- W empik go
Książka jutra czyli Tajemnica geniusza drukarni - ebook
Książka jutra czyli Tajemnica geniusza drukarni - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 200 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jesteś w lesie.
Zstąpiłeś w żywy, ciepły, szumiący cień. To czuby leśnych drzew kołyszą się w mocnym błękicie. Wysoko ponad niemi płyną białe obłoki.
Wiosna.
Drobne listki brzóz chichocą migotliwie w słońcu. Puszyste sosny śmieją się do rozpuku, rozpalając na każdej igle brylantową iskrę.
Bezustanny, wielogłośny świergot ptaków zda się przepełniać świat i przelewać aż het, po za brzegi.
Na wylocie leśnej drogi stanęła sarna.
Podniosła głowę, wyciągnęła szyję i patrzy czujnie w las, skamieniała, sprężona do skoku. Ruchliwa siatka słońca, przesianego przez liście, zda się ją łowić w misterne, złote sidła.
Nagle, skrzecząc, poderwała się z gałęzi sójka.
Na leśnej drodze zdaleka rozległ się głuchy turkot.
Sarna drgnęła i uskoczyła błyskawicznie wbok, znikając bez śladu w gęstwinie. Ledwie że zakołysały się za nią krzaki kalin, pokrytych białym kwiatem.
Teraz na zakręcie słychać już wyraźnie tętent kutych kopyt na miękkiej, soczystej trawie. Zaturkotała wesołem pozdrowieniem bryczka, i, z pod nawisłych gałęzi, wyłonił się zaprząg, wstrzymany pewną ręką na skraju samotnej polany.
Mężczyzna, siedzący po lewej stronie, jednym skokiem znalazł się na ziemi.
Widzisz, – tędy pójdzie trasa kolei, – za – wołał, rozglądając się żywo na wszystkie strony. – Wierzyć się nie chce, że już wszystkie formalności odwalone. Pomyśl, co za postęp w tej dziczy!
Masz zasługę, – odpowiedział, uśmiechając się zlekka, pozostały w bryczce mężczyzna.
Czekaj, – mówił pierwszy, rozkładając wyjęty z kieszeni plan i chodząc z nim od drzewa do drzewa, – radbym choć pierwszą linię sam zaznaczyć.
I już, wyciągniętemi z pod siedzenia bryczki, przyborami, znaczył dokoła pnia najbliższej sosny czerwoną, kolistą linię, co objęła pień drzewa, jak purpurowa obręcz.
Szedł dalej, prosto przed siebie i znaczył pień za pniem.
Mała dziewczynka, trzymająca z dumą, uwiązane u kozła, lejce, zwróciła się do zamyślonego obok niej mężczyzny:
Tatusiu!
A co, Broniu?
Co to tutaj będzie, tatusiu?
Tu pójdzie kolej, – odpowiedział powoli, patrząc na długie, gubiące się szeregi rudych, białych i fioletowych pni.
Dobrze, tatusiu, kolej. A te drzewa? – spytała znowu, po długim namyśle.
Te drzewa padną, – brzmiała krótka odpowiedź.
W najgłębszem zdumieniu odłożyła lejce i, po pniu najbliższej sosny, zaczęła patrzeć ku górze, coraz bardziej zadzierając do tej czynności głowę i odrzucając na plecy kapelusz.
Po złotej, jedwabistej kolumnie pnia wzrok jej wspinał się, jak wiewiórka, aż, doszedłszy do rozpięcia zielonej korony, nie zatrzymał się wcale, tylko rozpłynął i rozbujał, jak wiewiórka na rozkołysanych gałęziach.
Czub sosny kiwał się z dobrotliwą powagą, jakgdyby żartobliwie groził rozpostartemi konarami i uśmiechał się zarazem figlarnie każdą napuszoną kępką igliwia.
Nabrała w piersi tchu, ale z wrażenia nie zdołała westchnąć. Ześlizgnęła z powrotem wzrok po prościuteńkim pniu i popatrzyła na sąsiedni dąb.
Olbrzymi, pełen narości, żylasty pień wznosił się ku górze, jak sama potęga. Gałęzie sięgały odeń w przestwór ruchem tak pewnym i mocnym, jak ciosy miecza. Pod chwalebnemi wieńcami młodych liści zdawały się rzucać komuś w przestrzeń jakiś niezłomny, tajemniczy nakaz.