- W empik go
Księga pieśni – zbiór poezji. Ser. 1, z. 1 - ebook
Księga pieśni – zbiór poezji. Ser. 1, z. 1 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 274 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zbiór poezyi .
Serya I.
Zeszyt I. – "z Ilustracją"
redagował
Miron .
Warszawa.
Nakładem Józefa Kaufmana.
1870.
Дозволено Цензурою.
Варшава, 30 Мая 1870 года.
Drut J. Jaworskiego. Krak. Przedm. Nr. 415.
Na czele niniejszej publikacyi podajemy jeden z najcelniejszych poematów naszej literatury: "W Szwajcaryi. "
Są to dzieje serca i wyobraźni poety, który umiał tylko kochać i tylko nienawidzić…..
Ideą poematu jest miłość, urodzona z uśmiechu, żyjąca całą pełnią sił idealnych i zmarła z nieubłaganej logiki praw ziemskiego życia.
Forma w ktorą Juljusz wcielił swoją idylę, odpowiada wszystkim czasom jej treści. Jest to prawdziwy skarbiec natchnionych wysłowień i rymów.
Każdy wiersz promienieje blaskiem, dzwoni melodyą…..
Od czasu Petrarki, z pewnością żaden z poetow, nie wyśpiewał hymnu miłości, na nutę równie wzniosłą, dźwięczną i wspaniałą w prostocie swojej.
Szczęśliwa bohaterka poematu już nie żyje.II.
W szwajcarskich górach jest jedna kaskada,
Gdzie Aar wody błękitnemi spada.
Pozwól tam spojrzeć zawróconej głowie. –
Widzisz tę tęczę na burzy w parowie?
Na mgłach srebrzystych cała się rozwiesza –
Nic jej nie zburzy i nic jej nie zmiesza;
A czasem tylko jakie białe jagnię
Przez tęczę idzie na skrajne doliny
Szczypać kwitnące róże i leszczyny;
Lub jaki gołąb' co wody zapragnie,
Jakby się blaskiem pochwalić umyślnie,
Przez tęczę szybko przeleci i błyśnie. –
Tam ją ujrzałem! i wnet rozkochany, –
Że z tęczy wyszła i z potoku piany,
Wierzyć zacząłem i wierzę do końca:
Tak jasną była od promieni słońca!
Tak pełna w sobie anielskiego świtu!
Tak rozwidniona źrenicą z błękitu! –
Gdy oczy przeszły od stóp do warkoczy,
To zakochały się w niej moje oczy! –
A za tym zmysłem co kochać przymusza
Poszło i serce, a za sercem dusza…
I tak się zaczął prędko romans klecić,
Że chciałem do niej przez kaskadę lecieć;
Bo się lękałem, że jak widmo blade,
Nim dusza ze snu obudzona krzyknie,
Upadnie w przepaść, w tęczę i w kaskadę,
I roztopi się i zgaśnie i zniknie!
I byłem jak ci co się we śnie boją,
Bo jużem kochał, bo już była moją! –
I tak raz pierwszy spotkałem ją samą
Pod jasnej tęczy różnofarbnej bramą;
Powiew miłości owiał mnie uroczy –
Stanąłem przed nią i spuściłem oczy…III.
Poszedłem za nią przez góry, doliny –
I szliśmy razem u stóp tej lawiny,
Gdzie śnieg przybiega aż do stóp człowieka
Spłaszczoną pletwą – jak delfin olbrzymi;
Para mu z nozdrza srebrzystego dymi,
A Rodan z paszczy błękitnej ucieka.
Pamiętam chwilę: – poranek był skwarny,
Tameśmy szmerem spłoszyli dwie sarny;
Te jakby szczęścia ludzkiego świadome,
Stanęły blizko, złote, nieruchome –
I utopiły oczów błyskawice
W kochanki mojej błękitne źrenice;
I długo patrząc, nieruchome, obie,
Głowy promienne pokładły na sobie!
Rzekłem: – one się zakochały w tobie!
Rzekłem – i za to z ust zamkniętych skromnie
Najpierwszy uśmiech jej przyleciał do mnie. –
Przyleciał szybko i wrócił z podróży
Do swego gniazda, do pereł i róży;
A gdy zobaczył że oczów nie mrużę,
Całą jej białą twarz zamienił w różę.
A wiecie? ani tak za serce chwyta
Rumieniec kwiatu co świeżo rozkwita;
Ani tak oko wędrowca zachwyca
Gór nad-alpejskich śnieżysta dziewica,
Kiedy od słońca różane ma lica:
Jak ten rumieniec bez wstydu i grzechu,
Co się na twarzy urodził z uśmiechu.
IV .
Odtąd szczęśliwi byliśmy i sami,
Płynąc szwajcarskich jeziór błękitami –
I nie wiem czy tam była łódź pod nami,
Bom z duchy prawie zaczynał się bratać,
Chodzić po wodach i po niebie latać.
A ona tak mię prowadziła wszędzie!
Ach! ona była jak białe łabędzie,
Była jeziora błękitnego panią;
Płynęła, lecąc – łódź leciała za nią,
Za łodzią jasność szafirowym szlakiem,
Za tą jasnością rybek korowody,
I wyrzucały się aż do niej z wody!
I z takimeśmy płynęli orszakiem,
Uśmiechając się w błękitu krainie.
Bo ona była jak wodne boginie:
Miała powozy z delfinów, z gołębi,
I kryształowe pałace na głębi,
I księżycowe korony w noc ciemną –
I mogła była wszystko robić ze mną.V.
Raz – że nie była niebieskim aniołem
Myślałem całe długie pół godziny! –
Wyspowiadałem się potem z tej winy –
Słuchajcie! – oto przed Tella kościołem
Pierwsza na kamień wyskoczyła płocha,
I powiedziała mi w głos: że mię kocha –
I odesłała mnie znów na jezioro;
Łódkę swą piersią odtrąciwszy białą –
A ja – ach! nie wiem co się ze mną stało!
Czy mnie anieli do nieba zabiorą,
Czy grzmiące fale jeziora pochłoną,
Czy uśmiechami rozerwie się łono –
Czy serce jak lód rozegrzany taje,
Czy dusza skrzydeł anielskich dostaje,
Czyli w nią wstąpił cały anioł złoty? –
Czyli uśmiechów pełna? czy tęsknoty?
Wszystkie uczucia gwałtownemi loty
Na serce spadły, jak gołębi chmura,
Pić łzy i białe w nich obmywać pióra,
Aby się czyste rozlecieć po niebie. –
W tem zawołała łódź ze mną do siebie.
Usłyszała ją łódka i spostrzegła,
I sama do niej z błękitu przybiegła.VI.
Pod ścianą ze skał i pod wieńcem borów,
Stoi cichości pełna i kolorów
Tella kaplica. Jest próg tam na fali,
Gdzieśmy raz pierwszy przez usta zeznali,
Że się już dawno sercami kochamy;
A pod tym progiem są na wodzie plamy
Od sosen, co się kołyszą na niebie,
I od skał cienia; gdzie mówiąc do siebie,
Wbite do wody trzymaliśmy oczy;
A pod tym progiem fala tak się toczy,
I tak swawolna i taka ruchoma,
Że wzięła w siebie dwa nasze obrazy,
I przybliżyła, łącząc je rękoma,
Chociaż nas tylko łączyły wyrazy.
Ach! fala taka szalona i pusta!
Że połączyła nawet nasze usta,
Choć sercem tylko byliśmy złączeni.
Fala tak pełna ruchu i promieni,
Że jednym światła objąwszy nas kołem,
Zmięszała niby anioła z aniołem.
Gdy myślę – boleść dręczy mnie niezmierna..
Falo! niewierna falo! – a tak wierna!VII.
Raz mię ów anioł zaprowadził złoty
Przez jasne łąki do lodowej groty.
Tam ją obielił dzień alabastrowy;
I mróz na czole mej jasnej królowej
Perłami okrył wszystkie polne róże, –
I ze sklepienia łzy leciały duże;
A we łzach sylfy z jasnością ogromną
Deszczem spadały na białą i skromną.
Słysząc, że ściany płaczą coraz głośniej,
Cała się szatą okryła zazdrośniej,
I wszystko oczom ciekawym ukradła,
I jeszcze ręce skrzyżowane kładła
Na alabastry widne, choć zakryte.
Tak nieruchomo stała – a koło niej
Igrały tęcze w blaski rozmaite.
Ja wtenczas modlić się zacząłem do niej:
Ave Marija!…
Jak biała róża kiedy się rozwija,
Róż pokazuje z piersi odemkniętej;
Taki rumieniec wyszedł z lica świętej.
I zamyślona odwróciła głowę,
Palec na ściany kładąc kryształowe;
Jak ta co imię ukochane kreśli,
Lub o błękitnych jakich czuciach myśli. –
Wreszcie się do mnie obróciwszy, rzekła:
"Może za miłość ja pójdę do piekła,
I gdzieś w piekielne wprowadzona chłody,
Wszczepioną będę w kryształowe lody;
Jako ta bańka z powietrza i z tęczy. –
Lecz prawda, rzekła: jeżeli się męczy
Ta jasność słońca stworzona promieniem,
Którą, lód w sobie mrozi i zabija:
Można ją z lodu uwolnić westchnieniem –
Ave Marija!… "VIII.
Pójdziemy razem na śniegu korony!
Pójdziemy razem na sosnowe bory,
Pójdziemy razem gdzie trzód jęczą dzwony!
Gdzie się w tęczowe ubiera kolory
Jungfrau, i słońce złote ma przed sobą;
Gdzie we mgle jeleń przelatuje skory;
Gdzie orły skrzydeł rozwianych żałobą
Rzucają cienie na lecące chmury! –
O, moja luba! tam pójdę za tobą,
A jeśli z takiej nie wrócimy góry,
Ludzie pomyślą że nas wzięły duchy,
I gdzieś w niebieskie uniosły lazury;
Żeśmy się za gwiazd chwycili łańcuchy,
I ulecieli z plejadów gromadą,
I tylko po nas potok spadnie głuchy,
I błyszczącą się łez rzuci kaskadą.IX.
Ach! najszczęśliwsi na ziemi nie wiedzą,
Gdzie duchy skrzydła na ramiona kładną,
Gdzie jak łabędzie zadumane siedzą?
Ach! najciekawsi na świecie nie zgadną,
W jakim szalecie żyłem z moją miłą!
I wiele nam róż do okien świeciło,
I wiele wisien naokoło rosło,
Ile słowików na wiśniach się niosło;
Ile tam w każdą noc miesięczną, bladą,
Kłótni słowików płaczących z kaskadą;
Ile trzód naszych szło na łąkach dzwonić –
Ach! tego nawet śpiącym nie odsłonić,
Ani pokazać, ani zawrzeć w słowie. –
Łąka i szalet i wiśnie w parowie,
W takim parowie, że stróż anioł biały
Rozwijał skrzydła od skały do skały,
I nakrywał ten cały parów dziki:
Szalet i róże i nas i słowiki.X.
Lecz nadto było cyprysowej woni,
I nadto barwy co się w różach płoni,
I chciała nas już miłość ująć zdradą. –
Było to rankiem – pomnę: – pod kaskadą –
Byliśmy niczem niestrwożeni – sami –
Czytając książkę pełną łez, ze łzami.
Wtem duch mi jakiś podszepnął do ucha,
Ażebym na nią z książki przeszedł okiem.
Była jak anioł co myśli i słucha –
I nagle – takim przejrzystym obłokiem
Rumieniec smutny twarz jej umalował,
Że nie wiem dotąd jak się wszystko stało;
Alem ją w usta różane całował,
I czułem ją tu, na mych rękach, białą,
Sercem bijącą, brylantową w oczach…
Wtem nagle – w jasnej kaskady warkoczach
Coś pomięszało się i coś urzekło;
Wiatr na nas rzucił całe wodne piekło,
I z kwiatów spłoszył wilgotnemi mgłami. –
Odtąd jużeśmy nie czytali sami…XL
Odtąd w uśmiechach była dla mnie rzadsza,
Smutniejsza, cichsza i bielsza i bladsza,
"W głębszych się coraz zanurzała cieniach,
I obrywała róże na strumieniach;
Albo przy kaskad naciągniętej lutni
Stawała słuchać tak jak ludzie smutni,
Z twarzą spuszczoną – lub sama w ustroni,
Ręce na białą zakładała szyję;
Jak ta co boi się, albo się broni;
Lub jako gołąb' co w strumieniu pije,
Do nieba jasnem wzlatywała okiem;
Już wolnym, sennym błąkała się krokiem,
I jaskółeczek utraciła zwinność,
I zadumała ją całą, – niewinność.XII.
Widzac ją taką, chciałem bronić siebie,
I rzekłem: – Luba! jak Bóg jest na niebie,
Z sercaś mi wszystko odpuścić powinna;
Lilija jedna wszystkiemu jest winna.
Otoś ty wczoraj w tym źródle co bije
Na jasnej łące, myła twarz i szyję;
A tam za tobą prosta, niedaleka,
Jak służebnica co z rąbkami czeka,
Lilija jedna, cała jasna, w bieli,
Oczekiwała aż wyjdziesz z kąpieli.
Widząc was obie takie białe, w parze,
Myślałem że śpiąc, o aniołach marzę;
I drżeć zacząłem i zadrżałem wszystek,
I jeden tylko poruszyłem listek,
Ten listek inne poruszył listeczki,
I szmer się zrobił – ty wybiegłaś z rzeczki,
I takeś prędko uciekała zlękła,
Żeś łonem, kwiatu potrąciła pręty,
I lilijowa wnet łodyga pękła,
I kwiat z niej upadł twoją piersią ścięty;
A jam rozważać zaczął z twarzą bladą,
Jak ten kwiat kruchy, jak ty jesteś zwinna.
I oto dzisiaj, rankiem, pod kaskadą –
Nie jam był winien – lecz lilija winna…XIII
Płonęła wonna jak kadzidło mirry,
I widać było, że nie wiedząc, płonie;
Głębszemi oczu stały się szafiry,
I prędsza fala białości na łonie,
I dziwnym ogniem rozpalone skronie
Wcześne zwiednienie dawały bławatkom –
Ona z tych była, co się skarżą matkom,
I skarżyła się gwiazd cichej gromadzie,
Gdy do snu księżyc niepełny się kładzie,
Gdy kwiaty szepczą miłośnie do ucha,
Co zamyślone, własnych myśli słucha.
XIV .
Czy ty gdzieś teraz, o miła! z rozpaczą.
Aniołom boskim mówisz rozżalona?
Jak ci, co mówią, skarżąc się – i płaczą,
Że była burza gromami czerwona,
Że była grota posępna i ciemna,
I w grocie z kaskad kryształu zasłona;
Że była trwoga w ciemności tajemna,
Razem niepamięć jakaś boskiej kary,
I skarga smutna czystych nimf, podziemna?
Że nas tam samych dzień odstąpił szary,
I zastał z twarzą ognistą przy twarzy –
I ptasząt nas tak obudziły gwary –
Mówisz ty o tem? jak ta co się skarży?
O! nie mów ty tak aniołom! niebieska!
Bo każda twoja brylantowa łezka
Jednemu będzie z tych jasnych pożarem.
Bo ja, ach! gdybym był także aniołem
Z rozpromienionem na błękitach czołem –
I nieskończoność całą miał obszarem,
I mógł zarządzać gwiazdami wszystkiemi:
Nie chciałbym gwiazdy niebieskiemi świecić,
Lecz tylko rzucić błękity i lecieć,
I taką jak ty mieć moją – na ziemi.XV.
Z groty ta piękna wyjść nie śmiała sama.
Słońca się może bała na lazurze,
Że za promienne będzie i za duże,
Albo że będzie jako czarna plama.
Ale na niebie była z tęczy brama
Na wypłakanej rozwieszona chmurze.
Wyszła – i najprzód ją zdziwiły róże,
Że takie były jak wczoraj różowe.
Zerwała jednę i podniosła głowę,
I zadziwiła ją ta tęcza ranna,
Niebios błękitnych przezroczystość szklanna,
Krążek księżyca tonący w błękicie;
Zda się, że nowe ją zdziwiło życie,
Tak w ciszy czegoś słuchała, tak biegła,
Aż gdzieś w krysztale jeziora spostrzegła
Na licu swojem przezroczystszą białość,
Żywszy ust koral, i większą omdlałość,
I uśmiech pełny tęsknoty i żałość.
Więc osłoniła się cała w warkoczu,
I więcej na mnie nie podniosła oczu.
XVI .
Jest chwila gdy się ma księżyc pokazać,
Kiedy się wszystkie słowiki uciszą,
I wszystkie liście bez szelestu wiszą.;
I ciszej źródła po murawach dyszą.
Jakby ta gwiazda miała coś nakazać,
I o czem cichem pomówić ze światem,
Z każdym słowikiem, z listeczkiem i z kwiatem.
Jest chwila, kiedy ze srebrzystą tęczą
Wychodzi blady pierścionek Djanny:
Wszystkie się wtenczas słowiki rozjęczą,
I wszystkie liście na drzewach zabrzęcą,
I wszystkie źródła jęk wydają szklanny.
O takiej chwili, ach, dwa serca płaczą!
Jeśli cóś mają przebaczyć – przebaczą;
Jeżeli o czem zapomnieć – zapomną.
O takiej chwili z moją panią skromną,
Jużeśmy siedli w naszych progach sielskich,
Już rozmawiali o rzeczach anielskich.XVII.
Jak śpiewający na niebie skowronek,
Z gór słychać było pustelnika dzwonek.
Rzekła raz: chodźmy do staruszka celi,
Może rozgrzeszy, może rozweseli,
Dłonie nam zwiąże i kochać ośmieli.
Tak mówiąc, wbiegła do sosnowej chaty,
Szybko zamknęła wszystkie okiennice,
Ażeby na nią nie patrzały kwiaty;
I ustroiwszy się jak gór dziewice,
Wybiegła do mnie – myślałem, że padnę! –
Ani jej oczy kiedy takie ładne,
Ani jej usta takie były świeże!
Motyla miała czarnego na głowie –
Ten alabastrów od smagłości strzeże,
I przeświecony od słońca w połowie
Na czoło rzuca skrzydła cieniu duże –
A pod motylem pochowane róże
Z pod czarnej gazy patrzyły ciekawe,
Napół zamknięte, świeże jeszcze, łzawe.
Wiedząc, że zawsze strzegę serca strony,
Złośliwy motyl usiadł przechylony.
Myślałem że mu to skrzydło połamię –
Siadł i na lewe przechylił się ramię.
I któżby wierzył w przeczucia co straszą,
Gdy wyobraźnia cała szczęściem dumna!