Krzycz! - ebook
Krzycz! - ebook
Jeśli chodzi o horrory, zasady są proste:
x Należy unikać opuszczonych budynków, takich jak stare domy czy magazyny.
x Należy trzymać się razem – nie wolno się rozdzielać, nawet gdy tylko „chcemy coś sprawdzić”.
x Jeśli gdzieś czai się morderca, trzeba sobie odpuścić wszelkie romansowanie.
Gdyby tylko zasady przetrwania w prawdziwym życiu były równie proste… Szkoła w Nowym Jorku w najbardziej zamożnej dzielnicy Upper East Side. Rachel Chavez do zamożnych nie należy, więc z innymi dzieli ją przepaść wielka jak cały Manhattan. Od bogatych rówieśników i ich nudnych tematów woli historie o maniakalnych mordercach, a horrory ogląda po to, żeby się uspokoić.
Wkrótce dziewczyna zostaje zwerbowana przez Klub Mary Shelley, którego członkowie organizują niezwykłe testy strachu, bazując na miejskich legendach i filmach grozy. Początkowo Rachel daje się wciągnąć w działalność klubu, organizując okrutne żarty, ale po jakimś czasie owe żarty stają się coraz poważniejsze, a w grę zaczyna wchodzić życie i zdrowie kolejnych osób. Rachel nie wie, komu może zaufać, a przed kim powinna mieć się na baczności. A na domiar złego, jej przeszłość postanawia o sobie przypomnieć.
Goldy Moldavsky urodziła się w stolicy Peru, Limie, a dorastała na Brooklynie, gdzie obecnie mieszka wraz z rodziną. Jest autorką takich bestsellerów „New York Timesa” jak Kill the Boy Band i No Good Deed i przyznaje się do takich inspiracji jak Buffy: Postrach wampirów, powieści Johna Irvinga i meksykańskie telenowele, które dorastając oglądała wraz z matką.
---
Goldy Moldavsky ma tym razem do zaoferowania wspaniały, pełen nieoczekiwanych zwrotów akcji thriller dla starszej młodzieży, w którym Krzyk łączy się z pisarstwem Karen McManus. Książka opowiada o tajemniczym klubie, którego członkowie mają obsesję na punkcie horrorów.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8265-012-9 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na Spotify była informacja o najnowszym singlu Taylor i niezależnie od tego, ile razy Rachel odkładała telefon, żeby zacząć czytać biogram, ten znowu się odzywał i na ekranie pojawiała się nowa wiadomość od Amy. Jak choćby teraz:
_ciekawe, co on teraz robi. powinnyśmy do niego pójść i WYSZPIEGOWAĆ_.
_Nie będę go śledzić_ – odpisała Rachel i odłożyła telefon. Tym razem już na dobre.
Jednak nawet kiedy czytała naprawdę interesujący życiorys Nellie, jej myśli wciąż gdzieś wędrowały.
Nie miała zamiaru szpiegować, ale... co też on mógł teraz robić? Czy wyszedł gdzieś z kumplami, czy grał w gry wideo, a może odrabiał pracę domową, tak jak powinien? Niezależnie od tego, co robił, Rachel była przekonana, że nie myślał o niej. Ledwie dostrzegał jej istnienie... Z wyjątkiem dzisiejszego ranka, kiedy odbyli zupełnie normalną rozmowę. Trwała ona nie dłużej niż trzy minuty, ale była całkowicie rzeczywista. Pojawiły się też uśmiechy. Zauważalne i obustronne.
Rachel rozpromieniła się teraz na to wspomnienie. I chociaż była sama, ukryła rozanieloną i zaczerwienioną twarz w dłoniach.
Telefon wydał kolejne wściekłe sygnały na znak nowo otrzymanych wiadomości, więc Rachel wzięła go do ręki, zapominając doszczętnie o Nellie Bly.
_lubisz go!!1_ – napisała Amy.
_kochasz go!!!_
_chcesz mieć z nim DZIICII!!!111!_
Rachel jęknęła i rzuciła komórkę na łóżko, a potem jeszcze wsunęła ją głęboko pod poduszkę. Nie chciała mieć z nim „dziicii” i zaczęła żałować, że powiedziała Amy o swoim zadurzeniu. Trzeba wracać do Nellie. Wyprostowała się i poprawiła ekran laptopa, jakby to miało jej pomóc.
Gdy jeszcze usilniej starała się ignorować telefon, jej uwagę przyciągnął ktoś na zewnątrz. Biurko stało pod oknem, przez które widziała trawnik przed domem. Widok przechodniów nie był niczym niezwykłym, ale teraz było już po dziewiątej. Tu, na przedmieściach, nikt nie wychodził o tej porze.
Nie to jednak zwróciło jej uwagę, ale fakt, że ta osoba zatrzymała się przed jej domem i tkwiła tam nieruchoma niczym posąg. Mężczyzna miał na sobie ciemne spodnie oraz czarną kurtkę i chociaż nie widziała dobrze jego twarzy, wydała jej się ona nienaturalnie blada.
Ciarki przeszły jej po plecach, choć nie była pewna dlaczego. Racjonalna część jej umysłu podpowiadała, że to zwykły przechodzień, może sąsiad, i tyle.
Znowu usłyszała sygnał telefonu, tym razem zduszony, i sięgnęła pod poduszkę, żeby przeczytać najnowszego SMS-a od Amy:
_SZPIEDZY NIE MOGĄ BYĆ WYBREDNI, KOHANA_
Kiedy ponownie zerknęła przez okno, mężczyzny już nie było na ulicy i Rachel odetchnęła z ulgą.
Wokal Taylor ucichł i telefon też się uspokoił, więc postanowiła wrócić do pracy. Ale znowu dobiegł do niej jakiś odgłos. Tym razem nie pochodził z żadnego z urządzeń, ale z dołu.
Był wyraźny, celowy, jak odgłosy kroków.
Ale to niemożliwe. Rachel była w domu sama. Właśnie miała się zacząć kolejna piosenka, jednak Rachel ją wyciszyła. Siedziała całkowicie nieruchoma, jak szczeniak, który spodziewa się, że pojawi się ktoś nieznajomy. Czekała, nadstawiając uszu, a cisza przedłużała się nieznośnie.
A potem dotarł do niej nagły dźwięk. Drgnęła i omal nie spadła z krzesła. To Amy przysłała jej nowego SMS-a, tym razem tylko gif z brodatym Chrisem Evansem, który zaczynał radośnie chichotać. Rachel też by się pewnie zaśmiała, gdyby nie ten niepokój, który sprawiał, że włoski zjeżyły jej się na karku. Im dłużej w tych warunkach odtwarzała gif, tę bezustanną pętlę cichego śmiechu, tym bardziej się bała.
Już chciała odpisać, kiedy znowu usłyszała hałasy. Tym razem były głośniejsze i nabrała pewności, że są to kroki. Ktoś wszedł na skrzypiący kawałek drewnianej podłogi między kanapą a stolikiem.
Rachel wzięła głęboki oddech.
– To ty, mamo?
Jej matka umówiła się z koleżankami na wypad poza miasto, ale wyjechała zaledwie godzinę wcześniej i mogła jeszcze zawrócić. Czyżby czegoś zapomniała?
Rachel uczepiła się tej myśli, chociaż serce biło jej coraz mocniej. Wiedziała przecież, że gdyby to była jej mama, to usłyszałaby wcześniej samochód na podjeździe, odgłos kluczyków rzuconych na stolik przy drzwiach, głośne stukanie butów w przedpokoju jak zwykle przy tego rodzaju okazjach.
Odłożyła komórkę, podeszła do drzwi i powoli je uchyliła.
– Mamo?! – zawołała raz jeszcze.
Nikt nie odpowiedział. Rachel wyszła z pokoju i zakradła się do schodów. Stąpała cichutko w samych skarpetach po dywanie i tak dotarła do salonu.
Wyczuła w nim czyjąś obecność. I nie była to jej mama.
Naprzeciwko stał ubrany na czarno mężczyzna, którego wcześniej widziała przez okno. Miał nawet rękawiczki. Patrząc na niego teraz, zrozumiała, dlaczego wydał jej się taki blady. To, co wzięła za jego twarz, było tak naprawdę białą maską.
A potem zauważyła drugiego mężczyznę stojącego przed telewizorem, ubranego jak ten pierwszy. Spojrzeli na nią obaj. Maski mieli pobrużdżone i gumowe.
Mózg zachowuje się dziwnie, kiedy nagle postawi się go w obliczu czegoś, czego nie potrafi zinterpretować. Nagle przemknęło jej przez myśl, by zaproponować mężczyznom szklankę wody, jak zwykle w przypadku gości. A potem, równie błyskawicznie, zrozumiała, co się dzieje.
Ci faceci nie byli gośćmi.
Natychmiast zapragnęła wezwać pomocy, ale słowa w jej gardle zamarły jak ona sama. Miała wrażenie, że pogrąża się w ruchomych piaskach i że jakikolwiek ruch może to tylko przyspieszyć.
Nagle, zupełnie niespodziewanie, wydarzyły się dwie rzeczy.
Jeden z mężczyzn wybiegł z salonu, jakby go z niego wywiała jakaś potężna wichura. Drugi też się ruszył, ale nie w stronę drzwi. Zbliżał się do Rachel, a ona zdołała w końcu przemóc swój paraliż i zaczęła biec. Pomyślała o tym, żeby dopaść drzwi od podwórka: wyobrażała sobie, jak je otwiera i pędzi w chłodnym powietrzu ku wolności. Po chwili już nie musiała sobie tego wyobrażać, bo wpadła do kuchni i sięgnęła do gałki przy drzwiach na podwórze.
Ale wtedy coś stanęło jej na przeszkodzie. Mężczyzna zacisnął dłoń na jej ramieniu.SAUNDRA POPROWADZIŁA MNIE DO ŚRODKA, trzymając mocno pod rękę, żebym nie uciekła.
– Po co nam to?
– Ten seans spirytystyczny? – powiedziałyśmy jednocześnie z Saundrą, ale każda zupełnie innym tonem.
– A co w nim może pójść nie tak? – spytała.
– Najwyraźniej nigdy nie oglądałaś Nocy demonów.
Saundra zatrzymała się i obróciła w moją stronę. Położyła delikatnie dłonie na moich barkach i spojrzała na mnie z powagą.
– Wiesz, nie każdy lubi to, co ty.
Westchnęłam. Miała rację.
– Będzie fajnie – dodała Saundra. – Poza tym to dobry sposób, żeby zaznaczyć swoją obecność w Manchester Prep. I to wśród najważniejszych graczy. – Opuściła ręce i ścisnęła mój łokieć. – Znaleźć swoją grupę.
Ciekawe – żeby znaleźć swoją grupę, trzeba wywoływać duchy zmarłych! Taka grupa zaczęła właśnie tworzyć krąg na podłodze w salonie. Impreza przycichła i w domu zostało najwyżej piętnaście osób. Niestety, również Lux. Żołądek mi się ścisnął, kiedy posłała mi złe spojrzenie. Doskonale wiedziałam, że jestem już poza „jej grupą” i mogłam się tylko modlić, żeby nigdy się nie dowiedziała, że całowałam się z jej chłopakiem.
Ktoś zgasił lampy budowlane, więc jedyne światło pochodziło ze środka kręgu, gdzie stało kilka zapalonych świec. Kiedy wszyscy już usiedli i atmosfera zrobiła się dosyć upiorna, wstał jakiś chłopak.
– To jest dom mojego starego, więc lepiej, żeby nic się tu nie stało.
– Twój stary chce zburzyć ten dom i wybudować tu luksusowe apartamenty – ktoś mu przypomniał. – Niech więc rozpęta się piekło.
Rozległy się stłumione śmiechy, ale ja nie dostrzegłam w tych słowach nic zabawnego. Jakaś dziewczyna podniosła rękę. Wyglądała inaczej niż w szkolnym mundurku, ale natychmiast ją rozpoznałam, ponieważ zawsze asertywnie podnosiła rękę na nauce o Ziemi, by zadać pytanie. Dokładnie tak jak teraz.
– Jaki to ma być seans?
– Spirytystyczny. Wywołamy duchy przeszłości – zaproponował Thayer Turner. Jego ojciec był stanowym prokuratorem generalnym i, jak dowiedziałam się od Saundry, miał zostać drugim Obamą.
– A co to znaczy? – znów zapytała Raisey, dziewczyna, która lubi się zgłaszać.
– W lustrze ujrzymy swoją przeszłość.
Wszyscy obrócili się w moją stronę. Dosłownie wszyscy. Była to zapewne najdłuższa wypowiedź, jaka padła z moich ust, od kiedy pojawiłam się w szkole. Oczywiście żartowałam z tym seansem spirytystycznym z Nocy demonów, ale teraz, kiedy patrzyłam na ich upiornie podświetlone twarze, poczułam, że to może tak wyglądać.
– Właśnie – powiedział wolno Thayer i jednocześnie przyjrzał mi się uważnie. – Nowa ma rację. Na szczęście mamy chyba lustro w schowku w przedpokoju!
– Co robiłeś w tym schowku? – zapytał jakiś chłopak, a ja popatrzyłam na niego niechętnie. W jego głosie pobrzmiewała kpina, która nie uszła uwagi Thayera. Naprężył barki, kierując się do przedpokoju.
– To bardzo zabawne, Devon – rzucił przez ramię.
Kiedy wrócił, trzymał w rękach wielkie lustro. Oparł je o kominek. Szkło było zmętniałe ze starości, ale wszyscy stłoczyli się, by móc na siebie popatrzeć.
– To może zająć trochę czasu – powiedział Thayer. – Musicie się skoncentrować.
Gdyby miała się powtórzyć scena z filmu, już po minucie pojawiłby się kościsty demon. Ale byliśmy tylko grupą nastolatków, którzy wyginali głowy tak, żeby wyglądać jak najlepiej.
Wiedziałam oczywiście, że nie pojawi się żaden demon i nie zobaczymy nawet siebie z przeszłości, ale mimo to zaczęłam czuć znajome mrowienie na szyi. Nie wierzyłam, że miałam wcześniej jakieś inne życie, ale przeszłość już tak. A jeśli spojrzę w lustro i wszyscy zobaczą k i m naprawdę jestem?
– Nic się nie dzieje – poskarżyła się Raisey.
– Więc pewnie nie masz przeszłości – skomentował Thayer.
– A na pewno przeszłego życia erotycznego – dodał złośliwie ten dupek Devon.
Znowu rozległy się śmiechy, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy jednak nie widzę w lustrze stada demonów.
– Spokojnie, moi drodzy – rzucił Thayer. – Może damy spokój naszemu przeszłemu życiu i spróbujemy pogadać z prawdziwymi duchami.
– Z naszymi pradziadami? – spytał ktoś.
– Raczej z tymi, którzy mieszkali w tym domu – odparł Thayer.
– Wydawało mi się, że jest opuszczony – zauważył Devon.
– Ale ktoś musiał w nim wcześniej mieszkać, by potem go opuścić, głupku – mruknął Thayer i lekko się pochylił. Ruch był nieznaczny, ale i tak wszyscy inni uciszyli się i pochylili w jego stronę. – Mieszkali tu Frank i Greta, typowi hipsterzy, tacy od wegańskiego sera z nerkowców i strasznego stylu. Wszystko było dobrze w ich hipsterskiej osadzie do dnia, w którym Greta zaczęła słyszeć jakieś brzęczenie.
– Brzęczenie? – zdziwił się ktoś.
– Odgłos, jaki wydają muchy – potwierdził Thayer. – Na początku zdarzało się to rzadko i można było przypuszczać, że to jakiś owad, ale zaczęło się nasilać. Stawało się głośniejsze zwłaszcza wtedy, kiedy Frank był w domu. Greta słyszała je zawsze, gdy byli razem. To brzęczenie. Więc zaczęła się zastanawiać, czy to nie Frank i czy nie robi tego specjalnie. Frank upierał się, że nic nie słyszy. Ale Greta wciąż słyszała ten dźwięk i w końcu stał się dla niej nieznośny. Załamana zaczęła błagać Franka, żeby przestał brzęczeć, ale on popatrzył jej prosto w oczy i powiedział, że nie wie, o co jej chodzi. Greta mu nie wierzyła. Brzęczenie było zbyt głośne. Niemożliwe, żeby go nie słyszał. Zaczęła podejrzewać, że nie tyle nie słyszy brzęczenia, ile sam jest jego źródłem. Nabrała przekonania, że Frank przebrał się w kostium ze skóry, a tak naprawdę jest tysiącem much, które chcą ją dopaść.
Niektórzy (Devon) parskali z powątpiewaniem, ale nie przestawali słuchać, ciekawi dalszego ciągu. Pochyliłam się w stronę Thayera. Ja też chciałam wiedzieć, co dalej.
– Frank próbował rozmawiać z Gretą, ale ona nie mogła już znieść jego obecności i tego brzęczenia. Czasami widziała rano przy śniadaniu, jak z ucha wyłazi mu mucha, a on nie zwracał na to najmniejszej uwagi. W nocy nie mogła zasnąć, bo wyobrażała sobie muchy, które wyfruwają z otwartych ust Franka.
Thayer otworzył usta najszerzej, jak mógł. Oczywiście nie wyleciały z nich żadne muchy, ale on i tak patrzył na nas znacząco. Poczułam, jak Saundra kurczy się tuż obok. Kiedy Thayer zamknął głośno usta, parę osób aż podskoczyło.
– Greta nie mogła już tego znieść. Któregoś dnia wzięła tasak i uderzyła nim Franka w szyję.
Saundra głośno sapnęła.
– Chciała uwolnić muchy, ale zabiła Franka. A kiedy Greta zobaczyła, że nie ma żadnych much, wtedy skończyła ze sobą. Jednak najstraszniejsze w tej całej historii jest to, że oboje – Thayer otworzył szeroko oczy i zniżył głos do szeptu – głosowali na republikanów.
Parsknęłam śmiechem, ale najwyraźniej nie rozbawiło to nikogo poza mną.
– Dobra, to był żart. Ale reszta to szczera prawda! – dodał Thayer. – Ich ciała odnaleziono dopiero po tygodniu. Sąsiedzi usłyszeli narastające, coraz głośniejsze brzęczenie. Ktoś zadzwonił na policję. A kiedy policjanci wyważyli drzwi i weszli do środka, zgadnijcie, co zobaczyli? – Tu nastąpiła dramatyczna przerwa. – Muchy! Setki, tysiące much panoszyło się w całym domu. No i oczywiście były dwa ciała.
– Zmyślasz – rzuciła jakaś dziewczyna, ale chłopak obok niej uderzył otwartą dłonią w szyję i zadrżał.
– No dobra, ale jak gadać z tymi umarlakami? – spytała Lux. – Nie powinniśmy mieć jakiejś planszy albo czegoś takiego?
Po chwili odezwała się inna dziewczyna, Sienna Cośtam:
– Brałam kiedyś udział w seansach spirytystycznych. Wiem, co robić. – Zaraz też wyprostowała się sztywno i podała swoim sąsiadom ręce.
Nie wiedziałam, czy bardziej ją podziwiać, czy się jej bać. Naprawdę w seansach? Wielu? Nie miałam jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo dziewczyna obok złapała mnie za rękę.
– Dobrze, dobrze – powiedział rozbawiony Thayer. – I co dalej?
– Musimy oczyścić głowy z myśli, ale jednocześnie otworzyć nasz umysł i dusze na to wszystko, czego może nam dostarczyć wszechświat – ciągnęła Sienna tonem guru od wellnessu z Youtuba. Uniosła brodę do zdezelowanego żyrandola na suficie i wzięła głęboki oddech. – Greto, przychodzimy do ciebie z miłością i troską w sercu. Twoje życie zakończyło się młodo i do tego... brutalnie. To boli i... w ogóle. Wiemy też o tej sprawie z Frankiem, ale moim zdaniem kobiety są słabsze i trzeba im wierzyć. Poza tym w i e m, że drażnił się z tobą i specjalnie bzyczał. Jesteśmy tu, żeby się z tobą spotkać, kochamy cię, więc daj znak, jeśli nas słyszysz.
Miałam otwarte serce i umysł i tak dalej, ale też głęboką zmarszczkę na czole między brwiami. Jeśli idzie o Gretę, byłam pewna jednej rzeczy: że jest ona zmyśloną postacią ze zmyślonej opowieści. Wydawało się jednak, że tylko ja jedna mam z tym problem.
Wszyscy dokoła pozamykali oczy, a w ciszy słychać było tylko przytłumione oddechy tych, który próbowali być jak najciszej. Greta nie dała jednak żadnego znaku. A mimo to czekaliśmy, jak się wydawało, o wiele za długo. Pomyślałam, że dobrze by się było wymknąć, ale nie chciałam przerywać ogólnego transu. Z całą pewnością nie o to chodziło Saundrze, gdy mówiła, że powinnam znaleźć swoją grupę. Na szczęście ktoś inny też miał już dosyć.
– Dobra, najwyższy czas...
Przerwało mu dudnienie. Parę osób uniosło głowy i spojrzało na sufit. Odgłos był wyraźny i na tyle silny, że poruszył kryształkami żyrandola, tak że zadźwięczały, jakby to była wietrzna weranda gdzieś w Karolinie Północnej, a nie opuszczony dom w Williamsburgu.
– Czy ktoś tam jest? – rozległo się syknięcie.
– To Gretaaaa – rzucił Thayer, upiornie przeciągając imię.
– Czy to ty, Greto? – spytała Sienna. – Uderz raz na tak i dwa razy na nie.
Wszyscy nasłuchiwali. Po chwili dobiegło do nas jedno uderzenie.
– Czy wszystko w porządku, Greto? – spytała Sienna.
Znowu uderzenie. A następnie, tuż po tym, jak na twarzy Sienny pojawił się lekki uśmiech, kolejne. Dwa uderzenia.
– Nie, coś ją gnębi – szepnęła Saundra.
W pełnej niepokoju ciszy patrzyliśmy na siebie nawzajem, chcąc sprawdzić, kto się boi i kto wierzy w Gretę.
– Jak możemy ci pomóc, Greto? – spytała Sienna.
– To nie jest pytanie na tak lub nie. Jak ma odpowiedzieć? – Lux przewróciła oczami.
Wtem z góry dobiegło kilka dźwięków. Nie były to kolejne uderzenia, ale miarowy odgłos, jakby po podłodze toczyła się kula do kręgli. Ze stiukowego sufitu posypał się pył. A potem nagle zaczęły dziać się inne rzeczy. Stukanie, odgłosy turlania dochodziły już nie tylko z góry, ale i z boków, jakby dom budził się do życia. Zgasły świece i usłyszałam przeszywający odgłos tłuczonego szkła. Upadło lustro, a jego odłamki posypały się nam na głowy.
Wszyscy zaczęli krzyczeć, a ich głosy łączyły się z kakofonią dźwięków rozpadającego się domu. Saundra krzyknęła bardziej przejmująco niż inni, zerwała się i pociągnęła mnie tak mocno, że się poślizgnęłam na odłamkach na podłodze. Odgłosy ludzi szamoczących się w ciemności mieszały się jakby z rykami grzmotów dobiegającymi z góry i z boków. A potem przerodziły się one w coś innego.
Dochodzącego z bliska.
Rój.
Brzęczący.
Jakby nadciągały setki tysięcy much.
Wrzaski się nasiliły. Szczególnie głośno krzyczała jedna osoba: „Zabierzcie je! Zabierzcie je ode mnie!”.
Nagle zamigotały i zapaliły się fluorescencyjne lampy budowlane, oświetlając tak odmienione wnętrze. Ludzie szturmowali drzwi, krzycząc i chcąc się wydostać na zewnątrz. Ale część z nas patrzyła na Lux, która w ataku paniki szarpała swoje piękne blond włosy i błagała, żeby ktoś pomógł jej się pozbyć tych wszystkich much.
Ale w środku nie było żadnych much. W świetle wszyscy zamarli, a ja kątem oka zauważyłam jeszcze kogoś, kto nie uległ panice. Jego kręcone włosy były w całkowitym porządku, a okulary w grubej oprawie tkwiły pewnie na nosie. Zauważyłam, że wyłączył przenośny głośnik i włożył go do kieszeni spodni. Brzęczenie urwało się jak nożem uciął.
Zacisnęłam wargi. Musiałam walczyć z sobą, żeby go nie wydać. Inni przeklinali i z trudem łapali oddech, ale we mnie narastało coś jeszcze. I w końcu musiałam to zrobić.
Zaczęłam się śmiać. Głośno. Tak głośno, że wszyscy zaczęli się na mnie gapić. To j a byłam najdziwniejsza w tym rzekomo nawiedzonym domu.
Lux spojrzała mi w oczy. Z trudem oddychała, a w dłoniach trzymała niczym smutne bukiety kępy blond włosów. Najpierw pomyślałam, że to jej własne, ale potem dostrzegłam klipsy. To były dopinki.
– To przez ciebie! – wskazała na mnie, jakbym pozbawiła ją włosów.
Potrząsnęłam głową i chociaż próbowałam zachować powagę, ciągle chichotałam.
– To był twój głupi dowcip!
Rozejrzałam się, ale nie dostrzegłam chłopaka z głośnikiem. Zmył się, nie chcąc nawet zobaczyć, jak Lux rozrywa mnie na strzępy. Inni byli jednak tego bardzo ciekawi.
Z gardła Lux wydobyło się warczenie, a potem rzuciła dopinki na podłogę.
– Pośmiej się jeszcze, bo jesteś skończona w naszej szkole! – Obróciła się na pięcie i wyszła z domu.
Przestałam się śmiać. Kiedy spojrzałam na Saundrę, zauważyłam, że jej twarz wykrzywił grymas. Czekałam, aż powie coś na pocieszenie, jak wtedy, kiedy przekonywała mnie, że będę się dobrze bawić i znajdę grupę znajomych. Ale ona powiedziała tylko:
– No to klops.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------