- W empik go
Książę. Biografia Tadeusza Boya-Żeleńskiego - ebook
Książę. Biografia Tadeusza Boya-Żeleńskiego - ebook
Historia mężczyzny, który wyprzedzał swoje czasy. Fascynująca podróż po różnych epokach.
Co właściwie wiemy o Tadeuszu Boyu-Żeleńskim? I dlaczego powinniśmy wiedzieć więcej?
Tadeusz Boy-Żeleński, jedna z najważniejszych postaci Młodej Polski i dwudziestolecia międzywojennego. Wpływowy krytyk teatralny i zaciekły polemista. Kampanie publicystyczne o prawa kobiet (stworzył hasło: „Piekło kobiet”), świadome macierzyństwo, rozdział Kościoła od państwa przysporzyły mu wrogów na wielu stronach sceny politycznej.
Pisarz uwielbiany przez rzesze czytelników, dla przeciwników – „notoryczny demoralizator”. Tłumacz i wydawca; zawdzięczamy mu polskie wydania Niebezpiecznych związków, Dziejów Tristana i Izoldy oraz cyklu W poszukiwaniu straconego czasu. Mistrz literackich prowokacji i autopromocji.
Prywatnie melancholik i introwertyk. W licznych romansach szukał przyjaźni i więzi intelektualnej. Taki związek stworzył z publicystką Ireną Krzywicką.
Monika Śliwińska odkrywa nieznane dotąd fakty z życia Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Z doświadczeń, konfliktów wewnętrznych i niejednoznacznych wyborów rekonstruuje biografię, którą czyta się jak wciągającą powieść.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-07988-1 |
Rozmiar pliku: | 11 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Informacje ze szkolnych katalogów klasyfikacyjnych znaczą pinezkami kolejne miejsca zamieszkania Żeleńskich na mapie Krakowa. Są więc: Szewska 25, Szewska 15, Świętego Krzyża 7, Gołębia 5 i wreszcie – jesienią 1888 roku – Sebastiana 10. Pięć adresów w ciągu siedmiu lat.
We wrześniu 1881 roku siedmioletni Tadeusz rozpoczyna naukę w drugiej klasie Wzorowej Szkoły Ćwiczeń przy męskim seminarium nauczycielskim. Szkoła mieści się w pałacu Larischa na rogu Brackiej i placu Franciszkańskiego.
W pierwszych miesiącach pobytu Tadeusza w Krakowie zarysowują się różnice dzielnicowe. W mowie potocznej używa słów, które w Galicji są tępione lub niezrozumiałe. Co ciekawe, są to germanizmy: na rysik mówi szyfer, na dworzec – banhof. Uczy się dobrze. W 1884 roku kończy czwartą klasę z bardzo dobrymi ocenami ze wszystkich przedmiotów. Obyczaje ma wzorowe, a pilność wytrwałą. Ma też dużo przekory, o czym świadectwo nie mówi. Kiedy matka zabrania mu powtarzania fragmentu z operetki Gasparone Karla Millöckera: „Pół dnia dla faceta trwa jej tualeta, by skokietować, by skokietować, by skokietować go”, chłopiec śpiewa tak: „łóp ańd ald atecaf, awrt jej atelaut, yb ćawoteikoks, yb ćawoteikoks, yb ćawoteikoks og”.
Jesienią 1884 roku Tadeusz rozpoczyna naukę w szacownym Gimnazjum św. Anny, inaczej Nowodworskiego, które za dwa lata będzie świętowało trzechsetną rocznicę założenia. Uczyli się tu Sobiescy, Jan Matejko, ojciec Tadeusza, kuzyni: Włodzimierz i Kazimierz Tetmajerowie. Do starszych klas uczęszczają: Stanisław Wyspiański, Józef Mehoffer, Stanisław Estreicher i przyszły chirurg Stanisław Ruff, z którym Tadeusz zginie tej samej nocy.
Stanisław Gabriel, Edward Narcyz i Tadeusz Kamil Marcjan Żeleńscy, około 1880 roku
Poziom nauczania w Gimnazjum św. Anny jest wysoki. Każdego roku w klasie Tadeusza pojawia się od dwóch do siedmiu uczniów drugorocznych. W pierwszym roku nauki klasa liczy sześćdziesięciu czterech uczniów, w ósmym – zaledwie trzydziestu. Chłopcy uczą się języków polskiego, niemieckiego, łaciny i greki, matematyki, geografii i historii, nauk przyrodniczych, kaligrafii, stenografii, propedeutyki filozofii, gimnastyki i religii. Nauczyciele i wychowawcy kładą nacisk na kult poezji romantycznej i podtrzymywanie tradycji patriotycznych.
Status społeczny uczniów w klasie jest zróżnicowany. Są to synowie chłopów, rzemieślników, nauczycieli, profesorów uniwersytetu; znajduję kilka nazwisk z arystokracji.
W skali oceniania stosowanej w Gimnazjum św. Anny obyczaje Tadeusza utrzymują się na średnim poziomie, określanym jako „odpowiednie”. Jedynie w pierwszym półroczu klasy pierwszej otrzymuje notę chwalebną. W klasie szóstej nauczyciele ocenią jego zachowanie na dość dobre, w klasach siódmej i ósmej na dobre.
W dorosłym życiu Tadeusz też wystawi notę dawnym nauczycielom. We wspomnieniach z lat szkolnych przywoła postać Kowalikowskiego, opiekuna klasy we Wzorowej Szkole Ćwiczeń, który przysypiał na lekcjach. „Dopiero w tej chwili rodzi się we mnie podejrzenie, że on lubił się napić” – napisze w 1934 roku. Nieco wcześniej przypomni Józefa Feuchtingera, który „więcej niż dwa lata chodził swobodnie z objawami paraliżu postępowego”, i dwóch nauczycieli podejrzewanych o homoseksualizm (wtedy karalny): katechetę N., który popełnił samobójstwo prawdopodobnie na wieść o złożonym doniesieniu, i łacinnika, który nauczał w starszych klasach – bez personaliów, ale nie anonimowo.
W narożnej kamienicy u zbiegu ulic Gołębiej i Wiślnej w latach osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku po raz pierwszy zbiegają się ścieżki historyka literatury Stanisława Tarnowskiego i Tadeusza Żeleńskiego. W 1907 roku Tadeusz napisze wierszyk O bardzo niegrzecznej literaturze polskiej i jej strapionej ciotce. Starą ciotką będzie Tarnowski, siostrzeniec Józio będzie „modernistą”, wcieleniem nowych kierunków artystycznych.
Maria z Mohrów Kietlińska, właścicielka kamienicy przy ulicy Gołębiej 5, sugeruje, że Żeleńscy są nieco kłopotliwymi lokatorami. Nie pierwszymi w tym miejscu. W jej wspomnieniach najlepiej zapisał się hrabia Stanisław Tarnowski, który niegdyś mieszkał tu sam, a potem z rodziną. Tarnowski, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, prezes Akademii Umiejętności, był nieocenionym sąsiadem. Właścicielka kamienicy wylicza przymioty: „spokojny i delikatny, miał wzorowego kamerdynera Filipa” i – co istotne – „nie grał na niczym”. Po Tarnowskim drugie piętro i część parteru zajął jego brat Jan z trzema synami i córką. Straszne psoty – pisze Kietlińska.
W 1887 roku do mieszkania na drugim piętrze wprowadza się rodzina Żeleńskich: Władysław z fortepianem i Wanda z synami: Stanisławem lat czternaście, Tadeuszem lat trzynaście i Edwardem lat dziesięć. Ulubioną rozrywką chłopców, podobnie jak wcześniej młodych Tarnowskich, jest upuszczanie przedmiotów wprost na głowy przechodniów idących ruchliwą ulicą Wiślną. Któregoś dnia szczotka do paznokci zrzucona z drugiego piętra rani w czoło młodą Czeszkę.
Maria Kietlińska: „Opatrzona przez nas prowizorycznie, wielce zirytowana dama udała się dorożką wprost na policję, gdzie już zastała p. Żeleńską pragnącą załagodzić niemiłą sprawę”. Udało się, bo Czeszka i jej mąż należą do Towarzystwa Muzycznego.
I dalej: „Sytuacja o tyle była groźniejsza niż za Tarnowskich, że trzeba było wszystkie sprawki ukrywać przed popędliwością ich ojca, który – jak p. Żeleńska utrzymywała – gotów był w pasji zabić chłopaka”.
Z temperamentem Władysława Żeleńskiego sprawa jest skomplikowana. Dowcipny, jowialny, towarzyski, bywa też nieobliczalny. Wspomina średni syn: „Ojciec, najlepszy człowiek, przechodził z biegiem lat bardzo sarmacką ewolucję: z marzącego młodzieńca, jakiego widzę przed sobą na portrecie Grottgera, coraz bardziej przeistaczał się w wykapany obraz cześnika Raptusiewicza. Porywczość jego i niecierpliwość były przysłowiowe”.
W Krakowie Żeleński słynie z wybuchów gniewu, potrafi uderzyć w blat książką z nutami tak mocno, że ta rozkleja się na pół. Gwałtowne reakcje przechodzą mu szybko, ale ich skutki utrzymują się dłużej, bo irytacja kompozytora spada często na uczniów i uczennice na lekcjach harmonii. „Owa harmonia wbrew nazwie była wielce burzliwa i kończyła się często łzami” – wspomina Alina Świderska. W metodach dydaktycznych Żeleński przypomina swojego nauczyciela Franciszka Mireckiego, który słynął w Krakowie z despotycznego usposobienia. Nad właściwym przebiegiem prywatnych lekcji dyskretnie z drugiego pokoju czuwa Wanda.
Synowie Żeleńskiego też kształcą się muzycznie. Lekcji w domu udziela im Antoni Płachecki, jeden z kilku nauczycieli Towarzystwa Muzycznego. O harmonii nie ma mowy.
„Lekcje – starała się o to matka – odbywały się w godzinach, gdy ojca nie było w domu; ale czasem ta matczyna dyplomacja zawodziła i ojciec stawał się przypadkowym lub umyślnym rewizorem nauki. Wówczas, niech ręka boska broni co się działo! Z ostatniego pokoju, kładąc pasjansa, słyszał «stary Żeleński» (nie taki stary wówczas) najlżejszy fałsz, najmniejszą skazę w rytmie; najpierw poprawiał niecierpliwie na odległość, krzycząc: «fis», głosem, od którego przyrastały palce do klawiszów; następnie, gdy kawałek z Leberta i Starka szedł coraz gorzej, ojciec wpadał jak burza do pokoju. Dostawało się i uczniowi, i nauczycielowi, a najgorsze, że z Płacheckim, jako z dawnym kolegą, ojciec był na «ty»: ta forma miewa w krytycznych chwilach swoje poważne niebezpieczeństwo...
Huczał tedy salon od gromów ojca; na to wbiegała matka, która od początku lekcji z drżeniem nasłuchiwała każdego odgłosu. Widząc męża czerwonego, sinego niemal od krzyku, obejmowała go błagalnie:
– Władziu, nie irytuj się, zaszkodzisz sobie.
– Daj mi spokój! – prychał na nią ojciec.
– Władziu, na rany Boskie, ja też jestem człowiek i ojciec rodziny!
– Dureń jesteś!
– Władziu, nie mów tak do mnie, bo ja tu trupem padnę! – krzyczał Płachecki, również z krwią nabiegłymi oczami.
– Niechże pan męża nie drażni! – rzucała się ku niemu matka jak tygrysica.
– Ja też mam swój ambit! – wołał stary pijak i łzy kapały mu na brodę. A malec, na swoim wysokim obrotowym krześle, drżał tylko, byłby się pragnął schować pod klawiaturę”.
Z trzech synów kompozytora dwóch zachowa zainteresowania muzyczne. Stanisław Gabriel będzie pobierał lekcje śpiewu. Maria Kietlińska zapamięta z koncertów jego „przyjemny lecz słaby głos tenorowy”. Najmłodszy Edward będzie amatorsko komponował jak kiedyś jego dziadek Marcjan. Tadeusz będzie trzymał się z dala od muzyki.
Syn Stanisława Gabriela pisze o relacjach Tadeusza z ojcem w liście do Wojciecha Natansona: „Boy pisał o nim mało, raz w recenzji nazwał go «Święta Cecylia z wąsami», ale do tematu tego wracał rzadko. Czy Pan zna teorię Karola Estreichera, wypowiedzianą w książce o Chwistku, że Boy nie lubił swego ojca? Nawiasem dodam: sprawami koncertów i wydawnictw muzycznych ojca zajmował się do wojny 1914 nie Boy, lecz mój ojciec. Boy rzadko odwiedzał swego ojca, mój ojciec znacznie częściej”.
Konrad Wallenrod, pierwsza opera Władysława Żeleńskiego, ma prapremierę w lutym 1885 roku na scenie teatru we Lwowie. Publiczność przyjmuje ją owacyjnie. Latem kompozytor prezentuje dzieło w Krakowie. Sukces podsuwa mu nowe pomysły. Komponuje operę do libretta według Balladyny Juliusza Słowackiego, nazwie ją Goplana.
Jedno z nielicznych wspomnień Tadeusza o ojcu dotyczy właśnie tego utworu. „W ten sposób cała moja młodość upłynęła pod znakiem Balladyny; pasjami lubiłem przysłuchiwać się, kiedy ojciec przegrywał ją i prześpiewywał komuś z przyjaciół muzyków” – napisze dwa lata po śmierci kompozytora.
Właścicielka kamienicy przegrywania nie lubi, choć wprost tego nie pisze. Żeleński ma bowiem ten zwyczaj, że siada do fortepianu o dwudziestej drugiej i długo odgrywa partie skomponowane w ciągu dnia.
Rok 1888 poprawia status społeczny rodziny. 1 lutego oficjalnie rozpoczyna działalność krakowskie Konserwatorium. W pomieszczeniach szkoły na pierwszym piętrze starego domu przy placu Szczepańskim 3 Władysław Żeleński spędza dużo czasu – jest dyrektorem, członkiem komisji szkolnej i nauczycielem.
Po blisko siedmiu latach pobytu w Krakowie Żeleńscy przenoszą się do własnego domu. Pieniądze na zakup piętrowej willi w ogrodzie przy ulicy św. Sebastiana 10 pochodzą ze schedy rodzinnej. Grodkowice przypadły tradycyjnie najstarszemu bratu, Stanisławowi Żeleńskiemu, ten rozlicza się z rodzeństwem.
„Kazimierz dostał grodkowicki folwark Cichawę z ładnym drewnianym dworkiem, a Władysława – muzyka spłacił” – pisze Zbigniew Sroczyński. Po śmierci Stanisława w 1909 roku ogromny kredyt zaciągnięty na regulację rodzinnych zobowiązań będzie spłacał jego syn.
Otrzymany kapitał Władysław Żeleński lokuje w obligacjach i polach w rejonie Jasła, które uchodzą za naftowe.
Droga z placu Szczepańskiego na Sebastiankę, jak mówi się w rodzinie, zajmuje Władysławowi Żeleńskiemu około dwudziestu minut. Krakowianie rozpoznają sylwetkę kompozytora na Plantach. Jest wysoki, pochylony w ramionach do przodu – tę cechę zewnętrzną odziedziczy po nim Tadeusz. Chodzi zamyślony, często podśpiewuje głosem niskim, tubalnym.
Kiedykolwiek zjawi się w domu, czeka na niego świeży obiad, Wanda jada wspólnie z mężem bez względu na porę. Alina Świderska obserwuje życie tej rodziny podczas prywatnych lekcji u Żeleńskiego. „O żadnych kłopotach domowych nigdy w ogóle nie słyszał. Nic mu nie hamowało fantazji”.
Tylko krakowska oszczędność czasem wyprowadza Władysława Żeleńskiego z równowagi. Na przykład wtedy, gdy Marcelina Czartoryska na wieczorze muzycznym serwuje herbatę i kruche rurki. Żeleński, zaproszony do trio, w antrakcie zrywa się z krzesła i oświadcza księżnej: „Teraz pójdę do domu na kolację – proszę na mnie poczekać”.
Obecna w salonie Maria Kietlińska wspomina: „Księżna nie brała do serca tej pauzy i przymówki do jej herbaty z cienkimi słomkami i cierpliwie wraz z całym towarzystwem na powrót mistrza czekała”.PRÓBY
Którejś niedzieli Tadeusz rezygnuje z cotygodniowego śpiewania pieśni patriotycznych u Leontyny Bochenkówny i „w sekrecie przed władzą domową”, po raz pierwszy sam, idzie do Teatru Miejskiego przy placu Szczepańskim. Parter stojący pod balkonem pierwszego piętra jest królestwem studentów, bilet kosztuje kilkadziesiąt centów. Panuje tutaj niesłychany tłok. W nowym teatrze, który stanie na placu Świętego Ducha, takich ekstrawagancji nie będzie.
Jest rok 1886 albo nieco później. Sztuką, dla której Tadeusz urywa się z domu w niedzielne popołudnie, jest Gałganduch, czyli Trójka hultajska Johanna Nestroya. W następnych latach oklaskuje z parteru stojącego Modrzejewską w roli Marii Stuart i młodziutką Teklę Trapszo w kolejnych sztukach. Trapszówna, dziecko znanego klanu aktorskiego, święci triumfy na krakowskiej scenie. W 1919 roku w felietonie „Parlamentaryzacja” teatru Żeleński napisze: „kochałem się zupełnie bezkrytycznie w Teci Trapszównie, na spółkę z moim sąsiadem, młodym uczniem konserwatorium. Jednego dnia pianista otruł się; na wiadomość o tym zakradłem się do jego pokoju i bez najmniejszego wahania przed nadejściem władz ściągnąłem dużą fotografię Trapszówny, przedmiot mojej zazdrości i pożądania”.
O pensjonariuszach w domu Żeleńskich wiadomo niewiele. Stancję dla chłopców z Królestwa Polskiego i Galicji prowadzi Julia Tetmajerowa. Po tym, jak stracili majątek na Podhalu, przenieśli się do Krakowa. Po licznych przeprowadzkach osiadają na dłużej w czteropokojowym mieszkaniu przy ulicy Karmelickiej 17. Przez pewien czas Julia i Wanda prowadzą prywatną stołówkę studencką.
W Kazimierzu, synu Julii, Wanda znajduje powiernika własnych przeżyć i planów. To ważna relacja, bo młody Tetmajer zachowuje rezerwę wobec pozostałej rodziny matki. W 1889 roku Wanda zwierza się siostrzeńcowi z prywatnych trosk wokół kariery męża. „Dziś na intencję jednej Pani – grano trio mojego męża, które jest tak idealne i natchnione. Ta Pani mi nagadała to samo, co mówili z Europy przejeżdżający artyści, że Wuj się marnuje, że arcydzieła chowa pod korzec, że siedzi za murem chińskim, że będąc jego żoną na kolanach błagałaby, żeby w świat wyruszył... To wszystko trzeba było połknąć, odczuć i mieć niemożność przed sobą, której równie jak muru głową nie przebijesz! Wiem, że niejeden z fraszką pojechał, gdzie Wuj nie może z arcydziełem, ale to kwestia ogadana tylokrotnie. Nic nie uradzimy, a tyleśmy już o tym mówili. Ciebie to nie pocieszy, a mnie nie uspokoi”.
Działalność literacka Wandy chwilowo stoi w miejscu, choć wciąż gromadzi materiały do monografii Narcyzy Żmichowskiej. Kilka prac poświęconych przyjaciółce opublikuje w następnych latach.
Fotografia maturalna Tadeusza Żeleńskiego, na rewersie dedykacja: „Stachowi od brata”, 4 maja 1892 roku
Później Tadeusz napisze, że kult Żmichowskiej roztaczany w domu przez matkę działał na niego odstręczająco. „W ogóle z matką wówczas nie bardzo mogłem się porozumieć. Raził mnie ów «idealizm», który zresztą w listach swoich tak tępi w niej Narcyza. Ja byłem cynik. Przechodziłem wiek, w którym chłopak – carthésien sans le savoir – odrzuca wszystko, do czego sam nie dojdzie. Przekomarzałem się z matką na temat jej uwielbienia, musiałem jej sprawić wiele przykrości. Dziś widzę, że było ze mną to samo co z publicznością: pokazywanie pisarki od strony samych cnót obywatelskich pogrzebało ją”.
*
Na fotografii maturalnej siedemnastoletni Tadeusz Żeleński ma ciemne oczy swojej matki, świeżo ostrzyżoną fryzurę, delikatny meszek pod nosem, który zagęści czyjaś nadgorliwa ręka, i czarne brwi zbiegające się nad nosem. O tych brwiach w 1925 roku przy okazji wątku poruszającego zgodność roli z warunkami zewnętrznymi aktora napisze tak: „Mój Boże, i ja mam gęste ciemne brwi, zrośnięte pośrodku, a jakże mi daleko do demona!”.
W czerwcu 1892 roku Tadeusz może być z siebie zadowolony. Na świadectwie maturalnym ma oceny bardzo dobre, dobre, dostateczną z języka niemieckiego. Matura – napisze po czterdziestu latach – jest źródłem selekcji społecznych i sztucznych podziałów. Barierą, która sporej grupie ludzi zamyka drogę do przywilejów. „Zrównanie startu, ułatwienie dostępu wszystkim zdolnościom i chęciom, celowość wykształcenia – powinny być dzisiejszym hasłem”. Ale nie wyjaśni, w jaki sposób miałby odbyć się ten proces i na czym polega istotna wartość matury w nowej rzeczywistości.
Tymczasem w dziewiętnastowiecznym Krakowie przebyty egzamin maturalny daje młodemu człowiekowi prawo do noszenia laski i cylindra. Atrybuty dojrzałości wręcza w prezencie któryś z najbliższych krewnych.
Pierwsze dorosłe wakacje Tadeusz spędza w Zakopanem z Kazimierzem Tetmajerem. Mieszkają w Jadwinówce na Krupówkach. Towarzyszy im Ferdynand Hoesick, niedawny pensjonariusz Julii Tetmajerowej. Obaj mają za sobą debiuty literackie. Tetmajer pracuje w „Kurierze Polskim”, opublikował pierwszą serię Poezji, Hoesick pisze nowele i zbiera profity towarzyskie z przyszłych zapowiadanych dokonań. O projektowanym studium literackim na temat Joanny Bobrowej zdążył powiedzieć wszystkim. Na firmamencie jego sławy pisarskiej na razie nie ma żadnej chmurki: „Jako autor Opętanego i studium o Beatrix Cenci zdobyłem sobie od razu wybitne stanowisko w świecie literackim warszawskim” – pisze skromnie w swoich pamiętnikach. Wieczorami przy ognisku Tetmajer i Hoesick deklamują wiersze panienkom z Kongresówki. Siedemnastoletni Tadeusz służy im za przyzwoitkę. Tak też zostanie zapamiętany. Zofia Maciejewska, na wakacjach z rodziną, wspomina: „Chodził też z nimi, jak cień, bardzo ponury chłopak w wyrośniętym mundurze gimnazjalnym, cioteczny brat Tetmajera, Tadeusz Żeleński, późniejszy Boy”. Dziewczęta nielitościwie nazywają go Milczkiem albo Niemową.
Melancholijne usposobienie odziedziczył po matce. W kilku felietonach pozostawia ślady własnych nastrojów. Na przykład taki: „Sam jestem melancholik, mimo iż się temu bronię; smutek jest to dopust boży, ale jest to rzecz zasadniczo głupia, nie widzi dalej niż koniec swego nosa”.
O relacji z Tetmajerem pisze: „Byłem smarkatym Horacjem tego Hamleta, którego pęknięcie duszy nie było nigdy fasonem literackim, ale najgłębszą i najboleśniejszą prawdą. I on, mam wrażenie, w okresach mizantropji lubił towarzystwo chłopca, którego wierna obecność broniła go od samotności nie nakładając ciężarów, który umiał słuchać i umiał szanować jego milczenie, i smucić się z nim i błaznować potrosze dla jego rozrywki”.
Plan na tegoroczny pobyt w Zakopanem jest ambitny. Tetmajer opracował przejście kilkoma szlakami. Na większe trasy zabiera przewodnika Klimka (Klemensa) Bachledę. Tadeusz będzie najmłodszym członkiem wyprawy.
W latach, kiedy jego relacje ze starszym kuzynem będą całkowicie zerwane, napisze: „Był zresztą jednym z najśmielszych taterników, a ja... lazłem wszędzie za nim, choć nie mogę powiedzieć, abym się nie bał. Kiedy wieczorem, na noclegu, popatrzyłem na czarną prostopadłą ścianę i wyobraziłem sobie, że nazajutrz mamy piąć się na nią, ciarki chodziły mi po plecach, w nocy budziłem się zlany potem. Modliłem się w duchu o deszcz, który by uniemożliwił wyprawę”.
W pierwszych dniach sierpnia 1892 roku Kazimierz Tetmajer, Tadeusz Żeleński i Karol Podkański asekurowani przez przewodników wchodzą na Furkot trasą przez Zawrat, Dolinę Koprową i Hruby Wierch. Kilkanaście metrów przed szczytem Tadeusz, sporo młodszy od pozostałych i najmniej doświadczony, przerywa wspinaczkę, „nie śniło się o linach ani zabezpieczeniach – lazło się, jak Pan Bóg przykazał, na rękach, na nogach, na siedzeniu, kładąc w to więcej serca niż zręczności”.
14 sierpnia w większej grupie kierowanej przez Jana Bachledę Tajbra jako pierwsi wchodzą na Staroleśną, liczącą 2489 metry.
Po przeżyciach na górskich szlakach podróż powrotna z Zakopanego to drobiazg. Wóz jest przeciążony, a woźnica pijany.
Julia Tetmajerowa do Kazimierza: „Tadzio miał fatalny powrót. Sierocki spił się strasznie, po drodze tyle ludzi nabierał, że w końcu Tadeusz sam powoził, bo nie miał gdzie siedzieć i zresztą tamten spał. Sam ci to lepiej opowie”.
*
Po latach Żeleński pisze, że były jedynie trzy opcje: prawo, filozofia i medycyna. Wybór z pewnością był większy – jego brat Stanisław Gabriel od 1890 roku studiuje architekturę na Wydziale Budownictwa c.k. Szkoły Politechnicznej we Lwowie. Mógłby zostać na przykład grafikiem. Zaproszenie na wieczór Zielonego Balonika, które w 1907 roku narysuje sam i opatrzy sygnaturą Karola Frycza, wyjdzie mu doskonale.
Wybiera medycynę.
Na decyzję wpłynął podobno Stanisław Szczytnicki, student wydziału lekarskiego, korepetytor czternastoletniego Edwarda Żeleńskiego. Prawo – wiadomo – można było zostać adwokatem lub c.k. urzędnikiem, po filozofii – nauczycielem gimnazjalnym, a medycyna... Szczytnicki potrafił tak barwnie opowiadać o studiach, które kończył latami, że wybór został przesądzony.
Obok fizjologii, histologii i ćwiczeń chemicznych pierwsze półrocze w Collegium Medicum Tadeusz zaczyna zajęciami z anatomii opisowej ciała ludzkiego i lekcji anatomii. Wykłady i zajęcia w prosektorium prowadzi Ludwik Teichmann, anatom o sławie europejskiej, odkrywca heminy. Na stole trup, który tylko w literaturze ma postać młodej kobiety.
„Ale mało kto sobie uprzytamnia, co to jest – a przynajmniej był za moich czasów – za wstrząs dla siedemnastoletniego chłopca, który ze szkolnej ławy, a zwłaszcza z «troskliwego domowego wychowania», przechodzi do tych spelunek naukowej nekromancji, od której zaczyna się studium lekarskie” – napisze po latach, kiedy jego kariera lekarska będzie odległym wspomnieniem.
W drugim półroczu studiów na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Jagiellońskiego brakuje nazwiska Tadeusza na liście studentów. Przerwa w nauce jest związana z odbyciem obowiązkowej służby wojskowej. Choć nazywa się jednoroczną, wszystko wskazuje na to, że została skrócona do kilku miesięcy. Tadeusz służy w popularnym 13. Pułku Piechoty cesarskiej i królewskiej Armii, gdzie trafili przed nim między innymi Włodzimierz Tetmajer, pasierb Julii, i Stanisław Wyspiański (krótko). Nosi granatową kurtkę z różowymi wyłogami i błękitne spodnie. Pełni wartę przy magazynie amunicji w Płaszowie. „Stoję sobie przed moją budką w samo południe; to znów, dla odmiany, przepisowo obchodzę magazyn, mamrocąc wedle zwyczaju wiersze... Naraz zatrzęsło mną, tak samo jak dziś jeszcze na to wspomnienie. Spadło na mnie coś, co psychiatrja nazywa «myślą przymusową». Przyszła mi mianowicie myśl, że muszę wejść do mojej budki szyldwacha i zrobić kaka”.
Ma osiemnaście lat, niedawno wyrwał się z nadopiekuńczego domu, „byłem bardzo dziecinny” – dodaje.
Zamieści ten opis w niedzielnym numerze „Kuriera Porannego” w 1931 roku. Relacja wyda się Wojciechowi Natansonowi tak mocna, że poda ją w wątpliwość i uzna za „stylizację”. I tutaj znowu pojawia się zabawna sytuacja, kiedy rodzina zachęca biografa do otwartości. W liście z 1979 roku bratanek Boya wyjaśnia Natansonowi: „Wybryk Boya w budce strażniczej na służbie wojskowej z pewnością miał miejsce, nie ma Pan racji lekceważąc to wyznanie i nie analizując tego arcyciekawego psychologicznie zdarzenia (i tej spowiedzi publicznej!). To ważny rys Boya. Znam z jego opowiadania do mnie inny, późniejszy, podobnej kategorii. Owo opowiadanie nie jest ubarwione!”.
Jesień 1893 roku. Znów w Collegium Medicum. Profesor fizjologii Napoleon Cybulski mówi na wykładzie: „prężność kobiecej maciczki jest taka, że kiedy ją wyciąć i położyć na bruku, może po niej przejechać wóz naładowany kamieniami bez najmniejszego uszkodzenia”.
„To wiele tłumaczy” – napisze Żeleński w recenzji w 1935 roku. W sztuce Ferenca Molnara pani Kisz pomaga mężowi w cukierni, która jest rodzinnym interesem. „Ale gdy, po skończonym dniu pracy, on idzie zapewne na partyjkę domina lub taroka, ona rodzi, karmi i obszywa dzieci, kładzie je spać, rano wyprawia je do szkoły, troszczy się o obiad, o guziki mężowskie i o całą maszynkę gospodarstwa domowego”.
*
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------