Książka o śmieciach - ebook
Książka o śmieciach - ebook
Od dzikich wysypisk w każdym polskim lesie i zaśmieconych przydrożnych rowów po apokaliptyczne obrazy azjatyckich plaż, które przypływ zalewa tonami odpadków. Plastikowe butelki, sznurki od snopowiązałki, gruz z budowy czy konfetti z niedopałków wokół przystanków. Śmieci są wszędzie. Tak bardzo wszędzie, że przestajemy je zauważać.
„Książka o śmieciach” Stanisława Łubieńskiego to kolekcja esejów o śmieciach ilustrowana zdjęciami samego autora. Esejów literackich, ale opartych na badaniach i rozmowach ze specjalistami. Laureat Nagrody Literackiej NIKE Czytelników 2017 zastanawia się w nich, czym są współczesne śmieci i jak zmieniły się na przestrzeni wieków. Jakie zagrożenie niosą ze sobą i co my możemy w tej sprawie zrobić? Co mówią o naszej cywilizacji? O współczesnym człowieku. O nieumiarkowaniu, chciwości, egoizmie. O tym, jaki krajobraz zastaliśmy, a jaki po sobie zostawimy.
„Śmieci są trochę tak jak ptaki. Mają swoje ulubione habitaty, te leśne często różnią się od nadrzecznych, plażowych czy łąkowych. Pomyślałem, że może warto się temu przyjrzeć. Przyjrzeć się sobie. Swoim śmieciom. Przedmiotom, które kupuję i które wyrzucam. Chciałem się dowiedzieć czegoś o materiałach, z których powstały, i tym, jaki może być ich dalszy los. Zacząłem czytać o recyklingu, o historii konsumpcjonizmu, zacząłem spędzać godziny nad opracowaniami branżowymi. Zaczepiałem fachowców. Opowiedzieli mi o krzemiennych siekierkach i o tym, w których butelkach ginie najwięcej żuków leśnych. Pozwolili patrzeć, jak działają sortery optyczne w sortowni śmieci, i zajrzeć mikroskopem w polimerowe wąwozy. Poczułem, że pierwszy raz widzę drugą, tę ciemną stronę księżyca, równoległy świat, który toczy się zupełnie poza moją, naszą świadomością. To musiało się skończyć książką” – Stanisław Łubieński
O Autorze:
STANISŁAW ŁUBIEŃSKI z wykształcenia ukrainista i kulturoznawca. Współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor reportażu historycznego „Pirat stepowy” (Czarne, 2012). Za zbiór esejów „Dwanaście srok za ogon” otrzymał Nagrodę Literacką NIKE Czytelników 2017, a także nominacje do Paszportu „Polityki” 2016 oraz Nagrody Literackiej Gdynia 2017. W 2020 roku książka ukazała się w przekładzie na język angielski. Autor prowadzi spacery przyrodnicze i bloga Dzika Ochota. Mieszka w Warszawie.
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-268-3363-2 |
Rozmiar pliku: | 6,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To był nasz pierwszy dzień wakacji, 2 lipca 2018 roku. Sezon rozpędzał się powoli, a plaża wydawała się jeszcze nieskalana i pusta. Wszystko wyglądało idealnie. Piasek, niepowtarzalny, najlepszy na świecie, bałtycki piasek i spokojne morze. Chwileczkę. Coś jednak przeszkadzało. Coś nie pasowało. Kamera, która nieśpiesznie przesuwa się po plaży, zatrzymuje się i cofa gwałtownie. Zoom. Na piasku leżała samotna skarpetka. Biała, zwinięta niestarannie, jakby znaleziona na podłodze w pokoju nastolatka. W dodatku z brudną piętą. Skarpetka burzyła przynajmniej dwie harmonie: tego miejsca i moją wewnętrzną. Czułem, że nie mogę tego tak zostawić.
Nigdy wcześniej nie wściekłem się na widok śmieci. Były jakby w martwym polu mojego spojrzenia, trochę rozmazane. Dostrzegałem je tylko kątem oka. Mijałem obojętnie w górach, lasach, na bagnach. Nie ja śmieciłem, nie widziałem powodu, żeby sprzątać po kimś. Teraz poczułem jednak, że miarka się przebrała, że to, co widzę, to po prostu bezczelność. W jednej chwili zrozumiałem, co czują ci ludzie, którzy ogarnięci świętym gniewem, złorzecząc, zrywają ogłoszenia na przystankach i latarniach. Ktoś popsuł to piękne, święte miejsce, moją ulubioną plażę swoją wstrętną brudną skarpetką.
A może to wcale nie wydarzyło się tak nagle? Może to wszystko dojrzewało we mnie przez lata? Może najzwyczajniej w świecie wykipiała ze mnie złość na te gówniane reklamówki, które zbieramy w domu, w nieskończonych kłębowiskach. Złość na jednorazowe dziadostwo ze sklepów „Wszystko za 0 złotych”, to tanie, bezużyteczne badziewie, które sprzedają na nadmorskich straganach. A może złość na sterty śmieci na poboczach czy dzikie wysypiska w lesie, do których jesteśmy tak przyzwyczajeni, że wydają się zupełnie na miejscu.
Ale wściekłem się dopiero na widok skarpetki.
Tego popołudnia nie zadzierałem głowy, wypatrując przylatujących tu czasem rybitw czubatych. Ruszyłem przed siebie ze wzrokiem wbitym w piasek. Nie miałem żadnej torby, pakowałem więc kolejne przedmioty do skarpetki. Pierwsza była spleciona żyłka. Nie wiedziałem wtedy jeszcze nic o kłębowiskach sieci, które dryfują po świecie i łapią w oczka, co popadnie. Potem kilka balonów, zagrzebanych tak, że wystawał tylko kawałek bladej wstążki. Nie myślałem o tym, że przypominają kałamarnice, dlatego zjada je wiele morskich ptaków. Nie sądziłem, że bez trudu przelatują nawet tysiąc kilometrów. Przez kolejne tygodnie znajdowałem dziesiątki balonów.
Była też niewinna plastikowa kulka, wystrzelona z dziecięcego pistolecika. Papierki po cukierkach, paczka po czipsach, jakieś folie, czyli po prostu spożywcze opakowania, pospolity plażowy śmieć. Był i plastikowy widelec, przedmiot, który ledwie zaznaczał dla mnie temat jednorazowości, miliardów przedmiotów, których używamy przez minutę czy kwadrans. Znalazłem kawałki parawanów, kołek rozporowy, kolejne żyłki i nitkę tworzywa z worka budowlanego, który rozpada się na tysiące nitek. Pierwszy raz tak dokładnie przyglądałem się każdemu centymetrowi plaży i zrozumiałem, że oprócz nieskończoności piasku są tu równie niepoliczalne ułamki, drobinki odpadków. Czułem, że to moje spontaniczne sprzątanie nie ma sensu, śmieci są wszędobylskie, ale już nie mogłem przestać.
Z piasku wykopałem plastikową rękawicę do macania chleba w sklepie. Użyta pewnie raz. Opakowanie po chusteczkach. „Higieniczne” – przeczytałem. „Skuteczne oczyszczenie” – to z kawałka etykiety po olejku. I jeszcze paczka chusteczek nawilżanych, Moist Towelettes, które przyjechały tu aż z Florydy. Ten plażowicz nie lubił mieć brudnych rąk. Uderzyło mnie, jak wiele tych przedmiotów mówiło: „Chcemy czystości, nie chcemy brudu, bakterii”. Jakbyśmy chcieli się oddzielić się aseptyczną barierą od otoczenia. Ale śmieci pozostały. My chcieliśmy być higieniczni i oczyszczeni, a śmieci przecież ktoś posprząta. Albo zabierze morze.
Do skarpetki weszło dwadzieścia osiem przedmiotów. Właściwie każdy opowiadał jakąś osobną historię.
Przez te kilkanaście minut oczy otworzyły mi się tak szeroko, że zrozumiałem, że wpadam w nową galaktykę tematów. Poczułem się trochę bezradny, zrozumiałem, że sprzątanie nie wystarczy. Trudno znieść własną bezradność, chciałem coś zrobić. Chciałem zrobić coś, coś na miarę moich możliwości. Poczułem, że muszę o tym napisać. Cykl felietonów Śmieć miesiąca w „Dwutygodniku” zainaugurował tekst o znaleziskach: skarpetce i reklamówce ze sklepu wolnocłowego w Bułgarii. Wtedy już na poważnie zacząłem zbierać śmieci, niektóre, te ciekawsze, zatrzymywałem. Sprzątałem na plaży, ale też w Sudetach, na Roztoczu, na Suwalszczyźnie. Później w różnych przypadkowych miejscach i przy różnych okazjach.
Na wycieczce ornitologicznej podziwialiśmy błotniaka stawowego i równocześnie szarpaliśmy się ze sznurkiem od snopowiązałki wprasowanym głęboko w powierzchnię polnej drogi. Ze spaceru na stawy, na których mieszkają gągoły, przyniosłem tablicę rejestracyjną. W Miedziance znaleźliśmy starą miednicę, jakieś butelki i hałdę gnijących kanapek. Kanapek nie zebraliśmy. To były pewnie ślady legendarnej troski myśliwych o zwierzynę. W czasie spaceru oprócz kanapek widzieliśmy na szczęście również krzyżodzioby i trzmielojada.
Z czasem odkryłem, że śmieci, trochę tak jak ptaki, mają swoje ulubione habitaty, te leśne często różnią się od nadrzecznych, plażowych czy łąkowych. Nie byłem naiwny, wiedziałem, że nie zjawiły się tam same.
Trafiały się śmieci egzotyczne i niespodziewane, zauważyłem, że morze losuje, zgodnie z sobie tylko znanym algorytmem, śmieci rosyjskie, szwedzkie, a czasem śmieci toksyczne – jak wielkie wiadro rozpuszczalnika naftopochodnego. Czytałem zatarte przez piasek napisy: „działa drażniąco na skórę, drogi oddechowe i oczy”, „może powodować długo utrzymujące się, niekorzystne zmiany w środowisku wodnym” i że należy używać go w odzieży ochronnej. Jak to możliwe, że kubeł tej trucizny znalazł się w morzu?
A skarpetki? Odkryłem, że zdarzają się na plaży regularnie. Ludzie po prostu je gubią. Trafiały się od czasu do czasu, znacznie więcej było przedmiotów, które znajdowałem codziennie. Znajome, bliskie przedmioty, których używałem zupełnie bezmyślnie, nie zastanawiając się nigdy, jaki będzie ich dalszy los. Na przykład jednorazowe plastikowe patyczki higieniczne. Wata gdzieś znikała, zostawała niebieska, przezroczysta rurka turlająca się na linii przyboju. Co się dzieje z takim patyczkiem po tym, jak już wyrzucę go do śmieci? Skąd mogłem wiedzieć. Miałem nadzieję, że ktoś tam robi z nim coś sensownego.
Pomyślałem, że może warto się temu przyjrzeć. Przyjrzeć się sobie. Swoim śmieciom. Przedmiotom, które kupuję i które wyrzucam. Zacząłem zbierać nie tylko znalezione śmieci, lecz także frapujące przedmioty, które spotkałem na swojej drodze. Torebki po hipsterskiej herbacie z nieznanego tworzywa, a także fajansową sowę znalezioną w stercie wypalonych kabli, opakowanie makaronu z przezroczystym okienkiem i nawiew od seata ibizy, biodegradowalną reklamówkę ze sklepu we Włoszech i zwój linek zebranych z plaży. Nie zabrałem za to żadnego z setek wieńców pogrzebowych, które znalazłem na miedzy na podwarszawskim polu.
Nabrałem zwyczaju grzebania w podwórkowym śmietniku, cierpliwie przekładałem brudne polistyrenowe tacki, a nawet obsmarkane chusteczki do zielonego pojemnika na zmieszane. Zacząłem mierzyć i liczyć własne śmieci, nie bardzo wiedząc, dokąd mnie to zaprowadzi. Oglądałem opakowania. Chciałem się dowiedzieć czegoś o materiałach, z których powstały, i tym, jaki może być ich dalszy los. Zacząłem czytać o recyklingu, o historii konsumpcjonizmu, zacząłem spędzać godziny nad opracowaniami branżowymi. Zaczepiałem fachowców. Opowiedzieli mi o krzemiennych siekierkach i o tym, w których butelkach ginie najwięcej żuków leśnych. Pozwolili patrzeć, jak działają sortery optyczne w sortowni śmieci, i zajrzeć mikroskopem w polimerowe wąwozy. Poczułem, że pierwszy raz widzę drugą, tę ciemną stronę księżyca, równoległy świat, który toczy się zupełnie poza moją, naszą świadomością. To musiało się skończyć książką.
Z każdym dniem rośnie cena naszej ignorancji, naszej beztroski, naszej bezmyślności. Tak jak dezodoranty zabijają naturalny zapach ciała, a kanalizacja porywa nasze odchody, tak odpadki znikają wywożone przez specjalne służby. Niewiele myślimy o naszych śmieciach, wypieramy je ze świadomości. To, co robimy, to nie jest zwykły nieporządek, bałagan, który możemy po prostu posprzątać. Zmiany nie dokonają zdeterminowane jednostki, zapaleni altruiści, którzy zbierają trzy butelki w czasie porannej przebieżki. Nie pomogą Dni Ziemi, choćby miały się wydarzać codziennie. Śmieci panoszą się po naszym świecie, docierają na dziewicze plaże i w najbardziej izolowane zakątki planety. Zmiany można dokonać tylko przez głęboką zmianę świadomości, zwyczajów, wreszcie odważne regulacje prawne. Wyciągać konsekwencje wobec tych, którzy codziennie bezkarnie zasypują nas lawiną śmieci. Dużo pracy przed naszą leniwą, ociężałą, przywiązaną do wygody cywilizacją. Dłużej zwlekać nie możemy. Do roboty.
------------------------------------------------------------------------
4 LIPCA 2018
OK. 16:00, 54°49´55,4˝N, 18°08´25,4˝E
Tam, gdzie są śmieci, zawsze znajdzie się reklamówka. Wystarczy się rozejrzeć. Ale ta reklamówka była szczególna, nie jakaś zwykła, pospolita, tylko bardzo porządna, żółta z egzotycznym napisem Duty Free Store Varna & Burgas. Śmieci miewają długie i ciekawe życie, wiele z nich podróżuje. Fantazjowałem, ile to przygód miała moja burgasówka na trasie Morze Czarne–Bałtyk. Co też przywieziono w niej na plażę? Jak się bawił jej właściciel na Bułgarskiej Riwierze?
Z żalem musiałem porzucić fantazję, że burgasówka opłynęła Europę. Takie grube torby polietylenowe po prostu toną. Czasami spektakularnie. Na początku maja 2019 roku Victor Vescovo zszedł w batyskafie na głębokość niemal 11 kilometrów i na dnie Rowu Mariańskiego wypatrzył coś, co przypominało reklamówkę^().
Był 3 lipca 2018 roku. Drugi dzień urlopu i trzeci dzień zbierania śmieci. Wyobraźnia stale podsuwała mi obrazy egzotycznej plaży usłanej różnokolorowymi klapkami z tekstu Krzysztofa Środy Nie mogłem zabrać wszystkich^(). W Polsce plastikowa histeria wchodziła właśnie w dojrzałą fazę, zewsząd dochodziły wiadomości o pożarach wysypisk. Ludzie wypowiadali wojnę plastikowi, widocznie wierząc, że samotnie czy w grupie przyjaciół mogą zmienić świat. Tekst Środy nie opowiadał o buncie, tylko o bezradności. Przemawiała z niego łagodna, roślinożerna melancholia i spokojna, niewzruszona głębia. Trochę się uspokoiłem, postanowiłem nie ulegać panice. Ale co ja mogłem poradzić na to, że na plaży codziennie pojawiały się nowe śmieci? Przecież nie mogłem ich tak zostawić.
Burgasówka stała się podstawowym elementem mojego zbierackiego wyposażenia. Wypełniłem ją wielokrotnie, w końcu rozpadła się podziurawiona plastikowymi słomkami. Rozpadła, ale nie znikła – to jest w nich zarazem najcenniejsze i najstraszniejsze – są niezniszczalne. Torba z polietylenu z pewnością nas przeżyje. Jest w pewnym sensie doskonała: równocześnie lekka i bardzo wytrzymała. Trzydzieści lat temu burgasówka to byłby skarb. Ktoś by ją mył, prasował, gładził z zadowoleniem. Nosił na imieniny. Dziś jest bezwartościowa. Reklamówka to przedmiot porzucany zwykle po jednokrotnym użyciu. Szacuje się, że korzystamy z niej tylko przez kilkanaście minut. Według danych, na które powołuje się Organizacja Narodów Zjednoczonych konsumpcja sięga jednego do pięciu bilionów polietylenowych reklamówek rocznie^(). Problem z polietylenowymi torebkami to problem skali produkcji, a co za tym idzie również skali zanieczyszczenia.
Plastikowe torby budzą tak powszechny niepokój, że zakazała ich nawet jedna z komórek Al-Kaidy, Asz-Szabasz. W wielu krajach reklamówki są zabronione albo obłożone opłatami (w Polsce to tak zwana opłata recyklingowa). Ja też próbuję ich unikać, ale wystarczy, że na moment stracę czujność, i mam kolejną do kolekcji. Ze sklepu zoologicznego, z cukierni, ze stoiska z warzywami. Głupio mi ją tak po prostu wyrzucić, więc pakuję ją w inną torebkę. W tej chwili w różnych szafkach w kuchni mamy pięćdziesiąt reklamówek.
Wynaleziono ją w latach pięćdziesiątych, ale karierę rozpoczęła w połowie kolejnej dekady. Wówczas to patent na rynek amerykański uzyskała szwedzka firma Celloplast. W latach osiemdziesiątych na plastikowe torby przerzuciły się wielkie amerykańskie supermarkety. Reklamówki wyparły używane wcześniej torby papierowe i wielorazowe. Czterdzieści lat później, w epoce rosnącej świadomości ekologicznej klientów, niektóre sieci zaczęły wycofywać się z plastikowych toreb. Na stoiskach z owocami i warzywami brytyjski Morrisons postanowił zamienić torebki plastikowe na papierowe^(). Tesco pozostało przy plastiku, ponieważ ma mniejszy ślad węglowy^(). Dyskusja, czy lepszy jest papier, czy plastik, generalnie nie ma sensu. Nie leczy się dżumy cholerą. Najlepsza reklamówka to ta, której nie ma.1. 19 NABOI
Słabnie szum drogi wojewódzkiej numer 177. Nieoblegana jednopasmówka, ale w ciszy sosnowego lasu u schyłku lata każdy samochód długo zaznacza swoją obecność. Rude pnie stoją posadzone jak od linijki. Równe czworoboki upraw, na plantacji drewna panuje porządek. Żadnych krzaków, żadnej polany, żadnego koślawego grabu. Ze zwierząt najłatwiej spotkać tu człowieka, homo sapiens, w pogoni za przedstawicielami królestwa fungi, z grupy macromycetes, grzybów wielkoowocnikowych. Ale nie dziś i nie jutro, bo deszcz nie padał tu od miesięcy. Pod nogami trzeszczą gałązki, trzeszczy zatopiony w mchu stary parasol i pordzewiała tablica rejestracyjna. Gdzieś tam, gdzie powoli zachodzi słońce, las się przerzedza. Między drzewami widzę niebo, powietrze, przestrzeń.
Dwudziestometrowa skarpa i duży, opasany trzcinami staw. A w zasadzie kilka stawów pokrojonych groblą. Woda burzy trochę ten porządek monokultury. Zwierzęcą ścieżką w dół zagłębiam się w ols. W błocie ślady ostrych kopytek, sarny przychodzą tu się napić. Z wody patrzy na mnie podejrzliwie gągoł. Złote oko jest nieruchome, kaczka zastygła, czeka na mój kolejny ruch. Na powierzchni ciemnym cieniem kładą się pnie olch. Stoję na zarośniętej drodze i schylam się po czerwieniejący w trawie przedmiot. Owalna rurka, wygląda na polietylen niskiej gęstości (LDPE) z blaszaną podstawą. Świeża, nieskorodowana. Nabój na kaczki, łuska o długości 7 centymetrów, śrucina trzymilimetrowa, masa ładunku 32 gramy. Producent: Fabryka Amunicji Myśliwskiej Pionki. Gągoł odlatuje.
*
Od połowy sierpnia trwa sezon polowań na ptaki. Specjaliści mówią, że to za wcześnie, jeszcze we wrześniu spotyka się samice wodzące młode. Strzelać można do czterech gatunków kaczek i chociaż gągoła nie ma na liście, to jego nerwowość jest uzasadniona. Polowanie to nie tylko śmierć i rany, polowanie to także stres, wymuszona migracja, przerwane żerowanie, a co za tym idzie obniżona odporność i zdolności reprodukcyjne^(). Na stawach i jeziorach w całej Polsce zaczyna się kanonada. Zabijać można poczciwą, znaną nam z parków krzyżówkę, płochliwe cyraneczki, czernice z fantazyjnym frędzlem z tyłu głowy i srebrzyste głowienki.
Powiedzmy to sobie od razu, żeby nie było niejasności: polowanie na kaczki nie ma żadnego praktycznego uzasadnienia, jest rodzajem sportu. Popisem zręczności. Strzelaniem do uciekających rzutek. Co złego zrobiły kaczki, że muszą ginąć? Właściciele stawów skarżą się czasem, że wyjadają karmę dla ryb. Owszem wyjadają. Według badań z lat osiemdziesiątych między 2 a 7,5 procent podawanej karmy. To raczej niewiele. Naukowcy twierdzą, że obecność wielu gatunków ptaków na stawach ma swoje zalety. I są to zalety, które przesłaniają wady. Kaczki, łyski, perkozy, a nawet czaple zapobiegają zarastaniu lustra wody, wyjadają larwy drapieżnych owadów żywiących się ikrą i narybkiem, sprzątają z powierzchni ryby chore oraz martwe^(). Dlaczego więc zabijamy kaczki? Tradycja nakazuje.
Tradycja tak jak ojczyzna – ucina dyskusje i dźwięczy bitewnym spiżem. Tak robili nasi dziadowie, a od dziadów wara, dziadowie nie mogli się mylić. Co z tego, że ich świat w niczym nie przypominał naszego.
Nie jest jakąś wielką tajemnicą, że większość myśliwych słabo zna się na ptakach. Odróżnienie lecących kaczek to zadanie trudne, szczególnie jeżeli nie ma się na szyi lornetki i dużego doświadczenia. Komu by się chciało cierpliwie studiować atlasy, a potem mozolnie, latami zdobywać wiedzę w terenie? Na polowaniu ma się i tak zaledwie kilka sekund na strzał, po chwili ptak będzie za daleko, by śrut mógł przebić jego skórę. Na łowieckich forach, a nawet w oficjalnych sprawozdaniach Polskiego Związku Łowieckiego pisze się o polowaniu na „dzikie kaczki”. Zwykle bez uściślania gatunku. „Dzika kaczka” to może być każda kaczka. „Dzika kaczka” to ignorowanie faktu, że niektóre z nich należą do rzadkich, ginących gatunków. „Dzika kaczka” to kpina z przepisów o ochronie gatunkowej.
Po co myśliwy miałby się uczyć, jak wygląda samica chronionej, skrajnie nielicznej podgorzałki, skoro na egzaminie nie musi tego wiedzieć^(). Sprawdzana jest wiedza encyklopedyczna. Zrobiłem test na stronie internetowej PZŁ, na sto pytań większość dotyczyła zasad posługiwania się bronią, myśliwskiego obyczaju, gwary, kynologii, struktury organizacji. Jedno dotyczyło kaczek, ale nie polegało na identyfikacji gatunku. To było pytanie o ptaki łowne. Tak jakby te inne nie były ważne, tak jakby śrut się ich nie imał. Nikt nie sprawdza umiejętności identyfikacji ptaków w terenie. Pewnie dlatego co roku oprócz gatunków łownych zabija się te chronione, zdarza się, że rzadkie i ginące. Upolowane kaczki zresztą nie wszyscy chcą jeść, nie wszystkich cieszy perspektywa pasztetu z ołowiem. Wiele trupów i postrzelonych, niezdolnych do lotu ptaków zostaje na wodzie lub w trzcinach, chociaż obowiązkiem myśliwych jest je znaleźć, w razie potrzeby dobić i zabrać ze sobą.
W 2019 roku Polski Komitet Krajowy Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody (IUCN), zrzeszającej rządowe i pozarządowe organizacje ekologiczne w stu sześćdziesięciu krajach, zaapelował do polskich władz o usunięcie trzech gatunków kaczek i łyski z listy ptaków łownych. Na podstawie szczegółowej analizy ocenia się, że ich populacjom w Polsce grozi załamanie. Niektóre już się załamały, zresztą nie tylko w naszym kraju. Głowienka jest ptakiem zagrożonym wyginięciem w skali globalnej. W Polsce taki status mają zaledwie cztery gatunki – skrajnie rzadki orlik grubodzioby, znikająca w dramatycznym tempie turkawka i wodniczka, dla której nad Biebrzę przyjeżdżają ornitolodzy z całego świata. Tylko głowienka nie jest w tym towarzystwie chroniona. Liczebność łownej czernicy zmniejszyła się o 75 procent w ciągu ostatnich trzech dekad. Polowanie na cyraneczkę może zagrażać populacji bardzo do niej podobnej, rzadkiej i chronionej cyranki. Polska populacja łyski, ptaka z rodziny chruścieli, spadła o 90 procent od lat osiemdziesiątych.
Gdyby Ministerstwo Środowiska, Główny Konserwator Przyrody i Polski Związek Łowiecki, adresaci apelu, przychylili się do wniosku ekspertów, na liście łownych kaczek zostałaby tylko krzyżówka. IUCN podkreśla konieczność przesunięcia harmonogramu sezonu łowieckiego tak, by polowania nie zaczynały się w momencie, kiedy dorosłe ptaki wodzą jeszcze nielotne młode. W czasach zmian klimatycznych przedłużenie okresu lęgowego to zjawisko powszechne i postępujące. Rekomendowane jest zaprzestanie polowań po zmroku, kiedy gatunki chronione i łowne są nieodróżnialne nawet dla doświadczonego ornitologa. Unia apeluje również o dokładne rejestrowanie zabijanych ptaków, a więc skończenie z nieprecyzyjnym pojęciem „dzikich kaczek” i „dzikich gęsi”, a także o rezygnację z ołowianej amunicji myśliwskiej ze względu na jej toksyczne właściwości^().
Może Unia powinna zaapelować też o sprzątanie po sobie śmieci? Myśliwi chętnie mówią, że polowanie to najwyższa forma kontaktu z naturą. Jak to możliwe, że nie razi ich widok czerwonych i zielonych kawałków plastiku, śmietnika, który zostawili na stawach przy drodze wojewódzkiej numer 177?
*
Stawy Zatorskie niedaleko Oświęcimia słyną z hodowli ryb, ale to także jedna z najcenniejszych ostoi ptaków w południowej Polsce. Z tej przyczyny są wraz z najbliższą okolicą objęte ochroną. To obszar Natura 2000 Dolina Dolnej Skawy. W rozległych trzcinowiskach lęgną się rzadkie gatunki kaczek, na zarośniętych wyspach znajdują się największe w kraju kolonie lęgowe ślepowronów, niewielkich czapli, które prowadzą nocny tryb życia. Ale na Stawach Zatorskich, w prawdziwym ptasim raju, znajduje się również obwód łowiecki numer 99. W ostatnich latach ginie tu około dwóch tysięcy „dzikich kaczek” i łysek rocznie^(). Jeżeli spojrzymy szerzej, to okolica należąca do Natury 2000 jest podzielona między obwody łowieckie numer 79, 100, 117, 123, 124 i w niewielkim stopniu również 78, 80 i 116. Rocznie ginie tam kolejne tysiąc osiemset łysek i „dzikich kaczek”. Najwięcej strzela się więc na Stawach Zatorskich, kaczki, które uciekną spłoszone hukiem wystrzałów, mają szansę wlecieć pod lufy myśliwych polujących w okolicy.
W latach 2008–2014 na Stawach Zatorskich przeprowadzono badania nad przyczynami śmiertelności ptaków. W trzcinach, na wodzie i na groblach znaleziono dwieście sześćdziesiąt zastrzelonych ptaków^(). Niemal 40 procent należało do gatunków ściśle chronionych. Wiele z nich nie przypominało specjalnie łownych kaczek, łysek ani gęsi. Najliczniej zabijanym ptakiem była mewa śmieszka. Zginął bielik, ślepowron, zginęły łabędzie. Ginęły ptaki względnie pospolite i bardzo rzadkie. Łącznie aż osiemnaście chronionych gatunków. Ptaki zabijano przez cały rok, choć w sezonie łowieckim ofiar było najwięcej. Strzelał niedouczony myśliwy czy kłusownik? Dlaczego strzelano? Palec, który naciskał na spust, dygotał z podniecenia czy był spokojny i pewny? Strzelał dla adrenalinowego haju czy w poczuciu gospodarskiego obowiązku, w przekonaniu, że szkodniki i chwasty, wszystko, co nie poddaje się władzy człowieka, musi zginąć?
W Polsce i wielu europejskich krajach rozwija się ruch antyłowiecki. Podczas jesiennych polowań w sezonie 2018 na Stawach Zatorskich myśliwym po raz pierwszy patrzyli na ręce ornitolodzy prowadzący społeczny monitoring. Na zdjęciach udokumentowano moment zestrzelenia chronionej cyranki. Ornitologów nie dopuszczono na teren polowania, do czasu przyjazdu radiowozu myśliwi prawdopodobnie wyrzucili gdzieś zabitego ptaka. Kartę pamięci z dokumentacją zdarzenia zabezpieczyła policja. Do końca sezonu ornitolodzy wypatrzyli na tym terenie osiemnaście niepodjętych po polowaniu ptaków.
Bardzo trudno jest złapać kogoś za rękę, łowy odbywają się najczęściej na stawach rybnych zamkniętych dla postronnych. Świadkowie mówią, że w niektórych miejscach strzela się po prostu do wszystkiego, co leci. Jakąś cząstkę wiedzy o problemie dostarczają portale społecznościowe. W 2018 roku media obiegło zdjęcie dwóch uśmiechniętych kobiet pozujących z zastrzelonymi kaczkami. Polowanie odbyło się na zachodzie kraju. Jedna z nich trzymała martwą cyrankę, gatunek chroniony. Sprawę umorzono – podobno nie dało się ustalić, kto faktycznie zabił ptaka. Śrutu nie da się przypisać do konkretnej broni, a więc uczestnicy polowań zbiorowych mogą czuć się bezkarni.
W sierpniu 2019 roku myśliwy z województwa zachodniopomorskiego pozował z zastrzeloną krakwą. Dopiero kiedy koledzy zwrócili mu uwagę, usunął zdjęcie z portalu społecznościowego. To jasne, że nie potrafił rozpoznać chronionego gatunku, nawet kiedy trzymał go w ręce. Od czasu ujawnienia kompromitujących zdjęć i nagrań (na przykład znęcania się nad konającym jeleniem) władze PZŁ zaapelowały do członków o niepublikowanie w internecie materiałów z polowań. Myśliwi częściej chwalą się swoimi osiągnięciami w zamkniętych grupach i w zaufanym towarzystwie.
*
Późnym latem i jesienią na groblach między stawami aż grzechocze od łusek. Wielu myśliwych nie sprząta po sobie, uważają się bowiem za stróżów zupełnie innego porządku. Za stróżów tradycji, a ludzie z taką misją nie muszą się schylać po śmieci. Parę kroków od czerwonej leży zielona. Włoska amunicja Cheddite, 34 gramy, pojedyncza śrucina ma 3,5 milimetra. Blaszka już trochę podrdzewiała, pewnie leży tu od zeszłego roku. Kto strzelał? Notable z powiatowego W. na dawnej granicy zaborów? Może pan D., właściciel hurtowni? Może któryś z dewizowych gości pani S., organizatorki polowań? A może właściciel firmy T., który kupił synowi H. na urodziny wiatrówkę? Niech się młody uczy męskości. Ten myśliwy zakradł się tu o świcie czy strzelał wieczorem, kiedy ledwie widział podrywające się ptaki?
Pewne jest jedno. Palec nacisnął spust, iglica uderzyła w spłonkę, zapalił się proch, a gazy prochowe wyrzuciły z lufy przeszło sto trzydzieści śrucin. Tyle mieści się w takiej właśnie łusce Cheddite. Po 35 metrach strumień śrutu pokrywa powierzchnię o średnicy blisko 2,5 metra. 35 metrów wynosi maksymalna dopuszczalna odległość strzelającego od celu. Kto jest taki aptekarski w terenie, kiedy adrenalina gra w żyłach? Po 50 metrach rozrzut sięga 4 metrów. Jeżeli myśliwy strzela w podrywające się z wody kaczki, może trafić przynajmniej kilka ptaków. Jeden, może dwa spadną do wody, reszta odleci, unosząc w ciele kawałki ołowiu. Dziesiątki kulek zatoną w wodzie albo spadną na brzeg czy groblę. Aby zabić jednego ptaka, myśliwy potrzebuje średnio sześć do dziesięciu naboi^().
Najczęściej śrut zalega w piersiach i skrzydłach. Jedna mała drobinka to wyrok. Ptak umrze, bo nie będzie w stanie uciec drapieżnikowi albo zwyczajnie powoli zatruje się ołowiem. Ale nie trzeba dostać kulki, by się zatruć. Ptaki wodne połykają śrut zalegający na brzegach i dnie zbiorników – mylą go z drobnymi kamykami, tak zwanymi gastrolitami, które w żołądku jak żarna ścierają pokarm. Na południu kontynentu najwięcej śrutu zjadały rożeńce – ponad połowa badanych ptaków. Należą one do grupy tak zwanych kaczek właściwych, co znaczy, że przy żerowaniu zanurzają tylko połowę ciała. Problem połykania ołowiu dotyka jednak w większym stopniu kaczek nurkujących (grążyc), które poszukują pokarmu na większej głębokości. Badania na północy Europy wykazały, że średnio najwięcej ołowiu w trzewiach nosiły gągoły i czernice – kilkanaście procent badanych. Rekordowe wartości odnotowano u czernic – śrut znaleziono u 80 procent ptaków na jednym ze stanowisk w Hiszpanii i u 58 procent w Finlandii^().
Są gatunki, które trują się ołowiem niejako przy okazji. Ptaki drapieżne, padlinożerne zjadają śrut w mięsie ofiar czy w padlinie. Pierwszy artykuł na ten temat powstał już pod koniec XIX wieku, według najnowszych ustaleń śrut trafia do żołądków stu trzydziestu gatunków ptaków^(). Amunicja ołowiana w padlinie była główną przyczyną śmiertelności krytycznie zagrożonego kondora kalifornijskiego. Dziś liczebność gatunku, obejmująca ptaki dzikie i żyjące w niewoli, wynosi około pięciuset osobników. W 2008 roku na obszarze występowania kondora kalifornijskiego zabroniono polowania śrutem ołowianym^().
*
Myśliwi często mówią, że polowanie na kaczki to dla nich sposób na zdobycie zdrowego mięsa „bez chemii”. Zaznaczają z dumą, że karmią nim swoje rodziny. Ciekawe informacje przyniosły badania stężenia ołowiu i kadmu w ciałach krzyżówek i łysek zastrzelonych na Stawach Zatorskich. U jednej trzeciej badanych osobników poziomy zawartości pierwiastków we krwi przekraczały unijne normy dopuszczalności do spożycia przez ludzi^(). Ptaki były zatrute długotrwałym kontaktem ze śrutem. Trudno powiedzieć, ile z nich żyło na stawach, mogły najeść się ołowiu gdzie indziej i przywędrować tu w sezonie jesiennej migracji. Badanie uświadamia raczej, jak powszechnym zjawiskiem jest zatrucie ptaków wodnych metalami ciężkimi. Szacuje się, że na Stawach Zatorskich ilość śrutu wynosi mniej więcej trzy śruciny na metr kwadratowy. To nic w porównaniu z ekstremalnymi koncentracjami spotykanymi na przykład w Hiszpanii. Na jednym ze stanowisk w delcie Ebro doliczono się niemal dwustu siedemdziesięciu śrucin na metrze kwadratowym. Śmiertelność w wyniku zatrucia ołowiem wśród zimujących tam krzyżówek sięga 37 procent^().
*
Problemem jest nie tylko ołów, lecz także sama idea polowania na ptaki. W 2019 roku w Polsce zabito ich legalnie sto osiemdziesiąt trzy tysiące^(). Dane nie obejmują jednak setek tysięcy ptaków ranionych, tych, które wpadły w trzciny i nie zostały podjęte przez myśliwych. Nie sposób policzyć tych, które umierają ze stresu, wypłoszone z kryjówek padają ofiarą drapieżników czy wreszcie osieroconych młodych, które nie radzą sobie bez rodziców. Polski Związek Łowiecki zapewnia, że polowania obejmują zaledwie promil populacji^(). W oświadczeniu twierdzi, że myśliwi troszczą się o gatunki łowne, a ich populacje co roku się odnawiają.
Trudno powiedzieć, na jakich przesłankach związek opiera swoje zapewnienia. Myśliwi nie prowadzą żadnych inwentaryzacji, żadnej oceny lokalnej populacji gęsi i kaczek, które w planach łowieckich zawsze figurują bez podziału na gatunki. Nie liczy się też łysek i słonek. Polski Związek Łowiecki nie może twierdzić, że populacja łownej gęsi białoczelnej się odnawia, bo najbliższe tereny lęgowe tych ptaków znajdują się w słabo zaludnionych ostępach podbiegunowej tundry Nienieckiego Okręgu Autonomicznego. Plany łowieckie wyznaczane są na oko. Zrównoważona idylla przedstawiona w oświadczeniu nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.
Przez lata nie doceniano wpływu polowań na środowisko. Bardziej alarmujące wydawały się inne problemy ekologiczne: przekształcenia środowiska, niszczenie siedlisk, chemizacja rolnictwa. Parę lat temu ukazał się wstrząsający raport organizacji Bird Life International, z którego wynikało, że kłusownicy co roku zabijają w Europie, na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej nawet trzydzieści osiem milionów ptaków^(). Okazuje się, że to tylko wierzchołek góry lodowej. W 2018 roku Committee Against Bird Slaughter (CABS) przyjrzała się danym dotyczącym legalnych polowań. Okazało się, że tylko w krajach Unii Europejskiej (a także Norwegii i Szwajcarii) co roku, w majestacie prawa, z ustalonymi limitami zabija się blisko pięćdziesiąt trzy miliony ptaków^().
Legalne polowania są w dużej mierze niezauważane przez opinię publiczną i nikt nie ośmiela się kwestionować ich zasadności. W krajach Unii można polować łącznie na osiemdziesiąt dwa gatunki ptaków. Regulacje krajowe różnią się w tym względzie: w Polsce strzela się do trzynastu gatunków, we Francji do sześćdziesięciu siedmiu. Jaskrawy przykład niszczycielskiego wpływu polowań na populacje ptaków? Co roku zabija się półtora miliona turkawek, gatunku według Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody zagrożonego wyginięciem. Przez ostatnie trzydzieści lat światowa populacja turkawki skurczyła się o 80 procent.
Bulwersującym problemem jest notoryczne naruszanie punktu 1 artykułu 7 dyrektywy ptasiej przez niektóre państwa członkowskie. Przepis zastrzega, że polowanie nie może niweczyć wysiłków podejmowanych dla ochrony gatunku na obszarze jego występowania^(). Gwałcenie przepisów na poziomie międzynarodowym wygląda tak, że kiedy w Polsce chroni się za unijne pieniądze kulika wielkiego, we Francji można na niego polować. Na przykład w sezonie zimowym 2013–2014 na francuskim wybrzeżu zastrzelono siedem tysięcy tych ptaków. To dane oficjalne, oczywiście mogło być ich więcej.
W Polsce kurcząca się populacja kulików szacowana jest na dwieście pięćdziesiąt par. Nasze ptaki również giną we Francji. Pod koniec sierpnia 2019 roku logger GPS młodego kulika z obrączką J64 przestał wysyłać sygnał w okolicy Saint-Valery-sur-Somme. To teren, na którym istnieje rozbudowana infrastruktura myśliwska – czatownie i poldery wykopane, by zwabić żerujące nad morzem ptaki. Nie ulega wątpliwości, że kulik został zastrzelony. Podzielił los ptaków, których loggery ucichły w poprzednich latach. A tylko niewielka część polskiej populacji jest monitorowana tą kosztowną metodą. Nie wiemy, ile kulików zaopatrzonych jedynie w plastikowe obrączki ginie co roku we Francji.
Wątpię, by francuski myśliwy miał pojęcie, ile zachodu kosztuje odchowanie jednego polskiego kulika. Co roku, wczesną wiosną, ornitolodzy wynajdują gniazda i ogradzają je płotami elektrycznymi. Równocześnie dogadują się z rolnikami, by ci nie kosili łąki za wcześnie. Kiedy pojawią się jajka, ornitolodzy wybierają je i wkładają do inkubatora. Na miejsce prawdziwych do gniazd trafiają drewniane, pomalowane na oliwkową zieleń, nakrapiane atrapy. Jeżeli sztuczne jaja uszkodzą drapieżniki i dorosłe ptaki opuszczą gniazdo, pisklęta zostaną wychowane w wolierze przez człowieka i wypuszczone już po osiągnięciu lotności. Zabity we Francji kulik J64 pochodził właśnie z woliery. Odzyskał wolność w połowie lipca 2019, niedaleko rodzinnego gniazda w dolinie Górnej Biebrzy. Jeżeli atrapy nie zostaną naruszone, tuż przed kluciem podmienia się je na prawdziwe jaja, tak by pisklęta przyszły na świat już na wolności. A potem jeszcze długie sześć tygodni trzymania kciuków, by młodego, jeszcze nielatającego kulika nie zjadł lis. Jeżeli przeżyje, pierwszą zimę spędzi na wybrzeżach zachodniej Europy. Pozostaje się modlić, żeby nie wybrał francuskiego wybrzeża.
*
Patrzę pod nogi, więc nie patrzę przed siebie. Co chwila wpadam w wielkie, rozpięte w poprzek ścieżki pajęcze sieci. Od paru dni nikt tu chyba nie przechodził. Przy brzegu walają się rozwleczone pióra czapli siwej. Kawałki skrzydła. Pewnie do truchła dobrał się lis, ale kto odebrał jej życie? Na grobli między stawami leży kilkanaście łusek. Rzucają się w oczy, bo właściwie nie ma tu innych śmieci. FAM Pionki 28, 30, 32, 34 gramy. Śrut w trzcinach, pniach drzew czy pod wodą będzie się rozkładać nawet trzysta lat. Co roku w krajach Unii myśliwi pozostawiają na polach, w lasach i wodzie nawet 50 tysięcy ton ołowiu. W Stanach Zjednoczonych i w Europie amunicję myśliwską uznaje się za najważniejsze, niekontrolowane źródło przenikania tego toksycznego pierwiastka do środowiska^(,\ ).
Ze stawu niesie się w ciszy wariacki chichot perkozka. Kto wie, może i on nosi pod skórą kawałki śrutu? Cierpliwe, nieubłagane i zabójcze. Zatrucie ołowiem jest stare jak świat i znali je już starożytni. W II wieku przed naszą erą Nikander^(), grecki poeta i lekarz, opisywał efekty działania bieli ołowianej: wysuszone gardło, skołowaciały język, dreszcze, kolki (objawy nieznanej jeszcze wtedy ołowicy, zwanej saturnizmem). Architekt Cezara, twórca maszyn bojowych, Witruwiusz ostrzegał, że ołowiane rury na akweduktach podobno szkodzą zdrowiu.
W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku pojawiała się nawet dość brawurowa teoria, że Cesarstwo Rzymskie upadło przez powszechne podtrucie ołowiem^(). W ołowianych naczyniach gotowano defrutum, syrop winogronowy, którym słodzono kwaśne wino, ołów był składnikiem kosmetyków i leków. Na jego działanie, zdaniem profesora Jerome’a Nriagu, były szczególnie wystawione rzymskie elity. Przez wiele wieków substancja upośledzała ich zdolności rozrodcze, inteligencję, zapewne odpowiadała też za rozmaite dziwactwa. Czytaliśmy o legendarnych zboczeńcach i patologicznych okrutnikach. Czy Kaligula i Heliogabal byli ofiarami ołowicy? Rzym idiociał, aż podbili go jacyś barbarzyńcy? Teoria profesora Nriagu powtarzana jest dziś raczej w formie ciekawostki. Ale ołowica w starożytnym Rzymie szalała z całą pewnością i faktycznie, zatrucie ołowiem jest dziedziczne. Podniesiony poziom pierwiastka we krwi wykryto między innymi u inuickich noworodków, których rodzice żywili się upolowanym ptactwem^().
*
Na stronie Światowej Organizacji Zdrowia czytamy, że ołów atakuje ośrodki układu nerwowego, ale również wątrobę i nerki. Kumuluje się w kościach i zębach, podczas ciąży uwalnia się do krwioobiegu i wpływa na rozwój zarodka. Jest szczególnie niebezpieczny dla dzieci, ponieważ młody organizm wchłania cztery do pięciu razy więcej substancji niż dorosły. Zatrucie ołowiem dzieci powoduje upośledzenie rozwoju mózgu i zaburzenia w zachowaniach społecznych. Zachodzące zmiany są często nieodwracalne. W wielu krajach głównym źródłem zatruć jest wdychanie oparów z wytopu i niewłaściwego recyklingu ołowiu. Pierwiastek trafia do organizmu również przez układ pokarmowy – razem z zanieczyszczoną glebą i pyłem, przez naczynia na żywność i wodę dostarczaną ołowianymi rurami. WHO uważa ołów za jedną z dziesięciu najbardziej niebezpiecznych substancji chemicznych. Nie istnieje poziom ołowiu we krwi uznawany za bezpieczny. W 2016 roku pierwiastek doprowadził do śmierci pół miliona ludzi^().
*
Słońce chowa się za drzewami. W ciszy, nieśpiesznie przelatuje czapla biała, jak duch na tle ciemniejącego lasu. Kaczki chowają dziób pod skrzydłem i zapadają w czujny sen. Stulecia mijają, a ołów wciąż ma się nieźle. Pb, numer 82 na tablicy Mendelejewa. A przecież w ciągu kilkunastu lat, od kiedy skończyłem szkołę średnią, zjawiły się jakieś nowe, egzotyczne pierwiastki, choćby kopernik, moscovium, tennessin. Zniknęła z naszego kraju benzyna ołowiowa, farby z bielą ołowianą, ale amunicja śrutowa, podobnie jak myśliwska tradycja, trwa. Mimo że istnieją równorzędne, nietoksyczne, tanie zamienniki, jak choćby śrut stalowy^(). Na tych małych, nieuczęszczanych stawach znalazłem dziewiętnaście łusek ze śrutem o różnej wadze i średnicy. Dziewiętnaście – zdawałoby się niewiele, ale mieściły w sobie jakieś trzy i pół tysiąca ołowianych kulek. Czym jest polowanie ołowianym śrutem, jeśli nie usankcjonowanym zaśmiecaniem środowiska neurotoksyną? Dziwne. Prawda, a brzmi jak prowokacja.
------------------------------------------------------------------------
31 SIERPNIA 2018
ok. 14:00, 54°49´57,2˝N, 18°08´49,8˝E
Mam słabość do śmieci z cyrylicą, nic dziwnego, że ucieszyłem się, kiedy na piasku zobaczyłem czarną tubkę z napisem Penilux – Интимная гель смазка i symbolem przedstawiającym członek. Żel, który „zapewnia komfort w czasie zbliżeń intymnych”. Typowe opakowanie wielowarstwowe, niemożliwe do recyklingu. To nie był śmieć, który wylosowało dla mnie morze. Prądy nie przyniosły Peniluxu z Mierzei Kurońskiej czy Zatoki Botnickiej. Tubka leżała pod wydmą, ktoś tu, na ustroniu, spory kawałek od najbliższej miejscowości, aktywnie spędzał wakacje. Przeczytałem w internecie, że Penilux w miesiąc powiększa członek o 5 centymetrów i wzmacnia doznania seksualne. Dzięki dobroczynnemu wyciągowi z kasztanowca, pigwowca japońskiego, ekstraktowi z żeńszenia i jakiegoś amazońskiego krzaczka Ptychopetalum.
Pomyślałem, że musi być skuteczny, skoro kosztuje więcej niż limitowana edycja kremu Rasputin. Ostatecznie przekonał mnie Aleksiej, lat 34: „Kiedy dowiedziałem się, że można powiększyć członek, od razu zamówiłem żel! Stosowałem miesiąc, czasem, przyznaję, zapominałem o dawce, rezultat – plus 2,5 centymetra i żelazna erekcja”. Postanowiłem sprawdzić, gdzie produkuje się ten rewolucyjny specyfik, ale na tubce znalazłem aż trzy adresy. Producent Peniluxu to firma z podmoskiewskiej Aprielewki, która jak pokazuje Google Street View, swoją siedzibę chowa za wysoką bramą. Skład opracowano w niewesołym, żółto-czerwonym, szesnastopiętrowym bloku na osiedlu miejskim typu Oktiabrskij. Trudno sobie wyobrazić laboratorium w mieszkaniu numer 6. Ale kto wie, może właśnie tak hartowała się stal? Jakby co, to uwagi na temat Peniluxu można zgłaszać w mieszkaniu w kamienicy w centrum Moskwy.
Tuż obok intymnego żelu leżał jego nieśmiały rewers, blady jak eunuch krem Бархатные Ручки, Aksamitne Rączki, z olejem z oliwek i pestek brzoskwini. Ci amatorzy uciech w plenerze naprawdę o siebie dbali. Rosyjskich śmieci znajdowałem w czasie wakacji sporo. Na opakowaniach czytałem adresy, a od odległości kręciło się w głowie. Nic więc dziwnego, że dzisiejsze śmieci nie znają granic. Przedmiotów jest nieskończona ilość i przemieszczają się błyskawicznie. Z morskimi prądami, z wiatrem, na pokładach samolotów, w ciężarówkach, w tirach i na statkach.
W letnie upały śmieci mnożą się jak bakterie. Szczególnie nad morzem. W strasznych nadmorskich miejscowościach, w prowizorycznych namiotach mieszczą się stoiska ze stertami jednorazowego dziadostwa. Magnesy, długopisy z imionami, pluszowe foki, balony z lampkami LED, dmuchane flamingi, banany, delfiny. Na plaży nie ma toalet, funkcje ubikacji pełnią wydmy. Tu zawsze można znaleźć wiskozowe chusteczki, papier toaletowy i worki na śmieci rozgrzebywane przez lisy. W porze obiadowej plaża pustoszeje, dopiero wieczorem schodzą się ludzie. Żeby rozmawiać o życiu, o polityce, o pracy. Żeby pić alkohol, żeby się głośno śmiać, żeby śpiewać Hej, sokoły. Żeby korzystać z Peniluxu.PRZYPISY
S. Gibbens, Plastic proliferates at the bottom of world’s deepest ocean trench, https://www.nationalgeographic.com/news/2018/05/plastic-bag-mariana-trench-pollution-science-spd/, dostęp: 18.02.2020.
K. Środa, Nie mogłem zabrać wszystkich, https://www.dwutygodnik.com/artykul/7998-nie-moglem-zabrac-wszystkich.html, dostęp: 22.02.2020.
Single-Use Plastic. A Roadmap for Sustainability, https://wedocs.unep.org/bitstream/handle/20.500.11822/25496/singleUsePlastic_sustainability.pdf, dostęp: 28.02.2020.
A. Vaughan, Morrisons’ paper bag switch is bad for global warming, say critics, https://www.theguardian.com/business/2018/jun/25/morrisons-paper-bag-switch-is-bad-for-global-warming-say-environment-agency, dostęp: 28.02.2020.
Tesco says it WON’T be joining other supermarkets phasing out plastic bags for loose fruit and veg because paper ones have a LARGER carbon footprint, https://www.technologybreakingnews.com/2019/09/tesco-says-it-won-t-be-joining-other-supermarkets-phasing-out-plastic-bags-for-loose-fruit-and-veg-because-paper-ones-have-a-lar/, dostęp: 22.02.2020.
C. Mitrus, A. Zbyryt, Wpływ polowań na ptaki i sposoby ograniczania ich negatywnego oddziaływania, „Ornis Polonica” 2015, nr 56, s. 309–327.
Przyrodniczo-ekonomiczna waloryzacja stawów rybnych w Polsce, K. A. Dobrowolski (red.), Warszawa 1995, s. 56.
Rozporządzenie Ministra Środowiska z dnia 28 grudnia 2009 r. w sprawie uprawnień do wykonywania polowania, http://prawo.sejm.gov.pl/isap.nsf/download.xsp/WDU20100030019/O/D20100019.pdf, dostęp: 20.02.2020.
P. Wylegała, Ł. Ławicki, Głowienka, czernica, cyraneczka, łyska – stan populacji w Polsce i wpływ gospodarki łowieckiej. Opinia na potrzeby Polskiego Komitetu Krajowego IUCN, Poznań 2019.
Obwody łowieckie. Analiza gatunku, https://niechzyja.pl/baza_wiedzy/dane-statystyczne-i-analizy/obwody-lowieckie-analiza-gatunku/, dostęp: 19.02.2020.
D. Wiehle, Śmiertelność ptaków w wyniku polowań na Stawach Zatorskich w obszarze Natura 2000 „Dolina Dolnej Skawy”, „Chrońmy Przyrodę Ojczystą”, 2016, nr 72 (2), s. 110.
Ł. Bińkowski, Skażenie ptaków wodnych ołowiem w Polsce. „Brać Łowiecka” 2011, nr 8.
R. Mateo, Lead Poisoning in Wild Birds in Europe and the Regulations Adopted by Different Countries, https://www.researchgate.net/publication/238734173, dostęp: 19.02.2020.
M. A. Tranel, R. O. Kimmel, Impacts of lead ammunition on wildlife, the environment, and human health – a literature review and implications for Minnesota, https://science.peregrinefund.org/legacy-sites/conference-lead/PDF/0307%20Tranel.pdf, dostęp: 19.02.2020.
Nonlead Ammunition in California, https://wildlife.ca.gov/hunting/nonlead-ammunition, dostęp: 19.02.2020.
Bińkowski et al., Histopathology of liver and kidneys of wild living Mallards Anas platyrhynchos and Coots Fulica atra with considerable concentrations of lead and cadmium, „Science of the Total Environment” 2013, vol. 450–451, s. 326–333, https://www.sciencedirect.com/science/article/pii/S0048969713001654?via%3Dihub, dostęp: 19.02.2020.
R. Mateo, op. cit.
Zestawienia danych sprawozdawczości łowieckiej 2019 rok, http://www.czempin.pzlow.pl/palio/html.wmedia?, dostęp: 19.02.2020.
Wezwanie, https://www.pzlow.pl/attachments/article/463/wezwanie.pdf, dostęp: 19.02.2020.
Bird Life, The Killing, https://www.birdlife.org/sites/default/files/attachments/01-28_low.pdf, dostęp: 19.02.2020.
CABS, Firing numbers in bird hunting in Europe, https://laczanasptaki.pl/wp-content/uploads/2018/11/CABS-Hunting-in-Europe-2017.pdf, dostęp: 19.02.2020.
Dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady 2009/147/WE z dnia 30 listopada 2009 r. w sprawie ochrony dzikiego ptactwa, https://eur-lex.europa.eu/legal-content/PL/TXT/PDF/?uri=CELEX:32009L0147&from=EN, dostęp: 19.02.2020.
R. Mateo et al., Health and Environmental Risks from Lead-based Ammunition: Science Versus Socio-Politics, ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC5161761/, dostęp: 19.02.2020.
Wildlife and Human Health Risks from Lead-Based Ammunition in Europe. A Consensus Statement by Scientists, http://www.zoo.cam.ac.uk/leadammuntionstatement/, dostęp: 19.02.2020.
M. A. Riva, A. Lafranconi, M. I. D’Orso, G. Cesana, Lead Poisoning: Historical Aspects of a Paradigmatic „Occupational and Environmental Disease”, „Saf Health Work” 2012, nr 3(1), s. 11–16, https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC3430923/, dostęp: 19.02.2020.
M. O. Aneni, Lead Poisoning in Ancient Rome, https://www.researchgate.net/publication/325023100_Lead_Poisoning_in_Ancient_Rome, dostęp: 19.02.2020.
M. A. Tranel, R. O. Kimmel, op. cit.
Lead poisoning and health, https://www.who.int/en/news-room/fact-sheets/detail/lead-poisoning-and-health, dostęp: 19.02.2020.
CIC Workshop Report Sustainable Hunting Ammunition, red. N. Kanstrup, Aarhus 2009, http://www.cic-wildlife.org/wp-content/uploads/2013/04/CIC_Sustainable_Hunting_Ammunition_Workshop_Report_low_res.pdf, dostęp: 19.02.2020.PODZIĘKOWANIA
W książce znalazła się rozszerzona, zaktualizowana wersja felietonu „19 naboi” o amunicji myśliwskiej, który ukazał się w „Dwutygodniku”. Wiele myśli, słów, czasem zdań nt. dichlorfosu, reklamówek, jednorazowości, balonów i lampionów, morskich kłębowisk sieci, rurek itp. pierwotnie zawarłem w tekstach z cyklu „Śmieć Numeru”. Dziękuję redaktor naczelnej Zofii Król za cierpliwość i motywowanie do pracy. Bez „Dwutygodnika” nie byłoby Książki o śmieciach.
Osoby, które pomogły mi na różnych etapach książki to:
Michał Łukawski
Marta Krawczyk
Marta Sapała
a także
Piotr Barczak, Mirosław Baściuk, Piotr Bednarek, dr hab. Wojciech Brzeziński, Jurek Cependa, dr Agnieszka Dąbrowska, dr hab. inż. Wojciech Fabianowski, Adam Fotek, Przemysław Gumułka, Fatima Hayatli, dr Krzysztof Kolenda, Edyta Konik, Dominik Krupiński, Diana Lelonek, Jagna Lewandowska, Roman Miecznikowski, Aleksandra Niewczas, dr Grzegorz Pac, dr Michał Paczkowski, dr Włodzimierz Pessel, dr Igor Piotrowski, Matthieu Rama, Przemysław Stolarz, prof. Piotr Tryjanowski, Robert Wawrzonek, Marta Wiśniewska, Karol Wójcik i Szymon Rytel, Zosia i Łukasz, Paweł Ponury Żukowski
i
Paweł Goźliński.
Dziękuję firmom MPO – Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania i BYŚ Wojciech Byśkiniewicz za możliwość przyjrzenia się ich pracy.
Poza tym dziękuję towarzyszom mojego życia:
D i M (+ F i M), Rodzice, Wiktor, Max, Małgo i Boru, Marta i Szymon, Jot i Miły & Misia, Maciek.