Kto się boi Jana Pawła II? - ebook
Kto się boi Jana Pawła II? - ebook
Kto się boi Jana Pawła II? to książka, która stawia ważne pytania: dlaczego w Kościele i poza nim są osoby, które kwestionują dorobek Świętego Papieża? Dlaczego marginalizuje się rolę, jaka odegrał Jan Paweł II w przeobrażeniu Kościoła i świata? Kto się boi „modelu” Kościoła, jaki zaproponował Jan Paweł II?
Był pierwszym papieżem, który oddał głos ludziom, który wszedł do synagogi i do meczetu, który zainicjował Światowe Dni Młodzieży. Pierwszym, który podróżował po całym świecie, aby modlić się z wiernymi i zgromadził przedstawicieli wszystkich Kościołów i religii, aby modlić się o pokój.
Dwaj autorzy, wybitni dziennikarze watykaniści: Giacomo Galeazzi i Gian Franco Svidercoschi, przedstawiają istotne cechy życia i pontyfikatu Karola Wojtyły. Zapraszają czytelnika do odkrycia na nowo jego dziedzictwa, aby wiosna mogła rozkwitnąć na nowo w życiu Kościoła. Ponieważ pamiętać o nim to za mało. Żeby nie ulec presji tego świata, by mieć siłę, aby przezwyciężyć lęk lub odrzucenie, musimy nieustannie wprowadzać w czyn to wszystko, czego nauczał nas przez lata i pozostawił nam w swoim testamencie.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8043-654-1 |
Rozmiar pliku: | 559 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chcę być z wami szczery. Kiedy Giacomo Galeazzi i Gian Franco Svidercoschi poprosili mnie o napisanie komentarza lub refleksji na temat tej książki, na początku pomyślałem, że odmówię. Wiecie na pewno o moim zdecydowanym zaangażowaniu w polemiki na temat ogromnej plagi pedofilii. Wiecie również o oskarżeniach pod moim adresem (które cały czas zdecydowanie z pełną świadomością odrzucam), jakobym „tuszował” działania niektórych pedofilskich kapłanów, a przede wszystkim ukrywał przed Ojcem Świętym skandaliczne fakty z życia niektórych ludzi, z którymi Papież się spotykał.
Cóż, z początku pomyślałem, że odpowiem „nie” na prośbę autorów tej książki, obawiając się, że każde napisane przeze mnie słowo zostanie w ten czy inny sposób wykorzystane, a w każdym razie ze szkodą dla postaci i pamięci św. Jana Pawła II. A zatem ze szkodą dla samego celu tej książki, jakim jest bez wątpienia odzyskanie i wznowienie olbrzymiego dziedzictwa pozostawionego przez papieża Wojtyłę, nie tylko wierzącym, ale także wielu „poszukiwaczom sensu”, a nawet agnostykom.
Chciałem powiedzieć „nie”, ale potem się zgodziłem. Musiałem się zgodzić. Musiałem! Mając ogromny przywilej przebywania blisko Karola Wojtyły przez prawie czterdzieści lat, z czego dwanaście w Krakowie i dwadzieścia siedem w Watykanie, musiałem bezwzględnie zaświadczyć o wielkości Jana Pawła II, o jego duchowości i człowieczeństwie, jego apostolskiej odwadze i świętości. Musiałem bezwzględnie dać świadectwo, że dzieło tego papieża było przełomowe, zarówno jeśli chodzi o odnowę Kościoła (poprzez oczyszczające działanie Jubileuszu Roku 2000, realizację dokumentów Soboru Watykańskiego II i rozpoczęcie nowej ewangelizacji na poziomie światowym), jak i w odniesieniu do historii, także politycznej, XX wieku (jego wkład w upadek muru berlińskiego, upadek marksizmu, a także w przywrócenie demokracji w krajach Ameryki Łacińskiej i rozszerzanie przestrzeni wolności na kontynencie afrykańskim i azjatyckim).
Choć nie pamiętam wszystkich szczegółów, to chciałem o tym wszystkim przypomnieć, ponieważ potraktowałem poważnie to pytanie, które jest tytułem tej książki. W Polsce być może zabrzmi ono trochę niestosownie. Tutaj Jan Paweł II jest i zawsze będzie „bohaterem”, jednym z głównych fundamentów naszej historii. Ale poza Polską, w świecie i w Watykanie, czy będzie tak samo? A może nie jest również prawdą – jak mówią nam panowie Galeazzi i Svidercoschi – że są też tacy, którzy „boją się” Jana Pawła II? I tacy, którzy często celowo o nim zapominali? Czyż nie jest prawdą, że jego „projekt” Kościoła nie został do dzisiaj przełożony na autentyczne doświadczenie kościelne?
Nikt nie może zaprzeczyć, że Kościół pozostawiony przez Jana Pawła II uległ głębokim przemianom od czasu rozpoczęcia przez niego pontyfikatu 16 października 1978 roku. Nie można zanegować ogromnej transformacji dokonanej przez papieża Wojtyłę wewnątrz Kościoła (który stał się mniej hierarchiczny, mniej instytucjonalny, mniej klerykalny i niezmiennie podążający drogą wytyczoną przez Sobór Watykański II) i na zewnątrz Kościoła (przede wszystkim dzięki licznym podróżom, w trakcie których Ojciec Święty głosił Ewangelię całemu światu w sposób całkowicie nowoczesny, bez lęku i kompleksów).
Istniały również i negatywne aspekty. Pojawił się opór wobec „nowego”, zarówno w Kurii Rzymskiej, jak i w pewnych episkopatach. Zresztą jest oczywiste, że papież w trakcie sprawowania swojej posługi musi liczyć się z pewnymi uwarunkowaniami i nie zawsze może decydować o wszystkim, a przynajmniej w sposób, w jaki by sobie tego życzył. Dlatego też jeśli nie uzyska wsparcia i pomocy ze strony Kolegium Biskupów, może napotkać liczne trudności przy uzdrawianiu pewnych poważnych czy wstydliwych sytuacji.
Myślę, że coś w tym stylu zaistniało przy okazji problemu z pedofilią. Kiedy wybuchł skandal, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, istniała idealna zgoda co do tego, jak sobie z nim poradzić, między Ojcem Świętym a kardynałem Josephem Ratzingerem, prefektem Kongregacji Nauki Wiary. W kwietniu 2001 roku osiągnięto również pełną zgodę co do tego, że nadużycia seksualne wobec nieletnich ze strony osób duchownych powinny znaleźć się na liście przestępstw kanonicznych zarezerwowanych wyłącznie dla Świętego Oficjum.
Jan Paweł II był prawdziwym przywódcą. „Naturalny przywódca – jak słusznie zauważył kardynał Camillo Ruini – pomimo bycia przywódcą (co jest rzadkością) poszukuje innych przywódców, którzy będą pracować dla niego”. I taki właśnie był papież Karol Wojtyła. Tak się zachowywał. Tak kierował Kościołem. Ale najwyraźniej nie wszyscy spośród tych, którzy zajmowali odpowiedzialne stanowiska w Kurii, w episkopacie czy w diecezji, postępowali zgodnie z tą zasadą. Podstawa kolegialności wśród biskupów nie zawsze się sprawdza, co powoduje opóźnienie działań zmierzających do wyplenienia tego przerażającego zła.
A teraz kilka słów na temat historii Marciala Maciela Degollado, założyciela Legionistów Chrystusa. Pomijam jego umiejętność mataczenia, szantażowania i blokowania każdego śledztwa w jego sprawie; oprócz tego nie pozostaje mi nic innego, jak tylko powtórzyć to, co już napisałem sześć lat temu: „Ojciec Święty, kiedy go poznał, nic nie wiedział! Absolutnie nic! Dla niego był on nadal założycielem wielkiego zgromadzenia, i to wszystko! Nikt mu nic nie powiedział! Nawet o plotkach, które krążyły!”. Co najwyżej należy zadać sobie pytanie, dlaczego ci, którzy słyszeli te plotki, nie powiadomili Ojca Świętego, albo przynajmniej któregoś z jego współpracowników.
Ale nie chciałbym ograniczać mojego świadectwa wyłącznie do tego aspektu. Chciałbym natomiast jeszcze raz przypomnieć wielkość tego papieża, który pokazał nam ludzkie oblicze Boga i pomógł nam na nowo odkryć znaczenie naszego człowieczeństwa. Chciałbym też – wspólnie z autorami tej książki – zwrócić na nowo uwagę czytelnika na dziedzictwo, które zostawił nam św. Jan Paweł II, dziedzictwo, które jeżeli zostanie odpowiednio pogłębione pod wieloma względami, może być bardzo pomocne w urzeczywistnieniu reformy Kościoła w duchu soborowym.
Kardynał Stanisław DziwiszWstęp. Papież, który odmienił historię
„Byłoby śmieszne, gdybym uważał, że to Papież własnoręcznie obalił komunizm”. Tak Jan Paweł II napisał kilka miesięcy przed śmiercią w swojej książce Pamięć i tożsamość (Ligatur, 2012, s. 123). I to była prawda. Prawda historii. Prawda o tym, co wydarzyło się w Europie Wschodniej pod koniec drugiego tysiąclecia.
Wydarzenia 1989 roku – odczytując je ponownie dziś, trzydzieści lat później – zaskoczyły wszystkich. Przyszły tak nieoczekiwanie i były zupełnie bezkrwawe. Z jednej strony mieliśmy niedowierzający Zachód, a z drugiej wstrząśniętych takim obrotem spraw przywódców ZSRR.
Rok 1989 długo dojrzewał. Ukryty głęboko pod ziemią, niczym podziemna rzeka. To dojrzewanie zaczęło się od Aktu Końcowego KBWE w Helsinkach w 1975 roku. Moskwa uzyskała to, czego chciała: nienaruszalność granic, a zatem ponowne potwierdzenie podziału Europy na dwie części, zgodnie z żądaniami Stalina wysuniętymi w Jałcie. Ale z Helsinek wyszedł również głos poparcia dla praw człowieka, poszanowania wolności jednostki, w tym wolności religijnej. I to wszystko doprowadziło do pojawienia się pęknięć na imperium sowieckim: pęknięć, które zaczęły rozchodzić się na boki, powodując wewnętrzną korozję ideologii marksistowskiej.
Ale wydarzenia roku 1989 miały swoje korzenie znacznie wcześniej. Za zwiastuny późniejszych przemian można uznać powstanie węgierskie (1956) i Praską Wiosnę (1968) – zroszone krwią swych ofiar. W latach siedemdziesiątych w Europie Wschodniej pojawiły się mniej lub bardziej formalne ośrodki niezależnej myśli. W Czechosłowacji powstała Karta ‘77, będąca protestem elit i środowisk intelektualnych. Natomiast w Polsce sprzeciw stopniowo zaczął przeradzać się w ruch ludowy.
Właśnie – w Polsce. Kraju ze zdecydowaną większością katolików, w którym silny i zwarty Kościół był głęboko zakorzeniony we wszystkich dziedzinach życia społecznego.
W 1956 roku w Poznaniu miała miejsce pierwsza z „małych rewolucji”, jak nazwał je prymas, kardynał Stefan Wyszyński, ale – jako że była napędzana przez środowiska rewizjonistyczne działające w ramach systemu – nie przyniosła wymiernych efektów. W roku 1968 roku bunt rozpoczęli intelektualiści i studenci. Dwa lata później nad Bałtykiem miała miejsce pierwsza prawdziwa rewolta robotnicza i zaczęły się rodzić pierwsze tajne związki zawodowe. W 1976 roku w Radomiu i Ursusie robotnicy ponownie wyszli na ulice, ale tym razem ciesząc się poparciem innych grup społecznych. Wreszcie w roku 1980 z tej bezprecedensowej solidarności zrodził się pierwszy wolny związek zawodowy w imperium komunistycznym.
Ów 16 października
Tymczasem jednak doszło do niezwykłego wydarzenia: 16 października 1978 roku konklawe wybrało na Stolicę Piotrową arcybiskupa krakowskiego, kardynała Karola Wojtyłę. To pierwszy papież niebędący Włochem od czterystu pięćdziesięciu sześciu lat. Papież, który przybył z drugiej strony „żelaznej kurtyny”. I właśnie w tym miejscu historia dokonała gwałtownego zwrotu. Bo właśnie dzięki temu człowiekowi, który wówczas został zwierzchnikiem Kościoła katolickiego, „Solidarność” najpierw oparła się represjom, stając się z czasem prekursorem znaczących przemian demokratycznych na wschodzie Europy. „Komunizm zmarł na komunizm, moloch pożarł się sam”, napisał Enzo Bettiza. Ale to właśnie Polska – „chroniona” przez swojego papieża – posłała na deski marksistowski reżim, przyspieszając jego upadek i ostateczną klęskę.
Potwierdził to również sam Michaił Gorbaczow, który przybył do Watykanu w grudniu 1989 roku, mówiąc: „Wszystko, co wydarzyło się w Europie Wschodniej w ostatnich latach, nie byłoby możliwe bez obecności tego papieża, bez wielkiej roli, również politycznej, jaką mógł on odegrać na światowej scenie”.
W tej sytuacji automatycznie rodzi się pytanie. Gdyby zamiast papieża z Polski, a więc człowieka z takim pochodzeniem, biografią i doświadczeniem, został wybrany na Stolicę Piotrową papież z innego kraju komunistycznego, na przykład z Węgier, Czechosłowacji czy Niemiec Wschodnich, to czy upadek muru berlińskiego i zmierzch marksizmu nastąpiłyby w tak niewiarygodnie krótkim czasie? I to bez napięć, bez poważnych reperkusji, a przede wszystkim bez rozlewu krwi?
I jeszcze jedno pytanie. Co by było, gdyby owego 13 maja Ali Ag˘ca wymierzył pistolet bardziej dokładnie? „Jak to się stało, że zamach się nie powiódł?”, zapytał Jana Pawła II, który odwiedził go w więzieniu. No właśnie, gdyby te strzały ugodziły Papieża tak, jak miały ugodzić, to czy historia Europy, ale także całego świata, wyglądałaby tak samo?
W rzeczywistości, oprócz ponownego zjednoczenia Europy, działania podjęte przez papieża Wojtyłę dotyczyły innych rejonów świata. Miały one decydujące znaczenie w kontekście powrotu demokracji w wielu krajach Ameryki Łacińskiej oraz przywrócenia głosu i godności narodom Południa, a może nawet – w trakcie konfliktu w Zatoce Perskiej – przyczyniły się do uniknięcia przerażającego „starcia cywilizacji”. Jego liczne podróże sprawiły, że Kościół – posiadając coraz większy autorytet moralny – przybliżył się do świata, a świat z kolei – do Kościoła. I wielokrotnie w chwilach kryzysu ludzkości tylko Papież umiał prowadzić dialog z wielkimi tego świata, podejmując odpowiednie działania i zgłaszając swoje zastrzeżenia. Tylko on dawał świadectwo nadziei na przyszłość, która może być inna, w duchu pokoju i sprawiedliwości.
„Wszystko może się zmienić”, powtarzał w kółko. „Tak, możemy zmienić bieg wydarzeń”. Jak więc można zapomnieć o takim papieżu?
Od Soboru do Jubileuszu Roku 2000
Dla Karola Wojtyły, jako biskupa, Sobór Watykański II był niezwykłym doświadczeniem. Przede wszystkim była to wielka szkoła pogłębiania wiedzy doktrynalnej – także ze względu na konfrontację z nowymi nurtami teologicznymi – oraz odnowy duszpasterskiej. Ale nie tylko. Dzięki debacie soborowej Wojtyła uzyskał odpowiedź na wiele pytań, które zadawał sobie w trakcie swojej posługi jako biskup krakowski. Pytań dotyczących odnowy liturgicznej, ekumenizmu, relacji z judaizmem, bardziej aktywnego udziału świeckich – zwłaszcza ludzi młodych i kobiet – w życiu Kościoła. Nie wspominając już o wolności religijnej, problemie tak głęboko odczuwanym w kraju uciskanym przez dwa totalitaryzmy: najpierw przez nazizm, a następnie komunizm.
Innymi słowy, Sobór był punktem zwrotnym dla młodego arcybiskupa. Wyjechał stamtąd, inicjując synod diecezjalny, by przekształcić życie wspólnoty Kościoła krakowskiego. I stąd, stając się papieżem, czerpał inspirację do tego, co stanie się jedną z głównych cech jego pontyfikatu: do nowego humanizmu i potwierdzenia centralnego miejsca osoby w silnie chrystocentrycznej wizji; do otwartości – z Ewangelią w ręku – na świat i na ponowne nawiązanie dialogu, pozbawionego wszelkich postulatów fundamentalizmu, ale także domagając się poszanowania podstawowych praw i wolności każdego człowieka.
Kościół oczyszczony i mniej klerykalny
A więc kto jeśli nie autentyczny „syn” Soboru, z jego historyczną pamięcią, z jego typowo słowiańskim mesjanizmem i niepokojem, który nosił w sobie w miarę zbliżania się Roku Jubileuszowego, kto jeśli nie ktoś taki jak Karol Wojtyła – Jan Paweł II, odczuwałby tak intensywną potrzebę głębokiego oczyszczenia Kościoła?
W ogłoszeniu Roku Jubileuszowego zawarty był projekt Kościoła trynitarnego, czyli harmonijnej całości w jedności i wielorakości, tożsamości i różnorodności; Kościoła bardziej uduchowionego i ewangelicznego, bo skoncentrowanego na prymacie słowa Bożego; Kościoła bardziej charyzmatycznego, z wyraźniejszą obecnością świeckich i mniej instytucjonalnego, hierarchicznego czy klerykalnego; Kościoła, który jest nauczycielem, ale także matką i miłosierdziem, matką bardziej szanującą sumienie każdego wierzącego i już niezdominowaną przez moralizatorstwo, przez życie chrześcijańskie obciążone zakazami i niepotrzebnymi obciążeniami; Kościoła autentycznie powszechnego, z postępującym przesunięciem środka ciężkości na południe naszego świata, w kierunku Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej, wraz z nowym spojrzeniem na coraz bardziej zlaicyzowane i zdechrystianizowane kraje Zachodu.
Jasne, że były też błędy, odwlekanie i przeoczenia. I pozostawiono zbyt wiele miejsca dla władzy Kurii Rzymskiej (lub ten, który przyszedł z „zewnątrz”, zderzając się z dużym brakiem zaufania, został do tego zmuszony).
Albo zwlekanie (być może dlatego, że był źle lub słabo poinformowany) w podjęciu niezmiernie poważnej kwestii księży pedofilów, już od pierwszej chwili, zaraz jak problem ten wypłynął na powierzchnię; być może było to spowodowane pewnymi nominacjami i decyzjami, nie zawsze do końca przejrzystymi, jakie miały miejsce w ostatnich miesiącach pontyfikatu, kiedy stan Papieża pogorszył się, skutkiem czego jego działalność została ograniczona (a niektórzy z głównych współpracowników Ojca Świętego z tego skorzystali).
W każdym razie to wszystko nie umniejsza wcale wielkości Papieża, który rozpoczął swoją posługę zaproszeniem do odwagi w głoszeniu wiary, to znaczy do życia wiarą we współczesnym społeczeństwie bez lęków i kompleksów i do spoglądania na historię oczami Boga: pełnymi miłosierdzia, pokoju, sprawiedliwości i braterstwa. Papieża, który osiągnął wiele z celów nakreślonych przez Sobór, a nawet posunął się jeszcze dalej: wystarczy wspomnieć o Kościele jako Ludzie Bożym, o wolności religijnej i prawach człowieka, relacjach z judaizmem i islamem oraz kwestiach społecznych soborowej konstytucji Gaudium et spes, obronie rodziny i całkowitym odrzuceniu wojny jako sposobu rozwiązywania konfliktów. To pierwszy papież, który przekroczył próg synagogi i meczetu. Pierwszy papież, który zgromadził przedstawicieli wszystkich Kościołów i religii, by modlić się o pokój. Pierwszy papież, który „wymyślił” Światowy Dzień Młodzieży...
Jak więc można zapomnieć o takim papieżu?
Jak można zapomnieć o pontyfikacie, który zmienił historię Kościoła i świata?