- W empik go
Ksiądz Marek - ebook
Ksiądz Marek - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 202 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szopa wyporządzona jak na zebranie koła rycerskiego. Wchodzą: Starościc z Barku i Towarzysz Pancerny. Słychać z daleka śpiew konfederacki.
TOWARZYSZ
Słyszysz pieśni – oto z pola
Rycerze nasi wracają.
STAROŚCIC
Mam taką harfę Eola
W Anielinkach, nad strumykiem;
Lecz jej struny tak nie grają
Z szumem liści, ze słowikiem
Tęskno – dziko i żałośnie.
Jak ta pieśń, co w hymny rośnie.
TOWARZYSZ
Wracają pełni zapału,
A ksiądz Marek, karmelita,
Ludziom błogosławi z wału.
STAROŚCIC
Jak miło, gdy młodość rozkwita!
Gdy krwią biją wszystkie żyły!
Rzucić się pod sztandar Boży,
Co w stepach, z dawnej mogiły
Jak tęcza, którą na chmurach
Słońce gdzieś ojczyste tworzy,
Błyska i na złotych piórach
Dusze rycerskie unosi. -
A ta pieśń, co Boga prosi
O łaskę, politowanie;
Taka miła jak pieśń dziecka,
Rubaszna – jak pieśń szlachecka.
Święta jak organów granie,
A świeża jako zaranie
Przyszłych nadziei narodu:
Tak trzęsie całą mieściną,
Że bez żadnego powodu,
Kiedy słucham – łzy mi płyną.
PIEŚŃ KONFEDERATÓW
za sceną
Nigdy z królami nie będziem w aliansach,
Nigdy przemocą nie ugniemy szyi;
Bo u Chrystusa my na ordynansach,
Słudzy Maryji!
Więc choć się spęka świat i zadrzy słońce,
Chociaż się chmury i morza nasrożą;
Choćby na smokach wojska latające,
Nas nie zatrwożą.
Bóg naszych ojców i dziś jest nad nami!
Więc nie dopuści upaść żadnej klęsce.
Wszak póki On był z naszymi ojcami,
Byli zwyciężce!
Więc nie wpadniemy w żadną wilczą jamę,
Nie uklękniemy przed mocarzy władzą,
Wiedząc, że nawet grobowce nas same
Bogu oddadzą.
Ze skowronkami wstaliśmy do pracy
I spać pójdziemy o wieczornej zorzy,
Ale w grobowcach mu jeszcze żołdacy
I hufiec Boży.
Bo kto zaufał Chrystusowi Panu
I szedł na święte kraju werbowanie;
Ten de profundis z ciemnego kurhanu
Na trąbę wstanie.
Bóg jest ucieczką i obroną naszą!
Póki On z nami, całe piekła pękną!
Ani ogniste smoki nas ustraszą,
Ani ulękną.
Nie złamie nas głód ni żaden frasunek,
Ani zhołdują żadne świata hołdy:
Bo na Chrystusa my poszli werbunek,
Na jego żołdy.
STAROŚCIC
Ponieśli dalej sztandary,
Poszli dalej z bronią w ręku,
A ta pieśń na fundum wiary,
Anielskiego pełna jęku,
Ściąga nam cudy – zjawienia.
Przelotne niebios humory,
Gwiazdy z grzywą, meteory,
Nocne słońca – łby z płomienia.
Szwadrony w zbrojach nieznanych,
Po obłokach malowanych
Idące truchtem i cwałem,
A jak wczora, sam widziałem,
Będąc na straży w mieścinie…
PANA, naszego obrońcę,
Co siedmiomieczowe słońce
Zapaliwszy, stał na chmurach.
I nie sam świadczę o cudzie,
Ale wszyscy moi ludzie,
Wszyscy szyldwasi na murach
Widzieli ten wizerunek
Doloris, jak brał kierunek
Ku wschodowi, świecąc miastu.
Widać, że nasz okręt tonie,
Że potrzeba nam balastu,
Więcej szabel… więcej ducha,
Więcej serca w naszym łonie:
Bo ta wielka zawierucha
Niebios wszystkich nas pochłonie.
TOWARZYSZ
Ksiądz Marek wczoraj to z ducha
Wytłumaczył na ambonie,
Mówiąc o różnej pokusie.
Miecze te, powiada, bolu,
Bolące w Panu Jezusie,
To są gorsze od kąkolu
Wady na ojczystym polu,
Z których boleść ma Ojczyzna.
Pierwszy miecz, co w niej usterka,
Mówił, jest to francuszczyzna,
A drugi miecz – to szulerka.
A trzeci – to kieszeń stratna.
A czwarty – kobiece rządy;
Piąty – to przedajne sądy.
A szósty – zawiść prywatna.
A siódmy – zgniłe sumnienie.
Te wszystkie, mówił, ościenie
W jednym sercu, co je mieści,
Zatknięte ręką morderczą,
Jako błyskawice sterczą;
Jak słońce srebrne boleści,
Słonecznik siedmiomieczowy,
Co ma w środku serce Boże,
A na rękojeściach głowy
Do panów naszych podobne.
I znów o każdym upiorze.
O każdym mieczu magnacie
Mówił powieści osobne,
Jak sędzia na majestacie
Sądzący zbrodnie czerwone…
Potem kazał przed ambonę
Przynieść trumnicę z kościarza
I sam, z ognistą powieką,
Nogą odrzuciwszy wieko,
Kiedy się pył ruszył z kości,
Krzyknął: "Oto proch cmentarza,
Który w żywych obecności
Będzie sądzon, jak wy sami
Kiedyś, nakryci trumnami,
Przez lud będziecie sądzeni…
Oto jest proch z trupa rdzeni!
Oto jest jedna z piszczeli,
Co może na karabeli
Spoczywała do starości".
"Jeśli ty " – mówił do kości -
"Spod twojej rysiowej delii
Przy czytaniu Ewangelii
Szabli dobyłaś na światy?
Ręko! bądź błogosławiona! -
Lecz jeśli wy, stare gnaty!
Wy, spróchniałe dziś ramiona!
Wy, drzące palców kosteczki!
Dla jakiej prywatnej sprzeczki
Dobyłyście z pochew miecza,
Chłopską porąbały chatę!
Jeśli ty, ręko człowiecza,
W sygnetach a krwią ociekła,
Podpisywałaś utratę
Naszych pogranicznych grodów?
Jeśliś cały naród wlekła
Za włosy w trumnę narodów
I poiłaś go piołunem?
Ręko hańby, idź do piekła! "
Rzekł i kością jak piorunem
Uderzył z czarnej ambony
Pomiędzy lud przerażony,
W sam środek szary motłochu,
W sam środek czerni szepczącej
O tej kości latającej,
O tym poruszonym prochu,
O tym niespokojnym grobie.
Aż ksiądz, znowu ręce obie
Zanurzywszy w trumny łonie,
Czerepem się na ambonie
I głową trupa oświecił.
Czerep pacierzom polecił
I czcił pogrzebową rzeczą;
To go malował w przyłbicy,
T w karbunkułach korony,
To w cierniach, co kość kaleczą:
Aż ten czerep uśmiechniony,
Wziąwszy prawie twarz człowieczą,
Co się uśmiecha, nie sroży:
Jak drugi spowiednik Boży
Zaczął nauczać z ambony…
STAROŚCIC
A tymczasem obrażony
Pan marszałek, szlachta cała,
Tym ruszeniem z grobu ciała,
Tym urąganiem z magnatów,
Tą obelgą antenatów,
Zamyśla porzucić sprawę.
TOWARZYSZ
Co mówisz?
STAROŚCIC
Bedą ciekawe
Dzisiejsze panów narady.
Patrzaj, regimentarz blady
Z manifestem o głos prosi;
Ale oczy nie podnosi
Na czoło marszałka dzielne.
Wchodzą i zasiadają na ławach: Pan Marszałek Konfederacji Krasiński, Pan Regimentarz Pułaski, Ks. Przełożony Karmelitów. i wielu ze szlachty. REGIMENTARZ
z manifestem w ręku
W imię Boga nieśmiertelne!
I w imię Bożego Syna!
I w imię Bożego Ducha!
Przed tym światem, co patrzy i słucha,
Jak się nasza krew tu lać zaczyna
I wulkanem pomsty z nas wybucha,
I wulkanem jęków świat przeraża -
Przed ziemią, co nas spotwarza,
Że już ojczyzny nie mamy
I o nią się dobijamy
Z mieczem w ręku – przed tronami.
Któreśmy kiedyś zakryli
Od Tutka naszymi szablami -
I przed dzieciątkiem, co kwili -
I przed starcem, co grób kopie -
I przed chłopakiem, który siada
Jak Ceres na złotym snopie
I płacze, gdy o nędzy gada -
Przed magnatem, co krew żłopie,
Ludu wnętrzności wyjada
I złoto skrwawione chowa -
I przed tą, która jest wdowa
Po mężu za kraj poległym -
I przed wiekiem już ubiegłym -
I przed tym, co w czasów prądzie
Na sąd trupów naszych idzie -
Wydarci przeszłej ohydzie
Stajemy z tym pismem na sądzie;
Sądem krwi nie przerażeni,
Ani dumni, ani bladzi:
W środku rzezi i płomieni,
Przy biciu gwałtownych dzwonów;
Pany na czele czeladzi,
Wodzą na czele szwadronów,
Księża tłum prowadząc niemy
W blasku krzyżów i kagańców,
Danych świętych zmartwychwstańców;
Na sądzie wszyscy stajemy!
I podnosząc ręce blade,
I wskazując racy wzięte,
Tę wszystkich narodów zdradę
I to morderstwo nieświęte
Na naszych spełniane ciałach
Rzucamy w czasu koryto.
Bogdajby kiedyś odkryto,
Że na tych przekleństwa skałach
Zatrzymane ludów wody
Pierś swoją o nas rozbiją -
Staną i w kałużach zgniją,
Nie mogąc wejść na te wschody,
Któreśmy sypali sami
Wiekom – kładąc się trupami.
Bogdajby kiedyś odkryto,
Że tu, gdzie nas zabijano,
Ludów patronkę zabito;
Że tu, gdzie Polski kolano
Pierwszy raz przed nędzą klękło:
Nowa jest ludów Kalwaria -
A tam, gdzie jej serce pękło,
Gdzie zapłakała jak Maria:
Jest miejsce lamentowania -
A tam, gdzie ją kat pogania
Knutem, cierniami i spiżem,
A ona padła pod krzyżem
W koronie z blasków słonecznych:
Jest miejsce upadków wiecznych
I śmierci okropna przystań -
A tam, gdzie matka rycerzy,
Choć w grobie, w grób nie uwierzy:
Jest miejsce wieczne zmartwychwstań -
Jest duch, co z grobu wyrywa -
I kos żadnych się nie boi.
Panowie! to miejsce stoi!
To miejsce! – Bar się nazywa.
Tu my, rycerze bez plamy,
Z odkrytą przed Bogiem głową,
Pod chorągwią Jezusową
Za kraj nasz pomumierany,
Zatknąwszy wieczne sztandary
Dla miłości i prawdy, i wiary.
MARSZAŁEK
Szanowny regimentarzu,
Mówisz tak, jak na Golgocie,
Mówisz tak, jak na cmentarzu.
I tak by się nam w istocie
Należało dziś zachować;
Krzyże nosić i całować,
Samym je zatykać w ziemię,
Nauczając przyszłe plemię,
Jak los przeciwny pokona -
Za prawą rękę i lewą
Dać się przybijać na drzewo,
Aby widział nasz morderca,
Że otworzywszy ramiona
Pokazujemy i serca.
Ale sądzę mój kolego,
Że wola Nieśmiertelnego
Chowa nas na większe czyny.
Więc z tej ubogiej mieściny,
Gdzieśmy się teraz zamknęli,
Nie chciałbym uczynić jeszcze
Grobu dla obywateli.
REGIMENTARZ
Panie! przechodzą mię dreszcze!
Z gwałtownego chłonę żaru!…
Pierwszy raz ktoś mówi w radzie
O hańbie… o wyjściu z Baru…
MARSZAŁEK
dobywając wpół szabli
Hańba! Cóż to mi ty?…
REGIMENTARZ
Panie,
Niech twoje słowo zostanie
W gardle,szabla niech się kładzie
Do snu i niech się nie budzi.
Dawno ja żyję sród ludzi!
Z różnymi panami żyłem,
Obelgi nieraz znosiłem
Dla ojczyzny i dziś zniosę.
A jeśli kto mimowolną
Obaczy na rzęsach rosę
U obelżonego starca?
To wszakże i mnie mieć wolno
Przy białej siwiznie marca
I lód,co szkłem w oczach świeci…
Bo ja mam aż czworo dzieci,
A czworo żywych pod niebem;
A gdy na mnie hańba spada,