Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Książę. Biografia Tadeusza Boya-Żeleńskiego - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Książę. Biografia Tadeusza Boya-Żeleńskiego - ebook

Historia mężczyzny, który wyprzedzał swoje czasy. Fascynująca podróż po różnych epokach.

Co właściwie wiemy o Tadeuszu Boyu-Żeleńskim? I dlaczego powinniśmy wiedzieć więcej?

Tadeusz Boy-Żeleński, jedna z najważniejszych postaci Młodej Polski i dwudziestolecia międzywojennego. Wpływowy krytyk teatralny i zaciekły polemista. Kampanie publicystyczne o prawa kobiet (stworzył hasło: „Piekło kobiet”), świadome macierzyństwo, rozdział Kościoła od państwa przysporzyły mu wrogów na wielu stronach sceny politycznej.

Pisarz uwielbiany przez rzesze czytelników, dla przeciwników – „notoryczny demoralizator”. Tłumacz i wydawca; zawdzięczamy mu polskie wydania Niebezpiecznych związków, Dziejów Tristana i Izoldy oraz cyklu W poszukiwaniu straconego czasu. Mistrz literackich prowokacji i autopromocji.

Prywatnie melancholik i introwertyk. W licznych romansach szukał przyjaźni i więzi intelektualnej. Taki związek stworzył z publicystką Ireną Krzywicką.

Monika Śliwińska odkrywa nieznane dotąd fakty z życia Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Z doświadczeń, konfliktów wewnętrznych i niejednoznacznych wyborów rekonstruuje biografię, którą czyta się jak wciągającą powieść.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-07988-1
Rozmiar pliku: 11 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

LEK­CJE HAR­MO­NII

In­for­ma­cje ze szkol­nych ka­ta­lo­gów kla­sy­fi­ka­cyj­nych zna­czą pi­nez­kami ko­lejne miej­sca za­miesz­ka­nia Że­leń­skich na ma­pie Kra­kowa. Są więc: Szew­ska 25, Szew­ska 15, Świę­tego Krzyża 7, Go­łę­bia 5 i wresz­cie – je­sie­nią 1888 roku – Se­ba­stiana 10. Pięć ad­re­sów w ciągu sied­miu lat.

We wrze­śniu 1881 roku sied­mio­letni Ta­de­usz roz­po­czyna na­ukę w dru­giej kla­sie Wzo­ro­wej Szkoły Ćwi­czeń przy mę­skim se­mi­na­rium na­uczy­ciel­skim. Szkoła mie­ści się w pa­łacu La­ri­scha na rogu Brac­kiej i placu Fran­cisz­kań­skiego.

W pierw­szych mie­sią­cach po­bytu Ta­de­usza w Kra­ko­wie za­ry­so­wują się róż­nice dziel­ni­cowe. W mo­wie po­tocz­nej używa słów, które w Ga­li­cji są tę­pione lub nie­zro­zu­miałe. Co cie­kawe, są to ger­ma­ni­zmy: na ry­sik mówi szy­fer, na dwo­rzec – ban­hof. Uczy się do­brze. W 1884 roku koń­czy czwartą klasę z bar­dzo do­brymi oce­nami ze wszyst­kich przed­mio­tów. Oby­czaje ma wzo­rowe, a pil­ność wy­trwałą. Ma też dużo prze­kory, o czym świa­dec­two nie mówi. Kiedy matka za­bra­nia mu po­wta­rza­nia frag­mentu z ope­retki Ga­spa­rone Karla Mil­löc­kera: „Pół dnia dla fa­ceta trwa jej tu­aleta, by sko­kie­to­wać, by sko­kie­to­wać, by sko­kie­to­wać go”, chło­piec śpiewa tak: „łóp ańd ald ate­caf, awrt jej ate­laut, yb ća­wo­te­ikoks, yb ća­wo­te­ikoks, yb ća­wo­te­ikoks og”.

Je­sie­nią 1884 roku Ta­de­usz roz­po­czyna na­ukę w sza­cow­nym Gim­na­zjum św. Anny, ina­czej No­wo­dwor­skiego, które za dwa lata bę­dzie świę­to­wało trzech­setną rocz­nicę za­ło­że­nia. Uczyli się tu So­bie­scy, Jan Ma­tejko, oj­ciec Ta­de­usza, ku­zyni: Wło­dzi­mierz i Ka­zi­mierz Tet­ma­je­ro­wie. Do star­szych klas uczęsz­czają: Sta­ni­sław Wy­spiań­ski, Jó­zef Me­hof­fer, Sta­ni­sław Es­tre­icher i przy­szły chi­rurg Sta­ni­sław Ruff, z któ­rym Ta­de­usz zgi­nie tej sa­mej nocy.

Sta­ni­sław Ga­briel, Edward Nar­cyz i Ta­de­usz Ka­mil Mar­cjan Że­leń­scy, około 1880 roku

Po­ziom na­ucza­nia w Gim­na­zjum św. Anny jest wy­soki. Każ­dego roku w kla­sie Ta­de­usza po­ja­wia się od dwóch do sied­miu uczniów dru­go­rocz­nych. W pierw­szym roku na­uki klasa li­czy sześć­dzie­się­ciu czte­rech uczniów, w ósmym – za­le­d­wie trzy­dzie­stu. Chłopcy uczą się ję­zy­ków pol­skiego, nie­miec­kiego, ła­ciny i greki, ma­te­ma­tyki, geo­gra­fii i hi­sto­rii, nauk przy­rod­ni­czych, ka­li­gra­fii, ste­no­gra­fii, pro­pe­deu­tyki fi­lo­zo­fii, gim­na­styki i re­li­gii. Na­uczy­ciele i wy­cho­wawcy kładą na­cisk na kult po­ezji ro­man­tycz­nej i pod­trzy­my­wa­nie tra­dy­cji pa­trio­tycz­nych.

Sta­tus spo­łeczny uczniów w kla­sie jest zróż­ni­co­wany. Są to sy­no­wie chło­pów, rze­mieśl­ni­ków, na­uczy­cieli, pro­fe­so­rów uni­wer­sy­tetu; znaj­duję kilka na­zwisk z ary­sto­kra­cji.

W skali oce­nia­nia sto­so­wa­nej w Gim­na­zjum św. Anny oby­czaje Ta­de­usza utrzy­mują się na śred­nim po­zio­mie, okre­śla­nym jako „od­po­wied­nie”. Je­dy­nie w pierw­szym pół­ro­czu klasy pierw­szej otrzy­muje notę chwa­lebną. W kla­sie szó­stej na­uczy­ciele oce­nią jego za­cho­wa­nie na dość do­bre, w kla­sach siód­mej i ósmej na do­bre.

W do­ro­słym ży­ciu Ta­de­usz też wy­stawi notę daw­nym na­uczy­cie­lom. We wspo­mnie­niach z lat szkol­nych przy­woła po­stać Ko­wa­li­kow­skiego, opie­kuna klasy we Wzo­ro­wej Szkole Ćwi­czeń, który przy­sy­piał na lek­cjach. „Do­piero w tej chwili ro­dzi się we mnie po­dej­rze­nie, że on lu­bił się na­pić” – na­pi­sze w 1934 roku. Nieco wcze­śniej przy­po­mni Jó­zefa Feuch­tin­gera, który „wię­cej niż dwa lata cho­dził swo­bod­nie z ob­ja­wami pa­ra­liżu po­stę­po­wego”, i dwóch na­uczy­cieli po­dej­rze­wa­nych o ho­mo­sek­su­alizm (wtedy ka­ralny): ka­te­chetę N., który po­peł­nił sa­mo­bój­stwo praw­do­po­dob­nie na wieść o zło­żo­nym do­nie­sie­niu, i ła­cin­nika, który na­uczał w star­szych kla­sach – bez per­so­na­liów, ale nie ano­ni­mowo.

W na­roż­nej ka­mie­nicy u zbiegu ulic Go­łę­biej i Wiśl­nej w la­tach osiem­dzie­sią­tych dzie­więt­na­stego wieku po raz pierw­szy zbie­gają się ścieżki hi­sto­ryka li­te­ra­tury Sta­ni­sława Tar­now­skiego i Ta­de­usza Że­leń­skiego. W 1907 roku Ta­de­usz na­pi­sze wier­szyk O bar­dzo nie­grzecz­nej li­te­ra­tu­rze pol­skiej i jej stra­pio­nej ciotce. Starą ciotką bę­dzie Tar­now­ski, sio­strze­niec Jó­zio bę­dzie „mo­der­ni­stą”, wcie­le­niem no­wych kie­run­ków ar­ty­stycz­nych.

Ma­ria z Moh­rów Kie­tliń­ska, wła­ści­cielka ka­mie­nicy przy ulicy Go­łę­biej 5, su­ge­ruje, że Że­leń­scy są nieco kło­po­tli­wymi lo­ka­to­rami. Nie pierw­szymi w tym miej­scu. W jej wspo­mnie­niach naj­le­piej za­pi­sał się hra­bia Sta­ni­sław Tar­now­ski, który nie­gdyś miesz­kał tu sam, a po­tem z ro­dziną. Tar­now­ski, pro­fe­sor Uni­wer­sy­tetu Ja­giel­loń­skiego, pre­zes Aka­de­mii Umie­jęt­no­ści, był nie­oce­nio­nym są­sia­dem. Wła­ści­cielka ka­mie­nicy wy­li­cza przy­mioty: „spo­kojny i de­li­katny, miał wzo­ro­wego ka­mer­dy­nera Fi­lipa” i – co istotne – „nie grał na ni­czym”. Po Tar­now­skim dru­gie pię­tro i część par­teru za­jął jego brat Jan z trzema sy­nami i córką. Straszne psoty – pi­sze Kie­tliń­ska.

W 1887 roku do miesz­ka­nia na dru­gim pię­trze wpro­wa­dza się ro­dzina Że­leń­skich: Wła­dy­sław z for­te­pia­nem i Wanda z sy­nami: Sta­ni­sła­wem lat czter­na­ście, Ta­de­uszem lat trzy­na­ście i Edwar­dem lat dzie­sięć. Ulu­bioną roz­rywką chłop­ców, po­dob­nie jak wcze­śniej mło­dych Tar­now­skich, jest upusz­cza­nie przed­mio­tów wprost na głowy prze­chod­niów idą­cych ru­chliwą ulicą Wiślną. Któ­re­goś dnia szczotka do pa­znokci zrzu­cona z dru­giego pię­tra rani w czoło młodą Czeszkę.

Ma­ria Kie­tliń­ska: „Opa­trzona przez nas pro­wi­zo­rycz­nie, wielce zi­ry­to­wana dama udała się do­rożką wprost na po­li­cję, gdzie już za­stała p. Że­leń­ską pra­gnącą za­ła­go­dzić nie­miłą sprawę”. Udało się, bo Czeszka i jej mąż na­leżą do To­wa­rzy­stwa Mu­zycz­nego.

I da­lej: „Sy­tu­acja o tyle była groź­niej­sza niż za Tar­now­skich, że trzeba było wszyst­kie sprawki ukry­wać przed po­pę­dli­wo­ścią ich ojca, który – jak p. Że­leń­ska utrzy­my­wała – go­tów był w pa­sji za­bić chło­paka”.

Z tem­pe­ra­men­tem Wła­dy­sława Że­leń­skiego sprawa jest skom­pli­ko­wana. Dow­cipny, jo­wialny, to­wa­rzy­ski, bywa też nie­obli­czalny. Wspo­mina średni syn: „Oj­ciec, naj­lep­szy czło­wiek, prze­cho­dził z bie­giem lat bar­dzo sar­macką ewo­lu­cję: z ma­rzą­cego mło­dzieńca, ja­kiego wi­dzę przed sobą na por­tre­cie Grot­t­gera, co­raz bar­dziej prze­ista­czał się w wy­ka­pany ob­raz cze­śnika Rap­tu­sie­wi­cza. Po­ryw­czość jego i nie­cier­pli­wość były przy­sło­wiowe”.

W Kra­ko­wie Że­leń­ski sły­nie z wy­bu­chów gniewu, po­trafi ude­rzyć w blat książką z nu­tami tak mocno, że ta roz­kleja się na pół. Gwał­towne re­ak­cje prze­cho­dzą mu szybko, ale ich skutki utrzy­mują się dłu­żej, bo iry­ta­cja kom­po­zy­tora spada czę­sto na uczniów i uczen­nice na lek­cjach har­mo­nii. „Owa har­mo­nia wbrew na­zwie była wielce burz­liwa i koń­czyła się czę­sto łzami” – wspo­mina Alina Świ­der­ska. W me­to­dach dy­dak­tycz­nych Że­leń­ski przy­po­mina swo­jego na­uczy­ciela Fran­ciszka Mi­rec­kiego, który sły­nął w Kra­ko­wie z de­spo­tycz­nego uspo­so­bie­nia. Nad wła­ści­wym prze­bie­giem pry­wat­nych lek­cji dys­kret­nie z dru­giego po­koju czuwa Wanda.

Sy­no­wie Że­leń­skiego też kształcą się mu­zycz­nie. Lek­cji w domu udziela im An­toni Pła­checki, je­den z kilku na­uczy­cieli To­wa­rzy­stwa Mu­zycz­nego. O har­mo­nii nie ma mowy.

„Lek­cje – sta­rała się o to matka – od­by­wały się w go­dzi­nach, gdy ojca nie było w domu; ale cza­sem ta mat­czyna dy­plo­ma­cja za­wo­dziła i oj­ciec sta­wał się przy­pad­ko­wym lub umyśl­nym re­wi­zo­rem na­uki. Wów­czas, niech ręka bo­ska broni co się działo! Z ostat­niego po­koju, kła­dąc pa­sjansa, sły­szał «stary Że­leń­ski» (nie taki stary wów­czas) naj­lżej­szy fałsz, naj­mniej­szą skazę w ryt­mie; naj­pierw po­pra­wiał nie­cier­pli­wie na od­le­głość, krzy­cząc: «fis», gło­sem, od któ­rego przy­ra­stały palce do kla­wi­szów; na­stęp­nie, gdy ka­wa­łek z Le­berta i Starka szedł co­raz go­rzej, oj­ciec wpa­dał jak bu­rza do po­koju. Do­sta­wało się i uczniowi, i na­uczy­cie­lowi, a naj­gor­sze, że z Pła­chec­kim, jako z daw­nym ko­legą, oj­ciec był na «ty»: ta forma miewa w kry­tycz­nych chwi­lach swoje po­ważne nie­bez­pie­czeń­stwo...

Hu­czał tedy sa­lon od gro­mów ojca; na to wbie­gała matka, która od po­czątku lek­cji z drże­niem na­słu­chi­wała każ­dego od­głosu. Wi­dząc męża czer­wo­nego, si­nego nie­mal od krzyku, obej­mo­wała go bła­gal­nie:

– Wła­dziu, nie iry­tuj się, za­szko­dzisz so­bie.

– Daj mi spo­kój! – pry­chał na nią oj­ciec.

– Wła­dziu, na rany Bo­skie, ja też je­stem czło­wiek i oj­ciec ro­dziny!

– Du­reń je­steś!

– Wła­dziu, nie mów tak do mnie, bo ja tu tru­pem padnę! – krzy­czał Pła­checki, rów­nież z krwią na­bie­głymi oczami.

– Niechże pan męża nie drażni! – rzu­cała się ku niemu matka jak ty­gry­sica.

– Ja też mam swój am­bit! – wo­łał stary pi­jak i łzy ka­pały mu na brodę. A ma­lec, na swoim wy­so­kim ob­ro­to­wym krze­śle, drżał tylko, byłby się pra­gnął scho­wać pod kla­wia­turę”.

Z trzech sy­nów kom­po­zy­tora dwóch za­chowa za­in­te­re­so­wa­nia mu­zyczne. Sta­ni­sław Ga­briel bę­dzie po­bie­rał lek­cje śpiewu. Ma­ria Kie­tliń­ska za­pa­mięta z kon­cer­tów jego „przy­jemny lecz słaby głos te­no­rowy”. Naj­młod­szy Edward bę­dzie ama­tor­sko kom­po­no­wał jak kie­dyś jego dzia­dek Mar­cjan. Ta­de­usz bę­dzie trzy­mał się z dala od mu­zyki.

Syn Sta­ni­sława Ga­briela pi­sze o re­la­cjach Ta­de­usza z oj­cem w li­ście do Woj­cie­cha Na­tan­sona: „Boy pi­sał o nim mało, raz w re­cen­zji na­zwał go «Święta Ce­cy­lia z wą­sami», ale do te­matu tego wra­cał rzadko. Czy Pan zna teo­rię Ka­rola Es­tre­ichera, wy­po­wie­dzianą w książce o Chwistku, że Boy nie lu­bił swego ojca? Na­wia­sem do­dam: spra­wami kon­cer­tów i wy­daw­nictw mu­zycz­nych ojca zaj­mo­wał się do wojny 1914 nie Boy, lecz mój oj­ciec. Boy rzadko od­wie­dzał swego ojca, mój oj­ciec znacz­nie czę­ściej”.

Kon­rad Wal­len­rod, pierw­sza opera Wła­dy­sława Że­leń­skiego, ma pra­pre­mierę w lu­tym 1885 roku na sce­nie te­atru we Lwo­wie. Pu­blicz­ność przyj­muje ją owa­cyj­nie. La­tem kom­po­zy­tor pre­zen­tuje dzieło w Kra­ko­wie. Suk­ces pod­suwa mu nowe po­my­sły. Kom­po­nuje operę do li­bretta we­dług Bal­la­dyny Ju­liu­sza Sło­wac­kiego, na­zwie ją Go­plana.

Jedno z nie­licz­nych wspo­mnień Ta­de­usza o ojcu do­ty­czy wła­śnie tego utworu. „W ten spo­sób cała moja mło­dość upły­nęła pod zna­kiem Bal­la­dyny; pa­sjami lu­bi­łem przy­słu­chi­wać się, kiedy oj­ciec prze­gry­wał ją i prze­śpie­wy­wał ko­muś z przy­ja­ciół mu­zy­ków” – na­pi­sze dwa lata po śmierci kom­po­zy­tora.

Wła­ści­cielka ka­mie­nicy prze­gry­wa­nia nie lubi, choć wprost tego nie pi­sze. Że­leń­ski ma bo­wiem ten zwy­czaj, że siada do for­te­pianu o dwu­dzie­stej dru­giej i długo od­grywa par­tie skom­po­no­wane w ciągu dnia.

Rok 1888 po­pra­wia sta­tus spo­łeczny ro­dziny. 1 lu­tego ofi­cjal­nie roz­po­czyna dzia­łal­ność kra­kow­skie Kon­ser­wa­to­rium. W po­miesz­cze­niach szkoły na pierw­szym pię­trze sta­rego domu przy placu Szcze­pań­skim 3 Wła­dy­sław Że­leń­ski spę­dza dużo czasu – jest dy­rek­to­rem, człon­kiem ko­mi­sji szkol­nej i na­uczy­cie­lem.

Po bli­sko sied­miu la­tach po­bytu w Kra­ko­wie Że­leń­scy prze­no­szą się do wła­snego domu. Pie­nią­dze na za­kup pię­tro­wej willi w ogro­dzie przy ulicy św. Se­ba­stiana 10 po­cho­dzą ze schedy ro­dzin­nej. Grod­ko­wice przy­pa­dły tra­dy­cyj­nie naj­star­szemu bratu, Sta­ni­sła­wowi Że­leń­skiemu, ten roz­li­cza się z ro­dzeń­stwem.

„Ka­zi­mierz do­stał grod­ko­wicki fol­wark Ci­chawę z ład­nym drew­nia­nym dwor­kiem, a Wła­dy­sława – mu­zyka spła­cił” – pi­sze Zbi­gniew Sro­czyń­ski. Po śmierci Sta­ni­sława w 1909 roku ogromny kre­dyt za­cią­gnięty na re­gu­la­cję ro­dzin­nych zo­bo­wią­zań bę­dzie spła­cał jego syn.

Otrzy­many ka­pi­tał Wła­dy­sław Że­leń­ski lo­kuje w ob­li­ga­cjach i po­lach w re­jo­nie Ja­sła, które ucho­dzą za naf­towe.

Droga z placu Szcze­pań­skiego na Se­ba­stiankę, jak mówi się w ro­dzi­nie, zaj­muje Wła­dy­sła­wowi Że­leń­skiemu około dwu­dzie­stu mi­nut. Kra­ko­wia­nie roz­po­znają syl­wetkę kom­po­zy­tora na Plan­tach. Jest wy­soki, po­chy­lony w ra­mio­nach do przodu – tę ce­chę ze­wnętrzną odzie­dzi­czy po nim Ta­de­usz. Cho­dzi za­my­ślony, czę­sto pod­śpie­wuje gło­sem ni­skim, tu­bal­nym.

Kie­dy­kol­wiek zjawi się w domu, czeka na niego świeży obiad, Wanda jada wspól­nie z mę­żem bez względu na porę. Alina Świ­der­ska ob­ser­wuje ży­cie tej ro­dziny pod­czas pry­wat­nych lek­cji u Że­leń­skiego. „O żad­nych kło­po­tach do­mo­wych ni­gdy w ogóle nie sły­szał. Nic mu nie ha­mo­wało fan­ta­zji”.

Tylko kra­kow­ska oszczęd­ność cza­sem wy­pro­wa­dza Wła­dy­sława Że­leń­skiego z rów­no­wagi. Na przy­kład wtedy, gdy Mar­ce­lina Czar­to­ry­ska na wie­czo­rze mu­zycz­nym ser­wuje her­batę i kru­che rurki. Że­leń­ski, za­pro­szony do trio, w an­trak­cie zrywa się z krze­sła i oświad­cza księż­nej: „Te­raz pójdę do domu na ko­la­cję – pro­szę na mnie po­cze­kać”.

Obecna w sa­lo­nie Ma­ria Kie­tliń­ska wspo­mina: „Księżna nie brała do serca tej pauzy i przy­mówki do jej her­baty z cien­kimi słom­kami i cier­pli­wie wraz z ca­łym to­wa­rzy­stwem na po­wrót mi­strza cze­kała”.PRÓBY

Któ­rejś nie­dzieli Ta­de­usz re­zy­gnuje z co­ty­go­dnio­wego śpie­wa­nia pie­śni pa­trio­tycz­nych u Le­on­tyny Bo­chen­kówny i „w se­kre­cie przed wła­dzą do­mową”, po raz pierw­szy sam, idzie do Te­atru Miej­skiego przy placu Szcze­pań­skim. Par­ter sto­jący pod bal­ko­nem pierw­szego pię­tra jest kró­le­stwem stu­den­tów, bi­let kosz­tuje kil­ka­dzie­siąt cen­tów. Pa­nuje tu­taj nie­sły­chany tłok. W no­wym te­atrze, który sta­nie na placu Świę­tego Du­cha, ta­kich eks­tra­wa­gan­cji nie bę­dzie.

Jest rok 1886 albo nieco póź­niej. Sztuką, dla któ­rej Ta­de­usz urywa się z domu w nie­dzielne po­po­łu­dnie, jest Gał­gan­duch, czyli Trójka hul­taj­ska Jo­hanna Ne­stroya. W na­stęp­nych la­tach okla­skuje z par­teru sto­ją­cego Mo­drze­jew­ską w roli Ma­rii Stu­art i mło­dziutką Te­klę Trap­szo w ko­lej­nych sztu­kach. Trap­szówna, dziecko zna­nego klanu ak­tor­skiego, święci triumfy na kra­kow­skiej sce­nie. W 1919 roku w fe­lie­to­nie „Par­la­men­ta­ry­za­cja” te­atru Że­leń­ski na­pi­sze: „ko­cha­łem się zu­peł­nie bez­kry­tycz­nie w Teci Trap­szów­nie, na spółkę z moim są­sia­dem, mło­dym uczniem kon­ser­wa­to­rium. Jed­nego dnia pia­ni­sta otruł się; na wia­do­mość o tym za­kra­dłem się do jego po­koju i bez naj­mniej­szego wa­ha­nia przed na­dej­ściem władz ścią­gną­łem dużą fo­to­gra­fię Trap­szówny, przed­miot mo­jej za­zdro­ści i po­żą­da­nia”.

O pen­sjo­na­riu­szach w domu Że­leń­skich wia­domo nie­wiele. Stan­cję dla chłop­ców z Kró­le­stwa Pol­skiego i Ga­li­cji pro­wa­dzi Ju­lia Tet­ma­je­rowa. Po tym, jak stra­cili ma­ją­tek na Pod­halu, prze­nie­śli się do Kra­kowa. Po licz­nych prze­pro­wadz­kach osia­dają na dłu­żej w czte­ro­po­ko­jo­wym miesz­ka­niu przy ulicy Kar­me­lic­kiej 17. Przez pe­wien czas Ju­lia i Wanda pro­wa­dzą pry­watną sto­łówkę stu­dencką.

W Ka­zi­mie­rzu, synu Ju­lii, Wanda znaj­duje po­wier­nika wła­snych prze­żyć i pla­nów. To ważna re­la­cja, bo młody Tet­ma­jer za­cho­wuje re­zerwę wo­bec po­zo­sta­łej ro­dziny matki. W 1889 roku Wanda zwie­rza się sio­strzeń­cowi z pry­wat­nych trosk wo­kół ka­riery męża. „Dziś na in­ten­cję jed­nej Pani – grano trio mo­jego męża, które jest tak ide­alne i na­tchnione. Ta Pani mi na­ga­dała to samo, co mó­wili z Eu­ropy prze­jeż­dża­jący ar­ty­ści, że Wuj się mar­nuje, że ar­cy­dzieła chowa pod ko­rzec, że sie­dzi za mu­rem chiń­skim, że bę­dąc jego żoną na ko­la­nach bła­ga­łaby, żeby w świat wy­ru­szył... To wszystko trzeba było po­łknąć, od­czuć i mieć nie­moż­ność przed sobą, któ­rej rów­nie jak muru głową nie prze­bi­jesz! Wiem, że nie­je­den z fraszką po­je­chał, gdzie Wuj nie może z ar­cy­dzie­łem, ale to kwe­stia oga­dana ty­lo­krot­nie. Nic nie ura­dzimy, a ty­le­śmy już o tym mó­wili. Cie­bie to nie po­cie­szy, a mnie nie uspo­koi”.

Dzia­łal­ność li­te­racka Wandy chwi­lowo stoi w miej­scu, choć wciąż gro­ma­dzi ma­te­riały do mo­no­gra­fii Nar­cyzy Żmi­chow­skiej. Kilka prac po­świę­co­nych przy­ja­ciółce opu­bli­kuje w na­stęp­nych la­tach.

Fo­to­gra­fia ma­tu­ralna Ta­de­usza Że­leń­skiego, na re­wer­sie de­dy­ka­cja: „Sta­chowi od brata”, 4 maja 1892 roku

Póź­niej Ta­de­usz na­pi­sze, że kult Żmi­chow­skiej roz­ta­czany w domu przez matkę dzia­łał na niego od­strę­cza­jąco. „W ogóle z matką wów­czas nie bar­dzo mo­głem się po­ro­zu­mieć. Ra­ził mnie ów «ide­alizm», który zresztą w li­stach swo­ich tak tępi w niej Nar­cyza. Ja by­łem cy­nik. Prze­cho­dzi­łem wiek, w któ­rym chło­pak – car­thésien sans le sa­voir – od­rzuca wszystko, do czego sam nie doj­dzie. Prze­ko­ma­rza­łem się z matką na te­mat jej uwiel­bie­nia, mu­sia­łem jej spra­wić wiele przy­kro­ści. Dziś wi­dzę, że było ze mną to samo co z pu­blicz­no­ścią: po­ka­zy­wa­nie pi­sarki od strony sa­mych cnót oby­wa­tel­skich po­grze­bało ją”.

*

Na fo­to­gra­fii ma­tu­ral­nej sie­dem­na­sto­letni Ta­de­usz Że­leń­ski ma ciemne oczy swo­jej matki, świeżo ostrzy­żoną fry­zurę, de­li­katny me­szek pod no­sem, który za­gę­ści czy­jaś nad­gor­liwa ręka, i czarne brwi zbie­ga­jące się nad no­sem. O tych brwiach w 1925 roku przy oka­zji wątku po­ru­sza­ją­cego zgod­ność roli z wa­run­kami ze­wnętrz­nymi ak­tora na­pi­sze tak: „Mój Boże, i ja mam gę­ste ciemne brwi, zro­śnięte po­środku, a jakże mi da­leko do de­mona!”.

W czerwcu 1892 roku Ta­de­usz może być z sie­bie za­do­wo­lony. Na świa­dec­twie ma­tu­ral­nym ma oceny bar­dzo do­bre, do­bre, do­sta­teczną z ję­zyka nie­miec­kiego. Ma­tura – na­pi­sze po czter­dzie­stu la­tach – jest źró­dłem se­lek­cji spo­łecz­nych i sztucz­nych po­dzia­łów. Ba­rierą, która spo­rej gru­pie lu­dzi za­myka drogę do przy­wi­le­jów. „Zrów­na­nie startu, uła­twie­nie do­stępu wszyst­kim zdol­no­ściom i chę­ciom, ce­lo­wość wy­kształ­ce­nia – po­winny być dzi­siej­szym ha­słem”. Ale nie wy­ja­śni, w jaki spo­sób miałby od­być się ten pro­ces i na czym po­lega istotna war­tość ma­tury w no­wej rze­czy­wi­sto­ści.

Tym­cza­sem w dzie­więt­na­sto­wiecz­nym Kra­ko­wie prze­byty eg­za­min ma­tu­ralny daje mło­demu czło­wie­kowi prawo do no­sze­nia la­ski i cy­lin­dra. Atry­buty doj­rza­ło­ści wrę­cza w pre­zen­cie któ­ryś z naj­bliż­szych krew­nych.

Pierw­sze do­ro­słe wa­ka­cje Ta­de­usz spę­dza w Za­ko­pa­nem z Ka­zi­mie­rzem Tet­ma­je­rem. Miesz­kają w Ja­dwi­nówce na Kru­pów­kach. To­wa­rzy­szy im Fer­dy­nand Ho­esick, nie­dawny pen­sjo­na­riusz Ju­lii Tet­ma­je­ro­wej. Obaj mają za sobą de­biuty li­te­rac­kie. Tet­ma­jer pra­cuje w „Ku­rie­rze Pol­skim”, opu­bli­ko­wał pierw­szą se­rię Po­ezji, Ho­esick pi­sze no­wele i zbiera pro­fity to­wa­rzy­skie z przy­szłych za­po­wia­da­nych do­ko­nań. O pro­jek­to­wa­nym stu­dium li­te­rac­kim na te­mat Jo­anny Bo­bro­wej zdą­żył po­wie­dzieć wszyst­kim. Na fir­ma­men­cie jego sławy pi­sar­skiej na ra­zie nie ma żad­nej chmurki: „Jako au­tor Opę­ta­nego i stu­dium o Be­atrix Cenci zdo­by­łem so­bie od razu wy­bitne sta­no­wi­sko w świe­cie li­te­rac­kim war­szaw­skim” – pi­sze skrom­nie w swo­ich pa­mięt­ni­kach. Wie­czo­rami przy ogni­sku Tet­ma­jer i Ho­esick de­kla­mują wier­sze pa­nien­kom z Kon­gre­sówki. Sie­dem­na­sto­letni Ta­de­usz służy im za przy­zwo­itkę. Tak też zo­sta­nie za­pa­mię­tany. Zo­fia Ma­cie­jew­ska, na wa­ka­cjach z ro­dziną, wspo­mina: „Cho­dził też z nimi, jak cień, bar­dzo po­nury chło­pak w wy­ro­śnię­tym mun­du­rze gim­na­zjal­nym, cio­teczny brat Tet­ma­jera, Ta­de­usz Że­leń­ski, póź­niej­szy Boy”. Dziew­częta nie­li­to­ści­wie na­zy­wają go Milcz­kiem albo Nie­mową.

Me­lan­cho­lijne uspo­so­bie­nie odzie­dzi­czył po matce. W kilku fe­lie­to­nach po­zo­sta­wia ślady wła­snych na­stro­jów. Na przy­kład taki: „Sam je­stem me­lan­cho­lik, mimo iż się temu bro­nię; smu­tek jest to do­pust boży, ale jest to rzecz za­sad­ni­czo głu­pia, nie wi­dzi da­lej niż ko­niec swego nosa”.

O re­la­cji z Tet­ma­je­rem pi­sze: „By­łem smar­ka­tym Ho­ra­cjem tego Ham­leta, któ­rego pęk­nię­cie du­szy nie było ni­gdy fa­so­nem li­te­rac­kim, ale naj­głęb­szą i naj­bo­le­śniej­szą prawdą. I on, mam wra­że­nie, w okre­sach mi­zan­tro­pji lu­bił to­wa­rzy­stwo chłopca, któ­rego wierna obec­ność bro­niła go od sa­mot­no­ści nie na­kła­da­jąc cię­ża­rów, który umiał słu­chać i umiał sza­no­wać jego mil­cze­nie, i smu­cić się z nim i bła­zno­wać po­tro­sze dla jego roz­rywki”.

Plan na te­go­roczny po­byt w Za­ko­pa­nem jest am­bitny. Tet­ma­jer opra­co­wał przej­ście kil­koma szla­kami. Na więk­sze trasy za­biera prze­wod­nika Klimka (Kle­mensa) Ba­chledę. Ta­de­usz bę­dzie naj­młod­szym człon­kiem wy­prawy.

W la­tach, kiedy jego re­la­cje ze star­szym ku­zy­nem będą cał­ko­wi­cie ze­rwane, na­pi­sze: „Był zresztą jed­nym z naj­śmiel­szych ta­ter­ni­ków, a ja... la­złem wszę­dzie za nim, choć nie mogę po­wie­dzieć, abym się nie bał. Kiedy wie­czo­rem, na noc­legu, po­pa­trzy­łem na czarną pro­sto­pa­dłą ścianę i wy­obra­zi­łem so­bie, że na­za­jutrz mamy piąć się na nią, ciarki cho­dziły mi po ple­cach, w nocy bu­dzi­łem się zlany po­tem. Mo­dli­łem się w du­chu o deszcz, który by unie­moż­li­wił wy­prawę”.

W pierw­szych dniach sierp­nia 1892 roku Ka­zi­mierz Tet­ma­jer, Ta­de­usz Że­leń­ski i Ka­rol Pod­kań­ski ase­ku­ro­wani przez prze­wod­ni­ków wcho­dzą na Fur­kot trasą przez Za­wrat, Do­linę Ko­prową i Hruby Wierch. Kil­ka­na­ście me­trów przed szczy­tem Ta­de­usz, sporo młod­szy od po­zo­sta­łych i naj­mniej do­świad­czony, prze­rywa wspi­naczkę, „nie śniło się o li­nach ani za­bez­pie­cze­niach – la­zło się, jak Pan Bóg przy­ka­zał, na rę­kach, na no­gach, na sie­dze­niu, kła­dąc w to wię­cej serca niż zręcz­no­ści”.

14 sierp­nia w więk­szej gru­pie kie­ro­wa­nej przez Jana Ba­chledę Taj­bra jako pierwsi wcho­dzą na Sta­ro­le­śną, li­czącą 2489 me­try.

Po prze­ży­ciach na gór­skich szla­kach po­dróż po­wrotna z Za­ko­pa­nego to dro­biazg. Wóz jest prze­cią­żony, a woź­nica pi­jany.

Ju­lia Tet­ma­je­rowa do Ka­zi­mie­rza: „Ta­dzio miał fa­talny po­wrót. Sie­rocki spił się strasz­nie, po dro­dze tyle lu­dzi na­bie­rał, że w końcu Ta­de­usz sam po­wo­ził, bo nie miał gdzie sie­dzieć i zresztą tam­ten spał. Sam ci to le­piej opo­wie”.

*

Po la­tach Że­leń­ski pi­sze, że były je­dy­nie trzy opcje: prawo, fi­lo­zo­fia i me­dy­cyna. Wy­bór z pew­no­ścią był więk­szy – jego brat Sta­ni­sław Ga­briel od 1890 roku stu­diuje ar­chi­tek­turę na Wy­dziale Bu­dow­nic­twa c.k. Szkoły Po­li­tech­nicz­nej we Lwo­wie. Mógłby zo­stać na przy­kład gra­fi­kiem. Za­pro­sze­nie na wie­czór Zie­lo­nego Ba­lo­nika, które w 1907 roku na­ry­suje sam i opa­trzy sy­gna­turą Ka­rola Fry­cza, wyj­dzie mu do­sko­nale.

Wy­biera me­dy­cynę.

Na de­cy­zję wpły­nął po­dobno Sta­ni­sław Szczyt­nicki, stu­dent wy­działu le­kar­skiego, ko­re­pe­ty­tor czter­na­sto­let­niego Edwarda Że­leń­skiego. Prawo – wia­domo – można było zo­stać ad­wo­ka­tem lub c.k. urzęd­ni­kiem, po fi­lo­zo­fii – na­uczy­cie­lem gim­na­zjal­nym, a me­dy­cyna... Szczyt­nicki po­tra­fił tak barw­nie opo­wia­dać o stu­diach, które koń­czył la­tami, że wy­bór zo­stał prze­są­dzony.

Obok fi­zjo­lo­gii, hi­sto­lo­gii i ćwi­czeń che­micz­nych pierw­sze pół­ro­cze w Col­le­gium Me­di­cum Ta­de­usz za­czyna za­ję­ciami z ana­to­mii opi­so­wej ciała ludz­kiego i lek­cji ana­to­mii. Wy­kłady i za­ję­cia w pro­sek­to­rium pro­wa­dzi Lu­dwik Te­ich­mann, ana­tom o sła­wie eu­ro­pej­skiej, od­krywca he­miny. Na stole trup, który tylko w li­te­ra­tu­rze ma po­stać mło­dej ko­biety.

„Ale mało kto so­bie uprzy­tam­nia, co to jest – a przy­naj­mniej był za mo­ich cza­sów – za wstrząs dla sie­dem­na­sto­let­niego chłopca, który ze szkol­nej ławy, a zwłasz­cza z «tro­skli­wego do­mo­wego wy­cho­wa­nia», prze­cho­dzi do tych spe­lu­nek na­uko­wej ne­kro­man­cji, od któ­rej za­czyna się stu­dium le­kar­skie” – na­pi­sze po la­tach, kiedy jego ka­riera le­kar­ska bę­dzie od­le­głym wspo­mnie­niem.

W dru­gim pół­ro­czu stu­diów na Wy­dziale Le­kar­skim Uni­wer­sy­tetu Ja­giel­loń­skiego bra­kuje na­zwi­ska Ta­de­usza na li­ście stu­den­tów. Prze­rwa w na­uce jest zwią­zana z od­by­ciem obo­wiąz­ko­wej służby woj­sko­wej. Choć na­zywa się jed­no­roczną, wszystko wska­zuje na to, że zo­stała skró­cona do kilku mie­sięcy. Ta­de­usz służy w po­pu­lar­nym 13. Pułku Pie­choty ce­sar­skiej i kró­lew­skiej Ar­mii, gdzie tra­fili przed nim mię­dzy in­nymi Wło­dzi­mierz Tet­ma­jer, pa­sierb Ju­lii, i Sta­ni­sław Wy­spiań­ski (krótko). Nosi gra­na­tową kurtkę z ró­żo­wymi wy­ło­gami i błę­kitne spodnie. Pełni wartę przy ma­ga­zy­nie amu­ni­cji w Pła­szo­wie. „Stoję so­bie przed moją budką w samo po­łu­dnie; to znów, dla od­miany, prze­pi­sowo ob­cho­dzę ma­ga­zyn, mam­ro­cąc we­dle zwy­czaju wier­sze... Na­raz za­trzę­sło mną, tak samo jak dziś jesz­cze na to wspo­mnie­nie. Spa­dło na mnie coś, co psy­chia­trja na­zywa «my­ślą przy­mu­sową». Przy­szła mi mia­no­wi­cie myśl, że mu­szę wejść do mo­jej budki szyl­dwa­cha i zro­bić kaka”.

Ma osiem­na­ście lat, nie­dawno wy­rwał się z na­do­pie­kuń­czego domu, „by­łem bar­dzo dzie­cinny” – do­daje.

Za­mie­ści ten opis w nie­dziel­nym nu­me­rze „Ku­riera Po­ran­nego” w 1931 roku. Re­la­cja wyda się Woj­cie­chowi Na­tan­so­nowi tak mocna, że poda ją w wąt­pli­wość i uzna za „sty­li­za­cję”. I tu­taj znowu po­ja­wia się za­bawna sy­tu­acja, kiedy ro­dzina za­chęca bio­grafa do otwar­to­ści. W li­ście z 1979 roku bra­ta­nek Boya wy­ja­śnia Na­tan­so­nowi: „Wy­bryk Boya w budce straż­ni­czej na służ­bie woj­sko­wej z pew­no­ścią miał miej­sce, nie ma Pan ra­cji lek­ce­wa­żąc to wy­zna­nie i nie ana­li­zu­jąc tego ar­cy­cie­ka­wego psy­cho­lo­gicz­nie zda­rze­nia (i tej spo­wie­dzi pu­blicz­nej!). To ważny rys Boya. Znam z jego opo­wia­da­nia do mnie inny, póź­niej­szy, po­dob­nej ka­te­go­rii. Owo opo­wia­da­nie nie jest ubar­wione!”.

Je­sień 1893 roku. Znów w Col­le­gium Me­di­cum. Pro­fe­sor fi­zjo­lo­gii Na­po­leon Cy­bul­ski mówi na wy­kła­dzie: „pręż­ność ko­bie­cej ma­ciczki jest taka, że kiedy ją wy­ciąć i po­ło­żyć na bruku, może po niej prze­je­chać wóz na­ła­do­wany ka­mie­niami bez naj­mniej­szego uszko­dze­nia”.

„To wiele tłu­ma­czy” – na­pi­sze Że­leń­ski w re­cen­zji w 1935 roku. W sztuce Fe­renca Mol­nara pani Kisz po­maga mę­żowi w cu­kierni, która jest ro­dzin­nym in­te­re­sem. „Ale gdy, po skoń­czo­nym dniu pracy, on idzie za­pewne na par­tyjkę do­mina lub ta­roka, ona ro­dzi, karmi i ob­szywa dzieci, kła­dzie je spać, rano wy­pra­wia je do szkoły, trosz­czy się o obiad, o gu­ziki mę­żow­skie i o całą ma­szynkę go­spo­dar­stwa do­mo­wego”.

*

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: