- promocja
- W empik go
Księżniczka. Crew. Tom 2 - ebook
Księżniczka. Crew. Tom 2 - ebook
Witaj z powrotem w rzeczywistości Bren Monroe. Bycie częścią ekipy wiąże się z lawirowaniem między dwoma światami. Do zmartwień tego normalnego należą bal, imprezy, college. W świecie ekipy wyzwania są inne: gliny, prochy, awantury. Dzień jak co dzień.
Związek Bren z Crossem się rozwija, ale zbliżający się koniec szkoły wzbudza jej niepokój. Jak będzie wyglądała przyszłość? Co z ekipą? Czy każde z nich pójdzie w swoją stronę? Na dodatek w Roussou pojawiają się nowi wrogowie, wzrasta napięcie i rywalizacja między ekipami. Zagrożenie wisi w powietrzu…
Straciła rodzinę. Później zyskała ekipę. Nie może stracić także ich. Bren musi chwycić za swój nóż.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66654-92-1 |
Rozmiar pliku: | 965 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
BREN MONROE
PROTOKÓŁ PRZESŁUCHANIA, CZĘŚĆ 1
Posterunek policji w Fallen Crest
Prowadzili detektywi Broghers i Peyton z posterunku policji w Fallen Crest
Czas trwania: 5 minut
POLICJA: Ustalono, że Jordan Pitts, Zellman Greenly, Cross Shaw i ty, Bren Monroe, jesteście odpowiedzialni za atak na Alexa Ryersona, byłego przywódcę ekipy Ryerson. Czy to prawda?
BREN: Brak odpowiedzi
POLICJA: Pan Ryerson po ataku przebywał w szpitalu przez miesiąc. Zgadza się?
BREN: Brak odpowiedzi
POLICJA: Czy ciebie w ogóle obchodzi, że twoi kumple prawie go zabili?
BREN: Nie tknęliśmy go.
POLICJA: Prychnięcie. Tknęliście i dobrze o tym wiesz. Leżał w szpitalu przez miesiąc. Obchodzi cię to?
BREN: Brak odpowiedzi
POLICJA: Dostaliście instrukcje, by nie wyrządzić mu żadnej trwałej szkody. Zgadza się? Po prostu to potwierdź, a będziemy mogli przejść dalej.
BREN: Żądam prawnika.
POLICJA: Westchnięcie. Koniec pierwszej części przesłuchania.1
Mogłoby się wydawać, że człowiek wyrasta z przemocy.
W pewnym wieku – zadawszy tak wiele bólu, po zobaczeniu takiej ilości krwi, usłyszeniu tylu krzyków agonii – człowiek powinien być w stanie przestać, odwrócić się od tego wszystkiego plecami i zapomnieć o tej potrzebie.
Prawda?
Ale w moim przypadku to tak nie działało.
Potrzeba narastała we mnie stopniowo, aż w końcu nie dało się jej znieść.
Fakt, już nie czułam pragnienia śmierci, to zniknęło, ale narosło we mnie inne: chciałam, by ulice spłynęły czerwienią. Chciałam siać strach w sercach Normalnych, przyprawiać ich o drżenie, które sami odczuwaliśmy. Pragnęłam, by poczuli, jak to jest, gdy ktoś ma ich w garści.
Ale nie mogłam tego zrobić.
A przynajmniej jeszcze nie teraz.
– Bren.
Dźwięki przeniknęły do mojego umysłu i obróciłam się w stronę krzyków, śmiechów, wrzasków, chlupotu wody i brzdęku stukających o siebie szklanek.
No tak. Impreza nad basenem.
Nic dziwnego, że ogarnęła mnie chęć mordu.
Każdego by ogarnęła.
– Bren!
W ciągu ostatnich dziesięciu tygodni, od chwili ataku na moją przyjaciółkę, wiele się zmieniło. Szczególnie w zeszłym miesiącu. Naprawdę wiele. I jedna z tych zmian właśnie się do mnie zbliżała. Tabatha Sweets. Jedna z najpopularniejszych dziewczyn w szkole. Kiedyś się mnie bała, a teraz szła w moją stronę. Zawołała mnie. Zachowywała się, jakbyśmy były psiapsiółkami. Poniekąd tak było, dlatego już się mnie nie bała.
Ale powinna.
Stanęła przede mną. Nie zasłaniała mi słońca, bo zaszyłam się w najdalszej części podwórka, przy grillu. Bądźmy szczerzy, nie należałam do zbyt towarzyskich osób. Mimo to znalazłam się w tym miejscu, bo było to party w domu rodziny Shawów.
Cross Shaw był moim chłopakiem.
Z Taz, jego siostrą, się przyjaźniłyśmy.
A dwóch pozostałych członków naszej ekipy chciało po prostu zaliczyć bibę. Mówię o Jordanie i Zellmanie.
Zatem przyszliśmy tu.
Ja również.
Niechętnie.
I marzyłam o przemocy.
Jakżeby inaczej.
Podniosłam się do siadu, otoczyłam kolana ramionami i westchnęłam.
– Co tam, Tabatha?
– Co tutaj robisz sama, tak daleko od innych?
Jej głos brzmiał nieco uszczypliwie, co pewnie było wynikiem nie tylko frustracji, ale też zakłopotania.
Naszą relację określiłabym jako ostrożną – choć byłby to wciąż dość nieprecyzyjny termin na opisanie zażyłości między mną a Tabathą i jej świtą. Nawiązałyśmy ją przez te wszystkie godziny, które w ramach prac społecznych musiałam odrobić w ich szkolnym komitecie charytatywnym. Dźgnięcie nożem byłego dyrektora szkoły poskutkowało tym, że zakolegowałam się z kimś innym niż Taz.
Sama nie wiedziałam, jakim cudem to się stało.
Kilka z tych dziewczyn wciąż ostrzyło sobie zęby na Crossa, kilka wciąż się w nim kochało. A co do Tabathy – ona i Jordan zostali prawdziwą parą.
Taaa… Sama się zdziwiłam, jak szybko do tego doszło.
Zostali parą po jednej prawdziwej randce, a teraz byli jak papużki nierozłączki.
Ale do brzegu – nade mną stała dziewczyna członka mojej ekipy i poniekąd moja przyjaciółka (w zależności od dnia i mojego humoru, jeśli mam być szczera). Gapiła się na mnie z rękami opartymi na biodrach.
Prawdę powiedziawszy, marzyłam, żeby wyciągnąć swój nóż. Sama wizja, że w ten sposób wzbudziłabym w dziewczynie strach, wydawała się kusząca. Ale tego nie zrobiłam. Wyrosłam z tego w zeszłym roku. Widzicie? Terapia i prace społeczne mogą nas, młodocianych przestępców, zresocjalizować.
– Gdzie są chłopaki? – Zignorowałam jej wcześniejsze pytanie. Do tej pory powinna się już na mnie poznać.
Wstałam, nie czekając na odpowiedź.
Sama sobie poradzę.
Zellman zajmował leżak na drugim końcu podwórka, a na kolanach siedziała mu Sunday – dziewczyna, z którą na zmianę był i nie był. Monica (jedna z dziewczyn, która wciąż liczyła, że odbije mi faceta) siedziała obok nich na kolanach jakiegoś gościa (to był chyba bejsbolista).
Jordan właśnie wyszedł z domu.
Zobaczył mnie i zamarł z piwem w ręce. Uniósł brwi pytająco, ja jednak pokręciłam głową.
Nie był mi w tej chwili do niczego potrzebny.
Ruszył dalej i usiadł na leżaku obok Zellmana. Wiedziałam, gdzie znajdę czwartego członka naszej ekipy.
Jordan, Zellman, Cross i ja należeliśmy do Ekipy Wilków, najmniejszej, a zarazem najniebezpieczniejszej ekipy w Roussou.
Istniały również inne grupy, znacznie większe, jak ekipa Ryersona czy nowa ekipa Frisco, która utworzyła się w zeszłym semestrze. Ich członkowie mieszkali w sąsiednim mieście, a ich szkoła ostatnio spłonęła. Miasto było zbyt małe, by zdążyło wybudować nową przed rozpoczęciem drugiego semestru, więc uczniów przeniesiono do nas. A przynajmniej część z nich – niektórzy trafili do Akademii Fallen Crest, przynajmniej jedna trzecia wylądowała w Liceum Publicznym Fallen Crest, ale reszta przyszła do nas. Frisco, Fallen Crest i Roussou były położone w Kalifornii, tworzyły swojego rodzaju trójkąt i nie było innej możliwości.
Słyszeliśmy, że uczniowie z Frisco, którzy trafili do Akademii, posrali się na widok tych wszystkich luksusów. Większość ludzi z Frisco była równie biedna co my. Akademia była szkołą dla bogaczy. Istniały pewne wyjątki, ale generalnie tak to właśnie wyglądało.
Kilka nowych dziewczyn uczepiło się Tabathy, ale ona przyjęła tylko dwie, resztę natomiast zbyła gestem ręki.
Chyba tak postępują popularne dziewczyny?
Nie znam się.
W każdym razie chcę powiedzieć, że nie jestem jak one.
Nie jestem jak ci z Frisco. Ani jak ci z Fallen Crest. Nie jestem nawet jak Normalni (to nasze określenie na ludzi mieszkających w Roussou i nienależących do żadnej z ekip). Ale jestem jak ludzie z mojej ekipy – jak Zellman, Jordan, Cross.
Tylko że gdy zobaczyłam, jak Jordan śmieje się beztrosko z tym sportowcem, poczułam ucisk w żołądku.
Nie wiedziałam, co to za uczucie – zazdrość, gniew, a może po prostu zrobiłam się głodna? Faktycznie jednak coś we mnie drgnęło i to wystarczyło. Gdy opanowują mnie emocje, to nigdy się dobrze nie kończy, więc wolałam odpuścić.
– O nie, nie, nie.
Próbowałam obejść Tabathę, ale ona zablokowała mi przejście.
W jej oczach błysnęła determinacja, zacisnęła wargi w cienką linię.
– Rozpoznaję tę minę. Zamierzasz uciec. – Pokręciła głową. – Nie możesz tego zrobić.
– Wisi mi to. – Próbowałam iść dalej.
Znowu zastąpiła mi drogę, odrzucając włosy na plecy. Ten ruch wystarczył, by przyciągnąć uwagę ludzi, i rozmowy wokół nas stopniowo ucichły.
Zazgrzytałam zębami.
Tabatha stała ze mną twarzą w twarz. Nie lubiłam, gdy ktoś znajdował się tak blisko mnie, i czułam, że jeszcze chwila, a…
– Sweets. – Drzwi znowu się otworzyły. Z domu wyszła Taz, trzymając rękę na biodrze. Miała na sobie bikini, tak jak Tabatha. – Zostaw Bren w spokoju.
Tabatha się roześmiała i zaczęła obracać.
Taz nie żartowała. Skinęła na mnie głową.
– Ona zaraz się na ciebie rzuci. – Rozejrzała się po podwórku. – A to nie są zbyt sprzyjające okoliczności. Wiesz, o co mi chodzi.
Ludzie już powyciągali telefony. Odkąd ci z Frisco zjawili się w mieście, niczego nie można było zachować w tajemnicy. A ponadto krążyły plotki o nowym projekcie – niektórzy widzieli w okolicy gwiazdy kina i banery z napisem „Hollywood”, ale w tej chwili nie zamierzałam o tym myśleć. Zostałam o tym uprzedzona i wiedziałam, że uprzykrzy mi to życie.
– Serio zaraz wybuchniesz? – zapytała cicho Tabatha i zrobiła krok w tył.
Tylko to ją usprawiedliwiało – bywała tępa. Nauczyła się jednak, że czasami trzeba zostawić mnie w spokoju. Wycofała się więc, a w jej oczach błysnęły przeprosiny.
Mogłam znowu ruszyć szczęką, bo do tej pory była jak zalana betonem.
– Nie lubię, gdy ktoś na mnie naciska.
– Szlag. – Westchnęła i odsunęła się na bok. – Przepraszam. Ja tylko chciałam, żebyś dobrze się bawiła.
Dopadły mnie wyrzuty sumienia, ale nie na tyle silne, bym chciała tu zostać i udawać normalną licealistkę. Dosłownie mnie nosiło. Potrzeba, by się uwolnić i powędrować gdzieś w samotności, burzyła mi krew.
Taz przeszła po cementowym tarasie, a ja dostrzegłam w jej ręce telefon. Spojrzałam na Jordana, który posłał mi uśmiech i odłożył swoją komórkę.
Teraz już rozumiałam.
To on zadzwonił po Taz. Nieźle to rozwiązał.
Taz zawsze była dla wszystkich miła, ale gdy znowu skupiła na mnie spojrzenie, ogarnął mnie niepokój.
– Bren. – Ruszyła w moją stronę.
Wiedziałam, czego chce. To właśnie z tego powodu wyprawiła tę imprezę.
I znowu zacisnęłam szczęki.
– Nie – wycedziłam.
– Bren, proszę cię.
– Nie. – Obeszłam ją i z rękami w kieszeniach zaczęłam mijać ludzi tłoczących się w domu.
Zazwyczaj wszyscy schodzili nam z drogi, ale tym razem nie zamierzałam nikogo uprzedzać. Parę osób pisnęło, gdy się między nimi przeciskałam.
– Musisz z nim porozmawiać.
Już byłam na schodach, ale zatrzymałam się z dłonią na barierce.
– Wcale nie muszę.
– Bren, proszę – nalegała drżącym głosem.
Zamarłam. Poważnie, zamierzała płakać?
Posłałam jej miażdżące spojrzenie.
– Wiem, że zanim Jordan napisał do ciebie, żebyś zabrała ode mnie Tabathę, piłaś, śmiałaś się i siedziałaś swojemu chłopakowi na kolanach, więc daruj sobie szlochanie, bo to nie zadziała.
Po jej policzku spłynęła łza, zostawiając mokry ślad ciągnący się od oka aż do podbródka. Pociągnęła nosem.
– Naprawdę tęsknię za moim bratem, Bren.
Nie. Ta łza nie mogła być prawdziwa.
A może…
Cross nie mieszkał w ich domu od dwóch miesięcy, odkąd…
– Odpuść, Taz. – Rozbrzmiał głos za nią.
Co za ulga.
Już nie byłam na celowniku.
Cross zszedł po schodach, wbijając spojrzenie w swoją siostrę i zaciskając szczękę. Tę silną kwadratową szczękę, której miałam ochotę dotykać, którą chciałam całować i przesuwać po niej palcami. Włosy miał nieco jaśniejsze niż zazwyczaj, ale przycięte, a mięśnie ramion bardziej uwydatnione, bo od dwóch miesięcy podnosił ciężary częściej niż kiedyś.
Jordan i Zellman też lubili trenować, ale dla nich stanowiło to raczej formę rozrywki.
Cross natomiast podchodził do tego na poważnie. W szopie Jordana stał zestaw ciężarów i od jakiegoś czasu Cross spędzał tam kilka godzin dziennie. Rezultaty były oszałamiające. Dzięki wysokiemu wzrostowi wciąż wyglądał na smukłego, ale jego mięśnie rysowały się znacznie wyraźniej. Na brzuchu miał sześciopak, a gdyby zdjął koszulkę i obrócił się do mnie bokiem, zobaczyłabym każdy mięsień.
Trening stał się jego misją, ale poza podnoszeniem ciężarów i sparingami z chłopakiem Taz (który był bokserem) to mnie poświęcał najwięcej czasu.
Skupił na mnie swoje piwne oczy, a ja poczułam się jak rażona piorunem. Samo jego spojrzenie powiedziało mi, że czuje pożądanie. Moje również się budziło.
– Cross – zaczęła Taz, ścierając łzę z twarzy. Jej głos znów brzmiał zdecydowanie. Zaskakujące.
Ustawiła się tak, by zablokować mu przejście, gdy schodził ze schodów z torbą przewieszoną przez ramię. Taz położyła rękę na barierce.
– Musisz porozmawiać z mamą…
Zatrzymał się i zmierzył ją spojrzeniem.
– Wcale nie muszę.
– Cross…
– Zdradziła tatę – odparł chłodno.
Tak. Właśnie to się wydarzyło w ciągu ostatniego miesiąca.
Całe ciało Taz jakby się skurczyło.
– Wiem, ale on zdradził ją pierwszy.
To również miało miejsce.
– Oni się rozwodzą, Taz – przypomniał Cross. – A to, czy z nimi rozmawiam, czy nie, niczego nie zmieni.
To fakt, Cross od dawna z nimi nie rozmawiał.
Sytuacja była obecnie nieco napięta.
W tej chwili do domu wszedł Jordan i zapytał:
– Hej. Idziemy dzisiaj na ognisko? Z okazji Weekendu Okręgowego?
Weekend Okręgowy.
Cholera. Zupełnie o tym zapomniałam.
Został nam jakiś miesiąc szkoły.
A to oznaczało, że w nadchodzący weekend jest bal.2
Jordan był najwyższym chłopakiem w szkole (choć mierzył tylko pięć centymetrów więcej od Crossa), a jedyną osobą, która mogła z nim konkurować w tej kategorii, był nasz ostatni dyrektor, już tu jednak nie pracował.
Bo został zwolniony z czyjegoś powodu…
Cross pokonał kilka stopni, delikatnie odsunął swoją siostrę na bok, a potem stanął tuż obok mnie.
– Serio, idziemy? – Na ramieniu poczułam jego oddech, który był jak pieszczota.
Jordan zbliżył się do nas, a za nim podążyło paru Normalnych. Tamten mięśniak z leżaka się rozmnożył i teraz było ich trzech, wszyscy tacy sami.
Rozejrzałam się, ale nigdzie nie zauważyłam Zellmana. Gdzie on był? Widziałam tylko jakieś dziewczyny, które tu przyszły.
Sunday. Monica. Była też jeszcze jedna. Lilac? Ona także leciała na Crossa. Nie przepadałam za nią. I mogłam się założyć, że mną gardziła. Nie winiłam jej. Odwzajemniałam to uczucie.
Widzicie? To kolejny dowód na to, jak bardzo się zmieniłam. Teraz byłam bardziej wyrozumiała, już nie sięgałam od razu po nóż, tak jak kiedyś.
Ciągle nad sobą pracowałam. Cała ja.
– Tak. A czemu by nie? – Wzruszył ramionami. – Obecność ludzi z Fallen Crest i Frisco wszystko zmieniła. Może być niezła zabawa. Słyszałem, że po pożarze na stacji paliw otworzyli tam jakąś nową miejscówkę. Chwila. A może otworzyli tam komisariat?
Jeden z chłopaków zaklął.
– To gdzie teraz będzie ognisko?
Zobaczyłam, że zebrani wyciągają telefony, ale wtedy Cross dotknął mojego ramienia i powiedział:
– Chodźmy. – Skinął na Jordana, więc we trójkę ruszyliśmy w stronę wyjścia.
Cross zatrzymał się dopiero na ulicy.
– Posłuchaj – zaczął Jordan, unosząc ręce.
– Nie mam nic przeciwko – rzucił pospiesznie Cross.
Uniosłam brwi wysoko.
W zeszłym semestrze to ze względu na mnie by się wstrzymywali. To ja zawsze robiłam swoje, a potem Cross mnie odnajdował. Odkąd jego ojciec się wyprowadził, a Cross zamieszkał w mojej sypialni, zamieniliśmy się jednak rolami.
Cóż, ja nadal robiłam swoje, ale to Cross zazwyczaj wyrażał swoją niechęć do chodzenia na WSZYSTKIE imprezy. Dlatego to, że nie miał nic przeciwko ognisku w Fallen Crest – właśnie tam! – było… I wtedy to do mnie dotarło.
– Będzie tam dziewczyna twojego taty, prawda?
No właśnie. To kolejna rzecz, która niedawno się wydarzyła – jego tata wyniósł się z domu.
Cross wspomniał wcześniej, że jego tata ma nową dziewczynę. I że ona pracuje w Fallen Crest. Wiedziałam, że jego ojciec się wyprowadził, ale Cross nie wspomniał dokąd. Zdziwiło mnie, że w ogóle o tym wiedział.
Już samo to, w jaki sposób doszło do ujawnienia zdrad jego rodziców, było dziwne.
Zazwyczaj – chyba że się mylę – gdy ktoś zdradza, następuje faza złości jednego z małżonków. Drugi prosi o wybaczenie. Tamten nie chce przebaczyć. Zdradzający podwaja starania, błaga bardziej, kaja się. A potem przychodzi okres, gdy próbują się dogadać. Może idą na terapię.
Ale w przypadku tego rozwodu tak nie było.
Wyszło na jaw, że ona zdradziła. Bum.
Wyszło na jaw, że on zdradził. Ponownie.
Ponownie, bo najwyraźniej zrobił to już wcześniej, jeszcze przed narodzinami Taz i Crossa.
Z drugiej strony nie miałam pewności, jak wyglądało ich małżeństwo po tym pierwszym romansie (bo to był romans z prawdziwego zdarzenia, a nie jednorazowa sytuacja, i tak, to miało znaczenie), zanim doszło do tego „bum”. On zdradził znowu. I najwyraźniej ich matka miała dosyć, więc sama dopuściła się zdrady.
A teraz zamierzali się rozwieść. Zakończenie z przytupem. Ale wróćmy do ojca Crossa. Cross powiedział, że na początku zatrzymał się w pobliskim motelu, i w sumie to jedno miało sens.
– Cholera. – Jordan westchnął.
My się o wszystkim dopiero dowiadywaliśmy. Gdy jakiś czas temu Cross zjawił się w mojej sypialni i powiedział, że się do mnie wprowadza, nie wyjaśnił mi zbyt wiele. I nie przyjęłam dobrze tego, że się tym ze mną nie podzielił. Powinien był ze mną porozmawiać.
Jego twarz wyrażała w tej chwili napięcie.
– Ta kobieta pracuje w Kade Enterprises, w dziale HR-u. – Zaklął cicho i wściekle. – Wprowadził się do niej w zeszłym tygodniu. Moja mama – machnął ręką w stronę domu – sprowadza tu na noc jakiegoś faceta.
– A co Taz na to?
Zacisnął szczęki.
– Ona o niczym nie wie.
– O w mordę – wymamrotał Jordan.
– No właśnie. – Ramiona Crossa wydawały się bardziej napięte niż kiedykolwiek. Po chwili dodał ciszej: – W jej pokoju znalazłem stertę jego ubrań. Matka je ukrywała. W pieprzonej torbie na pranie.
– Może to ubrania twojego taty?
– Jego ubrania leżą złożone pod jej rzeczami w komodzie.
No cóż… To dopiero kryjówka.
Jordan się skrzywił.
W domu rozległy się jakieś radosne okrzyki, dźwięk nagle przybrał na sile, gdy ktoś otworzył drzwi.
Zellman zobaczył nas i podbiegł bliżej.
– Co się, kurwa, dzieje?
Drzwi się za nim zatrzasnęły, a potem uchyliły znowu.
Tabatha wyjrzała na zewnątrz.
– Zajmujecie się sprawami ekipy?
Cross obrócił się i zaklął.
Zell i Jordan się uśmiechnęli, a Jordan odkrzyknął:
– Daj nam chwilę, kotku.
„Kotku”.
Jordan zauważył mój uśmiech i zmrużył oczy.
– No co?
– A więc oficjalnie zwracacie się do siebie czułymi słówkami – zauważyłam i przygryzłam wnętrze policzka, by powstrzymać się od dalszego torturowania kumpla. – Za tydzień podarujesz jej pierścionek przedzaręczynowy?
Cross prychnął. Zellman zarechotał. Jordan wierzchem dłoni klepnął Zellmana w klatkę piersiową.
– Brzmisz jak ropucha, dupku. Przestań.
Zellman roześmiał się jeszcze głośniej.
Jordan pokręcił głową i potarł szczękę dłonią.
– Gnoje. I tak – posłał mi wymowne spojrzenie – używamy czułych określeń. Czy to normalne? Gdy w niej byłem, raz mi się wymsknęło. Powiedziałem „skarbie”. Boże, jak ja nie znoszę takich zwrotów. Zawsze tak było. Mój tata nazywa mamę „słoneczkiem”, a mama mówi do niego „misiu”. Nigdy nie chciałem używać taki słów, ale kurde… właśnie tak się stało. – Jęknął. – Jak mam się z tego wyplątać?
Zellman zmarszczył brwi, jakby naprawdę próbował znaleźć rozwiązanie.
– Zerwij z nią?
– Co? – krzyknął Jordan, okrążył Zellmana i znowu go uderzył. – Co to za porąbany pomysł?
Zellman odparł spokojnie:
– Ale skuteczny. Myślę, że gdy ludzie już zaczną używać pieszczotliwych określeń, to nie ma odwrotu.
Cross prychnął.
– Szczególnie gdy mówisz to z kutasem w dziewczynie – powiedział do Jordana, ale patrzył na mnie.
Wiedziałam, co sugeruje.
Już dawno temu wyznaliśmy sobie miłość. Ten moment nastał wcześniej, niż powinien, ale jak można tego nie zrobić, gdy twój chłopak i najlepszy przyjaciel wyjmuje broń z zamiarem popełnienia morderstwa, a ty wiesz, że tylko tak możesz go powstrzymać? Powiedziałam słowo na „K” i nie mogłam tego cofnąć. Przy innych nie używaliśmy wobec siebie pieszczotliwych określeń, bo byliśmy raczej skrytą parą. Wczoraj na przykład Cross powiedział do mnie „kochanie”, a ja wydyszałam jego imię, mocniej przyciskając do niego biodra. Powinnam go raczej nazywać „Jezu, daj mi skończyć, na litość boską”.
– Nie znoszę was – oznajmił Jordan.
Zellman uśmiechnął się promiennie i poklepał go po ramieniu.
– Wiesz, jestem z ciebie dumny. Spójrz tylko na nas. – Rozejrzał się po naszej grupie. – Ja mam pannę do bzykania. Jordan jest pod pantoflem, a ty i Cross… jesteście tacy jak zawsze. – Skinął głową, poważniejąc. – Wszyscy dorastamy. Jasna cholera. – Jego twarz pojaśniała, jakby ktoś włączył żarówkę. – Za miesiąc kończymy liceum. I co my dalej, kurwa, zrobimy?
Iiiii… można było usłyszeć przelatującą muchę.
Wszyscy zamilkliśmy. Wizja tej rozmowy ciążyła nam już od dawna.
A może tylko mnie.
Ukończenie liceum oznaczało zmiany. Dojrzewanie. Skończymy z ekipą. Wyprowadzimy się. Zostaniemy. A może… nie miałam pojęcia, co zrobimy, i w tym tkwił problem.
Po liceum większość ekip się rozpada. Utrzymała się tylko jedna, ale nawet ona – mówię tu o grupie mojego brata – poniekąd odkleiła się od swojego przywódcy Channinga. Już nie byli oficjalnie ekipą, ale wciąż trzymali się razem. To była taka szara strefa.
Ale wróćmy do nas i rozmowy, której wcale nie powinniśmy byli zaczynać.
Jak na zawołanie Jordan zakaszlał.
– To co… idziemy na to ognisko wieczorem?
Zellman się rozpromienił.
– Serio?
Cross skinął głową Jordanowi, a potem podszedł do mnie. Jego ręka musnęła moją.
– Tak. Chcę wyczaić tę laskę, z którą jest mój ojciec. Chcę sprawdzić, jaka jest.
– Jasne. Możemy to zrobić. Wystarczy, że przejedziemy obok jakiegoś budynku, czy masz w planach coś innego? – Jordan przeniósł wzrok z Crossa na mnie i z powrotem.
Cross też na mnie spojrzał.
Włoski na karku stanęły mi dęba.
– Co chodzi ci po głowie?
– Dzisiaj wieczorem Kade Enterprises urządza przyjęcie w ich country clubie. Wiem o tym, bo Race pytał, czy się wybieram. Jego rodzice idą. Zastanawiał się, czy mógłbym do niego wpaść, skoro oni zmuszą go do pójścia na tę imprezę przed ogniskiem.
– Chwila. – Zellman uniósł dłonie. – Wydawało mi się, że oni też się rozwodzą.
– Tak. Mimo to idą razem.
– Mama Race’a się tam przeprowadziła, a jego tata jest dziany – dodał Jordan. – Chce się poprzymilać do bogaczy z Fallen Crest ze względu na interesy.
– Cholera. Dobry pomysł.
I wtedy Jordan i Cross znowu na mnie spojrzeli.
Poczułam kamień w żołądku. Wydawało mi się, że wiem, o co chce zapytać, ale wychrypiałam:
– Musisz to powiedzieć na głos. Nie mogę nic zrobić, jeśli mnie nie poprosisz.
Cross odpowiedział bez wahania:
– Chcę się włamać do jej mieszkania, przeszukać je na tyle, na ile się da.
– Wchodzę w to – odparł Zellman, już kiwając głową.
Nasza ekipa właśnie tak działała.
Jeśli jedno z nas czegoś potrzebowało, wspieraliśmy się nawzajem.
Jedynym problemem byłam ja.
Wciąż byłam na warunkowym.
Mimo to pokiwałam głową.
– To dokąd jedziemy?3
Kochałam Crossa.
Przyjaźniliśmy się od siódmej klasy, należeliśmy do jednej ekipy – od zawsze byliśmy nierozłączni, kiedyś nasza relacja miała jednak charakter platoniczny, a Cross uchodził za męską dziwkę. To wszystko się skończyło na początku roku szkolnego. Wówczas sprawy przybrały taki obrót, że nie dało się tego cofnąć. I tak to właśnie teraz wyglądało.
Siedziałam z Crossem w ciężarówce, dochodziła dziesiąta. Poprosiliśmy Race’a, żeby był naszymi oczami i uszami w country klubie – zgodził się, bo miał u nas dług po tym, jak w zeszłym roku go uratowaliśmy. Zgodził się zostać na przyjęciu (ignorując błagania Taz, by dołączył do niej na ognisku) i mieć na oku tatę Crossa i jego partnerkę.
Telefon Crossa znowu zawibrował. Odkąd opuściliśmy Roussou, ciągle dostawał esemesy. Jordan skręcił w drogę prowadzącą na ekskluzywne osiedle wysoko na wzgórzu. Wszystkie domy w okolicy wyglądały szpanersko.
– Który to już? – zapytał Jordan.
– Trzynasty – odparł Cross.
Wszyscy się uśmiechnęliśmy. Taz po raz trzynasty poprosiła Race’a, by dołączył do niej na ognisku.
Cross odpisał.
– I co napisałeś? – Zellman zajrzał do kabiny pick-upa przez tylne okno.
Cross wsunął telefon do kieszeni i obejrzał się.
– Żeby dał nam jeszcze pół godziny, potem może jechać.
– Pół godziny? – zapytałam, gdy Jordan zatrzymał się przed posiadłością. – Jesteś pewien?
Wystarczyło spojrzeć na to miejsce, by się domyślić, że jest dobrze strzeżone. Nad bramą zamontowano kamerę.
To nie był najlepszy pomysł.
– Cholera. – Jordan uderzył w kierownicę i nachylił się, by lepiej się przyjrzeć budynkowi. – Cross, stary…
– Jeśli przejdziemy przez bramę – podjęłam – gwarantuję ci, że policja od razu zostanie powiadomiona, a komisariat nie znajduje się zbyt daleko, zaledwie u podnóża wzniesienia. Nie możemy tam wejść.
Cross spojrzał na dom niezadowolony, żyła zapulsowała na jego szyi.
– To jest, kurwa, adres, który ojciec podał matce. Zapisał go na kartce, która leżała w jej gabinecie obok komputera. Czym, do ciężkiej cholery, dziewczyna ojca zajmuje się w Kade Enterprises? – Wyjrzał przez okno, jakby posiadłość lub luksusowe osiedle miały udzielić mu odpowiedzi.
Rozejrzałam się. Wiedziałam, że nie dostaniemy się na tę posesję, ale już samo osiedle mnie zdumiało – nie mogłam uwierzyć, że ludzie naprawdę tu mieszkają. Nawet trawniki były dopieszczone, a przynajmniej te, które widziałam przez bramy. W chodnikach nie było pęknięć. Na drzewach wisiały kryształowe lampki. Przy drodze ciągnęły się rzędy palm. Wszystkie lampy uliczne działały. Jakaś kobieta wyprowadzała na różowej smyczy małego pieska – mogłabym się założyć, że jego obroża była wysadzana diamentami. Może to tylko cekiny? W każdym razie tutejsi na pewno byli bogaci.
Poczułam się mikroskopijnie mała.
Kobieta przyglądała się nam uważnie, zbliżając się, a potem zobaczyła mnie. W jej oczach pojawił się błysk podejrzliwości i włożyła rękę do kieszeni.
– Musimy spadać – wymamrotałam.
Kobieta wyciągnęła telefon. Zamierzała zadzwonić na policję, byłam pewna.
Jordan zaklął i już chciał wycofać pick-upa, ale inna kobieta podeszła i oparła się ręką o pakę auta.
– Co ona wyprawia? – Zellman niemal się przewrócił, gdy próbował się obejrzeć i zobaczyć, kto nas zatrzymał.
To była kobieta w średnim wieku, która zupełnie nas ignorowała. Uważnie przyglądała się tej, która prowadziła pieska na różowej smyczy i chciała dzwonić po policję. Uśmiechnęła się szeroko, wysoko uniosła rękę i pomachała żywiołowo.
– Hej, Clara! Jak się masz?
Głos miała donośny, robiła to celowo.
Zellman zgromił ją wzrokiem.
– Lepiej niech pani zostawi naszego pick-upa.
Ona tylko mocniej zacisnęła dłonie na skrzyni.
Jordan otworzył drzwi i zaczął obchodzić samochód.
Kobieta mówiła dalej, wciąż trzymając rękę w powietrzu.
– Jak się ma Gordon? Dzwoniłaś już do firmy Brentwortha? Wiem, że jak nikt potrafią wybronić swojego klienta przed sądem. – Zaśmiała się, ale zabrzmiało to szczerze. – Dla nich nie ma znaczenia, czy klient jest winny, więc nie martw się o Gordona. Nawet jeśli go skażą, dostanie krótki wyrok i na pewno trafi do miejsca, które będzie przypominać raczej ośrodek wypoczynkowy.
Kobieta z pieskiem zamarła, a gdy ta druga przestała coraz głośniej nawijać, pociągnęła w końcu psa za smycz i ruszyła w kierunku, z którego przyszła.
– Proszę zostawić moją furgonetkę – warknął Jordan, stając obok nieznajomej. – Ale już.
Czekała, odprowadzając spojrzeniem właścicielkę psa, dopóki ta nie zniknęła za rogiem. W końcu kobieta odeszła od paki pick-upa i zbliżyła się do maski. Szła powoli, trzymając ręce przed sobą, jakby były skute. Spojrzała mi w oczy, a my wszyscy się na niej skupiliśmy.
Uniosła podbródek i opuściła ramiona po bokach ciała.
– Znam cię.
Jordan stanął przed drzwiami od strony kierowcy. Spojrzał na mnie. Zellman zeskoczył z paki i stanął obok Jordana.
Cross wyzywająco podniósł czoło i rzucił oschłym tonem:
– Ale my pani nie.
Zignorowała go i wbiła spojrzenie we mnie.
– Jesteś młodszą siostrą Channinga, nie? – Pokiwała głową. – Tak. Tak. To ty. Kiedyś trzymałam się z twoją matką. Ciągle pakowałyśmy się w tarapaty. – Spuściła głowę, usta zacisnęła w ponurą linię. – Nigdy o tym nikomu nie wspominałam. Poznajesz mnie?
Pokręciłam głową.
– Nie.
Jej klatka piersiowa się uniosła, kąciki ust wygięły ku dołowi, a potem znowu potaknęła.
– Domyśliłam się. Nie wiedziałam, czy coś o mnie mówiła. Jestem Malinda McGraw-Strattan.
Powiedziała to tak, jakbym miała ją znać.
Pokręciłam głową.
– Nie znam pani.
Jej nozdrza zafalowały.
– Ale jesteś siostrą Channinga, prawda?
Nie odpowiedziałam.
Zmrużyła oczy.
– Heather Jax to jego narzeczona, prawda? Oświadczył się jej.
Nie odpowiedziałam.
– Poważnie? – prychnęła. – Czy tylko się ze mnie nabijasz? Najlepsza przyjaciółka Heather to moja pasierbica. – Poczekała na moją reakcję.
Dopiero teraz się domyśliłam, o kim mowa. Channing znał w Roussou wszystkich. Heather znała masę ludzi z obu miast. To, że ktoś twierdził, że ich zna, nic dla mnie nie znaczyło.
Ale ta część o najlepszej przyjaciółce rozjaśniła mi w głowie.
Trzeba by mieć drzewo genealogiczne, by ogarnąć te wszystkie powiązania, ale przysłuchiwałam się rozmowom Heather wystarczająco często i wiedziałam, że kobieta mówiła o Samancie Kade – biegaczce olimpijskiej, która poślubiła zawodowego futbolistę. Tak, nawet ktoś taki jak ja, kto nie zwracał uwagi na sławę i znane nazwiska, był pod wrażeniem. Ale nie dlatego mnie to obchodziło. Samantha była po prostu dobrą koleżanką Heather. A jej mąż, zawodnik drużyny Patriots, kumplował się z moim bratem. Parę razy wpadli do nas z wizytą, zawsze jednak od razu znikałam. To było ich życie, nie moje.
– Tak. – Malinda ani na chwilę nie oderwała ode mnie wzroku. – Teraz wszystko rozumiesz. Samantha to moja pasierbica. Poślubiłam jej ojca. – Obróciła głowę w stronę chłopaków, zatrzymała wzrok na Crossie, a potem przeniosła go na Jordana i Zellmana. – Uprawiacie jakiś sport?
Jordan nie odpowiedział.
Cross również nie.
Zellman spojrzał na mnie, potem na nią, a w końcu na chłopaków.
– Czy my… ona jest sojuszniczką, prawda? Nie wrogiem? Mogę w ogóle zadać to pytanie?
Jordan wzniósł wzrok do nieba.
– Na litość boską, Zellman!
– No co? Bren, nie wspominałaś, że znasz żonę trenera Strattana. – Wyciągnął rękę i się zbliżył. – Gram w futbol. Nie w naszej szkole, bo drużyny są o kant dupy potłuc, ale należę do ligi letniej. Zaczynamy sezon w maju. I wiem wszystko o pani mężu. Całkowicie odmienił drużynę z Liceum Publicznego w Fallen Crest. Po tym, jak się tu przeniósł, dostali się do rozgrywek stanowych.
Kobieta się uśmiechnęła, a jej oczy błysnęły.
– Interesujesz się sportem?
– Tak. Który facet się tym nie interesuje? – Obejrzał się i odchrząknął, gdy dotarło do niego, że się gapimy. – No co? Przecież Cross i tak będzie wypytywać o tę kobietę. Wiecie, jaki jest. Przestańcie się tak na mnie lampić. Oszczędzam wam zachodu.
Kobieta podeszła do drzwi, a jej uśmiech stał się jeszcze cieplejszy.
– Mój dom jest tam, z tyłu. Właśnie szłam wyrzucić śmieci, gdy zobaczyłam waszą furgonetkę. Nie obraźcie się, ale wasze auto mocno odstaje. W ogóle nie wtapiacie się w tło o tak wczesnej porze. Wiem, że nie jesteście grupą kryminalistów, ale posłuchajcie od starszej osoby rady skierowanej do członka rodziny. Bo, moja kochana Bren, Channing i Heather są dla nas jak rodzina, więc ty również. – Spojrzała na chłopaków. – Lepiej stąd zmykajcie. Jestem pewna, że ktoś zadzwonił na policję, gdy tylko tu wjechaliście.
Jordan zacisnął usta w cienką linię.
– Skoro wszyscy jesteście tacy dziani, to dlaczego nie macie tu ogrodzenia?
Zaśmiała się.
– Bo to zdecydowanie za drogie, a poza tym musielibyśmy przystać na pewne zasady. Wy naprawdę nie znacie tego osiedla, co? Tutaj wrogowie dzielą jedną ulicę. Nie jesteśmy w stanie dojść do porozumienia, więc nie ma bramy. Tutaj każdy pilnuje własnego nosa.
Telefon Crossa zawibrował. Odczytał wiadomość i zaklął.
Jordan mu się przyjrzał.
– Odjechali?
– Cholera. – Cross rzucił mi niezdecydowane spojrzenie.
Ale się wkopaliśmy.
Nie lubiłam prosić o pomoc.
– Czy możemy wrócić? – zapytałam pod nosem.
– Wiesz, że nie możemy się tam dostać, nawet gdybyśmy chcieli – odszeptał. Wytrzymał moje spojrzenie i skinął głową w stronę Malindy. – Pytamy ją? Czy sami to jakoś rozpracujemy?
Jordan stał ze spuszczoną głową. Wiedziałam, że się nam przysłuchuje, bo był tuż przy drzwiach i otwartym oknie, mimo to nic nie powiedział.
Zellman też milczał, ale po chwili wyrzucił ręce w powietrze.
– Dobra, dosyć tego. Sam podejmę decyzję. Żadne z nas nie radzi sobie za dobrze z komputerami, a tylko tak moglibyśmy się czegoś dowiedzieć. – Skinął głową w stronę domu, który obczajaliśmy. – Wie pani, kto tu mieszka? Może nam pani coś o niej powiedzieć?
Malinda zerknęła na budynek, uniosła brwi i obróciła się do nas bardzo powoli.
– Pytacie o Marie? – Zaśmiała się cicho. – Marie DeVroe. Zamieszkała tu kilka miesięcy temu, gdy rozwiodła się z mężem.
Kobieta znowu mi się przyjrzała.
Te oczy. Były ciepłe, w kolorze ziemi i cholernie bystre. Brązowe włosy związała w kucyk, miała na sobie dżinsy i ładną bluzkę – wyglądała niemal jak my, ale wiedziałam, że taka nie była. Nie miałam pojęcia, dlaczego ciągle się do mnie odnosi, jakbyśmy się znały. Świat, z którego ona pochodziła, był oddalony od mojego o miliony kilometrów. Oczywiście istniał pewien łączący je most, ale był on wąski i długi, więc stojący na nim Heather i Channing nie mieli dużo miejsca, by krążyć od jednego końca do drugiego i z powrotem. Heather znajdowała się na tym moście bliżej Malindy niż Channing, a mnie w ogóle nie było w jego pobliżu.
Cross czekał na sygnał ode mnie, czy powinniśmy wyciągnąć z niej więcej informacji, czy nie.
Czułam się rozdarta.
Malinda przesuwała wzrokiem między nami. Wyprostowała się, skrzyżowała ręce na piersi.
– Okej. Chyba już zaczynam rozumieć, co się tu dzieje. Chcecie dowiedzieć się czegoś o Marie? Przekażę wam to, co mówią bogaci. Robię to tylko dlatego, że kochałam twoją mamę. To była najlepsza przyjaciółka, jaką można sobie wymarzyć… Ale wróćmy do DeVroe. Jest bogata. Plotka głosi, że jej rodzina pochodzi ze Wschodniego Wybrzeża i jest bardzo majętna. Wartość tej kobiety to około piętnastu milionów, ale wiecie, to tylko plotka.
Wskazała bramę przed nami. Nie była na tyle potężna, by ukryć monumentalną posiadłość, która wyglądała tak, jakby mogła pomieścić cztery czy pięć przeciętnych domów.
– Jest skryta, po trzydziestce. Wydaje mi się całkiem miła. Jak na razie nie wplątała się w żaden skandal. Pracuje w dziale HR-u w Kade Enterprises, a ponadto projektuje wnętrza jako freelancerka.
Cross prychnął.
Gdy Malinda zauważyła jego reakcję, w jej oczach pojawiły się iskierki triumfu. Zmierzyła go wzrokiem i przekrzywiła głowę, by lepiej widzieć.
– Wow. Co my tu mamy? Masz twarz modela, wiesz? – Uśmiechnęła się i w zamyśleniu postukała się palcem po podbródku. – Na widok takiej szczęki kobietom na całym świecie spadają majtki. – Spojrzała na mnie. – Jesteście parą? – Cofnęła się, rzucając nam znaczące spojrzenie. – Chyba już zaczynam rozumieć, o co tu chodzi. Słyszałam, że Marie ma nowego chłopaka, poznała go ostatnio przy okazji jakiegoś zlecenia. Zatrudniono ją, by urządziła kilka gabinetów. Hmm… czy to ktoś, kogo znasz? – Na jej ustach pojawił się uśmiech. – Może twój ojciec?
Cross zacisnął tę boską szczękę, wyprostował się i wbił wzrok w jakiś punkt przed sobą.
Kiedy kobieta zaczęła opowiadać, Cross stał jak wryty, jakby jego nogi zamieniły się w beton, ale im dłużej mówiła, tym ten beton coraz bardziej przypominał mokrą glinę. Cross nie chciał na nią spojrzeć, ale słuchał uważnie.
Wiedziałam, że chwyta każde jej słowo.
Nie byliśmy tacy jak ona.
Ona wydawała cię ciepła. Jeszcze nie wiedziałam, czy była godna zaufania, ale podeszła, by nam pomóc, chociaż nas nie znała. To było dla nas ważne, nawet jeśli nie potraktowaliśmy jej zbyt miło. Wiedziałam, że Zellman najchętniej by się z nią zaprzyjaźnił, ale powstrzymywał się ze względu na nas. Ja się powstrzymywałam, bo Malinda reprezentowała świat mający związek z moim, do którego nigdy nie spodziewałam się wejść. I to wszystko. Nie wiedziałam, jak się zachować. Żadne z nas nie potrafiło ufać dorosłym.
Pamiętałam jednak, że Heather wspominała o matce swojej przyjaciółki. Właściwie Samantha miała dwie matki. O jednej Heather mówiła dość ciepło, o drugiej nie. Ta kobieta musiała być więc tą pierwszą.
Skinęłam głową i uśmiechnęłam się lekko.
– Dziękuję – powiedziałam.
– Nie ma za co – odparła z zadowoleniem. – Heather o tobie wspominała. Znałam twoją mamę, więc zawsze się zastanawiałam, jaka jesteś, ale nigdy nie odezwałam się słowem. Nawet twój brat nie wie, że ją znałam. Odziedziczyłaś po niej urodę. Słyszałam o twoim ojcu. Przykro mi z tego powodu. Jestem po twojej stronie, nawet jeśli jeszcze tak nie uważasz. – Puściła oko do Zellmana. – Nie jestem waszym wrogiem, możecie zapytać Heather… – Przekrzywiła głowę. – Pewnie i tak tego nie zrobisz, co? Jeśli mnie przeczucie nie myli, jesteś bardzo skrytą osobą. Otwierasz się tylko przy tych chłopakach, mam rację?
Wyglądało to tak, jakby prowadziła rozmowę z samą sobą, ale miała rację. Każde jej słowo przeszywało mnie na wylot.
Postukała cicho w maskę samochodu.
– Jeśli będziesz chciała posłuchać zwariowanych historii z udziałem twojej matki, odezwij się. Kiedyś wszystko ci o niej opowiem. – Cofnęła się, obeszła nas i skinęła lekko głową. – Jestem pewna, że jeszcze się spotkamy, więc do zobaczenia.
Po tych słowach odeszła, a Zellman odprowadził ją spojrzeniem i jako jedyny pomachał. Poczekaliśmy chwilę, a potem Jordan wybuchnął śmiechem.
– Ja pierdolę. Nie wiem, kim była ta kobieta, i nie mam pojęcia, o kim mówiła, ale mamy u niej dług.
Cross uśmiechał się tak samo jak chłopaki, więc nieco się rozluźniłam i wypuściłam z płuc wstrzymywane powietrze.
Jordan obszedł auto i wsiadł za kierownicę.
Zellman wskoczył na pakę. Zajrzał do kabiny w chwili, gdy Jordan uruchamiał silnik.
– Nie znacie Masona Kade’a? Dostał się do drużyny Patriots i już zdobył dwa pierścienie*. Dacie wiarę? Bren, znasz go?
– Nie – odparłam zgodnie z prawdą.
– Channing się z nim przyjaźni – stwierdził, choć brzmiało to bardziej jak pytanie.
Nie odpowiedziałam, wtuliłam się w bok Crossa.
– Po prostu jeźdźmy już na to głupie ognisko.
Po raz pierwszy od dawna miałam ochotę na piwo.
– Ale musimy przyjść z własnym alko. Dupki z Akademii lubią wrzucać do drinków tabletki gwałtu.
Nienawidziłam bogaczy z Fallen Crest, chociaż na moment o tym zapomniałam.
* Nagroda przyznawana zwycięzcy w mistrzostwach – przyp. tłum.