Księżna z Ameryki - ebook
Księżna z Ameryki - ebook
Julian Carlisle, książę Lyonsdale, musi pojawiać się na najważniejszych wydarzeniach towarzyskich Londynu. Traci powoli cierpliwość do banalnych rozmów o niczym i wymiany pustych uprzejmości. Tym bardziej że wkrótce powinien się ożenić, co oznacza, że wszędzie otaczają go debiutantki, które marzą o ślubie z księciem.
Podczas kolejnego balu z wytęsknieniem wyczekuje chwili, w której będzie mógł samotnie wymknąć się do ogrodu. Tam poznaje piękną kobietę, Katrinę Vandenberg. Wkrótce o ich znajomości dowiaduje się dawna kochanka Juliana i postanawia pozbyć się Katriny…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4376-6 |
Rozmiar pliku: | 793 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mayfair, Londyn, 1818
Katrina Vandenberg doszła do wniosku, że w salach balowych Londynu niebezpieczeństwo czyha wręcz na każdym kroku. Stała pod rozmigotanym od licznych świec żyrandolem w pełnym przepychu salonie rosyjskiego ambasadora i dyskretnie rozprostowała obolałą stopę. Niestety, niewiele to pomogło.
– Dlaczego markiz Boreham wciąż prosi mnie do tańca? – zwróciła się do Sarah Forrester, córki amerykańskiego konsula. – Za każdym razem myli kroki i zrzuca to na moją amerykańską niezdarność. Nastąpił mi na stopę tyle razy, że przestałam liczyć – dodała wyraźnie niezadowolona.
– Być może się w tobie zadurzył – zauważyła Sarah.
– A może ma nadzieję, że za którymś razem wydam z siebie okrzyk bólu – odparła z przekąsem Katrina. – Towarzystwo setnie by się ubawiło!
Przyjaciółki parsknęły śmiechem. Kilkoro elegancko ubranych dżentelmenów i wytwornych dam obejrzało się w ich stronę. Jedną z nich była gospodyni, madame de Lieven, żona rosyjskiego ambasadora.
– Być może powinnaś mieć na nogach grube trzewiki, aby ochronić stopy przed niezdarnymi partnerami – szepnęła Sarah, przysłaniając uśmiech wachlarzem. – Wydaje mi się jednak, że nie byłoby to zgodne z tutejszą modą.
– Wątpię, żeby to pomogło – odrzekła sceptycznie Katrina. – A gdybym udawała, że ich nie słyszę? Chyba to dobry pomysł, bo uniknęłabym wysłuchiwania przechwałek – dodała, dyskretnie wskazując głową grupkę dżentelmenów. – Założę się, że pewnego dnia jeden z nich otworzy usta, aby pochwalić mi się zdrowym uzębieniem!
Dziewczęta znów zachichotały i spostrzegły, że madame de Lieven rzuciła im oburzone spojrzenie.
– Wydaje mi się, że gospodyni pragnie nam uzmysłowić, iż dobrze wychowane panny nie powinny śmiać się w głos – szepnęła Katrina.
Żałowała, że nie może się ukryć przed licznie zgormadzonymi gośćmi. I ten zapach! Czyżby ktoś zapomniał się wykąpać? Potarła czoło, ponieważ od tych wszystkich pseudoatrakcji rozbolała ją głowa. W tym momencie kropla wosku, która spadła z jednej licznych świec żyrandola, splamiła jej białą jedwabną rękawiczkę, haftowaną w niezapominajki. Przyjęcia takie jak to były jej zdaniem nieznośnie nudne.
Ten wieczór nie mógłby być bardziej nużący.
Julian Carlisle, książę Lyonsdale, nie miał pojęcia, jakim cudem wdał się w rozmowę z lady Morley i jej córką, lady Mary. I ten cholerny żyrandol, z którego kapał wosk! Z pewnością jego lokaj dostanie apopleksji, gdy zobaczy poplamiony nowy frak. Wieczorny bal zgromadził tylu gości, że w tym tłumie Julian nawet nie mógł podnieść kieliszka do ust, bo gdyby to uczynił, mógłby niechcący musnąć dłonią dekolt lady Mary. Zapewne jej matka wywołałby niezły skandal, a może nawet zostałby zmuszony do poślubienia tej panny. Uznał, że w tej sytuacji lepiej nie gasić pragnienia.
– Powiedziałam jej – kontynuowała swoją kwestię lady Morley – że jeśli madame Devy wróci do Paryża, to będzie dla nas istna katastrofa. Jest najlepszą modniarką w Londynie. Szyła wszystkie suknie Mary i nie chodzi o to, że moja córka potrzebowała krawieckich sztuczek. Wszyscy mówią, że jest piękna i szlachetna jak księżniczka – dodała z przekonaniem. Pawie pióro tkwiące w jej turbanie trzęsło się przy każdym ruchu głowy.
Trzydzieści trzy, trzydzieści cztery, liczył w myśli Julian, nie mając nic lepszego do roboty. W pewnym momencie zza jego pleców dobiegł perlisty dziewczęcy śmiech, a on pożałował, że uczestniczy w tej rozmowie, zamiast przebywać w tamtym wesołym towarzystwie. Nagle zmarszczył nos. Co to za smród? Przypominał mu zapach, jaki bił od jego ogrodników w upalne dni. Męski pot zmieszany z ciężką kwiatową wonią.
– Jak rozumiem, po drugiej stronie korytarza gra się w karty. Czy tam znajdę pani męża? – wtrącił bez większego zainteresowania.
Lady Morley zamrugała powiekami, zaskoczona pytaniem.
– Tak sądzę.
– W takim razie czas na mnie.
Obie damy dygnęły uprzejmie. Julian chciał się ukłonić w odpowiedzi, więc cofnął się o pół kroku i niespodziewanie wpadł na kogoś stojącego za nim. Odwrócił się, by przeprosić, a wówczas jego klatka piersiowa napotkała damski biust. Ładna młoda kobieta spojrzała na niego niebieskimi oczami, wyraźnie zaskoczona, po czym lekko uśmiechnęła się pełnymi ustami.
– Bardzo pana przepraszam – powiedziała i się zarumieniła.
Od dziewięciu lat. Od czasu, gdy odziedziczył rodowy tytuł, nikt nie nazwał Juliana „panem”. Wszyscy wiedzieli, że jest księciem Lyonsdale, i należy się do niego zwracać per „Wasza Wysokość”.
– Zapewniam, że przeprosiny nie są konieczne – odparł, doceniając urodę nieznajomej. – Wina leży po mojej stronie.
Młoda kobieta dygnęła i się odwróciła. Julian patrzył, jak odchodzi, i nagle pod wpływem impulsu ruszył za nią, nie zwracając uwagi na rozstępujących się przed nim licznie zgormadzonych gości madame de Lieven.
Wyszedłszy na taras, Katrina zamknęła oczy i głęboko odetchnęła świeżym powietrzem. Z zadowoleniem przekonała się, że jest sama, i pomyślała z ulgą, iż przynajmniej przez kilka chwil nie będzie musiała się pilnować. Stanęła w kącie tarasu, aby się znaleźć jak najdalej od drzwi oraz od światła bijącego z francuskich okien. Oparła dłonie o chłodną kamienną balustradę i powoli zaczęła się odprężać, podziwiając pogrążony w półmroku ogród. Wspaniale było nareszcie zostać samą. Niestety, nie trwało to długo, bo z prawej strony zabrzmiał głęboki męski głos:
– Mamy szczęście, że jest ciepło i nie pada.
– Owszem, mamy szczęście – odparła Katrina, choć najchętniej wypchnęłaby intruza za balustradę.
– Piękno ogrodu ambasadora jest powszechnie znane. Czy już go pani zwiedziła?
– Nie. Wzdłuż alei stoją latarnie, więc możemy podziwiać go stąd – odparła, myśląc, że jeśli intruz sądził, iż będzie chciała pofiglować z nim w krzakach, to się pomylił.
Zerknęła kątem oka i odkryła, że jest to przystojny dżentelmen, z którym zderzyła się kilka minut wcześniej. Ubrany we frak, stał wyprostowany. Miał ostre rysy i nieco garbaty nos, czarne falujące włosy błyszczały w świetle księżyca. Musiał wyczuć na sobie jej spojrzenie, bo odwrócił się i obrzucił ją ciekawym wzrokiem. W tym momencie Katrinę przeszedł dreszcz, więc szybko zwróciła głowę w stronę ogrodu i udała, że podziwia kwitnące krzewy i perfekcyjnie przystrzyżony trawnik.
Julian nie poznawał siebie. Czy naprawdę całkiem stracił koncept, żeby z tą kobietą rozmawiać o pogodzie i ogrodnictwie? Kiedy stał się tak nudny? Poza tym nieznajoma zdawała się go lekceważyć, a jak dotąd nikt nie ośmielił się tak go potraktować. Po raz pierwszy w życiu poczuł potrzebę zwrócenia na siebie uwagi.
– Długo mieszka pani w Londynie? – zagadnął.
– Nie, dopiero od kilku tygodni.
– Nie potrafię rozpoznać pani akcentu.
– Jestem Amerykanką. – Nieznajoma odwróciła się i obrzuciła go uważnym spojrzeniem. – Czy zostaliśmy sobie przedstawieni?
Julian potrząsnął głową, rozbawiony jej szczerością.
– Nie przypominam sobie, a nie jest pani osobą, którą łatwo bym zapomniał.
– W takim razie kontynuowanie rozmowy nie byłoby przyzwoite. – Zerknęła na przeszklone drzwi prowadzące z wnętrza rezydencji na taras. – Śledził mnie pan?
Julian nigdy nikogo nie śledził ani nie zachowywał się nieprzyzwoicie. Musiał jednak uciec przed lady Morley, a poza tym panujący w sali zaduch i nieprzyjemny zapach były dla niego nie do zniesienia.
– Najwyraźniej oboje postanowiliśmy zaczerpnąć świeżego powietrza w tej samej chwili.
– I zupełnie przypadkowo znalazł się pan w moim pobliżu?
– To przyjemne miejsce – odparł Julian, wzruszając ramionami.
Nieznajoma ponownie stanęła twarzą do ogrodu.
– Mam rozumieć, że nie chowa się pani przed nikim?
– Skąd to przypuszczenie?
– Gdy tak piękna kobieta woli być sama podczas balu, to bez wątpienia czyni to świadomie. Czyżby unikała pani zalotnika, naiwnie usiłującego zjednać sobie pani sympatię?
– Co każe panu sądzić, że mam naiwnych zalotników?
– Ach, najwyraźniej jest więcej niż jeden. Mężczyzna, który pozwolił pani przyjść tu samej, jest naiwny.
– Dlaczego pan tak sądzi?
Julian ogarnęła przemożna chęć, by podejść jeszcze bliżej.
– Ponieważ w tym ustronnym miejscu mógłby oczarować panią inny mężczyzna.
– Czy pan właśnie podjął taką próbę?
– Uważa mnie pani za czarującego?
– W żadnym razie – odparła nieznajoma, nie zdając sobie sprawy, że jej wyraz twarzy przeczy temu stwierdzeniu.
– W takim razie pani zalotnik nie musi się obawiać.
Młoda kobieta roześmiała się, po czym szybko zakryła usta ręką.
– Choć nie jest to takie pewne – dodał Julian, zadowolony, że nieznajoma uznała go za zabawnego.
– Przyszłam tutaj, żeby nacieszyć się chwilą samotności.
– Naruszyłem pani prywatność, przepraszam. A może moglibyśmy wspólnie się nią cieszyć?
– Wówczas nie byłaby to samotność.
– Ach, semantyka. Skąd u pani potrzeba znalezienia się na osobności?
– Dość mam przechwalających się pyszałków, przekonanych o swojej wyjątkowości.
Julian zadał sobie w duchu pytanie, czy jest jednym z nich, i uznał, że jednak nie. Mimo to postanowił, że nie będzie uświadamiać nieznajomej, jakie miejsce zajmuje w hierarchii społecznej.
– Śmiałe stwierdzenie.
– Prawdziwe. A co pana tu sprowadza ? Jeśli planował pan potajemne spotkanie, proszę nie kazać pańskiej damie na siebie czekać.
– Ja również zmęczyłem się towarzystwem ludzi, którzy mnie nie interesują.
– Wobec tego coś nas łączy. – Nieznajoma uśmiechnęła się ujmująco.
– Na to wygląda – potwierdził Julian i dodał, nim zdążył się powstrzymać:
– Jest pani czarująca.
– Dziękuję. Choć mówiono mi, że jestem zbyt szczera.
– Nie dla mnie.
– Czy pan próbuje ze mną flirtować?
– Nie. Ja też jestem szczery. Fałszywe opinie mnie irytują.
– Wygląda na to, że nie jest pan typowym angielskim dżentelmenem.
Julian miał wrażenie, że nieznana siła przyciąga go do nieznajomej. Ślicznie wykrojone usta, piersi nieduże, ale jakże zmysłowe… Co się z nim dzieje? Trzeba natychmiast to przerwać. Zadarł głowę, by spojrzeć na rozgwieżdżone niebo. Poczuł na sobie wzrok świeżo poznanej młodej kobiety, a po chwili stanęła obok niego i poszła jego śladem.
Katrina zastanawiała się nad nagłą zmianą w zachowaniu nieznajomego. To milczenie było wymowne. Musiała istnieć jakaś niepisana zasada brytyjskiego savoir-vivre’u, którą złamała. Przed snem będzie musiała przewertować Lustro wdzięków i dowiedzieć się, na czym polegało jej faux-pas. Mimo wszystko nie chciała rezygnować z rozmowy, która zdawała się poprawiać jej nastrój.
– Mamy dziś okazję podziwiać firmament w całej wspaniałości – zauważyła.
– Lubi pani patrzeć w gwiazdy?
– Zdarza mi się podziwiać nocne niebo, jeśli to ma pan na myśli.
– Czy potrafi pani rozpoznać konstelacje? Zna ich nazwy?
Katrina przecząco pokręciła głową.
– Widzi pani skupisko gwiazd nad tamtymi drzewami? To gwiazdozbiór Kasjopei.
Katrina nie od razu zdołała się skupić na słowach nieznajomego, ponieważ się ku niej pochylił.
– Tak nazywała się starożytna etiopska królowa – powiedziała.
– A oto jej gwiazdozbiór. Co pani o niej wie?
– Tyle że była próżna i zarozumiała. Rozgniewała Posejdona, który rozkazał królowej złożyć w ofierze jej córkę, Andromedę.
– Bardzo dobrze. Co do Andromedy, jej gwiazdozbiór jest tam. – Katrina podążyła za spojrzeniem nieznajomego, który dodał: – Mówi się, że Posejdon wpadł w gniew, ponieważ Kasjopeja nie dopełniła ofiary. W ramach zemsty przemienił ją w gwiazdozbiór nieba północnego. Pamięta pani, co stało się z Andromedą?
– Została uratowana przez Perseusza, który później ją poślubił.
– Właśnie. Perseusz jest tam. – Nieznajomy wskazał kolejny punkt na niebie. Pachniał szampanem i miętą.
Dzieliła ich niewielka odległość i Katrina poczuła na twarzy jego ciepły oddech. Wtem odsunął się i ku jej rozczarowaniu, na powrót owionęło ją chłodne powietrze.
– To naprawdę jest Perseusz czy próbuje pan odwołać się do kobiecego romantyzmu?
– Ten gwiazdozbiór naprawdę się tak nazywa. Według mitologii to Atena umieściła Andromedę na niebie u boku Perseusza.
– Ojej, to naprawdę romantycznie.
– Tak, chyba można tak powiedzieć.
– Pan tak nie uważa?
– Nie zastanawiałem się nad tym.
– Powinnam już wracać – powiedziała Katrina zaniepokojona emocjami, jakie wzbudził w niej nieznajomy. – Być może duchota panująca w sali nieco zelżała. – Uśmiechnęła się i odsunęła od balustrady. – Dziękuję za lekcję. Mogę szczerze powiedzieć, że się nie nudziłam.
Mężczyzna skłonił się uprzejmie.
– Cieszę się. Ja również się nie nudziłam. Mam nadzieję, że reszta wieczoru upłynie pani przyjemnie.
Katrina dygnęła i ruszyła w stronę drzwi prowadzących do środka rezydencji. W ostatniej chwili obejrzała się przez ramię. Ich spojrzenia się spotkały i uśmiechnęła się mimowolnie.
Julian nie potrafił oderwać wzroku od kierującej się do wnętrza kobiecej postaci. Nieważne, że przyłapała go na oglądaniu się za nią; jej ostatnie ukradkowe spojrzenie powiedziało mu, że go pragnie. Uśmiechnął się do siebie. Fakt, że spodobał się urodziwej młodej kobiecie, niewiedzącej, iż on jest księciem, był dla niego ekscytującą nowością. W powietrzu wciąż unosił się świeży cytrynowy zapach, jaki wokół siebie roztaczała. Odetchnął głęboko, opierając się plecami o balustradę. Najwyraźniej ten wieczór nie miał być tak nudny, jak się zapowiadał, pomyślał i w tym momencie dobiegł go znajomy głos.
– Dziwne – orzekł Phineas Attwood, hrabia Hartwick. Właśnie nadszedł od strony ogrodu i wspinał się po schodkach na taras. – Wyglądasz, jakbyś się uśmiechał. Wiem jednak, że to niemożliwe, skoro stoisz tu zupełnie sam. Co innego ja, bo wracam z przyjemnego spotkania. – Był ubrany na czarno, z wyjątkiem śnieżnobiałej koszuli. Węzeł fularu się przekrzywił, a na prawe oko opadał mu niesforny lok. Przejechał dłonią po włosach, by umieścić lok z powrotem na swoim miejscu, ale mu się to nie udało.
– Kim ona jest? – zapytał, stając obok przyjaciela.
– Kto?
– Ta, która przyciągnęła twoją uwagę.
Książę oderwał wzrok od tarasowych drzwi.
– Dlaczego uważasz, że to kobieta?
Phineas uniósł brwi w wyrazie zdziwienia.
– Daj spokój. Możemy porównać, kto miał lepszy wieczór. Opowiem ci o mojej pani, a ty mnie o swojej.
– Nie mam nic do powiedzenia.
– Dobrze, ja mogę zacząć. Margaret ma niesamowite usta. Potrafi…
– Miałeś schadzkę w ogrodzie z lady Shepford? – Julian z niedowierzaniem uniósł brwi. – Jesteś szaleńcem. Dwie godziny temu orżnąłeś Shepforda w karty na tysiąc funtów, a teraz zabierasz mu żonę?
– Ciekawy zbieg okoliczności, prawda? To nie moja wina, że ona nie może mi się oprzeć, a on nie ma szczęścia w kartach.
– Któregoś dnia rozwścieczony mąż wyzwie cię na pojedynek. Nie myśl, że zgodzę się sekundować.
– Wiem, że wolisz wesołe wdówki. Moim zdaniem najlepsze są mężatki; przynajmniej nie liczą, że po wszystkim się z nimi ożenię. A dla twojej wiadomości: doskonale radzę sobie ze szpadą i pistoletem. – Phineas odepchnął się od balustrady. – Przestań się krzywić, bo wyglądasz jak nauczyciel. Nudzi mi się, chętnie pojechałbym do klubu White’a. Zabierzesz się ze mną?
Julian uznał w duchu, że nie jest to zły pomysł. Naturalnie, chętnie spędziłby więcej czasu z Amerykanką. Gdyby była damą z towarzystwa, dopilnowałby, żeby ich sobie przedstawiono. Niestety, mężczyzna o jego pozycji nie ma szans na związek z kobietą taką jak ona. Kiedy znów się ożeni, będzie musiał wybrać utytułowaną Angielkę, podobnie jak czynili to jego przodkowie. Angielscy arystokraci nie żenili się z Amerykankami. Dlaczego pomyślał o małżeństwie? Rzeczywiście, uznał, najwyższa pora się stąd wynieść.ROZDZIAŁ DRUGI
Dom, który na czas pobytu w Londynie wynajął pan Vandenberg, znajdował się w Mayfair, dzielnicy zamieszkanej przez arystokrację. Tego ranka w jadalni przy śniadaniu panowała cisza, która od czasu do czasu przerywał tylko brzęk porcelanowej filiżanki lub szelest papieru, gdy pan Vandenberg przewracał stronę gazety. Katrina codziennie z zainteresowaniem przeglądała i czytała „Morning Chronicale”, ale dzisiaj nie potrafiła dokończyć nawet jednego artykułu, przy czym zdawała sobie sprawę z przyczyny tego stanu rzeczy. Otóż jej myśli krążyły wokół angielskiego dżentelmena, z którym poprzedniego wieczoru rozmawiała na tarasie. Sfrustrowana niemożnością skupienia się na tekście, Katrina odłożyła gazetę i popadła w zadumę.
Nie interesowali jej przecież angielscy dżentelmeni, a przynajmniej aż do wczoraj. Większość z tych, których poznała w Londynie, charakteryzowały przesadne poczucie własnej godności i ważności, zarozumialstwo i protekcjonalny stosunek do kobiet. W przeciwieństwie do nich dżentelmen, z którym wczoraj rozmawiała, okazał się zabawnym, ujmującym towarzyszem, a jego bliskość sprawiała, że serce żywiej zabiło jej w piersi.
Kiedy znowu się zobaczą? Jeśli zostaną sobie formalnie przedstawieni, będą mogli otwarcie rozmawiać. Może nawet poprosi ją do tańca? Katrina nie zamierzała nawiązywać bliższej znajomości z żadnym Anglikiem ani tym bardziej zostać żoną jednego z nich. Nie miała jednak nic przeciwko towarzystwu świeżo poznanego dżentelmena podczas przyjęć czy bali, gdzie musiała się pojawiać w trakcie pobytu w Londynie. Byłoby to przyjemne urozmaicenie na ogół nużących spotkań. Uśmiechając do siebie, Katrina sięgnęła po gazetę.
Julian wyszedł ze swojej sypialni w rezydencji usytuowanej w Mayfair. Potarł obolałe czoło. Raz po raz budził się z bardzo sugestywnych snów o Amerykance i w efekcie wstał niewyspany i rozdrażniony. Tym, czego w tym stanie oczekiwał, to cichy i spokojny poranek. Szanse na zrealizowanie tej potrzeby były jednak nikłe, bo gdy schodził z piętra, doszły go odgłosy żywej rozmowy, toczonej w jadalni. Przekroczywszy jej próg, ujrzał matkę i babkę, zasiadające przy elegancko zastawionym stole. Julian minął ubranego w liberię lokaja i stanął przy mahoniowym kredensie, zastawionym półmiskami z jedzeniem. Zapach szynki sprawił, że zaburczało mu w brzuchu. Napełnił talerz i zajął miejsce przy stole. Lokaj natychmiast nalał gorącą kawę do porcelanowej filiżanki, stojącej przy nakryciu.
Ledwie Julian podniósł filiżankę do ust, urwała się prowadzona obok niego rozmowa. Napotkał karcący wzrok matki i pożałował, że nie postanowił zjeść śniadania w swoim gabinecie.
– Dzień dobry, Lyonsdale – powiedziała i spytała: – Jak wypadł bal u ambasadora?
– Było tłoczno jak zwykle, ale zaskakująco przyjemnie.
– A lady Wentworth? Czy również uznała wieczór za udany?
Książę usiłował utrzymać swoją bliską relację z wdową w sekrecie, okazuje się jednak, że powinien bardziej się postarać.
– Nie było jej tam – odparł.
– W takim razie, z kim spotkałeś się na tarasie?
Julian ostrożnie odstawił filiżankę na spodek. Skończył trzydzieści lat i doprawdy należała mu się odrobina prywatności. Musiał koniecznie porozmawiać ze swoim sekretarzem i się dowiedzieć, jak długo jeszcze potrwa remont domu jego matki.
– Pozwolisz, że zapytam, skąd o tym wiesz?
W tym momencie babka Eleanor, księżna wdowa Lyonsdale^(), przerwała rozsmarowywanie masła na grzance i oświadczyła:
– Twoja matka dostała dziś rano list od lady Morley, prawda, Beatrice?
– Mamo, przyjaciółka zdała ci relację z tego, jak spędziłem czas zeszłego wieczoru?! – oburzył się Julian.
– Zwróciła tylko uwagę na twoje odbiegające od normy zachowanie. Podobno opuściłeś bal w pośpiechu. Sądziła, że chciałeś porozmawiać z jej mężem na temat ich córki.
– Dlaczego założyła, że zamierzałem rozmawiać o lady Mary?
Księżna powiodła palcem po złotym brzegu filiżanki, po czym uniosła podbródek.
– Lady Morley wie, że potrzebujesz dziedzica. To oczywiste, że jej córka jest najlepszą kandydatką na twoją żonę. To hrabianka, a jej wuj od strony matki ma tytuł księcia. Poza tym rozmawiałeś z lady Mary.
– Nic podobnego!
– Przecież z nią zatańczyłeś. Musieliście prowadzić konwersację, czyż nie?
Julian spróbował przypomnieć sobie przebieg tańca z lady Mary, ale na próżno. W niczym nie różniła się od dziesiątek debiutujących w towarzystwie młodziutkich dziewcząt, które z wypiekami na twarzy rzucały mu spojrzenia zza wachlarzy.
– Mogłam napomknąć lady Morley, że rozważasz kandydaturę ich córki – dodała księżna.
Co to miało znaczyć? Książż natychmiast się zjeżył. Stanowczo nie pozwoli, żeby ktoś za niego zdecydował, z kim się ożeni. Nie tym razem.
– Moje ewentualne małżeństwo to nie twoja sprawa, mamo – orzekł zdecydowanie.
– Niczego nie obiecywałam – zastrzegła się księżna Beatrice. – Przecież nie możesz marnować czasu z lady Wentworth. Najwyższa pora, żebyś wypełnił powinność głowy naszego rodu. Gdyby Edward nie był tak głupi, żeby wziąć udział w tamtym wyścigu, to odziedziczyłby po tobie tytuł. Obecnie twoim bezpośrednim spadkobiercą jest bratanek twojego dziadka, hulaka i lekkoduch. Jeśli coś ci się stanie, to przepadnie dobre imię naszej rodziny.
Julian poczuł znajomy ból w piersi jak zawsze, kiedy ktoś wspominał o Edwardzie. Sposób i kontekst, w jakich matka wspomniała o śmierci ukochanego brata, podsyciły jego gniew. Czy któregoś z nich darzyła macierzyńskim uczuciem, czy też urodziła ich i wychowała wyłącznie z poczucia obowiązku?
– Dostatecznie długo migałeś się od małżeństwa – kontynuowała księżna. – Najwyższy czas, żebyś ponownie się ożenił, i sprowadził na świat dziedzica tytułu i majątku. Lady Mary jest doskonałą kandydatką na księżnę. Powinieneś mi dziękować, że oszczędziłam ci wysiłków i że sama znalazłam odpowiednią narzeczoną.
– Dziękować?! – rzucił ze złością Julian. – Już raz wybrałaś mi żonę i jak wiesz, nie skończyło się to dobrze. Nie dopuszczę, aby to się powtórzyło. – Spostrzegł, że matka się zawahała. Czyżby nareszcie miała porzucić ten temat?
– Przynajmniej rozważ kandydaturę lady Mary – powiedziała księżna, tym razem bardziej ugodowym tonem.
Julian wypił łyk wystygłej kawę i odsunął filiżankę.
– Pochodzi z dobrej rodziny – dodała księżna, najwyraźniej obstając przy swoim. – Ma nienaganne maniery i wydaje się dość silna, by podołać macierzyństwu. Chyba nie potrzebujesz niczego więcej?
Matka jest w błędzie, uznał w duchu Julian. Owszem, oczekiwał znacznie więcej od małżeństwa, tyle że nie był pewien, czego dokładnie. Natomiast wiedział, że nie będzie w tym duchu prowadził rozmowy o swoim małżeństwie. To decyzja zbyt ważna i za bardzo brzemienna w skutki, by podejmować ją przy śniadaniu pod naciskiem matki, w dodatku będąc w nie najlepszym stanie.
– Nie powiedziałeś, z kim spotkałeś się na tarasie – stwierdziła księżna.
– Nie – przyznał Julian.
Księżna znacząco uniosła filiżankę. W jednej chwili lokaj napełnił ją herbatą. Wyglądało na to, że w najbliższym czasie nie zamierzała zakończyć śniadania. W tej sytuacji wstał od stołu i odłożył serwetkę.
– Nic nie zjadłeś – zauważyła księżna wdowa, szczerze zmartwiona. – Nie jesteś głodny? Może chciałbyś, żeby Reynolds zaniósł ci śniadanie do gabinetu?
Troska babki trochę złagodziła gniew Juliana.
– Nie, dziękuję. Straciłem apetyt.
Pokój śniadaniowy w domu hrabiego Hartwick okazał się cudownie cichy. Nikt nie zadręczał Juliana pytaniami o bardzo istotną decyzję, której skutki miał ponosić do końca życia. Zdawał sobie sprawę, że musi wkrótce się ożenić. Ciążył na nim obowiązek zapewnienia ciągłości rodu. Jednak za każdym razem, kiedy rozważał ponowne wstąpienie w związek małżeński, wręcz robiło mu się niedobrze. Dziś nie było inaczej. Czy nie mógłby zaleźć narzeczonej przypominającej Amerykanki, która oczarowała go poprzedniego wieczoru?
– Czy Wasza Wysokość czegoś jeszcze potrzebuje? – zapytał lokaj.
– Cóż, Billings, mógłbyś zobaczyć, czy w spiżarni znajduje się krem cytrynowy?
Lokaj wyszedł z pokoju, mijając w drzwiach zaspanego hrabiego. Przyjaciel Juliana miał na sobie czarny atłasowy szlafrok; na półprzymknięte powieki opadał niesforny lok.
– Powiedziano mi, że tu jesteś, ale w to nie uwierzyłem – odezwał się, ziewając, i ciężko opadł na krzesło.
Tymczasem wrócił Billings i postawił na stole porcelanową maselniczkę.
– Co się stało z tym masłem? – spytał Phineas, marszcząc brwi.
– To krem cytrynowy. – Julian posmarował nim grzankę i odgryzł kawałek. Smakowała niespodziewanie dobrze.
– Nigdy wcześniej nie widziałem, żebyś jadł krem cytrynowy. Nawet nie wiedziałem, że w moim domu znajdzie się coś takiego. Dlaczego, do diabła, smarujesz nim grzankę?
– Od rana mam dziwaczną ochotę na cytryny. – Książę wytarł usta serwetką
Phineas wziął od Billingsa filiżankę z kawą i rozparł się na krześle.
– A co sprowadza cię do mnie o tej nieludzkiej porze?
– Jest po dziesiątej – zauważył Julian.
Hrabia szeroko otworzył oczy, wyraźnie zdumiony.
– Czy kiedykolwiek zrobiłem coś, co pozwoliłoby ci sądzić, że wstaję o podobnej porze?
– Nie, mój drogi. Jak zwykle, masz rację. Przy okazji, dziękuję za wyśmienitą kawę.
– Jeśli ci smakuje, to delektuj się nią jak najdłużej. Nie spodziewam się, żebyś w przyszłości nachodził mnie w porze śniadania.
Julian dokończył grzankę. To było idealne połączenie. Oblizał wargi z resztek kremu, zastanawiając się, dlaczego nie wpadł na nie wcześniej.
– Co cię do mnie sprowadza? – zapytał Phineas.
Książę pomyślał, że może nabierze dystansu do sprawy małżeństwa, jeśli zwierzy się przyjacielowi. Odchylił się na krześle i dopił kawę. Zbliżył się Billings, aby ponownie napełnić jego filiżankę, po czym wyszedł z pokoju.
– Chce dziedzica.
– Kto?
– Moja matka.
– To żadna tajemnica. Wszystkim rozpowiada, że spóźniasz się z wypełnieniem obowiązku. Przyszedłeś do mnie o tej porze, bo uciekłeś przed matką? – spytał z przekąsem hrabia.
Julian rzucił w niego grzanką, która nie doleciała do celu i upadla na obrus.
– Hm, to nie było zachowanie godne księcia – orzekł Phineas, podniósł grzankę i odgryzł kawałek. – Całkiem niezłe. I co, wybrała ci kolejnego mizdrzącego się podlotka?
– Tak, ale tym razem rozmawiała z jej rodziną. Posunęła się za daleko.
– I któż jest tym uosobieniem cnót?
– Lady Mary Morley.
Hrabia zmarszczył brwi.
– Mogło być gorzej. Ma najwspanialsze piersi, jakie widziałem, pełne i zmysłowe… Daj mi jeszcze trochę kremu. – Wziął maselniczkę z ręki Juliana i zaczął wyjadać krem łyżeczką. – Popatrz, co narobiłeś. Patrząc na piersi lady Mary, za każdym razem będę przypominał sobie ten smak.
– Phineas, skup się.
– Jestem skupiony!
– Na moim problemie, głąbie!
– Zrobiłbym to, gdybym uznał, że problem istnieje. Na razie go nie dostrzegam. Musisz się w końcu ożenić, a lady Mary jest lepszą kandydatką od wszystkich poprzednich panien, które upatrzyła sobie twoja matka. Jest ładna, wydaje się posłuszna, a te piersi…
– Czy moglibyśmy zostawić temat piersi lady Mary?
– Może ty mógłbyś. Natomiast ja…
Juliana znów rozbolała głowa. Fakt, że nie potrafił sobie przypomnieć, o czym rozmawiał z lady Mary, nie był zbyt obiecujący. Poza tym myśl o konieczności wprowadzania ledwie siedemnastoletniej dziewczyny w tajniki małżeńskiego pożycia sprawiła, że ból się wzmógł.
– Nie przyszedłem tutaj, żebyś mi zachwalał lady Mary. Uwierz, nasłuchałem się o jej zaletach. – Książę oberwał skórkę z kolejnej grzanki, starając się zachować spokój. – Zatańczyłem z nią, a nie potrafię sobie przypomnieć, o czym mówiliśmy. Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek widział, jak ona się uśmiecha. Mam na myśli szczery uśmiech. A ty?
– Nie przypominam sobie. – Hrabia napił się kawy i przyjrzał się przyjacielowi. – Nie wiedziałem, że szczery uśmiech to jeden z twoich wymogów.
– Chodzi mi o to, że kobieta powinna móc się uśmiechnąć, kiedy ma na to ochotę.
– Pewnie tak – przyznał Phineas, ale z wahaniem. – Nie rozumiem, dlaczego jesteś tak rozsierdzony. Rób, co chcesz. Mógłbyś pić brandy na śniadanie czy paradować ubrany od stóp do głów na fioletowo. Nikt nie ośmieliłby się powiedzieć słowa na ten temat. Właściwie to niegłupi pomysł z brandy. Myślisz, że znajdę tu karafkę? – spytał i wstał o stołu.
Po chwili odnalazł karafkę z brandy w kredensie i zwrócił się do Juliana.
– Jeśli ta panna ci się nie podoba, to się z nią nie żeń. Jestem jednak ciekaw, dlaczego powtarzasz, że musisz znaleźć sobie żonę, a potem odrzucasz wszystkie propozycje. Im prędzej podejmiesz decyzję, tym szybciej matka przestanie cię nękać.
Książę dobrze wiedział, że musi jak najszybciej się ożenić. Już teraz był o trzynaście lat starszy od większości niezamężnych dziewcząt, debiutujących w londyńskich salonach w poszukiwaniu męża. Od lady Mary dzieliło go czternaście lat. Zanim się obejrzy, będzie musiał poślubić pannę o tyle młodszą, że mogłaby być jego córką. Lady Mary była równie dobra jak inna kandydatka, a zadaniem matki – nawet lepsza. Pochodziła z szanowanego starego rodu, którego drzewo genealogiczne sięgało czasu Tudorów, i nie była brzydka. W takim razie dlaczego robiło mu się niedobrze na samą myśl o uczynieniu jej swoją żoną? W tym momencie przypomniał sobie błękitne oczy i ciepły uśmiech Amerykanki. Gdyby lady Mary była taka jak ona, ożeniłby się z nią bez wahania. Pokręcił głową i posmarował kremem cytrynowym kolejną grzankę.