- promocja
- W empik go
Krzywe 10. Tom 3 - ebook
Ebook
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Krzywe 10. Tom 3 - ebook
Grupa nastolatków spędza wakacje w Krzywem na Mazurach. W tej zabawnej i pogodnej opowieści podpatrujemy, jak młodzi ludzie radzą sobie z pierwszą miłością, przyjaźniami, a także z własnymi rodzicami. Seria miętowa to współczesna Polska: aktualne problemy, radości i tematy z życia tu i teraz.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-2727-347-5 |
Rozmiar pliku: | 777 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Michał podciągnął się na rękach i zajrzał przez okno. Spod kolorowej powłoczki w fantazyjnie zaplecione słonie i żyrafy wystawała niezbyt czysta, ale za to bardzo ładnie ukształtowana damska pięta.
Zeskoczył na ziemię i uśmiechnął się do swoich myśli.
Przed betonowym gankiem z czterema stopniami zrzucił ogromny, jaskrawoczerwony plecak ze stelażem. Nie zamierzał walić w zamknięte na głucho drzwi. „Tak, ja zawsze jestem nie w porę. Pięta – mruknął sam do siebie – a myślałem, że czekają na mnie ze śniadaniem”. Zdziwił się tylko, że Kandra nie obszczekała go na powitanie.
Obszedł dom i od strony porośniętego gęstą koniczyną podwórka patrzył w pootwierane na oścież okna z framugami pomalowanymi na nietypowy, ciemnobrązowy kolor. Popychane porannym wiatrem raz po raz leciutko stukały, wypuszczając na zewnątrz nie tylko dramatycznie powiewające firanki, ale też różne tony i odmiany chrapań i posapywań. Nie było żadnych wątpliwości – wszyscy jeszcze spali.
Przedarł się przez miniogródek i zajrzał do dużego pokoju stołowego z kominkiem i rogami jelonka nad drzwiami. Tuż pod oknem stała ława, na której piętrzyły się kubki z fusami po wieczornej herbacie, gazety, niemal do końca wypalone świece, kolorowe pisma, które widział już nie raz i spory półmisek z kikutem pszennego precla na środku. Tuż koło talerza zauważył głowę psa. Kandra na widok starego znajomego wydała krótki, stłumiony pisk, ale nawet nie drgnęła. Była zajęta pilnowaniem resztki pieczywa.
– Chodź, sunia, pobiegasz sobie.
Pies jednak tylko łypnął na Michała i nadal siedział ze wzrokiem wbitym w talerz.
– Pilnujesz precla! – domyślił się Michał i ostrożnie, żeby nie podeptać roślin, wydostał się na podwórko.
Wpakował plecak w spory krzak bzu koło ganku, bo wydawało mu się, że tam będzie w miarę sucho. Spojrzał na zegarek – była ósma czternaście. Postanowił przejść się po okolicy.
Pogłaskał olbrzymi jesion po drugiej stronie drogi i od razu poszedł nad jezioro. Jeszcze zanim zobaczył, jak wygląda brzeg, i czy dojście jest w porządku, postanowił przywitać się z wodą i zamoczyć chociaż nogi. Co prawda siąpiło obrzydliwie, ale przecież to jeszcze nie powód, żeby nie pobrodzić w wodzie – szczególnie, gdy człowiek od siedemnastu lat uwięziony jest w blokach i prawdziwą wodę widuje jedynie podczas wakacji. Po prawej stronie, gdzie była piękna, piaszczysta plaża, jakieś dzieciaki, wymachując długimi wędkami, spychały łódkę na wodę. Prawie na środku zdesperowany pływak zamaszyście przecinał jezioro. Nawet z tej odległości Michał mógł ocenić, że to wytrawny pływak, bo pruł jak motorówka. „Zaraz i ja to zrobię” – pomyślał i wyraźnie przyśpieszył kroku.
Na pomoście spało dziecko. Było w takim wieku, kiedy trudno stwierdzić jakiej jest płci. Zwinięte w kłębek, z lekko rozdziawioną buzią i zielonkawym gilem pod nosem, raz po raz naciągało na siebie całkiem już mokrą ortalionową kurtkę.
Michał parsknął śmiechem i pokręcił głową. „Gdyby to widziała moja mama”. Przypomniał sobie, że jego siostra, która chodzi już do drugiej klasy, nadal jest odprowadzana do koleżanki mieszkającej dwa mieszkania od nich. Mama pakuje jej tornister, zrywa się na każde zawołanie i każdziuteńki, najgłupszy kaprys Emilki. I oczywiście jest głucha na protesty jego i ojca. Nie ma nawet mowy, żeby siostra była gdzieś sama przez dziesięć minut. A tu, nad siekaną kapuśniaczkiem, nie wiadomo jak głęboką wodą, śpi jakiś maluch i nawet uśmiecha się przez sen. Michał rozejrzał się dokoła. Nigdzie żywego ducha. Może ten pływak… a nie, już zawrócił i z tą samą prędkością skierował się w inne rejony.
„Obudzę dziecko i niech powie, co tu robi. Potem zrobię wściekłą awanturę jego starym” – postanowił, po czym cichutko usiadł koło malucha. „To chyba jednak dziewczynka, bo ma takie niemożliwe długie rzęsy” – zdjął swoją kurtkę i szczelnie nakrył malca.
O dziewiątej piętnaście dzieciak rozdzierająco ziewnął i zaszeleścił dwiema warstwami ortalionu. Przetarł oczy, usiadł i zobaczył koło siebie chrapiącego, wyjątkowo długiego człowieka, któremu kawałek uschniętego liścia trzciny wodnej przykleił się do mokrego policzka.
Dźgnął śpiącego kilka razy palcem wskazującym w szyję.
– Mamo, jeszcze pięć sekund – wymamrotał śpiący mężczyzna i przekręcił się na drugi bok. Niestety, na ten manewr pomost był zdecydowanie za wąski i długi pan wpadł do płytkiej, ciepłej jak zupa wody jeziora Krzywe, zmuszając całą ławicę okoni do ucieczki w trzciny.
*
Rodzice Witka od zawsze kochali Mazury, a od wypadku ojca przyjeżdżali tu co roku. Nie ciągnęły ich żadne inne miejsca. Nie widzieli problemu w komarach ani pokrzywach – tu byli u siebie. Zaczęli rozglądać się za miejscem, do którego mogliby stale przyjeżdżać. I znaleźli. Siedem kilometrów od Mrągowa, w miejscowości Krzywe kupili siedlisko. Było wprawdzie zaniedbane, ale cóż piękniejszego niż mogłoby ich spotkać, niż możliwość samodzielnego wyremontowania siedliska. Od początku zabierali tu rodzinę, przyjaciół i oczywiście znajomych syna. W tym roku także Witek zaprosił swoich kolegów z klasy. Co prawda Dominikę pierwszy raz zobaczył dopiero w Krzywem, ale rodzicom to nie przeszkadzało. Po prostu Ala, którą znali jeszcze z przedszkola, zabrała swoją najbliższą koleżankę. W sumie miało być ich czworo z klasy Witka, Dominika i jeszcze Milena, córka znajomych ciotki Witka. Ale ta ostatnia miała przyjechać dopiero pod koniec lipca.
Zasady były proste. Cały czas będzie ktoś dorosły. Poza tym każdy robi, co chce. Zero przymusu.
*
Dominika Różycka nie była przebojowa. Dlatego, odkąd tylko przyjęła zaproszenie Witka, którego na oczy nie widziała, dzień w dzień myślała, jak się wymówić i lipiec przesiedzieć w domu.
Na dzień przed wyjazdem siostry w podróż po Europie Dominika chciała już ostatecznie zrezygnować. Dowiedziała się bowiem, że Ala, jej przyjaciółka i jedyna osoba, którą w Krzywem miała znać, nie może zostać do końca lipca, bo szykuje jej się jeszcze wyjazd za granicę. Dominika zamartwiała się tym cały dzień. W końcu wieczorem zwierzyła się siostrze, o trzy lata starszej od niej studentce germanistyki, ale na Magdzie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
– Przecież i tak już ich poznasz do czasu wyjazdu Alki. Czasem ludzie wyjeżdżają z grupą, w której nie znają nikogo. Czego ty niby tak bardzo się boisz, że Ala musi być twoją tarczą? – Magda nie znalazła najmniejszego zrozumienia dla oporów siostry. Nawet na moment nie oderwała wzroku od stosu przewodników, w których samoprzylepnymi karteczkami zaznaczała co ważniejsze strony.
„To będzie właśnie w tym wyjeździe najwspanialsze: nie znać nikogo” – powtarzała sobie za radą siostry. „Poza Alą, rzecz jasna. Tylko, że to, co jest najwspanialsze dla mojej siostry, niekoniecznie musi być dobre dla mnie”. Z niepokojem zastanawiała się, czy w ogóle udźwignie to, co dla Magdy byłoby zaletą wakacji. Trudno. Już postanowiła. Jedzie! Z Alką przecież nie zginie. Potem się zobaczy. Zapakowała swój zeszyt z przepisami na błyskawiczne ciasta, zwinęła przedłużacz i wsadziła go do wielkiego pudła z prodiżem. Wzięła kilka ukochanych książek, wszystkie ozdoby z koralików, ulubioną pościel (bo nie znosiła spać bezpośrednio pod śpiworem), a na samo dno torby podróżnej wrzuciła drewnianego słonia i ukochaną gumową żyrafę – pierwszy egzemplarz w jej afrykańskiej kolekcji.
Po przyjeździe do Krzywego natychmiast zapomniała o swoich domowych rozterkach. Bardzo szybko się zadomowiła. Najwspanialsze było to, że osobiście poznała Hadriana Chabrosa. A co ważniejsze – Hadrian poznał ją.
*
Pani Elżbieta siedziała na drewnianym leżaku i głaskała ogromny czarny łeb swojego psa – teriera rosyjskiego. Kandra siedziała u nóg swojej pani wyprostowana jak struna i tylko co jakiś czas wyciągała długi, szorstki jęzor, usiłując w podziękowaniu polizać opalone ręce swojej właścicielki. Jednocześnie, całkiem przy okazji, sprawdzała, czy nie ukrywa się w nich coś do zjedzenia.
Wiał silny wiatr. Kolorowe ręczniki i bielizna tańczyły na sznurze. Pani Elżbieta oparła głowę o oparcie leżaka i cofnęła się w czasie o trzydzieści dwa lata. Szła do pierwszej klasy. Miała na sobie plisowaną, granatową spódniczkę, wywijała workiem z kapciami, a za rękę trzymała swojego sąsiada z piętra – Janka. Minęło siedem lat, zanim Janek pierwszy raz ją pocałował. Było to na szkolnym boisku, po zakończeniu roku, zupełnie nie zwracał uwagi na trądzik na jej czole. Po kolejnych siedmiu latach, trzymali razem wielki nóż ze stali nierdzewnej, kroili swój weselny tort z polewą pistacjową i usiłowali udawać, że nie słyszą sprośnych komentarzy wujka Maćka z Przemyśla. Wspominała jak powiedziała Jankowi, że urodzi się Witek, bo od razu wiedziała, że to musi być chłopczyk. Jak Janek się wtedy ucieszył… I kiedy postanowił zapuścić włosy, i zapytał, co ona na to… I po wypadku… byli sobie bliżsi niż kiedykolwiek. Był takim dobrym mężem, był naprawdę jej podporą. Tak, to dobre słowo. Był. A teraz, po osiemnastu latach małżeństwa, trzeba było znaleźć siły, żeby się rozwieść. Rozwód – obrzydliwe słowo.
„Nie będę teraz o tym myślała” – postanowiła. Nachyliła się i podniosła stojący na trawie talerz z gruszkami. Wzięła maleńki nóż i zaczęła je obierać. Zapach gruszek przypomniał jej inny pocałunek, z innym mężczyzną. „Gdybym wtedy wiedziała, odeszłabym z tamtym” – nóż ześlizgnął się i pozostawił nacięcie na kciuku lewej dłoni. „Gdybym wiedziała to, co dziś… Gdybym… Ech… Dobrze, że nie wiedziałam”. Zgarnęła obierki i ogryzki do miski, wzięła garść do lewej ręki i podsunęła Kandrze.
– Delikatnie, delikatnie sunia. – Pozwoliła psu wylizać dłoń. – Chodź do domu. Jak dobrze, że nie wiemy, co będzie dalej. To by przecież wszystko popsuło.
Usłyszała znajome głosy dzieciaków Kromków i skrzypnięcie bramy. Zgarnęła koc, podniosła talerz, złożyła leżak i weszła do domu. Trzeba było dla dzieci usmażyć ryby i ugotować kapuśniak, bo Pasemkowa dała im aż dwie główki słodkiej kapusty z własnych zagonów. Potem mieli jeszcze wszyscy zajrzeć do tego gospodarstwa, gdzie hodowano strusie. „Strusie w Krzywem!” – Elżbieta cichutko parsknęła śmiechem, nie pozwalając, aby zły nastrój wszedł razem z nią do domu.
*
Tomasz Lipiec, listonosz z Mrągowa, stał przed dużym lustrem i patrzył na swoje odbicie. Wcale się nim nie delektował, wręcz przeciwnie – bardzo się sobie nie podobał. Jasnorude włosy były poskręcane w ciasne spiralki, twarz od ucha do ucha i od włosów do brody gęsto pokryta podwójną warstwą piegów. Na dodatek jego skóra była tak jasna, że niemal przeźroczysta. Nie znosił swojego wyglądu.
– Niech to wszystko szlag trafi! – Ze złością wbił się w granatowy, służbowy mundur. Był wściekły.
Kiedy z ciężką torbą wsiadał na swój motor, nadal był wściekły, ale czuł się w pełni usprawiedliwiony. Dorosły, poważny mężczyzna, który dostał swoją pierwszą w życiu pracę, nie może być rudy i piegowaty jak dzieciak. A on był i to, jak sądził, uzasadniało jego nieustanną wściekłość. Wyjechał z Mrągowa i przy zajeździe w dolinie skręcił w prawo. Kierował się do Krzywego. Odkąd przyjechali tam letnicy, bez przerwy ktoś do nich pisał. I to strasznie ciężkie listy – o to też był wściekły.ROZDZIAŁ DRUGI
Łąkę porastały głównie jakieś rozczochrane trawy i koniczyna. Prawie dokładnie przez jej środek przebiegała jasna, równiutka dróżka z białego piasku. Wystarczyło przejść kilka kroków, żeby zobaczyć powyrywane i niedbale rzucone łebki koniczynek. Jeszcze świeże, nie zdążyły zmarszczyć się i zwiędnąć na słońcu. Potem przez kilkanaście metrów nie było na jasnym piasku żadnych śladów. Już bardzo blisko jeziora Michał zobaczył na ścieżce szczątki konika polnego. Ktoś – Michał wiedział już kto – narysował patykiem wokół nich niezgrabne kółko, dlatego z daleka rzucały się w oczy. Westchnął.
Na pomoście – w miejscu, gdzie pierwszy raz zobaczył śpiącego malca – stało plastikowe, żółte wiaderko wypełnione błotem i kawałkami roślin.
– Czołem, szefie! – zagadnął przyjaźnie dzieciaka grzebiącego patykiem w przybrzeżnym mule.
– …łem. – Chłopiec ani na chwilę nie przestawał ssać rękawa kurtki z wyhaftowanym na kieszeni napisem: „Napłoszek P.”. – Łapiesz ze mną?
– A co łapiesz?
– Wszystko.
Istotnie, na brzegu leżało kilka opuszczonych już przez raki pancerzy i spora kupka, niestety jeszcze żywych, szczeżui i skójek. Piotruś próbował, na szczęście bezskutecznie, złapać kilka małych rybek, które śmigały w tę i z powrotem pod pomostem. W końcu, zapominając chyba o obecności Michała, przemówił do sporego patyka:
– Za to, co zrobiłeś, zostaniesz tu na zawsze. Ty przebrzydły dzieciaku! – Zaczął łomotać patykiem o pomost.
– Co on zrobił?
– Był bardzo niegrzeczny i dlatego Bozia zabrała mu rodziców. Za to, za to, za to! – Kijek przeszedł już niejedno, bo widać było na nim liczne ślady uderzeń.
– To ten kij nie ma rodziców?
– Nie ma. Tacy niegrzeczni jak on nigdy nie mają rodziców.
– E, mają nawet bardziej niegrzeczni.
– Grzeczne dzieci mają rodziców, a niegrzeczne – fiu, do domu dziecka. Tam ich miejsce.
– Ja też czasem jestem niegrzeczny, wiesz? A mam rodziców.
– A jak bardzo jesteś niegrzeczny?
– No, bardzo.
– Pokaż mi. Jak stąd dotąd jest niegrzeczność, to na ile ty jesteś niegrzeczny?
Michał przez chwilę zastanawiał się, co złego zrobił. Od razu przypomniało mu się kilka własnych wyczynów i poczuł znajome gorąco na policzkach. Nie był święty, to pewne. Teraz zastanawiał się, jaka odpowiedź będzie dla Piotrka najlepsza. W końcu pokazał.
– No, niestety, aż na tyle. – Przyłożył rękę do deski i pokazał, jak dużo ma na sumieniu.
– A widzisz! – Piotrek był trudnym rozmówcą. – To dlatego jeszcze masz rodziców. A ja jestem niegrzeczny aż na tyle! – Pokazał kres odległości wyznaczonej przez siebie na deskach pomostu.
– Niemożliwe. Taki mały Piotrek nie może być aż tak niegrzeczny!
– Może!
– Nie może!
– Może! Zapytaj mojej pani. Ona ci powie, kto jest najbardziej niegrzeczny na świecie.
– Kto niby?
– Napłoszek jest najgorszy. – Piotrek spuścił wzrok i zaczął stukać końcem sandałka w pomost. Poprawił rękaw granatowej, szeleszczącej kurteczki, którego przez cały czas nie przestawał żuć na wysokości ramienia. Właśnie wtedy na pomoście pojawiła się mieniąca się magicznymi kolorami ważka. Przysiadła, zatrzymała skrzydła i czujnie rozejrzała się dokoła. Dobrze, że miała refleks, bo jak nic zginęłaby marnie pod dziecięcym sandałkiem rozmiar 28.
Michał z zaskoczeniem spojrzał na Piotrka.
– Słuchaj, jadłeś śniadanie? Chodź do nas do domu, zrobimy sobie coś smacznego.
– Do domu… nie chcę. Ja nigdy nie jem.
Obaj zamilkli i tylko Piotrek przez dłuższą chwilę z całej siły łomotał kubełkiem o deski.
– Piotruś, a co ty takiego złego robisz?
Dziecko nie zareagowało.
– Hę?
– Nie mogę powiedzieć, bo wtedy umrę.
– E… Od mówienia to się tak łatwo nie umiera.
– Ja umrę. Widziałem taką fajną trumnę, że kawałek się otwiera. I tam leży ktoś ubrany w swoje najlepsze ubrania. Masz już swoje najlepsze ubrania?
– Do trumny? Nie, nie mam. – Michał wytarł sobie kilka kropel potu nad szerokimi brwiami.
– Musisz mieć.
Rozmowa znów utknęła.
– Kąpiemy się? – zaproponowało dziecko.
Michał rozejrzał się po jeziorze. Dzieci Kromków właśnie wyciągały kolejną rybę, ale nikt nie pływał. Trzciny wyginane wiatrem szumiały głośno, wiatr szeleścił kurtkami chłopców, a na niebie nie było ani śladu błękitu.
– Strasznie zimno. Przeziębimy się.
– To dobrze. Lubię być chory. Dostaje się wtedy dużo pić.
– A jak złapiesz zapalenie płuc?
– To od tego można mieć zapalenie płuca? – Dzieciak zaczął się energicznie rozbierać. – Ja miałem już zapalone. Byłem w takim szpitalu. Tam było cudownie.
– Cudownie?!
– Tak. Co ty? Nigdy nie byłeś w szpitalu? – Piotrek spojrzał na Michała z wyższością. – To dobre miejsce. Tam nikt, ani razu, przysięgam na wszystko, nie powiedział do mnie Napłoszek, tylko wszyscy Piotruś i Piotruś. Szkoda, że mnie wyleczyli.
– Zaraz…
– I wiesz, tam jedna duża pani mi…
Dziecko przerwało, jakby bało się, że zdradzi najskrytszą tajemnicę.
Michał podszedł do niego i położył rękę na maciupeńkim, chudziutkim ramionku.
– Tak?
– Ona mi, wiesz… ona mi zrobiła coś najwspanialszego na świecie. – Michał cały czas trzymał rękę na ramieniu dziecka. – Ona mnie wzięła do swojego łóżka. Była taka miękka i duża.
– Co ona ci zrobiła? – Ukucnął nad malcem i popatrzył mu prosto w oczy. – Powiedz mi, Piotrusiu, co ona ci zrobiła?
Chłopiec nabrał powietrza i łzy zakręciły mu się w dużych, smutnych oczach.
– Ona mi, tylko mi, tylko dla mnie… ona mi… zaśpiewała. I to kilka razy – wyznał i rozpłakał się na całego, rozmazując po twarzy dziecięce gile.
*
Dominika wstała jakaś niewyraźna. Podciągnęła górę od piżamy i pomasowała sobie brzuch. Zajrzała na parapet. W słoiku stały fioletowe dzwonki. Mało się nie rozpłakała z radości. Brzuch jednak nadal ją bolał.
„No, dziś to ja sobie z jedzeniem dam spokój”. Głowa też ją bolała. „Co za dzień! Akurat kiedy wyszło słońce. Słońce! Co za złośliwość losu! Nie, nie ma mowy, nie pozwolę sobie zepsuć tego dnia. Zrobię coś przyjemnego… Na przykład… Na przykład…”. Przypomniała sobie widziany w garażu biało-niebieski plastikowy kajak. „Nareszcie popływam kajakiem. Może nawet z Hadrianem… Gdyby to inteligentnie rozegrać… Inteligentnie. Hm…”.
Zamknęła się w łazience. Strategię obmyśla się na osobności.
Przy śniadaniu przystąpiła do akcji.
– Co robimy? – Odczekała chwilę, aż każdy wypowie się w tej sprawie. Nie miała zamiaru od razu kierować ich uwagi na pokryty pajęczynami kajak. Z entuzjazmem wysłuchała planów wyjazdu do Mrągowa (Ala z Witkiem), wyprawy na jeżyny (Michał z Kandrą). Co prawda nie docierało do niej, gdzie konkretnie kto się uda, ale jedno zauważyła: Hadrian nie miał żadnych planów. Wtedy wytoczyła swoje najcięższe działo:
– A może byśmy po… Ja też jeszcze nie wiem, co by tu porobić. Taki fajny dzień… Może zrobię pranie. A może… Wiesz, Hadrian, może popływamy kajakiem? To może być jedyna okazja tego lata – zachichotała sztucznie i poczuła, że robi się czerwona. Czym prędzej zrzuciła na podłogę widelec i wsadziła głowę pod obrus, żeby się ukryć.
Michał zakrztusił się kanapką, zasłonił usta ręką i wybiegł do łazienki. Kandra oczywiście za nim, a raczej za resztkami kanapki, które trzymał w lewej dłoni.
– Ten kajak jest bezpieczny? – zapytała Dominika.
– Jasne. Jest w garażu, na samym wierzchu – odparł Witek.
– Ale jak my to zaniesiemy? Pewnie jest diabelnie ciężki. – Zainteresował się Hadrian.
– Nie bądź taka Delikatnica Zmartwiona, spokojnie dacie radę – zauważył Witek i bez ceregieli strzelił Hadrianowi gumką wystających ponad spodnie, szlachetnie szarych, bawełnianych slipków z napisem „Turbo diesel”.
Michał, z zaczerwienionymi po zakrztuszeniu oczami, wszedł na końcówkę żywiołowego planu Dominiki. Ona za wszelką cenę chciała popływać tym kajakiem, nawet przechodzień by to zrozumiał.
Dominika w tempie ekspresowym wyszorowała zęby, trzy razy zmieniła bluzeczkę, cztery razy fryzurę, po czym zdjęła z siebie wszystko i założyła kostium kąpielowy, białe króciutkie spodenki z wyhaftowaną palmą i niebieską bluzkę z największym dekoltem, jakim dysponowała. Pognała do wysprzątanej już przez mamę Witka kuchni i zrobiła kilka urozmaiconych i efektownych kanapek, które misternie zapakowała w folię. Zajrzała do chłopców, żeby sprawdzić, czy Hadrian jest już gotowy. Leżał na łóżku i czytał.
– Idziemy? – „Jakie on ma genialnie umięśnione nogi!” Popatrzyła z uznaniem na długie, chude i owłosione kończyny Hadriana. Usiłowała zapanować nad sobą i nie gapić się na napis.
– Może za chwilę, jeszcze trawię śniadanie.
– Trawisz? Z tego, co pamiętam ze szkoły, to to ci zajmie z osiem godzin. Masz zamiar pływać przy księżycu? – Uśmiechnęła się, żeby ukryć skrajną irytację. Miała szczerą ochotę palnąć go w ucho albo dać klapa i wrzasnąć: „Marsz pływać ze mną na kajaku!”.
– Nie, ale może… pewnie ciężki ten kajak.
– No, sama to ja na pewno go nad jezioro nie dotacham.
– Dobrze już, dobrze. Zaraz ci pomogę. Ładnie wyglądasz. Powinnaś chodzić w niebieskim, to super kolor dla blondynek.
Dominika o mało się nie przewróciła. Szczerze mówiąc, mogłaby nawet sama zanieść ten kajak, byle słyszeć takie słowa. Garaż przywitał ich zapachem kurzu. Dominika szybko oczyściła kajak z pajęczyn i nawet zapomniała, że brzuch cały czas daje o sobie znać.
Kajak był ciężki, jak… kajak niesiony do jeziora. Oboje nieziemsko się spocili i zadyszani spuścili go na wodę.
– Dlaczego dźwigasz takie ciężary? – To oczywiście był Michał, w wielkim słomkowym kapeluszu, ze swoją krwiście czerwoną bluzą i reklamówką wypchaną czymś po brzegi. Ten człowiek miał nadludzki dar pojawiania się dokładnie tam, gdzie nikt go nie oczekiwał.
– Wcale nie jest ciężki – wysapała czerwona i spocona Dominika.
– Wcale! – mruknął z przekąsem Michał i patrząc na zdyszanego Hadriana, bez cienia złośliwości zapytał: – Hadi, czego właściwie dotyczy ten napis? – I nie czekając na odpowiedź, dodał: – Płyńcie ostrożnie i uważajcie na wiry. Aha, Witek mówił, że tam za trzcinami jest już naprawdę głęboko.
– Wcale tam nie płyniemy. Nie martw się. Nie mogę się już doczekać, kiedy na środku jeziora zamoczę ręce w wodzie. Uwielbiam to… – Rozmarzyła się Dominika. – Wzięłam kanapki. Może gdzieś się rozłożymy? – Pytającym spojrzeniem zahaczyła Hadriana.
– E… to masz zamiar pływać do obiadu?
„Do końca świata!!!” – Chciała krzyknąć, ale na szczęście nie zdążyła.
– Ha-di! Ha-di! – Ala stała jakieś sto metrów od nich i machając rękami, darła się ile sił w płucach. – Twoja mama dzwoni! Chodź natychmiast!
– To wiesz, ja muszę wracać… Zresztą może sami popływacie. Ja mam dość wysiłku na dziś. Sorry, tak wyszło…
– To nie płyniemy? – Dominika pomyślała, że jej się w życiu nic nie udaje. Nic.
– Płyńcie, płyńcie. Ja… ja… ja sobie dziś poczytam. – I potruchtał w kierunku domu.
Dominika dłuższą chwilę patrzyła za nim, a kiedy się odwróciła, Michał miał już zdjęte buty, trzymał wiosło na sztorc i był bardzo zadowolony.
– Wskakuj. – Wyciągnął rękę w jej kierunku.
Dominika zrzuciła sandałki, wgramoliła się na przednie miejsce. Wolałaby już płynąć sama. „Cały dzień zmarnowany. Że też mnie podkusiło. Ten człowiek w ogóle nie ma poczucia humoru. Co za mruk… Będziemy tak płynąć i milczeć. Milczeć i płynąć. Ala też jest dobra! Mogła zaczekać z tym telefonem. Matka Hadriana dzwoni dwieście razy dziennie. Alka… Już ja jej powiem do słu…”.
– To co? Moczysz ręce, bo jesteśmy na środku?
Brzuch bolał ją już nie na żarty. „Postanowiłam, że nie zmarnuję tego dnia i nie zmarnuję”.
– Jasne. – Dominika bardzo ostrożnie uklękła w kajaku. Pochyliła się do przodu i zanurzyła ręce w wodzie, a głowę w marzeniach. To boskie uczucie. Czujesz, jakby cały świat przepływał ci między palcami. Dominika zamknęła oczy. Naprawdę tego nie chciała, ale jej myśli same popłynęły do Hadriana.
Przez prawie pół godziny płynęli znów w całkowitej ciszy. Do podświadomości Dominiki docierało, że Michał jakoś dziwnie posapuje. Nagle kajak gwałtownie skręcił.
– Co robisz?
– Przepraszam cię bardzo, ale źle się czuję. Niedobrze mi. Musimy wracać.
– Tak. Wiedziałam, że na ciebie można liczyć. Nie możesz wytrzymać jeszcze pół godziny? Dopłyńmy do tego pomostu chociaż na sekundę i zobaczmy, co tam jest.
– Chcesz wysiadać z kajaka? Spacerować?
– Tak. Co w tym dziwnego?
– To wykluczone. Zaraz będę… zaraz mnie… zaraz zwymiotuję. Musimy natychmiast wracać. – Michał miał wzrok wbity we własne kolana i nawet na moment nie podniósł oczu.
„No, pięknie. Mam dziesięć kanapek i szczęście do wspaniałych chłopaków. Jeden lepszy od drugiego”. Najpierw chciała Hadrianowi dać możliwość ujawnienia uczuć, bo jeden Bóg raczy wiedzieć, dlaczego tak kluczy, a on uciekł. Teraz ten.
Na brzegu przy ich pomoście widać już było, jak Kandra podskakuje i merda kikutem ogona. Nie było wątpliwości, że cały jej pysk uśmiechał się na widok Michała.
Kajak zaskrzypiał o piasek i Michał bez jednego marnego słowa wyskoczył na brzeg, chwilę postał drepcząc w miejscu, po czym niemal biegiem poleciał w kierunku domu, a pies za nim. Dominika też wyszła na brzeg.
„No to jeszcze fajniej. Jestem ja i mój kajak. Ani go tu zostawić ani nieść, bo tego po prostu nie zdołam zrobić”. Spróbowała. Ani drgnął. Jeszcze raz. Brzuch szarpnął ją nowym bólem.
– No i jak? – Ala miała na długich, rozpuszczonych włosach czerwoną chusteczkę i wyglądała… genialnie.
– Lepiej nie pytaj. Naprawdę nie możesz wyglądać trochę gorzej? Oczu od ciebie nie mogę oderwać. Irytujesz mnie. Co ci…
– Dominika! Masz krew na spodenkach.
– Co?
– Dostałaś chyba okres.
– Nie, nie, to niemożliwe. O Boże, nie.
– Nie przejmuj się tak. Zaraz ci coś przyniosę. Przewiążesz się bluzą w pasie i nikt nie zauważy. – Ala pożałowała, że nie ma na sobie czegoś, czym od razu mogłaby poratować koleżankę. Niestety, wszystko czym dysponowała, to krótka ruda sukienka na ramiączka i chusteczka na głowie.
– Już ktoś zauważył. O matko, i to akurat on. Co za cholerny dzień! – Dominika wyginała się do tyłu, żeby ocenić rozmiary kompromitacji.
– Kto? Michał? I co? On zauważył i dlatego wróciliście?
– Nie. On źle się poczuł… tak mówił – dodała już mniej pewnie.
– Czyli nic nie widział. Usiądź w kajaku. Zobaczę, czy on widział, czy nie.
Dominika wgramoliła się do kajaka i ciężko klapnęła na przednim miejscu.
– Kompletnie nic nie widać – zawyrokowała beztrosko Ala.
– Uff, to dobrze. Chyba bym umarła. Chociaż zaczekaj…
Dominika ostrożnie uklękła i zanurzyła ręce w przybrzeżnej wodzie.
– A teraz?
– Teraz to… raczej… no, widać. Niestety, widok panoramiczny.
– No to jasne! Pakuj moje rzeczy. Wyjeżdżam. Przynieś mi tu plecak, bo do domu to ja na pewno nie pójdę.
Mimo iż Ala próbowała na wszystkie sposoby przekonać koleżankę, że nic takiego się nie stało, to jednak robiła to bez przekonania, bo sama doskonale wiedziała, co ona czuje. Nie dziwiła się, że Dominika chce wyjechać.
– Pewnie ten osioł już powiedział wszystkim. Zresztą nic mnie to nie obchodzi. Idź, spakuj mnie i spróbuj… spróbuj…
– Wiem, wyczuć, czy on widział. – Domyśliła się Ala. – Siadaj tu i czekaj. Lecę.
Sylwek Pasemko, który akurat jechał na rowerze z potężną wiązką pokrzyw dla zwierząt, miał okazję zobaczyć zadyszaną twarz letniczki. No takiej, to jej jeszcze nigdy nie widział. A widział ją już… czterokrotnie. Wiedział to dokładnie, bo… liczył wszystkie ich spotkania.
– Cześć. – Zamachał do niej.
– Cze… – odkrzyknęła, ale był pewien, że nie wiedziała nawet komu.
*
Michał od kilku minut bił się z myślami. Co robić? Przecież został tam ten kajak. Nie przeżyje tego, jeśli dziewczyny będą musiały go z powrotem tachać. Na Hadriana w ogóle nie mógł liczyć, bo ten po rannym wysiłku od razu wziął naprzemienny prysznic, żeby nie dopadły go zakwasy. Teraz opalał się na leżaku przed domem. Co robić?
Tak jak stał, zapakował się do łóżka i okrył po szyję. Pal sześć kajak. Po jakichś dziesięciu minutach do domu wpadła Ala.
Był już wtedy dobrze spocony, bo zakrył się śpiworem po czubek nosa.
– Jesteś naprawdę chory?
– Tak. Czy możesz podać mi szklankę wody? Niedobrze mi.
– A czemu wróciliście?
– Boli mnie głowa, to po wczorajszych rybkach… Zatrułem się, przeproś Dominikę, że tak zepsułem wycieczkę. Może innym razem.
– Tak… wszyscy jedli te same ryby. – Ala świdrowała go podejrzliwym wzrokiem, ale wyglądał bardzo źle, cały pokryty kropelkami potu. Musiał rzeczywiście źle się czuć.
– Wiesz… my z Dominiką pójdziemy się teraz kąpać. Co ty na to?
Michał o mało nie usiadł na łóżku. „Jak to kąpać?! Przecież Domi…”.
– To świetny pomysł. Idźcie, idźcie – powiedział zamiast tego. Zakopał się głębiej w śpiwór i jęknął przeciągle, na co Kandra położyła swój wielki łeb na jego śpiworze i cichutko zaskomlała.
Ala postała jeszcze chwilę nad Michałem. Poklepała Kandrę po łbie, a potem wzięła delicję szampańską i podała psu.
– Ostrożnie, sunia, ostrożnie – powtórzyła wielokrotnie słyszane słowa pani Elżbiety. Pies tylko nerwowo zaczął przebierać nogami, spojrzał na nią błagalnie, ale ciastka nie wziął.
– Trudno, zjem sama. – Wpakowała sobie delicję do ust, ale było jej przykro, że suka nie chce od niej wziąć. Zupełnie nie rozumiała dlaczego. Wzięła swoją długaśną koszulę flanelową i poszła powiedzieć Dominice, że nie musi wyjeżdżać, bo Michał jest zielony od chorego żołądka i na pewno nie widział krwi na jej spodenkach.
*
Po jakiejś godzinie dziewczyny siedziały już na schodkach ganku obierając ziemniaki.
– Dziewczynki, skoczcie do Pasemkowej po jajka, bo mi zabrakło do obtoczenia ryb.
Dziewczyny weszły do pokoju, by zmienić buty.
– Idziesz, bo wyglądasz nie najciekawiej?
– Nie, raczej zostanę i poczytam – Dominika rozciągnęła się na łóżku i od razu sięgnęła po pięknie ilustrowany album pt. _Jezioro Wiktorii_, który przypadkowo odkryła na strychu.
– Nie ma sprawy, pójdę sama. Kandra! – Ala gwizdnęła na psa, który od razu znalazł się przy niej.
Dominika położyła się na łóżku. Przesunęła się na brzeg najbliżej parapetu i pogładziła fioletowe dzwonki w wazonie, zieloną twardą gruszkę, piękny kawałek kory brzozowej i ten genialny kamień w kształcie mewy. „Hadrian jest niesamowity! Prowadzi ze mną jakąś grę. Udaje, że nic się nie dzieje, a podkłada te rzeczy codziennie rano na mój parapet i patrzy na mnie. Jest niewiarygodny. I pomyśleć, że nie chciałam tu przyjeżdżać”. Dopiero po chwili ocknęła się z marzeń i poczuła, że chętnie coś by poczytała, ale wszystkie swoje książki już skończyła. Wczoraj Michał opowiadał Witkowi _W co grają ludzie_ Erica Berne’a i nabrała ochoty, żeby to przejrzeć. Wstała i licząc na to, że Michał śpi, cichutko weszła do pokoju chłopców.
Pokój był pusty. Michała nie było, a książka leżała na samym wierzchu, więc Dominika wzięła ją bez oporów.
*
Gospodarstwo Pasemków było duże i wyglądało na wymarłe. Nie licząc burej suki z gigantycznymi czarnymi sutkami, która na widok Ali nawet nie uniosła łba, nigdzie nie było żywego ducha. Ala popatrzyła na morze wylewających się z ogródka żółtych rudbekii i usiadła na drewnianej ławeczce przed domem. Poczeka. Ma czas.
Była tu tylko raz od przyjazdu. Razem z mamą Witka przyszły kupić trochę świeżego bobu, bo wszyscy nagle nabrali na niego ochoty. Gospodarstwo jak gospodarstwo. Strasznie się kurzy i trzeba cały czas uważać, żeby nie wleźć w kurzą kupę.
Po kilku minutach usłyszała hałas w stodole. Wstała, otrzepała spodenki i poszła w tamtym kierunku. Jakiś wiejski chłopak, którego chyba już widziała, przerzucał, a raczej układał wiązki drewna. Był cały brązowy i lśnił od potu. Koło jego nóg leżał aparat fotograficzny, ale Ala nie zwróciła na niego uwagi.
– Cześć.
– Cześć – odpowiedział chłopak i nadal przerzucał drewno.
– Jest pani Pasemkowa, bo chciałabym kupić jajka? – Ala zamachała ręką, żeby odgonić kurz.
– Ja tam nie wiem. Może w domu matka jest. Można wejść. Tam spod dziesiątki jesteście? Z Warszawy może?
– Z Warszawy. – Ala zdjęła okulary słoneczne z włosów i założyła na nos.
– Z samej Warszawy, no, no. A duża ta Warszawa, co?
– Spora. – Ala popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Prostak, czy kpi z niej w żywe oczy?
Przez moment stali w ciszy. Ala poczuła się spięta. W dobie internetu i komórek ten pyta, czy duża ta Warszawa. Szok! Wolała nie drążyć tego tematu.
– Tu się kurzy, można wejść do domu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Michał podciągnął się na rękach i zajrzał przez okno. Spod kolorowej powłoczki w fantazyjnie zaplecione słonie i żyrafy wystawała niezbyt czysta, ale za to bardzo ładnie ukształtowana damska pięta.
Zeskoczył na ziemię i uśmiechnął się do swoich myśli.
Przed betonowym gankiem z czterema stopniami zrzucił ogromny, jaskrawoczerwony plecak ze stelażem. Nie zamierzał walić w zamknięte na głucho drzwi. „Tak, ja zawsze jestem nie w porę. Pięta – mruknął sam do siebie – a myślałem, że czekają na mnie ze śniadaniem”. Zdziwił się tylko, że Kandra nie obszczekała go na powitanie.
Obszedł dom i od strony porośniętego gęstą koniczyną podwórka patrzył w pootwierane na oścież okna z framugami pomalowanymi na nietypowy, ciemnobrązowy kolor. Popychane porannym wiatrem raz po raz leciutko stukały, wypuszczając na zewnątrz nie tylko dramatycznie powiewające firanki, ale też różne tony i odmiany chrapań i posapywań. Nie było żadnych wątpliwości – wszyscy jeszcze spali.
Przedarł się przez miniogródek i zajrzał do dużego pokoju stołowego z kominkiem i rogami jelonka nad drzwiami. Tuż pod oknem stała ława, na której piętrzyły się kubki z fusami po wieczornej herbacie, gazety, niemal do końca wypalone świece, kolorowe pisma, które widział już nie raz i spory półmisek z kikutem pszennego precla na środku. Tuż koło talerza zauważył głowę psa. Kandra na widok starego znajomego wydała krótki, stłumiony pisk, ale nawet nie drgnęła. Była zajęta pilnowaniem resztki pieczywa.
– Chodź, sunia, pobiegasz sobie.
Pies jednak tylko łypnął na Michała i nadal siedział ze wzrokiem wbitym w talerz.
– Pilnujesz precla! – domyślił się Michał i ostrożnie, żeby nie podeptać roślin, wydostał się na podwórko.
Wpakował plecak w spory krzak bzu koło ganku, bo wydawało mu się, że tam będzie w miarę sucho. Spojrzał na zegarek – była ósma czternaście. Postanowił przejść się po okolicy.
Pogłaskał olbrzymi jesion po drugiej stronie drogi i od razu poszedł nad jezioro. Jeszcze zanim zobaczył, jak wygląda brzeg, i czy dojście jest w porządku, postanowił przywitać się z wodą i zamoczyć chociaż nogi. Co prawda siąpiło obrzydliwie, ale przecież to jeszcze nie powód, żeby nie pobrodzić w wodzie – szczególnie, gdy człowiek od siedemnastu lat uwięziony jest w blokach i prawdziwą wodę widuje jedynie podczas wakacji. Po prawej stronie, gdzie była piękna, piaszczysta plaża, jakieś dzieciaki, wymachując długimi wędkami, spychały łódkę na wodę. Prawie na środku zdesperowany pływak zamaszyście przecinał jezioro. Nawet z tej odległości Michał mógł ocenić, że to wytrawny pływak, bo pruł jak motorówka. „Zaraz i ja to zrobię” – pomyślał i wyraźnie przyśpieszył kroku.
Na pomoście spało dziecko. Było w takim wieku, kiedy trudno stwierdzić jakiej jest płci. Zwinięte w kłębek, z lekko rozdziawioną buzią i zielonkawym gilem pod nosem, raz po raz naciągało na siebie całkiem już mokrą ortalionową kurtkę.
Michał parsknął śmiechem i pokręcił głową. „Gdyby to widziała moja mama”. Przypomniał sobie, że jego siostra, która chodzi już do drugiej klasy, nadal jest odprowadzana do koleżanki mieszkającej dwa mieszkania od nich. Mama pakuje jej tornister, zrywa się na każde zawołanie i każdziuteńki, najgłupszy kaprys Emilki. I oczywiście jest głucha na protesty jego i ojca. Nie ma nawet mowy, żeby siostra była gdzieś sama przez dziesięć minut. A tu, nad siekaną kapuśniaczkiem, nie wiadomo jak głęboką wodą, śpi jakiś maluch i nawet uśmiecha się przez sen. Michał rozejrzał się dokoła. Nigdzie żywego ducha. Może ten pływak… a nie, już zawrócił i z tą samą prędkością skierował się w inne rejony.
„Obudzę dziecko i niech powie, co tu robi. Potem zrobię wściekłą awanturę jego starym” – postanowił, po czym cichutko usiadł koło malucha. „To chyba jednak dziewczynka, bo ma takie niemożliwe długie rzęsy” – zdjął swoją kurtkę i szczelnie nakrył malca.
O dziewiątej piętnaście dzieciak rozdzierająco ziewnął i zaszeleścił dwiema warstwami ortalionu. Przetarł oczy, usiadł i zobaczył koło siebie chrapiącego, wyjątkowo długiego człowieka, któremu kawałek uschniętego liścia trzciny wodnej przykleił się do mokrego policzka.
Dźgnął śpiącego kilka razy palcem wskazującym w szyję.
– Mamo, jeszcze pięć sekund – wymamrotał śpiący mężczyzna i przekręcił się na drugi bok. Niestety, na ten manewr pomost był zdecydowanie za wąski i długi pan wpadł do płytkiej, ciepłej jak zupa wody jeziora Krzywe, zmuszając całą ławicę okoni do ucieczki w trzciny.
*
Rodzice Witka od zawsze kochali Mazury, a od wypadku ojca przyjeżdżali tu co roku. Nie ciągnęły ich żadne inne miejsca. Nie widzieli problemu w komarach ani pokrzywach – tu byli u siebie. Zaczęli rozglądać się za miejscem, do którego mogliby stale przyjeżdżać. I znaleźli. Siedem kilometrów od Mrągowa, w miejscowości Krzywe kupili siedlisko. Było wprawdzie zaniedbane, ale cóż piękniejszego niż mogłoby ich spotkać, niż możliwość samodzielnego wyremontowania siedliska. Od początku zabierali tu rodzinę, przyjaciół i oczywiście znajomych syna. W tym roku także Witek zaprosił swoich kolegów z klasy. Co prawda Dominikę pierwszy raz zobaczył dopiero w Krzywem, ale rodzicom to nie przeszkadzało. Po prostu Ala, którą znali jeszcze z przedszkola, zabrała swoją najbliższą koleżankę. W sumie miało być ich czworo z klasy Witka, Dominika i jeszcze Milena, córka znajomych ciotki Witka. Ale ta ostatnia miała przyjechać dopiero pod koniec lipca.
Zasady były proste. Cały czas będzie ktoś dorosły. Poza tym każdy robi, co chce. Zero przymusu.
*
Dominika Różycka nie była przebojowa. Dlatego, odkąd tylko przyjęła zaproszenie Witka, którego na oczy nie widziała, dzień w dzień myślała, jak się wymówić i lipiec przesiedzieć w domu.
Na dzień przed wyjazdem siostry w podróż po Europie Dominika chciała już ostatecznie zrezygnować. Dowiedziała się bowiem, że Ala, jej przyjaciółka i jedyna osoba, którą w Krzywem miała znać, nie może zostać do końca lipca, bo szykuje jej się jeszcze wyjazd za granicę. Dominika zamartwiała się tym cały dzień. W końcu wieczorem zwierzyła się siostrze, o trzy lata starszej od niej studentce germanistyki, ale na Magdzie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
– Przecież i tak już ich poznasz do czasu wyjazdu Alki. Czasem ludzie wyjeżdżają z grupą, w której nie znają nikogo. Czego ty niby tak bardzo się boisz, że Ala musi być twoją tarczą? – Magda nie znalazła najmniejszego zrozumienia dla oporów siostry. Nawet na moment nie oderwała wzroku od stosu przewodników, w których samoprzylepnymi karteczkami zaznaczała co ważniejsze strony.
„To będzie właśnie w tym wyjeździe najwspanialsze: nie znać nikogo” – powtarzała sobie za radą siostry. „Poza Alą, rzecz jasna. Tylko, że to, co jest najwspanialsze dla mojej siostry, niekoniecznie musi być dobre dla mnie”. Z niepokojem zastanawiała się, czy w ogóle udźwignie to, co dla Magdy byłoby zaletą wakacji. Trudno. Już postanowiła. Jedzie! Z Alką przecież nie zginie. Potem się zobaczy. Zapakowała swój zeszyt z przepisami na błyskawiczne ciasta, zwinęła przedłużacz i wsadziła go do wielkiego pudła z prodiżem. Wzięła kilka ukochanych książek, wszystkie ozdoby z koralików, ulubioną pościel (bo nie znosiła spać bezpośrednio pod śpiworem), a na samo dno torby podróżnej wrzuciła drewnianego słonia i ukochaną gumową żyrafę – pierwszy egzemplarz w jej afrykańskiej kolekcji.
Po przyjeździe do Krzywego natychmiast zapomniała o swoich domowych rozterkach. Bardzo szybko się zadomowiła. Najwspanialsze było to, że osobiście poznała Hadriana Chabrosa. A co ważniejsze – Hadrian poznał ją.
*
Pani Elżbieta siedziała na drewnianym leżaku i głaskała ogromny czarny łeb swojego psa – teriera rosyjskiego. Kandra siedziała u nóg swojej pani wyprostowana jak struna i tylko co jakiś czas wyciągała długi, szorstki jęzor, usiłując w podziękowaniu polizać opalone ręce swojej właścicielki. Jednocześnie, całkiem przy okazji, sprawdzała, czy nie ukrywa się w nich coś do zjedzenia.
Wiał silny wiatr. Kolorowe ręczniki i bielizna tańczyły na sznurze. Pani Elżbieta oparła głowę o oparcie leżaka i cofnęła się w czasie o trzydzieści dwa lata. Szła do pierwszej klasy. Miała na sobie plisowaną, granatową spódniczkę, wywijała workiem z kapciami, a za rękę trzymała swojego sąsiada z piętra – Janka. Minęło siedem lat, zanim Janek pierwszy raz ją pocałował. Było to na szkolnym boisku, po zakończeniu roku, zupełnie nie zwracał uwagi na trądzik na jej czole. Po kolejnych siedmiu latach, trzymali razem wielki nóż ze stali nierdzewnej, kroili swój weselny tort z polewą pistacjową i usiłowali udawać, że nie słyszą sprośnych komentarzy wujka Maćka z Przemyśla. Wspominała jak powiedziała Jankowi, że urodzi się Witek, bo od razu wiedziała, że to musi być chłopczyk. Jak Janek się wtedy ucieszył… I kiedy postanowił zapuścić włosy, i zapytał, co ona na to… I po wypadku… byli sobie bliżsi niż kiedykolwiek. Był takim dobrym mężem, był naprawdę jej podporą. Tak, to dobre słowo. Był. A teraz, po osiemnastu latach małżeństwa, trzeba było znaleźć siły, żeby się rozwieść. Rozwód – obrzydliwe słowo.
„Nie będę teraz o tym myślała” – postanowiła. Nachyliła się i podniosła stojący na trawie talerz z gruszkami. Wzięła maleńki nóż i zaczęła je obierać. Zapach gruszek przypomniał jej inny pocałunek, z innym mężczyzną. „Gdybym wtedy wiedziała, odeszłabym z tamtym” – nóż ześlizgnął się i pozostawił nacięcie na kciuku lewej dłoni. „Gdybym wiedziała to, co dziś… Gdybym… Ech… Dobrze, że nie wiedziałam”. Zgarnęła obierki i ogryzki do miski, wzięła garść do lewej ręki i podsunęła Kandrze.
– Delikatnie, delikatnie sunia. – Pozwoliła psu wylizać dłoń. – Chodź do domu. Jak dobrze, że nie wiemy, co będzie dalej. To by przecież wszystko popsuło.
Usłyszała znajome głosy dzieciaków Kromków i skrzypnięcie bramy. Zgarnęła koc, podniosła talerz, złożyła leżak i weszła do domu. Trzeba było dla dzieci usmażyć ryby i ugotować kapuśniak, bo Pasemkowa dała im aż dwie główki słodkiej kapusty z własnych zagonów. Potem mieli jeszcze wszyscy zajrzeć do tego gospodarstwa, gdzie hodowano strusie. „Strusie w Krzywem!” – Elżbieta cichutko parsknęła śmiechem, nie pozwalając, aby zły nastrój wszedł razem z nią do domu.
*
Tomasz Lipiec, listonosz z Mrągowa, stał przed dużym lustrem i patrzył na swoje odbicie. Wcale się nim nie delektował, wręcz przeciwnie – bardzo się sobie nie podobał. Jasnorude włosy były poskręcane w ciasne spiralki, twarz od ucha do ucha i od włosów do brody gęsto pokryta podwójną warstwą piegów. Na dodatek jego skóra była tak jasna, że niemal przeźroczysta. Nie znosił swojego wyglądu.
– Niech to wszystko szlag trafi! – Ze złością wbił się w granatowy, służbowy mundur. Był wściekły.
Kiedy z ciężką torbą wsiadał na swój motor, nadal był wściekły, ale czuł się w pełni usprawiedliwiony. Dorosły, poważny mężczyzna, który dostał swoją pierwszą w życiu pracę, nie może być rudy i piegowaty jak dzieciak. A on był i to, jak sądził, uzasadniało jego nieustanną wściekłość. Wyjechał z Mrągowa i przy zajeździe w dolinie skręcił w prawo. Kierował się do Krzywego. Odkąd przyjechali tam letnicy, bez przerwy ktoś do nich pisał. I to strasznie ciężkie listy – o to też był wściekły.ROZDZIAŁ DRUGI
Łąkę porastały głównie jakieś rozczochrane trawy i koniczyna. Prawie dokładnie przez jej środek przebiegała jasna, równiutka dróżka z białego piasku. Wystarczyło przejść kilka kroków, żeby zobaczyć powyrywane i niedbale rzucone łebki koniczynek. Jeszcze świeże, nie zdążyły zmarszczyć się i zwiędnąć na słońcu. Potem przez kilkanaście metrów nie było na jasnym piasku żadnych śladów. Już bardzo blisko jeziora Michał zobaczył na ścieżce szczątki konika polnego. Ktoś – Michał wiedział już kto – narysował patykiem wokół nich niezgrabne kółko, dlatego z daleka rzucały się w oczy. Westchnął.
Na pomoście – w miejscu, gdzie pierwszy raz zobaczył śpiącego malca – stało plastikowe, żółte wiaderko wypełnione błotem i kawałkami roślin.
– Czołem, szefie! – zagadnął przyjaźnie dzieciaka grzebiącego patykiem w przybrzeżnym mule.
– …łem. – Chłopiec ani na chwilę nie przestawał ssać rękawa kurtki z wyhaftowanym na kieszeni napisem: „Napłoszek P.”. – Łapiesz ze mną?
– A co łapiesz?
– Wszystko.
Istotnie, na brzegu leżało kilka opuszczonych już przez raki pancerzy i spora kupka, niestety jeszcze żywych, szczeżui i skójek. Piotruś próbował, na szczęście bezskutecznie, złapać kilka małych rybek, które śmigały w tę i z powrotem pod pomostem. W końcu, zapominając chyba o obecności Michała, przemówił do sporego patyka:
– Za to, co zrobiłeś, zostaniesz tu na zawsze. Ty przebrzydły dzieciaku! – Zaczął łomotać patykiem o pomost.
– Co on zrobił?
– Był bardzo niegrzeczny i dlatego Bozia zabrała mu rodziców. Za to, za to, za to! – Kijek przeszedł już niejedno, bo widać było na nim liczne ślady uderzeń.
– To ten kij nie ma rodziców?
– Nie ma. Tacy niegrzeczni jak on nigdy nie mają rodziców.
– E, mają nawet bardziej niegrzeczni.
– Grzeczne dzieci mają rodziców, a niegrzeczne – fiu, do domu dziecka. Tam ich miejsce.
– Ja też czasem jestem niegrzeczny, wiesz? A mam rodziców.
– A jak bardzo jesteś niegrzeczny?
– No, bardzo.
– Pokaż mi. Jak stąd dotąd jest niegrzeczność, to na ile ty jesteś niegrzeczny?
Michał przez chwilę zastanawiał się, co złego zrobił. Od razu przypomniało mu się kilka własnych wyczynów i poczuł znajome gorąco na policzkach. Nie był święty, to pewne. Teraz zastanawiał się, jaka odpowiedź będzie dla Piotrka najlepsza. W końcu pokazał.
– No, niestety, aż na tyle. – Przyłożył rękę do deski i pokazał, jak dużo ma na sumieniu.
– A widzisz! – Piotrek był trudnym rozmówcą. – To dlatego jeszcze masz rodziców. A ja jestem niegrzeczny aż na tyle! – Pokazał kres odległości wyznaczonej przez siebie na deskach pomostu.
– Niemożliwe. Taki mały Piotrek nie może być aż tak niegrzeczny!
– Może!
– Nie może!
– Może! Zapytaj mojej pani. Ona ci powie, kto jest najbardziej niegrzeczny na świecie.
– Kto niby?
– Napłoszek jest najgorszy. – Piotrek spuścił wzrok i zaczął stukać końcem sandałka w pomost. Poprawił rękaw granatowej, szeleszczącej kurteczki, którego przez cały czas nie przestawał żuć na wysokości ramienia. Właśnie wtedy na pomoście pojawiła się mieniąca się magicznymi kolorami ważka. Przysiadła, zatrzymała skrzydła i czujnie rozejrzała się dokoła. Dobrze, że miała refleks, bo jak nic zginęłaby marnie pod dziecięcym sandałkiem rozmiar 28.
Michał z zaskoczeniem spojrzał na Piotrka.
– Słuchaj, jadłeś śniadanie? Chodź do nas do domu, zrobimy sobie coś smacznego.
– Do domu… nie chcę. Ja nigdy nie jem.
Obaj zamilkli i tylko Piotrek przez dłuższą chwilę z całej siły łomotał kubełkiem o deski.
– Piotruś, a co ty takiego złego robisz?
Dziecko nie zareagowało.
– Hę?
– Nie mogę powiedzieć, bo wtedy umrę.
– E… Od mówienia to się tak łatwo nie umiera.
– Ja umrę. Widziałem taką fajną trumnę, że kawałek się otwiera. I tam leży ktoś ubrany w swoje najlepsze ubrania. Masz już swoje najlepsze ubrania?
– Do trumny? Nie, nie mam. – Michał wytarł sobie kilka kropel potu nad szerokimi brwiami.
– Musisz mieć.
Rozmowa znów utknęła.
– Kąpiemy się? – zaproponowało dziecko.
Michał rozejrzał się po jeziorze. Dzieci Kromków właśnie wyciągały kolejną rybę, ale nikt nie pływał. Trzciny wyginane wiatrem szumiały głośno, wiatr szeleścił kurtkami chłopców, a na niebie nie było ani śladu błękitu.
– Strasznie zimno. Przeziębimy się.
– To dobrze. Lubię być chory. Dostaje się wtedy dużo pić.
– A jak złapiesz zapalenie płuc?
– To od tego można mieć zapalenie płuca? – Dzieciak zaczął się energicznie rozbierać. – Ja miałem już zapalone. Byłem w takim szpitalu. Tam było cudownie.
– Cudownie?!
– Tak. Co ty? Nigdy nie byłeś w szpitalu? – Piotrek spojrzał na Michała z wyższością. – To dobre miejsce. Tam nikt, ani razu, przysięgam na wszystko, nie powiedział do mnie Napłoszek, tylko wszyscy Piotruś i Piotruś. Szkoda, że mnie wyleczyli.
– Zaraz…
– I wiesz, tam jedna duża pani mi…
Dziecko przerwało, jakby bało się, że zdradzi najskrytszą tajemnicę.
Michał podszedł do niego i położył rękę na maciupeńkim, chudziutkim ramionku.
– Tak?
– Ona mi, wiesz… ona mi zrobiła coś najwspanialszego na świecie. – Michał cały czas trzymał rękę na ramieniu dziecka. – Ona mnie wzięła do swojego łóżka. Była taka miękka i duża.
– Co ona ci zrobiła? – Ukucnął nad malcem i popatrzył mu prosto w oczy. – Powiedz mi, Piotrusiu, co ona ci zrobiła?
Chłopiec nabrał powietrza i łzy zakręciły mu się w dużych, smutnych oczach.
– Ona mi, tylko mi, tylko dla mnie… ona mi… zaśpiewała. I to kilka razy – wyznał i rozpłakał się na całego, rozmazując po twarzy dziecięce gile.
*
Dominika wstała jakaś niewyraźna. Podciągnęła górę od piżamy i pomasowała sobie brzuch. Zajrzała na parapet. W słoiku stały fioletowe dzwonki. Mało się nie rozpłakała z radości. Brzuch jednak nadal ją bolał.
„No, dziś to ja sobie z jedzeniem dam spokój”. Głowa też ją bolała. „Co za dzień! Akurat kiedy wyszło słońce. Słońce! Co za złośliwość losu! Nie, nie ma mowy, nie pozwolę sobie zepsuć tego dnia. Zrobię coś przyjemnego… Na przykład… Na przykład…”. Przypomniała sobie widziany w garażu biało-niebieski plastikowy kajak. „Nareszcie popływam kajakiem. Może nawet z Hadrianem… Gdyby to inteligentnie rozegrać… Inteligentnie. Hm…”.
Zamknęła się w łazience. Strategię obmyśla się na osobności.
Przy śniadaniu przystąpiła do akcji.
– Co robimy? – Odczekała chwilę, aż każdy wypowie się w tej sprawie. Nie miała zamiaru od razu kierować ich uwagi na pokryty pajęczynami kajak. Z entuzjazmem wysłuchała planów wyjazdu do Mrągowa (Ala z Witkiem), wyprawy na jeżyny (Michał z Kandrą). Co prawda nie docierało do niej, gdzie konkretnie kto się uda, ale jedno zauważyła: Hadrian nie miał żadnych planów. Wtedy wytoczyła swoje najcięższe działo:
– A może byśmy po… Ja też jeszcze nie wiem, co by tu porobić. Taki fajny dzień… Może zrobię pranie. A może… Wiesz, Hadrian, może popływamy kajakiem? To może być jedyna okazja tego lata – zachichotała sztucznie i poczuła, że robi się czerwona. Czym prędzej zrzuciła na podłogę widelec i wsadziła głowę pod obrus, żeby się ukryć.
Michał zakrztusił się kanapką, zasłonił usta ręką i wybiegł do łazienki. Kandra oczywiście za nim, a raczej za resztkami kanapki, które trzymał w lewej dłoni.
– Ten kajak jest bezpieczny? – zapytała Dominika.
– Jasne. Jest w garażu, na samym wierzchu – odparł Witek.
– Ale jak my to zaniesiemy? Pewnie jest diabelnie ciężki. – Zainteresował się Hadrian.
– Nie bądź taka Delikatnica Zmartwiona, spokojnie dacie radę – zauważył Witek i bez ceregieli strzelił Hadrianowi gumką wystających ponad spodnie, szlachetnie szarych, bawełnianych slipków z napisem „Turbo diesel”.
Michał, z zaczerwienionymi po zakrztuszeniu oczami, wszedł na końcówkę żywiołowego planu Dominiki. Ona za wszelką cenę chciała popływać tym kajakiem, nawet przechodzień by to zrozumiał.
Dominika w tempie ekspresowym wyszorowała zęby, trzy razy zmieniła bluzeczkę, cztery razy fryzurę, po czym zdjęła z siebie wszystko i założyła kostium kąpielowy, białe króciutkie spodenki z wyhaftowaną palmą i niebieską bluzkę z największym dekoltem, jakim dysponowała. Pognała do wysprzątanej już przez mamę Witka kuchni i zrobiła kilka urozmaiconych i efektownych kanapek, które misternie zapakowała w folię. Zajrzała do chłopców, żeby sprawdzić, czy Hadrian jest już gotowy. Leżał na łóżku i czytał.
– Idziemy? – „Jakie on ma genialnie umięśnione nogi!” Popatrzyła z uznaniem na długie, chude i owłosione kończyny Hadriana. Usiłowała zapanować nad sobą i nie gapić się na napis.
– Może za chwilę, jeszcze trawię śniadanie.
– Trawisz? Z tego, co pamiętam ze szkoły, to to ci zajmie z osiem godzin. Masz zamiar pływać przy księżycu? – Uśmiechnęła się, żeby ukryć skrajną irytację. Miała szczerą ochotę palnąć go w ucho albo dać klapa i wrzasnąć: „Marsz pływać ze mną na kajaku!”.
– Nie, ale może… pewnie ciężki ten kajak.
– No, sama to ja na pewno go nad jezioro nie dotacham.
– Dobrze już, dobrze. Zaraz ci pomogę. Ładnie wyglądasz. Powinnaś chodzić w niebieskim, to super kolor dla blondynek.
Dominika o mało się nie przewróciła. Szczerze mówiąc, mogłaby nawet sama zanieść ten kajak, byle słyszeć takie słowa. Garaż przywitał ich zapachem kurzu. Dominika szybko oczyściła kajak z pajęczyn i nawet zapomniała, że brzuch cały czas daje o sobie znać.
Kajak był ciężki, jak… kajak niesiony do jeziora. Oboje nieziemsko się spocili i zadyszani spuścili go na wodę.
– Dlaczego dźwigasz takie ciężary? – To oczywiście był Michał, w wielkim słomkowym kapeluszu, ze swoją krwiście czerwoną bluzą i reklamówką wypchaną czymś po brzegi. Ten człowiek miał nadludzki dar pojawiania się dokładnie tam, gdzie nikt go nie oczekiwał.
– Wcale nie jest ciężki – wysapała czerwona i spocona Dominika.
– Wcale! – mruknął z przekąsem Michał i patrząc na zdyszanego Hadriana, bez cienia złośliwości zapytał: – Hadi, czego właściwie dotyczy ten napis? – I nie czekając na odpowiedź, dodał: – Płyńcie ostrożnie i uważajcie na wiry. Aha, Witek mówił, że tam za trzcinami jest już naprawdę głęboko.
– Wcale tam nie płyniemy. Nie martw się. Nie mogę się już doczekać, kiedy na środku jeziora zamoczę ręce w wodzie. Uwielbiam to… – Rozmarzyła się Dominika. – Wzięłam kanapki. Może gdzieś się rozłożymy? – Pytającym spojrzeniem zahaczyła Hadriana.
– E… to masz zamiar pływać do obiadu?
„Do końca świata!!!” – Chciała krzyknąć, ale na szczęście nie zdążyła.
– Ha-di! Ha-di! – Ala stała jakieś sto metrów od nich i machając rękami, darła się ile sił w płucach. – Twoja mama dzwoni! Chodź natychmiast!
– To wiesz, ja muszę wracać… Zresztą może sami popływacie. Ja mam dość wysiłku na dziś. Sorry, tak wyszło…
– To nie płyniemy? – Dominika pomyślała, że jej się w życiu nic nie udaje. Nic.
– Płyńcie, płyńcie. Ja… ja… ja sobie dziś poczytam. – I potruchtał w kierunku domu.
Dominika dłuższą chwilę patrzyła za nim, a kiedy się odwróciła, Michał miał już zdjęte buty, trzymał wiosło na sztorc i był bardzo zadowolony.
– Wskakuj. – Wyciągnął rękę w jej kierunku.
Dominika zrzuciła sandałki, wgramoliła się na przednie miejsce. Wolałaby już płynąć sama. „Cały dzień zmarnowany. Że też mnie podkusiło. Ten człowiek w ogóle nie ma poczucia humoru. Co za mruk… Będziemy tak płynąć i milczeć. Milczeć i płynąć. Ala też jest dobra! Mogła zaczekać z tym telefonem. Matka Hadriana dzwoni dwieście razy dziennie. Alka… Już ja jej powiem do słu…”.
– To co? Moczysz ręce, bo jesteśmy na środku?
Brzuch bolał ją już nie na żarty. „Postanowiłam, że nie zmarnuję tego dnia i nie zmarnuję”.
– Jasne. – Dominika bardzo ostrożnie uklękła w kajaku. Pochyliła się do przodu i zanurzyła ręce w wodzie, a głowę w marzeniach. To boskie uczucie. Czujesz, jakby cały świat przepływał ci między palcami. Dominika zamknęła oczy. Naprawdę tego nie chciała, ale jej myśli same popłynęły do Hadriana.
Przez prawie pół godziny płynęli znów w całkowitej ciszy. Do podświadomości Dominiki docierało, że Michał jakoś dziwnie posapuje. Nagle kajak gwałtownie skręcił.
– Co robisz?
– Przepraszam cię bardzo, ale źle się czuję. Niedobrze mi. Musimy wracać.
– Tak. Wiedziałam, że na ciebie można liczyć. Nie możesz wytrzymać jeszcze pół godziny? Dopłyńmy do tego pomostu chociaż na sekundę i zobaczmy, co tam jest.
– Chcesz wysiadać z kajaka? Spacerować?
– Tak. Co w tym dziwnego?
– To wykluczone. Zaraz będę… zaraz mnie… zaraz zwymiotuję. Musimy natychmiast wracać. – Michał miał wzrok wbity we własne kolana i nawet na moment nie podniósł oczu.
„No, pięknie. Mam dziesięć kanapek i szczęście do wspaniałych chłopaków. Jeden lepszy od drugiego”. Najpierw chciała Hadrianowi dać możliwość ujawnienia uczuć, bo jeden Bóg raczy wiedzieć, dlaczego tak kluczy, a on uciekł. Teraz ten.
Na brzegu przy ich pomoście widać już było, jak Kandra podskakuje i merda kikutem ogona. Nie było wątpliwości, że cały jej pysk uśmiechał się na widok Michała.
Kajak zaskrzypiał o piasek i Michał bez jednego marnego słowa wyskoczył na brzeg, chwilę postał drepcząc w miejscu, po czym niemal biegiem poleciał w kierunku domu, a pies za nim. Dominika też wyszła na brzeg.
„No to jeszcze fajniej. Jestem ja i mój kajak. Ani go tu zostawić ani nieść, bo tego po prostu nie zdołam zrobić”. Spróbowała. Ani drgnął. Jeszcze raz. Brzuch szarpnął ją nowym bólem.
– No i jak? – Ala miała na długich, rozpuszczonych włosach czerwoną chusteczkę i wyglądała… genialnie.
– Lepiej nie pytaj. Naprawdę nie możesz wyglądać trochę gorzej? Oczu od ciebie nie mogę oderwać. Irytujesz mnie. Co ci…
– Dominika! Masz krew na spodenkach.
– Co?
– Dostałaś chyba okres.
– Nie, nie, to niemożliwe. O Boże, nie.
– Nie przejmuj się tak. Zaraz ci coś przyniosę. Przewiążesz się bluzą w pasie i nikt nie zauważy. – Ala pożałowała, że nie ma na sobie czegoś, czym od razu mogłaby poratować koleżankę. Niestety, wszystko czym dysponowała, to krótka ruda sukienka na ramiączka i chusteczka na głowie.
– Już ktoś zauważył. O matko, i to akurat on. Co za cholerny dzień! – Dominika wyginała się do tyłu, żeby ocenić rozmiary kompromitacji.
– Kto? Michał? I co? On zauważył i dlatego wróciliście?
– Nie. On źle się poczuł… tak mówił – dodała już mniej pewnie.
– Czyli nic nie widział. Usiądź w kajaku. Zobaczę, czy on widział, czy nie.
Dominika wgramoliła się do kajaka i ciężko klapnęła na przednim miejscu.
– Kompletnie nic nie widać – zawyrokowała beztrosko Ala.
– Uff, to dobrze. Chyba bym umarła. Chociaż zaczekaj…
Dominika ostrożnie uklękła i zanurzyła ręce w przybrzeżnej wodzie.
– A teraz?
– Teraz to… raczej… no, widać. Niestety, widok panoramiczny.
– No to jasne! Pakuj moje rzeczy. Wyjeżdżam. Przynieś mi tu plecak, bo do domu to ja na pewno nie pójdę.
Mimo iż Ala próbowała na wszystkie sposoby przekonać koleżankę, że nic takiego się nie stało, to jednak robiła to bez przekonania, bo sama doskonale wiedziała, co ona czuje. Nie dziwiła się, że Dominika chce wyjechać.
– Pewnie ten osioł już powiedział wszystkim. Zresztą nic mnie to nie obchodzi. Idź, spakuj mnie i spróbuj… spróbuj…
– Wiem, wyczuć, czy on widział. – Domyśliła się Ala. – Siadaj tu i czekaj. Lecę.
Sylwek Pasemko, który akurat jechał na rowerze z potężną wiązką pokrzyw dla zwierząt, miał okazję zobaczyć zadyszaną twarz letniczki. No takiej, to jej jeszcze nigdy nie widział. A widział ją już… czterokrotnie. Wiedział to dokładnie, bo… liczył wszystkie ich spotkania.
– Cześć. – Zamachał do niej.
– Cze… – odkrzyknęła, ale był pewien, że nie wiedziała nawet komu.
*
Michał od kilku minut bił się z myślami. Co robić? Przecież został tam ten kajak. Nie przeżyje tego, jeśli dziewczyny będą musiały go z powrotem tachać. Na Hadriana w ogóle nie mógł liczyć, bo ten po rannym wysiłku od razu wziął naprzemienny prysznic, żeby nie dopadły go zakwasy. Teraz opalał się na leżaku przed domem. Co robić?
Tak jak stał, zapakował się do łóżka i okrył po szyję. Pal sześć kajak. Po jakichś dziesięciu minutach do domu wpadła Ala.
Był już wtedy dobrze spocony, bo zakrył się śpiworem po czubek nosa.
– Jesteś naprawdę chory?
– Tak. Czy możesz podać mi szklankę wody? Niedobrze mi.
– A czemu wróciliście?
– Boli mnie głowa, to po wczorajszych rybkach… Zatrułem się, przeproś Dominikę, że tak zepsułem wycieczkę. Może innym razem.
– Tak… wszyscy jedli te same ryby. – Ala świdrowała go podejrzliwym wzrokiem, ale wyglądał bardzo źle, cały pokryty kropelkami potu. Musiał rzeczywiście źle się czuć.
– Wiesz… my z Dominiką pójdziemy się teraz kąpać. Co ty na to?
Michał o mało nie usiadł na łóżku. „Jak to kąpać?! Przecież Domi…”.
– To świetny pomysł. Idźcie, idźcie – powiedział zamiast tego. Zakopał się głębiej w śpiwór i jęknął przeciągle, na co Kandra położyła swój wielki łeb na jego śpiworze i cichutko zaskomlała.
Ala postała jeszcze chwilę nad Michałem. Poklepała Kandrę po łbie, a potem wzięła delicję szampańską i podała psu.
– Ostrożnie, sunia, ostrożnie – powtórzyła wielokrotnie słyszane słowa pani Elżbiety. Pies tylko nerwowo zaczął przebierać nogami, spojrzał na nią błagalnie, ale ciastka nie wziął.
– Trudno, zjem sama. – Wpakowała sobie delicję do ust, ale było jej przykro, że suka nie chce od niej wziąć. Zupełnie nie rozumiała dlaczego. Wzięła swoją długaśną koszulę flanelową i poszła powiedzieć Dominice, że nie musi wyjeżdżać, bo Michał jest zielony od chorego żołądka i na pewno nie widział krwi na jej spodenkach.
*
Po jakiejś godzinie dziewczyny siedziały już na schodkach ganku obierając ziemniaki.
– Dziewczynki, skoczcie do Pasemkowej po jajka, bo mi zabrakło do obtoczenia ryb.
Dziewczyny weszły do pokoju, by zmienić buty.
– Idziesz, bo wyglądasz nie najciekawiej?
– Nie, raczej zostanę i poczytam – Dominika rozciągnęła się na łóżku i od razu sięgnęła po pięknie ilustrowany album pt. _Jezioro Wiktorii_, który przypadkowo odkryła na strychu.
– Nie ma sprawy, pójdę sama. Kandra! – Ala gwizdnęła na psa, który od razu znalazł się przy niej.
Dominika położyła się na łóżku. Przesunęła się na brzeg najbliżej parapetu i pogładziła fioletowe dzwonki w wazonie, zieloną twardą gruszkę, piękny kawałek kory brzozowej i ten genialny kamień w kształcie mewy. „Hadrian jest niesamowity! Prowadzi ze mną jakąś grę. Udaje, że nic się nie dzieje, a podkłada te rzeczy codziennie rano na mój parapet i patrzy na mnie. Jest niewiarygodny. I pomyśleć, że nie chciałam tu przyjeżdżać”. Dopiero po chwili ocknęła się z marzeń i poczuła, że chętnie coś by poczytała, ale wszystkie swoje książki już skończyła. Wczoraj Michał opowiadał Witkowi _W co grają ludzie_ Erica Berne’a i nabrała ochoty, żeby to przejrzeć. Wstała i licząc na to, że Michał śpi, cichutko weszła do pokoju chłopców.
Pokój był pusty. Michała nie było, a książka leżała na samym wierzchu, więc Dominika wzięła ją bez oporów.
*
Gospodarstwo Pasemków było duże i wyglądało na wymarłe. Nie licząc burej suki z gigantycznymi czarnymi sutkami, która na widok Ali nawet nie uniosła łba, nigdzie nie było żywego ducha. Ala popatrzyła na morze wylewających się z ogródka żółtych rudbekii i usiadła na drewnianej ławeczce przed domem. Poczeka. Ma czas.
Była tu tylko raz od przyjazdu. Razem z mamą Witka przyszły kupić trochę świeżego bobu, bo wszyscy nagle nabrali na niego ochoty. Gospodarstwo jak gospodarstwo. Strasznie się kurzy i trzeba cały czas uważać, żeby nie wleźć w kurzą kupę.
Po kilku minutach usłyszała hałas w stodole. Wstała, otrzepała spodenki i poszła w tamtym kierunku. Jakiś wiejski chłopak, którego chyba już widziała, przerzucał, a raczej układał wiązki drewna. Był cały brązowy i lśnił od potu. Koło jego nóg leżał aparat fotograficzny, ale Ala nie zwróciła na niego uwagi.
– Cześć.
– Cześć – odpowiedział chłopak i nadal przerzucał drewno.
– Jest pani Pasemkowa, bo chciałabym kupić jajka? – Ala zamachała ręką, żeby odgonić kurz.
– Ja tam nie wiem. Może w domu matka jest. Można wejść. Tam spod dziesiątki jesteście? Z Warszawy może?
– Z Warszawy. – Ala zdjęła okulary słoneczne z włosów i założyła na nos.
– Z samej Warszawy, no, no. A duża ta Warszawa, co?
– Spora. – Ala popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Prostak, czy kpi z niej w żywe oczy?
Przez moment stali w ciszy. Ala poczuła się spięta. W dobie internetu i komórek ten pyta, czy duża ta Warszawa. Szok! Wolała nie drążyć tego tematu.
– Tu się kurzy, można wejść do domu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
więcej..