- promocja
Księżniczka Diuny - ebook
Księżniczka Diuny - ebook
Dwa lata przed wydarzeniami opisanymi w Diunie: oto historia dwóch najważniejszych kobiet w życiu Paula Muad’Diba – jego żony księżniczki Irulany oraz Fremenki Chani, jego prawdziwej miłości.
Księżniczka Irulana, gotowa do zamążpójścia, stała się dla ojca, Imperatora Szaddama IV, cenną kartą przetargową. Mądra młoda kobieta dostrzega machinacje na szczytach władzy i walkę o wpływy. Gdy w imperialnym wojsku wybucha rebelia, zyskuje szansę odegrania niezależnej roli i jest zdeterminowana, by w wielkiej politycznej grze nie być tylko pionkiem.
Tymczasem na Arrakis Fremenka Chani towarzyszy ojcu, imperialnemu planetologowi, w jego pracach badawczych, podzielając jego marzenie, by pustynna Arrakis stała się zieloną oazą. Na razie jednak planeta i plemiona cierpią pod okrutnym panowaniem Harkonnenów. Chani wkrótce pozna ogromne koszty pragnień jej ludu.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8338-891-5 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
— Brian Herbert
_Jak mógłbym, pisząc książkę o księżniczce, nie myśleć o mojej młodszej siostrze, Laurze? A więc dedykuję tę powieść Laurze Anderson, która musiała wychowywać się z bratem zawsze zamkniętym w swoim pokoju i stukającym w klawisze maszyny do pisania albo wygłupiającym się gdzieś z przyjaciółmi. Niezupełnie była księżniczką, ale wyrosła na wspaniałą czytelniczkę. Sądzę, że okazała się w tym całkiem niezła._
— Kevin J. AndersonPewnych rzeczy dotyczących nawigatorów i zaginania przestrzeni nie wolno nigdy ujawnić nikomu z zewnątrz.
— Norma Cenva, genialna uczona z Rossaka i pierwszy nawigator; słowa zapisane przed jej przemianą w Wyrocznię Czasu
Księżniczka Irulana siedziała w loży honorowej obok ojca, Padyszacha Imperatora znanego wszechświata, otoczona przepychem, ale bez świty. Spotkał ich niezwykły zaszczyt, bo takie spektakle jak ten, który mieli oglądać, były w całych dziejach Gildii Kosmicznej zastrzeżone tylko dla jej członków.
Pogrzeb nawigatora był rzadkim i uroczystym wydarzeniem.
Wśród olśniewających świateł i dźwięków patrzyli na ogrom Węzła i stojących tam wielkich liniowców. Gildia strzegła swoich sekretów.
Oboje byli we wspaniałych, ale utrzymanych w stonowanych kolorach strojach: księżniczka, ze schludnie ułożonymi jasnymi włosami, w ciemnej sukni i skromnej biżuterii, Szaddam IV również w ciemnej, niezbyt zdobnej oficjalnej szacie. Pozostałe miejsca widokowe zapełniali gildyjscy dygnitarze.
Niebo nad główną planetą Gildii zasnuwały chmury. Dzień był ciepły, ale w powietrzu nie było wilgoci. Przy wejściach na obszar widokowy stali wyprężeni na baczność sardaukarzy; więcej żołnierzy elitarnych sił Imperatora pozostało na luksusowej fregacie, czekając na jego powrót do portu kosmicznego.
Po zapewnieniach wysokiego przedstawiciela Gildii, przewodnika gwiezdnego Serella, że Gildia gwarantuje goszczonym przez nią Corrinom całkowite bezpieczeństwo, ojciec Irulany niechętnie zgodził się na ograniczenie liczebności swojej ochrony. Teraz przewodnik gwiezdny siedział po jego drugiej stronie. Irulana była przekonana, że ani ona, ani ojciec nie muszą się niczego obawiać, bo Gildia nie dawała gwarancji lekką ręką.
Padyszach Imperator i jego najstarsza córka byli jedynymi osobami spoza Gildii, którym pozwolono przyglądać się ceremonii pogrzebowej nawigatora. Według wiedzy Irulany podczas tysięcy lat współpracy Gildii Kosmicznej z rodem Corrinów taki zaszczyt nie spotkał żadnego władcy.
Zaproszenie obejmowało ją, nie Imperatorową, ponieważ po stracie ostatniej żony, Firenzy Thorvald, Szaddam nie miał obecnie połowicy. Dwudziestosześcioletnia Irulana była księżniczką, jego najważniejszą potomkinią. W tej roli zwiedziła w misjach dyplomatycznych wiele światów, ale jeszcze nigdy nie była w głównej siedzibie Gildii. Niewielu obcych widziało jakąś część Węzła, miejsca, w którym skupiały się wszystkie galaktyczne szlaki. Nawet jej ojciec, mimo całej swej potęgi, nie był tu wcześniej.
Rzędy liniowców ustawionych na rozległym obszarze napełniały ją nabożnym podziwem. Te ogromne statki nie lądowały na żadnej innej planecie, a tutaj ciągnęły się jak okiem sięgnąć, zebrane w celu upamiętnienia jednego z potężnych, tajemniczych nawigatorów.
Ojciec wydawał się zadowolony, że może być świadkiem tego wydarzenia. Nachylił się do niej.
— Imponujące, prawda? Zostanie to odnotowane w mojej oficjalnej biografii. — Z szacunku zniżył głos do szeptu, chociaż w tym bezmiarze zniknąłby nawet krzyk.
Przystojny przewodnik gwiezdny zerknął na gości, ale zachował kamienną minę. Miał silną szczękę, gęste, falujące ciemne włosy i nieprzeniknione spojrzenie niesamowicie czarnych oczu. Jako człowiek o znakomitych kwalifikacjach i nieposzlakowanej opinii odpowiadał tylko przed najwyższym kierownictwem Gildii; godzinę temu powitał Szaddama i Irulanę przed imperialną fregatą i przyprowadził tutaj.
Rozpoczęła się ceremonia. Goście przyglądali się jej przebiegowi z wytężoną uwagą. Pomimo szkolenia przez Bene Gesserit i długich lat praktyki w zachowywaniu powściągliwości księżniczka była podekscytowana.
W dole, na pierwszym planie, zebrały się tysiące gildian, ale mimo tak wielkiej liczby z ich szeregów dobiegał tylko lekki szmer. Mieli różne kształty, ale wszyscy byli w jednolitych szarych uniformach. Większość wyglądała zwyczajnie, niektórzy mieli jednak tak zdeformowane ciała, jakby byli przybyszami z innej rzeczywistości.
Obok nich, w ekranowanych, mętnych zbiornikach, znajdowali się nawigatorzy, przemienieni ludzie, którzy prowadzili ogromne liniowce przez zagięcia przestrzeni. Przygotowując się do uczestnictwa w tym wydarzeniu, Irulana starannie przestudiowała dokumenty zgromadzone w bezpiecznych archiwach Imperium i Bene Gesserit, by poznać wszystko, co pomimo otaczającej ich aury tajemniczości było o nich wiadomo.
Każdy nawigator miał niezwykle rozszerzoną świadomość i zdolność przewidywania, dzięki czemu mógł wybierać w przestrzeni kosmicznej bezpieczne trasy. Ponieważ przez cały czas przebywali w gazie przyprawowym, żyli na ogół setki lat, więc śmierć któregoś z nich była wiekopomnym wydarzeniem. Nie ujawniano tożsamości tego nawigatora. Irulana zastanawiała się, czy w ogóle zachowywali swoje oryginalne nazwiska.
Na szerokim placu zgromadzeń w dole zbiór różnorakich gildian otaczał umieszczoną na wysokiej kolumnie klarplazową kulę. Serello wyjaśnił im nabożnym szeptem, że w tym hipnotyzującym obiekcie znajduje się Wyrocznia Czasu, istota licząca, jak powiadano, tysiące lat. Irulana patrzyła na kulę jak urzeczona. Dla niej był to magiczny artefakt.
W kuli i postumencie, na którym spoczywała, zamigotały światła, ale po chwili zgasły i zapanowała tam ciemność jak w otchłani kosmosu. Irulana stłumiła cichy okrzyk.
Serello nachylił się do Imperatora i szepnął mu coś do ucha. Obaj wstali i podeszli do bąbla mównicy na przodzie widowni. Księżniczka została na miejscu. Jej ojciec był wysoki, ale przewodnik gwiezdny przewyższał go o pół głowy.
Jako pierwszy przemówił przedstawiciel Gildii. Jego głos poniósł się nad zgromadzeniem i wszystkie twarze zwróciły się w tamtą stronę.
— Zaszczycili nas swoją obecnością Imperator Szaddam IV i jego córka, księżniczka Irulana. Padyszach Imperator wygłosi mowę na cześć naszego zmarłego towarzysza, który tak dobrze służył Gildii oraz Imperium.
Potężny przewodnik gwiezdny odsunął się na bok i na środek mównicy wszedł z gracją Szaddam, trzymając wysoko głowę, by uwydatnić swój orli nos i klasyczne rysy. Irulana nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej wyglądał tak dostojnie i poważnie.
— Z głębi serca składamy kondolencje wszystkim, którzy znali zmarłego nawigatora. Gildia Kosmiczna jest ważnym partnerem rodu Corrinów w sprawach handlowych, wojskowych i wielu innych. W imieniu Imperium przekazujemy wyrazy najgłębszej wdzięczności za długie lata jego służby. — Skłonił lekko głowę, by okazać szacunek dla Gildii, chociaż Irulana wiedziała, że jest to wbrew jego dumnej naturze.
Opuścił mównicę i obaj mężczyźni wrócili na swoje miejsca.
Na placu zgromadzeń rozgorzała feeria różnobarwnych świateł, jakby w Wyroczni Czasu zaświtała jutrzenka. Kula uniosła się z postumentu jak na silnikach dryfowych. Jej wnętrze rozświetliło się wszystkimi kolorami tęczy i Irulana uśmiechnęła się z zachwytem.
Następnie potężną kolumnę wypełnił pomarańczowy blask i wtedy okazało się, że tak naprawdę jest ona zbiornikiem gazu. Unosiła się w nim nieruchomo, poddając się jedynie naturalnemu wirowaniu gazowej chmury, zniekształcona postać. Góra kuli pociemniała i oczy wszystkich skupiły się na zbiorniku z nawigatorem.
Wewnątrz kłębiły się hipnotyzujące obłoki i migotały światła. Zdawało się, że martwa istota — rażąco zdeformowana — poruszyła się, jakby zapaliła się w niej ostatnia iskierka życia, nim wreszcie zgasła.
W powietrzu wokół zbiornika wyświetlono serię ogromnych hologramów przedstawiających wydarzenia z życia zmarłego. Najpierw pojawił się jako zwyczajne dziecko i młodzieniec w ubraniu, które wieki temu wyszło z mody. Później ukazała się jego zniekształcona postać w zbiorniku, a potem ogromny liniowiec odlatujący z orbity Węzła w głąb kosmosu.
Z instrumentów orkiestry popłynęły tony muzyki żałobnej, przejmującej melodii o wolnym, regularnym rytmie.
Unosząca się nad ogromnym placem Wyrocznia Czasu pojaśniała, natomiast trumienny zbiornik pociemniał, kryjąc zawieszoną w nim postać. Buchające z kuli rozbłyski rozświetliły całą przestrzeń.
Rozległ się niesamowity bezpłciowy głos, któremu towarzyszyło pulsowanie kuli. Potem otoczyły ją mieniące się efemeryczne kształty i Wyrocznia przemówiła:
— Posłuchajcie moich słów. Ciało naszego błogosławionego nawigatora powróci do źródła przyprawy.
Nadal unosząca się kula ponownie pociemniała.
Irulana wymieniła z ojcem zaciekawione spojrzenia.
Ciemny zbiornik, który wyglądał jak sarkofag zbudowany przez obcą cywilizację, uniósł się z podłoża i zawisł pod kulą. Oba obiekty, jakby połączone niewidzialną liną, odpłynęły na lądowisko liniowców.
Imperator spojrzał na Serella, jakby szykował się do zadania pytania, ale przewodnik gwiezdny oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem:
— Najjaśniejszy Panie, pora, byś wrócił z księżniczką na Kaitaina. Gildia jest wdzięczna za wasz udział w uroczystości.
Nieprzywykły do odprawiania go z kwitkiem Szaddam nie dawał za wygraną.
— Chciałbym zapytać…
— Najjaśniejszy Panie, reszta świętej ceremonii jest ściśle poufna. Zrozum to, proszę, i uszanuj nasze zwyczaje. Uczyniliście nam zaszczyt swoją obecnością.
Szaddamowi odebrało mowę. Przewodnik gwiezdny ukłonił się i oddalił, dając sardaukarom znak, by podeszli i odprowadzili Corrinów do imperialnej fregaty.Pustynia ma wiele tajemnic. A Fremeni znają tylko niektóre z nich.
— matka wielebna Ramallo, sicz Tabr
Pod otwartym niebem na Arrakis wysokie wydmy ciągnęły się po horyzont. W powietrze wzniosła się niczym prymitywny znak na niebie chmura porwanego wiatrem pyłu.
Widok takiego bezmiaru napełniał Chani, córkę Lieta i Faruli, myślą o wolności. Wybrała się z dwoma towarzyszami na otwarty blech, powiedziawszy naibowi Stilgarowi, że udaje się w sprawach siczy, ale młodzi Fremeni po prostu włóczyli się po pustyni. _Ich pustyni_. Te miejsca, nietknięte stopami harkonneńskich panów, utwierdzały ich w przekonaniu, że lud Fremenów nigdy nie zostanie podbity.
Byli w drodze już od czterech dni. Przyzywali czerwia, jechali na nim przez cały dzień, po czym do następnego wschodu słońca rozbijali obóz między skałami. Chani podróżowała ze swym starszym przyrodnim bratem, Lietem-Chihem (noszącym fremeńskie imię Khouro), i Dżamisem, najstarszym z ich trójki, który uczestniczył w tak wielu razzia jak żadne z nich. Ale Chani miała dopiero czternaście lat i dużo czasu, by nabrać doświadczenia.
Rankiem piątego dnia, obudziwszy się w filtrnamiotach pośród skał, oglądali wschód słońca. Dżamis osłonił dłonią oczy i powiódł wzrokiem po falujących wydmach. Wciągnął powietrze i zmarszczył się, a potem wyjął lornetkę olejową. Obrócił się do Chani i Khoura.
— Czujecie ten zapach? Dobiega z daleka, ale jest wyraźny…
Chani zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech, koncentrując się na subtelnej woni w suchym, przesyconym kurzem powietrzu.
— Związki chemiczne przyprawy, surowy zapach. Ostrzejszy niż zazwyczaj nad polem.
Błękitne w błękicie oczy jej brata zalśniły z podniecenia.
— Powinniśmy to zbadać.
Chani nie rwała się do pochopnych działań.
— Zawsze ci się śpieszy, Khourze. — Pokręciła głową w zamyśleniu. Płynąca ku nim woń była słaba, ale wyczuwała w niej lekką nutę alkaloidu. — W pobliżu, kilka kilometrów stąd, jest masa preprzyprawowa.
Ojciec Chani służył na Arrakis jako planetolog. Tłumaczył jej podstawy swej nauki, wyobrażając sobie, że któregoś dnia zostanie jego następczynią, tak jak on zastąpił ojca po jego śmierci wskutek zawalenia się jaskini w Basenie Gipsowym. Chociaż Chani nie interesowała służba dla Padyszacha Imperatora, z chęcią uczyła się ekologii, ponieważ ta wiedza mogła się przydać do zrealizowania marzenia Fremenów o zielonej Arrakis.
Wzięła od Khoura lornetkę i nastawiła ostrość. W oddali zobaczyła na otwartym piasku wybrzuszenie niepodobne do grzbietu wydmy — powiększający się bąbel dwutlenku węgla, który powstawał w dolnych warstwach, gdy materia organiczna małych stworzycieli mieszała się z podziemnym ciekiem wodnym i pozostałościami czerwi. Widziała miedziany maswerk przyprawy, który wyglądał jak siatka nabrzmiałych naczyń krwionośnych na twarzy starego Fremena. Nad wybrzuszeniem unosiły się w powietrzu opary z reakcji chemicznych, podczas których molekuły łączyły się w odwieczną, mistyczną układankę.
Khouro upchnął swoje rzeczy we fremsaku i był gotowy do drogi, jakby zostało to już postanowione. Poprawił filtrak, a Dżamis zrobił to samo, jakby szedł z nim w zawody. Chani zdawała sobie sprawę, że będą mieli mało czasu.
Fascynowała ją złowroga potęga wybuchu przyprawy. To zjawisko rzadko widywano z tak niewielkiej odległości. Wyruszyli po prostu na zwiady, żeby być może zaobserwować nielegalne wydobycie przyprawy przez Harkonnenów, ale wszystko, co ważne dla pustyni, było istotne również dla Fremenów.
Masa preprzyprawowa znajdowała się na tyle blisko, że nie musieli przyzywać czerwia.
— Przed nami otwarty teren — powiedziała Chani. — Ale czerwie nie zbliżają się do miejsca, gdzie lada chwila dojdzie do wybuchu przyprawy.
— Poprowadzę was jak pyłek niesiony wiatrem — rzekł Khouro, schodząc ze skał. Przybrał imię od fremeńskiej nazwy wiatru wzbijającego świszczące tumany kurzu, które pędziły przez wąwozy niczym duchy i równie szybko jak one znikały. Oznajmił o tym po swoim pierwszym udanym rajdzie na harkonneńską przetwórnię przyprawy i pysznił się, że prowadzi życie jak _khouro_.
Opuścili skały i ruszyli w nierównym rytmie przez piasek. Nie zdołali zrobić nawet dwudziestu kroków, gdy Chani usłyszała odległe, wprowadzające dysonans buczenie. Właściwie nie tyle usłyszała, ile jakby wyczuła. Podniosła rękę, dając znak, by się zatrzymali. Jej towarzysze zastygli i rozglądali się w poszukiwaniu zagrożenia. Wyjąwszy lornetkę, zlustrowała niebo i udało jej się namierzyć źródło dźwięku. Wysoko, na tle zakurzonej żółci zobaczyła powiększającą się czarną plamkę.
— Statek.
Cała trójka skoczyła z powrotem pod osłonę skał. Chani zamiatała ślady ich stóp, by ukryć drogę ucieczki.
Bezpiecznie schowana w cieniu obserwowała, jak dziwny statek się zbliża. Teraz już wszyscy słyszeli buczenie silników.
— To nie ornitopter, i nie harkonneńska maszyna — powiedział Khouro.
Przyglądając się potężnemu statkowi, Chani zauważyła, że nie został zaprojektowany tak, by stawiać czoło burzom piaskowym i tarciu piasku. Był przeznaczony do podróży w przestrzeni kosmicznej.
— To jednostka Gildii! — Zwiększyła ostrość, ale nie znalazła żadnych oznaczeń na kadłubie. — Kieruje się wprost na wybuch przyprawy.
— Nie wiedzą, czym to grozi? — rzucił Dżamis zarazem szyderczo i z niedowierzaniem. — Jeśli dosięgnie ich eksplozja, może uda się nam uratować coś z wraku.
Brat patrzył z niecierpliwym oczekiwaniem. Kilometr przed nimi statek Gildii zawisł nad coraz wyraźniej widocznym wybrzuszeniem. Z masy preprzyprawowej ulatniało się coraz więcej gazu i Chani czuła w powietrzu gorzką woń substancji chemicznych.
— Używają silników dryfowych — stwierdził Khouro. — Będą mieli szczęście, jeśli nie przyciągną czerwia i nie doprowadzą go do furii.
— Obcy robią mnóstwo głupich rzeczy. — Chani przekazała mu lornetkę. — Ale kto zrozumie obcoświatowców, a zwłaszcza Gildię?
Ojciec opowiedział jej o swoich nielicznych spotkaniach z przedstawicielami Gildii i twierdził, że zawsze były deprymujące.
Statek był większy od przetwórni przyprawy; miał ciężkie silniki i bulwiaste zgrubienia po bokach, upstrzone małymi iluminatorami. Chani była ciekawa, ilu dziwnych ludzi przez nie wygląda.
Dżamis potrząsnął głową.
— Daję tej przyprawie godzinę do wybuchu.
Chani zastanawiała się, co zrobiłby ojciec.
— Może przeprowadzają eksperymenty.
Liet-Kynes, a przed nim jego ojciec, badał wybuchy przyprawy, starając się zrozumieć, jak melanż łączy się z życiem planktonu piaskowego, piaskowych troci i czerwi.
Ale tajemniczy statek nie przeprowadzał eksperymentów. Otworzył się jego dolny luk i sześciu umundurowanych gildian stłoczyło się na platformie dryfowej, która zaczęła się opuszczać ku wybrzuszeniu nad masą preprzyprawową.
— Znowu dryfy — mruknął Khouro z głęboką pogardą. — Co ci intruzi wyprawiają?
Popatrzył przez lornetkę, po czym przekazał ją Dżamisowi, a tamten w końcu zwrócił ją Chani.
Platforma dryfowa zawisła tuż nad spiętrzonym piaskiem, a przybysze zmienili pozycję i ukazała się jeszcze jedna postać leżąca nieruchomo na pokładzie. Chani zwiększyła przybliżenie, zobaczyła nagą istotę o szarawej skórze, zniekształconej głowie i kościstych kończynach — ciało, które niezupełnie wyglądało jak ludzkie.
Brat trącił ją, żeby podała mu lornetkę. Zrobiła to i osłoniła dłonią oczy, by rozróżnić odległe sylwetki w drgającym od upału powietrzu. Khouro burknął ze zdziwieniem:
— Przywieźli ze sobą trupa!
Kiedy ponownie przyłożyła lornetkę do oczu, zobaczyła, że gildianie opuszczają zwłoki na drgający piasek obok czerwonych szczelin wypełnionych świeżą przyprawą. Uświadomiła sobie, czego właśnie są świadkami.
— Spójrzcie, z jakim szacunkiem się poruszają. Składają ciało w miejscu wybuchu przyprawy. To pogrzeb. — Przypomniała sobie, co kiedyś powiedział jej ojciec. — Gildia Kosmiczna otacza przyprawę czcią. Są nią przesycone tkanki nawigatorów.
Zdeformowane ciało musiało należeć do jednej z tych tajemniczych istot, które prowadziły liniowce przez przestrzeń kosmiczną.
Pozostawiwszy zwłoki na spiętrzonym piasku, sześciu przybyszów wróciło na wiszącą w powietrzu platformę, która uniosła ich na statek.
— Wykorzystują Arrakis jako cmentarz! — W głosie Dżamisa brzmiało oburzenie.
Chani zmarszczyła czoło.
— W piaskach Diuny pogrzebanych jest wiele ciał.
Statek Gildii z buczeniem oddalił się od bliskiego wybuchu przyprawy i wkrótce stał się plamką na niebie.
Przyrodni brat Chani ruszył, zanim zdołała coś dodać.
— Szybko! Bez względu na to, czyje to zwłoki, Gildia uważa, że są cenne. Musimy sami to sprawdzić. — Bez cienia ostrożności wyskoczył na piasek. — To może być istotny sekret.
Dżamis pobiegł za nim.
— Spójrz, jak wzbiera masa preprzyprawowa!
Khouro pędził, nie dbając o to, by poruszać się pustynnym krokiem. Nie będzie tu czerwi, nie teraz. Nogi Chani były szczupłe, ale umięśnione od wędrowania przez całe jej życie po piasku. Biegnąc za towarzyszami, czuła, jak grunt pod jej stopami wibruje od rozsadzającej go energii, i myślała o burzliwych procesach chemicznych zachodzących głęboko pod ziemią, o narastającym tam żarze i ciśnieniu.
— Czy te zwłoki są tego warte, Chihu? — zawołała. Wolała użyć tego imienia.
Brat nawet się nie obejrzał.
— Zwłoki nawigatora! — odkrzyknął.
Wychowana jako Fremenka Chani była przyzwyczajona do niebezpieczeństw. Stale musiała być czujna i wypatrywać znaku czerwia, a jeśli tego potrzebowała, mogła też przywołać któregoś z nich. Rozumiała Szej-huluda, znała jego nastroje i zwyczaje.
Ale masa preprzyprawowa była nieprzewidywalna. Chani z niepokojem patrzyła na krzywiznę wybrzuszenia; odkąd po raz pierwszy zeszli ze skał, jego wielkość się podwoiła. Od momentu, gdy substancje chemiczne pod ziemią zaczną się mieszać, może minąć wiele godzin, a nawet dni, nim reakcja osiągnie punkt kulminacyjny i nastąpi wybuch. Nie wiedziała jednak, od jak dawna trwa ten proces.
Jej brat i Dżamis uwielbiali ryzyko. Widziała to już nieraz, ale nigdy wcześniej nie zachowywali się aż tak lekkomyślnie. Przebiegli przez piasek i wspięli się na osypujące się zbocze, które wyglądało jak nawietrzna strona najbardziej stromej wydmy.
Dyszała przez wtyki nosowe, gdy zrównała się z nimi, wdrapując się pod górę do zdeformowanych zwłok. Z głębin wystrzeliwały ziarnka piasku. W powietrzu unosił się silny, szczypiący w oczy zapach cynamonu.
Zwłoki nawigatora były nagie, rozciągnięte na ziemi, a stawy jego długich rąk znajdowały się w niewłaściwych miejscach. Palce dłoni miał połączone błoną, głowę obrzmiałą i zdeformowaną. Otwarte, martwe oczy patrzyły w nieskończoność; powiadano, że taki sam wyraz oczy nawigatorów miały za życia.
Khouro pochylił się i dotknął jego żeber.
— Był kiedyś człowiekiem, ale Gildia Kosmiczna potwornie go zniekształciła.
— Ojciec mówi, że używają melanżu do przemieniania odpowiednich kandydatów — powiedziała Chani.
Opary gazu były tak gęste, że miała wrażenie, iż mogłaby je kroić krysnożem. Od dudnienia masy preprzyprawowej drżał piasek i pod wpływem tych wibracji ciało nawigatora podrygiwało i podskakiwało, jakby było upiornie żywe. Dżamis cofnął się zdjęty zabobonnym strachem i uczynił palcami znak odganiający złe moce.
— Przyprawa przywróciła to monstrum do życia.
Chani chwyciła brata za ramię.
— Już to zobaczyliście! Jeśli natychmiast stąd nie uciekniemy, wszyscy zginiemy. Masa lada chwila wybuchnie.
Khouro ponownie się pochylił i podłożył rękę pod ramię nawigatora.
— Pomóżcie mi!
Dżamis ujął trupa za kostkę, ale gdy go podnieśli, Chani zdała sobie sprawę, że nigdy go stamtąd nie zabiorą.
— Zostawcie go, zbliża się wybuch! Dobrze o tym wiecie!
Jej brat spojrzał z grymasem na cenny okaz, ale puścił ciało.
— Ojciec prawdopodobnie by zrobił sekcję zwłok. Uciekajmy!
Dżamisowi i Chani nie trzeba było dwa razy tego powtarzać. Zbiegali z wybrzuszonej powierzchni, ślizgając się i przewracając, staczając się, byle jak najszybciej się stamtąd wydostać.
Gdy dotarli do podnóża wybrzuszenia, puścili się biegiem, jakby gonił ich nadciągający czerw.
W połowie drogi na skały Chani usłyszała głębokie dudnienie, jakby rozwścieczona bestia drapała pazurami, starając się wyrwać na powierzchnię. Niewzruszony skalny grzbiet zdawał się odległy o wiele kilometrów, a piasek więził ich nogi.
Dżamis potknął się i upadł. Przebiegający obok Khouro chwycił przyjaciela za rękę i nie zatrzymując się, poderwał go na nogi. Dudnienie przeszło w ryk.
Kiedy Chani znowu usłyszała buczenie w powietrzu, zastanawiała się, czy to elektryczność statyczna, czy też syczące fumarole uciekającego gazu przyprawowego. Odwróciwszy się, ze zdumieniem ujrzała inny statek powietrzny, który leciał nad wydmami tak nisko, że wzbijał tumany pyłu. Zgrabna jednostka była nieoznakowana i zbudowana jak owad.
Na otwartym piasku byli widoczni jak na dłoni.
— Statek! — krzyknęła Chani.
Do tej pory mogli już bezpiecznie dostać się poza strefę wybuchu, ale nie poza zasięg rabusiów.
Khouro i Dżamis szybko się obrócili. Do schronienia w skałach mieli jeszcze około dwustu metrów.
— Zobaczyli nas! — stwierdził Dżamis.
— Nie wezmą nas żywcem. Będziemy walczyć. — Khouro dotknął krysnoża u boku. — Możemy ich zabić.
— Nie chodzi im o nas — powiedziała Chani.
Statek wykonał trudny manewr hamowania nad wybrzuszeniem i zawisł nad rozciągniętym tam ciałem nawigatora. Przypominał jej osę skalną, obdarzoną naturalną zdolnością szybkiego, niewykrywalnego latania.
Nad trupem otworzył się właz. Zamruczały pola dryfowe, ciało drgnęło i uniosło się z piasku. Transportowane ze zwisającymi ramionami na dziwny statek wyglądało jak dusza wstępująca do nieba. Właz się zamknął i jednostka odleciała z rykiem zwiększających moc silników, podrywając z ziemi kłęby piasku i kurzu.
Wtedy nastąpiła erupcja przyprawy. Wybrzuszenie pękło pod wściekłym naporem gazów. Gejzer wstrząsnął ziemią i rozłupał wydmy jak ziejącą ranę.
Chani padła na piasek i czołgała się, starając się jak najbardziej oddalić. Po kilku chwilach zasypał ich pył. Zasłaniając głowy, brnęli ku stabilnemu wzniesieniu.
Oparłszy znowu plecy o litą skałę, Chani odwróciła się i zobaczyła wzbijający się wysoko w powietrze, rdzawo zabarwiony melanżem słup kurzu. Chmura pyłu rozszerzyła się, przesłaniając niebo, i nie było przez nią widać tajemniczego statku rabusiów.
Gildianie złożyli tu darzone czcią zwłoki, spodziewając się, że zostaną pochłonięte przez wybuch przyprawy. Nie przyszłoby im do głowy, że w ostatniej chwili ktoś je ukradnie. Porywacze wierzyli, że umkną niezauważeni, ale Chani i jej towarzysze byli świadkami ich niecnych poczynań.Kiedy chłopiec staje się mężczyzną?
— wpis księżniczki Irulany na temat ojca, Imperatora Szaddama Corrino IV, zamieszczony w pamiętniku z czasów dzieciństwa
Po powrocie do pałacu na Kaitainie Irulana zasiadła obok ojca w sali audiencyjnej. Wprawdzie Szaddam wolałby mieć synów, ale ona doskonale odgrywała rolę księżniczki tronu. Jej ceremonialne siedzisko, zwykle zarezerwowane dla Imperatorowej, było mniejsze od tronu ojca, ale Irulana uważała, że jest wystarczająco imponujące, odpowiednie dla pierworodnej i ulubionej córki władcy. We wspaniałej sukni, z idealnie ułożonymi bujnymi włosami, wyglądała jak prawdziwa monarchini.
Tron Złotego Lwa, wyciosany z potężnej bryły zielonego hagalskiego kwarcu, był znacznie bardziej okazały. Z jego wysokości Szaddam wysłuchiwał poddanych i rozsądzał ich sprawy. Wzdłuż ścian wielkiej sali stały dziesiątki ciemnych drewnianych krzeseł dla urzędników.
Dwie młodsze siostry Irulany, Wensicja i Chalice, siedziały po przeciwnych stronach, mając przy sobie dworskich oficjeli. Często uczestniczyły w audiencjach, ale przyglądały się z boku. Chalice zawsze oddawała się wtedy plotkom i pogaduszkom o modzie, natomiast Wensicja, trzecia córka Szaddama, przysłuchiwała się i przypatrywała wszystkiemu z uwagą.
Szaddam wyjaśnił Irulanie korzyści płynące z obserwowania przewijającego się codziennie strumienia petentów przedstawiających różne sprawozdania i prośby. Irulanę przygotowywano do tego przez lata w szkole matek Bene Gesserit, a dworscy nauczyciele na Kaitainie wpoili jej wszelkie zasady etykiety. Teraz, po niedawnej stracie Imperatorowej Firenzy, której ojciec bardzo nie lubił, częściej zapraszano ją do udziału w dworskich wydarzeniach. Jej matka, pierwsza żona Szaddama, Anirula, nie żyła już od trzynastu lat.
Jako najstarszą córkę łączyła ją bliska więź z ojcem, spędzała z nim więcej czasu niż jej cztery młodsze siostry. Otwierały się przed nią wielkie możliwości i przysięgła sobie, że nie zawiedzie Imperatora ani Imperium.
Szaddam wydawał się zadowolony, że pełni tę rolę z całkowitym oddaniem, ale postępował tak, jakby wszystkie jej aspekty były dla niej nowe, i to nawet wtedy, kiedy została w pełni wprowadzona w swoje zadania. Irulana podejrzewała, że jest tak zaabsorbowany obowiązkami, iż zapomina, czego się już nauczyła, i dlatego często się powtarza. Nie chcąc przysparzać mu stresu, nie zwracała na to uwagi. Niełatwo być Imperatorem miliona światów.
Pod sklepieniem sali unosiły się baluckie kryształowe lumisfery, nastawione na symulację pory dnia i pogody na zewnątrz — teraz słonecznego, ciepłego letniego ranka. Przez otwarte wysokie okna napływały natarczywe dźwięki muzyki w wykonaniu smyczkowo-dętej Imperialnej Orkiestry Rozrywkowej, która ćwiczyła na dziedzińcu przed wieczornym występem dla Imperatora i jego gości.
Na przód sali wysunął się szambelan Beely Ridondo, mężczyzna chudy jak szkielet, o żółtawej skórze i wysokim czole. Z pochyloną głową wszedł po stopniach podwyższenia, na którym stały trony, i wręczył Imperatorowi przesadnie dużą kostkę z wiadomością.
— Porządek dnia, Najjaśniejszy Panie — powiedział.
Na błyszczącej powierzchni sześcianu ukazała się zapisana białymi literami na czarnym tle lista spraw. Irulana zerknęła na nią z ukosa, odczytując ją razem z ojcem i błyskawicznie zapamiętując szczegóły. Lista zawierała nazwiska przedstawicieli wysokich rodów, którzy prosili o wysłuchanie. Jednak na pierwszym miejscu figurował mężczyzna niespokrewniony z żadnym z nich, oficer, niejaki Moko Zenha.
— Kto to? — Imperator obrócił kostkę i wskazał palcem nazwisko. — Czego chce?
Podszedłszy bliżej, szambelan rzekł cichym głosem:
— Umieściłem go na pierwszym miejscu, żebyś mógł mu poświęcić, Najjaśniejszy Panie, kilka minut przed przystąpieniem do ważniejszych rzeczy. Kapitan floty Zenha jest utalentowanym i ambitnym oficerem twojej gwardii przybocznej. Prosi o rozmowę w sprawie najwyższej wagi. Ma przykładny przebieg służby i wyróżnił się w wielu wojskowych ćwiczeniach. Robi wrażenie, jeśli wziąć pod uwagę jego niskie pochodzenie. Może warto dać mu choć chwilę. Przypuszczam, że chce wskazać, co można by usprawnić w gwardii.
Szaddam zmarszczył czoło.
— Pewnie nie za darmo.
Ridondo kiwnął głową.
— Przy naszym napiętym harmonogramie nie naciskałem na szczegóły, Najjaśniejszy Panie. Mam anulować tę audiencję?
Zerknąwszy na Irulanę, Imperator westchnął.
— Nie, z czymkolwiek przychodzi, miejmy to za sobą. Każdy poddany jest dla mnie ważny, chociaż jeśli to sprawa wojskowa, powinien przestrzegać hierarchii służbowej.
Usiadł wygodniej na Tronie Złotego Lwa i przesunął dłonią po popielatorudych włosach.
Po wywołaniu jego nazwiska Zenha wmaszerował do sali audiencyjnej, stukając obcasami na lśniącej podłodze. Wysoki, szeroki w ramionach i surowo przystojny, prezentował się okazale w szkarłatno-złotym mundurze gwardii imperialnej Szaddama z oficerskimi epoletami i małymi złotymi lwami na kołnierzu. Wyglądał nienagannie, każdy medal i guzik aż błyszczał. Idąc precyzyjnie odmierzonym krokiem ku podwyższeniu, miał wzrok utkwiony w Padyszacha Imperatora, ale gdy dotarł do pierwszego stopnia podium, jego spojrzenie prześliznęło się na Irulanę. Zauważyła to i uznała za osobliwe.
Zenha zdjął czapkę i ukłonił się, po czym przyjął postawę na baczność, patrząc znowu na Imperatora. Gdy Szaddam dał mu znak, kapitan floty przemówił:
— Dziękuję za tak szybkie przyjęcie, Najjaśniejszy Panie. — Obrócił się i skupił spojrzenie orzechowych oczu na Irulanie. — Księżniczko. — Z pewnością zachował się niekonwencjonalnie, zwracając się raczej do niej niż do Imperatora. — Jestem Moko Zenha, kapitan floty, zastępca dowódcy w kaitaińskiej eskadrze ojca Waszej Wysokości.
Irulana skinęła lekko głową, ale Szaddam warknął:
— Zwracaj się do mnie, nie do mojej córki!
Zenha wyprężył się jak struna.
— Tak jest, Najjaśniejszy Panie. Nie zrobiłem tego z braku szacunku.
Irulana zauważyła na mundurze kapitana zwój, herb jego rodu, pośledniej szlachty ze świata znanego z produkcji świetnych wydań oficjalnych dokumentów. Chociaż Szaddam zdawał się nie rozpoznawać jego nazwiska, Irulana słyszała o tym jednym z nielicznych kompetentnych oficerów w nadmiernie rozbudowanej flocie wojennej Imperium. Zenha awansował dzięki ciężkiej pracy i poświęceniu. W odróżnieniu od wielu dowódców wyższej rangi uzyskał swój stopień dzięki umiejętnościom, nie protekcji czy nepotyzmowi.
Żałowała, że przed audiencją szambelan nie powiedział im o nim, bo mogłaby się lepiej przyjrzeć przebiegowi jego kariery. Mimo to, używając technik, których nauczyła się na Wallachu IX, szukała w pamięci jakichś informacji i coś znalazła. Otóż człowiek ten cieszył się poważaniem w armii, zwłaszcza wśród podoficerów i szeregowych, chociaż nie u wyższych rangą dowódców, z którymi miał niewiele wspólnego.
Niezręczna cisza się przedłużała, aż w końcu oficer zebrał się na odwagę i rzekł:
— Najjaśniejszy Panie, starannie przeanalizowałem całą moją wiedzę o Imperium, jego polityce, handlu i wojsku. Uważam, że mogę odegrać ważną rolę w zapewnieniu trwałości i wielkości rodu Corrinów.
Połechtany tymi słowami Szaddam wydął usta, ale czekał, aż oficer przejdzie do sedna sprawy.
Zenha jeszcze bardziej się wyprostował.
— Najjaśniejszy Panie, pokornie proszę o rękę twojej córki Irulany.
Księżniczka aż podskoczyła z wrażenia na tronie. W sali rozległy się pomruki niedowierzania, a potem chichoty. Zauważyła zgorszone miny sióstr.
— Przedstawiam moje pełne referencje i rodowód — brnął dalej kapitan. Wyciągnął arkusz ryduliańskiego papieru krystalicznego.
Szaddam poczerwieniał i Irulana widziała, że za chwilę wybuchnie złością, ale z jakiegoś powodu zapanował nad sobą i zmienił zdanie. Zwrócił się do bezczelnego oficera:
— Odejdź. Chcę porozmawiać z córką.
Kapitan posłusznie odmaszerował poza zasięg słuchu.
Imperator Szaddam pochylił się ku niej na swym masywnym tronie i rzekł szeptem:
— Nie martw się. W tym mundurze może wygląda szarmancko, ale nie jest ciebie godny. Pochodzi z niskiego rodu z niewielkim majątkiem. To nieodpowiednia partia, zwłaszcza biorąc pod uwagę wielu innych mężczyzn, w których widzę kandydatów na twojego męża. Zmiażdżę go, ale nie od razu.
Irulana nie mogła się nadziwić, jak dobrze ojciec panuje nad swoim temperamentem.
— Ze względów politycznych najlepiej będzie odmówić mu uprzejmie, ojcze. Ten człowiek zrobił świetną karierę i musimy zachęcić go do wytrwałej służby.
Na twarzy Imperatora odmalowało się zakłopotanie, które świadczyło o tym, że myślał on o czymś zupełnie innym. Mimo to powiedział:
— Tak, odmówimy mu uprzejmie, ale musimy też pokazać, że do mojej sali tronowej nie można ot tak wejść i poprosić o rękę jednej z moich córek! Później wyjaśnię ci powody mojej decyzji.
Irulana zauważyła, że Chalice pochyla się do swoich dwórek i zakrywając usta delikatną dłonią, mówi coś z chichotem. Siedząca po drugiej stronie sali Wensicja miała zdumioną i zirytowaną minę.
Księżniczka wyprostowała się na tronie i skrywając swoje myśli i emocje, skierowała nieprzeniknione spojrzenie na impertynenckiego oficera. Pomimo nienagannego munduru wydawał się w tym otoczeniu nieokrzesanym wojakiem, lepiej czującym się w towarzystwie żołnierzy niż wytwornych dworzan.
Ale i tak była pod wrażeniem jego odwagi. Oczywiście ojciec miał rację, pierworodną księżniczkę trzeba wydać za najbardziej odpowiedniego kandydata, ale patrząc na kapitana, nie mogła się oprzeć współczuciu. Musiał wiedzieć, że jego oświadczyny zostaną odrzucone.
Czekając w przedłużającej się ciszy, Zenha zdawał się coraz bardziej denerwować i przestępował z nogi na nogę.
Po ciągnącym się bez końca milczeniu Szaddam zwrócił się ponownie do oficera:
— Wystąp i przedstaw swoją sprawę. Pamiętaj, że mój czas jest niezwykle cenny.
Irulana była zaintrygowana. Dlaczego ojciec pozwalał mu na cień nadziei, że jego propozycja może w ogóle zostać rozpatrzona?
Odzyskawszy nagle pewność siebie, Zenha zaczął szybko i rzeczowo:
— Cały przebieg mojej kariery wskazuje, że wyróżniałem się w twojej służbie, Najjaśniejszy Panie. Jestem szlachcicem, a moja rodzina, choć nie należy do wysokich rodów, dzięki dobrze prowadzonym interesom stale się wybija. Jeśli moja pokorna prośba zostanie przyjęta, bądź pewien, Najjaśniejszy Panie, że twoja córka będzie żyła w luksusie. — Powiódł wzrokiem po bogato zdobionej sali. — Choć oczywiście nie takim jak na Kaitainie. — Następnie wyliczył swoje wojskowe osiągnięcia i zwycięstwa. Podkreślił, w jak dobrych stosunkach pozostaje z innymi oficerami floty i jak wielkim poważaniem darzą go żołnierze, jakby to miało coś do rzeczy i mogło mu pomóc zyskać przychylność Szaddama.
Zerknąwszy kątem oka na ojca, Irulana zauważyła, że ledwie skrywa on niesmak. Mogła przysiąc, że coś obmyśla — czyżby jakiś sposób obrócenia tej sytuacji na swoją korzyść?
Zawsze wiedziała, że będzie pionkiem w imperialnych planach i w końcu zostanie wydana za najważniejszego i najbardziej przydatnego zalotnika. Ale miała już dwadzieścia sześć lat, a więc znacznie przekroczyła wiek, w którym mogła się spodziewać zaręczyn. W ciągu lat Padyszach Imperator odrzucił wiele składanych jej ofert matrymonialnych, mimo że czasami wodził konkurentów za nos… tak jak teraz. Wiedziała, że ostatecznie odmówi Zensze, bo przenigdy nie pozwoliłby swojej pierworodnej wyjść za zwykłego oficera, bez względu na jego dokonania.
Dlaczego zatem nie odtrąci go i z tym nie skończy?
Wiedziała o siedmiu wcześniejszych pretendentach do jej ręki, a zakulisowo mogło się o nią ubiegać wielu innych. Jak długo ojciec zamierzał ciągnąć tę grę, używając jej jako przynęty dla politycznych zysków?
Co dobrego kapitan floty mógł wnieść do rodu Corrinów?
Spojrzała na Chalice, banalną dzierlatkę o nalanej twarzy, w naszyjniku wysadzanym szafirami i dobranych do niego bransoletach. Chalice przedkładała błyskotki nad sprawy ważne i zawsze ubierała się przesadnie elegancko, nawet do codziennych dworskich zajęć. Druga córka Szaddama nie orientowała się w skomplikowanej sieci niuansów i subtelności; po prostu uwielbiała piękne rzeczy. Brała błahe plotki za fakty i zmieniała zdanie zgodnie z tym, co ostatnio zasłyszała.
Natomiast siedząca pod drugą ścianą Wensicja przyglądała się całej scenie w skupieniu. Była cztery lata młodsza od Irulany i dużo ładniejsza od Chalice. Jej twarz w kształcie serca i lawendowe oczy skrywały przenikliwy umysł. Wensicja studiowała historię i politykę Imperium i w przeciwieństwie do płytkiej Chalice chłonęła i zapamiętywała informacje.
Teraz obie siedziały z minami pełnymi niedowierzania, choć każda reagowała na swój sposób. Szmer w sali audiencyjnej stopniowo narastał.
Zenha nadal mówił, gdy Imperator podniósł rękę i mu przerwał.
— Bardzo przekonująca opowieść. Należycie rozważę twoją ofertę, kapitanie floty. Wróć do swojej jednostki i czekaj na moją oficjalną decyzję.
Oficer wydawał się zaskoczony, ale przyjął to z ostrożnym optymizmem. Ukłonił się z gracją, a potem wymaszerował z sali idealnie odmierzonymi krokami, z wysoko uniesioną brodą.
Po jego wyjściu Irulana zapytała ojca szeptem:
— Dlaczego w ogóle go wysłuchałeś?
— Mam ciekawy pomysł, córko. Musimy to wykorzystać. — Poklepał ją po przedramieniu. — Nie martw się.
Mimo wszystko Irulana nie mogła wyzbyć się niepokoju.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki