Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego - ebook
Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego - ebook
„Można powiedzieć o nim przeciwstawne rzeczy i wszystkie okażą się prawdą”.
Wszyscy znamy księdza Jana Twardowskiego, ale niewiele o nim wiemy. Jaki był naprawdę? Autorka dotarła do nieznanych zapisków księdza Jana. Dzięki nim poznajemy człowieka pełnego sprzeczności. Dlaczego czuł się samotny? Skąd brała się u niego wielka potrzeba przyjaźni z kobietami? Czy wieloletnie kontakty z oficerem SB są rzeczywiście rysą na jego wizerunku?
Ksiądz Paradoks to niezwykła historia człowieka, który wymyka się wszelkim schematom. Poznaj jego młodość, początki niezwykłej popularności oraz ostatnie, najbardziej tajemnicze lata jego życia.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-4042-1 |
Rozmiar pliku: | 13 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szanowna Pani. Szukając, jaki naprawdę był ks. T., nie zdaje sobie Pani sprawy ze stopnia trudności zagadnienia. Jest to praca porównywalna do dochodzeń Sherlocka Holmesa.
Ksiądz T. był bardzo skomplikowanym człowiekiem i myślę, że do końca On sam nie wiedział, jaki był. Miał różne okresy w swoim życiu, lepsze i gorsze.
Ze względu na pamięć ks. Jana, który już nie może się bronić od jakichkolwiek zarzutów, wątpię, że ktoś Pani opowie o tym gorszym okresie. Osobiście nie lubię plotkować, a jeszcze mniej publicznie.
Z poważaniemROK OSTATNI
Próba generalna przed pogrzebem
Na początku 2005 roku Jan Twardowski miał kolejny zawał. Trafił na oddział kardiologii w warszawskim szpitalu przy ulicy Banacha.
Ksiądz Roman Trzciński, dawny student poety, wspomina: „Też wtedy leżałem w tym szpitalu. Dowiedziałem się, że jest ksiądz Jan, więc poszedłem. Był podłączony do rurek. Jak mnie zobaczył, zaczął się podnosić, kazał sobie poduszki podkładać pod plecy, bo to niepoważnie tak rozmawiać na leżąco. Pamiętam, że cała nasza rozmowa była poezją. To znaczy on nie mówił wierszem, ale chodzi mi o rytm, rodzaj skojarzeń, układ zdania. Rozmawialiśmy o Żbikowie, proboszczu Dyżewskim, początkach księdza Twardowskiego. To była moja ostatnia z nim rozmowa”.
W czerwcu ksiądz Jan wziął udział w uroczystych obchodach swoich urodzin.
„Czy ksiądz się z tego cieszy?” – pytali dziennikarze.
„_Nie, ale będę udawał_” – odpowiadał.
W prałackiej sutannie z amarantowymi obszyciami i birecie z amarantowym pomponem siedział w wózku i przyjmował hołdy od przyjaciół, znajomych, wiernych i czytelników. Była uroczysta msza święta w jego intencji. Przyjechały poczty sztandarowe szkół imienia Jana Twardowskiego.
Jubilat skwitował uroczystości: „_To była próba generalna przed moim pogrzebem. Czy udała się?_”.
Szpital
Waldemar Smaszcz, historyk literatury, przyjaciel księdza, mówi: „29 listopada 2005 roku ksiądz Jan odprawił po raz ostatni mszę w swoim mieszkaniu, a następnego dnia trafił do szpitala na Banacha”.
Wyszedł na krótko, ale szybko wrócił na oddział. Wciąż go przenoszono. Z sali wieloosobowej do pojedynczej. Z jedynki do trójki. Trafił nawet do pokoju żeńskiego, przyjaciele żartowali: „W końcu leżysz z kobietami”. Ale zaraz znów przeniesiono księdza do mężczyzn, pod koniec leżał już sam.
Brat Marian, który opiekował się księdzem: „Czuwałem przy ojcu Janie na zmianę z braćmi bonifratrami”.
Było jak w domu. Anna Hozakowska, sekretarka księdza, dyżurowała w szpitalu. Pielęgniarz dyżurny dostał od niej listę osób, które wolno wpuszczać. Ale jej nie respektował. Ksiądz zachęcał do odwiedzin: „_Przyjdźcie, tylko jak nie będzie moich pań_”.
Ludzie pamiętają, że zdarzały się jednak szarpaniny w drzwiach między tymi, którzy chcieli wejść do księdza, i tymi, którzy go pilnowali. Ksiądz w takich momentach zamykał oczy.
Do łóżka księdza pielgrzymowali przyjaciele i krewni. Z szopką krakowską i nalewką przyjechała z Krakowa Anna Dymna. Przychodzili czytelnicy po autografy; wydawcy, żeby prosić o ostatnią zgodę na publikację; wpadali z wizytą pacjenci z innych oddziałów.
O piętnastej ludzie zgromadzeni wokół księdza odmawiali wspólnie koronkę.
Aleksandra Iwanowska, nazywana przez księdza Oleńką, jego edytorka, prawna opiekunka i spadkobierczyni, starała się nie opuszczać go ani na chwilę. Wracała do Sopotu, gdzie mieszka, i zaraz przyjeżdżała do Warszawy. Nocowała na łóżku obok, nie wypuszczała z ręki notesików i długopisu. Od dawna już zapisywała każde słowo poety.
Krystyna Gucewicz, poetka, przyjaciółka księdza, mówi: „Były momenty, że Robaczek wyraźnie odchodził. A potem wracał do zdrowia, jego stan się polepszał”.
Bliska krewna wspomina: „Gubił się czasem. Brał mnie nieraz za moją mamę, choć mojego ojca zawsze pamiętał”.
Żeby się nie nudził, przyjaciele zorganizowali dla księdza kabaret. W głównych rolach wystąpili śpiewaczka operowa Barbara Stefańska, dotychczasowa opiekunka Jana Twardowskiego i ratownik medyczny Artur Zając, przebrany w spódnicę i czepek pielęgniarki. Śpiewali _Wielka sława to żart_ i _Głęboką studzienkę_. Siostra oddziałowa nakrzyczała na aktorów, że hałasują w szpitalu. Śmiali się z księdzem.
Krystyna Gucewicz wspomina: „Grymasił jak dziecko. Ponieważ był smakoszem, to ciągle mu się wydawało, że ma na coś ochotę. A to na jajko, a to na rybę, a to na ogórki kiszone lub pasztet. Nawet najcierpliwszy pod słońcem brat Marian ironizował na ten temat. Pytałam: »Co byśmy dzisiaj zjedli, Robaczku?«. Mówił: »_Szpinak, jak w dzieciństwie_«. To chociaż wiadomo było, że tego nie zje, biegłam do restauracji La Bohème, robili tam danie, zawijali w folię i przynosiłam. Ledwie skubnął i odstawiał. Mówił: »_Nie mam smaku, czy to minie?_«”.
Listę potraw, które ksiądz zamówił, Krystyna Gucewicz zanotowała, a potem opisała w wierszu _Na śmierć księdza Jana Twardowskiego_. Były to: jajecznica z pięciu jaj, woda z bąbelkami, cytryny, szprotki wędzone, kajzerka, nalewka, pasztet, figi, smalec domowy z jabłkiem i cebulką, maślaki, fasolka Jaś, dwa jajka na miękko.
Przyjaciele zastanawiali się, co będzie z księdzem, gdy wyjdzie ze szpitala. W grę wchodziło mieszkanie u Wizytek z dodatkową opieką, mały szpitalik w Laskach, opłacenie dodatkowej opieki w szpitalu na Banacha. Ostateczna decyzja miała zapaść 18 stycznia.
Kołysanka
Dzień przed śmiercią księdza Aleksandry Iwanowskiej nie było w szpitalu, pojechała na chwilę do Sopotu.
Poetę odwiedził wtedy wezwany przez niego Waldemar Smaszcz: „Nazajutrz miała się ukazać antologia poezji _Bóg czyta wiersze_, nad którą pracowaliśmy wspólnie w czasie wakacji w 2004 roku w domu pani Aldony Kraus, przyjaciółki księdza. Przywiozłem mu stronę tytułową i niektóre wydrukowane już strony. Bardzo się ucieszył. Potem wpisywał autografy w książkach dla moich dzieci. Spędziliśmy razem dwie godziny”.
Przyszła także Helena Zaworska, dziennikarka, przyjaciółka: „Przyszłam rano, najczęściej tak przychodziłam, nie było wtedy odwiedzających. Zakonnik, który opiekował się księdzem minionej nocy, był bardzo zmęczony. Miał tam fotel i kurtkę, otulił się nią i usnął. Usiadłam na niskim stołeczku i oparłam się łokciem o łóżko. Ksiądz jęczał. Niepewnie poprosiłam: »Spróbuj usnąć, zaśpiewam ci kołysankę, jak śpiewałam mojej córce«. I tak jak umiałam, i jak nie umiałam, śpiewałam bardzo cicho. Trwa to, jest mi niewygodnie, repertuar mi się skończył, zamilkłam więc. Słyszę stanowczy szept księdza: _»Dalej!«_, więc coś powtarzam, a ksiądz: _»To nie to!«_. Zaczęłam śpiewać automatycznie. Jakie wyrazy przychodziły mi do głowy, to je wyśpiewywałam. Sensu to nie miało, ale jak przerywałam, to Janek powtarzał półprzytomnie: _»Dalej«_. Potem wystarczało mu samo mruczando, sam szept. Wstałam, gdy ktoś przyszedł. Spojrzałam na twarz księdza. Tego ranka była zmieniona. Patrzyłam przerażona, uklękłam. Z trudem podniósł rękę i pobłogosławił mnie. Wtedy widziałam Janka ostatni raz. Na drugi dzień umarł”.
„Wiem, że umieram”
Brat Marian był przy księdzu w nocy z 17 na 18 stycznia. Twierdzi, że pół godziny po północy ksiądz Jan zaczął się modlić. Wymieniał imiona i nazwiska ludzi, których w życiu poznał. Każdego z osobna. W końcu powtarzał już tylko: „_Jezu, ufam Tobie_”. Bez przerwy, setki razy. Mówił też: „_Wiem, że umieram_”.
Brat Marian: „Punktualnie o czwartej nad ranem udało mi się zawiadomić lekarza, że ksiądz umiera. Przez te kilka godzin nie byłem w stanie sięgnąć do dzwonka, żeby powiadomić lekarza, ponieważ ksiądz Jan tak mocno mnie objął. Wziął mnie w ramiona, tak się bał, żebym go nie zostawił”.
Akcja ratunkowa trwała pół godziny. Ksiądz się ocknął. „_Zadzwoń do Oleńki_” – poprosił brata.
Ostatni wiersz księdza Twardowskiego
Źródło ilustracji: archiwum Janiny Januszewskiej-Skreiberg, oryginał w posiadaniu brata Mariana
Brat Marian wspomina: „Wyszedłem na korytarz i skorzystałem z telefonu, który tam był. Zadzwoniłem też od razu do Lasek, do sióstr, z prośbą o modlitwę”.
Wrócił do pokoju. Była czwarta trzydzieści. Ksiądz poprosił o łyk wody i powiedział: „_Weź teraz zeszyt, zapisuj wszystko, co będę mówił. Będziesz jedynym depozytariuszem tego, co powiem. A potem już całość spróbuję przepisać własną ręką, żeby był dowód, że to moje, że to ja pisałem_”.
O piątej trzydzieści rano ksiądz poprosił, żeby brat Marian zadzwonił po Barbarę Wyszkowską, zaprzyjaźnioną bizneswoman. Wkrótce przyszła. Reporterce „Polityki” powiedziała rok po śmierci księdza: „Mówił: »_Wiesz, umieram. Piszę teraz wiersz dla Jezusa, tylko strasznie się męczę«_”¹_._
Ksiądz dyktował swój ostatni wiersz do dziewiątej trzydzieści rano. Przepisał go na kartkę niewyraźnym, osuwającym się w dół pismem.
„_Jezu, ufam Tobie. Zamiast śmierci / racz z uśmiechem / przyjąć Panie / pod Twe stopy / życie moje / jak różaniec_”.
Brat Marian dopisał na kartce: „Warszawa 18.01.2006, wersja ostatnia 9.30”. I słowa księdza: „_Tak, to mój najlepszy wiersz, bo w tym jest dowcip. Ten wiersz to taki Karpiński na łożu śmierci. Żebym tylko spokojnie umarł_”_._
Brat Marian mówi, że ksiądz w trakcie dyktowania zmieniał wersje wiersza. W jednej brzmiał: „_pod Twe stopy / życie moje / jak powstanie_”_._
Barbara Wyszkowska: „Pytał: »_Czy ty widzisz ten mój dowcip? Poznajesz, że to mój wiersz?_« Jakby się czegoś bał”.
Pokój sto sześć
W środę 18 stycznia od rana padał śnieg. Był lekki mróz, ale synoptycy zapowiadali, że kilka dni później temperatura spadnie poniżej dwudziestu stopni.
„Gazeta Wyborcza” donosiła, że przyłapano polskich studentów handlujących notatkami. Cena od 20 do 150 złotych. W Kielcach trwały obchody IX Dnia Judaizmu w Polsce. Liga Polskich Rodzin domagała się, żeby do średniej na świadectwie wliczano ocenę z religii. W Teatrze Ateneum w Warszawie wystawiano _Pokojówki_ Jeana Geneta. Dolar według kursu NBP kosztował 3,15 złotego, euro – 3,80.
W pokoju sto sześć oddziału kardiologii szpitala przy ulicy Banacha w Warszawie panował spokój. Ludzie dopiero się schodzili.
Aleksandra Iwanowska przyjechała w południe. Zajęła stanowisko przy łóżku księdza, z boku. Otworzyła notes, wyjęła długopis. Ksiądz prosił o picie, zanotowała godzinę i słowo „pić”. Mówił, że chce jeść, wpisała słowo „jeść”. Drugą ręką trzymała dłoń poety.
W nogach łóżka siedział brat Marian.
Ksiądz Twardowski miał ochotę na kotlet. Ktoś pobiegł szukać. Ksiądz Aleksander Seniuk, pomocnik księdza Jana u Wizytek, potem jego następca, rozpoczął modlitwy przy sakramencie chorych. Ktoś wrócił z tym kotletem. Ksiądz Seniuk spytał: „Kotlet czy dalej się modlimy?”. Jan Twardowski roześmiał się z żartu. Przyłożyli mu mięso do ust: „_Ble_”. Zapytali: „To co, modlić się?”. Przytaknął.
Bliska znajoma: „Jakaś siła mnie pchnęła, poszłam do szpitala. Spotkałam na korytarzu księdza Seniuka. »Jak to dobrze, że pani przyszła, bo on umiera«”.
Krótko po godzinie piętnastej, w godzinę miłosierdzia, rozpoczęła się msza święta, którą celebrował ksiądz Aleksander Seniuk. Ołtarzem było ciało Jana Twardowskiego. Poeta, ubrany w stułę, powtarzał słowa modlitwy. Przyjął komunię. To był jego wiatyk.
W pokoju zaczynało się robić duszno, ale nikt nie chciał wyjść. Doszło do utarczek.
Krystyna Gucewicz pamięta, że wokół łóżka księdza stało w pewnym momencie już kilkanaście osób. Zapamiętała: Annę Hozakowską, Aleksandrę Iwanowską, brata Mariana, dwóch braci bonifratrów, jedną z krewnych księdza, Barbarę Stefańską, Barbarę Wyszkowską, księdza Aleksandra Seniuka i jakichś przypadkowych pacjentów, którzy zajrzeli do sali.
Ksiądz odchodził długo, ludzi zaczynały boleć nogi. W ruch poszły krzesła i ławeczki z korytarza. Widownia usiadła w kilku rzędach.
Krystyna Gucewicz widziała to tak: „Potworne misterium śmierci. Siedzieli i czekali na jego zgon, ciekawi, jak to będzie wyglądało. Nie mogłam na to patrzeć, wyszłam na korytarz”.
Niedługo potem Aleksandra Iwanowska zapisała ostatnie słowa księdza.
18 stycznia 2006 roku, o godzinie 19.24 zmarł Jan Twardowski. Kardiolog odłączył aparaturę o 19.45.
Mówi osoba obecna przy śmierci poety: „Przez moment wszyscy w sali poczuliśmy się bliscy sobie. Niektórym przypomniały się słowa księdza, że śmierć to tylko przystanek, po którym trzeba iść dalej”.
Następnego dnia wszystko wróciło do normy.
Co powiedział na końcu?
Ostatnie słowa księdza Jana Twardowskiego. Według różnych źródeł:
„Jezu, ufam Tobie”.
„Odchodzę czysty”.
„Ojcze nasz, któryś jest w niebie”.
„Jestem gotowy, jestem czysty na ciele i duszy. Ja nigdy nie miałem kontaktu z kobietą”. (Tu źródło czuje się w obowiązku udzielić komentarza: „Słowa o kobiecie wynikały z formacji tego pokolenia księży. Lękał się, że jego fascynacja kobietą może być źle zrozumiana. Zgorszenie innych było czymś, czego bardzo się bał. Czuwał nad tym do końca”).
1 Edyta Gietka, Bliscy i najbliższa, „Polityka”, 20 listopada 2007.CHŁOPIEC
Można tylko przypuszczać, że urodził się zdrowy
Doprawdy należałoby oczekiwać lepszej pogody pod koniec wiosny. Tymczasem według spostrzeżeń Stacji Centralnej Meteorologicznej przy Muzeum Przemysłu i Rolnictwa 1 czerwca 1915 roku w Warszawie był pochmurny, temperatura wynosiła niecałe dziewięć stopni Celsjusza. Na szczęście nie padało.
Tego dnia o drugiej po południu Aniela Twardowska urodziła Jana, swoje trzecie dziecko.
Chłopca tak nieśmiałego, że z wiekiem zacznie mówić coraz ciszej, aż dojdzie prawie do szeptu.
Chłopca, który będzie uważał się za tak brzydkiego, że gdy tylko zacznie łysieć, przyklei sobie do głowy tupecik.
Chłopca tak samotnego, że przyjaciół będzie umawiał w poszczególne dni tygodnia, żeby zawsze ktoś przy nim był.
Chłopca, który przeżyje prawie dziewięćdziesiąt jeden lat, zostawi po sobie godziny nagranych na taśmy kazań, mowy pogrzebowe, opowiadania dla dzieci i tysiąc sto dwadzieścia trzy wiersze. Jedne będą bardzo dobre, drugich mógłby nie pisać.
Jego listy do innych będą przeważnie banalne. Listy otrzymane podrze.
Nigdy nie napisze wspomnień. Dziennikarzom i przyjaciołom podyktuje do książek niemal identyczne zdania o swoim życiu, z których trudno się będzie dowiedzieć, jaki był naprawdę.
Ludziom, którzy z nim przegadają godziny, nie powie o sobie nic osobistego.
Na strażnika pamięci wyznaczy człowieka, który po śmierci ukryje jego prywatność.
Los będzie mu sprzyjał w zacieraniu śladów. Po dworze w Druchowie, gdzie spędzał przed wojną wakacje, zostanie tylko żeliwna wanna i niebieski kafel z łazienki. Z domu rodzinnego przy ulicy Elektoralnej w Warszawie uratuje ołowianego żołnierzyka. Będzie uchodził za anioła na ziemi, ale po jego śmierci wielu odmówi rozmowy o nim.
Przeżyje wszystkich, którzy mogliby pamiętać, czy Aniela Twardowska miała lekki poród. Czy jego ojciec czekał w sąsiednim pokoju? Czy ten, kto odbierał poród, zwiesił go do góry nogami i dał klapsa, jak to było w zwyczaju?
Można tylko przypuszczać, że urodził się zdrowy. Gdyby było inaczej, zostałby od razu ochrzczony z wody. Takie rzeczy odnotowywano potem w parafialnych księgach chrztów.
Księga, do której on został wpisany, przetrwała do dzisiaj. Nie ma w niej informacji na ten temat.
„Działo się w Warszawie”
Czarny atrament, cieniutka stalówka, cyrylica równo chyli się na prawo. Kleksów brak. Pismo pracownika parafii pw. Świętego Aleksandra w Warszawie łudzi, że akt chrztu Jana Jakuba Twardowskiego będzie łatwo przeczytać. Ale tekst jakby był zaczarowany. Znam przecież litery, rozumiem nawet poszczególne wyrazy, a sensu brak. Zaprzyjaźniona rusycystka tłumaczy mi, że spisano go w ortografii przedrewolucyjnej, w której stosowano nieużywane dziś twarde znaki na końcu wyrazów i literę _jat’_. Stąd trudności. Rusycystka też nie rozumie tekstu.
Muszę go przetłumaczyć, upieram się. Ciężka, wielka jak stolnica księga chrztów jest, być może, ostatnim dokumentem, gdzie zapisano adres Twardowskich z 1915 roku. Nikt go już nie pamięta.
W tłumaczeniu pomaga mi doktor habilitowana Ludmiła Jankowska z Zakładu Literatury Rosyjskiej Uniwersytetu Gdańskiego.
„Działo się w Warszawie, w kancelarii parafii pw. Świętego Aleksandra. Dwudziestego pierwszego czerwca (czwartego lipca)² tysiąc dziewięćset piętnastego roku o godzinie szóstej wieczorem pojawił się Jan Twardowski, urzędnik kolejowy, lat trzydzieści trzy, zamieszkały w Warszawie przy ulicy Koszykowej pięćdziesiąt siedem pięćdziesiąt, w obecności Feliksa Twardowskiego, maszynisty, i Stanisława Konderskiego, ucznia, pełnoletnich, zamieszkałych w Warszawie, zgłosił nam dzieciątko płci męskiej, ogłaszając, że ono urodziło się w domu jego zamieszkania dziewiętnastego maja (pierwszego czerwca) tegoż roku o drugiej po południu, od jego ślubnej żony Anieli Maryi (dwojga imion) z domu Konderskiej w wieku dwudziestu pięciu lat. Dzieciątku temu podczas chrztu świętego uczynionego tegoż roku, nadano dwa imiona Jan Jakób, a chrzestnymi byli Feliks Twardowski i Aleksandra Twardowska. Urodziny dziecka zgłoszono z opóźnieniem z braku czasu. Akt ten po przeczytaniu przez ojca dziecka i świadków podpisano”³.
Z _Książki Informacyjno-Adresowej. Cała Warszawa 1930_ wynika, że pod numerem hipotecznym pięćdziesiąt siedem pięćdziesiąt (5750) stała kamienica przy ulicy Koszykowej 20.
Dom ocalał. Stoi kilkadziesiąt kroków od skrzyżowania z ulicą Mokotowską. Trzy piętra i czarna od brudu fasada, bez ozdób. Nad spokojem mieszkańców czuwa Matka Boska Częstochowska w ścianie podwórkowej kapliczki, oświetlona kinkietem, opatulona w koronkową firankę.
Zatrzymuję ludzi na podwórku.
Człowieka w swetrze, bez przednich zębów: „Szanowna pani, nie znam żadnych Twardowskich. Ja tu mieszkam od trzynastu lat, bo ja, szanowna pani, z Pragi jestem”.
Listonosza: „Pracuję w tym rejonie dopiero trzy lata. Nie słyszałem”.
Kobieta z parteru, skryta za zasłoną, woła przez lufcik: „Tu nie ma nikogo, kto mógłby pamiętać cokolwiek sprzed wojny. Proszę już stąd iść!”.
Przeszłość kamienicy przy Koszykowej 20 ukryła się w bramie. Tylko tutaj zachowały się neorenesansowe zdobienia, które skuto z fasady po drugiej wojnie. Tylko ona jest taka sama jak wtedy, gdy Twardowscy nieśli dziecko do chrztu.
Dziewięć miesięcy bez większych strat
Wojna nigdy nie jest dobrym czasem na rodzenie dzieci. Janek urodził się w najmniej odpowiednim momencie.
Aniela Twardowska była w drugim miesiącu ciąży, gdy w październiku 1914 roku nad Warszawę nadleciały majestatyczne, powolne i białe zeppeliny. Zrzuciły na miasto bomby, obyło się bez większych strat.
Jej brzuch był już widoczny, gdy armia rosyjska zaczęła opuszczać Królestwo Polskie. Żołnierze palili za sobą wsie, a ludzi zmuszali do wycofywania się z bydłem i dobytkiem. Sunęli wiosną przez Warszawę zmęczeni mundurowi, a z nimi krowy ślizgające się na warszawskim bruku, wiejskie dzieci wtulone w matki i ojcowie na wozach drabiniastych.
Akt chrztu Jana Twardowskiego
Źródło ilustracji: fot. Iwona Podgórska
Miesiąc przed porodem Anieli władze carskie rozpoczęły ewakuację na wschód urzędów, przemysłu, personelu technicznego i stałych załóg fabrycznych.
Tydzień przed rozwiązaniem, w Radomiu, z latawca nieprzyjacielskiego została zrzucona bomba, która zabiła troje dzieci i zraniła matkę staruszkę, siostrę i szwagra pewnej wdowy Nowakowej.
W dniu porodu w „Gazecie Warszawskiej” napisano, że na froncie zakaukaskim toczą się walki. Urządzenie zespołów sekcyi gier ruchowych koła sportowego w parku Agrykola w Warszawie odbyło się o godzinie czwartej piętnaście. Teatr Rozmaitości na otwarcie sezonu letniego w Ogrodzie Saskim wystawił sztukę _Miód kasztelański_ Kraszewskiego. W Teatrze dla Wszystkich szły _Swaty_, _Bzy kwitną_, _Dziecko rezerwisty_, sztuki i wodewile.
Ośmioklasowy średni zakład naukowy M. Kreczmara (Kaliksta 8) przyjmował na egzaminy wstępne.
Biedna panienka piętnastoletnia prosiła serdecznie o pomoc na gorset kuracyjny, za co obiecywała dozgonną wdzięczność.
Dla uczczenia pamięci Bolesława Prusa zapiszcie się na członków Towarzystwa Higieny Praktycznej, choćby ze składką rubla rocznie!
Ksiądz arcybiskup metropolita warszawski Aleksander Kakowski odwołał procesje Bożego Ciała z 3 czerwca i zezwolił na procesje wewnątrz murów kościelnych.
Zmarła Maryja z Miczurinów Woronicz-Jelec, wdowa po inżynierze, lat 88, i Regina Zerębska, była uczennica gimnazjum w Łowiczu, lat 12.
Akuszerka Łukasiak, Złota 25, tel. 67-28, przyjmowała panie.
Gazeta nie miała zwyczaju podawać, kto przyszedł na świat.
Wyjazd
Cztery dni spóźnili się z chrztem syna. Urzędnik parafialny musiał to odnotować. Prawo i tradycja nakazywały, żeby dziecko ochrzcić w pierwszym miesiącu po urodzeniu.
Jednak Twardowscy byli zajęci. Kiedy Jan senior wziął na ręce juniora po raz pierwszy, wiedział już pewnie, że najdalej za miesiąc będzie musiał wyjechać z miasta.
Rosjanie chcieli zostawić za sobą pustkę w Warszawie. Rozpoczęli demontowanie i rozbieranie fabryk aż do fundamentów i wywóz sprzętu. To, czego nie dało się wywieźć, mieli spalić lub wysadzić w powietrze. Planowali też zniszczyć wodociągi, kanalizację i gazownię warszawską. Razem z ewakuowaną spółką Droga Żelazna Warszawsko-Wiedeńska obowiązkowi wyjazdu podlegał jej pracownik Jan Twardowski. Był specjalistą od naprawy parowozów. Dla Rosjan elementem wyposażenia firmy, kimś między lokomotywą, wagonem a młotkiem do opukiwania kół i węglem do palenia w kotłach, przedmiotem użytkowym, trybem.
Car okazał łaskę. Ewakuowani pracownicy mogli zabrać w podróż rodziny. Ale Twardowscy zdecydowali, że Aniela zostanie w Warszawie, a na wschód wyjedzie tylko Jan.
W lipcu 1915 roku wśród Rosjan wybuchła panika. Pewne już było, że wkrótce do Warszawy wkroczą Niemcy. Rosyjskim rodzinom urzędników nakazano opuścić miasto. Wolno im było wywieźć sto dwadzieścia funtów bagażu (około pięćdziesięciu kilogramów). Czego nie mogli zabrać, sprzedawali. „Z powodu musowego wyjazdu wyprzedaję różne obuwie i urządzenia sklepowe za bezcen. Hoża 9 m. 25” – ogłaszali się w gazetach.
Polak, warszawski urzędnik bankowy Mieczysław Łętowski, zapisywał na gorąco wydarzenia z lipca 1915 roku: „Wtorek, 20 lipca. Są wiadomości pewne, że wywieziona została Biblioteka Główna (ostatnio nazywana Uniwersytecką). Zabrano i katalogi. Łazienki, Zamek Królewski, Belwederski pałac i inne opróżniono zupełnie. Ryby ze stawów łazienkowskich kupili Żydzi, a sprzedaż odbywała się nocą”⁴.
W pamięci rodziny Twardowskich zachował się obraz Jana seniora wyjeżdżającego na wschód dopiero jesienią, a nawet zimą 1915 roku. Jednak Rosjan w tym czasie nie było już w mieście, jaki więc byłby sens słuchać ich nakazów? Ojciec dwumiesięcznego Jana juniora zapewne więc wyjechał na wschód jeszcze w lipcu 1915 roku⁵. Wraz z nim ewakuowano też jego brata Feliksa, maszynistę na kolei, ojca chrzestnego Jana juniora.
Możliwe, że nie było ich już w mieście 26 lipca, gdy Mieczysław Łętowski zanotował: „Poniedziałek. Wyjazd Moskali prawie że się skończył. Dworzec Wiedeński zamknięty. Zegar wieżowy zabrali. W mieście spokojnie”.
Krótko po wyjeździe męża Aniela Twardowska opuściła mieszkanie przy ulicy Koszykowej i przeniosła się do matki. Prawdopodobnie na Wolę, na ulicę Chłodną 7, do kamienicy o dwóch piętrach, stojącej tuż przy kościele pod wezwaniem Świętego Karola Boromeusza. Tam, gdzie mieszkała przed zamążpójściem.
2 Urzędnik jako pierwszą wpisał datę według kalendarza juliańskiego, stosowanego w Rosji i zaborze rosyjskim, jako drugą – datę według kalendarza gregoriańskiego.
3 Księga chrztów parafii pw. Świętego Aleksandra w Warszawie, ul. Książęca 21, rok 1915, wpis 396.
4 Zapiski Mieczysława Łętowskiego znajdują się w zbiorach Fundacji Warszawa.1939.pl_,_ www.biblioteka.warszawa1939.pl, dostęp: 7 maja 2010.
5 Krzysztof Dunin-Wąsowicz pisze, że już 5 sierpnia 1915 roku w Warszawie nie było ani władzy, ani wojsk rosyjskich. Nie wiadomo, ilu ludzi dokładnie Rosjanie ewakuowali na wschód, jasne jest jednak, że wszyscy opuścili miasto przed wkroczeniem wojsk niemieckich. Zob. Krzysztof Dunin-Wąsowicz, _Warszawa 1914–1918_, Warszawa 1989, s. 23, 89.FOTOGRAFIA
Twardowscy nie są ładni. Z fotografii spoglądają ludzie o grubych rysach, dużych nosach i krępych sylwetkach. Zawsze jednak śmiało patrzą w obiektyw, nieruchomiejąc na krótki moment. Podbródki zadzierają przy tym lekko do góry. Urodę do rodziny wnoszą żony i mężowie.
Są za to długowieczni i wielodzietni. Nestor rodu Stanisław Twardowski, dziadek Jana juniora, przeżyje osiemdziesiąt sześć lat, zanim umrze w 1929 roku. Jego żona Franciszka będzie miała siedemdziesiąt siedem lat, gdy odejdzie kilka miesięcy po nim.
Na zdjęciu zrobionym w listopadzie 1928 roku z okazji pięćdziesiątej piątej rocznicy ich ślubu oboje wyglądają na bardzo już zmęczonych.
On patrzy w obiektyw z dumą starca, łysy, chudy, w drucianych okularach, z sumiastym, siwym wąsem. Był powstańcem styczniowym, niezamożnym szlachcicem herbu Ogończyk, z niedużym majątkiem pod Piasecznem, który utracił po powstaniu. Trafił do armii carskiej. Po wyjściu z wojska pojechał prosto do Warszawy. Nic nie posiadał, niczego konkretnego nie umiał. Zatrudnił się więc jako pomocnik maszynisty na kolei. Sypanie szuflą węgla do pieca parowozu wymaga jedynie siły.
Ona, jakby już nie z tego świata, gładko uczesana, utkwiła wzrok nad głową fotografa, a usta ułożyły się jej w podkówkę charakterystyczną dla ludzi, którzy zapomnieli włożyć sztuczną szczękę. Pochodziła z rodziny Nalewczyńskich, z mazowieckiej wsi Jastrząb. Urodziła i wychowała dziewięcioro dzieci⁶.
Rodzina Twardowskich
Źródło ilustracji: archiwum Stefana Krusia
Zegar nad drzwiami pokazywał godzinę piętnastą trzydzieści, gdy Twardowscy zebrali się w dużym, pustym pokoju. Fotograf zaczął komponować grupę dwudziestu trzech osób. Jubilatów Franciszkę i Stanisława posadził pośrodku na krzesłach, miejsce u ich stóp zajęło pięcioro wnucząt. Tuż przed dziadkiem usiadł Jan junior, dwunastoletni gimnazjalista w krótkich spodenkach. Skrzyżował ręce, zamyślił się. Miał krótką, gęstą czuprynę, odstające uszy i biały kołnierzyk wyłożony na wierzch. Osiemnaścioro córek, synów, synowych i zięciów fotograf upozował w dwóch rzędach.
Stefan, najstarszy syn Franciszki i Stanisława, usiadł po prawicy matki. Gładko zaczesany do tyłu, z krótko przystrzyżonym wąsem, leciutko się uśmiechnął. Miał powody do zadowolenia. Był podporą rodziny, bogatym właścicielem fabryki pomp dla cukrowni i wodociągów na Grochowie⁷. Jako dziecko potrafił zapamiętać długie fragmenty Trylogii Sienkiewicza. Tak jak ojciec związał się z koleją. Skończył Szkołę Techniczną Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej i odbywał praktyki na parowozach, ale marzył o studiach. Tuż przed wybuchem wojny światowej, w 1913 roku, zdobył dyplom inżyniera mechanika na Uniwersytecie w Nancy. Nie był już młody, dobiegał wtedy czterdziestki, miał żonę i czworo dzieci.
To w salonie jego domu na Grochowie albo w opróżnionym na ten dzień biurze jego fabryki rodzina ustawiła się do zdjęcia.
Jan Twardowski senior, syn Stanisława i Franciszki, ojciec Jana juniora, usiadł po lewej stronie ojca. Między nimi krzesło zajęła jego żona Aniela.
Stefan, fabrykant, wspomni przed śmiercią: „24 października 1881 roku urodził się Jasio, mój brat. Pamiętam, jak ojciec, wziąwszy kalendarz do ręki, zaraz po urodzeniu brata nadał mu imię Jan. Powiększył się też w pewnym stopniu mój obowiązek opiekowania się dziećmi. W 1882 roku na wiosnę (marzec) Jasio dostał ospy. Ospa miała bardzo poważny przebieg. Jasio wyszedł z tej choroby szczęśliwie, ale ze śladami na buzi”⁸. Jan chciał być taki jak Stefan. Skończył tę samą szkołę kolejową i też został specjalistą od budowy parowozów, rachmistrzem i mechanikiem. Miał zdolności manualne, ładny charakter pisma, potrafił kreślić projekty. Nie zrobił jednak matury i zamiast na studia w 1905 roku ruszył jako rekrut na toczącą się właśnie wojnę rosyjsko-japońską. Nie wziął udziału w walkach, bo wojna się skończyła. Do domu przywiózł na pamiątkę dwa trzewiczki japońskiej dziewczynki.
W kwietniu 1910 roku, w kościele Wszystkich Świętych w Warszawie, Jan Twardowski poślubił dwudziestoletnią Anielę Konderską. Rok później na świat przyszła ich pierwsza córka Halina, druga, Lucyna, urodziła się w roku 1912. Na syna mieli czekać jeszcze trzy lata.
Na jubileuszowej fotografii z 1928 roku nie ma wszystkich członków rodziny.
Maszynista Feliks Twardowski, ojciec chrzestny Jana juniora, ewakuowany z Janem seniorem do Rosji zaginął bez wieści.
Ignacy Twardowski, kolejny syn Franciszki i Stanisława, zmarł na gruźlicę w 1924 roku.
Na zdjęciu nie ma też Ireny Domańskiej, córki Stefana, właściciela fabryki pomp. W 1925 roku wyjechała z mężem Mieczysławem Domańskim „Dubois” do Francji. Oboje byli komunistami, za poglądy groził im w Polsce areszt. W Paryżu studiowali medycynę, naukę finansował ojciec Ireny.
6 Stefan Stanisław urodził się w 1874, Aleksandra w 1879, Jan w 1881, Ignacy w 1889, Maria w 1892, Zofia w 1898, Feliks, Helena, Stanisław. Podaję tylko te daty urodzin, które udało mi się ustalić, nie znam też kolejności narodzin Feliksa, Heleny i Stanisława. Ostatnia z rodzeństwa była Zofia.
7 Po powrocie do Polski, tuż przed wybuchem Wielkiej Wojny, przystępuje do spółki Towarzystwo Komandytowe Zakładów Brandel, Witoszyński i S-ka, która produkuje pompy dla cukrowni i wodociągów. Rok po wojnie jest już jej jedynym właścicielem i przenosi produkcję na Grochów.
8 Stefan Twardowski, „Najstarsze wspomnienia”, mps, s. 8. Kopia sporządzona przez Małgorzatę Truszkowską, cyt. za: Jan Twardowski, _Autobiografia. Myśli nie tylko o sobie_, red. Aleksandra Iwanowska, t. 1: _Smak dzieciństwa 1915–1959_, Kraków 2006, s. 18, 19.RODZINA
Stefan Kruś miał dwa lata, gdy fotograf zdejmował rodzinę z okazji rocznicy ślubu dziadków. Rodzice ubrali go w biały fartuszek, zaczesali blond włosy i posadzili u stóp babki, tuż obok kuzyna Janka juniora. Jest synem Stanisława Krusia i Marii, córki Franciszki i Stanisława Twardowskich. Kiedy dorósł, ożenił się z Hanią, siostrą kolegi z tajnych kompletów. Mają dwóch synów i wnuki. Zawodowo poświęcił się patologii wątroby, serca i nerek w warszawskiej Akademii Medycznej. Dziś ma osiemdziesiąt pięć lat.
Mówi, że przed pierwszą wojną w rodzinie była bieda koszmarna. „Mama mi opowiadała, że dziadkowie zawsze szukali mieszkań w pobliżu kolei, między ulicą Towarową a Żelazną, na Miedzianej, Złotej, Chmielnej, żeby było blisko do pracy. I wciąż je zmieniali na tańsze. A mimo to najstarszy Stefan wybił się, studia skończył, młodsze dzieci poszły do szkół. Jak im się to udało? Nie mam pojęcia”.
Po pierwszej wojnie Twardowskim zaczęło się wieść lepiej. Nestor rodu Stanisław Twardowski dostał emeryturę powstańczą i prawo do noszenia niebieskiego munduru. Fabryka pomp Stefana zaczęła przynosić dochody.
W rodzinie przypomniano sobie wtedy szlachectwo i herb Ogończyk. W domu Stefana na Grochowie zawisł herb Twardowskich (w czerwonym polu rogacizna na połowie toczenicy, a w klejnocie dwie ręce panieńskie w srebrnej szacie uniesione do góry) obok herbu rodziny żony.
Stefan Kruś wspomina, że zaczęło się wtedy wyczuwać pewną odrębność od powinowatych nieherbowych. Rzecz dotyczyła także jego ojca Stanisława Krusia, który pochodził z biednej rodziny, skończył w czasie pierwszej wojny szkołę technologii przemysłowej i pracował w fabryce Stefana na stanowisku kierownika warsztatu. W chwili gdy żenił się z Marią z Twardowskich, oboje byli jednakowo biedni. Potem jednak Twardowscy potrafili dać do zrozumienia, że „pan Stanisław” nie pochodzi z ich sfery.
Profesor Stefan Kruś z żoną Hanna i księdzem Twardowskim w jego mieszkaniu, lata 90. XX wieku
Źródło ilustracji: archiwum Stefana Krusia
Wacław, syn fabrykanta Stefana, był najweselszym człowiekiem w rodzinie, bon vivantem. Zakochał się bez pamięci w Jadzi Szulcównie, proletariuszce. Nie patrzono na ich związek przychylnie.
Dzineczka, córka wuja Stefana, wyszła dla odmiany za Wachowiaka, jednego z najbogatszych ludzi przed wojną. Jego firma Rubor – okręty handlowe znana była szczególnie na wybrzeżu. „Z chłopów”, Twardowscy kręcili nosem na niego. Ksiądz na ich ślubie specjalnie to podkreślał.
Katolicy. Irena Domańska, jedyna komunistka w rodzinie, zwykła żartować, że jak ludzie chorują, to dzwonią po lekarza, a Twardowscy od razu po księdza.
Przeważnie endeccy, popierali Romana Dmowskiego, prenumerowali antysemicki „Przegląd Katolicki”, krzywili się na Żydów, pielęgnowali wspomnienie sprzed pierwszej wojny, gdy nestor Stanisław Twardowski ze swoją córką Marią zostali siłą wciągnięci przez żydowskiego kupca do sklepiku na Nalewkach i niemal zmuszeni przez niego do kupienia czegokolwiek.
Stefan Kruś: „Dziadek liczył kopiejki i nie poddawał się naciskom kupca, który w końcu rozgoryczony powiedział: »Pan to pewnie jesteś Kamiński albo Twardowski«”.
Ale zakupy robili przeważnie u Żydów, bo można się było targować i było taniej, potępiali morderstwo Gabriela Narutowicza zastrzelonego przez fanatyka powiązanego z endecją i pozwalali swoim dzieciom bawić się na podwórku z dziećmi żydowskimi.
Stefan Kruś mówi: „Nie mieli za to żadnej tendencji do popierania klasy robotniczej. Żeromskiego nazywali socjałem”.
Ksiądz Jan Twardowski twierdził, że rodzice i wuj Stefan nie uznawali różnic między ludźmi i wszystkich traktowali jednakowo. Jego najstarsza siostra Halina Truszkowska napisała we wspomnieniach, że rodzina ojca była dosyć trudna. Nie wyjaśniła jednak dlaczego⁹.
Twardowscy lubili się wewnątrz klanu. Kiedy Stefan, Stanisław lub Jan świętowali imieniny i urządzali przyjęcia, wszyscy z rodziny bywali zapraszani.
Stefan Kruś: „W owym czasie pracowano do trzeciej po południu i żadne chałtury nie istniały. Często więc spotykali się rodzinnie”.
9 Halina Truszkowska, „Dom na Elektoralnej, sąsiedzi, sklepy”, rkps, s. 3. W archiwum Aleksandry Iwanowskiej, cyt. za: Jan Twardowski, _Autobiografia_, dz. cyt., s. 30.ELEKTORALNA 49
Musiał być jeszcze wczesny poranek, bo na ulicy przed sklepem przystanął tylko chłopak w białej koszuli, a w stronę placu Bankowego jakiś mężczyzna toczył wózek na dwóch kołach.
Ciepło, bo niektóre okna zostały otwarte na oścież.
Po deszczu, bo asfalt ulicy lśnił jeszcze od wody.
Szkoda, że fotograf, który tego dnia ustawił swój aparat na ulicy Elektoralnej, nie zrobił kilku kroków wstecz. Wtedy w obiektywie zmieściłaby się cała kamienica pod numerem 49. A tak, sfotografował cały dom pod czterdziestym siódmym i tylko witrynę sklepu, szyld „Ubrania”, dwa balkony i dwa okna domu spod czterdziestego dziewiątego.
Nie jest znany żaden inny wizerunek tej kamienicy. Wiadomo, że była okazała, trzypiętrowa, ze sklepami od frontu i jedną ścianą oficyny, która wychodziła na plac Mirowski z halą targową i budynkiem straży pożarnej.
Doktor Mieczysław Orłowicz, _Krótki ilustrowany przewodnik po Warszawie_, 1922. Elektoralna: „Ulica ta zachowała wiele staropolskich domów z facjatami z XVIII wieku. W jednym z nich, pod numerem 20, jak głosi tablica pamiątkowa, w latach 1829–31 mieszkał Juliusz Słowacki. (…) Pałacowy wygląd zamieszkałej obecnie przez Żydów kamienicy pod numerem 3. Facjata ozdobiona koroną hrabiowską, szeregiem herbów i emblematów wojennych oraz bjustami Djany i Apollina świadczy o lepszej przeszłości tej kamienicy. Mieszkał tu i zmarł w 1826 roku twórca _Marji_ Antoni Malczewski”.
Elektoralna i sąsiadująca z nią dzielnica żydowska stanowiły niemal jeden organizm.
Tuż, prawie za rogiem, były ulice Nalewki i Nowolipki. Równolegle do Elektoralnej biegła Krochmalna, przy której mieszkał przez krótki czas mały, rudowłosy chłopiec Isaac Bashevis Singer.
Po prawej stronie nieistniejąca już kamienica przy Elektoralnej 49
_Źródło ilustracji: zdjęcie z albumu Dobrosława Kobielskiego_ Warszawa międzywojenna, _Warszawa 1969_
Przed 1939 rokiem ta część Warszawy stanie się, obok Nowego Jorku, światową stolicą języka jidysz. Granice getta zamkną dom pod numerem 49 w bańce z wąskim przesmykiem na aryjską stronę.
Sąsiadem Twardowskich, z drugiego piętra, był żydowski właściciel hurtu ryb z Hali Mirowskiej, Żydami byli właściciele sklepów przy Elektoralnej. Żydzi spacerowali tą ulicą, mężczyźni i kobiety osobno, nieśli gałązki drzew w święto Sukkot. Janowi Jakubowi Twardowskiemu wydawali się egzotyczni i tajemniczy.
„_Pamiętam powiedzenie, które mamusia często powtarzała żartobliwie: »Dawaj, to będziesz miał, trzymaj się Żydów, to nie zginiesz« –_ wspominał. _– Kontakty z nimi były miłe, życzliwe, bez żadnych problemów. Mieszkaliśmy bardzo blisko dzielnicy żydowskiej i szanowaliśmy jej mieszkańców_”¹⁰.
Ulica słynęła w Warszawie z wielkich składów odzieży – Alabaster (pod numerem 13), Eugenia (nr 11), Magazyn Londyński braci Celmeistrów i F. Libsona (nr 1).
Pierwszą reklamę w życiu, opublikowaną w „Bluszczu”, Melchior Wańkowicz napisał właśnie dla Eugenii: „idźcie do Eugenii, tam robić suknie każcie: Elektoralna jedenaście”¹¹.
Twardowscy z dziećmi wprowadzili się na Elektoralną 49 w 1918 roku, wkrótce po powrocie Jana seniora z Rosji. Wynajęli dwa pokoje w mieszkaniu na drugim piętrze. Na początku roku 1919 Aniela urodziła Marię, ich czwarte dziecko. I bez tego było im już ciasno. Halina, najstarsza z rodzeństwa, spała przy biblioteczce, na łóżku rozkładanym dopiero na noc.
Ich sąsiadami z trzeciego piętra byli Melchior i Zofia Wańkowiczowie. Wprowadzili się w tym samym czasie. Kamienica przez jakiś czas należała do Kazimierza Małagowskiego, teścia Melchiora. Utracił wkrótce dom wskutek nieudanych inwestycji.
Autor _Ziela na kraterze_ wspominał: „Front kamienicy zajęty był przez sklep gotowych ubrań pana Segała; w oknach sklepu stały zabójcze brunety z wosku w tandetnych ubraniach; w bramie pyszniły się gabloty pana Piekacza, fotografa, który miał pracownię w podwórzu”¹².
Wańkowiczowie zajmowali stumetrowy lokal od frontu. Melchior nienawidził tego mieszkania. Uważał, że bez elektryczności i łazienki, z pluskwami i zrujnowaną ubikacją, zaplutym i rozlazłym podwórkiem, które było widać z okien i „na którym chrypiały zaropiałe dziady”, jest smutne, szare, zimne¹³.
Jan junior Twardowski to samo podwórko widział inaczej: „_Przychodzili kataryniarze, świnka morska wyciągała losy. Z okien rzucano im pieniądze zawinięte w papierki. Przychodzili ludzie, którzy ostrzyli noże, szatkowali kapustę, handlowali starzyzną. Krzyczeli »ostrzy noże! ostrzy noże!« lub »handel, handel!«. Było bardzo wesoło_”¹⁴.
Jan i Aniela Twardowscy lubili ten dom, zostali w nim aż do lata 1944 roku. Aniela miała stąd blisko do matki, która mieszkała dwie ulice dalej, przy Chłodnej, rodzice Jana seniora przez jakiś czas wynajmowali mieszkanie przy pobliskiej Miedzianej.
„_Mieliśmy rozmaitych sąsiadów. Na pierwszym piętrze, pod nami, mieszkali Petersburscy –_ mówił Jan junior Twardowski. _– Jerzy Petersburski już wtedy był znanym kompozytorem muzyki rozrywkowej i piosenek kabaretowych, jak_ Tango Milonga_,_ Ostatnia niedziela _i wielu innych. Ciągle grał, komponował, ćwiczył i u nas w domu stale było słychać znane szlagiery_”¹⁵.
Jednak syn kompozytora, Jerzy Petersburski junior, zaprzecza temu wspomnieniu. Pisze do mnie: „mój Tata z rodzicami i rodzeństwem mieszkał zawsze przy Elektoralnej 3. Elektoralna 49 to zbyt odległa kamienica, żeby nawet snuć przypuszczenia, że ksiądz Jan Twardowski słuchał muzyki mojego taty, siedząc w swoim mieszkaniu przy otwartych oknach”¹⁶.
Jan junior mógł jednak słyszeć grę kompozytora w drodze do szkoły. Publiczna Szkoła Powszechna numer 22, do której chodził od 1 września 1922 roku, mieściła się w kamienicy Reschkego przy ulicy Elektoralnej. W sąsiednim domu, pod trójką, mieszkali Petersburscy.
Chłopiec miał trzynaście lat, gdy rodzina przeniosła się na trzecie piętro, do mieszkania po Wańkowiczach, którzy w 1928 roku zbudowali dom na Żoliborzu.
Teraz Twardowscy mieli cztery pokoje, kuchnię z wnęką dla służącej, ponad sto metrów powierzchni, eleganckie drzwi wejściowe dla państwa i zwykłe dla służby. Tuż przed wybuchem wojny otrzymają telefon o numerze 253 43.
Ale znów im było ciasno.
Jeden z pokoi zajęła Maria Lucyna, matka Anieli. Wprowadziła się do nich z dużym mahoniowym łóżkiem i komodą, na której stała toaletka z owalnym lustrem, fotografie rodziny i przyjaciół Marii.
W pozostałych pokojach urządzono salon, sypialnię rodziców i pokój sióstr. Jankowi przypadła wnęka w ścianie między pokojami. Mieściły się w niej półki z książkami i łóżko, a nad nim obrazek z Aniołem Stróżem, który według chłopca miał tak smutną minę, jakby chorował na grypę.
Po kilku latach na ścianie swojego niby-pokoju Janek zawiesi konterfekt Józefa Piłsudskiego.
Aniela urządziła mieszkanie starymi, mahoniowymi meblami po przodkach. Biedermeiery sprzed niemal wieku nie były szczytem elegancji u schyłku lat dwudziestych wieku XX. Niezamożnym Twardowskim musiały jednak wystarczyć.
W salonie Aniela kazała ustawić dla ozdoby zepsuty fortepian, którego nie można już było naprawić, i zegar szafkowy wygrywający kuranty. Na ścianie zawiesiła reprodukcję obrazu przedstawiającego rodzinę Jana Matejki, Matkę Boską Częstochowską i kilka portretów rodzinnych, a na półce ustawiła popiersie Mickiewicza¹⁷.
Książki były w całym mieszkaniu. Jan junior Twardowski wspominał: „_Podręczniki szkolne, albumy, książki historyczne, powieści. Były także kalendarze Ungra wydane w Warszawie, ze spisem kamieniczników, wybitniejszych zmarłych, z reklamami i ilustracjami Andriollego. Mój ojciec zbierał i oprawiał stare roczniki »Tygodnika Ilustrowanego« i »Wędrowca«. (…) To była moja pierwsza lektura. Mieliśmy także całego Mickiewicza i całego Słowackiego_”¹⁸.
10 Jan Twardowski, _Autobiografia_, dz. cyt., s. 38, 39.
11 Melchior Wańkowicz, _Ziele na kraterze_, Warszawa 1976, s. 10.
12 Tamże, s. 23.
13 Tamże.
14 Marian Schmidt, _Niecodzienne rozmowy z księdzem Janem Twardowskim_, Warszawa 2000, s. 11.
15 Jan Twardowski, _Autobiografia_, dz. cyt., s. 44.
16 List od Jerzego Petersburskiego z 21 marca 2010. W archiwum autorki.
17 Marian Schmidt, dz. cyt., s. 12.
18 Tamże.