- W empik go
Kryzys szkoły. Co możemy zrobić dla uczniów, nauczycieli i rodziców? - ebook
Kryzys szkoły. Co możemy zrobić dla uczniów, nauczycieli i rodziców? - ebook
Czy szkoła może sprawiać uczniom radość? Czy może dawać satysfakcję nauczycielom? Jak wspierać dziecko w obliczu presji szkolnej? Jak rozwiązywać problemy, które rodzą się w klasie?
JESPER JUUL, duński pedagog i terapeuta, twierdzi, że współczesne dzieci żyją pod nadmierną presją szkoły. Szkoła jest najważniejszą częścią ich życia, wokół niej koncentrują się także relacje z rodzicami, co rodzi wiele konfliktów i napięcia we wzajemnych relacjach.
Jesper JUUL postuluje radykalną zmianę nastawienia do uczniów: zaufanie zamiast przymusu, prawdziwe relacje zamiast bezosobowych reguł. Jego główną troską jest dobro dzieci, jednak podkreśla, że uczniowie nie będą czuć się w szkole dobrze, jeśli nauczyciele źle się w niej czują.
JESPER JUUL – duński terapeuta rodzinny i pedagog o światowej renomie. Jego książka Twoje kompetentne dziecko jest jednym z najbardziej cenionych poradników wychowawczych na świecie i światowym bestsellerem.
Jesper Juul był jednym z głównych liderów przełomu we współczesnej pedagogice. Zawdzięczamy mu odejście od wychowania autorytarnego z jednej strony, oraz od filozofii permisywizmu, z drugiej. Propaguje idee szacunku i współdziałania we wzajemnych relacjach z dzieckiem, oraz dojrzałe przywództwo dorosłych.
Wydawnictwo MiND jest polskim wydawcą książek Jespera Juula. Dotychczas ukazały się:
Twoje kompetentne dziecko (2011), ,,Nie’’ z miłości. Mądrzy rodzice ‒ silne dzieci (2011), Twoja kompetentna rodzina (2011), Uśmiechnij się! Siadamy do stołu (2011), Przestrzeń dla rodziny (2012), Być mężem i ojcem (2012), Życie w rodzinie (2013), Agresja ‒ nowe Tabu? Dlaczego jest potrzebna nam i naszym dzieciom? (2013).
Spis treści
UCZNIOWIE POD PRESJĄ
Dzieci chcą się uczyć
Prawo do nauki zamiast obowiązku szkolnego
Utrata wspólnych wartości
Myślenie zamiast wykonywania rozkazów
Wychowawcze zadania szkoły
Za co odpowiadają rodzice?
Co mogą szkolni psychologowie?
Czego potrzebują dzieci?
2. SZKOLNY TRÓJKĄT
Kobiety przetarły drogę dzieciom
Jakich uczniów chcą szkoły?
Szkoła w defensywie
Kompetencje w budowaniu relacji
Na czym polegają kompetencje w budowaniu relacji?
Siła definicyjna dorosłych
Sztuka dialogu
Czy media są niebezpieczne?
Praca domowa jako zarzewie konfliktów
Otwartość i uznanie
3. JAK MOŻNA ROZLUŹNIĆ SZKOŁĘ? Rozmowa ze szwajcarskim psychologiem Paulem Kimem
4. ROZMOWY Z RODZICAMI
5. NASZA PORAŻKA Z ,,TRUDNĄ’’ MŁODZIEŻĄ
Nadmiar odpowiedzialności
Czy istnieją ,,trudne’’ dzieci, czy tylko my chcemy mieć za łatwo?
Cała władza w ręce specjalistów
Konieczność otwarcia się
Posłuszeństwo za wszelką cenę?
Obiekty pedagogiczne
Wiara w siebie a poczucie własnej wartości
Kiedy współdziałanie i relacje są udane?
6. KTO TO JEST DOBRY PEDAGOG?
Jakie mamy cele wychowawcze?
Posłuszeństwo czy zdrowie psychiczne?
Autorytet osobisty nauczycieli
Relacja podmiot‒podmiot
Rzemiosło pedagoga i kompetencje w budowaniu relacji
Integralność i współdziałanie
7. W STRONĘ SZKOŁY JUTRA. Rozmowa z Christophem Schuhmannem, założycielem Szkoły Życia w Hamburgu
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62445-51-6 |
Rozmiar pliku: | 944 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Współczesna szkoła znajduje się w bardzo głębokim kryzysie. Powszechne przekonanie jest takie, że jego źródłem są uczniowie i ich rodzice.
Kiedy kilkanaście lat temu zaczynałem się nad tym poważnie zastanawiać, zwróciło moją uwagę zjawisko presji edukacyjnej – w szczególności w krajach niemieckojęzycznych. Nie bardzo wiedziałem, co o tym myśleć. Ale im więcej miałem do czynienia z dziećmi, młodzieżą i ich rodzicami, tym silniej mogłem odczuć tę presję na własnej skórze. Jest to fenomen, którego nie znałem z Danii ani innych krajów skandynawskich.
Dzisiaj mogę powiedzieć, że nie tylko w krajach niemieckojęzycznych, ale niemal w całej Europie panuje olbrzymia presja na edukację i wykształcenie. Jest ona na dłuższą metę trudna do zniesienia przez dzieci, więc wywołuje reakcję przeciwną – jak w fizyce: każda akcja ma swoją reakcję – i prowadzi do oporu.
Społeczny nacisk na konieczność zdobycia jak najlepszego wykształcenia jest nie tylko daremny, ale także skrajnie niezdrowy, ponieważ rzuca się cieniem na relacje międzyludzkie, przede wszystkim między rodzicami i dziećmi. Za każdym razem, kiedy nasze dzieci słyszą, że muszą bezwzględnie zadośćuczynić jakimś wymaganiom szkoły, jeśli nie chcą pogrzebać swojej przyszłości, ginie cząstka ich poczucia własnej wartości.
Poczucie własnej wartości – w odróżnieniu od pewności siebie – to pewna cecha egzystencjalna człowieka. Wyraża się w nim nasza wiedza o tym, kim jesteśmy. Od wewnątrz doświadczamy go jako poczucia, że polegamy na sobie i czujemy się ze sobą dobrze. Z kolei jego brak objawia się niepewnością, wzmożonym samokrytycyzmem i częstym poczuciem winy. Człowiek o zdrowej samoocenie myśli o sobie, że jest w porządku i ma wartość po prostu jako człowiek. W przeciwieństwie do tego pewność siebie bazuje na konkretnych talentach i umiejętnościach, czyli na tym, co potrafimy zrobić najlepiej. Jest to ważne rozróżnienie, dlatego wrócę do niego jeszcze w kolejnych rozdziałach.
Poczucie własnej wartości dziecka cierpi, gdy szkoła wywiera na nim presję. Dlaczego? Dlatego, że w pierwszych latach szkolnych każde dziecko stara się za wszelką cenę uszczęśliwić swoich rodziców i przynosić najlepsze stopnie. I kiedy mu się to nie udaje, czuje się dla nich mniej wartościowe. A przecież jeśli tak się zdarza, nie jest to winą ani jego lenistwa, ani nieposłuszeństwa, ani braku miłości do rodziców.
Presja to także deklaracja braku zaufania do dziecka – tego decydującego czynnika rozwoju poczucia własnej wartości u dzieci i młodzieży. Przy czym nie chodzi o wiarę, że nasze dzieci będą robiły to, czego od nich oczekujemy, ale że będą podejmowały najlepsze decyzje, na jakie je w danym momencie stać – co, oczywiście, zakłada także możliwość popełniania błędów.
Dzieci chcą się uczyć
Niedawno rozmawiałem z jedenastolatką, która powiedziała, że ma pewien problem, przy którym pewnie nie będę w stanie jej pomóc: „Nienawidzę mojej szkoły, mimo że uwielbiam się uczyć”. Potem bardzo dokładnie opisała, dlaczego nie cierpi szkoły. Bez wchodzenia w szczegóły mogę tylko powiedzieć, że na jej miejscu czułbym dokładnie to samo. A mimo to każdego dnia rano wychodziła pokornie do szkoły jak pracownik do fabryki.
Zawsze jest dla mnie strasznym doświadczeniem, kiedy widzę wspaniałe, radosne i inteligentne dzieci, które dzień w dzień muszą cierpieć. I nie jest to wina jakichś konkretnych złych nauczycieli, ale ogólnej atmosfery nauczania w szkole, której nie da się określić inaczej niż jako nieludzka. Wiele dzieci mówi, że nie widzi sensu chodzenia do szkoły i że nie chcą się uczyć. W całym swoim życiu nie spotkałem jednak ani jednego dziecka, które naprawdę nie chciałoby się uczyć.
W duńskim Instytucie Kemplera pracowałem ponad dziesięć lat z dorosłymi, którzy przerwali albo zostali zmuszeni przerwać edukację szkolną: było wśród nich wiele matek samotnie wychowujących dzieci. Kiedy pytaliśmy o ich życzenia, z reguły odpowiadały, że chciałyby na nowo podjąć naukę i zdać egzaminy końcowe. A więc myślały o tym, żeby znowu pójść do szkoły, mimo że miały z nią tak okropne, częściowo nawet traumatyczne doświadczenia. Często brakowało im jednak odwagi, żeby podjąć naukę. Urządziliśmy więc dla nich coś w rodzaju kursu przygotowawczego, żeby wzmocnić je i pomóc w przezwyciężeniu lęków przed szkołą i nauczycielami. Dokładnie w tej samej sytuacji znajduje się wiele dzieci, które codziennie muszą pokonywać swój strach i niepewność, żeby wyjść rano z tornistrem z domu.
Wśród całej tej mizerii szkolnej najbardziej dziwi mnie zachowanie rodziców: niemal bez słowa podporządkowują się wszechobecnej presji i dopasowują do panujących okoliczności. A przecież oni też cierpią z powodu presji szkoły i często na nią narzekają. Mimo to przekazują ją dalej swoim dzieciom, jakby było to jakieś zjawisko naturalne, z którym nic nie da się zrobić.
Jest to tym mniej zrozumiałe, że obecna sytuacja w szkołach obciąża wzajemne relacje między rodzicami i dziećmi i wystawia ich na niepotrzebny stres. A z relacjami międzyludzkimi jest tak samo jak z komórkami naszego ciała: kiedy zbyt długo funkcjonują w stresie, ich działanie zostaje zaburzone.
Prawo do nauki zamiast obowiązku szkolnego
Napiętą atmosferę wokół szkoły mogłaby uleczyć rezygnacja z reliktu przeszłości, jakim jest obowiązek szkolny, i zastąpienie go prawem do nauki. Dzisiaj nie ma już konieczności zmuszania mieszkańców wsi do posyłania swoich dzieci do szkoły. Za to prawo do nauki przywróciłoby poczucie jednakowej godności wszystkim uczestnikom systemu szkolnego.
Interesujący jest fakt, że zachodnie społeczeństwa, których rozwój polegał dotychczas na postępującej demokratyzacji w różnych dziedzinach, teraz coraz więcej stawiają na przymus, zakazy i wyciąganie konsekwencji. Niedawno byłem w Słowenii, gdzie rozmawiałem z pewnym doświadczonym i rozsądnym dziennikarzem, który powiedział mi, że najnowsze wytyczne słoweńskiego ministerstwa edukacji zalecają więcej reguł, więcej zakazów, więcej sankcji.
Smutne, że nie tylko politycy, ale również rodzice i specjaliści od edukacji najchętniej przenieśliby się w czasie do przeszłości. Chcieliby powrotu takiej szkoły, jaką znają ze swojego dzieciństwa, ze wszystkimi jej regułami, nakazami i karami. Ale czy ówczesna szkoła była sukcesem? Bynajmniej! Gdyby istniały wtedy testy PISA, zapewne ujawniłyby katastrofalną prawdę.
W 2009 roku po raz pierwszy Szanghaj wziął udział w testach PISA i od razu wylądował na pierwszym miejscu. Od tej pory delegacje polityków i specjalistów od edukacji odwiedzają to miasto, żeby „uczyć się, jak wygląda efektywne szkolnictwo”. Niestety, od tamtejszych oficjeli nie dowiedzą się całej prawdy, na przykład o rosnącej liczbie samobójstw wśród uczniów. Szanghaj to drastyczny, ale bardzo wymowny przykład, że skuteczność w testach PISA nie mówi nic o jakości systemu edukacyjnego.
Jeśli macie jeszcze jakieś wątpliwości, polecam przeczytanie niezwykle interesującej książki Amy Chua Bojowa pieśń tygrysicy. Autorka opisuje, w jaki sposób wcielała w życie model wychowania, w który wierzyła. „Nie chcę mieć leniwych amerykańskich dzieci – mówiła – ale pilne dzieci chińskie”. Z pierwszą córką robiła rzeczy, których nie polecałbym żadnemu rodzicowi. Kiedy jednak zaczęła w ten sam sposób wychowywać drugą córkę, tamta pokazała jej figę z makiem, i pani Chua po raz pierwszy w życiu postawiła sobie pytanie: A może każde dziecko jest inne? Może z każdym trzeba postępować inaczej?
Jeśli w rodzinie z dwójką dzieci nie działa metoda równania do pewnego standardu, to co można powiedzieć o szkole pełnej dzieci? Dlatego nie da się już dłużej przechodzić obok tej ważnej prawdy, że czas wreszcie dostrzec i uznać indywiduum!
Utrata wspólnych wartości
Współczesny neokonserwatywny wiatr, który wieje przez Europę i przynosi więcej granic, więcej karania i więcej konsekwencji, da się być może wytłumaczyć rosnącą niepewnością i dezorientacją społeczeństwa w kwestii tego, co słuszne, a co nie. Utraciliśmy społeczny konsensus w sprawie wartości. Jeszcze pokolenie wcześniej żyliśmy w dość izolowanych społecznościach o wspólnych wartościach. Pomiędzy wychowawcami w przedszkolach i szkołach a rodzicami w domach panowała zgoda co do podstawowych granic i metod wychowawczych. Dorośli mieli więcej pewności siebie w tych kwestiach niż teraz i nawet jeśli nachodziły ich wątpliwości, zawsze mogli znaleźć wsparcie w kręgu rodziny lub przyjaciół. Większość z nich żyła we wspólnym przekonaniu, że dziecko powinno się po prostu podporządkowywać – w razie potrzeby pod naciskiem kar i przemocy.
Pamiętam, jak w wieku dwunastu lat poprosiłem rodziców o zgodę na wyjście z kolegami do klubu jazzowego. Jedyną odpowiedzią było beznamiętne potrząśnięcie głową: „Nawet nie ma mowy!”. Gdy odważyłem się zapytać o uzasadnienie, usłyszałem: „Takich rzeczy nie robi się w twoim wieku i na tym koniec!”. Potem sprawdziłem, czy mówili prawdę: rzeczywiście, okazało się, że żaden z moich kolegów nie dostał pozwolenia.
Wydaje mi się, że tego elementu wychowania, który wyrażał się kiedyś w zwrocie „się” – na przykład: „tego się nie robi” lub „tak się robi” – nie jesteśmy już w stanie dłużej utrzymać, jeśli zależy nam na w miarę zdrowych relacjach w rodzinie. „Się” było kiedyś narzędziem nacisku wyrażającym moc absolutnego i nieomylnego autorytetu, którego już nie mamy.