wjeż­dżali coraz wyżej, wynu­rzały się spo­nad sto­ków gór nie­znane szare i nie­bie­skie szczyty z bia­łymi pasmami śniegu. Kry­styna mogła już dostrzec pośród drzew dwory leżące na pół­noc od wąwozu. Arne wska­zy­wał je i wymie­niał ich nazwy.

Wysoko w lesie dotarli do małego samot­nego osie­dla. Zatrzy­mali się przy pło­cie, Lavrans zawo­łał gło­śno, a echo, zwie­lo­krot­nione przez góry, błą­kało się tu i tam. Dwóch ludzi nad­bie­gło spo­mię­dzy maleń­kich pól: syno­wie tych, do któ­rych nale­żało gór­skie osie­dle. Byli oni dobrymi smo­la­rzami i Lavrans chciał nająć ich do wypa­la­nia dzieg­ciu. Matka szła za nimi z wielką misą mleka, gdyż dzień zro­bił się tym­cza­sem upalny, jak to ludzie Lavransa prze­wi­dy­wali.

– Widzia­łam, że wzią­łeś z sobą swoją małą córeczkę – rze­kła po przy­wi­ta­niu – i chcia­łam ją koniecz­nie zoba­czyć. Musisz jej zdjąć cze­pek; sły­sza­łam, że ma takie piękne włosy.

Lavrans uczy­nił, o co go kobieta pro­siła, i włosy Kry­styny spa­dły jej na plecy aż po sio­dło. Były one gęste i złote jak doj­rzała psze­nica. Isrida, tak zwała się kobieta, zanu­rzyła w nich ręce.

– Tak, teraz widzę, że w tym, co mówią o two­jej pięk­nej córce, nie ma prze­sady. To istna lilia i wygląda na córkę ryce­rza. Oczy ma łagodne – podobna jest do cie­bie, nie do Gje­slin­gów. Oby Bóg dał ci z niej wiele rado­ści, Lavran­sie synu Björgulfa! A na Guld­sve­inie jeź­dzisz tak dziar­sko jak dwo­rza­nin – żar­to­wała pod­trzy­mu­jąc misę, z któ­rej Kry­styna piła.

Dziecko pokra­śniało z rado­ści, bo dobrze wie­działo, że ojciec daleko i sze­roko sły­nął jako naj­pięk­niej­szy męż­czy­zna. W isto­cie wyglą­dał na ryce­rza, gdy tak stał mię­dzy swo­imi ludźmi, cho­ciaż odziany był raczej po chłop­sku, jak zwykł cho­dzić co dnia w domu. Nosił dość luźną i krótką bluzę z far­bo­wa­nej na zie­lono fryzy⁹, roz­piętą na szyi, tak że widać było koszulę; jego poń­czo­chy i obu­wie były z nie bar­wio­nej skóry, głowę okry­wał mu sta­ro­modny kape­lusz fil­cowy z sze­ro­kimi skrzy­dłami. Z klej­no­tów miał jedy­nie gładką srebrną klamrę w pasie i małą zapinkę u koszuli; na szyi jego wid­niał złoty łań­cuch, który Lavrans nosił zawsze, na nim zaś wisiał złoty krzyż wysa­dzany gór­skimi krysz­ta­łami. Krzyż ten można było otwo­rzyć, wewnątrz znaj­do­wał się skra­wek śmier­tel­nej koszuli i pasmo wło­sów świę­tej Ewe­liny ze Sköyde¹⁰; od jed­nej z jej córek wywo­dzili swój ród syno­wie Lag­mana. Gdy Lavrans uda­wał się do lasu albo do roboty, cho­wał zwy­kle krzyż na gołą pierś pod koszulę, by go nie zgu­bić. Nie­je­den rycerz lub dwo­rza­nin w odświęt­nej sza­cie nie wyglą­dał na czło­wieka tak dostoj­nego rodu, jak on w swej pro­stej domo­wej odzieży. Był słusz­nej postawy, sze­roki w barach, wąski w bio­drach; mała głowa osa­dzona była pięk­nie na szyi. Miał regu­larne, nieco wydłu­żone rysy twa­rzy, nie za pełne policzki, pięk­nie zaokrą­glony pod­bró­dek i foremne usta. Cera jego była jasna i świeża, oczy szare, włosy gęste, gład­kie, jedwa­bi­ste i złote.

Roz­ma­wiał z Isridą o jej spra­wach, wypy­ty­wał rów­nież o Tor­dis, krewną Isridy, która tego lata była pasterką na hali nale­żą­cej do Jörund. Nie­dawno powiła ona dziecko i Isrida cze­kała tylko na spo­sob­ność, aby mieć pewne towa­rzy­stwo w wędrówce przez las, chciała bowiem zanieść chłopca do chrztu. Lavrans pod­dał jej myśl, żeby udała się z nimi na halę. Powrócą naza­jutrz wie­czo­rem; będzie się czuła dobrze i bez­piecz­nie, gdy z nią i małym poga­ni­nem będzie tylu mężów.

Isrida podzię­ko­wała: – Po praw­dzie, to cze­ka­łam, że się z tym zaofia­ru­jesz. My, biedni ludzie z gór, wiemy dobrze, że ile­kroć przyj­dziesz tutaj, zawsze świad­czysz nam przy­ja­ciel­skie usługi. – Pobie­gła do domu po zawi­niątko i okry­cie.

Lavrans rze­czy­wi­ście dobrze się czuł mię­dzy tymi bied­nymi ludźmi, miesz­ka­ją­cymi wysoko w górach, na kar­czo­wi­skach i w osie­dlach na pogra­ni­czu gminy; wśród nich był zawsze wesół i skory do żar­tów. Mówił z nimi o leśnych zwie­rzę­tach i renach żyją­cych na gór­skich halach, i o stra­chach uka­zu­ją­cych się w takich miej­scach. Poma­gał im radą i czy­nem, oglą­dał im chore bydło, sta­wał z nimi do kowa­dła i do cie­siel­skiej roboty, ba, jako czło­wiek nie­zwy­kłej siły poma­gał przy wydo­by­wa­niu naj­więk­szych kamieni lub korzeni. Dla­tego ci ludzie witali zawsze z wielką rado­ścią Lavransa syna Björgulfa i jego wiel­kiego czer­wo­nego ogiera Guld­sve­ina. Guld­svein był pięk­nym zwie­rzę­ciem z błysz­czącą sier­ścią, białą grzywą, bia­łym ogo­nem i jasnymi oczami – był silny i tak ogromny, że mówiono o nim w doli­nach, ale wobec Lavransa był zawsze potulny jak jagniątko i pan jego zwykł mawiać, że kocha swego rumaka jak młod­szego brata.

Lavrans zamie­rzał przede wszyst­kim obej­rzeć stos na Heim­bergu. W suro­wych cza­sach nie­po­koju, przed stu albo i wię­cej laty, wznie­śli chłopi w kilku miej­scach na oka­la­ją­cych doliny górach sza­łasy straż­ni­cze i stosy drzewa, podobne do ogni ostrze­gaw­czych wzdłuż wybrzeży. Ale te znaki w górach nie pozo­sta­wały pod nad­zo­rem obrony kraju. Utrzy­my­wały je brac­twa chłop­skie i człon­ko­wie bractw doglą­dali ich na zmianę.

Gdy przy­byli na polanę, Lavrans puścił wszyst­kie konie prócz jucz­nego wolno na pastwi­sko, po czym ludzie zaczęli się piąć stromą ścieżką w górę. Wkrótce las począł rzed­nąć. Olbrzy­mie sosny, mar­twe i białe jak szkie­lety, stały na mocza­rach i Kry­styna ujrzała nagie, szare tur­nie ster­czące w niebo. Wspi­nali się po stro­mych usy­pi­skach, cza­sem potok prze­ci­nał ścieżkę, tak że ojciec musiał prze­no­sić Kry­stynę. Silny, świeży wiatr wiał tu w górze, a krzaczki czer­niły się od jagód, ale Lavrans nie pozwa­lał zatrzy­my­wać się i zbie­rać ich. Arne to biegł z przodu, to znowu pozo­sta­wał daleko w tyle; zry­wał gałązki z jago­dami dla Kry­styny i opo­wia­dał, do kogo należą hale leżące w dole wśród lasu – całe zbo­cze Hövring pokryte było wów­czas lasami.

Teraz znaj­do­wali się pod ostat­nim, nagim stoż­kiem skal­nym i ujrzeli potężny stos belek ster­czący w błę­kit i chatkę straż­ni­czą przy­cup­niętą pod skalną ścianą.

Gdy weszli na grzbiet góry, powiał im naprze­ciw wicher i zaplą­tał się w ich suk­nie; Kry­sty­nie zda­wało się, że jest on żywym stwo­rze­niem, które mieszka tu w górze, wycho­dzi im na spo­tka­nie i wita ich. Wicher dął i swa­wo­lił, gdy szła z Arnem przez mchem poro­śniętą płasz­czy­znę. Dzieci usia­dły na wysta­ją­cym omsza­łym zrę­bie skal­nym i Kry­styna patrzyła wokoło sze­roko roz­war­tymi oczyma – ni­gdy nie myślała, że świat jest taki wielki i roz­le­gły.

Jak okiem się­gnąć, leżały pod nią kosmate od lasów stoki gór; dolina wyglą­dała jak niecka mię­dzy potęż­nymi wier­chami, a boczne doliny były jesz­cze mniej­sze i, cho­ciaż liczne, nik­nęły nie­mal mię­dzy grzbie­tami. Wszę­dzie wzno­siły się szare, ska­li­ste, pło­nące zło­ta­wym poro­stem tur­nie, a daleko na hory­zon­cie dźwi­gały się spo­nad osłony lasów nie­bie­skie szczyty z bia­łymi pła­tami śniegu, sto­pione w jedno z sza­ro­nie­bie­skimi, poły­skli­wymi chmu­rami. Ale w pobliżu na pół­noc­nym wscho­dzie – zaraz za halami i lasem – cią­gnęły się potężne ska­li­ste pasma bie­le­jące świeżo spa­dłym śnie­giem. Kry­styna poznała Góry Dzi­cze¹¹, o któ­rych już sły­szała; w isto­cie podobne były do stada ogrom­nych dzi­ków idą­cych w stronę gór, a odwró­co­nych zadami ku doli­nie. Arne mówił, że trzeba pół dnia jazdy kon­nej, żeby do nich dotrzeć.

Kry­styna sądziła, że gdy tylko wyj­dzie na szczyt naj­bliż­szych gór, zoba­czy leżącą z dru­giej strony inną gminę, podobną do jej wła­snej, z dwo­rami i trzo­dami, i miała dziwne uczu­cie, gdy ujrzała, jak daleko od sie­bie leżą ludz­kie osie­dla. Widziała drob­niut­kie, żółte i zie­lone plamy nisko w doli­nie i śmiesz­nie maleń­kie poręby z sza­rymi kost­kami domów wśród gór­skich lasów; poczęła je liczyć, ale gdy doszła do trzech tuzi­nów, nie mogła już ich roz­róż­nić mię­dzy sobą. A mimo to ludz­kie sadyby ginęły bez śladu w tej pusz­czy.

Wie­działa, że w dzi­kim lesie panuje wilk i niedź­wiedź i że pod każ­dym kamie­niem kryją się gnomy, koboldy i rusałki, i prze­ra­ziła się, gdyż nikt nie znał ich liczby, ale musiało ich być wiele, o wiele wię­cej niż ludzi ochrzczo­nych. Zawo­łała gło­śno ojca, ale nie dosły­szał jej w wichu­rze – wta­czał wła­śnie ze swymi ludźmi na szczyt wiel­kie głazy, które miały słu­żyć do umoc­nie­nia belek stosu.

Isrida pode­szła do dzieci i poka­zała Kry­sty­nie góry Vaage na zacho­dzie, Arne zaś wska­zał jej Góry Szare, gdzie miesz­kańcy chwy­tali reny w wil­cze paści, a sokol­nicy kró­lew­scy żyli w kamien­nych cha­tach. Arne sam zamie­rzał w przy­szło­ści poświę­cić się tej pracy; wów­czas także nauczy się ukła­dać sokoły do polo­wa­nia. Pod­niósł ramię, jak gdyby wyrzu­cał sokoła w powie­trze.

Isrida potrzą­snęła głową:

– To roz­pustne życie, Arne synu Gyrda; wielki ból spra­wił­byś matce, gdy­byś został łowcą soko­łów. Każdy, kto tam prze­bywa, musi się zetknąć ze złymi ludźmi i z czymś, co jesz­cze jest gor­sze.

Lavrans zbli­żył się do nich i posły­szał ostat­nie słowa.

– Tak – rzekł – tam w górze jest nie­jedna zamiesz­kana sadyba, która nie płaci podat­ków ani dzie­się­cin.

– Wła­śnie, wszak nie­jedno widzia­łeś, Lavran­sie – Isrida pró­bo­wała wydo­być z niego coś wię­cej. – Prze­cież nie­raz zapusz­czasz się głę­boko w góry.

– Tak, tak — mówił Lavrans powoli – ale zdaje mi się, że nie należy mówić o tych rze­czach. Ludziom, któ­rzy w doli­nie nie zaznali pokoju, należy go uży­czyć przy­naj­mniej w górach, gdzie może go odnajdą. Widzia­łem wszak żyt­nie pola i piękne łąki w oko­li­cach, o któ­rych nie­liczni tylko wie­dzą, że są tam uprawne doliny – i widzia­łem stada wołów i cie­ląt, ale nie wiem, czy nale­żały one do ludzi, czy do innych istot.

– Tak, tak – powie­działa Isrida. – Wini się niedź­wie­dzia i wilka, gdy ginie bydło z pastwisk, ale w górach są gorsi rabu­sie od nich.

– Gorsi, powia­dasz? – spy­tał Lavrans w zamy­śle­niu prze­su­wa­jąc rękę po czepku córki. – Tam w górach, na połu­dnie od Dzi­czego Pasma, widzia­łem kie­dyś trzech małych chłop­ców, naj­star­szy był w wieku Kry­styny – mieli jasne włosy i futrzane kubraki. Wyszcze­rzyli ku mnie zęby jak młode wil­częta, potem ucie­kli i pocho­wali się. Nie dzi­wię się zgoła, że na bied­nego człeka, który jest ich ojcem, spad­nie cza­sem pokusa ukraść jedną albo i dwie krowy.

– Wilk i niedź­wiedź też mają młode – odparła ze zło­ścią Isrida. – A tych wcale nie oszczę­dzasz, Lavran­sie, ani też ich mło­dych, choć nie uczyły się prawa ani wiary chrze­ści­jań­skiej jak ci zbrod­nia­rze, któ­rym tak dobrze życzysz.

– Przy­chylny im nie jestem, lecz im źle nie życzę – rzekł Lavrans i uśmiech­nął się. – Ale chodź­cie teraz, zaha­czymy, co też przy­go­to­wała dla nas Ragn­frida. – Wziął Kry­stynę za rękę i popro­wa­dził z sobą. Pochy­lił się nad nią i szep­nął cicho: – Myśla­łem o two­ich trzech bra­cisz­kach, Kry­stynko.

Zaj­rzeli do chaty straż­ni­czej; było w niej duszno i cuch­nęło zgni­li­zną. Kry­sty­nie pozwo­lono chwilę się rozej­rzeć, były tam tylko ławy z ziemi wzdłuż ścian, pale­ni­sko w środku, poza tym beczki z dzieg­ciem, parę smol­nych szczap i wią­zek kory brzo­zo­wej. Lavrans osą­dził, że lepiej będzie jeść na dwo­rze; tro­chę niżej zna­leźli na brzo­zo­wym zbo­czu piękną, zie­loną łączkę.

Zdjęli cię­żary z jucz­nego zwie­rzę­cia i roz­ło­żyli się na tra­wie. Oka­zało się, że Ragn­frida dała im na drogę wiele dobrego jadła; był tam smaczny chleb i deli­katne placki, masło i ser, sło­nina i suszone na powie­trzu mięso renów, tłu­sty goto­wany mostek krowi, dwie wiel­kie łagwie z nie­miec­kim piwem i mała baryłka miodu. Prędko też zabrano się do kra­ja­nia i dzie­le­nia mięsa; tym­cza­sem Hal­fdan, naj­star­szy z ludzi Lavransa, roz­pa­lał ogni­sko – bar­dziej swoj­sko było w lesie przy ogniu.

Isrida i Arne zno­sili zioła i kar­ło­wate brzózki i rzu­cali w ogień. Trzesz­czało, gdy żar pochła­niał świeżą zie­leń gałęzi, a małe, białe, spa­lone płatki wiro­wały nad czer­woną grzywą pło­mie­nia. Tłu­sty, ciemny dym prze­sła­niał jasne niebo. Kry­styna sie­działa i patrzyła w pło­mie­nie; zda­wało jej się, że ogień się weseli, iż jest tutaj wolny i roz­igrany. To zupeł­nie co innego niż waro­wać w domu na pale­ni­sku, tru­dzić się goto­wa­niem i oświe­tlać izbę.

Sie­działa oparta ramie­niem o kolano ojca; dawał jej naj­lep­sze kąski i nama­wiał, aby piła piwo i miód.

– Będzie tak oszo­ło­miona, że nie zej­dzie w dół na halę – rzekł Hal­fdan ze śmie­chem, lecz Lavrans prze­su­nął ręką po jej krą­głej twa­rzyczce.

– Jest nas dość, by ją znieść na dół, a piwo dobrze jej zrobi. Ty też pij, Arne – wy oboje rośnie­cie jesz­cze, wam dary Boże na poży­tek wyjdą, nie na szkodę. Ten tru­nek daje słodką, czer­woną krew, nie lubi sza­leń­stwa i nie­roz­sądku.

Także ludzie Lavransa pili dużo i chęt­nie, Isrida rów­nież nie gar­dziła trun­kiem, wkrótce ich głosy oraz trzesz­cze­nie i szum ognia brzmiały w uszach Kry­styny jak odle­gły hałas, powoli zaczy­nała jej cią­żyć głowa. Sły­szała jesz­cze, jak wypy­ty­wali Lavransa i nakła­niali go, by opo­wia­dał, jakie to dziwy widział pod­czas swych łowów. Ale nie­wiele chciał mówić, i to dawało jej uczu­cie bez­pie­czeń­stwa i spo­koju; była przy tym bar­dzo syta.

Ojciec trzy­mał w ręku bochen mięk­kiego jęcz­mien­nego chleba; odry­wał z niego i kształ­to­wał w pal­cach małe kawałki, aż przy­bie­rały postać koni, odrzy­nał kęski mięsa i sadzał je na chle­bo­wych koni­kach, po czym prze­su­wał je po swo­ich udach wprost do ust Kry­styny. Ale wkrótce była tak zmę­czona, że nie mogła ani otwo­rzyć ust, ani żuć; prze­wró­ciła się na zie­mię i zasnęła.

Gdy się obu­dziła, leżała w gorącu i ciem­no­ści na ramie­niu ojca, otu­lona razem z nim jego płasz­czem. Kry­styna usia­dła, otarła pot z twa­rzy i zdjęła cze­pek, by na powie­trzu osu­szyć zwil­głe włosy.

Musiało być już późno, gdyż świa­tło słońca było żółte, a cie­nie wydłu­żyły się i padały w kie­runku połu­dnio­wego wschodu.

Wiatr ustał zupeł­nie, tylko muchy i komary bzy­kały i brzę­czały nad gro­madą śpią­cych ludzi. Kry­styna sie­działa cichutko jak mysz, dra­pała pokłute przez komary ręce i roz­glą­dała się wkoło. Skalny szczyt nad nimi poły­ski­wał w palą­cym słońcu bia­łym mchem i żół­ta­wym poro­stem, a stos wia­tro­ło­mów wzno­sił się ku niebu niby szkie­let dzi­wacz­nego zwie­rzę­cia.

Powoli ogar­nął ją lęk – tak dziw­nie było patrzeć na tych wszyst­kich ludzi uśpio­nych w jasny dzień. Gdy w domu budziła się nocą, leżała w cie­płym i bez­piecz­nym łożu, mając po jed­nej stro­nie matkę, po dru­giej kawał płótna roz­cią­gnięty na bel­kach ściany. Wie­działa wów­czas, że dym­nik i drzwi są zamknięte przed nocą i nie­po­godą i że głosy, jakie wyda­wali śpiący, pocho­dzą od ludzi leżą­cych w bez­pie­czeń­stwie i cie­ple mię­dzy skó­rami i podusz­kami. Ale te powy­krzy­wiane ciała, leżące na zbo­czu koło małej, biało-czar­nej gar­ści popiołu, wyglą­dały jak mar­twe; nie­które leżały na brzu­chach, inne na ple­cach pod­cią­gnąw­szy kolana, a głosy, jakie wyda­wały, prze­ra­żały Kry­stynę. Ojciec chra­pał ciężko, ale gdy Hal­fdan oddy­chał, świ­stało coś i jęczało w jego nosie. Arne leżał na boku z twa­rzą ukrytą w ramie­niu, jego błysz­czące, jasno­kasz­ta­nowe włosy roz­rzu­cone były na wrzo­sach. Leżał tak cicho, że Kry­styna zanie­po­ko­iła się, czy nie umarł. Pochy­liła się nad nim i dotknęła go – wów­czas we śnie obró­cił się nieco.

Kry­styna pomy­ślała, że może prze­spała już dzień i noc i obu­dziła się następ­nego dnia; zlę­kła się tak okrop­nie, że zaczęła potrzą­sać ojcem, on jed­nak spał i chra­pał dalej. Kry­sty­nie także cią­żyła głowa, ale bała się znowu zasnąć. Pod­peł­zła więc do ognia i gałę­zią roz­gar­nęła popiół; tliło się jesz­cze tro­chę. Przy­cią­gnęła do sie­bie zioła i gałązki i kła­dła je na ogień, nie śmiała jed­nak wyjść poza krąg śpią­cych ludzi, by szu­kać więk­szych gałęzi.

Nagle tuż obok zagrzmiała i zadud­niła zie­mia. Serce Kry­styny prze­stało bić i zimny pot oblał ją z prze­ra­że­nia. Potem ujrzała mię­dzy krze­wami wiel­kie czer­wone ciel­sko i Guld­svein łamiąc kar­ło­wate brzózki sta­nął nie­da­leko patrząc na nią jasnymi, przej­rzy­stymi oczami. Rado­śnie pod­sko­czyła i pobie­gła w stronę rumaka. Był tu także kasz­ta­nek Arnego oraz juczny koń. Poczuła się bez­pieczna i pewna, pokle­pała wszyst­kie trzy po lędź­wiach, Guld­svein pochy­lił łeb tak, że mogła pogła­skać go po pysku i pocią­gnąć za bia­ło­żółtą grzywę, on zaś obwą­chi­wał jej ręce.

Konie pasąc się scho­dziły zbo­czem w dół i Kry­styna poszła z nimi, ufna, że żadne nie­bez­pie­czeń­stwo nie grozi jej w pobliżu Guld­sve­ina; kie­dyś poko­nał on już niedź­wie­dzia. Jagody rosły tu gęsto, a Kry­styna była spra­gniona i czuła nie­smak w ustach; na piwo nie miała ochoty, ale słod­kie, soczy­ste jagody były dobre jak wino. Nieco dalej na piar­gach ujrzała rów­nież maliny, chwy­ciła więc Guld­sve­ina za grzywę i popro­siła go pięk­nie, aby z nią tam poszedł; ogier cier­pli­wie szedł za dziew­czynką. A kiedy scho­dziła coraz dalej zbo­czem, szedł za jej gło­sem. Dwa inne konie podą­żały za Guld­sve­inem.

Gdzieś w pobliżu usły­szała bul­got i szmer potoku, poszła więc za tym dźwię­kiem, aż zna­la­zła wodę. Poło­żyła się na wiel­kiej kamien­nej pły­cie i obmyła sobie pokłute przez komary ręce i twarz. Pod kamie­niem stała woda czarna, nie­ru­choma i cicha, gdyż z dru­giej strony tuż za kilku małymi brzóz­kami i wierz­bami wzno­siła się stroma krze­sa­nica. Woda two­rzyła w tym miej­scu dosko­nałe zwier­cia­dło i Kry­styna nachy­liła się ku niej, bo chciała zoba­czyć, czy to prawda, co mówiła Isrida o jej podo­bień­stwie do ojca.

Uśmiech­nęła się i nachy­liła tak bli­sko, że jej włosy zetknęły się z wło­sami oka­la­ją­cymi wiel­ko­oką, dzie­cinną twa­rzyczkę, którą ujrzała w potoku.

Wkoło rosło mnó­stwo deli­kat­nego, różo­wego kwie­cia, zwa­nego bal­dria­nem; tutaj, nad gór­skim poto­kiem, było ono dużo pięk­niej­sze i czer­wień­sze niż w dole nad rzeką. Kry­styna rwała kwiaty i wią­zała je źdźbłami trawy, aż uwiła piękny różowy, gruby wia­nek. Wło­żyła go na głowę i pobie­gła z powro­tem do wod­nego zwier­cia­dła, by zoba­czyć, jak będzie wyglą­dała teraz, przy­stro­jona niby doro­sła dziew­czyna idąca na tańce.

Pochy­liła się nad wodą i ujrzała swe wła­sne ciemne obli­cze wynu­rza­jące się z dna i coraz wyraź­niej­sze, im bar­dziej się ku niemu zbli­żała. Wtem ujrzała w wod­nym zwier­cia­dle jakie­goś czło­wieka sto­ją­cego po dru­giej stro­nie mię­dzy brzo­zami i nachy­la­ją­cego się ku niej. Szybko wypro­sto­wała się i klę­cząc spoj­rzała w tę stronę… Zrazu zda­wało się jej, że to tylko skała i drzewa gęsto sku­pione u stóp urwi­ska. Nagle zauwa­żyła jed­nak twarz wyglą­da­jącą spoza liści… Tam, po dru­giej stro­nie, stała jakaś kobieta o bia­łej twa­rzy i wiją­cych się, jasnych jak len wło­sach; jej wiel­kie, jasno­szare oczy i roz­sze­rzone bla­do­ró­żowe noz­drza przy­po­mi­nały Guld­sve­ina. Była ubrana w coś liścia­stego i poły­skli­wego, a gałę­zie i konary zasła­niały ją aż po pełną pierś, obwie­szoną gęsto łań­cu­chami i klam­rami.

Osłu­piała Kry­styna wpa­trzyła się w zjawę. Kobieta pod­nio­sła rękę i poka­zała jej wie­niec ze zło­tych kwiat­ków; dawała nim znaki.

Poza sobą usły­szała Kry­styna gło­śne, prze­ra­żone rże­nie. Spoj­rzała w tył. Ogier sta­nął dęba, zarżał prze­raź­li­wie, odwró­cił się i począł sadzić zbo­czem w górę, aż zie­mia huczała. Oba konie pognały za nim przez usy­pi­sko sta­cza­jąc z łosko­tem kamie­nie, dep­cząc i łamiąc korze­nie i gałę­zie.

Wtedy Kry­styna krzyk­nęła gło­śno: – Ojcze, ojcze! – Pobie­gła za końmi nie śmiąc spoj­rzeć za sie­bie, pięła się po piar­gach w górę, dep­tała po kraju swej sukni, osu­wała się w dół, znowu pięła się w górę poma­ga­jąc sobie skrwa­wio­nymi rękami, czoł­gała się na zra­nio­nych, potłu­czo­nych kola­nach, krzy­czała i wołała gło­śno ojca i Guld­sve­ina. Pot wystą­pił jej na czoło, zale­wał oczy, a serce biło mło­tem w piersi. Łka­nie prze­ra­że­nia ści­skało krtań.

– Ojcze, ojcze!

Posły­szała gdzieś w górze nad sobą jego głos. Ujrzała, jak wiel­kimi susami zbie­gał w dół po jasnym, zala­nym słoń­cem usy­pi­sku; kar­ło­wate brzózki i osiki stały cicho na zbo­czu i listki ich drżały srebr­nym lśnie­niem, ale ojciec biegł szybko i wołał ją po imie­niu, i Kry­styna upa­dła czu­jąc, że jest ura­to­wana.

– Maryjo Naj­święt­sza! – Lavrans przy­klęk­nął przy córce i pocią­gnął ją ku sobie. Był blady i miał dziwny rys koło ust, który jesz­cze bar­dziej prze­stra­szył Kry­stynę, jak gdyby teraz dopiero, widząc twarz ojca, pojęła, w jak wiel­kim była nie­bez­pie­czeń­stwie.

– Dziecko, dziecko – wziął jej pokrwa­wione ręce, oglą­dał je, ujrzał wie­niec na jej gło­wie i dotknął go. – Co to jest, skąd się tu wzię­łaś, Kry­stynko?

– Szłam za Guld­sve­inem – łkała tuląc się do niego. – Zlę­kłam się, boście wszy­scy spali, ale przy­szedł Guld­svein. A potem stał ktoś nad rzeką i dawał mi znaki.

– Kto taki… czy męż­czy­zna?

– Nie, jakaś kobieta… Ski­nęła wian­kiem ze złota… Myślę, ojcze, że to była kar­lica.

– Jezu Chry­ste! – szep­nął Lavrans i prze­że­gnał zna­kiem krzyża córkę i sie­bie.

Pomógł jej piąć się pod górę, aż doszli do tra­wia­stego zbo­cza. Tu wziął ją na ręce i niósł. Zawi­sła mu na szyi i pła­kała gło­śno, cho­ciaż ją uspo­ka­jał.

Wkrótce spo­tkali pozo­sta­łych. Isrida zała­mała ręce posły­szaw­szy, co zaszło.

– Tak, to na pewno była rusałka – chciała tę piękną dziew­czynkę zwa­bić do wnę­trza gór.

– Milcz! – roz­ka­zał szorstko Lavrans. – Nie powin­ni­śmy byli w lesie tak mówić: nie wia­domo, kto tu może pod kamie­niem sie­dzieć i sły­szeć każde słowo.

Wycią­gnął spod koszuli złoty łań­cuch z krzy­żem zawie­ra­ją­cym reli­kwie, powie­sił go na szyi Kry­styny i wsu­nął pod suk­nię na gołe ciało.

– Niech mi się nikt nie waży pary z gęby puścić – powie­dział. – Ragn­frida nie powinna się ni­gdy dowie­dzieć, w jak wiel­kim nie­bez­pie­czeń­stwie było dziecko.

Schwy­tali konie, które roz­bie­gły się po lesie, i szybko zeszli na polanę, gdzie pasły się pozo­stałe. Potem dosie­dli ich i poje­chali na halę. Droga nie była daleka.

Gdy tam przy­byli, słońce już zacho­dziło. Bydło znaj­do­wało się w zagro­dzie, a Tor­dis i paste­rze zajęci byli udo­jem. W cha­cie nawa­rzono kaszy dla Lavransa i jego ludzi, miesz­kańcy hali bowiem widzieli ich w ciągu dnia przy cha­cie straż­nika i ocze­ki­wali przy­by­szów.

Kry­styna dopiero tutaj się uspo­ko­iła. Sie­działa na kola­nach ojca i jedną łyżką jedli kaszę ze śmie­taną.

Lavrans chciał udać się naza­jutrz nad jezioro leżące głę­biej w górach. Hodo­wał tam w kilku sza­ła­sach byki. Kry­styna miała mu towa­rzy­szyć, lecz teraz zde­cy­do­wał, że pozo­sta­nie na hali.

– Musi­cie dobrze baczyć, Isrido, i ty, Tor­dis, aby drzwi i dym­nik były szczel­nie zamknięte aż do naszego powrotu, zarówno przez wzgląd na Kry­stynę, jak i na nie ochrzczone dziecko w koły­sce.

Tor­dis ze stra­chu stała się tak bojaź­liwa, że nie chciała pozo­stać na­dal z maleń­stwem na hali, poza tym od czasu, gdy je powiła, nie była jesz­cze w kościele; naj­chęt­niej zeszłaby na stałe w dolinę. Lavrans rozu­miał ją. Zaraz na drugi dzień może zejść z nimi, powie­dział, a na jej miej­sce pośle star­szą wdowę słu­żącą na Jörund.

Tor­dis pode­słała pod owcze skóry na ławie słodką, świeżą trawę; pach­niała ona mocno i mile i Kry­styna zasy­piała już pra­wie, gdy ojciec odma­wiał nad nią Ojcze nasz i Ave Maria.

– No, dużo wody upły­nie, zanim cię znowu wezmę w góry – rzekł Lavrans kle­piąc ją z lekka po policzku.

Kry­styna wytrzeź­wiała nagle i spy­tała:

– Ale jesie­nią pojadę z tobą na połu­dnie, ojcze, jak mi obie­ca­łeś?

– To się jesz­cze zoba­czy – rzekł Lavrans i za chwilę Kry­styna zasnęła słod­kim snem mię­dzy owczymi skó­rami.3

Brac­two chłop­skie z Aker miało za swą patronkę świętą Mał­go­rzatę i doroczną uro­czy­stość roz­po­czy­nało 20 lipca, w dzień świę­tej. Bra­cia i sio­stry gro­ma­dzili się wtedy razem z dziećmi i cze­la­dzią w kościele w Aker i wysłu­chi­wali mszy przy ołta­rzu świę­tej Mał­go­rzaty; po czym cią­gnęli do hali brac­twa, leżą­cej przy szpi­talu Hofvin, i tutaj świę­to­wano zazwy­czaj pięć dni.

Ponie­waż jed­nak kościół w Aker zarówno jak szpi­tal Hofvin nale­żały do klasz­toru zakon­nic, prócz tego zaś wielu chło­pów z Aker było dzier­żaw­cami klasz­toru, przeto przy­jął się zwy­czaj, że ksieni i kilka star­szych sióstr, aby oka­zać sza­cu­nek brac­twu, brało udział w obcho­dzie w pierw­szym dniu święta. Rów­nież wycho­wanki klasz­toru, oddane tylko na naukę i nie mające póź­niej skła­dać ślu­bów, mogły pójść i wie­czo­rem potań­czyć; na to święto wolno im było zamiast odzieży klasz­tor­nej wło­żyć wła­sne suk­nie.

Dla­tego też wielki ruch pano­wał w wigi­lię świę­tej Mał­go­rzaty w izbie wycho­wa­nek; dziew­częta, któ­rym pozwo­lono iść na zabawę, grze­bały w swych skrzy­niach i mie­rzyły naj­lep­sze szaty, inne zaś cho­dziły nieco zgnę­bione i przy­glą­dały się. Nie­które posta­wiły na kominku gar­nuszki i goto­wały wodę, która miała czy­nić płeć białą i miękką, inne warzyły znów jakiś płyn, któ­rym nacie­rały sobie włosy; gdy dzie­liły je potem w pasma i zwi­jały dokoła skó­rza­nych rze­my­ków, włosy skrę­cały się w piękne pukle.

Ingebjörga powy­cią­gała wszyst­kie swoje suk­nie, nie mogła się jed­nak zde­cy­do­wać, którą z nich wło­żyć; w każ­dym razie nie tę naj­lep­szą zie­loną z aksa­mitu, ta była zbyt ładna i za kosz­towna na chłop­skie święto. Ale mała, szczu­pła sio­stra, która nie mogła iść na zabawę – zwała się Helga i jesz­cze dziec­kiem prze­zna­czyli ją rodzice do klasz­toru – odcią­gnęła Kry­stynę na bok i szep­nęła, że z pew­no­ścią Ingebjörga włoży mimo wszystko swą zie­loną suk­nię i czer­woną jedwabną koszulę.

– Zawsze byłaś mi życz­liwa, Kry­styno – dodała Helga. – Nie wypada mi mie­szać się w takie sprawy, ale teraz powiem ci o tym. Ów rycerz, który was odpro­wa­dził owego wie­czora na wio­snę… Sły­sza­łam i widzia­łam, że Ingebjörga mówiła z nim potem. Roz­ma­wiali z sobą w kościele i cze­kał na nią na ścieżce mię­dzy opłot­kami, gdy szła do domu jał­muż­nie. Rycerz pytał o cie­bie i Ingebjörga przy­rze­kła mu, że weź­mie cię z sobą. Zało­ży­ła­bym się, żeś do tej pory nic o tym nie sły­szała.

– W isto­cie, Ingebjörga nie wspo­mniała mi o tym – odparła Kry­styna. Ścią­gnęła usta, by Helga nie doj­rzała uśmie­chu, który jej wykwitł na war­gach. Hm, taka więc jest Ingebjörga. – Zapewne wie ona dobrze, że ja nie należę do dziew­cząt, które latają za węgły domów i płoty na spo­tka­nie z obcym męż­czy­zną – rze­kła dum­nie.

– Mogła­bym sobie zaosz­czę­dzić mówie­nia ci tych nowi­nek, o któ­rych przy­stoj­niej byłoby nie wspo­mi­nać – odpo­wie­działa ura­żona Helga i roze­szły się.

Lecz przez cały wie­czór Kry­styna nie mogła sobie zna­leźć miej­sca i usi­ło­wała stłu­mić uśmiech, gdy ktoś patrzył na nią.

Na drugi dzień rano Ingebjörga ocią­gała się tak bar­dzo z ubie­ra­niem i tak długo cho­dziła w samej koszuli, że Kry­styna zro­zu­miała, iż tamta czeka, póki ona nie będzie gotowa.

Nie ode­zwała się sło­wem, tylko ze śmie­chem pode­szła do skrzyni i wycią­gnęła żółtą jedwabną koszulę. Pierw­szy raz wdziała ją dzi­siaj i gdy spły­nęła wzdłuż ciała, Kry­styna poczuła miły chłód i mięk­kość. Wkoło szyi i nad pier­sią, jak daleko się­gało wycię­cie sukni, koszula była pięk­nie wyszyta sre­brem oraz nie­bie­skim i brą­zo­wym jedwa­biem; tak samo były ozdo­bione rękawy. Kry­styna nacią­gnęła płó­cienne poń­czo­chy i zwią­zała mocno małe pur­pu­rowo-nie­bie­skie trze­wiczki, które owego nie­szczę­snego dnia Haakon szczę­śli­wie przy­niósł do domu. Ingebjörga wciąż patrzyła na nią, Kry­styna rze­kła więc ze śmie­chem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Lag­man – sędzia; lag­man pro­win­cji (jak ów Lau­ren­cjusz) prze­wod­ni­czył na zjaz­dach ludo­wych (thin­gach).

2. Fol­kun­go­wie – dyna­stia szwedzka, panu­jąca w XIII i XIV w.

3. Dziś Tron­dheim.

4. Według ówcze­snego zwy­czaju pod­czas wigi­lii poprze­dza­ją­cych święta kościelne wierni pozo­sta­wali przez całą noc w pobliżu kościoła. Czas pomię­dzy poszcze­gól­nymi nabo­żeń­stwami spę­dzano na tań­cach i innych roz­ryw­kach.

5. Spi­chrze były pię­trowe, przy czym izba na pię­trze słu­żyła do prze­cho­wy­wa­nia ubrań i broni, a latem jako sypial­nia lub izba gościnna; posia­dała ona zazwy­czaj ganek.

6. Sira – ksiądz.

7. Biała nie­dziela – nie­dziela prze­wod­nia.

8. Wod­nik; w bar­dziej zna­nej nam mito­lo­gii nie­miec­kiej wystę­puje on pod mia­nem niksa (Nix).

9. Grube sukno domo­wej roboty.

10. Św. Ewe­lina ze Skövde – znana w hagio­gra­fii jako św. Helena Szwedzka; piel­grzy­mo­wała do Ziemi Świę­tej; łączyła wielką poboż­ność z gor­li­wo­ścią w pracy cha­ry­ta­tyw­nej. Zgi­nęła z rąk wła­snych krew­nych ok. 1160 r.

11. Dziś: Ron­dane.

12. Tomasz Bec­ket (1118–1170) zamor­do­wany przez króla Hen­ryka II w kate­drze w Can­ter­bury, kano­ni­zo­wany w 1173 r.

13. Sverre pano­wał od (ok.) 1180 do 1202 r.; sta­rał się o wzmoc­nie­nie wła­dzy kró­lew­skiej przez ogra­ni­cze­nie praw moż­no­wład­ców i kleru.

14. Żona Haakona Sta­rego; jej ojciec poróż­niw­szy się z zię­ciem usi­ło­wał strą­cić go z tronu i zdo­być koronę Nor­we­gii.

15. Król Inge – praw­do­po­dob­nie cho­dzi o Ingego syna Baarda, który pano­wał w latach 1204–1217.

16. Tań­czono wów­czas w koro­wo­dzie, który two­rzył zwy­kle zamknięte koło lub w braku miej­sca wił się w wężo­wych skrę­tach.

17. W 1028 r. pod­czas buntu pogan w Nor­we­gii i najazdu Duń­czy­ków pod wodzą Kanuta Wiel­kiego.

18. Syn Księ­dza – zło­śliwe prze­zwi­sko stwo­rzone w spo­sób ana­lo­giczny do takich nazwisk-przy­dom­ków jak: syno­wie Lag­mana (sędziego), syn Biskupa, w któ­rych na miej­scu imie­nia wła­snego pod­sta­wia się tytuł ojca lub przodka.

19. Bir­ke­be­ino­wie – powstała w 1174 r. par­tia wal­cząca o umoc­nie­nie wła­dzy kró­lew­skiej kosz­tem moż­no­wład­ców i ducho­wień­stwa; oni to osa­dzili na tro­nie Sver­rego i popie­rali go pod­czas walk z kle­ry­kalną par­tią Bagle­rów.

20. Alu­zja do niskiego pocho­dze­nia Sver­rego, któ­rego poto­mek, Haakon V, pano­wał pod­ów­czas w Nor­we­gii.

21. Osoby pozo­sta­jące pod opieką klasz­toru, który na ich utrzy­ma­nie czer­pie z docho­dów, jakie przy­no­szą nale­żące do niego pre­bendy.

22. Örtug – 1/3 öre. 1 marka srebrna rów­nała się 8 öre po 3 örtugi, 1 örtug rów­nał się 10 gro­szom.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: