Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Krzycz do woli - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,90

Krzycz do woli - ebook

Prawdziwa historia, która nigdy nie miała ujrzeć światła dziennego

Pewnego wrześniowego popołudnia ośmioletnia Ola nie wraca ze szkoły do domu. Rodzice dziewczynki, przerażeni zniknięciem córki, zaczynają poszukiwania. Po kilku godzinach bezowocnej akcji sprawę przejmuje policja. Śledztwo okazuje się wyjątkowo trudne. Trop wskazuje na porwanie, jednak organy ścigania pozostają zupełnie bezradne i nie są w stanie namierzyć sprawców. Zlecenie przyjmuje prywatny detektyw, który odkrywa zaskakujące fakty i niespodziewanie zmienia bieg wydarzeń.

Dlaczego Ola zniknęła? Co spotkało dziewczynkę? Jak skończyła się akcja poszukiwawcza? Czy ktoś mógł zapobiec tragedii?

W swojej najnowszej książce Paweł Cwynar zabiera czytelnika do przestępczego świata, pełnego tajemnic i brutalnych rozgrywek, który rządzi się swoimi prawami. Były gangster, recydywista, szef grupy zbrojnej, więzień ze statusem „N” – szczególnie niebezpieczny, doskonale znający kulisy półświatka, z wielką dokładnością relacjonuje tragiczną sprawę zaginięcia Oli, opowiada historię niezwykle hermetycznego gangu Samuraja, który terroryzował część Polski, a także odsłania sekrety mafii i i więziennej subkultury GiT-ów, klawiszy, zeksów, kajdaniarzy…

Tej historii nie zapomni żaden z czytelników!

Paweł Cwynar – urodził się w 1972 roku w Legnicy. Były gangster i wielokrotny recydywista o burzliwym życiorysie, który w pewnym momencie swojego życia postawił wszystko na jedną kartę i wygrał. Obecnie pisarz i autor bestsellerowych książek, m.in. Wysłuchaj mnie, proszę, wolontariusz i społecznik. Mieszka i pracuje w Warszawie.

Paweł Cwynar widział w swoim życiu rzeczy, których żaden z czytelników nie chciałby zobaczyć. Ani tym bardziej ich doświadczyć. Wielu natomiast chciałoby o nich wiedzieć. I właśnie dla tych jest ta książka. To trzymająca w napięciu, wielowątkowa opowieść o gangsterskim życiu i odkupieniu. Pełna historii tak niewiarygodnych, że jakby zmyślonych. A jednak wydarzyły się naprawdę.

Marcin Klimkowski, dziennikarz Radia 357 i „Wprost”, autor wywiadu rzeki z Pawłem Cwynarem Biskup. Nawrócony gangster

Cwynar na wysokim C! Ma pod kontrolą każdy element fabuły, genialnie miesza wątki i wyprowadza je na nieoczekiwane ścieżki, nie gubiąc przy tym realizmu. Dba o utrzymanie klimatu przy zawrotnym tempie akcji, a w nieistotnych z pozoru szczegółach ukrywa głębokie znaczenie. To książka z niegasnącą nadzieją w tle… Nie czytałem jeszcze czegoś tak dobrego.

dr Krzysztof A. Wąsowski, adwokat, autor publikacji naukowych

Porwanie dla okupu, szokujący bieg zdarzeń, agresja, przemoc, a w tym wszystkim honor półświatka przestępczego. Kat wydaje się bardziej cierpieć od ofiary, bo zło wyniszcza jego pierwszego. Czy światło może tu dotrzeć? I kto je wymodli?

dr Magdalena Chudzicka, doktor sztuki, redaktorka, autorka

W 1999 roku na imprezie poznałem Apacza, gangstera i złodzieja ludzi. Szybko złapaliśmy wspólny język. Wszyscy z poręczenia, piętrowa recydywa, sprawdzeni w niejednym boju. To, o czym opowiedział mi wtedy Apacz, nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia, było jednak tak niewiarygodne, że zapadło mi głęboko w pamięć. Minęło ponad dwadzieścia lat. Apacz kilka lat temu strzelił sobie w pecynę. Ja jestem innym człowiekiem. Odnalazłem w sobie pasję pisarską, która tliła się we mnie od dziecka, i uznałem, że opiszę tę historię. Mimo że przeżyłem dużo mocniejsze od niej, to żadna z nich nie była aż tak niewiarygodna.

Fragment

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67530-34-7
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRELUDIUM

Grill powoli dogasał, nad Wrocławiem świtało, ale biesiadnikom siedzącym wokół w małych grupkach nie chciało się spać. Pobudzeni alkoholem i kokainą, rozmawiali przyciszonymi z przyzwyczajenia głosami, co jakiś czas dyskretnie się rozglądając, mimo że ogród willi, w którym ucztowali, był duży, okolony wysokim murem i żywopłotem. Każdy z nich był ostrożny, lata praktyki…

Właśnie tam w 1999 roku na imprezie, którą zorganizował mój kolunio Sandacz z okazji swojej wyklepki z puchy po zajechaniu osiemnastaka, gdzie gibał za głowę, poznałem Apacza. Byliśmy w dobrze przeselekcjonowanym gronie. Wszyscy z poręczenia, piętrowa recydywa, sprawdzeni w niejednym boju. Dlatego rozmawialiśmy swobodniej.

Apacza „Zabaniaka” wszyscy kumali. Chłopak z nabojki, gangster, złodziej ludzi. Szybko złapaliśmy wspólny język. Ja też byłem recedesem. Choć młodym, to już z zajechaną niechudą pajdą.

Zacząłem w 1989 roku. Miałem wtedy szesnaście lat i trafiłem do kajdanowa, a w roku 1990 do puchy. Miałem siedemnaście lat i od razu na recydywę. Potem dorobiłem się kilkunastu lat, w tym zaliczyłem rok enek za usiłowanie brawurowej ucieczki z sądu z własnoręcznie wykonaną atrapą pistoletu i rok izolatek, gdzie CBŚ chciało mnie złamać, bym poszedł na współpracę. Wyszedłem z opresji z fasonem. Przyjąłem na klatę, co mi się należało. Byłem swojak, który z mocnymi poręczeniami odważnie wchodził w świat gangsterki.

To, o czym opowiedział mi wtedy Apacz, nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia, było jednak tak niewiarygodne, że zapadło mi głęboko w pamięć.

Minęło ponad dwadzieścia lat. Apacz kilka lat temu strzelił sobie w pecynę. Ja jestem innym człowiekiem. Odnalazłem w sobie pasję pisarską, która tliła się we mnie od dziecka, i uznałem, że opiszę tę historię. Mimo że przeżyłem dużo mocniejsze od niej, to żadna z nich nie była aż tak niewiarygodna.STARZEC I CHŁOPIEC

– Dlaczego jesteś smutny, chłopcze? – powiedział do siedzącego obok na ławce dwunastolatka niechlujnie ubrany starzec o długich siwych włosach i takiejże brodzie.

Ten zmierzył go nieufnie przymrużonymi od słońca oczami.

– A niby dlaczego mam ci powiedzieć? – zapytał z dziecięcą prostotą.

– Zobacz, jaką mamy dziś piękną pogodę. – Starzec rozejrzał się wokół. – Rzadko we wrześniu słońce świeci tak mocno. Siedzimy w spokojnym miejscu otoczonym zielenią. Ptaki pięknie świergoczą. Ludzie zdają się radośni. O, zobacz! – Wskazał ręką w kierunku szkoły. – Chłopcy tacy jak ty biegną po lekcjach do domu. Niebo jest czyste i błękitne. Czasami ociera sobie pot z czoła lekkimi chmurkami. Widać, że daje z siebie wszystko, żebyśmy mogli czuć się tutaj dobrze. A ty siedzisz taki posępny.

– No i co?

– Domyślam się, że masz jakąś tajemnicę, która cię gniecie. Ale pomyśl. Nie znasz mnie ani ja nie znam ciebie. Możesz mi powiedzieć, co cię boli, a ja być może ci pomogę. Możesz zyskać, a ja nic nie stracę. Więc to byłby raczej dobry interes, nie uważasz?

– Interes? – spytał wciąż nieufny chłopiec.

– Tak.

Po dłuższej chwili milczenia ponownie spojrzał na starca. Tym razem przyjrzał mu się z większą uwagą. Tak jakby chciał ocenić, czy mężczyzna będzie godnym powiernikiem jego tajemnicy. Rozejrzał się dookoła, podniósł patyk z ziemi i oskubując z niego korę, powiedział pośpiesznie:

– Dziewczyna mnie zostawiła.

Dłuższe milczenie starca wprawiło go w zakłopotanie. Zapytał:

– E, słyszysz?

– Tak, słyszę – spokojnie odpowiedział starzec, po czym rzucił nienażartym gołębiom ostatnie okruchy chleba. Otrzepał dłonie i spojrzał na młokosa. Tamten odwrócił się zawstydzony.

– Dziewczyna, powiadasz. Ładna?

– No, bardzo ładna… – rzucił z lekkim ożywieniem.

– A mądra?

– Jasne, że mądra, najmądrzejsza chyba w całej szkole!

– Długo się przyjaźniliście?

– Niedługo. Kilka tygodni.

– A kochałeś ją?

Tutaj chłopak jakby się zaciął. Podrapał się po głowie. Widocznie nie był jeszcze na tyle dorosły, by otwarcie mówić o uczuciach. Albo właśnie był na tyle dorosły, by wstydzić się o nich mówić.

– No, jest bardzo dobra i bardzo ją lubię – wyjąkał nieśmiało.

Starzec wyjął z wewnętrznej kieszeni wiekowego płaszczyka grzebień. Starannie przeczesał długie włosy, jakby zaraz miał wyjść z domu lub wejść do filharmonii. Schował grzebyk do kieszeni. Spojrzał na chłopca.

– Więc wygląda na to, że kompletnie nie masz powodu do smutku.

– Dlaczego?! – zapytał zaskoczony.

– Spotkałeś w swoim życiu wspaniałą dziewczynę. Piękną i dobrą. I bardzo ją lubisz. Jest jednak coś takiego jak przeznaczenie. Wiesz, co to jest?

– No, chyba wiem…

– Właśnie. Bóg każdego stworzył dla kogoś. I ją, i ciebie, i mnie. Ona podarowała ci kilka niezapomnianych tygodni swojego życia, które najprawdopodobniej zostaną ci w pamięci do końca twoich dni. To tak jak z pyszną czekoladą. Jesz ją ze smakiem, oblizując palce i usta. I kiedy przychodzi koniec, łapczywie pochłaniasz ostatnią kostkę. Jest ci smutno, że się skończyła, ale tylko przez chwilę. Powiedz, czy jesteś zadowolony po zjedzeniu pysznej czekolady, czy jesteś smutny, że się skończyła?

– No, w sumie to jestem zadowolony.

– Pomyśl teraz, jak to by było, gdybyś musiał jeść czekoladę całe życie. Już po kilku tabliczkach by cię zemdliło. Nawet jakby to była najlepsza czekolada na świecie.

– Ale co to ma wspólnego z Basią?

– To, że Basia znajdzie sobie kogoś jej przeznaczonego, kogoś, kto sam będzie jak z czekolady, dlatego czekolada go nigdy nie zemdli i będą szczęśliwi. Młodość jest właśnie tym czasem, kiedy ludzie sobie przeznaczeni się odnajdują.

– A ja?

– A ty spotkasz kogoś, kto będzie dla ciebie jak chleb.

– Dlaczego chleb?

– Bo chleb nigdy się nie nudzi. I wtedy ty z tą dziewczyną będziesz szczęśliwy.

– A jak ona nie będzie taka ładna jak Basia?

Starzec się zastanowił.

– To takie dziwne zjawisko, którego sam do końca nie rozumiem. Bywa tak, że spotykamy na swojej drodze kogoś, na kogo nikt nie zwraca uwagi, a nam ta osoba wydaje się najpiękniejsza na świecie. I jesteśmy z nią szczęśliwi do końca życia. I kiedy już jesteś z taką dziewczyną, to choćby przechodziła obok ciebie najpowabniejsza kobieta świata i uśmiechała się zalotnie, trzepocząc rzęsami jak motyle skrzydłami, i choćbyś nawet oniemiał i zrobił krok w jej kierunku, to się zatrzymasz. Poczujesz, że to nie twoja droga. Ale bywa, że człowiek się nie zatrzymuje. Pokonuje go żądza przygody. Zaczyna nowe życie z nową kobietą, i choć na początku jest kolorowo, to po jakimś czasie zaczyna coś zgrzytać. A nawet jeśli długo nic nie zgrzyta, to i tak on czuje, że coś jest nie tak. Czuje się jak kot w przyciasnym pudełku. To jak mały kamyczek w bardzo wygodnym bucie. Zaczynasz się zastanawiać, co nie gra. I nawet jeśli z całych sił odsuwasz od siebie tę myśl, o której tak bardzo chciałeś zapomnieć, to ona wciąż upomina się o swoje prawo… Zrobiłeś błąd. Poszedłeś w poprzek temu, co było ci pisane, i teraz pokutujesz. A jak jesteś zatwardziały, to pokutujesz do końca życia i nie wiesz, co to szczęście, takie prawdziwe, wypite jak najlepszy szampan o północy do dna… Zawsze już towarzyszy ci ten dygot niepewności. A skoro nie jesteś do końca szczęśliwy, to jak możesz obdarować szczęściem innych?

Zapadła cisza. Chłopiec zmarszczył czoło, skupiony na tym, co przed chwilą usłyszał. Wreszcie zapytał:

– No to gdzie mam znaleźć taką dziewczynę, żebym wiedział, że to ona, i żeby nie zgrzytało?

– Zgrzytać może – odpowiedział, uśmiechając się, starzec. Uniósł głowę i spojrzał w niebo, jego zmarszczki się pogłębiły, a oczy zwęziły. Tak jakby myślami sięgał w przeszłość. – A wręcz powinno – dodał. – Bo tylko w trumnie nie zgrzyta, ale i to nic pewnego – roześmiał się. – Najważniejsze, żeby proporcje tego zgrzytania były właściwe. Lepiej sobie wygarnąć nawzajem, a potem się przytulić, niż milczeć i kisić złość w sobie. Miłość to nie ogórki czy kapusta. Taki milczek pewnego dnia zostawia liścik i znika na zawsze. Dlaczego nikt nie odpowiada za zamordowanie miłości? Mężczyzna podejmuje trud, chłopaczek ucieka. Taka różnica.

– To gdzie mam znaleźć taką, żeby było dobrze? – ponowił pytanie nieco poirytowany chłopiec.

– Nigdzie…

– Jak to nigdzie?! – spojrzał zdziwiony.

– Nigdzie nie znajdziesz, ponieważ ona na pewno kiedyś sama stanie na twojej drodze, a wtedy…

– Co wtedy?! – pytał z coraz większą niecierpliwością.

– Wtedy po prostu musisz spojrzeć w jej oczy i wyczytasz w nich, że to właśnie ona. Będziesz to wiedział, obiecuję. Co nie znaczy, że nie trzeba się wzajemnie poznać…

– Ale jak ja mam to wyczytać?!

– Tego to ja już nie wiem…

– Jak to nie wiesz?!

– Tak po prostu. Nie wiem.

Chłopiec kopnął kamyk leżący koło ławki.

– Mogę o coś zapytać?

– Śmiało.

– A ty rozpoznałeś…? No wiesz, tę swoją…

– Nie, nie było mi dane…

– Jak to? Przecież mówiłeś, że każdy kogoś rozpozna!

– No tak – odpowiedział ze spokojem.

– To dlaczego ty nikogo nie rozpoznałeś? – Spojrzał chytrze na starca.

– Bo to inni rozpoznawali mnie.

– Taaak? Przecież jesteś obdarty i nic nie masz!

– Tak, jestem biedny i nic nie mam – powtórzył, lekko się uśmiechając.

– I zawsze tak było?

– Tak, nigdy nie byłem bogaty.

– No to kogo inni mogli w tobie rozpoznać, skoro jesteś biedny i nic nie masz, i nie miałeś?

– Siebie…

– Co? Jak to siebie?! – dopytywał coraz bardziej zdziwiony.

– Widzisz, każdy człowiek spotyka kiedyś na swojej drodze ludzką krzywdę. Wtedy jego zachowanie zawsze jest jakąś odpowiedzią. Można pomóc albo udać, że się nie widzi, albo jeszcze inaczej: niczego nie udawać, tylko po prostu zlekceważyć i nawet nie widzieć w tym nic złego. Dzięki temu poznajesz siebie, choć nie zawsze siebie akceptujesz takim, jaki jesteś, ale to już inna historia. Są ludzie, którzy dokonali takiego mordu na swoim sumieniu, że ono już od dawna nie rozróżnia, co jest dobre, a co złe.

Chłopiec przyglądał się swojemu rozmówcy zdezorientowany.

– Co tak zamilkłeś? – zapytał starzec.

– Bo tak jakoś pieprzysz, że nic nie rozumiem.

– Pieprzę? Nieładnie tak mówić.

– Pani Kwiatkowska też tak w kółko powtarza.

– Co powtarza?

– Że nieładnie.

– A kim jest pani Kwiatkowska?

– Uczy mnie matmy. Nasza wychowawczyni. Nie lubię jej. No i przecież jestem po lekcjach. W domu ojciec do matki cały czas tak mówi. Nie ma w tym nic złego – wzruszył ramionami.

– Jest w tym złe.

– Jakie złe, skoro nic się nie dzieje? Pokrzyczą, pokrzyczą i przechodzi – powiedział, odrzucając oskubany z kory patyk.

– Zawsze się dzieje, tylko nie zawsze od razu. Obelgi są gorsze niż błoto. Błoto zmyjesz, a słowa przenikają przez skórę i osiadają na sercu.

– Co to znaczy „obelgi”?

– To takie słowa, które ranią. Sprawiają, że serce płacze.

– Aha. – Spojrzał na starca z powagą odkrywcy.

Mężczyzna wstał z ławki, płosząc gołębie, które wzbiły się w powietrze. Ku zdziwieniu chłopca spod ławki wygramolił się szpetny kundel. Czarno-biały, gdzieniegdzie wyliniały, z łatą na oku. Pasowali do siebie, wyglądali podobnie nędznie. Kundel otrzepał się z liści i spojrzał na pana. Ten sięgnął do kieszeni płaszcza i zaskakując chłopaka, wyjął z niej wyborną czekoladę Wedla z orzechami.

– Masz.

– Nie, ja już jadłem – odmówił skrępowany.

– Bierz, jak daję, bo będę zły. – Mrugnął.

Chłopiec wziął czekoladę i odwdzięczył się nieśmiałym uśmiechem. Starzec poklepał go po ramieniu, mówiąc na odchodnym:

– Nic się nie martw. Kiedyś to wszystko zrozumiesz. Nieważne, czy jesteś młody, czy stary jak ja. Ważne, żeby dorosnąć.

W tym samym momencie nieopodal zatrzymał się srebrny lexus. Z samochodu wysiadła przystojna, zadbana kobieta. Rozejrzała się. Chłopiec pomachał ręką, chwycił plecak, zerwał się z ławki i pobiegł w jej kierunku.

– Mamo! – krzyknął, ponieważ kobieta wciąż się rozglądała.

Przytulili się i wsiedli do samochodu. Chłopiec zajął się rozwijaniem czekolady i nawet nie zauważył starca, którego właśnie mijali. Kobieta rzuciła zaniepokojone spojrzenie na mężczyznę o wyglądzie bezdomnego alkoholika.

– Czego ten żebrak chciał od ciebie? – zapytała tonem, w którym pobrzmiewały niepokój i subtelna pogarda. – Kto to? – Wskazała kiwnięciem podbródka.

– A nikt. To Dziadyga.

– Dziadyga? – Uniosła brew.

– Taka ksywa. Wszyscy tak na niego wołają. Przychodzi tu czasami pod szkołę, bo dzieciaki mu zostawiają kanapki, których nie dojadły.

– Gadał coś?

– No, gadał.

– A o czym? – Przyhamowała, rozglądając się na skrzyżowaniu.

– On gada takie rzeczy, że go nikt nie rozumie – odpowiedział, łamiąc solidny kawałek czekolady.

– Ale nic złego nie mówi, co? – Rzuciła, przenikliwe spojrzenie na syna.

– Nieee, nic złego, nauczycielka od polaka już z nim kiedyś gadała i powiedziała, że on jest niegroźny.

– No to dobrze – powiedziała uspokojona i nagle wybuchła: – Patrz, co ty robisz! Całą tapicerkę zafajdasz tą czekoladą! Jesz jak świnia! Weź chusteczki! Skaranie boskie mam z tym gówniarzem!WITOLD

Następnego dnia sprawa zaginięcia została przydzielona doświadczonemu inspektorowi Witoldowi Borowemu. Opatrzył ją adnotacją PILNE i sztab policyjnych ekspertów żwawo ruszył do żmudnej pracy.

Założenie teczki zaginionej, ustalenie kodu DNA, wywiad, sprawdzenie monitoringów, przesłuchanie świadków, zwłaszcza tych, którzy mieli z Olą kontakt jako ostatni lub mogli widzieć dziewczynkę. Ustalanie prawdopodobnej przyczyny zaginięcia. Koordynowanie wszystkich służb biorących udział w akcji poszukiwawczej. Borowy wiedział, co ma robić, i robił to rzetelnie.

W stutysięcznym mieście sprawa zaginięcia rozniosła się lotem błyskawicy. Wszystkie media prześcigały się w obwieszczaniu sensacji. Upubliczniono zdjęcia Oli, a jej rodzicom przydzielono psychologa.

Przez dwa dni w mieście wrzało. Zwłaszcza mieszkańcy dzielnicy Tarninów byli podenerwowani, spoglądali na siebie podejrzliwie, bo stawiano na wersję porwania.

– Przecież tego nie zrobił obcy – szeptali. – Ten ktoś znał ulice, znał dzielnicę, wiedział, kiedy i którędy dzieci wracają ze szkoły…

Spacerowicze z psami wypatrywali samochodów z obcymi tablicami rejestracyjnymi, zwracali uwagę na zakapturzonych młodzieńców. Każda obca twarz wzbudzała zainteresowanie. Atmosfera zgęstniała, mniej młodzieży kręciło się wieczorami. Ludzie siedząc w domach, starali się przypomnieć sobie, czy ktoś nie widział czegoś lub kogoś podejrzanego. Mała dziewczynka nie mogła zniknąć niezauważona w środku miasta w biały dzień. Ktoś musiał coś widzieć. Prawdopodobniej ktoś miał jakąś wiedzę, ale nie zdawał sobie z tego sprawy. A może nie chciał ujawnić prawdy?!

Strach, podsycany ludzkimi domysłami, przechadzał się po mieście jak bezkarny przestępca. Starsze panie wystawały w oknach dłużej niż zwykle. Policja otrzymywała mnóstwo sygnałów, które starała się jak najszybciej weryfikować. Puste tropy, sinusoida nadziei i zawodu falowała na przemian.

Po dwóch dniach postanowiono przerwać akcję poszukiwawczą, w którą byli zaangażowani strażacy, wojsko, sąsiedzi. Razem prawie dwieście osób. Wciąż przesłuchiwano świadków, a policja postanowiła skupić się na analizowaniu materiałów i sygnałów, których było bardzo dużo. Niestety bez rezultatu. Wyczerpanie dawało się we znaki, rozgorączkowanie ludzi zaangażowanych w bezpośrednią akcję z czasem przeradzało się w zniechęcenie.

Atmosfera w domu stawała się nie do zniesienia. Jacek wychodził i kręcił się bez wyraźnego celu. Przychodził tylko przespać się chwilę, zjeść – i to nie za wiele. Wymieniał baterie w latarce, podładowywał telefon i ruszał ponownie zaglądać do studzienek kanalizacyjnych, wszelkich zakamarków i ciemnych miejsc. Jedynie Janina była ich łącznikiem, starała się, żeby wszystko właściwie funkcjonowało. Ela nie odchodziła od okna. Wpatrywała się tępo w podwórko. Teściowa przejęła wszystkie obowiązki Eli, łącznie z gotowaniem. Zresztą i tak nikt nie chciał jeść.

– Trzeci dzień, jak nic nie zjadła. Idź i porozmawiaj z nią, przecież to twoja żona – szeptała do Jacka mama.

– Ale co mam jej powiedzieć?! Mam się płaszczyć czy narzucać?! Sama słyszałaś, co do mnie mówiła… Teraz to ja jestem wszystkiemu winny, bo zaproponowałem, żeby Ola sama wracała.

– Przecież tak było, przyznaj.

– Ale ja się nie zapieram, tylko że inne dzieci też same wracają i co? Nic! – mówił z wyrzutem.

Odpowiadało mu milczenie. Cięższe niż słowa.

Nie golił się i nie przebierał od trzech dni. Blady z niewyspania, z podkrążonymi oczami, mocniej zarysowanymi zmarszczkami i zapadniętymi policzkami. Widać było, że toczy trudną walkę. Ale nie to było najgorsze. Najgorsze było to, co się działo z Elą i z ich małżeństwem. Jadła, piła i spała bardzo mało. Wyglądała fatalnie. Rozmowy z psychologiem, który zdiagnozował u niej postawę wycofania, nie pomagały.

– Za ile będzie ta pomidorówka? – zapytał matkę siedzący przy kuchennym stole Jacek.

– Zaraz skończę, tylko zabielę. Ale kto to będzie jadł?

– Mamo – ściszył głos. – Weź do miseczki trochę i idź do pokoju, spróbuj ją nakarmić. Ja jej nie będę się pokazywał na oczy, a najlepiej to pójdę, pokręcę się koło szkoły, może kogoś spotkam, bo tutaj zwariuję.

– To idź, tylko nie bądź długo, przyjdź i zjedz, bo taka głodówka niczemu nie służy. Musisz być twardy, w końcu jesteś mężczyzną. Ona musi mieć w tobie oparcie, słyszysz?

– Słyszę, słyszę… – Machnął ręką i wyszedł, po cichu zamykając drzwi.

*

W pokoju 216 Komendy Miejskiej Policji w Legnicy w sekcji dochodzeniowej urzędował inspektor Witold Borowy, wysoki, czterdziestodwuletni mężczyzna o blond włosach, jasnej karnacji upstrzonej piegami i błękitnych, szeroko rozstawionych oczach. Wszystko to nadawało mu nieco aryjski wygląd. Prywatnie – mąż i ojciec dwóch córeczek w wieku dwunastu i czternastu lat. Dał się poznać jako sprawny organizator z upodobaniem do szczegółowej analizy nawet najmniejszych poszlak. Góra dobrze wiedziała, komu przydzielić tę sprawę.

Witek lubił grę w szachy i z pasją czytał książki. Ponoć nawet coś tam pisał do szuflady. Jednak to były tylko plotki, sam nikomu się tym nie chwalił. Był raczej skromnym człowiekiem z zasadniczym podejściem do służby. Mało towarzyski, zawsze poważny, mało popularny jako towarzysz zakrapianych spotkań, których zresztą unikał. Mimo to – a może właśnie dlatego – wszyscy go szanowali.

W pokoju atmosfera była napięta do granic możliwości. Każdy był zdenerwowany podkręconym do maksimum tempem pracy, niewyspany i zmęczony presją przełożonych i mediów. Zaginięcie małej dziewczynki budziło u pismaków – zwłaszcza podlejszych tytułów – niskie instynkty poszukiwania sensacji. Niby współczuli i chcieli pomóc, ale podsycali atmosferę domysłów, by podnieść nakład. To, co w dużym mieście gubiło się w masie nowinek i afer, w małym nie przechodziło bez echa.

– Witek, miałem telefon ze szkoły, do której uczęszczała poszukiwana – powiedział, oparłszy się o biurko, starszy aspirant Rafał Wójcik, również przydzielony do tej sprawy. Był to młody człowiek o ospałej twarzy, ale przenikliwym spojrzeniu. Potrafił z zachowania człowieka trafnie wywnioskować, czy ten mataczy, czy mówi szczerą prawdę. Intuicja rzadko go zawodziła, a to w tym zawodzie było nieocenioną zaletą.

Podczas prowadzonych przesłuchań z wirtuozerią usypiał czujność podejrzanego monotonnymi, zdawkowymi pytaniami, sprowadzał przesłuchanie niemal do przyjacielskiej pogawędki, a w tym samym czasie wkłuwał się w przesłuchiwanego swoim wariograficznym spojrzeniem bezboleśnie niczym komar i smażył go na małym ogniu. Skrupulatnie w pamięci notując najdrobniejsze nieścisłości, pozwalał, by w tym przypadku niczego niepodejrzewająca ofiara pogrążała się stopniowo. Na koniec zadawał kilka szybkich, celnych pytań. Nim krętacz się połapał, w czym gra, już był zaszachowany.

– Monitoringi już przejrzałeś? – zapytał Witold młodszego kolegę.

– Jeszcze nie wszystkie, został ten ze sklepu na rogu Jaworzyńskiej.

Spojrzał na zegarek, wskazywał czternastą dwadzieścia pięć.

– Jedź do tej szkoły i zobacz, o co chodzi. Zresztą niedługo skończą się lekcje, to będziesz akurat. A monitoring niech przejrzy technik, tak żebyśmy to koniecznie dzisiaj załatwili, bo jak stary będzie pytał, to muszę mu powiedzieć, co już mamy odfajkowane. Co robi Tomek?

– Poszedł do kadr, bo dzwonili, że muszą uzupełnić coś w papierach i coś tam miał im donieść. Zaraz będzie – powiedział Rafał, podkasując rękawy swojej błękitnej koszuli w kratkę.

– Teraz nam kadry głowę zawracają! Pogoń go trochę i jedźcie razem, tylko na jednej nodze! Żebyś jeszcze dzisiaj zdał raport.

Kiedy Rafał wyszedł, Witek otworzył szufladę biurka, wyjął tabletki na zgagę, które łykał jak dropsy. Nerwy i refluks to fatalne połączenie, którego nabawił się jeszcze za młodu, kiedy z pasją grał w piłkę ręczną. Zbyt poważnie traktował ten sport i to, co miało być rozrywką, stało się udręką. Reszty dopełnił stres towarzyszący pracy policjanta.

*

Pod szkołę numer 10 podjechał nieoznakowany policyjny polonez.

– Witek się wkurzył, że łazisz gdzieś po kadrach – powiedział Rafał do aspiranta Tomasza Tłuszcza.

– Wkurzył, wkurzył… Każdy się na każdego wkurza, a w czym to pomaga? Poszedłem, bo musiałem. No dobra, po co tu przyjechaliśmy? – zapytał parkującego starszego aspiranta Rafała.

– Dzwoniła dyrektorka szkoły, że mają jakieś zdjęcie. W sumie nie za bardzo wiem, o co chodzi, zaraz się dowiemy.

– Dzień dobry, my z policji do pani dyrektor – powiedział Rafał, gdy stanęli w drzwiach dyżurki.

– Jest u siebie w gabinecie. Prosto i na lewo, drugie drzwi – powiedział bez emocji woźny w szarym fartuchu i berecie, jak przystało na zawodowego woźnego.

Zapukali i weszli.

– Dzień dobry, jesteśmy z policji. Dzwoniła pani do nas – powiedział Rafał, wchodząc do gabinetu dyrektorki.

– Tak, proszę – odpowiedziała korpulentna blondynka o okrągłej, niewielkiej twarzy, w wieku około pięćdziesięciu lat, z fryzurą tak bujnie wymodelowaną w piętrowy kok, iż ciężko było odróżnić, czy włosy są naturalne, czy założyła perukę.

Policjanci weszli niepewnie. Być może odżyły w nich wspomnienia lat szkolnych, które zawsze wymuszają respekt przed gabinetem dyrektorskim. Pokój był urządzony jak większość mu podobnych. Ściany były podparte przez gabloty, na których stały różnego rodzaju trofea, puchary, statuetki – niczym rzeźby na attyce watykańskiej przy placu św. Piotra. We wnętrzu gablot poukładano książki o ozdobnych grzbietach, których prawdopodobnie nikt nawet nie dotykał. Na ścianach wisiały pozbawione wyrazu fotografie, które zapewne przedstawiały byłą kadrę zarządzającą.

Buty wchodzących zatonęły w miękkim dywanie Sierpińskiego w formie kwadratu, rozłożonym na środku.

– Wiesława Pawicka, miło mi – powiedziała, spoglądając na nich znad okularów. – Proszę, niech panowie siadają.

Dyrektorka nie spuszczała z nich oczu do momentu, aż usiedli. Wtedy dopiero się uśmiechnęła.

– Napiją się panowie czegoś?

– Nie, dziękujemy, już wypiliśmy od rana hektolitry kawy – odpowiedział starszy aspirant Rafał, uśmiechając się lekko, by rozluźnić atmosferę.

Solidny policyjny notes Rafała wzbudził jej zaufanie. Chętnie zobaczyłaby jeszcze charakter pisma, który z pewnością wiele by jej powiedział. Takie skrzywienie zawodowe.

Odłożyła pióro Pelikan, którym wypełniała dokumenty, po czym zwróciła się do policjantów:

– W klasie drugiej B, do której chodzi Ola Franczak, doszło do pewnego zajścia, które zwróciło uwagę nauczycielki Ireny Nowickiej. Otóż podczas lekcji pokłóciły się dwie dziewczynki. Jedna z nich zabrała drugiej zdjęcie. Było przedarte na cztery części. Proszę. – Położyła przed policjantem kawałki fotografii, którą ten złożył w całość niczym puzzle. – Otóż na tym zdjęciu jest uwieczniona Kasia Motyka, jedna z dwóch skłóconych uczennic. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie kilka drobnych szczegółów.

Wstała z fotela, przy okazji ujawniając swój niski wzrost. Fantazyjny kok wizualnie dodawał jej centymetrów, dlatego najprawdopodobniej wybierała to uczesanie.

Okrążywszy biurko, weszła na dywan i pokonując na swoich dziesięciocentymetrowych obcasach z zadziwiającą gracją odległość od jednego jego krańca do drugiego, niczym kula bilardowa odbijająca się od band, rozpoczęła wykład.

– Po pierwsze – powiedziała z belferską dykcją, wystawiając z malutkiej piąstki kciuk z długim paznokciem pomalowanym w kolorze red wine – Dominika Tomaszewicz, jedna z kłócących się dziewczynek, zarzeka się, że nie podarła zdjęcia Kasi Motyki i że w takim stanie je znalazła przy wolno stojącym garażu energetycznym mieszczącym się w głębi podwórka, vis-à-vis budynku szkoły.

Rafał zmarszczył brwi, skupiając uwagę na wypowiedzi dyrektorki i starając się ze wszystkich sił nie koncentrować na jej miarowym kroku.

– Po drugie – powiedziała, uwalniając z zaciśniętej piąstki palec wskazujący – sama Kasia Motyka twierdzi, że to zdjęcie, na którym widnieje, nie jest jej własnością. I nie wiedziała, że ktokolwiek jej takowe zrobił. Nigdy wcześniej go nie widziała. Zresztą widać na nim, że zostało zrobione w chwili, gdy wychodziła z domu. Czyli mógł je wykonać każdy. Jednakże tutaj nasuwa się pytanie: w jakim celu?

Rzuciła gościom pytające spojrzenie. Oni jednak tylko pokręcili przecząco głowami.

– No i kolejną kwestią, dosyć niepokojącą, jest to, że Kasia Motyka jest fizycznie bardzo podobna do Oli Franczak. Więcej! – Uniosła do góry palec wskazujący. – W dniu zaginięcia dziewczynki były podobnie ubrane, ale to już tak prywatnie sprawdziłam – dodała z dumą, uśmiechając się pod nosem.

Policjanci odwzajemnili uśmiech – według teorii Paula Ekmana – uśmiechem słuchacza.

– Nie bez znaczenia wydaje się fakt – kontynuowała dyrektorka, potrząsając palcem niczym dyrygent batutą – iż Kasia Motyka pochodzi z majętnej rodziny. Przepraszam, być może w tym, co mówię, jest zbyt wiele moich prywatnych dywagacji, jednak sprawa jest wyższej wagi, dlatego nie mogłam pozostawić ich dla siebie. Rozumieją panowie.

Tutaj Wiesława Pawicka zeszła z dywanowego włosia i powróciwszy za biurko, stanęła przy fotelu, który wierzchołkiem oparcia niemal równał się z czubkiem jej głowy. Złożyła dłonie jedną na drugą w biskupim geście i zamilkła, litościwie się uśmiechając, co miało sugerować zakończenie wywodu.

– Pozostawiam to panom pod rozwagę. Oczywiście to moje subiektywne spostrzeżenia, jednak oparte na konkretnych przesłankach. Uważam, że nie zaszkodzą, a jeśli mogłyby pomóc… Sami panowie rozumieją, wolałam zrzucić z siebie taką odpowiedzialność. Wszyscy jesteśmy podenerwowani, ponieważ pośrednio ta sprawa dotyka każdego z nas – dodała z lekką, nieco teatralną emfazą, po czym ponownie przybrała serdeczny, aczkolwiek zawodowy uśmiech.

– Tak, dziękuję pani. Czy mógłbym porozmawiać z… – tutaj Rafał posiłkował się notatką – panią Ireną Nowicką i dziewczynkami, Dominiką i Kasią?

– Oczywiście. Pani Nowicka prowadzi jeszcze zajęcia, a dziewczynki – spojrzała na solidny stary zegar kominkowy Junghansa – za dwadzieścia minut skończą ostatnią lekcję. Proszę ze mną, panowie. Przekażę polecenie panu woźnemu. Zaprowadzi panów, gdzie trzeba.FOTKA

Jacek wyjął z kieszeni dzwoniący telefon. Na ekranie widniało: „Mama”.

– No co jest?

– Gdzie jesteś?

– Chodzę koło szkoły. Zaglądam we wszystkie kąty. A co mam robić? Niedługo urlop mi się kończy, to chcę wykorzystać ostatni czas.

– Posłuchaj – mówiła zdenerwowana. – Dałam Eli trochę zupy i zjadła. To znaczy nakarmiłam ją, a kiedy poszłam odnieść talerz, wszystko zwymiotowała, a jak nie miała już czym, to żółcią charczała… Straszne, jak ona się męczy.

– Mamo, ale co ja poradzę?! Ja też się męczę. Co mam zrobić, w łeb sobie strzelić?!!!

– No nie, uspokój się, tylko zadzwoń może na policję, dowiedz się czegoś.

– Oni powiedzieli wyraźnie, że jak tylko czegokolwiek się dowiedzą, od razu dadzą znać. To po co mam dzwonić? Chyba to logiczne, że pierwsze co, to powiadomią rodziców.

– Zadzwoń dla świętego spokoju, co ci powiedzą, to powiedzą. Ja jej przekażę. Ona słabo kontaktuje, ale na pewno słyszy i rozumie, co się do niej mówi. Nie wiem, co mam robić, jej stan z dnia na dzień się pogarsza, trzeba próbować wszystkiego. Działaj, synu, działaj, ja czekam!

– Dobrze, zadzwonię, tylko daj mi już spokój! – powiedział, zrywając ze złością połączenie. Popatrzył w niebo. Pierwszy raz od dawna.

– Boże, możesz chociaż raz mi odpowiedzieć?! Ja wiem, że do kościoła nie chodziłem, a teraz skomlę jak zbity pies, ale ponoć Ty jesteś taki dobry, to chyba to rozumiesz?! Daj jakiś znak! Cokolwiek!! Gdzie ona jest?! – krzyknął, nie zwracając uwagi na przechodniów, którzy omijali go szerokim łukiem, zerkając na niego ze zdziwieniem, zaciekawieniem albo obawą.

Zaczął kropić deszcz.

*

Przez dźwięki uderzeń w klawiatury komputerów i maszyn do pisania, gwar nerwowych rozmów i głos płynący z cicho grającego radia przebijała się melodyjka dzwonka telefonu komisarza Witolda Borowego. Witek poderwał służbowy telefon z blatu biurka. Prowadził rozmowę, bezwiednie drapiąc się po kilkudniowym zaroście, do którego najwidoczniej nie był przyzwyczajony.

– Byliśmy w tej szkole i rozmawiałem z dyrektorką Wiesławą Pawicką – referował Rafał, po czym pokrótce zrelacjonował całą rozmowę z dyrektorką.

– Trochę namieszałeś, nie za bardzo rozumiem – mruknął Witold, który niemal całą noc nie spał.

– Chodzi o to, że ta Kasia Motyka jest bardzo podobna do poszukiwanej Oli Franczak. Mało tego: w dniu zaginięcia były niemal identycznie ubrane. Na niebiesko. No i ta Kasia pochodzi z bogatego domu. Jest wnuczką tego kamieniarza Motyki. My teraz…

W tym momencie w słuchawce głośno zadzwonił szkolny dzwonek.

– My teraz – kontynuował Rafał, kiedy dzwonek ucichł – idziemy z woźnym do tych dziewczynek. Zapytam o szczegóły, potem porozmawiam z nauczycielką i sprawdzę miejsce znalezienia zdjęcia.

– Zabezpieczyłeś zdjęcie?

– Tak.

– No dobrze, zwracaj uwagę na wszystkie, nawet najdrobniejsze ślady. Masz taśmę?

– Mam w bagażniku.

– Jak nie jest jeszcze zadeptane, to zabezpiecz je taśmą i się rozejrzyj. Jakbyś coś znalazł, to dzwoń po techników. Być może to nic, ale póki nic nie mamy, to wszystko może być ważne.

Ledwo inspektor odłożył telefon, usłyszał donośne:

– Cześć!

Do pokoju wtoczył się zdyszany Tadek. Łysy, niewysoki, z lekkim wytrzeszczem i coraz trudniej skrywaną nadwagą pod opiętą zieloną koszulą.

– Co tam? – burknął inspektor.

– Witek, wszystkich „słodkich” sprawdziłem – powiedział. – Miejscowi i z okolic są kryci. Masz raport.

Położył na biurku listę mężczyzn podejrzanych lub karanych za pedofilię.

– A nie wiesz, czy Dawid rozeznał się w grupach?

– Z tego, co wiem, już kończy. Na jutro będziesz to miał.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: