- W empik go
Książę Libanu - ebook
Książę Libanu - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 179 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przyjąłem skwapliwie zaproszenie księcia, czyli emira Libanu, który mnie odwiedził, zachęcając, bym spędził kilka dni w jego siedzibie, położonej nie opodal Antury, w prowincji Kasruan. Ponieważ postanowiliśmy wyruszyć nazajutrz rano,zaledwie zdążyłem wstąpić do hotelu Battista, gdzie należało się ułożyć o cenę konia, którego obiecano mi tam wynająć. Zaprowadzono mnie do stajni, gdzie były jedynie konie kościste, o grubych nogach i grzbiecie ostrym jak grzbiet ryby… Te nie należały z pewnością do rasy nedżi, powiedziano mi jednak, że są one najlepsze i najpewniejsze, jeśli trzeba się wspinać na strome górskie zbocza. Wytworne arabskie wyścigowce olśniewają jedynie na piaszczystych turfach pustyni. Wskazałem jedną ze szkap na chybił-trafił, obiecano mi, że będzie na mnie czekała przed bramą nazajutrz o świcie. Zaproponowano, by mi towarzyszył młody chłopiec imieniem Mussa (Mojżesz), dobrze mówiący po włosku.
Noc zapadła, ale noce w Syrii to błękitnawy dzień; wszyscy zażywali ochłody na tarasach, miasto zaś, w miarę jak mu się przyglądałem wstępując na otaczające je pagórki, stawało się jak gdyby coraz bardziej podobne do Babilonu; księżyc oświetlał jaskrawo białe sylwetki na piętrzących się schodach, tak bowiem wyglądały teraz z daleka, domy, które w dzień zdawały się tak wysokie i tak ciemne, a których monotonię przerywały tu i ówdzie wierzchołki cyprysów i palm.
Za miastem widzimy zrazu brzydką roślinność: aloesy, kaktusy różnego gatunku wznoszące ku niebu, niby indyjscy bogowie, tysiące głów w koronach czerwonych kwiatów lub sterczące na drodze niczym szpady i groty, dość niebezpieczne dla naszych stóp; lecz poza obrębem tego żywopłotu odnajdujemy ażurowy cień białych morw, laurów i limonii o liściach lśniących metalicznie. Robaczki świętojańskie fruwają to tu, to tam, rozpraszając mroki gęstych skupin drzew. Z daleka rysują się ostrołuki i arkady wysokich, oświetlonych siedzib, dolatują niekiedy dźwięki gitary wtórujące melodyjnym głosom.
Na zakręcie ścieżki biegnącej wzdłuż domu, w którym mieszkam, znajduje się szynk umieszczony w dziupli olbrzymiego drzewa. Zbiera się tam okoliczna młodzież; młodzieńcy piją i śpiewają zazwyczaj do drugiej nad ranem. Gardłowe brzmienie ich głosów, przeciągłe tony nosowego recytatywu rozlegają się bez przerwy co noc, nie bacząc na uszy Europejczyków, mogących znaleźć się w pobliżu; muszę jednak przyznać, że ta muzyka, zarazem naiwna i biblijna, nie jest czasem pozbawiona wdzięku dla tych, którzy potrafią wnieść się ponad przesądy zasad solfeżu.
Powróciwszy do domu zastałem mego gospodarza maronitę na tarasie przylegającym do przeznaczonego mi lokum; oczekiwał mnie w otoczeniu całej rodziny. Ci poczciwcy sądzą, że nas uhonorują, jeśli przyprowadzą nam wszystkich swoich krewnych i przyjaciół. Trzeba było kazać przynieść im kawy i rozdać fajki, w czym zresztą wyręczyły mnie pani domu i jej córki, naturalnie na koszt lokatora. Kilka zdań: mieszanina włoskiego, greckiego i arabskiego, z trudem podtrzymywało konwersację. Nie miałem odwagi się przyznać, że nie zmrużywszy oka w ciągu dnia, a zmuszony wyjechać nazajutrz o świcie, wolałbym znaleźć się w łóżku, ostatecznie jednak ciepła noc, gwiaździste niebo, morze ścielące się u naszych stóp, wszystkie odcienie nocnego błękitu, tu i owdzie rozjaśnione odblaskiem gwiazd sprawiały, że nie najgorzej znosiłem nudę tego przyjęcia. W końcu ci zacni ludzie pożegnali mnie, wiedząc, że muszę wyjechać, zanim oni się zbudzą, istotnie ledwo zdążyłem przespać się trzy godziny, i to jeszcze snem przerywanym pianiem kogutów.
Obudziwszy się zastałem Mussa siedzącego pod moimi drzwiami na brzegu tarasu. Koń, którego przyprowadził, stał u podnóża schodków z jedną nogą podkuloną i przywiązaną pod brzuchem za pomocą sznura: w taki to sposób Arabowie zmuszają konie, by stały spokojnie. Nie pozostawało mi nic innego niż wskoczyć na wysokie, tureckie siodło, które ściska jeźdźca niczym kleszcze i prawie uniemożliwia spadnięcie z konia. Szerokie miedziane strzemiona w kształcie łopatek do węgla podciągnięte są tak wysoko, że nogi miałem niemal skulone wpół; ostro zakończone strzemiona służą zamiast ostróg. Książę uśmiechał się widząc, że nie potrafię przedzierzgnąć się od razu w arabskiego jeźdźca, i udzielił mi pewnych wskazówek. Był to młody mężczyzna o fizjonomii szczerej i otwartej; jego powitanie zjednało mnie wstępnym bojem; nazywał się Abu Miran, należał zaś do jednej z gałęzi rodziny Hobeisz najświetniejszej w Kesruanie. Choć nie należał do największych magnatów, miał władzę nad dziesięcioma wsiami tworzącymi obwód i oddawał ściągniętą z nich daninę baszy Tarabulusu.
Wszyscy byli gotowi, zjechaliśmy więc w stronę drogi ciągnącej się wzdłuż rzeki, drogi, którą wszędzie, z wyjątkiem Wschodu, nazwano by po prostu wąwozem. Po przebyciu mniej więcej mili pokazano mi grotę, skąd wyłonił się słynny smok, gotów pożreć córkę króla Bejrutu w chwili, gdy święty Jerzy przeszył go swoją włócznią. Miejsce to otoczone jest wielką czcią przez Greków, a nawet przez Turków, którzy wybudowali mały meczet tam, gdzie toczyła się walka.