Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Książę i kat - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 sierpnia 2021
Ebook
36,00 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Książę i kat - ebook

Hal Van Montavès jest wprawdzie następcą tronu Jogluarii — kraju skorumpowanego i atakowanego przez piratów — jednak jego codzienność wypełniają głównie publiczne upokorzenia, których pada ofiarą. Król Albert VI robi wszystko, by cały dwór gardził młodym księciem — i robi to skutecznie. Ale młodość ma swoje prawa, a Hal korzysta z nich najlepiej, jak potrafi. Przygotowuje się też do dziedzictwa, którego wcale nie pragnie, a poza tym… ratuje swoje życie, unikając śmierci z rąk kata i składa w jedną całość serce, które nigdy nie miało zostać złamane.

„Książę i kat” to osadzona w fikcyjnych realiach powieść o uczuciach i odkrywaniu swoich pragnień, o rozczarowaniu, bezradności oraz lęku, ale też o nadziei, walce i o tym, że nie zawsze da się wybaczyć, choć życie płynie dalej.

W zadumie zaczął przyglądać się latającym za oknem ptakom. Tak bardzo pragnął być w tej chwili jednym z nich. Jego serce wyrywało się ku tej niebieskiej, nieskończonej przestrzeni oznaczającej prawdziwą wolność, wyzwolenie od tej dworskiej błazenady, którą codziennie odgrywał przed wszystkimi mieszkańcami zamku, a nawet od tego pozornego szczęścia szukanego wieczorami w kolejnych butelkach wina i łóżkach osób, które nic dla niego nie znaczyły. Powinien całkowicie z tym skończyć. Tak, powinien to zrobić dla matki. Ale wtedy jego życie stałoby się zupełnie puste, a oczekiwanie na śmierć ojca… Ono nie mogło się stać celem jego życia. Miał dopiero dwadzieścia lat. Czasami czuł, że życie ofiaruje mu zbyt mało, a kolejne dni i miesiące prześlizgują mu się między palcami. Gdyby był ptakiem… wtedy wszystko byłoby takie proste. Ale on, Hal, nigdy nie poczuje, jak to jest. Ani jako ptak, ani jako człowiek.

Joanna Sałajczyk
Urodziła się w Rzeszowie, ale po ukończeniu studiów przeprowadziła się na Śląsk, który pokochała od pierwszego wejrzenia. Z wykształcenia – inżynier informatyki, z zawodu — grafik, w głębi serca – artystka i wiecznie pogubiona w swoim uporządkowanym życiu empatka. Jest zafascynowana szamanizmem i ezoteryką. W wolnym czasie czyta, bawi się z synkiem, tworzy ilustracje lub przesiaduje w kawiarniach. W literaturze najbardziej fascynują ją ludzkie emocje, przemiany oraz wewnętrzne dylematy bohaterów. Właśnie te kwestie stara się eksponować w swoich utworach. Uwielbia pracować w otoczeniu muzyki, a pomysły na wiersze, opowiadania i powieści zawdzięcza w większości… snom.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8219-458-6
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Leniwe dźwięki lutni wypełniały całą komnatę, docierając nawet do najbardziej oddalonych i zacienionych zakątków oraz wnęk. W tym momencie Hal bardzo chciał się w nich ukryć, a może nawet opuścić to pomieszczenie, ale muzyka naprawdę mu się podobała. Wydawało mu się, że jest to jedyna rzecz, która łączy go z ojcem – grubym, starzejącym się mężczyzną, który za późno został nie tylko rodzicem, ale też królem Jogluarii. Prawdę mówiąc, nie nadawał się do ani jednej z tych rzeczy.

Dzięki bogom dziadek Hala, świętej pamięci Joseph Van Montavès, a później jego bezdzietny wuj Philip, zostawili sprawy państwowe na z grubsza uporządkowanym poziomie, a położenie ich wspólnej ojczyzny zapewniało jej względny pokój, ponieważ zarówno od wschodu, jak i od zachodu jej granice oblewały morza i oceany. Tu zdecydowanie bardziej podziękowania należały się bogom.

Tak, Jogluaria była strategicznie doskonale położoną monarchią, nawet mimo tego, iż Bliaria nieśmiało zaczynała domagać się małego półwyspu na wschodnim wybrzeżu, a imigranci z Ogradu niepokojąco wysokimi falami nadpływali od jej południowej strony. Jednak miała swoje własne problemy: otaczające ją wody były naturalnym środowiskiem pleniącego się wzdłuż i wszerz piractwa, kwitnące zjawiskowo niewolnictwo stawało się pomału jej znakiem rozpoznawczym na arenie międzynarodowej, a szerząca się niczym zaraza korupcja dopełniała obrazu niezbyt rozsądnie zarządzanego kraju. Ale to wszystko mogło przecież poczekać.

Hal zmierzył wzrokiem wszystkich obecnych na sali. Król, dwóch jego najwierniejszych doradców, kilkoro przesadnie podekscytowanych szlachciców i szlachcianek, wystrojonych zdecydowanie zbyt szykownie jak na rangę wydarzenia, w którym przyszło im uczestniczyć, no i do tego jeszcze pięciu muzyków. A wśród nich wszystkich on – zmuszony do tego, by pomagać ojcu w wyborze nowego nadwornego barda. Sprawa niecierpiąca zwłoki.

Młody mężczyzna westchnął, wiercąc się na niewygodnym krześle. Gdyby tylko nie siedział na samym środku, zaraz koło ojca, może mógłby się nieco rozluźnić, ale w tej sytuacji za każdym razem, kiedy tylko się ruszył, czuł na sobie mnóstwo spojrzeń.

Mógł w tej chwili robić tyle innych rzeczy – jeździć konno, czytać, pić na umór z przyjaciółmi lub oglądać stare mapy. Mógł też słuchać muzyki, owszem, ale ci nowi muzycy, których przywiózł ze sobą Siergiej, wcale nie byli tak utalentowani, jak utrzymywał, a okoliczności… Cóż, okoliczności też pozostawiały wiele do życzenia.

– Dość – mruknął w pewnym momencie Albert VI, król Jogluarii.

Lutnia ucichła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

– Siergiej, miałeś mi znaleźć kogoś ciekawego – rzekł władca. – Kogoś, kto rozrusza moje stare kości.

Pochodzący z Dublijanu, niezbyt uzdolniony bard o imieniu Siergiej, przygładził swoją kozią bródkę i powiedział:

– Jesteś bardzo wybredny, wasza królewska mość. To najlepsi kandydaci, jakich…

– Znajdź mi lepszych – przerwał mu Albert.

– Cóż… Tak… Obawiam się, że wobec tego będę musiał opuścić Ivridburg na jakiś czas, wasza królewska mość.

– Możesz nawet opuścić Jogluarię, jeśli będzie taka potrzeba. W przyszłym tygodniu masz tu wrócić z kandydatem utalentowanym bardziej niż ty sam.

Urażony muzyk skłonił się nisko.

– Jak sobie życzysz, ekscelencjo.

Uznawszy rozmowę za zakończoną, król wstał żwawo.

„Zbyt żwawo, jak na swój wiek”, pomyślał Hal.

Książę obserwował, jak pozostali uczestnicy wydarzenia patrzą na jego ojca z wystraszonym wyrazem twarzy, gotowi do ucieczki w każdym momencie. Jogluaria bała się swojego monarchy tak, jak dziecko boi się swoich rodziców-tyranów, a władca świadomie doprowadzał do tego wszystkiego. Demencja jeszcze mu nie doskwierała, choć na dworze było wielu ludzi, którzy pragnęli powiedzieć publicznie, że jest inaczej. Milczeli wyłącznie dla własnej wygody i ze strachu przed utratą majątków. To nie byli sojusznicy Hala: w następnej kolejności to on zostałby okrzyknięty niepoczytalnym. Takich współpracowników, oczywiście, należało się pozbywać, ale jego ojciec zawsze podejmował złe decyzje.

Następca tronu wstał powoli z krzesła i ruszył w stronę drzwi – jedynego zdobionego elementu w tym pustym, pozbawionym choćby resztek przepychu wnętrzu, jeśli nie liczyć zakurzonych, oprawionych w mosiężne ramy obrazów z wizerunkami poprzednich władców Jogluarii oraz brudnych, witrażowych okien. Zupełnie, jakby nikt w tym miejscu nie mieszkał.

– A ty dokąd? – zapytał głośno król.

– Przedstawienie się skończyło – odparł młody mężczyzna.

– Znowu idziesz do burdelu? – usłyszał.

Uwadze księcia nie umknął fakt, że nikt jeszcze nie wyszedł z komnaty i dworzanie uważnie przysłuchiwali się ich konwersacji. Ale to nie była pierwsza rozmowa w tym stylu i Hal bardzo dobrze wiedział, co jego ojciec próbuje osiągnąć; zdawał sobie sprawę z tego, że popularność Alberta VI na dworze z dnia na dzień coraz bardziej maleje, a ludzie – siłą rzeczy – zaczęli skłaniać się ku jego dziedzicowi.

W istocie Hal miał pewnego dnia zająć miejsce obecnego władcy i być może starzec nie powinien publicznie go poniżać, ale… król grał w swoją własną grę. A przynajmniej tak mu się wydawało – chciał bowiem dalej bawić się ludźmi, pragnąc jednocześnie zachować ich szacunek, lecz tego nie dało się w żaden sposób połączyć.

A jednak jego zagrania rzeczywiście przynosiły pewne rezultaty. Książę nie był już dłużej nadzieją kraju, zapowiedzią odmiany i powiewem dobrych zmian. Widziano w nim wyłącznie swawolnego dziwaka, który prawdopodobnie pogrąży Jogluarię w długach i ośmieszy ją w oczach świata.

Następca tronu rozumiał to wszystko. Znał motywy ojca i jego pobudki, doskonale orientował się, jakie nastroje panują na dworze i w Ivridburgu. Ale nie mógł sobie pozwolić na kontratak, ponieważ nie dysponował żadnymi niezbędnymi do tego środkami.

I Albert VI dobrze o tym wiedział.

– Byłem tam wczoraj – odparł Hal. – Przedwczoraj też. Dziś chyba sobie odpuszczę.

Stojące najbliżej młode szlachcianki zakryły usta dłońmi w wyrazie oburzenia.

– Licz się ze słowami, chłopcze – skarcił go król.

– Utrzymuję tylko poziom rozmowy, ojcze.

Tym razem to doradcy ojca wymienili za jego plecami zgorszone, zaniepokojone spojrzenia.

– Milcz, pomiocie Drira. Każę cię wychł…

– Po co zadajesz mi pytania, skoro nie mogę na nie odpowiadać?

– Milcz!!! – wrzasnął władca.

Hal posłuchał. Nie mógł przesadzić, bo ojciec rzeczywiście lubił się na nim mścić na wiele subtelnych sposobów. Wprawdzie nie kazał go wychłostać, odkąd chłopak skończył siedem lat, ale istniały przecież setki innych możliwości, by uprzykrzyć życie dwudziestolatkowi.

– Chcę z tobą porozmawiać o twoich nowych obowiązkach, chłopcze – rzekł Albert nieco ciszej.

Zmiana tonacji była zrozumiała: tej uwagi, w przeciwieństwie do poprzednich, nie musieli koniecznie usłyszeć wszyscy świadkowie.

Rozmowa o nowych obowiązkach? Co ten człowiek znów wymyślił, by ośmieszyć swojego syna w oczach społeczności Ivridburga?

– Za pięć minut masz być w małej sali narad – dodał ojciec, po czym machnął ręką na swoich doradców i wyszedł.

Arystokraci wypuścili z płuc wstrzymywane od dłuższego momentu powietrze. Część z nich odwróciła wzrok, ostentacyjnie dając do zrozumienia, że nie darzą księcia zaufaniem. Pozostali wciąż patrzyli na niego z całkowitym brakiem życzliwości i potępieniem, którego nie starali się ukrywać – nawet pomimo tego, że patrzyli na następcę jogluarskiego tronu.

Jako dziecko Hal bawił się z nimi wszystkimi w chowanego i podchody, razem kradli jedzenie na królewskich ucztach i ciepłe bochenki chleba z kuchni. Potem jego zainteresowania skierowały się w inną stronę – pokochał książki historyczne i rozrywki, z którymi nikt na dworze nie chciał być kojarzony – a teraz przepaść była już zbyt duża: książę był dla nich nie tylko obcym człowiekiem, ale też kimś, kto prędzej czy później zacznie korzystać z władzy w sposób nieodpowiedzialny i niebezpieczny.

Przez chwilę mężczyzna zastanawiał się, czy ma się z nimi w jakikolwiek sposób pożegnać. Porzucił jednak ten pomysł, a jego myśli szybko powędrowały w zupełnie innym kierunku. Wsadził dłonie w kieszenie czarnego surduta, który nosił zawsze i wszędzie na przekór ojcu, a potem wyszedł, powłócząc nogami.

Kiedy dziesięć minut później pojawił się w sali narad, ojciec i jego doradcy siedzieli już na swoich miejscach z twarzami wyrażającymi wyłącznie dezaprobatę. „Czego oni oczekiwali?”, pomyślał Hal, niespiesznie zamykając ciężkie, drewniane wrota.

Podszedł do przygotowanego dla niego krzesła. Było znacznie mniej zdobione niż to w głównej komnacie, co wcale nie znaczyło, że siedziało się na nim bardziej komfortowo. Następca tronu spoczął na nim leniwie, czując ciężar całej tej sztucznej etykiety dworskiej, która otaczała go ze wszystkich stron.

Nigdy nie miał dla niej uznania, ale naprawdę starał się dopasować. Głównie ze względu na matkę pragnął zachowywać się tak, by przyciągać jak najmniej krytycznych spojrzeń. Ubierał się na czarno nie tylko dlatego, że to lubił, ale też po to, by idealnie wtapiać się w otoczenie. Przemykał surowymi, kamiennymi korytarzami, chłodnymi nawet w najgorętsze lato, nie rozmawiając prawie z nikim. Prawdę mówiąc, starał się spędzać w zamku jak najmniej czasu, ale ojciec i tak nie dawał ludziom zapomnieć o swoim krnąbrnym dziedzicu. Albert wykorzystywał każdą, najdrobniejszą nawet okazję – tak jak wcześniej, w sali, gdzie występowali bardowie – by go poniżyć.

Fakt, że nie potrzebował do tego świadków, utwierdzał Hala w przekonaniu, że jest to nie tylko polityczna zagrywka, ale też całkiem osobista sprawa. Może od jednego do drugiego nie było wcale tak daleko.

Ale przecież książę nie był niewinny i bardzo dobrze o tym wiedział. Gniew ojca nie był nieuzasadniony – przynajmniej od pewnego czasu. Jednak Hal nie potrafił wskazać początku ich konfliktu. Kiedyś myślał, że król po prostu ma takie usposobienie; potem, że hartuje go dla jego własnego dobra. Później zaczął dorastać i był to czas, kiedy wreszcie przestał idealizować człowieka, od którego nigdy nie otrzymał ani ciepła, ani wsparcia. Nadzieje bezpowrotnie zostały zastąpione wątpliwościami i rozczarowaniem. I chociaż młody mężczyzna szanował króla jako swojego przeciwnika, wiedział, że już nigdy nie zacznie szanować go jako rodzica.

– Możemy zaczynać? – zapytał władca ironicznie, łypiąc groźnie na Hala z drugiego końca stołu.

– Oczywiście – odparł chłopak swobodnie, lecz poważnie.

Kiedy ostatnio uśmiechnął się w pobliżu ojca? Musiał być wtedy naprawdę małym dzieckiem. Ten stary człowiek chyba od zawsze wydawał mu się odpychający. Być może dlatego Hal ostatnimi czasy nie pozostawał mu dłużny. To, czym książę zajmował się w swoim wolnym czasie, napawało króla niesłabnącym wstrętem. Myśl o tym prawie sprawiała, że następca tronu miał ochotę się roześmiać. Prawie.

Król kaszlnął tak przeraźliwie, że książę mimowolnie zmarszczył brwi. Był pełen podziwu dla jego doradców, którzy nawet nie drgnęli, słysząc ten dźwięk. Skąd w nich tyle wytrwałości, by stać u boku tego samolubnego starca? Czy naprawdę te wszystkie posiadłości i pieniądze, które wyłudzili przez lata od jego ojca wynagradzały im trud towarzyszenia mu w każdej sytuacji i udawania, że akceptują jego osobę? To była jedna z niewielu rzeczy, których Hal nie potrafił zrozumieć.

Atak kaszlu minął. Wszyscy cierpliwie czekali, aż władca przemówi.

– Pora ukrócić twoje swawolne życie, chłopcze – zaczął w końcu.

„Chłopcze”. Nigdy nie nazywał go tym śmiesznym imieniem, które sam mu nadał. Czyżby Hal od samego początku, odkąd tylko pojawił się na świecie, był dla ojca wyłącznie rozczarowaniem?

– Może kiedy zaczniesz spędzać więcej czasu w zamku i poznasz prawdziwe ludzkie problemy, to trochę zmądrzejesz – kontynuował starzec.

Książę wpatrywał się w niego bez mrugnięcia okiem, niczym nie zdradzając swoich emocji. Tę umiejętność opanował już do perfekcji. Król żadnymi słowami, absolutnie niczym nie mógł wytrącić go z równowagi i to podjudzało go jeszcze bardziej – chłopakowi natomiast dawało ponurą, marną satysfakcję, która ulatniała się tak szybko, jak szybko się pojawiała.

– Dwa razy w tygodniu, na początek, będziesz przyjmował interesantów – oświadczył władca krótko.

Hal jeszcze przez chwilę czekał na rozwinięcie wątku, ale w gruncie rzeczy dobrze wiedział, że nie usłyszy już nic więcej. Miał ochotę wstać i wyjść.

– Jakich interesantów? – zapytał zamiast tego.

Ojciec milczał. Wreszcie jeden z jego doradców, Terence Covington, odchrząknął i powiedział:

– Interesanci to ludzie, którzy nie doczekali się rozwiązania swoich spraw przez lokalne sądy. Dlatego zwracają się do króla po prawomocny wyrok, próbując przekonać go do swoich racji.

– Nie jestem królem – odparł Hal.

– Dam ci uprawnienia, głupcze – odezwał się jego ojciec. – Zobaczymy, co z nimi zrobisz.

No tak. Kolejne uderzenie mające na celu upokorzenie księcia w oczach podwładnych. Ojciec zwyczajnie był pewien, że Hal sobie nie poradzi i rozzłości przekonanych o jego niekompetencji prostaków. Że jego wyroki będą niesprawiedliwe, pozbawione sensu lub postawione niedbale.

„Dobrze. Niech tak myśli”, stwierdził następca tronu, natomiast głośno zapytał:

– Kiedy zaczynam?

– Ooo, jaki chętny, patrzcie go! – zawołał król prześmiewczo. – Wydaje ci się, że to takie proste, co, chłopcze? No to przekonajmy się. Zaczynasz jutro, zaraz po śniadaniu. Dowiedz się w kuchni, o której godzinie jemy śniadania. Nie wydaje mi się, bym cię ostatnio na nich widywał.

– Istotnie, nie jadam śniadań – odpowiedział Hal.

– Gdybyś nie odsypiał swoich… – Ojciec skrzywił się z pogardą, ale nie dokończył tej myśli. – To byś jadł.

– Wolę odsypiać – potwierdził chłopak.

– Idź już. – Albert machnął ręką, jakby próbował odgonić wyjątkowo paskudną muchę.

Halowi nie trzeba było tego powtarzać dwa razy. Wstał, zasunął po sobie krzesło i opuścił pomieszczenie.

Stary król był ignorantem, przekonanym, że życie jego syna składa się wyłącznie z zakrapianych wysokoprocentowym alkoholem hulanek, uczestnictwa w szemranych interesach oraz przypadkowego seksu ze wszystkim, co się rusza.

Był czas, gdy Hal pragnął zatopić się w takim życiu, nie przejmować się nikim i niczym, a ojcu przynosić wyłącznie wstyd i niekończące się fale zażenowania. Ale to samo, być może nawet w większym stopniu, przynosiłby swojej matce, co było niedopuszczalne.

Florence Gainsborough była cichą, lecz pełną godności i inteligencji kobietą w średnim wieku, a także – przynajmniej formalnie – królową Jogluarii. Nie udzielała się na dworze w stopniu większym, niż to było koniecznie. W swoich komnatach przyjmowała od czasu do czasu wąskie grono przyjaciół, organizując wieczory literackie lub, jeśli miała akurat taki kaprys, dość wystawne kolacje. Hal miał do niej mnóstwo szacunku, choć nie do końca wiedział, dlaczego tak łatwo dała się zepchnąć w nic nieznaczący margines dworski, gdzie nie miała właściwie żadnej władzy. Powinno być na odwrót – to ona nadawała się do rządzenia tym krajem, a ojciec… On powinien co najwyżej przesiadywać całymi dniami w ogrodzie i rozmawiać o hodowli róż z podobnymi mu starcami.

Matka wiedziała, jak było naprawdę. Chciała i potrafiła go wysłuchać, interesowała się tym, jak Hal spędza swój wolny czas. I, w przeciwieństwie do ojca, robiła to nie po to, by wyśmiać go przed całym zamkiem, ale by czuł, że ma w niej wsparcie. Wiedziała, że wieczorami wypija trochę więcej alkoholu, niż powinien. Miała też świadomość, że szemrane interesy były niczym więcej jak spotkaniami z przyjaciółmi w ich domach lub zwykłych lokalach. Ale ci przyjaciele nie należeli do szlachty, dlatego – według króla – byli obywatelami drugiej kategorii, a co za tym szło, zwykłymi kryminalistami. Natomiast co do seksu… Owszem, miał pewne preferencje. I bynajmniej nie sprawiały one, że miał tej rozrywki pod dostatkiem. Ojciec nigdy by tego nie zrozumiał.

To w komnatach królowej Hal zazwyczaj przeglądał grube księgi poświęcone prawu Jogluarii. Czytał o polityce, społeczeństwie, ekonomii i geografii nie tylko swojej ojczyzny, lecz także innych państw, a dzięki wykształceniu matki, pochodzącej ze starego, arystokratycznego rodu kontrolującego niemal całą północną granicę kraju, mógł szlifować znajomość trzech języków obcych. Goście, których zapraszała na swoje wieczorki, opowiadali mu o tym, co dzieje się nie tylko w Ivridburgu, ale dosłownie w każdym zakątku kraju. Chłopak chłonął te nauki, bo był ich ciekawy, ale robił to też dlatego, że kiedyś przecież miał rządzić tym państwem.

Odkąd tylko Hal pamiętał, to właśnie królowa dbała o jego edukację. Zatrudniała i opłacała nauczycieli, kontrolowała postępy, a nawet wysłała go na rok do prywatnego seminarium w Ecirii – drugim pod względem wielkości mieście w Jogluarii – skąd powrócił jeszcze bogatszy w wiedzę na temat historii i kultury, ale też tajników sztuki erotycznej, poznanych nie tylko w formie teoretycznej. Miał wtedy piętnaście lat.

W Ecirii był wolny, ale w każdym liście do matki pytał o króla. W owym czasie potrzeba posiadania tych informacji nie była dla następcy tronu jasna czy istotna. Nie czuł tęsknoty ani troski o ojca, a jednak luki w docierających do niego relacjach sprawiały, że odczuwał nieustający niepokój. Teraz wiedział, co było tego przyczyną: już wtedy podświadomie szykował się na to, że Albert będzie próbował obrócić jego życie w pustkę. Nieobecność syna była ku temu doskonałą okazją. Ale wówczas tego typu myśli dopiero zaczynały się w nim kształtować.

Ojciec nie zadbał więc o żaden aspekt jego wykształcenia i w najmniejszym stopniu nie przygotował go do zadania, które tego dnia przed nim postawił. Jak w jego mniemaniu Hal miał przyjmować interesantów pokrzywdzonych przez aparat sprawiedliwości, skoro władca nigdy nie pokazał mu, jak radzić sobie z takimi wyzwaniami? Ano, właśnie tak. Kiepsko. Nieefektywnie. Może nawet śmiesznie.

Książę bardzo liczył na to, że nie tylko nie da staruchowi tej satysfakcji, ale też faktycznie udzieli jakiejś pomocy tym biednym, nieświadomym odgrywającej się na dworze komedii, pionkom króla.ROZDZIAŁ 2

Następnego dnia, zaraz po śniadaniu, Hal oczekiwał na otwarcie przez doradców ojca głównych drzwi tej samej komnaty, w której poprzedniego popołudnia odbywało się przesłuchanie kandydatów na nowego nadwornego barda. Tym razem, z szacunku do interesantów, postanowił się nie spóźnić. Siedział na królewskim tronie – ostatni raz robił to w wieku kilku lat, kiedy ojciec jeszcze bywał dla niego pobłażliwy – i czuł się zwyczajnie nieswojo. Duży, ciężki mebel umieszczony był na czterostopniowym podwyższeniu, dlatego Hal, chcąc nie chcąc, na wszystkich musiał patrzeć z góry. „Nic dziwnego, że człowiek nawykły do spoglądania na ludzi z tej pozycji nabiera zwyczaju rozkazywania im”, pomyślał. Usiadł prosto, skrzyżował dłonie i czekał.

W końcu drzwi się otworzyły i do pomieszczenia powoli weszła zaniedbana kobieta z maleńkim dzieckiem na rękach. Za nią, nieco bardziej żwawym krokiem, wkroczył tak samo niechlujnie ubrany mężczyzna w podobnym wieku. „Małżeństwo”, zgadł Hal. Kobieta zatrzymała się około trzydziestu stóp od księcia. To samo uczynił mężczyzna, stanął jednak w pewnym oddaleniu od swojej żony.

– Podejdźcie bliżej – powiedział Hal głośno, czując się nieswojo, wydając ludziom polecenia z tego miejsca.

Para natychmiast go posłuchała.

– Z czym przychodzicie? – zapytał, ponieważ nieznajomi wciąż milczeli.

– Wasza królewska mość… – zaczęła kobieta, ale mężczyzna od razu jej przerwał:

– Ona kłamie!

– Proszę pozwolić mówić żonie, skoro to ona zaczęła. Później wysłucham pana. Poza tym, nie jestem królem, tylko księciem – dodał, ponieważ czuł, że musi wyprostować tę kwestię. Wydawało mu się niedorzeczne, że ktokolwiek mógł pomylić go z królem, zważywszy na to, że każdy obywatel Jogluarii powinien orientować się w tej kwestii przynajmniej na tyle, by wiedzieć, że panujący władca jest bardzo stary.

– Wasza książęca mość – poprawiła się kobieta. – Mój mąż chce ode mnie odejść, ale nie zamierza płacić alimentów na dziecko!

– Bo to nie jest moje dziecko! – krzyknął mąż kobiety.

– Niech pana żona skończy to, co ma do powiedzenia – rzekł następca tronu.

– Ja już skończyłam, wasza książęca mość. Ojciec powinien płacić na dziecko. Pewnie znalazł se jakąś młodszą babę, niech go Drir pochłonie, ale dziecka skrzywdzić nie dam!

– Dlaczego przyszła z tym pani do mnie? Przecież to sąd powinien…

– Bo sąd u nas, w Kirekwall, przyznał mu rację! Pewnie dlatego, że wuj od mojego tam pracuje…

– To nie jest mój wuj, kobieto.

– To czemu sąd stanął po twojej stronie, wałkoniu?!

– Cisza – rzekł Hal głośno, ale spokojnie.

Podziałało. Siedzenie na tym miejscu miało jednak pewne zalety, choć Hal nagle poczuł się zmęczony na samą myśl o tym, że podobnych spraw będzie musiał wysłuchiwać do południa. Dwa razy w tygodniu.

„Nie powinni ich wpuszczać razem”, przeszło mu przez głowę.

– Co dokładnie powiedział pani sąd? – zapytał.

– Że mój mąż nie jest ojcem dziecka! – krzyknęła. – Co za bzdura!

– Bo nie jestem! – wrzasnął mężczyzna.

Hal westchnął w myślach.

– Dlaczego upiera się pan, że nie jest ojcem? – Postanowił ugryźć sprawę od drugiej strony.

– Bo nie było mnie w domu, jak dzieciak został zmajstrowany, ot co – odparł zjadliwie mężczyzna.

– Jak to cię nie było?! – wpadła mu w słowo żona. – Sama se go nie zrobiłam!

– Gdzie pan wtedy był? – zapytał książę.

– Jestem marynarzem, mój panie. Byłem w tym czasie na morzu od dobrych sześciu miesięcy. Jak wróciłem, to żona chodziła z dzieciakiem w brzuchu już czwarty miesiąc. Policzyłem se to, jak urodziła.

– Ma pan dowód na to, że w tym czasie nie było pana w domu?

– Oczywiście – odrzekł mężczyzna, sięgając za pazuchę.

Hal kiwnął do niego dłonią, by podszedł, i wziął od niego pomięty kawałek papieru. Widywał takie dokumenty wcześniej, jako nastolatek zafascynowany opowieściami przyjaciół matki. Wpływy i znajomości Florence, a raczej jej rodziny, były naprawdę różnorodne.

Zaświadczenie prawdopodobnie było oryginalne. A zresztą, kobieta nie zagrała kartą „to kłamstwo”, więc nieobecność męża musiała być prawdziwa.

– Ile ważyło dziecko po urodzeniu? – spytał Hal.

– Dobre dziewięć funtów, wasza książęca mość – odparła dumnie petentka. – To silna, zdrowa dziewczynka.

– Wobec tego przyznaję rację pani mężowi. Nie należą się pani alimenty. No, przynajmniej nie od niego.

– U króla też masz znajomości, mendo? – zapytała kobieta, zwracając się do swojego męża.

– Nie jestem królem – powtórzył Hal. – I nie znam pani męża. Ale z pewnością ma rację w jednej kwestii: nie było go w domu, kiedy dziecko zostało poczęte. Proszę sobie przypomnieć, jak spędzała pani swój wolny czas podczas jego nieobecności. Może to da pani odpowiedź na pytanie, kto powinien płacić alimenty. Dziękuję państwu, to wszystko.

– Już ja ci pokażę w domu, łajzo – mruknęła interesantka, poprawiając malutkie zawiniątko na swoich rękach i wyszła z sali żwawym krokiem.

Mężczyzna przed opuszczeniem pomieszczenia popatrzył na księcia błagalnym wzrokiem, ale ten ani drgnął. Współczuł mężowi tej wybuchowej kobiety, ale ta sprawa tak naprawdę ani trochę go nie interesowała. Co jeszcze miał uczynić, poza tym, że wydał wyrok na korzyść tego biedaka? Udzielić mu azylu? A może rady, że rzeczywiście powinien uciekać od żony, zanim ta wrobi go w drugie dziecko? Ale Hal wiedział, że życie nie jest takie proste. Jego przyszłe małżeństwo, o ile już będzie musiał się w jakieś uwikłać, okaże się pewnie jeszcze gorsze. Zdrady będą jego nieodzowną częścią.

Cóż, tak czy inaczej, pierwsze koty za płoty. Szybko poszło. Książę poprawił się na tronie. Uświadomił sobie, że wszystkie mięśnie ma napięte. Siedział sztywno jak kołek, ale nic nie potrafił na to poradzić. To miejsce drażniło go i czuł się na nim jak nieproszony gość. Właśnie zaczął się zastanawiać, ile osób czeka jeszcze na niego za drzwiami, kiedy te się otworzyły.

Do sali wkroczył wysoki, niesamowicie gruby mężczyzna w podeszłym wieku.

– Gdzie król? – burknął od razu.

– Nie wiem – odparł Hal zgodnie z prawdą.

To był błąd.

– Straż! – wrzasnął grubas.

Do środka zajrzał jeden z królewskich doradców, Covington.

– Co się dzieje? – zapytał.

– Kto to jest?! – Mężczyzna wskazał grubymi paluchami na Hala. – Przyszedłem zobaczyć się z królem!

– To jest książę Jogluarii, syn króla – odparł doradca, patrząc na awanturnika z litością. – I to on przyjmuje dziś interesantów. Król jest zajęty.

– Kiedy będzie mógł mnie przyjąć?

– Od teraz książę przyjmuje interesantów – spokojnie wytłumaczył doradca.

– Z nim nie chcę gadać – odparł grubas.

Hal przewrócił oczami. Nie podobało mu się, że rozmawiają tak, jakby go przy tym nie było. Był przyzwyczajony, że jego ojciec to robi, ale tutaj potrzebował jakiejś namiastki władzy.

– Porozmawia pan ze mną albo może pan wracać do domu – oświadczył, zanim Covington zdołał otworzyć usta.

Przez krótki moment doradca wyglądał na zaskoczonego reakcją królewskiego syna, który nigdy wcześniej w jego obecności nie wykazał się podobną stanowczością. Po kilku sekundach przywołał profesjonalny wyraz twarzy, wyciągniętą ręką wskazał na księcia, pokiwał mądrze głową i wyszedł.

– Więc? – zapytał w końcu następca tronu, kiedy zaczęło mu się wydawać, że mężczyzna ma zamiar do końca dnia stać, wpatrywać się w niego spod byka i nie wypowiedzieć przy tym ani jednego słowa.

– Ojciec z tobą rozmawiał? – odpowiedział pytaniem awanturnik.

– Nie przypominam sobie, byśmy byli na „ty” – odparł Hal, prostując się jeszcze bardziej.

Poirytowany grubas przygryzł wargi, ale po chwili się poprawił:

– Czy król wspominał ci, książę, o mojej sprawie?

– Nie wiem, kim pan jest. O jaką sprawę chodzi?

Oczywiście ojciec nie rozmawiał z nim o żadnej „sprawie”. Hal przypuszczał, że król wolałby raczej sam przyjmować dziś wszystkich interesantów, w tym tego jednego szczególnego, niż podzielić się z nim jakimikolwiek szczegółami.

Grubas odchrząknął i zrobił kilka kroków w stronę Hala.

– Nazywam się James Hay – rzekł, tym razem odrobinę spokojniej. – W zeszłym tygodniu ukradziono mi dwadzieścia sztuk bydła, trzy konie oraz osiemnaście worków pszenicy. Przyszedłem po odszkodowanie.

– Kto ukradł panu to wszystko?

– Nie wiem.

– Zgłosił pan kradzież do straży miejskiej?

– Nie.

– Dlaczego?

– To skorumpowana banda pijaków. W niczym by mi nie pomogli.

– Proszę się liczyć ze słowami – odparł Hal. – Niech mi pan opowie, jak doszło do kradzieży.

– No więc… To był ranek. Obudził mnie okropny hałas od strony podwórka. Okazało się, że jedna krowa wydostała się ze stodoły i robiła bałagan przed domem. Zająłem się nią… to znaczy łapaniem jej. A w tym czasie złodzieje wynieśli resztę mojego dobytku! Została mi tylko jedna krowa!

– Łapał pan krowę i nie zauważył pan ani nie usłyszał, jeśli już o tym mowa, że złodzieje wynoszą z pana posesji dwadzieścia innych krów oraz trzy konie?

– I osiemnaście worków pszenicy!

Książę uniósł brwi, oczekując odpowiedzi.

– Było ciemno. Byłem zmęczony – rzekł wymijająco mężczyzna.

– Przed chwilą powiedział pan, że był ranek.

– Nie pamiętam!

– Nie pamięta pan, czy było jasno czy ciemno?

– Skąd to przesłuchanie? – wyjęczał grubas, całkowicie zmieniając swoje zachowanie. – Nie wierzysz mi, książę? Straciłem prawie cały dorobek. W zeszłym miesiącu pożar, a teraz to…

– Pożar?

– Tak! Ktoś podpalił jeden z moich budynków gospodarczych… Ale król w swej łaskawości wypłacił mi odszkodowanie, kiedy tylko do niego przyszedłem.

– Czy znaleziono podpalaczy?

– Ależ skąd!

– To dlaczego mówi pan, że „ktoś” podpalił budynek?

– Na pewno tak nie powiedziałem – zaprotestował grubas.

Hal popatrzył na niego z niedowierzaniem. Czy naprawdę królestwo płaciło takim ludziom?

– Proszę zgłosić sprawę kradzieży do straży miejskiej, a wniosek o odszkodowanie do właściwego pana miejscu zamieszkania urzędu – powiedział, urywając tę bezsensowną dyskusję. – Tej mętnej historii, którą mnie pan uraczył, nie da się nawet powtórzyć. Dziękuję, to wszystko.

– Jakie „wszystko”?! Chcę rozmawiać z królem! Byłem z nim umówiony!

– Był pan umówiony z królem? – książę ponownie uniósł brwi. – Umówiony na co? Na rozmowę o odszkodowaniu?

– Ojciec musi cię jeszcze sporo nauczyć, młody człowieku – powiedział grubas, podchodząc jeszcze bliżej.

Książę wstał. Jego znaczny wzrost w połączeniu z wysokością podwyższenia, na którym się znajdował, sprawiły, że zdecydowanie górował nad awanturnikiem. Może wyglądał nieco upiornie, bo światło w tym pomieszczeniu bywało dość specyficzne, a czarny ubiór z pewnością potęgował to wrażenie – cóż, jeśli istotnie taki był efekt, to nawet dobrze. Grubas cofnął się o krok.

– Chyba się pan zapomniał – odparł Hal beznamiętnie. – Proszę nie dawać mi powodów do myślenia, że praktykuje pan zwykłe bałamuctwo, ponieważ jest to karalne. Niech pan wróci na swoje poprzednie miejsce.

James Hay cofnął się o kilka kroków. Następca tronu usiadł ponownie, krzyżując ręce w ten sam sposób, co wcześniej. Na twarzy Haya malowało się czyste zaskoczenie.

„Co mu się stało?”, zastanawiał się Hal.

– Coś jeszcze? – zapytał.

Grubas zaprzeczył, kręcąc niemrawo tłustą głową, skłonił się nieporadnie, a potem, bez słowa wyjaśnienia czy pożegnania, wyszedł z sali.

To było dziwne. Dziwniejsze nawet niż ta cała kradzież, o której mówił, bo wyglądał, jakby się czegoś przestraszył. Ale ta sprawa, z którą tu przyszedł… Skoro nawet nie pofatygował się, by opowiedzieć wiarygodną historię, to musiał być przekonany, że wcale nie będzie musiał tego robić. Spodziewał się spotkania z królem. Czy jego ojciec właśnie w ten sposób traktował interesantów? Dawał im wszystko, czego zażądali?

To niemożliwe. Tu musiało chodzić o coś więcej. O oszustwo, o którym ojciec bardzo dobrze wiedział. Tylko co mógł z niego mieć? Cóż, chyba jednak niewiele, skoro zostawił tego głupiego awanturnika na pastwę losu i skazał na rozmowę z Halem.

Jakże mistrzowsko rozwiązany problem. Zaiste po królewsku.

Następca tronu szybko wyrzucił grubego mężczyznę z pamięci i w oczekiwaniu na kolejnego interesanta spojrzał w jedno z ogromnych okien wypełniających całą północną ścianę komnaty. W zadumie zaczął przyglądać się latającym za oknem ptakom. Tak bardzo pragnął być w tej chwili jednym z nich. Jego serce wyrywało się ku tej niebieskiej, nieskończonej przestrzeni oznaczającej prawdziwą wolność, wyzwolenie od tej dworskiej błazenady, którą codziennie odgrywał przed wszystkimi mieszkańcami zamku, a nawet od tego pozornego szczęścia, szukanego wieczorami w kolejnych butelkach wina i łóżkach osób, które nic dla niego nie znaczyły. Powinien całkowicie z tym skończyć. Tak, powinien to zrobić dla matki. Ale wtedy jego życie stałoby się zupełnie puste, a oczekiwanie na śmierć ojca… Ono nie mogło się stać celem jego życia. Miał dopiero dwadzieścia lat. Czasami czuł, że życie ofiaruje mu zbyt mało, a kolejne dni i miesiące prześlizgują mu się przez palce. Gdyby był ptakiem… wtedy wszystko byłoby takie proste. Ale on, Hal, nigdy nie poczuje, jak to jest. Ani jako ptak, ani jako człowiek.

Tego dnia przyjął jeszcze pięciu interesantów, ale jego wiedza z zakresu prawa przydała mu się w znikomym stopniu. Spodziewał się czegoś zupełnie innego: ludzi, którzy będą mieli prawdziwe problemy i będą potrafili uzasadnić swoją obecność w tym miejscu. Tymczasem większość z nich nawet nie próbowała rozwiązywać swoich spraw drogą sądową. Przychodzili od razu tutaj. Jaki to miało sens? Dlaczego jego ojciec jeszcze nie zmodyfikował tego przepisu? Odpowiedź była oczywista, ale w oczach Hala pozbawiona sensu.

Stary Albert VI zwyczajnie kupował sobie poparcie obywateli, dając im to, czego chcieli. Mogli do niego przyjść z najbardziej absurdalną sprawą, ale jeśli tylko wierzyli, że mają rację, król ich w tym utwierdzał.

Do czasu. Teraz staruch zrzucił ten obowiązek na niego. Dlaczego? Znudziło mu się przyklaskiwanie tym biednym, głupim ludziom?

A może to tylko kolejny polityczny podstęp: przez jakiś czas pokazywać obywatelom, że jego syn nie jest tak szczodry i wspaniałomyślny, jak on sam? Tylko że Hal rzeczywiście zamierzał działać zgodnie z prawem i własnym sumieniem.

„W jakim stanie znalazłby się królewski skarbiec, jeśli zaczęlibyśmy płacić wszystkim interesantom? Do czego zaczną posuwać się ludzie, by wyłudzić od królestwa pieniądze? Jak ten grubas, który przyszedł dzisiaj. Ten James Hay”. Książę mógłby się założyć, że jego trzoda śpi smacznie u sąsiada, a worki pszenicy… może nawet nigdy nie istniały.

Do następcy tronu dotarło w końcu, że królestwo Jogluarii znajduje się w dużo większej rozsypce, niż wcześniej sądził. Jego ojciec zwyczajnie się bawił i kto wie, jakie jeszcze szkody wyrządził? Obywatele planujący kradzież lub pożar własnego dobytku nie stanowili może dużego problemu, ale co, jeśli król tak samo wodził za nos zagranicznych dyplomatów?

Co, jeśli to wszystko było częścią planu Alberta?

Może władca chciał zostawić za sobą taki bałagan, którego Hal nie da rady posprzątać?

Książę wzdrygnął się na samą myśl o tym. Dzisiaj wizja wojny wydawała się zwyczajnie nierealna, ale był przekonany, że nie istnieje taki konflikt, którego ojciec nie mógłby rozpocząć, gdyby tylko czuł odpowiednią motywację. To jednak oznaczałoby, że nienawidzi swojego syna tak bardzo, że zdecydował się poświęcić tej sprawie cały kraj – ojczyznę, za którą ginęli jego przodkowie. To brzmiało tak nierealnie.

Ale Hal ciągle czuł niepokój.ROZDZIAŁ 3

Po zjedzeniu samotnego obiadu – chyba, że za towarzystwo mógłby uznać przyzwyczajonych do jego milczącej obecności pracowników kuchennych – Hal zdecydował się spędzić resztę popołudnia z matką. Był jej to winien, ponieważ unikał przebywania w jej obecności już od prawie dwóch tygodni. Wówczas natknął się na nią, mając nie tylko największego kaca w swoim życiu, ale też chyba najbrudniejsze ubrania. Naganny wygląd zawdzięczał małemu wypadkowi, wskutek którego wylądował w umieszczonej na tyłach swojej ulubionej karczmy beczce z pomyjami, choć nie do końca potrafił powiedzieć, co dokładnie tam robił. Razem z kacem i kąpielą w popłuczynach zaliczył też więc najbardziej żenujące w swoim życiu spotkanie, a świadomość, że matka widziała go w takim stanie, nieprzerwanie psuła mu nastrój. Już i tak za długo czekał. Nadszedł moment, kiedy musiał stawić czoła jedynej osobie, której zdanie cenił ponad wszystko.

– Witaj, matko – zaczął, kiedy przekroczył próg jej komnaty, a pokojówka mechanicznie zamknęła za nim drzwi.

Florence, ubrana w skromną suknię i z włosami związanymi w zupełnie niejoglouarskim – i zdecydowanie niekrólewskim – stylu, siedziała na swoim ulubionym fotelu i czytała książkę. Na stoliku obok fotela leżały jeszcze trzy inne dzieła, a Hal mógłby strzelać w ciemno, że z pewnością nie są to powieści obyczajowe ani komedie.

Była to jedna z rzeczy, które różniły jego matkę od innych kobiet: na stolikach tamtych można było znaleźć wyłącznie szczotki do włosów, kolczyki, robótki ręczne lub romanse. To przynajmniej książę zachował w swoich dziecięcych wspomnieniach, bowiem od bardzo dawna nie widział już wnętrza komnaty jakiejkolwiek innej przedstawicielki płci pięknej.

Na widok syna królowa zamknęła książkę, odłożyła ją obok pozostałych i skupiając całą uwagę na swoim gościu, rzekła:

– Zapomniałeś, gdzie mieszkam, Hali?

„Hali” było zdrobnieniem, którego – bogom niech będą dzięki – używała tylko ona. Brzmiało dużo gorzej od „zwykłego” zdrobnienia i tylko nieznacznie lepiej od pełnej wersji jego imienia, której – na szczęście – nikt nie używał. Ponieważ prawie na pewno nikt – poza jego rodzicami i kilkoma urzędnikami – nie wiedział o jej istnieniu. I nawet, jeśli było to dziwne lub niepokojące, była to sytuacja jak najbardziej pożądana.

– Nie, matko. Przepraszam, że nie przyszedłem wcześniej – odparł.

– Martwię się o ciebie.

– Nie ma takiej potrzeby. Tamto… wydarzenie… Przyrzekam, że to było jednorazowe. Zwykle nie… nie kończę w ten sposób – rzekł następca tronu.

Przeczesał palcami gęste, ciemnobrązowe włosy. Zgodnie z panującym zwyczajem mogły być nieco dłuższe, ale obowiązkowo zgolone krótko przy uszach i z tyłu głowy, co miało symbolizować jego przynależność do rodu szlacheckiego. Nawet tym nie pozwalano mu się zająć po swojemu. Zresztą, cóż to za śmieszna moda. Najwyraźniej publiczne obnoszenie się z herbami i podkreślanie ich na wszystkich elementach garderoby przestało już wystarczać jogluarskiej arystokracji. Hal czuł wstręt na myśl o tym, że także jego ojciec na każdym kroku chełpi się godłem rodu Van Montavès. Podczas, gdy na swej piersi nosił wizerunek tygrysa stepowego niosącego na plecach wydrę – symbol opiekuńczego ludu Jogluarii – sam reprezentował coś zupełnie odwrotnego niż ten waleczny, honorowy drapieżnik, z którego był tak dumny.

– Wiem, Hali, jednak martwi mnie to z innego powodu – stwierdziła Florence.

– Z jakiego, matko?

– Boję się, że pewnego dnia nie wrócisz do domu. Wymykasz się z zamku bez straży przybocznej i zatracasz się cały w tych marnych przyjemnościach, które przytępiają twój bystry umysł. W takim stanie o siebie nie zadbasz.

Książę stłumił westchnięcie i stojąc na baczność, złączył ręce, wyczekując dalszego ciągu morałów i pouczeń. Te jednak nie nadeszły. Matka spoglądała na niego badawczo, a jej czoło przecięły bruzdy, których z pewnością jeszcze niedawno tam nie było.

– Umiem o siebie zadbać – rzekł w końcu.

– Nie zaprzeczysz moim słowom? – zapytała zdziwiona.

– Nie, matko. Masz całkowitą rację – odparł Hal, zbierając się na szczerość. – Problem w tym, że chyba przestało mi zależeć na tym, by pozostać bezpiecznym – dodał.

Florence wstała z fotela i podeszła do syna. Choć była wysoką kobietą, książę już dawno ją przerósł. „Wygląda, jakby mnie analizowała. Ciekawe, o czym myśli”, zastanawiał się, wytrzymując jej uważne spojrzenie.

– Nie rań matki takimi słowami – powiedziała tylko, a potem minęła go i ruszyła w stronę sąsiedniego pomieszczenia. – Chodź. Opowiesz mi wszystko przy pierniku z miodem i orzechami.

I opowiedział. O swoich podejrzeniach wobec władcy, o nowych obowiązkach, które ten na niego nałożył i o tym, jak bezcelowe mu się one wydają. Ale nie znalazł w sobie wystarczająco dużo odwagi, by powiedzieć jej o tym, że rano, kiedy się budzi, zwyczajnie brakuje mu powodów do tego, by wstać z łóżka. Że robi te wszystkie niebezpieczne i nieodpowiedzialne rzeczy z nudów, a nie z głupoty – choć czy to sprawiało jakąkolwiek różnicę? I że nienawidzi tego życia i tych wszystkich zadufanych w sobie szlachciców, których jako dziecko nazywał „przyjaciółmi”, a którzy teraz ignorowali go, żeby tylko nikt nie pomyślał, że spędził z nimi wieczór lub noc. Ale Hal wiedział, że tak samo, jak on, wymykają się wieczorami, by zażyć takich czy innych przyjemności, zdradzając przy tym swoje żony i mężów. Wiedział, co robią w wolnym czasie. Jednak oni, w przeciwieństwie do niego, rano stawali przed lustrem i wszystkiemu zaprzeczali. Ich idealne życie mogło trwać dalej.

Hal nigdy nie zaprzeczał pogłoskom ani plotkom, jakie słyszał na swój temat, ale też nie wykorzystywał przeciwko nikomu wiedzy, którą posiadał. Nie widział w tym sensu. Miał przy tym wszystkim wyjść jeszcze na kłamcę? Ale właśnie dlatego dziś znajdował się w takim położeniu, z opinią, której w żaden sposób nie mógł naprawić. Oto on: zdemoralizowany, beztroski, zepsuty do cna przyszły władca Jogluarii, otoczony przez samych prawych i szczerych ludzi.

– Nie przejmuj się królem. – Matka przerwała jego rozmyślania. – Z pewnością nie planuje niczego, co zagroziłoby bezpieczeństwu kraju. Jest ekscentrykiem, ale na swój sposób kocha Jogluarię. Nie szykuje ci żadnej niespodzianki. Jestem tego pewna.

– Zatruwa mi życie w każdy możliwy sposób – odparł Hal, zanim ugryzł się w język.

Nigdy się jej na to nie żalił. Co się z nim działo?

– To jedna z niewielu rozrywek, jakie mu pozostały – stwierdziła Florence. – Nie sądzisz chyba, że ludzie wierzą w to, co mówi.

– A nie wierzą? – zapytał książę zdziwiony.

Przecież widział te wszystkie spojrzenia. Doskonale wiedział, kiedy ktoś go unikał.

– Nie we wszystko. Hali, na część swojej reputacji zasłużyłeś sobie sam – rzekła królowa, patrząc na syna ze zrozumieniem, które kłóciło się z sensem jej słów.

– Nie zależy mi na tym, co myśli arystokracja. Ale ojciec robi wszystko, by cały Ivridburg, cała okolica, a może nawet cała Jogluaria dowiedziała się, że nie nadaję się na króla, że jestem na to za głupi i zbyt nieodpowiedzialny. Dlaczego to robi?

W jego głosie słychać było tyle gniewu, że zaskoczyło to nawet jego samego. Dlaczego zadał to pytanie i pozwolił sobie na wyjawienie tych wszystkich myśli? To było niedopuszczalne. Nawet tutaj, nawet przy matce. Ufał jej, ale… to była jedyna garda, której nigdy nie mógł opuścić. Czuł się lepiej, kiedy nie okazywał słabości, kiedy przynajmniej pozornie miał wyższość nad rozmówcą. Poczuł lekkie ukłucie paniki.

– Król chyba nie dostrzega implikacji niektórych swoich poczynań – zauważyła matka. – Świetnie się bawi, wymyślając nowe sposoby na dokuczenie ci.

„Dokuczenie”. Hal miał na te działania zupełnie inne określenie. Nie odezwał się jednak, ciągle żałując, że w ogóle zaczął ten temat.

– Dlaczego nigdy się przed tym nie bronisz? – zapytała Florence, nakładając na biały, porcelanowy talerzyk kawałek ciasta.

– Nie dam mu tej satysfakcji – wysyczał książę przez zęby, obserwując, jak matka wbija widelczyk w polany miodem wypiek.

– Satysfakcji? Tutaj chodzi o twoją przyszłość.

– Czy nie rozumiesz, matko, że moje słowa nie mają żadnego znaczenia? Jestem w tym przedstawieniu niemym aktorem. Jeśli tylko coś powiem, ojciec wykorzysta to przeciwko mnie.

– A nie możesz stać się odrobinę bardziej… – Florence zrobiła pauzę, szukając odpowiedniego wyrażenia, a Hal uniósł brwi. Nawet niedokończony przekaz był jak najbardziej jasny.

– Poprawny? – zasugerował książę.

– Tak, Hali. To dobre słowo.

– Moja tak zwana niepoprawność jest jedyną radością mojego życia. Jedyną.

– A moje towarzystwo? – zapytała królowa.

Hal wstał, pocałował matkę w dłoń i odparł:

– Jesteś najwspanialszą osobą, jaką znam, matko, ale czasami to za mało.

Potem skłonił się przed nią wytwornie i wyszedł, nie mogąc dłużej znieść tych rad – być może trafnych i wypowiedzianych w dobrej intencji, lecz niewykonalnych. Nie przez niego. Nie mógł zmienić tego, jaki był. Jego serce wyrywało się ku czemuś więcej niż zamkowe ściany i ogrody, a ponieważ nie mógł opuścić tego miejsca na stałe, robił wszystko, by jakoś wypełnić pustkę, którą w sobie nosił.

Kolejne wieczory spędził więc w swój ulubiony sposób – w zadymionych od palonego przez klientów haszyszu karczmach, czując tę przedziwną, chwilową lekkość, śmiejąc się do bólu brzucha z żartów znajomych i pijąc na umór ten sam podły alkohol, co reszta gości. To były miejsca, gdzie ludzie go słuchali, w których był po prostu nieco zagubionym dwudziestolatkiem, ale nie następcą króla z podłą reputacją.

Potem lądował w burdelu – niezbyt ekskluzywnym, ale jedynym w Ivridburgu, który oferował interesujące go usługi. Książę już dawno nauczył się, że nie jest to miejsce, gdzie powinien szukać bliskości, jednak był to jedyny jej substytut, jaki znał. Szukał go zawzięcie w ramionach jednej, dwóch lub nawet trzech osób naraz, płacąc za te chwile beznadziejnie wysokie ceny i uszczuplając swój prywatny majątek pochodzący z posiadłości, które wprawdzie należały do niego, ale którymi wciąż zarządzali prawnicy jego matki. Może powinien w końcu trochę bardziej się nimi zainteresować.

Tak, na pewno niedługo to zrobi.

Tymczasem nic nie mogło sprawić, by nad ranem obudził się w lepszym nastroju. Czegoś mu po prostu brakowało.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: