Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Księga Bezimiennej Akuszerki - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
30 września 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Księga Bezimiennej Akuszerki - ebook

„Opowieść podręcznej” w świecie postapo.

Laureatka Nagrody im. Philipa K. Dicka w kategorii science fiction i Książka Roku według „Publishers Weekly”

Kiedy zasypiała, świat był skazany na zagładę. Gdy się obudziła, był już martwy.

Przetrwanie apokalipsy to jednak dopiero początek.

Na skutek tajemniczej gorączki na całym świecie umiera bardzo wielu mężczyzn oraz niemal wszystkie kobiety i dzieci. Ciąża i poród oznaczają wyrok śmierci – zarówno dla matki, jak i dla dziecka. Samotna położna brnie przez cmentarzysko, jakim stał się świat, usiłując znaleźć dla siebie miejsce w nowej, groźnej rzeczywistości. Filary cywilizacji runęły, została tylko brutalna siła i ci, którzy ją mają.

Pozostałe przy życiu kobiety są prześladowane przez bandy mężczyzn, którzy je chwytają, trzymają w łańcuchach, używają ich i nimi handlują. Żeby zachować wolność, położna przebiera się za mężczyznę i unika ludzi. Wkrótce odkrywa jednak, że jej zadanie nie ogranicza się do chronienia smutnej namiastki własnej niezależności.

Jeśli ludzkość ma się odrodzić, będzie potrzebowała akuszerki.

Elison odmalowuje świat tak pozbawiony długoterminowej nadziei i napędzany wyłącznie krótkoterminową desperacją, że ten obraz będzie was nawiedzał, nawet gdy odłożycie książkę. A jednak choć najsłabsze światełko na horyzoncie będzie wam kazało podążać dalej. - Adrian Lang, „Amazon Book Review”

Wykreowana przez Elison przyszłość, w której jest o wiele więcej mężczyzn niż kobiet, jest przerażająca i brutalna głównie dlatego, że uświadamia nam, jak kruche są pozory traktowania kobiet jako jednostek ludzkich. - „Book Riot”

Elison z bezwzględną szczerością pokazuje nam, jak traktowane są kobiety, gdy znikają chroniące je prawa. I uświadamia, jak niewiele trzeba, by społeczeństwo pogrążyło się w regresie, a postęp okazał się tylko iluzją. - „Word After Word”

Trylogia «Droga donikąd» stawia ważne pytania na temat świata, który jest o wiele bardziej możliwy, niż nam się wydaje. To radykalny traktat na temat przyszłości płci. - LitReactor

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8188-739-7
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

_Książka ta nie powsta­łaby bez wspar­cia całego mojego ple­mie­nia._

_Nie­zmier­nie dzię­kuję moim piszą­cym przy­ja­cio­łom, któ­rzy tole­ro­wali moje prze­pi­sy­wa­nia i imper­ty­nenc­kie pyta­nia. Tam­tego lata, które zmie­niło nas wszyst­kich, każdy z SCWP miał w tym swój udział i za to im dzię­kuję. Pisa­rzom nie stam­tąd – Ste­pha­nie, Ashowi i Avery – dzię­kuję z głębi mojego atra­men­to­wego serca. Jeste­ście aku­sze­rami tej histo­rii._

_Muszę też podzię­ko­wać Robin, praw­dzi­wej położ­nej, za wszyst­kie infor­ma­cje i naprawdę prze­ra­ża­jące obrazy medycz­nych oso­bli­wo­ści._

_Muszę podzię­ko­wać Devi­nowi, który ni­gdy nie udaje zain­te­re­so­wa­nia, kiedy go nie odczuwa, za to sku­pia się niczym laser, gdy zacie­kawi go dany pro­jekt._

_Muszę podzię­ko­wać mamie, która dała mi pomysł niczym pło­nącą pochod­nię w ciem­nym kącie tej książki, zanim prze­czy­tała choćby pierw­szą linijkę._

_Muszę podzię­ko­wać Di – była jak test, który ta książka musiała zdać. Przede wszyst­kim jed­nak jak zawsze muszę podzię­ko­wać mojemu mężowi Joh­nowi. Mojemu pierw­szemu czy­tel­ni­kowi, naj­lep­szemu kry­ty­kowi, towa­rzy­szowi we wszyst­kim – to Tobie dedy­kuję tę pracę._PRO­LOG

Matka Ina zastu­kała pal­cami w swój pusty drew­niany brzuch. Przy­mo­co­wany był na jej ramio­nach i nisko na ple­cach, two­rząc z przodu wybrzu­sze­nie suge­ru­jące dzie­wiąty mie­siąc ciąży. Matka Ina była bar­dzo stara, za stara na to, żeby naprawdę być w ciąży. Włosy miała siwe i tak krót­kie, że widać przez nie było czarną, lśniącą skórę głowy. Znów zastu­kała, jej cien­kie palce zabęb­niły, po sali poniósł się echem pusty dźwięk. Ryt­micz­nie poskro­bała paznok­ciami o drewno, skry­bo­wie pod­nie­śli na nią wzrok.

Sze­ściu chłop­ców, wszy­scy mniej wię­cej w wieku doj­rze­wa­nia. Twa­rze bez zaro­stu, oczy jasne w poran­nym świe­tle. Sala, w któ­rej sie­dzieli, była star­sza nawet od Iny. Budy­nek czę­ściowo się już zapadł. Naj­więk­sze pomiesz­cze­nia były kie­dyś salami gim­na­stycz­nymi, teatrami i audy­to­riami, ale przez te wszyst­kie lata stop­niowo nisz­czały, aż w końcu zupeł­nie się roz­pa­dły pod wpły­wem desz­czu lub śniegu. Dłu­gie kory­ta­rze biur stały puste. W sza­fach z doku­men­tami zagnieź­dziły się wie­wiórki, a przez okna wpeł­zły gałę­zie drzew.

Wieś Iny potrze­bo­wała tylko trzech klas, które zamia­tano i w któ­rych zawsze utrzy­my­wano porzą­dek. Tablice i drew­niane ławki. Naj­trud­niej było napra­wić okna. Co zdol­niejsi rze­mieśl­nicy nauczyli się wyj­mo­wać dobre szyby z innych budyn­ków i ponow­nie je wyko­rzy­sty­wać, ale ni­gdy nie miały tego roz­miaru co trzeba. Do klasy wpa­dało słońce, choć więk­szość docie­rała tu przez stare płachty pla­stiku i akrylu. Świa­tła było dość.

Skry­bo­wie mieli dobre pióra. Szko­lili się od dziecka, naj­pierw uży­wa­jąc atra­mentu z orze­cha wło­skiego i z jagód, aż w końcu pod­ra­stali na tyle, że można im było powie­rzyć cenny atra­ment z kal­ma­rów lub mątew. Poła­wia­nie ich było trudne, kosz­towne i cza­so­chłonne. Każdy chło­piec miał sto­sik równo przy­cię­tego papieru z konopi i szklany kała­marz z gra­na­to­wym atra­mentem. Każdy miał rysik i wąską sta­lówkę. Każdy był dosko­nale wyszko­lony: równe pismo, ide­alne linie na każ­dej stro­nie. Pra­co­wali ostroż­nie, wydaj­nie. Stuk, stuk, stuk, palce Matki Iny bęb­niły po jej drew­nia­nym cią­żo­wym brzu­chu.

– Jeste­ście gotowi, chłopcy?

Odpo­wie­działa jej pełna sku­pie­nia cisza. Był to ich sygnał.

– Dobrze. Zosta­li­ście w tym roku wybrani do wyjąt­ko­wego pro­jektu. Wszy­scy kopio­wa­li­ście już frag­menty Księgi Bez­i­mien­nej Aku­szerki, prawda?

Kiwa­nie gło­wami.

Pode­szła do dużego drew­nia­nego biurka i ścią­gnęła z niego lekki mate­riał. Pod nim leżało dzie­więt­na­ście opra­wio­nych w skórę note­sów róż­nej wiel­ko­ści i gru­bo­ści. Nie­które były bar­dzo znisz­czone. Jeden był napuch­nięty i pomarsz­czony jakby po nasiąk­nię­ciu wodą. Po obu stro­nach widać było zadra­pa­nia na skó­rze. Chłopcy wycią­gali szyje, żeby na nie spoj­rzeć, ale nie wstali z miejsc.

Matka Ina ostroż­nie pod­nio­sła jeden z tomów, a chłopcy zoba­czyli irchę pod spodem. Matka Ina unio­sła tom tak, żeby mogli go dobrze widzieć. W dol­nym rogu okładki zło­tymi cyframi wytło­czony był rok.

Chłopcy wie­dzieli, jak stara jest Księga Bez­i­mien­nej Aku­szerki. Stu­dio­wali ją już, a histo­rie z niej opo­wia­dano im przez całe życie. Ta księga była o cztery lata star­sza niż te, które znali.

– Księga Bez­i­mien­nej Aku­szerki to tak naprawdę te dzie­więt­na­ście pamięt­ni­ków – zaczęła Matka Ina. – To, czego dotąd się uczy­li­ście, to tak zwany kanon. Zawiera opo­wieść umie­ra­ją­cych. Księgę umie­ra­ją­cych bar­dzo trudno się czyta, dzieją się w niej okropne rze­czy. Nie­któ­rzy z was mogą pła­kać, może wam być nie­do­brze. To nor­malne. Mnie także było słabo, kiedy ją czy­ta­łam. Nie­mal wszyst­kie matki czuły to samo. Wy, chłopcy, jeste­ście tak samo silni jak my i też może­cie się tak czuć. Uczy­li­ście się już o rojach i zna­cie Księgę Honusa. Ta część waszej nauki zakoń­czy się na Księ­dze bez­sen­nych. – Wska­zała do tyłu na sterty leżą­cych na biurku ksią­żek. – Oto reszta jej histo­rii. Kanon jest krótki, ale cała histo­ria jest dłuż­sza, bar­dziej skom­pli­ko­wana. Każ­dego roku zostaje wybrana grupa skry­bów, żeby sko­pio­wać cały cykl. W tym roku to wy jeste­ście tą grupą.

W sali zapa­no­wało oży­wie­nie. Chłopcy byli dumni, że to ich wybrano, i prze­jęci tym, że dowie­dzą się o wiele wię­cej, niż dotąd ich nauczono. Ich twa­rze drżały niczym pyszczki kró­li­ków. Byli jed­nak całe życie uczeni, że przy mat­kach mają być posłuszni i cisi, więc w sali sły­chać było led­wie szmer.

Matka Ina była z nich zado­wo­lona.

– Zacznie­cie dzi­siaj. Oto ory­gi­nały. Ludzie aż tak nam ufają. Nie możemy ich zawieść. To ozna­cza czę­ste mycie rąk. Posłańcy przy­niosą pod­grzaną wodę i czy­ste ręcz­niki. Ozna­cza to rów­nież, że będziemy musieli opu­ścić żalu­zje. Tak stary papier nie może być cały dzień nara­żony na dzia­ła­nie świa­tła sło­necz­nego. Będziemy pra­co­wać bar­dzo ostroż­nie i chro­nić te księgi, rozu­miemy się?

– Tak, Matko Ino – odpo­wie­dzieli jed­nym gło­sem.

Ski­nęła głową.

– Dobierz­cie się w pary. Każdy skryba musi roz­po­cząć wła­sną kopię, ale będzie­cie sobie poma­gać w opiece nad książką.

Zanio­sła pierw­szy tom dwóm chłop­com, któ­rzy pospiesz­nie zsu­nęli ławki. Cze­kali z dłońmi na bla­cie. Poło­żyła książkę na ławce, a oni przy­warli do niej wzro­kiem. Kiedy unio­sła okładkę, na pierw­szej stro­nie leżał luźny arku­sik papieru z konopi.

– Może­cie zaczy­nać.ROZ­DZIAŁ 2

1 maja

_Nie mam poję­cia, jaki dziś mamy dzień. Tak tu po pro­stu sie­dzia­łam chwilę, zasta­na­wia­jąc się nad tym, aż w końcu stwier­dzi­łam, że to chrza­nię. Jestem pra­wie pewna, że jest maj. Jesz­cze jest dość zimno, ale poja­wiły się już kwiaty. Jesz­cze nie jest cie­pło. Wię­cej mgły niż przed­tem. Ogła­szam, że to maj._

_Miesz­kam w piw­nicy jakiejś rudery na Capp Street. Jestem tu, odkąd zaczęły się pożary w Mis­sion. Mam apteczkę, scy­zo­ryk i nie­zły zapas żar­cia w pusz­kach. Zdo­by­wa­nie jedze­nia to praw­dziwe pie­kło i pew­nie w końcu tak wła­śnie zginę. Więk­szość tego, co mam, zna­la­złam w innych domach. Dwa dni temu natknę­łam się w sza­fie na rewol­wer. Przy­naj­mniej jest to broń, którą potra­fię się posłu­gi­wać. Roz­ło­ży­łam go, wyczy­ści­łam, spę­dzi­łam tro­chę czasu na przy­zwy­cza­ja­niu się do tego uczu­cia, gdy się go trzyma w dłoni. Zna­jo­mego uczu­cia. Daję radę prze­szu­ki­wać domy i biura. Po tam­tej gale­rii han­dlo­wej prze­ra­stają mnie wszel­kie sklepy. Zbyt otwarta prze­strzeń, za dużo kry­jó­wek._

_Udało mi się dotrzeć do szpi­tala. Szu­ka­łam Jacka albo jakie­goś śladu po nim. Minął już rok = sucho = krypta = chrza­nić to. Nic. Wró­ci­łam do miesz­ka­nia, nie dałam rady wejść. Pew­nie myślał, że umie­ram. Trudno mu się dzi­wić. Zosta­wi­łam wia­do­mość. Czas zatrzy­mał się już dawno temu. Czas w ogóle ni­gdy nie był cza­sem. Cyfrowe zegary zga­sły._

_Nie mam do kogo otwo­rzyć gęby. Od dawna. Ostat­nia kobieta na ziemi. Zwa­riuję, jeśli nie poga­dam z kimś poza mną samą. To = tamto. Sub­sty­tu­cja. Ściema._

_A więc ple­cak. Dzien­nik, na samym dnie, pła­sko. Jedze­nie i butelki z wodą. W apteczce: woj­skowy zestaw do opa­try­wa­nia ran, wszyst­kie środki dezyn­fe­ku­jące i anty­bio­tyki, jakie mi zostały. Dwa miej­scowe. Te łatwo zastą­pić. 86 dawek hor­mo­nal­nego zastrzyku domię­śnio­wego hamu­ją­cego owu­la­cję i pudełko strzy­ka­wek. Dwa opa­ko­wa­nia pla­strów. Trzy duże pudełka z krąż­kami. Wszystko to = główna kie­szeń. Kie­sze­nie zewnętrzne: wszyst­kie tam­pony O.B., jakie mi zostały, dwie latarki, dwa­na­ście bate­rii, cztery zapal­niczki i mapa = wystar­czy, żeby roz­bić obóz w Zatoce Wschod­niej i wypra­wiać się dalej._

_Nie wiem, czy tam jest dużo lepiej. Widzia­łam pożary na wzgó­rzach Oakland, sza­lały bez żad­nych prze­szkód, w końcu wyga­siły je desz­cze. Chyba lepiej to wygląda bar­dziej na pół­noc, w oko­li­cach Ber­ke­ley. Może ruszę w stronę uni­werku i tam posza­bruję. A potem dalej. Na pół­noc. Z tego, co udało mi się pod­słu­chać, ludzie chcą iść na połu­dnie = ja idę na pół­noc._

_Wczo­raj mała grupka. Tak bli­sko, że mnie zbu­dzili. W pierw­szej chwili spa­ni­ko­wa­łam, myśla­łam, że dostali się do domu. Szli mię­dzy budyn­kami, w końcu zatrzy­mali się w tym naprze­ciwko. Wzię­łam się w garść, pod­słu­cha­łam roz­mowę na zewnątrz._

_– Na połu­dnie, na San Diego. Podobno w Mek­syku nie jest źle. Może mogli­by­śmy żyć sobie na plaży w Baja, cho­dzić na ryby._

_– Może, stary. Ale musimy zna­leźć auto. Mam dość łaże­nia wszę­dzie pie­chotą, kurwa. Może na 101. znaj­dziemy coś, co jesz­cze będzie jeź­dziło._

_Trzeci par­sk­nął śmie­chem._

_– Nawet jakby jeź­dziło, nie dałoby się jechać. Wszystko jest zablo­ko­wane. Ale może sko­ło­wa­li­by­śmy jakieś motory. Tylko trzeba by aż pięć._

_– Cztery. Suka może jechać z tyłu._

_Znów śmiech. Wsłu­chi­wa­łam się w ich cich­nące kroki, wła­sne walące serce. Czyli było ich czte­rech._

_I jedna kobieta. Sie­dzia­łam w szafce na ogro­dowe narzę­dzia, póki przez długi czas nie sły­chać już było niczego. Oko­lica = przez całe tygo­dnie tylko duchy, ale czas się ruszyć. Ludzie idą w dół pół­wy­spu i nie ma cudu, żeby mnie nie zła­pali na moście. Może do mariny, tam ukraść łódkę. Żaglową oczy­wi­ście. Wszystko na ben­zynę prze­pa­dło = nie będę sza­bro­wać ben­zyny, nawet jeśli oni jej aku­rat nie szu­kają. W życiu nie żeglo­wa­łam, ale to nie­da­leko. Pójdę jutro albo poju­trze. Jutro. W nocy. Muszę spier­da­lać. Spa­dać._

_Suka. Pamię­tać, żeby tak mówić. Suka jedzie. Daj żar­cie, suko. Nie gadać jak baba._

_Tylko mocne słowa._

_Syl­wetka i postawa. Śmiech. Luz. Tylko żar­tem. Suka._

Czer­wiec

_Wydo­sta­nie się z mia­sta zaj­muje mi wię­cej czasu, niż myśla­łam. Ze dwa tygo­dnie waha­nia się. Bałam się wyściu­bić nos z piw­nicy. Zja­dłam wszystko, co mia­łam. Spa­łam tylko w ciągu dnia. Słuch = pra­wie wró­cił, choć nie wiem, czy prawe ucho kie­dy­kol­wiek będzie funk­cjo­no­wało jak daw­niej. Pako­wa­łam się i roz­pa­ko­wy­wa­łam. Nie­na­wi­dzi­łam każ­dego kolej­nego dnia i pani­ko­wa­łam każ­dej nocy_. _Jak baba_. _W końcu ucie­kłam tej nocy, kiedy usły­sza­łam moto­cykl. Nowy, tunin­go­wany. Jeź­dził po uli­cach tuż przed świ­tem. Wyda­wało mi się, że rwie mi nerwy. Odje­chał na tyle daleko, że prze­sta­łam go sły­szeć. Uzna­łam, że już czas. Umo­co­wa­łam nóż i pisto­let. Zało­ży­łam ple­cak. Pie­chotą. Moja zmiana wize­runku wyszła jako tako. Jestem wysoka. W miesz­ka­niu w Mis­sion zna­la­złam pod­ko­szu­lek mode­lu­jący, który pozwala ukryć cycki. Dzięki wam, trans­we­styci z prze­szło­ści. Tro­chę za mały, strasz­nie obci­sły. Ogo­li­łam głowę._

_Nie było łatwo. Zdo­by­łam bojówki i woj­skowe buty, do tego kilka luź­nych koszul i jesz­cze bluza z kap­tu­rem. Brody nie wycza­ruję. Nie zna­la­złam żad­nej w skle­pie z prze­bra­niami ani nic. Uzna­łam, że trzeba poprze­stać na bru­dze­niu jej co rano. Przed lustrem w bla­sku świecy. Łatwo nie jest._

_Wyglą­dam jak młody, znie­wie­ściały facet. Ktoś w typie Joego. Muszę zacząć robić wię­cej pom­pek._

_Wypro­sto­wać się, bio­dra sztywno. Nie koły­sać nimi. Stopy pła­sko. Lekko się zgar­bić. Ręce zwi­sają luźno. Nie gesty­ku­lo­wać. Wzrok wbić w zie­mię. Dło­nie zaci­skać w pię­ści. Sia­dać z roz­sta­wio­nymi kola­nami. Dosto­so­wać się. Nie prze­chy­lać głowy. Nie przy­gry­zać wargi. Prze­ry­wać. Wypra­co­wać sobie niski śmiech._

Zanim zna­la­zła żaglówkę, która nie byłaby znisz­czona ani zupeł­nie zaplą­tana, było już dobrze po wscho­dzie słońca. Czuła się okrop­nie odsło­nięta, tak nagle na zewnątrz. Myślała, że tak będzie lepiej, bo nie będzie musiała ska­kać do wody. Łódka nazy­wała się _Circe_ i to nie brzmiało dobrze, ale nie mogła sobie przy­po­mnieć dla­czego. Obej­rzała ją uważ­nie, żeby się upew­nić, że trzyma ją tylko lina. Polu­zo­wała cumę i weszła na pokład, żeby ode­pchnąć się od nabrzeża dłu­gim kijem. Odpływ zaczął ją odda­lać od brzegu. Szło jej nie­źle.

_Jasna cho­lera. To się może udać. Może to roz­pra­cuję i uda mi się poże­glo­wać wzdłuż brzegu._

To uczu­cie znik­nęło jed­nak po kilku minu­tach, kiedy stało się jasne, że nie ma poję­cia o żeglu­dze. Pokrę­ciła jakąś korbą i z prze­ję­ciem patrzyła, jak pod­nosi się żagiel. Zła­pał wiatr i pocią­gnął łódkę do tyłu. Wcią­gnęła drugi żagiel, ale zaczął tylko bez sensu łopo­tać, wcale nie przy­spie­sza­jąc sprawy. Mało jej nie wal­nął roz­pę­dzony bom i musiała mocno pokom­bi­no­wać, żeby go do cze­goś przy­wią­zać. O tym, że łódki mają stery, przy­po­mniała sobie, dopiero kiedy była na środku zatoki, dry­fu­jąc po niej bez celu. Kiedy zna­la­zła rum­pel, pró­bo­wała skrę­cić na wschód. Nawet dzia­łało, ale potem prze­stało wiać. Zaczęła się poważ­nie zasta­na­wiać nad tym, czy reszty trasy nie powinna poko­nać wpław. Łódka prze­pły­nęła pod mostem Rich­mond, sunąc rów­no­le­gle do brzegu z jakimś prą­dem. Zagu­biona na morzu.

Usły­szała wysoki jęk motoru.

Odwró­ciła się natych­miast. W jej stronę pędziła mała moto­rówka z nie­wiel­kim sil­ni­kiem zabur­to­wym. Był w niej tylko jeden męż­czy­zna. Spięła się cała.

Pod­pły­nął do jej burty.

– Hej, dokąd to niby zabie­rasz?

Wzru­szyła ramio­nami i sta­ra­jąc się mówić jak naj­niż­szym gło­sem, rzu­ciła:

– Tylko prze­pły­wam zatokę, stary.

– Trzeba było przejść przez tunel. Po co to wszystko uru­cha­miać?

Zasta­na­wiała się nawet nad tym, czy nie ruszyć tune­lem metra. Ale nie mogła znieść myśli, że się zgubi gdzieś tam pod zie­mią. Zlu­stro­wała go, kiedy jego łódź się zbli­żyła. Był drobny i schludny. Jego dło­nie na wio­słach były dłu­gie, smu­kłe, z ele­ganc­kimi pal­cami. Nie wyglą­dał groź­nie. Nawet nie pró­bo­wał.

– Myśla­łem, że będzie łatwiej. Ale pora­dzę sobie.

– Może lepiej cię prze­wiozę?

– Nie mam nic na wymianę.

Jeśli spró­buje przejść na jej łódź, zwy­czaj­nie zepchnie go za burtę. Pro­ste. Niech sobie radzi, gdy ona odpły­nie.

Zapach soli uno­sił się nad cie­płą powierzch­nią wody, ale wiatr był zimny, przej­mu­jący. Nie chciała pły­nąć wpław.

– E, spoko. Od kilku dni nie widzia­łem tu nikogo. Zwy­czaj­nie bra­kuje mi ludzi.

Zasta­na­wiała się kilka sekund i w końcu uznała, że jeśli będzie musiała się go pozbyć, rów­nie dobrze może się to stać w lep­szej łodzi. Wolała nie ryzy­ko­wać, więc nie prze­rzu­ciła ple­caka, tylko nie­zgrab­nie zeszła razem z nim po dra­bince. Łódka zachy­bo­tała się nie­po­ko­jąco. Usia­dła szybko, usi­łu­jąc ją uspo­koić.

Wycią­gnął dłoń.

– Cur­tis.

Uści­snęła ją naj­moc­niej jak potra­fiła.

– Andrew. Dokąd się wybie­rasz?

Cur­tis usiadł i znów włą­czył motor. Łódeczka pomknęła w stronę brzegu.

– Bo ja wiem? Wszy­scy zni­kają z mia­sta. W cen­trum pełno tru­pów. Niby dokąd można się wybrać?

– Ja na połu­dnie, w stronę San Diego – skła­mała. – Sły­sza­łem, że tam nie jest źle. No i mają fajne plaże.

– No. Brzmi nie­źle. – Uśmiech­nął się bez­bron­nie.

_Jest nie­szko­dliwy._

Odwró­ciła twarz do wia­tru, a tym­cza­sem Oakland sta­wało się coraz więk­sze, czarne, roz­rzu­cone po nabrzeżu.

– Hej, a może popłyńmy na pół­noc w stronę mariny w Ber­ke­ley? Oakland wygląda stąd zupeł­nie do dupy.

– Jasne. – Skrę­cił na pół­noc. – To co pora­bia­łeś? Przed­tem?

Bez zasta­no­wie­nia odpo­wie­działa tak jak zawsze:

– Jestem pie­lę­gniarką.

– Serio?! Już myśla­łem, że ni­gdy w życiu nie spo­tkam pie­lę­gnia­rza.

– No tak. Trauma. Przed­tem pra­co­wa­łem jako sani­ta­riusz woj­skowy w Afga­ni­sta­nie. – Wymy­śliła to na pocze­ka­niu, spa­ni­ko­waw­szy, że tak się przed­tem zdra­dziła. Sama była pod wra­że­niem swo­jego kłam­stwa.

– O, faj­nie. Jak znaj­dziesz jakichś ludzi, przy­naj­mniej możesz powie­dzieć, że się im do cze­goś przy­dasz. Ja kodo­wa­łem dla Face­bo­oka, więc kiedy już zjem wszyst­kie puszki z żar­ciem, jakie zostały w San Fran­ci­sco, będzie po mnie.

Spoj­rzała na jego niby to dzielną minę. Naprawdę się sta­rał, ale nie uda­wało mu się ukryć prze­ra­że­nia.

– Ludzie się adap­tują – powie­działa.

– Zoba­czymy, czy mnie się uda. Tego wła­śnie szu­kasz? Ludzi?

Wzru­szyła ramio­nami.

– Nie wiem, czy to naj­lep­szy pomysł.

Zamilkł. Uznała to za znak, że podziela jej zda­nie w tej kwe­stii.

Po minu­cie wresz­cie to wydu­kał:

– Słu­chaj… a może mógł­bym pójść z tobą? Zawsze we dwóch raź­niej. Mogę stać na war­cie i poma­gać ci szu­kać jedze­nia. Znam się na maszy­nach i kie­run­kach. Co ty na to?

_Cho­lera. Powin­nam była to prze­wi­dzieć._

Dotąd była zupeł­nie opa­no­wana i gotowa spo­koj­nie olać tego faceta, a jed­nak to pyta­nie tra­fiło ją w samo serce. Przy­po­mniało jej się, jak Chic­ken ją odtrą­cił. Nie potra­fiła spoj­rzeć mu w twarz. Zer­k­nęła na niego kątem oka. Miał minę małego chłopca, który bar­dzo się stara nie roz­pła­kać.

– To chyba nie naj­lep­szy pomysł. Ale znaj­dziesz jakichś ludzi. Na pewno.

Już nie­mal byli w mari­nie. Zarzu­ciła ple­cak na plecy, a on pod­pły­nął bli­sko dra­binki wiel­kiej żaglówki, żeby mogła się po niej wspiąć. Zro­biła to i spoj­rzała na niego z góry.

– Dobra. W takim razie będę już wra­cał.

Coś się w niej zała­mało. Zdjęła ple­cak i zaczęła szu­kać w nim cze­goś, co mogłaby dać Cur­ti­sowi, skoro nie chciała pozwo­lić, by do niej dołą­czył.

– Masz. – Rzu­ciła mu spięty recep­turką zapas anty­bio­ty­ków. – Nie zgub. Mogą ura­to­wać ci życie.

Zła­pał je i na nią spoj­rzał.

– Hej, dzięki. Powo­dze­nia!

Odpły­nął. Nie potra­fiła sobie wyja­śnić, dla­czego mu je dała. Po pro­stu musiała mu coś dać. Przy­po­mniały jej się te jego dłu­gie, smu­kłe dło­nie i nie­winna twarz. Był nie­szko­dliwy.

Mogła mu pomóc, adop­to­wać go, ale nie zdo­łała się zmu­sić do pod­ję­cia tego ryzyka. Miała nadzieję, że znaj­dzie kogoś, kto go przy­gar­nie. Kto go ura­tuje.

_Powo­dze­nia._

Prze­spała się w ładowni żaglówki, w któ­rej nie było jedze­nia, za to sześć kilo mari­hu­any. Czuła jej ole­isty smród i zasta­na­wiała się, czy tro­chę sobie nie wziąć. Mogłaby się przy­dać na wymianę, choć naćpa­nie się było teraz bez­na­dziej­nym pomy­słem. Kiedy zro­biło się ciemno, stwier­dziła, że ma dość tego smrodu, i wyszła, żeby dotrzeć na uni­wer­sy­tet. Obej­rzała się na łódź ze świa­do­mo­ścią, że już ni­gdy na nią nie wróci. Mogłaby ją pod­pa­lić. Mogłaby spa­lić całą marinę. Noc była jasna, chłodna. Myśl poja­wiła się i znik­nęła.

Nie miała latarki, ale księ­życ był pra­wie w pełni. Cen­trum wyglą­dało w więk­szo­ści na nie­na­ru­szone, a uni­wer­sy­tet spra­wiał wra­że­nie, jakby cał­kiem długo się trzy­mał, kiedy wszystko inne się waliło. W aka­de­miku okna były ciemne, z wielu zwi­sały trans­pa­renty ze slo­ga­nami pro­te­stu­ją­cymi prze­ciwko zamknię­ciu uczelni i kwa­ran­tan­nie. Na jed­nym ktoś dopi­sał: „3 w środku. Pro­simy o pomoc”. Cie­kawe, czy na­dal tam są, czy też może pomoc nade­szła. Na pię­trze nad sta­rym cegla­nym pubem zami­go­tały świa­tełka. Odda­liła się od niego ostroż­nie, obe­szła go sąsied­nią ulicą. Cof­nęła się i w końcu dotarła do głów­nej bramy uczelni, a potem skrę­ciła. Budy­nek, któ­rego szu­kała, był zabity deskami, ale pod­wa­żyła je i weszła do środka.

W Ber­ke­ley

_Teraz w kli­nice uni­wer­sy­tec­kiej. Od kilku dni. Paleta bute­lek z wodą plus całe pudła bato­ni­ków z musli i baka­liami. A do tego wię­cej środ­ków anty­kon­cep­cyj­nych, niż kie­dy­kol­wiek widzia­łam._

_Nabra­łam, ile się dało. Tysiące dawek = wszystko gotowe._

Czer­wiec

_Naprawdę się udało. Nie byłam pewna, czy coś z tego będzie, ale dziś to zro­bi­łam._

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: