- W empik go
Księga drogi. Droga do światła słońca - ebook
Księga drogi. Droga do światła słońca - ebook
Aquent – bliźniacza planeta Ziemi – jest zagrożony. Mroczne siły skupione wokół Ligi Złej Pieczęci Narodowej Aquentu robią wszystko, aby osłabić bariery ochronne otaczające glob i przejąć władzę nad światem. Grupa młodych podróżników, poszukujących miejsca zwanego Światłem Słońca, postanawia wyruszyć w niebezpieczną misję na ratunek planecie.
Droga będzie długa, ale wybrańcy nie zamierzają się poddać. Podczas wyprawy odwiedzą nie tylko niesamowite, lecz także groźne miejsca, staną oko w oko z własnymi lękami i słabościami, by w końcu odkryć, czym jest prawdziwa pasja, przyjaźń i miłość. Czy uda im się dotrzeć do celu, zanim wrogowie opanują wszystkie krainy bliźniaczej planety Ziemi?
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-342-3 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
KLUCZE / SKRZYNIA / SKARB
Mam na imię Tamara i spotykam się dzisiaj z moimi przyjaciółmi, by znaleźć szyfr Światła Entricklu¹ znanego też jako Światło Słońca. Mam troje przyjaciół. Nasza paczka to ja, Jadzia, Edek i Peggy². Jak już wcześniej mówiłam, musimy znaleźć Światło Słońca, jednak aby to zrobić, musimy przenieść się do pięknej krainy o nazwie Aquent³.
Tak naprawdę Aquent nie jest zwyczajną krainą, gdyż jest bliźniaczą planetą Ziemi. Niektóre miejsca, które się w nim znajdują, są odbiciem tych, które z niej znamy. Dodatkowo panują tu inne zasady niż na naszym globie, na przykład nie ma problemu, by dobrowolnie zacząć pracować, kiedy się chce, bez względu na wiek, a właściwie to dokonać praktycznie wszystkiego. Jednak wiedzą o niej nieliczni, bo jest niewidzialna dla tych, którzy nie używają wyobraźni. Można na nią wejść na różne sposoby, takie jak poczwórne drzwi w moim pokoju, wypowiedzenie zaklęcia lub skorzystanie z dowolnego, znajdującego się na Ziemi przejścia. Królem jest tu Tarzes⁴. Włada także w niektórych krainach planety, na przykład w stolicy, czyli w Entricklu.
Zapomniałam wam powiedzieć, że Aquent czasami bywa zagrożony, a to dlatego, że na tej planecie, podobnie jak na naszej, oprócz dobrych żyją też złe osoby. Jednak jest coś, co może go uratować. To odbyte podróże, które nazywa się tu „Drogą”. Są to legendarne wędrówki do magicznych miejsc, takich jak Światło Słońca, a ich podróżników nazywa się „drogowiczami” albo „wędrowiczami”, albo „wycieczkowiczami”, albo „przygodowiczami”, albo po prostu podróżnikami czy też poszukiwaczami Drogi.
Każdy, kto chce, może przebyć Drogę, ale jest kilka osób, które mają taki obowiązek. Są to osoby, które posiadają Księgę Drogi, na której stronach mają spisać całą podróż lub chociaż częściowo ją opisać. To na przykład ja, a oprócz mnie jest jeszcze pięć innych osób. Niestety nie wiem, kim są, więc nie mogę o nich więcej napisać, ale nie zdziwcie się, że ta książka może być pisana przez więcej niż jedną osobę, i to naprzemiennie.
Tak więc przeżywamy tę przygodę i musimy udać się do Londynu Tuptulacyjnego. Nazywa się tuptulacyjny, dlatego że nie jest to prawdziwy Londyn, który występuje na Ziemi, ale ten aquencki. Nazwa pochodzi od pewnej jednostki, często używanej na tej planecie, mianowicie tip-top, czyli małego kroku polegającego na dostawieniu pięty jednej stopy do końców palców tej drugiej.
Do tego miejsca jedziemy głównie po to, by rozwiązać pewną zagadkę Taty Bablona. Tata Bablona jest władcą Światła Słońca. W przeciwieństwie do swojego syna, Bablona, jest dobry i miły. Na bliźniaczej do naszej planecie zasłynął z wielu godnych podziwu czynów, takich jak uratowanie mieszkańców wielu krain od różnych niebezpiecznych zjawisk pogodowych typu tsunami. Podobnie jak jego bliscy przyjaciele uwielbia się ubierać na biało. Z tego też względu nosi długą, białą szatę i sandały.
Ja, Jadzia, Peggy i Edek bardzo go lubimy. W Londynie Tuptulacyjnym znajdziemy wskazówki, jak dojść nie tylko do Taty Bablona, ale też do jego złego syna. Chce nas zabić, żebyśmy nie przeszli Drogi do Światła Słońca, i zastrzelić swego ojca. Mają ponoć jakiś niewyjaśniony konflikt, ale o nim za dużo nie wiem.
Wszystko dlatego, że każda Droga umacnia chroniące Aquent dobre moce, a niektórzy, tacy jak Liga Złej Pieczęci Narodowej Aquentu, tego nie chcą. Bablon do niej należy. LZPNA to złe stowarzyszenie, które chce rządzić planetą i zmienić ją w złą. Jej władczynią jest Zoe⁵. Kiedyś była księżniczką Tamanvantagi, czyli pewnego królestwa w Aquencie, które upadło wskutek pożaru. Tak też straciła swoich rodziców.
Do LZPNA należy wiele osób, między innymi Bablon, Zoe, Tarcet, Teronz, Zurter, Ananiasz-zabójca i wielu innych. Jednak Bablon chce zabić nas i swojego ojca, a w powstrzymaniu go od tego okropnego czynu ma nam pomóc księżniczka Erlis oraz przebyta Droga do Światła Słońca.
Erlis jest najlepszą przyjaciółką Taty Bablona jeszcze z bardzo dawnych czasów, gdy chodzili razem do jednej akademii. Jest ona córką Słońca, który posiada dom graniczący ze Światłem Słońca. Według mnie ojciec Erlis ma bardzo dziwne imię, takie jak jedno z ciał niebieskich, ale nie on jedyny! Na tej planecie jest wiele różnych osób o dziwnych imionach.
Erlis ma Turkusowy Pałac, który wbrew swojej nazwie jest koloru białego. Wspominam o nim tylko dlatego, że na jego szczycie jest przeźroczysta kula, którą do połowy wypełnia piasek, i to właśnie ona ma moc, która może powstrzymać Bablona. Erlis jest też trwałą pomocniczką Tortagrana, strażnika wrót Księżyca. Księżyc to wujek Erlis i jest w posiadaniu siedmiu wrót, które chronią Księżyc, który widać i na Ziemi, i w Aquencie. Za wrota mogą wejść tylko nieliczni. Kończę wam streszczać te szczegóły, gdyż przyszedł do mnie mój przyjaciel Edek.
Edek jest przyjacielem Tamary i ma jedenaście lat. Chłopak przyszedł ogłosić dziewczynie, iż dowiedział się, że Tarzes ma tatuaż w kształcie kropli wody, co oznaczało, że za Tarzesem stoi Jula. Jula to władczyni bram ekologii, czyli kwiatów na Marsie, Słońcu i Księżycu.
Ja i Jadzia, moja ciemnoskóra, dziesięcioletnia przyjaciółka, musimy dotrzeć do wodospadu Nezatu. Deliaza da nam wskazówki, jak go pokonać. Jest zjawą wodną, która ma pierścień Księżyca. Właśnie, bo wy przecież nie wiecie nic o pierścieniach.
Pierścienie to nagroda za każdą przebytą Drogę. Na każdym jest inny symbol, zależny od tytułu i właśnie przebytej Drogi. Dziesięć takich pierścieni daje pełną nieśmiertelność. Kiedyś, gdy jeszcze nie było podróży zwanych „Drogą”, istniały takie nazywane „Ścieżkami”. Podczas nich ich uczestnicy także zbierali przedmioty nieśmiertelności, ale te z kolei były bransoletami. Tak naprawdę mamy zacząć Drogę do Światła Słońca, dopiero gdy będziemy w Londynie Tuptulacyjnym. Tak przynajmniej jest napisane na stronie z podtytułem _WSKAZÓWKI_ w mojej Księdze Drogi. Mają nam one pomóc. Przynajmniej tak mi wiadomo.
***
Gdy wybiła godzina dwunasta, przyszli przyjaciele Tamary. Dziewczyna poszła po klucze do świata Aquentu, by móc dostać się do niego wraz z Edkiem, Jadzią i Peggy. Przyjaciele udali się do czarnej szafki w pokoju, otworzyli ją, a potem znaleźli się przed kolejną szafką i ją też otworzyli. Podobnie stało się z dwiema następnymi.
Gdy trafili do krainy Aquentu, weszli do dżungli, by przebić się przez chaszcze i krzaki do pałacu Tarzesa. Nagle zauważyli leśnego elfa. Miał on na sobie jasnozieloną koszulkę i brązowe spodnie. Jego blond włosy były kręcone, widniał na nich papierowy statek. Miał oczy koloru głębokiego błękitu. Nasi bohaterzy zapytali go, kim jest. Odpowiedział, że ma na imię Falj. Później rzekł, że jak chcą, może zaprowadzić ich do swojego domu.
Dom Falja wyglądał jak ruiny średniej wielkości budowli porzucone kilka lat temu i porośnięte grubymi, długimi chaszczami i lianami. Pomiędzy nimi dostrzec można było dwa drewniane krzesła i stolik, obok których leżała ciemnozielona karimata. Leśny elf zaprosił wszystkich do środka i dał im smakowite, dojrzałe jeżyny, które przyjaciele szybko pochłonęli. W rozmowie z blondynem okazało się, że większość mieszkańców uważa Falja za szalonego, dzikiego głupka, któremu brak piątej klepki.
Na początku też taki nam się wydawał. Nie jest jednak taki, jak opisywali go inni. Według mnie jest nadzwyczajnie miły i zabawny, można się z nim zaprzyjaźnić.
Falj powiedział też przygodowiczom, że ma narzeczoną, Tarianę, która też jest elfem leśnym jak on. Opowiadał im o różnych ciekawostkach na temat tego miejsca. Nowo poznany podpowiedział też wędrowiczom, jak szybciej dotrzeć do Londynu Tuptulacyjnego. Dał im dwie wskazówki: mieli udać się do ogrodzenia, w którym jest dinozaur, i zabrać z jego brzucha rubin, który miał osłabić Ligę Złej Pieczęci Narodowej Aquentu, a potem skierować się do ogromnego laboratorium.
Chłopak na wszelki wypadek dał im na drogę mapę oraz amulet z zębem dinozaura. Podobno miał im pomóc w wydostaniu magicznego rubinu z paszczy sideańskiego stwora i przyspieszyć ich podróż.
Po drodze spotkaliśmy księżniczkę Julę. Chciała udać się w Drogę do Światła Słońca, tylko najpierw musiała zdobyć pergamin od Falja, bo tak kazał jej Tarzes. Od razu zrozumieliśmy, że z Julą nie mamy szans! Ona jest przecież księżniczką ekologii, przez co ma po swojej stronie władców Marsa, Słońca i Księżyca. Do tego dysponuje pieczęciami tych miejsc, wręczonymi przez samego króla Tarzesa. Jeśli ktoś je ma, to znaczy, że ma jego poparcie. Mimo to staraliśmy się podnieść na duchu. Przecież mieliśmy amulet i mapę od Falja – wierzyliśmy, że mapa pomoże nam jakoś dotrzeć do środka Sideu, a amulet zdobyć rubin z brzucha dinozaura.
1 Czyt. entriklu.
2 Czyt. pegi.
3 Czyt. akłent.
4 Czyt. tar-zes.
5 Czyt. zo.ROZDZIAŁ 2
MAGIA / SIDEU / PIECZĘĆ MARSA
W końcu dotarliśmy do środka Sideu z amuletem Falja. Zobaczyliśmy, jak tak naprawdę wygląda ta wyspa. Była porośnięta ogromną dżunglą, w której znajdowało się miasto. Oczywiście na obrzeżach lądu były też pojedyncze domy, jak na przykład dom naszego nowo poznanego znajomego. Na środku miasta wznosiła się olbrzymia Góra Niewoli i Śmierci, na której szczycie stał zamek.
W Sideu było też ogrodzenie, w którym znajdował się dinozaur. To z jego zęba wykonano amulet, który Falj dał naszym bohaterom. Był to wybieg dla jaszczura, podobny do tych, które na Ziemi robi się na przykład koniom. Ten jednak był dodatkowo odgrodzony od miasta dżunglą, mimo że stwór był podobno wytresowany przez tutejszego księcia, o którym poszukiwacze niewiele wiedzieli. A skoro tak, to zwierzak był rozumny, jak zwierzęta domowe na Ziemi.
Mimo że Peggy i jej przyjaciele wiedzieli o tym wszystkim od Falja, dziewczyna na widok dinozaura schowała się w pobliskich krzakach. Była bardzo przestraszona. Wtedy w bujnej roślinności znalazła list z Maroka do Sideu. Dziewczyna bardzo się zdziwiła, że odkryła go właśnie tu, i przełamując strach, natychmiast pokazała go przyjaciołom. Wiadomość była przeznaczona dla Juli, mimo to drogowicze ją przeczytali.
Droga Julo,
Bablon, czarownica Zurter i Ananiasz-zabójca przyczynili się do zabicia znacznej części mieszkańców Sideu. Chcą zdobyć amulet Falja, by móc zabrać trzy rubiny z brzucha dinozaura. Nie dopuść do tego! Zabierz dwa rubiny z paszczy stwora, bo jeden, kilka godzin wcześniej, zabiorą twoi przyjaciele, czyli Tamara, Peggy, Jadzia i Edek. Pożycz od nich amulet Falja, by móc wydobyć rubiny, i strzeż go jak oka w głowie, by nie wpadł w niepowołane ręce!
Twoja Lukrecja
Przygodowicze uświadomili sobie, że mają jutro lecieć do Londynu Tuptulacyjnego. Najpierw jednak musieli wykonać polecenie z listu. Dali więc dinozaurowi amulet, ten połknął go i wypluł wraz z jednym, przeźroczystym i różowym zarazem rubinem, na którym widniał symbol – połówka księżyca połączona z połówką słońca, czyli pieczęć Marsa używana do przedstawiania władców Sideu w starożytnych czasach Aquentu.
To, co zrobili przyjaciele, miało osłabić wrogów, ponieważ rubiny dodawały siły w dalszej podróży, a trzeba pamiętać, że nie wszyscy ją zawsze mieli. Niestety działało to tylko na początku ich przygody. Przyjaciele zabrali rubin i poszli przed siebie.
Wtedy dostrzegli bardzo ładną dziewczynę. Wyglądała niczym księżniczka. Ubrana była w przewiewną sukienkę w kolorze piwonii, a jej jasne, spięte w kok włosy prezentowały się zjawiskowo. Powiedziała, że ma na imię Łilla, a widząc zmęczenie na twarzach bohaterów, dodała, że mogą u niej wypocząć. Załatwiła im też nocleg w swoim domu, do którego prowadziła ścieżka opatulona pięknymi kwiatami i bujną roślinnością.
Ogród robił olbrzymie wrażenie, ale gdy dziewczyna pokazała przyjaciołom swój dom, byli jeszcze bardziej zachwyceni. Zaczęła się noc i Łilla zaprowadziła drogowiczów do jednego z pokoi. Nazywano go sypialnią kwiatową. Było to miejsce, w którym wszyscy jej dotychczasowi goście mieli zwyczaj urządzać sobie bitwę na poduszki. Podczas walki czasami niektóre z nich przelatywały przez szyby oddzielające pokoje od siebie. Zabawa odbywała się zazwyczaj bardzo późno w nocy i mogła trwać aż do popołudnia następnego dnia.
Drogowicze sprawili, by tradycji stało się zadość i krótko po tym zasnęli.ROZDZIAŁ 3
PIÓRO / PRZYJAZD ZAI / ZAZDROŚĆ YOLKI O TARIANĘ
Następnego dnia Łilla zaprowadziła nas do domu podstępnej, okropnej, należącej do Ligi Złej Pieczęci Narodowej Aquentu wiedźmy imieniem Zurter. Jedynym problemem było to, że choć chcieliśmy jakoś ją pokonać, to nie wiedzieliśmy dokładnie, co chcemy jej zrobić. Nie wiedzieliśmy też, jak wygląda – znaliśmy ją przecież tylko z opowieści, ale można już z nich było odczytać, jakim jest czarnym charakterem.
Gdy dotarliśmy na miejsce, przed domem nikogo nie było. Staliśmy przez chwilę, bojąc się zapukać. Wtedy pomyślałam sobie, jacy z nas są kiepscy bohaterzy, ale stwierdziłam, że przecież ta prawda nie musi wyjść na jaw. Trochę nam zeszło, zanim podeszliśmy bliżej do schodów, które prowadziły do domu tej czarownicy.
Budynek przypominał jeden z domów znanych z amerykańskich seriali. Tylko jego kolory nie były jasne i kolorowe, lecz szare i czarne. Mieszkanie Zurter było połączone z ogródkiem. Rosły w nim krzaki jeżyn oraz kwiaty w kolorach fioletu, różu i czerni. Był bardzo ładnie urządzony, a całe otoczenie w niczym nie przypominało miejsca z bajek o wiedźmach latających na miotłach.
Jednak zanim weszliśmy na schody, z domu ktoś wyszedł. Była to rudowłosa dziewczynka z poważnym wyrazem twarzy i szarozielonymi oczami. Jej policzki były wysypane piegami. Ubrana w długą, czarną sukienkę w ręce trzymała składający się z trzech kluczy pęk. Od razu było widać, że Edek zakochał się w tej rudaśnej dziewczynie, gdyż jego wzrok był nieobecny, a oczy wpatrywały się w nią z zachwytem. Pierwszy raz widziałam go w takim stanie. Zawsze wyrzekał się wszelkich romantycznych insynuacji.
Na chwilę zapadła cisza, po czym rudowłosa się odezwała. Widać było, że jest zdziwiona odwiedzinami. Jej ton głosu był oskarżycielski i wręcz pretensjonalny. Gdy mówiła, dało się od niej wyczuć taką dziwną i przepełniającą grozą magię. Musiała być czarownicą. Stwierdziliśmy, że to musi być Zurter. Przynajmniej ja tak pomyślałam. Tylko jedno było dla mnie dosyć dziwne. Była w naszym wieku, a osoba, której szukaliśmy, miała być dorosła. Wtedy do głowy przyszło mi pytanie: czy czarownice się starzeją? Jeśli nie, być może właśnie natknęliśmy się na członkinię LZPNA.
– Kim jesteście? Mówcie, wy szczury jedne! – zakrzyknęła rudowłosa.
Zauroczony Edek zapytał, jak ma na imię. Nie pojmowałam tego. Ta dziewczyna nawet nie była szczególnie ładna. Nie rozumiałam, jak mój najlepszy przyjaciel mógł się zakochać w czarownicy! Oczywiście odpowiedziała na nasze pytanie. Tym razem odezwała się do nas milutkim głosikiem. Powiedziała, że ma na imię Truta i jest córką niegodziwej czarownicy Zurter. Moim zdaniem w zachowaniu była podobna do swojej matki, przynajmniej jeśli wierzyć plotkom. Jeśli Edek się w niej zakochał, to albo to była miłość, która nie wybiera, albo czar.
Rozmawialiśmy z nią chwilę. Wydawała się pomocna albo też coś knuła i chciała nas przekonać do siebie swoim zachowaniem. Okazało się, że w domu nie ma jej matki. Dziewczyna dała nam pióro jastrzębia. Wyjęła je z ukrytej kieszeni sukni, której nie umiałam wcześniej dostrzec.
– Dajcie to Yolce⁶, przyjaciółce Falja. Ona będzie wiedziała, co z tym zrobić. To wam też pomoże w podróży, ale oczywiście tylko wtedy, gdy jej to przekażecie.
Nie powiedziała nam więcej szczegółów, a gdy zapytaliśmy ją, gdzie obecnie znajduje się jej matka, przez chwilę milczała, a później stwierdziła, że gdzieś wyszła. Pożegnaliśmy się z nią i szybko zabraliśmy ze sobą pióro, oddalając się od tego dziwnego domu.
Wróciliśmy do Falja z zapytaniem, gdzie mieszka jego przyjaciółka Yolka. Gdy dotarliśmy do domu leśnego elfa, zauważyliśmy, że zachowywał się dosyć nietypowo. Nie mógł usiedzieć na miejscu, był bardzo podekscytowany i gdy pytaliśmy go, co się dzieje, twierdził, że tylko niepotrzebnie wymyślamy jakieś bzdury. Próbował wymigać się od odpowiedzi. Nie drążyliśmy więc niechcianego przez niego tematu i po prostu spytaliśmy go, gdzie mieszka Yolka. On szybko odpowiedział nam na nasze pytanie, po czym spojrzał na swój zegarek, a upewniwszy się co do godziny, wydał z siebie cichy jęk i powiedział:
– Poradzicie sobie tu sami? Choć w sumie i tak idziecie do Yolki, eh, nieważne, w każdym razie muszę już iść.
Nie mówiąc nic więcej ani nie odpowiedziawszy na ciekawskie pytania drogowiczów, z nieopisaną szybkością wybiegł z mieszkania, zostawiając w nim swoich zdziwionych znajomych.
Nie wiedząc, co począć z jego dziwnym zachowaniem, wybiegliśmy za nim. Zrobiliśmy to, ponieważ byliśmy bardzo ciekawi, o co w tym wszystkim chodzi. W dodatku baliśmy się o Falja, o jego roztargnienie i o dosyć dziwne, niezwyczajne zachowanie, którego przyczyna była nam niewiadoma.
Biegliśmy i biegliśmy za nim, aż nie starczało nam tchu w płucach, gdyż Falj z każdą chwilą przyspieszał. Był tak skupiony na tym, co robi, że praktycznie nie zwracał uwagi na otoczenie dookoła niego. Nie zauważył też, że go śledzimy, cały czas za nim biegnąc.
Im dalej się posuwaliśmy, tym klimat i krajobraz się zmieniały. Dżungla ustąpiła miejsca piaskowi, a my zamiast zapachu wilgoci czuliśmy morską bryzę. Zbliżaliśmy się do oceanu. Tylko po co? Dokąd i dlaczego Falj tak biegł bez końca? Błagałam w duchu, by wreszcie się zatrzymał, co w końcu się stało. Nad oceanem, który ujrzeliśmy teraz z bliska, mgła kłębiła się wielkimi chmurami. Pogoda w ten dzień zdecydowanie nie sprzyjała wylegiwaniu się na plaży ani kąpielom. Dlaczego leśny elf tu przyszedł i to właśnie w taką pogodę?
Po kilku minutach wszystko stało się jasne. Naszym oczom ukazał się ogromy statek piracki, który dostrzegliśmy mimo ogromnej mgły. Był olbrzymi. Jego wielki maszt piął się zarozumiale, zwracając na siebie uwagę tych, którzy go podziwiali, a jego żagle rozrastały się dumnie pod wpływem wiatru, pamiętając wielkie wyprawy, gdy ten potężny okręt pruł przez fale z dającym się od niego wyczuć zadowoleniem.
Kapitan wyrzucił obłupaną z farby kotwicę, na której widać było ślady byłych na niej niegdyś wodorostów. Białe jak śnieg żagle zwinęły się, ukazując bocianie gniazdo. Nagle mgła, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, rozproszyła się w niewiadomym kierunku i pozwoliła wyłonić się stojącej przy sterach nastoletniej właścicielce galeonu.
Kapitanka i piratka, która szuka przygód na nieznanych i znanych sobie wodach, miała ubrania w kolorach piasku, które zlewały się z jej cerą. Widać na niej było ślady opalenizny zdobytej zapewne przez lata podczas morskich wypraw. Inny kolor miały jedynie chodaki w odcieniu ciemnego brązu oraz intensywnie czerwona chusta, opasana wokół głowy na wysokości czoła. Twarz dziewczyny zdobiły złote loki do ramion oraz błękitne jak wodna toń oczy, w których widać było coś znajomego.
Gdy tak się w nią wpatrywaliśmy, ona machała przyjaźnie do blondyna, który stał przed statkiem pirackim i wesoło do niej krzyczał:
– Hej, Zaja, Yolka jutro nocuje! I wiesz co? W domu są lody jogurtowe, twój ulubiony smak!
Dziewczyna tylko się uśmiechała, nadal zajmując się cumowaniem statku. Była szczęśliwa, że znów widzi i słyszy Falja.
Minęło kilka chwil, gdy złapała się jednej z burt okrętu, po czym schwyciła cumę i zeskoczyła na mokry piasek. W chwili gdy była już na brzegu, dało zauważyć się, że była dosyć wysoka w porównaniu do mnie, Jadzi i Peggy – niemal na równi z Edkiem. Cały czas zastanawialiśmy się, kim dla naszego znajomego jest nowo przybyła. W końcu nie wytrzymaliśmy – postanowiliśmy nie trzymać się dłużej w ukryciu i zapytać go o to wprost.
Dziewczyna i leśny elf klepali się przyjacielsko po plecach, ściskali i wyglądali jak starzy przyjaciele, którzy po wielu latach rozłąki się za sobą bardzo stęsknili. A skoro tak, to postanowiliśmy się ujawnić. To był odpowiedni dla nas moment.
Wyszłam z zarośli wraz z moimi przyjaciółmi i zakrzyknęliśmy do Falja:
– Kim jest ta cała piratka Zaja? To o nią chodziło? Przez nią tak szybko wybiegłeś z domu?
Zawstydzony Falj zaczerwienił się i powiedział, że Zaja to jego najlepsza przyjaciółka, Tariana to jego kuzynka, nie narzeczona, bo on nie chce się żenić, a Yolka to jego zagubiona piąta klepka w głowie, czyli przyjaciółka, która pamięta o wszystkich jego rzeczach, jest najlepsza i zawsze może jej ufać.
– Nie martw się, Falj! – odpowiedziała mu Peggy, widząc jego zakłopotanie, i przytuliła go na pocieszenie, po czym reszta też dołączyła się do tego wielkiego uścisku.
– To teraz musimy pójść do Yolki – stwierdziła rzeczowo, a zarazem stanowczo Tamara.
Tak też poszliśmy do miejsca, w którym Sideu stykało się z Entricklem. To tam mieszkała Yolka. Nie było z nami Falja i Zai, gdyż stwierdzili, że dołączą do nas później i jeszcze chwilę spędzą razem na plaży. Szliśmy i szliśmy, aż rozbolały nas nogi. Byliśmy mocno wykończeni. Tak przemierzaliśmy cały czas tę samą drogę, którą przybyliśmy za leśnym elfem, tylko teraz wydawała się nam ona o wiele bardziej wyczerpująca niż za pierwszym razem. Może to dlatego, że wcześniej nie skupialiśmy się aż tak bardzo na zmęczeniu, które nam doskwierało, ale pchała nas ciekawość.
Po długiej wędrówce naszym oczom ukazał się niebieski dom. Znajdował się w samym sercu dżungli, lecz robiło to zupełnie inne wrażenie, niż gdy byliśmy w domu Falja. W ogóle budynek odróżniał się nie tylko od domu naszego znajomego, ale również od wszystkich innych, które kiedykolwiek widzieliśmy.
Na drzwiach widniał szyld, na którym zawijanymi, lśniącymi literami napisano: „Witajcie u Yolki”. Teraz byliśmy już pewni, że to miejsce, którego szukaliśmy. Zapukaliśmy dwa razy, by, tak jak nakazała Truta, przekazać właścicielce domu to, co nam powiedziała. Otworzyła nam piękna dziewczyna o brązowych włosach i oczach. Ubrana była cała na niebiesko, za którym, co można było dostrzec po wyglądzie budynku, bardzo przepadała. Miała na sobie koszulkę z krótkim rękawem, spodnie dzwony i buty do wędrówki górskiej.
– O, witajcie! Czy to przypadkiem nie wy jesteście dzieciakami z realnego świata? – przywitała się radośnie.
– Skąd nas znasz? Czyżby Falj zdążył ci już o nas powiedzieć? – zapytał Edek.
– Niezupełnie. Ach, no wiem, dużo by tu mówić, gdy tak mało na razie wiecie o mnie i moich znajomych. Tak też zacznę od tego, że też jestem dzieckiem z realnego świata, tak jak wy, a tu przebywam, gdy jestem w Aquencie, czyli czasowo. Też jestem drogowiczką, jak wy. Choć macie rację, że oprócz tego mam kontakt z Faljem, Zają i Laylą⁷, której jeszcze nie znacie, ale poznacie w swoim czasie! A poza tym jesteście znani w całym Aquencie, jako że jesteście poszukiwaczami Drogi do Światła Słońca, którzy mają ulepszyć tę planetę. Cóż… jesteście dosyć sławni.
Przyjaciele spojrzeli po sobie. Nie wiedzieli o tym, że są znani, i to, podobno, na całej planecie. Dlatego zapadła dość długa cisza.
– No co? – spytała Yolka, przerywając ją. – Może wejdziecie?
Przyjaciele weszli do domu przyjaciółki leśnego elfa. Wewnątrz był tak samo specyficzny jak na zewnątrz. Ściany zdobiły różnorodne płytki, a tam, gdzie ich nie było, podłoże pomalowano na niebiesko, barwinkowo, zielono i w wielu innych, tajemniczych, ale tak idealnie do pozostałych dopasowanych kolorach. Pachniało kadzidłem, rumiankiem oraz dziwnym zapachem, którego przygodowicze nie mogli określić.
Na podłodze wszędzie były porozstawiane kamienie, jakieś minerały, dużo piasku i zasuszonego błota oraz pełno książek i zeszytów – wręcz można by powiedzieć, że były ich miliony. Mimo tego nieładu wydawało się, że dziewczyna dba o porządek, a wszystko jest na swoim miejscu. Nawet piasek i ziemia nadawały temu miejscu klimat. Wszystko było tu zamierzone; wyglądało nie jak bałagan, ale jak dzieło.
Po bliższym poznaniu otoczenia usiedli na wygodnej, niebieskiej, jak większość rzeczy w tym mieszkaniu, sofie. Właścicielka domu zaproponowała im wtedy pyszną herbatę miętową, po czym poszła szybko ją zrobić. Chwilę później wróciła z porcelanowym dzbankiem i nalała im napój do filiżanek, które rozłożyła na stoliku obok sofy.
– Yolka, tak właściwie to nie przyszliśmy do ciebie w odwiedziny, ale mieliśmy ci coś przekazać. Mianowicie Truta, córka Zurter, kazała ci dać pióro jastrzębia, co podobno ma jakoś pomóc nam w naszej podróży. Nie wiemy wprawdzie, o co chodziło z tym wsparciem, ale spełniamy jej prośbę – powiedział Edek.
Dziewczyna delikatnie dotknęła pióro i je obejrzała, po czym uśmiechnęła się lekko, lecz widać było na jej twarzy zdenerwowanie i zażenowanie.
– Nie chcę was rozczarowywać, ale Truta was oszukała – powiedziała. – Jedynym zadaniem tego pióra, które wam dała, było spowolnienie was. Specjalnie zrobiła to, byście wolniej przemierzali Drogę do Światła Słońca, a pamiętajcie, że w tej podróży im szybciej, tym lepiej!
– To doniesiemy do Tarzesa! Przynajmniej ją skaże i będziemy mieli mniej wrogów – powiedziała Jadzia.
– Nie, nie możecie, on i tak jej nie ukarze! – powiedziała Yolka.
– Ale czemu? Król Tarzes zawsze mocno przestrzega prawa! Jej złapanie nie będzie problemem, gdyż jest tylko bezbronną dziewczyną, taką jak my! Poza tym ostatnio wszystkich skuł w kajdany za okłamywanie szanowanej elity państwowej. Czemu więc nie miałby zastosować wyroku i na niej, Trucie, córce Zurter? – zapytała Peggy.
– To wy nic nie wiecie? Poważnie? Myślałam, że jedyną rzeczą, o której nie macie pojęcia, jestem ja i moi przyjaciele, ale najwyraźniej się myliłam. W takim razie muszę wam to wytłumaczyć. Truta jest córką Tarzesa, dlatego też władca Aquentu jej nie ukarze ani nie zamknie w więzieniu, bo ją kocha, jak każdy rodzic swoje dziecko – powiedziała Yolka.
Przyjaciele spojrzeli po sobie. Nic nie rozumieli. Wszystko, co do tej pory wiedzieli, wydało się teraz dla nich jedynie kłamstwem. To, co mówiła Yolka, znaczyło, że Tarzes i Zurter darzą się miłością czy też kiedyś, nie wiadomo, jak dawno temu, łączyły ich jakieś miłosne uczucia. Jednak teraz z kolei była to tylko zamierzchła przeszłość. A co, jeśli król nadal darzy wiedźmę uczuciem? Jak może?! Jak to w ogóle jest możliwe?! Przecież ona jest zła!
Sami nie wiedzieli, co o tym sądzić. Na szczęście szybko zapomnieli o swoich rozważaniach, gdyż z zamyślenia wyrwał ich rytmiczny dźwięk. Ktoś pukał do drzwi, a Yolka poszła je otworzyć, zostawiając ich z miętową herbatą, która zdążyła zmienić swoją temperaturę na pokojową. Chwilę później do salonu weszli goście razem z właścicielką domu. Była to Zaja, która, jak się dowiedzieli, zdążyła się już rozpakować, oraz Falj.
– Hej, Peggy, co tam u ciebie? – zapytała piratka.
– U mnie wszystko w porządku. A ty skąd znasz moje imię, czyżby od Falja? – zapytała Peggy.
– Nie do końca. Po prostu cały świat o was mówi i stąd znam wasze imiona. – Zaja się uśmiechnęła, po czym usiadła na niebieskiej sofie.
Gadaliśmy jeszcze trochę, długo śmiejąc się, rozmawiając i pijąc pyszną miętową herbatę. Jednak po pewnym czasie uświadomiliśmy sobie, że w zasadzie powinniśmy już ruszać. Problemem było to, że nie mieliśmy żadnych wskazówek, jak dostać się do Londynu Tuptulacyjnego. Gdy oznajmiliśmy to Zai, Yolce i Faljowi, oni wiedzieli, co robić.
Kapitanka okrętu wyjęła z kieszeni zmiętą mapę, którą akurat miała przy sobie. Dobrze się składało, gdyż pokazywała drogę do miasta, do którego chcieliśmy się udać.
– Co to? – spytał Edek, wskazując na miejsce opisane jako „ruszające się podłoże”.
– Dowiecie się w swoim czasie – odparła tajemniczo Zaja.
6 Czyt. jolce.
7 Czyt. lajlą.ROZDZIAŁ 4
MEZORKAI / LONDYN / CO TO ZNACZY BYĆ Z LUKRECJĄ
Bzzzt… – zadźwięczał budzik w pokoju Tamary następnego dnia po tym, jak Zaja pokazała im mapę.
Dziewczyna przewróciła się na drugi bok swojego łóżka, próbując wyłączyć ustrojstwo. Nie miała ochoty wstawać, a jako że ktoś odgarniał srebrne rolety w jej pokoju, ukazując rażące światło słońca, zakryła się mocniej kołdrą. Tym kimś była jej mama, która dodatkowo wyłączyła dzwoniący wciąż drażniącym dźwiękiem przedmiot, który miał obudzić dziewczynę.
– Dobrze się spało, córeczko? – zapytała, odciągając z jej twarzy pierzynę.
– Dziś jest sobota! Po co to twoje „dobrze się spało, córeczko?”, skoro budzisz mnie z samego rana? – jęknęła dziewczyna, przecierając zaspane oczy.
– Po to, byś nie marnowała dnia i zajęła się czymś pożytecznym, takim jak obowiązki domowe. – Kobieta uśmiechnęła się, po czym ucałowała swoją ukochaną córeczkę w czoło.
– Po co niby? Corro⁸ może się tym zająć sam! – powiedziała Tamara, mając na myśli swojego młodszego brata.
– Twój brat już sprzątał przez ostatnie dni, ale nie umie zrobić wszystkiego tak jak ty, kochanie. Nie robi tego nie dlatego, że nie chce, ale dlatego, że nie… – zaczęła mówić matka, ale nie zdążyła dokończyć, gdyż dziewczyna jej przerwała.
– Tak wiem: NIE MOŻE! – wykrzyknęła bardzo oburzona.
– To nie jego wina, że jest niepełnosprawny, córuś, powinnaś to zrozumieć. A odnośnie do domowych porządków, to gdy wszystko razem posprzątacie, i to szybko, będziecie mieli dużo czasu wolnego – powiedziała kobieta, ścieląc łóżko, z którego Tamara przed sekundą wstała.
– Będę mogła zaprosić wtedy przyjaciół? – zapytała córka, wyjmując ładną sukienkę z szafy.
– Dobrze, ale nie będzie nas wtedy w domu, więc pamiętaj też, by zająć się Correm – powiedziała mama.
– Jasne – odburknęła Tamara.
Nie lubiła, gdy mama jej to przypominała, gdyż w istocie nigdy nie spełniała tej prośby. Jej brat zawsze w tym czasie zajmował się sobą i dawał jej przy tym pełną wolność – albo było na odwrót i zajmował się nią, a nie ona nim. Każda dziewczyna pewnie by jej zazdrościła takiego członka rodziny, który ma zawsze dla niej czas i się o nią troszczy, ale ona nie przepadała za nim. Widziała w nim tylko wroga, nie przyjaciela. Jego inwalidztwo było według niej jedną wielką wymówką, by się nim bardziej zajmować i tym mniej się nią interesować. Chciała, by cała uwaga rodziców była skupiona na niej, a nie na nim.
Mimo to w duchu wiedziała, że mama i tata bardziej kochają ją i czują, że jest ich upragnioną córeczką, a nie niechcianym synem inwalidą. Z tymi myślami dziewczyna wzięła się za sprzątanie. Gdy tylko rodzice patrzyli w stronę dzieci, dziewczynka pokazywała im, że robi najwięcej i pomaga bratu, mimo że nie była to prawda.
W końcu rodzice pożegnali się i wyszli.
– Czemu się tak chwalisz przed rodzicami? Przecież to zwykłe prace! – skomentował jej zachowanie Corro.
– Nie odzywaj się, ja nie jestem głupim pracusiem jak ty! – odparowała z wściekłością Tamara.
– Och, nie złość się na mnie, po prostu chcę cię zrozumieć i tyle.
– To mnie kryj i tyle!
– Nie rozumiem. – Corro pokręcił głową.
– To zrozum i poradź sobie sam, bo ja wychodzę.
– Ale Tami… – jęknął chłopak, opierając się łokciami na swoim wózku inwalidzkim.
– Corro, ja lecę, więc pa! I niczego rodzicom, bo będzie po tobie!! – rzuciła na odchodnym dziewczyna, szybko zmieniając ton głosu, by bratu na pewno nie przyszło do głowy robić jej na złość i zdradzić plany rodzicom. Mimo że chłopak nigdy nic takiego jej nie zrobił, jej zachowanie nie było dla niego zaskoczeniem.
Tak naprawdę Tamara jedynie udała, że wyszła z domu. W rzeczywistości poszła do swojego pokoju i stamtąd zadzwoniła do Edka, potem do Jadzi, a w końcu do Peggy. Wszyscy przyszli po kilku minutach, a ona zaprowadziła ich prosto do swojego pokoju, gdyż nie chciała, żeby poznali jej brata. Nigdy im też o nim nie mówiła. Był jej sekretem, którym nie zamierzała się z nikim dzielić, a zwłaszcza z przyjaciółmi. Wstydziła się go, mimo że na swój niezrozumiały sposób kochała jak brata. Jednak to uczucie było tajemnicą, którą znał chyba tylko sam Corro i ona. Mimo ich odmiennych charakterów i niemiłego zachowania Tamary rodzeństwo dogadywało się ze sobą bardzo dobrze.
Gdy przyjaciele znaleźli się już w jej pokoju, otworzyli poczwórne drzwi czarnej szafki i w końcu pojawili się w jednym z miejsc świata Aquentu, którego jeszcze nie znali. Zewsząd było otoczone bujną roślinnością, tworzącą dżunglę. Różniło się od Sideu i Entricklu, bo tu rośliny, choć bujne i piękne, wyglądały nie na stworzone przez naturę, ale na zasadzone w twórczym nieładzie, by przypominały naturalny krajobraz.
Mimo to miejsce to zachwycało. Pnące się ku drzewom liany czy różowo-żółte lilie rosnące praktycznie na każdym z drzew były wręcz niesamowite. Ćwierkot ptaków, głownie kolibrów, kazał im myśleć, że to miejsce jest realne.
– Ale tu jest pięknie! – powiedziała Jadzia z zachwytem.
Roślinność rzeczywiście była niezwykła. Jednak mimo zauroczenia, które ich ogarniało, wycieczkowicze wiedzieli, że coś im w tym krajobrazie nie pasuje. Mimo to szli do przodu, nie bacząc na dziwne uczucie, które nasilało się z każdym następnym krokiem w głąb dżungli.
Nagle się zatrzymali. Zobaczyli wielki kamień, na którym był wyryty ledwo czytelny napis. Zamazane latami, pamiętające różne czasy i warunki pogodowe litery tak się zatarły, że przyjaciele nie wiedzieli, czy dobrze go odczytali. Prawdopodobnie na kamieniu napisano: „MAZORKAI WITA WAS”.
Tym bardziej gdy odczytaliśmy ten napis, wiedzieliśmy, że nigdy tam nie byliśmy. Kraina z każdym momentem coraz bardziej nas zdumiewała. Nikt nam o niej nic nigdy nie mówił, a my sami nie wiedzieliśmy, co o niej sądzić, gdyż wydawała się co najmniej dziwna.
– Nie wierzę własnym oczom! Widać, że ktoś się musiał pomylić, pisząc list do Juli! – powiedziała Peggy.
Nie zdążyłam nawet zapytać, o co jej chodzi, gdy ktoś mnie wyprzedził, odzywając się tak nagle i niespodziewanie:
– Juli, powiadasz? – spytał.
– Co powiedziałaś? – zwróciłam się do Jadzi, żeby się upewnić, czy się nie przesłyszałam.
– Nic, myślałam, że to ty – odpowiedziała.
– Bu! – wykrzyknął nagle ktoś, chcąc nas przestraszyć tym dziwnym okrzykiem.
Edek aż podskoczył, ale my stałyśmy nadal niewzruszone. Natomiast w czwórkę szybko odwróciliśmy się w kierunku, z którego dobiegł nas głos. Jednak gdy to zrobiliśmy, nie ujrzeliśmy, jak przypuszczaliśmy, jakiegoś okropnego zwierzęcia czy kogoś, kto nie umie wydawać z siebie normalnych dźwięków. Zamiast tego zobaczyliśmy piękną dziewczynę – najpiękniejszą, jaką widzieliśmy w życiu. Była tak niezwykła, że nie sposób było opisać jej niesamowity wygląd. Wpatrywaliśmy się w nią przez dłuższą chwilę w niemym milczeniu, nie śmiąc się odezwać. W końcu niezręczną ciszę przerwała sama nieznajoma:
– To ja napisałam ten list do Juli, poprosił mnie o to sam książę!
Na początku nie zrozumiałam, o co jej chodzi, ale po chwili pojęłam, że ma na myśli list, który znaleźliśmy w Sideu przed ogrodzeniem sideańskiego dinozaura. Wtedy też zrozumiałam, o co chodziło Peggy, która mówiła, że ktoś musiał się pomylić, pisząc ten list. Nie chodziło o Maroko Tuptulacyjne, ale o Mazorkai!
– Ty go napisałaś? Jesteś z Mazorkai? – spytałam nieznajomej, upewniając się, bo nie chciało mi się w to wierzyć.
– Tak, ale nie jestem z Mazorkai, tylko z Mezorkai. Źle przeczytaliście, ale jak najbardziej was rozumiem, gdyż napis na skale jest już dosyć zatarty… – Dziewczyna się uśmiechnęła.
Potaknęłam. Wiedziałam już mniej więcej, gdzie jesteśmy, i to mi wystarczało. Moim przyjaciołom jednak nie.
– Jaki książę? – zaczęła się dopytywać Jadzia.
– Książę Sideu, którego przed zabiciem przez Ligę Złej Pieczęci Narodowej Aquentu uchroniła Layla, gdyż podobno, jak twierdzą przepowiednie, odegra on bardzo ważną rolę w jakiejś podróży zwanej Drogą – odpowiedziała jej na to tamta.
– Pewnie chodzi o Drogę do Światła Słońca – stwierdziła Peggy.
– Nie byłabym tego taka pewna… Może chodzić też o każdą inną z Dróg.
– W sumie racja… A tak w ogóle, to jak masz na imię? – spytał Edek, który już nie pamiętał, kto pisał ten list do Juli.
– Przecież czytaliście list… Mam na imię Lukrecja – odpowiedziała najpiękniejsza dziewczyna na świecie.
– A jak ma na imię ten książę Sideu? – zapytała Jadzia.
– Falj. Mimo że jest władcą, włada z ukrycia, by zapewnić sobie bezpieczeństwo. Ukrywa się na obrzeżach swojej wyspy i udaje jej zwyczajnego mieszkańca – powiedziała z uśmiechem na ustach Lukrecja, tak jakby chciała im pokazać, że przewyższa ich wiedzą o Aquencie. Jednak w jej zachowaniu nie czuć było charakteru chwalipięty.
Przyjaciele byli mocno zszokowani tym, co powiedziała. Zastanawiali się, czy ich słuch nadal był sprawny, czy też Lukrecja rzeczywiście miała na myśli ich zwariowanego leśnego znajomego. Wydawało mi się to co najmniej niemożliwe. Jednak opis zgadzał się z opisem leśnego elfa. Czyżby naprawdę to był on? Nasz znajomy był księciem Sideu?! Te wszystkie szczegóły składały się na jedną, wręcz nieprawdopodobną dla nas informację.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
8 Czyt. korro.