- promocja
Krzycz, jeśli żyjesz - ebook
Krzycz, jeśli żyjesz - ebook
O krwawych i brutalnych zbrodniach opowiada wiele historii.
Ale tylko jedną z nich napisał prawdziwy prokurator...
W październikowy poranek spacerujący z psem mężczyzna zauważa dryfujące w Strzyży ciało młodej kobiety. Okazuje się, że to zaginiona miesiąc wcześniej Weronika Zatorska.
Sprawa trafia na biurko prokuratora Konrada Kroona – najbardziej błyskotliwego ze wszystkich gdańskich śledczych niepokornego aroganta. Kroon nie szanuje żadnych reguł, rzadko słucha zdania innych. I nigdy się nie myli.
Na ciele Zatorskiej nie ujawniono jakichkolwiek obrażeń, a przeprowadzona sekcja zwłok nie wykazała, by do śmierci dziewczyny przyczyniły się osoby trzecie. Pogrążeni w żałobie rodzice Weroniki próbują przekonać prokuratora, że to niemożliwe. Nikt jednak nie daje wiary im słowom. Do czasu.
Gustaw Kolasa, student prawa i praktykant Kroona, przeglądając zdjęcia z oględzin Zatorskiej, zauważa na przedramieniu zmarłej znajomy tatuaż ze słowami „krzycz, jeśli żyjesz”. Wtedy opowiada swojemu przełożonemu historię poprzednich wakacji. Nocny Gdańsk, który nigdy nie zasypia. Przygodny seks, muzyka i narkotyki. Dzikie imprezy pośród stoczniowych dźwigów Ulicy Elektryków. I piękna Julia, która ponad wszystko pragnęła śmierci.
Choć prokurator początkowo nie wierzy chłopakowi i postanawia umorzyć śledztwo, wkrótce dociera do niego, że za śmiercią dziewczyny stoi coś więcej.
Czy Kroonowi uda się rozwikłać najtrudniejszą zagadkę w całej karierze?
Czy podąży za swoją intuicją i odkryje, jak naprawdę wyglądały ostatnie dni życia Zatorskiej?
Kto zabił Weronikę?
Krzycz, jeśli wiesz.
„Misterna intryga i jeszcze misterniejsza robota prokuratorska.
Wstrzymacie oddech od pierwszej do ostatniej strony.
Debiut nieodkładalny!”
– Max Czornyj
Cyryl Sone – od przeszło ośmiu lat czynny zawodowo śledczy publikujący pod pseudonimem. Sone nie stosuje uproszczeń, unika zakrzywiania rzeczywistości. Jako jedyny autor kryminałów opisuje kulisy prokuratorskiej pracy z wiernością bliską reportażu. Seria o Konradzie Kroonie odkryje przed czytelnikiem najbardziej poufne tajniki prowadzenia postępowań karnych oraz metody wykrywania przestępstw. Bo przecież któż lepiej może opowiedzieć o pracy prokuratora niż sam prokurator?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9408-0 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WERONIKA
Wrzeszczański Garnizon był jednym z tych modnych osiedli, na których chciał mieszkać prawie każdy. Nowoczesna prawie dzielnica położona nie gdzieś–tam–hen–za–obwodnicą–koło–wysypiska–śmieci–całe–życie–w–korkach–ale–nie–jest–przecież–to–znowu–tak–daleko–od–centrum–tylko–dwadzieścia–minut–jak–nie–ma–korków–ale–one–kurwa–zawsze–są, tylko w samym sercu tysiącletniego miasta. Blisko tramwaju i kolejki, rzut beretem od centrów handlowych, biur, teatru i kina. Nieopodal lasu.
Garnizon wypełniały liczne restauracyjki i kawiarnie, było tam całkiem sporo zwykłych sklepów z jedzeniem, ale takim bardziej bio, kwiaciarnia, cukiernia, piekarnia, gabinety lekarskie, fryzjer (czytaj: barber), a nawet księgarnia i sala koncertowa.
Idealnie skomunikowane osiedle, estetyczna architektura i fajni sąsiedzi, którzy wyglądali dokładnie tak samo: jak ludzie sukcesu, jak ci, którym się powiodło. Mieli pieniądze, umieli je wydawać, jadali wege, nosili _eco fashion_, pili tylko wodę z kranu, a wszystkich dookoła mieli głęboko w dupie.
Wrzesień tego roku należał do wyjątkowo wiosennych. Nie trzeba było kryć się przed słońcem i zajeżdżać klimatyzatora jak w czerwcu ani grzać na maksa jak w listopadzie. Dało się po prostu wyjść na miasto w samej koszulce, usiąść gdzieś przy stoliku, zamówić caffè latte i powiedzieć głośno do kelnerki: „Czemu nie mogłoby tak być przez cały rok?”.
W taki właśnie piękny dzień, około godziny czternastej, wydarzyła się rzecz, która zapewne zbulwersowałaby cały kraj. Rzecz tak okropna, że sprawa małej Madzi z Sosnowca i jej niesławnej matki to przy niej tylko niewinna zabawa przedszkolaka kryminalisty. Widzowie _Faktów_ i _Wiadomości_, czytelnicy „Wyborczej” i „Rzepy” byliby zdruzgotani, gdyby tylko wiedzieli. Ale nie wiedzieli. I mieli się nigdy nie dowiedzieć.
Przez wrzeszczański Garnizon szła Weronika. Była zwyczajną dziewczyną – raczej ładną niż brzydką, raczej cichą niż głośną. Była przechodniem, czyli przypadkową osobą, która akurat znalazła się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Miała przejebane.
Kilkanaście metrów od Weroniki stała para dwudziestokilkulatków. Trzymali się za ręce, więc pewnie byli parą. On wysoki, dobrze uczesany. Ona metr sześćdziesiąt osiem, blond włosy, zielone oczy, kolczyk w nosie. Hipsterzy. Zwracali na siebie uwagę ubiorem, urodą, nonszalancją.
– Hej, przepraszam – zaczął chłopak, podchodząc do Weroniki.
Najpierw zobaczyła jego buty, beżowe adidasy na grubej podeszwie. Z tym że to nie były adidasy, kosztowały sześć czy siedem razy tyle co adidasy i były brzydkie. Takie pozdro–dla–kumatych: mam pieniądze, ale nic dla mnie nie znaczą; obczaj metkę i spierdalaj.
– Hej – odparła lekko speszona (tak jak peszą się ludzie nijacy przy ludziach przebojowych; tak jak powiedziałaby kujonka w liceum, gdyby koleś ze szkolnej drużyny spytał ją, w której sali jest matma).
– Słuchaj, tak się zastanawialiśmy z moją dziewczyną, czy moglibyśmy cię o coś spytać. To taki mały zakład.
– No… spoko.
– Spójrz. Tu jest mnóstwo ludzi. Środek dnia. Bezpieczna dzielnica.
Weronika mimowolnie rozejrzała się dookoła. Nieznajomy miał rację. Ludzie siedzieli przy stolikach, żartowali, śmiali się, jedli. Żadnej nieprzyjemnej twarzy. Żadnych meneli, żadnej patologii.
– No tak. A o co chcieliście spytać? Jak się tu mieszka? Ja tu nie mieszkam, tylko…
– Nie, nie o to – przerwał jej chłopak, lekko mrużąc oczy. – Wiesz, chcielibyśmy się z tobą o coś założyć. Złapiemy cię teraz pod ręce, zaciągniemy do auta, zwiążemy i zawieziemy do naszej meliny. Tam będziemy ci bić, gwałcić i torturować. I chociaż jest południe i pełno ludzi, absolutnie nikt ci nie pomoże.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Przez chwilę analizowała słowa nieznajomego, myśląc, że jest to jakiś pojechany prank. Wkręcali ją.
– Muszę już lecieć – rzuciła, nie mając ochoty wdawać się w jałowe dyskusje.
– Niestety, mamy co do ciebie inne plany. Zresztą wiesz już jakie – odpowiedział chłopak.
Weronika ruszyła przed siebie. Deptakiem spacerowało kilkanaście osób. Mijała je w pośpiechu, chcąc jak najszybciej uciec od pokręconej pary. Czuła rosnący niepokój, choć cały czas myślała, że to tylko jakiś chory żart. Każdy by tak pomyślał.
Chwycili ją pod ręce, tak jak zapowiadali. Weronika krzyczała i próbowała się wyrwać. Oni jednak mieli więcej siły. Zaciągnęli ją do czarnego vana, wrzucili na pakę, a tam zakleili jej usta taśmą klejącą, związali ręce i przykuli kajdankami do podłogi.
To zdarzenie widziało przynajmniej kilkadziesiąt osób. Weronika wrzeszczała ile sił w płucach, obudziła jakiegoś śpiącego noworodka. „Nienormalne dzieciaki. Gnojki” – pomyślała jego matka.
Był środek dnia, wrzeszczański Garnizon, nowoczesna, bezpieczna dzielnica pełna wykształconych i odpowiedzialnych ludzi. Nikt się nie przejął, nikt jej nie pomógł, nikt nie wziął tego na serio.
– Debile… – zaklął pan z teczką.Rozdział 2 | Czerwiec
GUSTAW
Studenci ustawiali się przed tablicą, na której wywieszono wyniki ostatniego z egzaminów.
– Serio już mogliby to po kolei dać…
– Albo nazwiskami.
– Pierdolone RODO…
Od gabloty odbijał się blask jarzeniówki, która oświetlała korytarz. Światło skakało po powierzchni szyby.
– Nic nie widzę, sprawdzisz mi?
– Jak tylko się dopchnę.
– Ja jebię, no i chuj.
– Nie gadaj!
Dziewczyna przepchnęła się przez tłum.
– Sorry…
– Ej, Kaśka, nie zdałaś?
– Twoja stara nie zdała.
Wyniki były zanonimizowane. Na kilku arkuszach papieru wydrukowano numery indeksów, obok nich zaś wpisano oceny z egzaminu. Nikt z katedry się nie pofatygował, żeby w jakikolwiek sposób je uporządkować. Odszukanie swojego numeru pośród trzystu pozycji nastręczało sporo trudności.
Co chwilę na schodach pojawiała się kolejna grupka studentów. Widząc tłum przed gablotą, błyskawicznie przyspieszali i biegli sprawdzić wyniki.
– Ej, Łaga, chyba są! – krzyknął Gustaw do przyjaciela, gdy znaleźli się na korytarzu.
– No nie pierdol…
Koledzy podeszli do gabloty.
– Sorry, możemy? – spytał Gustaw znajomej z grupy.
– Nie widzisz, że też próbuję sprawdzić?
– Wyluzuj, Ruda, stoisz tu pewnie od rana – rzucił Łaga. – Zdałaś?
– No chyba tak…
– Jak to chyba? Wpisali ci znak zapytania zamiast oceny?
– Spierdalaj…
– Ej, młody, widzisz coś?! – krzyknął do Gustawa.
– Czekaj, zaraz…
Łaga podszedł bliżej. Dotknął palcem szyby.
– No i mamy to! Zajebiście! Ha! – zawołał głośno. – Słyszysz, Ruda? Mocne trzy!
Dziewczyna stała z grobową miną.
– No super, dzięki za cynk.
– A ty jak? – spytał jeszcze raz koleżankę, a zaraz potem przyjaciela: – Gustaw, masz?
Gustaw ponownie sprawdzał każdą z cyfr numeru indeksu. „A jeśli się pomylili? Może źle wpisali?” – pomyślał.
– Tróję dostałam – powiedziała w końcu Ruda.
– No i prawidłowo. Gustaw! Halo!
– Już, już…
– Mordo, dawaj! – ponaglał go Łaga.
– Czwórkę mam…
– O ja jebię, u Kamińskiej?! Z cywila? No to się nie dziwię, że jesteś takim nolife’em!
Gustaw odszedł kilka metrów na bok. Wciąż nie mógł uwierzyć swojemu szczęściu. Egzamin z prawa cywilnego był jednym z trudniejszych przedmiotów na drugim roku. Sporo studentów szykowało się na poprawkę.
– No zdałem, Łaga, zdałem – wymamrotał, oswajając się z sukcesem.
– W chuj dobrze, mordo! – powiedział Łaga. Podszedł do kolegi. – Wiesz, co to znaczy?
– Żadnych poprawek, trzy i pół miesiąca wakacji…
– Mordo, to znaczy, że dziś pijemy! – Łaga klepnął go lekko w twarz.
– Nie no, ja muszę odpocząć…
– Czy ciebie pojebało?
– Dopiero to ze mnie schodzi. Skoczymy na browarka, ale nie dziś.
Łaga chwycił twarz Gustawa obiema dłońmi. Spojrzał mu głęboko w oczy.
– Żadnego browarka, mordo. Idziemy na Elektryków, najebiemy się jak świnie i wyrwiemy jakieś laski.
Gustaw tylko się zaśmiał.
– Chyba dziś nie mam ochoty na imprezę…
– Ja pierdolę, nigdy nie masz! – skwitował Łaga. – Ale ja ci obiecałem, że jak zdamy sesję, to pójdziemy w melo.
– No spoko…
– Co spoko? Co robiłeś w zeszłe wakacje?! – krzyknął poirytowany.
– Pracowałem, siedziałem trochę na wsi…
– Słuchaj, jak chcesz być takim nudziarzem jak śmierdziele w polarach – wskazał palcem na grupę kujonów – to zajebiście. Ale jak chcesz być człowiekiem – złapał się za brzeg koszuli – jak chcesz być spoko ziomkiem, to przestań pierdolić i raz w życiu wrzuć na luz.
Gustaw analizował wszystko w myślach. Nigdy nie był typem imprezowicza, a po kilku tygodniach nauki rzeczywiście czuł się zmęczony. Najbardziej na świecie chciał zaszyć się w domu, w swojej jaskini, w swojej twierdzy, i pooglądać seriale.
Z drugiej strony bał się jednak tego, co pomyślą inni. Faktycznie, raczej nie miał opinii luzaka i często brali go za kujona. Robił wtedy dobrą minę do złej gry. Przez całe liceum i dwa lata studiów balansował na cienkiej granicy, która oddzielała ludzi nijakich od nerdów.
Popatrzył na Łagę. Imprezowy kolega był jego tarczą ochronną, która dodawała mu punktów do fajności. Gdyby nie on, już dawno byłby w dupie.
– No dobra, Łaga… To gdzie pijemy?
– Mordo! – zawołał z szarmanckim uśmiechem Marek Łagocki. – Lepiej spytaj, gdzie nie pijemy!
*
– Jesteśmy z ciebie naprawdę dumni, synu!
– No, pokaż indeks!
Gustaw spojrzał na matkę.
– Został w dziekanacie, profesor musi wpisać oceny…
– Ach, tak. Oby tylko szybko się z tym uporał! Babcia nie może się już doczekać! – Kobieta ustawiła na stole talerze. – Zosiu, obiad!
– To chyba chwilę potrwa. Nie wpisali mi jeszcze z żadnego pisemnego, więc pewnie indeksy będą tak krążyć między katedrami…
– Zosiu, obiad!
– Jak nie chce, to niech nie je.
– Tadziu! – Kobieta skarciła męża. – Chodź, zupa wystygnie!
W talerzach zagościła gęsta pomidorówka.
– Co masz? Zupę? Nie chcę. Za gorąco – bąknęła nastolatka, zaglądając do kuchni.
– Jak zaczniesz sobie sama gotować, będziesz decydować – orzekł ojciec. – A teraz siadaj i jedz, co matka przygotowała!
– Przed chwilą mówiłeś, żebym nie jadła. Zresztą mogę sobie sama gotować…
– Chciałabym to zobaczyć – westchnęła matka.
– No chodź tu do nas! – polecił córce Tadeusz. Spojrzał na nią surowo spod swoich ciemnych brwi. – Twój brat zdał ostatni egzamin, możemy razem poświętować.
– Pomidorową? – spytała z dziwną manierą w głosie Zosia.
– U babci będzie ciasto. Zapraszała na dziewiętnastą.
– Jedziemy dziś do babci? – zdziwił się Gustaw.
– Wybacz. Pewnie chciałeś jej sam powiedzieć, ale nie mogłam się doczekać. Jak tylko wysłałeś mi SMS-a, zaraz do niej zadzwoniłam.
– Kurczę, chyba dziś nie mogę…
– Znowu będziesz wkuwał? – Zosia popatrzyła z niesmakiem na brata.
– No przecież zdałem sesję. Trzy i pół miesiąca wakacji, czaisz?
Dziewczyna przyłożyła do policzka środkowy palec.
– Widziałem to, Zofio! – krzyknął ojciec.
– To tylko dla beki – odparła.
– W tym domu się tak nie zachowujemy.
– Dobra, tato, ona tylko żartowała – powiedział Gustaw, nie mając ochoty na niepotrzebne dyskusje.
– Dzięki, brat.
Ojciec wskazał dłonią na swój pusty talerz.
– Czy mogę prosić o dokładkę, Elżbieto?
– Jeszcze będzie drugie… – powiedziała matka.
– Pół chochelki. Taką większą połowę…
– Zawsze mówiłeś, że nie ma czegoś takiego jak większa połowa! – Zosia była dumna ze swojej uwagi. Ojciec uczył matematyki; wiecznie ich strofował.
– Punkt dla czarnego fortepianu! – odpowiedział mężczyzna i siorbnął zupę.
Gustaw spojrzał na telefon. Łaga dołączył go do jakiegoś zbiorowego czatu, gdzie dyskutowano o wieczornej imprezie.
– Nie dam rady jechać dzisiaj do babci. Oblewamy koniec sesji.
– Ty oblewasz? – spytała zdziwiona Zosia. – Chyba mlekiem…
– A ty tylko z imprezy na imprezę?
– Więcej melanżuję od ciebie, nudziarzu…
Ojciec spojrzał na nią znad talerza.
– Ciekawe kiedy? Podstawówka to na pewno jest odpowiedni czas na imprezy? Skończyłaś już szkołę? Wszystkie oceny wystawione?
– Prawie, panie profesorze – fuknęła dziewczyna.
Matka przytuliła Gustawa.
– Cieszę się, że w końcu gdzieś wyjdziesz. Należy ci się. Tyle ostatnio ślęczałeś nad podręcznikami…
– No ale chyba mógłby odwiedzić babcię? – Pan Kolasa miał własną wizję świata: „Fajnie, że zdałeś, ale teraz umyj okna”. – Starej kobiecie też należy się trochę szacunku.
Elżbieta wstała od stołu. Sprawdziła widelcem gotujące się ziemniaki.
– A od kiedy to zależy ci na teściowej?
– Od nigdy. Ale są zasady.
W kuchni robiło się coraz goręcej.
– Idź z kolegami i wyszalej się za te wszystkie miesiące! – Matka pocałowała syna w czoło. – Może i jesteś mądry po ojcu, ale piękną buźkę masz po mnie. Będą z wami jakieś dziewczyny? A nie! – Zrobiła głupią minę. – O nic nie pytam!
– Ha, Gustaw i dziewczyny! Przecież on jest gejem! – ryknęła Zosia.
– Zocha!
– A ty masz coś do homoseksualistów? – spytała matka. – Przecież chodzisz na te parady.
– Chodzisz na jakieś parady? – zdziwił się ojciec. – Zresztą nic mi do tego. Możesz manifestować swoje poglądy. Każdy może. O to walczyliśmy.
– Widzisz, starzy nic do tego nie mają – powiedziała Zosia, patrząc bratu prosto w oczy.
– Przecież nie jestem gejem, głupia małpo!
– Seksualność to spektrum, może stoisz gdzieś pośrodku…
– Dobra, ja wychodzę. – Gustaw wstał od stołu. – Nie chcę już tego dłużej słuchać.
– Zosia, weź się czasem ugryź w język – powiedziała matka, rozkładając ręce.
– Dobre te mielone, wilgotne – zauważył ojciec.
– Idę się położyć. Wieczorem wychodzę z Łagą.
Zadzwonił telefon.
– To pewnie babcia. – Elżbieta szukała wzrokiem słuchawki.
– Łaga, przystojniaczek. Fajna z was parka – rzuciła z przekąsem Zosia.
– Nawet tego nie skomentuję. – Gustaw ostentacyjnie trzasnął drzwiami swojego pokoju.
KONRAD KROON
Prokurator Konrad Kroon siedział w barze nieopodal dworca i czekał na dziewczynę. Poza nim w knajpie był tylko właściciel. Znali się jeszcze ze studiów.
– Prowadzisz?
– Jeden browarek wjedzie – odparł z uśmiechem prokurator.
– _Well done_ z czosnkowym?
– A jak!
Właściciel knajpy założył gumową rękawiczkę. Wyciągnął z lodówki gotowy kotlet i wrzucił na płytę. Potem zajął się robieniem kanapki.
– Co tam ciekawego w robocie? Jakieś fajne sprawy? – spytał zza winkla.
– Boże, broń nas od ciekawych spraw. Jakbym chciał robić ciekawe sprawy, to już dawno poszedłbym do okręgowej – wyjaśnił Kroon.
– Musisz się jeszcze wykazać?
– Wykazać? Proszę cię! Czy wyglądam na samobójcę?
– W telewizji pokazywali tego, tego… no, taki prokurator, co mówił o sprawie Hoffera, tego polityka. Ciągle go tam pokazują.
– Bo to rzecznik prasowy – wyjaśnił Kroon.
– Nie chciałbyś być takim rzecznikiem? Buźkę masz ładną.
– Wiesz, co bym chciał? Mieć trochę mniej roboty. Mam teraz dwieście spraw w referacie. Myślisz, że to się da jakoś ogarnąć?
Właściciel wzruszył ramionami.
– Nie wiem. To dużo czy mało?
– To w chuj dużo. – Wziął łyk piwa. – Normalnie w rejonie można robić jakieś pięćdziesiąt spraw. Wtedy ogarniasz, co się dzieje. My mamy po dwieście.
– Ale że same zabójstwa? Czy co to są w ogóle za sprawy?
– Oglądaj więcej telewizji, Mirek, to będziesz mądrzejszy – rzucił z przekąsem. – Dwieście zabójstw. Czy ciebie pogrzało?
– No faktycznie… Czyli co to są za sprawy?
– Alimenciarze, pijani kierowcy, oszuści internetowi, złodzieje. Trochę grubszych spraw. Chodzi o to, że jak masz tego tak dużo, to po prostu tracisz panowanie.
– Chcesz tylko ten czosnkowy?
– Tak.
Ktoś wszedł do baru z burgerami. Dziewczyna. Konrad Kroon szybko zmierzył ją wzrokiem, jak miał to w zwyczaju. Buty na koturnie, rogowe okulary, torba w tęczę.
– Czy są jakieś wegańskie?
– Sorry, niestety – odparł Mirek.
Niedoszła klientka zrobiła zniesmaczoną minę i wyszła.
– Mógłbyś trochę rozszerzyć ofertę. Jesteś jebanym dinozaurem.
– Kto by jadł to gówno?
– Na przykład ja – powiedział Kroon, wskazując frytką na swoje czoło.
– No nie wiem. Weganie i tak idą do tych pedalskich knajpek na Wajdeloty. To nie moi ludzie.
– Sam tam chodzę – zauważył prokurator.
– To przez Zuzę…
Konrad tylko się zaśmiał. Chciał coś odpowiedzieć, ale akurat miał pełne usta.
– Odbieram ją zaraz z pendolino.
– Warszawa?
– Jo…
Właściciel przetarł szmatą blat.
– Pamiętam, jak jeździło się do Wawy tym Polskim Busem. Ja pierdolę, co to był za sajgon.
– Wagon bydlęcy. – Kroon zarechotał. – A potem nogi miałeś w dupie. Kto by to przeżył na trzeźwo?
– Jeszcze jednego? – spytał Mirek.
– Nie, prowadzę.
*
Pociąg wjechał na stację. Przypominał srebrną czaplę i dla wielu ludzi wciąż stanowił symbol luksusu i elegancji. Kawa lub herbata na powitanie, bo lubimy mieć wybór. _Nokturn Es-dur_ Chopina grany na każdej stacji.
Dlaczego? Bo przecież każdy z nas kocha muzykę klasyczną, a Chopina, Szopena (romantycznego gruźlika ze Stalowej, wróć, Żelazowej Woli) to ciśniemy na Spotify przez cały rok, od stycznia do listopada, robiąc tylko mały wyjątek w grudniu dla _Last Christmas_ i George’a Michaela z czasów, kiedy jeszcze wolał dziewczyny.
Pociąg wjechał na stację.
– Ja pierdolę, znowu to zrobili. – Konrad zaśmiał się pod nosem, gdy zobaczył, jak pendolino wjeżdża na zupełnie inny peron, niż zapowiadała dyspozytorka. Zdezorientowani podróżni ruszyli tłumnie w stronę schodów. Niektórzy, ci mniej zaradni życiowo, wybrali windy. Windy nie działały.
Otworzyły się drzwi. Na schodach wagonu czwartego stanęła blondynka koło czterdziestki, z dużym plecakiem i torbą na laptopa. Rozejrzała się, po czym sięgnęła po telefon.
– Już idę. Wjechał na inny peron.
Kroon poczekał, aż minie go tłum pasażerów, po czym ze stoickim spokojem podreptał w stronę tunelu.
– Cześć. – Zuza dała mu buziaka na powitanie. – Weźmiesz to ode mnie?
Prokurator założył na ramię plecak.
– Czasem mam wrażenie, że oni to robią specjalnie. Ktoś siedzi w tej betonowej budce, patrzy na tych biednych ludzi i mówi: „Teraz was, chuje, urządzę”. No i nadaje do maszynisty: „Macie wolny drugi”. A potem ściąga gacie i przyciskając dupę do mikrofonu, stęka: „Opóźniony pociąg InterCity Premium z Katowic do Kołobrzegu wjedzie na tor przy peronie trzecim, prosimy zachować ostrożność i nie zbliżać się do krawędzi peronu”.
– Ty to jesteś pojebany – podsumowała Zuza, szukając wzrokiem samochodu. – Ciężki dzień w pracy?
– Każdy dzień w pracy jest ciężki. Cieszę się, że dziś piątek.
– Ja też muszę odpocząć. Trochę zresetować mózg.
Weszli na parking. Kilku bezdomnych szukało kolejnej ofiary.
– Pilnowałem samochodu, wszystko jest idealnie, kierowniku! – zakomunikował lekko śmierdzący żul.
– No i prawidłowo. Mówiłem: jakby coś było nie tak, tobym cię wpierdolił na dołek. A oni na Białej bardzo cię nie lubią.
– Nie no, panie prokuratorze…
– Dobra, spierdalaj już.
– Ale jakby pan prokurator znalazł jakieś dwa złote…
Kroon popatrzył na pijaka bez krztyny litości.
– Ty chyba naprawdę chcesz, żeby ci psy wpierdoliły, co?
– Dobra, Konrad, nie popisuj się – powiedziała Zuza, wsiadając do auta.
„Parkingowy” odszedł kilka kroków dalej i uniósł ręce.
– Nie chcę mieć żadnych problemów, kierowniku…
Kroon trzasnął drzwiami. Nowoczesne audi TT, niskie zawieszenie, czarna karoseria. Auto dla bogatego singla, sześć sekund do setki.
Włączył silnik. Zobaczył w kamerce, że mężczyzna wrócił do swoich kumpli. Pewnie go teraz przeklinali.
– Serio mogłeś mu dać te dwa złote.
– Nie znoszę takiego ścierwa.
*
Jechali autem przez miasto. Właściwie to trochę jechali, a trochę stali w korku. Paradoksalnie w Trójmieście latem był zazwyczaj większy ruch niż przez resztę roku. Turyści.
– Serial, browarek, ruchanko?
– Boże, jak ty mnie dziś denerwujesz! – fuknęła Zuza.
– Dobra, co powiedziałem nie tak?
– Musisz być cały czas taki prymitywny?
Kroon spojrzał nonszalancko na swoją dziewczynę.
– Opera, wino, ruchanko?
Zuza się zaśmiała. Byli razem już dziesięć lat.
– Dziś wieczorem wychodzimy z domu.
– Jeszcze nawet do niego nie wróciliśmy…
Zuza wyjęła z plecaka aparat. Była zawodową fotografką. Przeglądała pospiesznie pliki.
– Dzisiaj na Elektryków gra taki mój znajomy z Łodzi. Robił kiedyś muzykę do pokazów, jest didżejem. Będą Kaśka i Tymon.
Minęli kolejne skrzyżowanie.
– Bardzo musimy?
– Przecież ich lubisz.
Prokurator kiwnął głową.
– Są spoko, ale jakoś tak mi się dzisiaj nic nie chce.
– Zobaczysz, będzie fajnie.