Kto się śmieje ostatni - ebook
Kto się śmieje ostatni - ebook
Co, kolejny ochroniarz? Przecież ojciec wie, dlaczego pięciu poprzednich szybko zrezygnowało z pracy. Ja, Miranda Kravitz, córka burmistrza Nowego Jorku, przysięgam, że ten szósty też długo nie wytrzyma. Tyler Brannigan to policjant? Nie szkodzi, ja też jestem sprytna. Jest twardy? Mam sposoby, żeby go podejść. Zna Manhattan lepiej ode mnie? Niemożliwe. Zobaczymy, kto będzie się śmiał ostatni…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9756-9 |
Rozmiar pliku: | 659 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tyler nie był jedyną osobą, która śledziła każdy jej ruch. Tyle że akurat jemu nie sprawiało to żadnej przyjemności. Nie miał jednak wyboru.
Pewnie w innej sytuacji świetnie by się bawił, bo było na czym zatrzymać oko.
Zmysłowo kołysała biodrami, poruszając się w rytm muzyki na parkiecie rozświetlonym pulsującymi punkcikami kolorowego światła. Ciało stworzone do grzechu, pomyślał. Była wysoka i szczupła, o pełnych piersiach. Srebrna, opięta minisukienka podkreślała perfekcyjną figurę, odsłaniając lekko opalone, jakby muśnięte słońcem ramiona i niesamowicie długie nogi. Efekt potęgowały białe botki na platformie, sięgające kolan. Stylizację uzupełniała śnieżnobiała peruka o równiutko przyciętej grzywce, oczy podkreślone czarnymi kreskami i usta pomalowane ciemnoczerwoną szminką.
Poruszała się bez najmniejszego wysiłku, jakby płynęła w takt muzyki. Bez trudu wyobraził sobie ją w roli zawodowej tancerki występującej na scenie w świetle reflektorów. Widać było, że się świetnie bawi. Z pewnością zdawała sobie sprawę, jak bardzo zwraca na siebie uwagę, i zdecydowanie nie miała nic przeciwko temu. Wyróżniała się na tle wirującego tłumu. Ten fakt niepokoił Tylera. Miała szczęście, że nikt jej do tej pory nie rozpoznał. Niestety to tylko kwestia czasu.
Niespodziewanie spojrzała prosto na niego. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że od samego początku była świadoma jego obecności.
Mimo to poczuł nagły przypływ gorąca. Starał się to zignorować, jako naturalną reakcję fizyczną mężczyzny na widok zmysłowej dziewczyny. Postanowił spokojnie czekać na rozwój sytuacji.
Wytrzymała jego spojrzenie. Bardzo powoli oblizała wargi i uśmiechnęła się znacząco. Mógłby odebrać to jako nieme zaproszenie na parkiet, ale nie umiał tańczyć. A nawet gdyby umiał, nie był typem faceta, który leciał na każde skinienie atrakcyjnej kobiety. Jeśli chciała zamienić kilka słów, powinna sama podejść. Uniósł kąciki ust, odwzajemniając uśmiech.
Mógłby pójść o zakład, że będzie wściekła, kiedy się dowie, z kim próbowała flirtować.
Po chwili rzuciła mu przez ramię kolejny uwodzicielski uśmiech i powoli ruszyła przed siebie, kołysząc biodrami. Mimowolnie skierował wzrok na kształtną pupę.
Po chwili przywołał się do porządku i rozejrzał po sali. Wiedział, że nie będzie łatwo. Przeczuwał to od samego początku, jeszcze zanim ją zobaczył.
Uniósł butelkę piwa i pociągnął długi łyk. Skrzywił się z niesmakiem, spojrzał na etykietę i dopiero wtedy zauważył, że to lekki napój bezalkoholowy. Paskudztwo.
Odruchowo spojrzał jeszcze raz na oddalającą się zgrabną sylwetkę i siłą woli szybko odwrócił wzrok. Był na służbie, ale przecież nie płacono mu za to, żeby ślinił się na widok podopiecznej. Powinien obserwować tłum i rozpoznawać ewentualne zagrożenie. Tak atrakcyjna kobieta to problem sam w sobie. Nie potrzebował więcej kłopotów, szczególnie teraz, kiedy waliły się na niego jak lawina.
Z rozrzewnieniem wspominał czasy, kiedy bardziej kontrolował swoje życie. Jak to się stało, że wszystko poszło nie tak? – zastanawiał się.
Bez trudu mógł odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego został skierowany akurat tu. Zbyt mocno zaangażował się w śledzenie pewnego przestępcy, dlatego zaczęto przebąkiwać, że zostanie przydzielony do pracy za biurkiem albo wysłany na przymusowy urlop. Brak skruchy z pewnością mu nie pomógł. Uważał, że ukarano go zbyt dotkliwie. Nie nadawał się na niańkę.
Oczywiście, posiadał pełne kwalifikacje, ale nie miał zamiaru tracić czasu, pilnując, by żądna przygód, bogata panienka nie popadła w tarapaty.
Znajoma twarz przykuła uwagę Tylera akurat w momencie, kiedy ku uciesze zgromadzonego tłumu zaczęli grać szybszy kawałek. Natychmiast wzmógł czujność, bacznie rozglądając się po sali. Wtedy rozpoznał kolejną osobę.
Musiał ją stąd natychmiast wyciągnąć.
Odstawił butelkę, zmierzył wzrokiem parkiet, ale nie dojrzał tam tej, której szukał. Po chwili zlokalizował dwie damskie sylwetki, zmierzające w stronę baru. Bez trudu odszukał najbliższe wyjście ewakuacyjne i wstał.
Dzieliły go zaledwie dwa kroki od celu, kiedy nagle urwała się muzyka, a w jej miejsce rozległy się okrzyki:
– Policja stanowa, pozostać na miejscu, nie ruszać się.
Odwrócona plecami, obserwowała rozwój sytuacji w drugim końcu sali. Nic dziwnego, że odskoczyła jak oparzona, kiedy mocno chwycił ją za rękę.
– O co chodzi? – spytała przestraszona.
– Tędy – krzyknął, ciągnąc ją za sobą.
– Puść mnie – nalegała, opierając się.
– Chcesz, żeby cię aresztowali?
– Nie, ale…
– Więc, nie dyskutuj.
Szarpnął drzwiami i znaleźli się w słabo oświetlonym korytarzu. W panującym półmroku zauważył, że znajdowały się tu toalety, automat telefoniczny i schody, prawdopodobnie prowadzące do piwnicy. Ktoś walił mocno w drzwi. Najpewniejsza droga ucieczki prowadziła przez podziemie, pod warunkiem, że znajdowało się tam wyjście na zewnątrz. Zanim zdążył to sprawdzić, usłyszał trzask wyważanych drzwi. Nie miał ani chwili do stracenia.
Niewiele myśląc, przyparł ją do ściany i zaczął całować.
Poważny błąd.
Napięcie nagromadzone podczas całego wieczoru znalazło gwałtowne ujście. Ogarnięty pożądaniem, nie był w stanie trzeźwo myśleć. Tym bardziej że odwzajemniała pocałunki.
W tym momencie nie liczyło się, że za chwilę mogą zostać nakryci w kompromitującej sytuacji. Czy jej bielizna jest równie seksowna, jak sukienka? A może w ogóle nie nosi bielizny?
– Spójrz, co się tu dzieje – rozległ się głos od drzwi.
– Stać – krzyknął ktoś inny.
Odsunął się, zaczerpnął głęboko powietrza i zmrużył oczy, oślepiony snopem światła skierowanym bezpośrednio na nich. Zrobił krok do przodu, zasłaniając ją sobą.
– Nie ruszaj się. – Tym razem głos był znacznie ostrzejszy.
Tyler wiedział, z kim ma do czynienia. Podniósł ręce, nakazując sobie spokój. W tej sytuacji słowa były zbędne. Nieznacznie pokręcił głową. Kiedy światło latarki zostało skierowane w inną stronę, uznał, że osiągnął zamierzony cel. Powoli opuścił ręce, nadal zasłaniając kobietę.
– Jakieś problemy, panie władzo?
– Nalot na klub, chyba zauważyłeś?
– Chyba nie.
– Nietrudno zgadnąć dlaczego – chrząknął znacząco uzbrojony po zęby policjant. – Macie narkotyki?
– Nie potrzebujemy prochów. Bez tego jesteśmy na haju. – Uśmiechnął się porozumiewawczo.
– Wolno nas aresztować za to, że nie potrafimy się od siebie oderwać? – spytała uprzejmie ukryta za plecami Tylera kobieta.
Dobra jest, pomyślał Tyler. Wie, jak unikać kłopotów.
– Nie miałbym nic przeciwko temu. A ty? – zwrócił się do niej.
– Pod warunkiem, że Stan Nowy Jork dysponuje koedukacyjnymi celami. Tylko pomyśl, ile mielibyśmy czasu dla siebie.
– A teraz idźcie poszukać sobie przytulnego gniazdka. I to szybko, bo za chwilę mogę zmienić zdanie – zakończył rozmowę policjant.
Bez dłuższego namysłu złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Po chwili znaleźli się na ulicy. Wokoło migały czerwone i niebieskie światła gazików. Klub był otoczony kordonem policji.
– To moja koleżanka – Tyler zwrócił się do stojącego najbliżej funkcjonariusza.
– Jeśli jest czysta, możecie przejść – odparł tamten, przepuszczając ich.
Na jej miejscu z pewnością byłby ciekaw, dlaczego tak łatwo udało im się wydostać z oblężonej dyskoteki. Jednak nie zadawała żadnych pytań. Widocznie była zbyt skoncentrowana na dotrzymaniu mu kroku, drepcząc trochę niezdarnie na wysokich platformach.
Kiedy się potykała, podtrzymywał ją za łokieć, nie zwalniając kroku. Był zły zarówno na siebie, jak i na nią. Nadal czuł smak namiętnego pocałunku. Połączenie truskawek, ostrych przypraw i… wolności. Nigdy dotąd nie stracił tak szybko głowy dla kobiety. Nigdy dotąd nie podjąłby takiego ryzyka dla zaspokojenia pożądania. Kiedyś jego działaniami kierował zdrowy rozsądek.
– Dokąd mnie prowadzisz? – spytała, z trudem łapiąc oddech, kiedy dotarli do jednej z głównych ulic, gdzie łatwiej było złapać o tej porze taksówkę.
Gdyby jakakolwiek inna kobieta tak namiętnie reagowała na pocałunek, zaprosiłby ją do siebie. Ale akurat z tą nie mógł tak postąpić, choć wiedział, że wcale by mu nie odmówiła. Najpierw musiał wypełnić zadanie, wrócić tam, gdzie było jego miejsce, i wymierzyć sprawiedliwość. Nie miał prawa żyć, jakby nic się nie wydarzyło.
Dla odzyskania równowagi przywołał w pamięci obraz innej kobiety i słowa, które tak często powtarzał:
– Nie pozwolę, żeby stała ci się krzywda. Możesz mi zaufać.
Kłamał.
– Pojedziesz taryfą – powiedział, machając na nadjeżdżającą wolną taksówkę. Kiedy się zatrzymała przy krawężniku, wręczył kierowcy kilka banknotów.
Otworzył tylne drzwi, przytrzymał i poczekał, aż wsiądzie. Pozwolił sobie spojrzeć na zgrabne nogi, a potem w oczy.
– Nie powiesz mi, jak masz na imię? – spytała.
Potrząsnął przecząco głową. Potem pewnie poprosiłaby o numer telefonu i zapytała, kiedy znowu się spotkają. Traktowała to jako fajną zabawę. Nie znała go. Mógłby być kimś niebezpiecznym, handlarzem narkotyków, porywaczem, seryjnym mordercą. Nie miała pojęcia o mrocznych stronach życia.
On o nich wiedział aż za dużo.
Zatrzasnął drzwiczki bez słowa pożegnania. Nie wspomniał też, że zobaczą się znacznie szybciej, niż się mogła spodziewać.
To będzie niespodzianka.
Miał nadzieję, że dobrze się bawiła i długo będzie wspominała tę przygodę, a od poniedziałku to on będzie dyktował reguły gry.
Jeśli będzie mu się sprzeciwiać, pożałuje, że kiedykolwiek się spotkali.ROZDZIAŁ DRUGI
Miranda upewniła się, że jej przyjaciółka Crystal dotarła bezpiecznie do domu, i przeprosiła, że wyszła bez słowa pożegnania. Resztę weekendu spędziła na rozmyślaniach o swoim wybawcy.
W piątek wieczorem poczuła na sobie jego wzrok, zanim ustaliła, kto jej się przypatruje. Dziwne, szczególnie w przypadku osoby, która miała obstawę przez większą część życia. Kiedy go wyłowiła z tłumu, zaniemówiła z wrażenia.
Nigdy dotąd nie spotkała bardziej intrygującego mężczyzny.
Był niezwykle przystojny. Rodzaj szorstkiej urody, która zawsze do niej przemawiała. Ale było coś jeszcze, co czyniło go niezwykle pociągającym. Nawet kiedy stał, sprawiał wrażenie drapieżnika na czatach, gotowego w każdej chwili zaatakować ofiarę. Bezceremonialnie zareagował na jej uśmiech. Ta niema zachęta stanowiła dodatkowy zastrzyk adrenaliny.
No i wreszcie ten pocałunek.
Wygładziła nieistniejące zagniecenia na lnianej, doskonale skrojonej sukience. Przymknęła oczy, wyobraziła sobie dotyk silnych męskich dłoni. Puściła wodze fantazji, szczegółowo wyobrażając sobie rozwój wydarzeń, gdyby im nie przerwano…
Westchnęła z żalem.
Żaden z dotychczasowych aktów buntu nie stanowił takiego źródła satysfakcji. Ale jak miała odnaleźć tego faceta w tak wielkim mieście, jak Nowy Jork? Nawet nie wiedziała, jak się nazywał.
Rozmyślania przerwało dyskretne pukanie do drzwi sypialni.
– Proszę – zawołała, siadając przed toaletką.
– Dzień dobry, Mirando.
– Dzień dobry, Grace – radośnie powitała osobistą asystentkę ojca. – Piękny poranek. Wymarzona pogoda na spacer po parku – dodała, patrząc przez okno. – Myślisz, że uda się znaleźć chwilę czasu?
– Nie – odparła Grace z przepraszającym uśmiechem. – Ale przez jakiś czas będziesz na powietrzu.
– Dobre i to.
Podczas gdy Miranda zakładała małe, perłowe kolczyki, Grace otworzyła kalendarz i przeszła do programu dnia. Dobrze zorganizowana, po pięćdziesiątce, była przy niej, odkąd Miranda sięgała pamięcią. Traktowała ją jak godną zaufania ciotkę.
– O dziewiątej rano masz przymiarkę u pani Wang. O dziesiątej spotkanie z mieszkańcami dzielnicy Bronx, jak zwykle uściski dłoni z osobami z tłumu, wymiana grzeczności, później przedpołudniowa kawa. O jedenastej trzydzieści…
– Czy świat by się zawalił, gdybym zrobiła sobie jeden wolny dzień? – rozmarzyła się Miranda, zakładając sznur pereł. – Można by spakować piknikowy koszyk, wziąć kilka kolorowych magazynów i spędzić poranek na zielonej trawce.
– Mamy jeszcze do przejrzenia ogłoszenia prasowe – wtrąciła Grace, ignorując nierealne plany Mirandy.
– Któregoś dnia się urwę. – Miranda zatrzepotała długimi rzęsami, wydymając kapryśnie usta.
– Ojciec chciałby zamienić z tobą kilka słów, zanim wyruszysz – ostrzegła Grace.
– Z pewnością zamierza mi przypomnieć, że mam się słodko uśmiechać i rozdawać buziaki wszystkim maluchom.
– One jeszcze nie głosują.
– Jednak mają ojców, z którymi mogę flirtować. I matki, którym mogę się zwierzyć, jak bardzo marzę o własnym potomstwie. – Wzięła pod rękę Grace, trzymając w drugiej pantofle i torebkę.
Bardzo pragnęła zwykłego ludzkiego kontaktu. Gdzieś wyczytała, że człowiek potrzebuje około pół metra osobistej przestrzeni. Z nią było odwrotnie. Rzadko kiedy ktoś się do niej zbliżał nawet na taką odległość. Może dlatego nie mogła zapomnieć, co zdarzyło się w piątkowy wieczór.
Oczywiście były i inne, bardziej prozaiczne przyczyny.
– Może ma do mnie żal, że do tej pory nie obdarowałam go wnukiem – rzuciła pogodnym tonem. – Wyborcy uwielbiają małe dzieci.
– Jeśli wszystko dobrze zaplanujesz, to zdążysz do kampanii wyborczej na stanowisko gubernatora. A tak nawiasem mówiąc, zanim pojawi się uroczy bobas, należałoby pomyśleć o mężu – szepnęła konspiracyjnym tonem Grace.
– To nie jest warunek konieczny – odparła równie cicho Miranda.
– W przypadku córki burmistrza, jest.
Przechodząc wzdłuż długiego holu, Miranda uprzejmym uśmiechem witała pracowników ojca.
– Załóż pantofle – przypomniała Grace, kiedy znalazły się przed drzwiami gabinetu.
– Cóż bym zrobiła bez ciebie?
– Pobiegłabyś boso na oficjalne spotkanie – odparła starsza z kobiet, z trudem zachowując powagę.
Zapukała do drzwi gabinetu i nacisnęła klamkę.
– Oto ona – odezwał się ojciec, nie ruszając się zza ciężkiego mahoniowego biurka. – Mirando, to detektyw Brannigan. Będzie czuwał nad twoim bezpieczeństwem podczas pozostałej części kampanii.
Chociaż nie miała pojęcia o planowanych zmianach, z uśmiechem na twarzy czekała, aż siedzący mężczyzna wstanie, obróci się do niej i zostaną sobie przedstawieni. Z sylwetki wywnioskowała, że był bardzo wysoki, ponad metr dziewięćdziesiąt. Sylwetka lekkoatlety, nie kulturysty. Dla wielu stanowiłoby to zaskoczenie. Kiedy myśleli o ochroniarzu, wyobrażali sobie silnego brutala. Oczywiście, siła i sprawność fizyczna były bardzo istotne, ale w przypadku ochrony osobistej jej rodziny równie ważne były zdolności obserwacji i przewidywania.
Rozmyślania raptownie się urwały, ich miejsce zajął szok.
– Pani Kravitz – odezwał się głębokim barytonem, ściskając mocno jej dłoń.
Zupełnie inaczej wyobrażała sobie kolejne spotkanie. Niski męski głos przyprawił ją o szybsze bicie serca. Ciekawe, czy od początku wiedział, komu pospieszył na ratunek. Czy obserwował ją, bo był na służbie? Od jak dawna ją śledził? Jej umysł pracował na najwyższych obrotach, podsuwając setki pytań.
Kątem oka przyglądała się ojcu. Trudno było cokolwiek wyczytać z jego twarzy, kiedy przybierał minę ubiegającego się o reelekcję burmistrza. Najwyżej będę musiała wysłuchać kolejnego wykładu na temat odpowiedzialności członków rodziny osób na eksponowanych stanowiskach w służbie publicznej, pomyślała. W sumie nic nowego. Od lat ze stoickim spokojem znosiła kazania ojca.
– Detektyw Brannigan będzie podlegał Lou tak, jak wcześniej Ron.
Członkowie jej ochrony osobistej ciągle się zmieniali. Nie wiedziała dokładnie, z jakiego powodu.
Ojciec zaczął przeglądać leżące na biurku dokumenty, a Miranda dyskretnie zmierzyła wzrokiem detektywa. Chciała się upewnić, czy wrażenie, jakie na niej wywarł przy pierwszym spotkaniu, będzie równie silne. Ostre męskie rysy, krótko przycięte ciemnoblond włosy, gęste rzęsy. Tak, również tym razem uznała go za fascynujący okaz męskiego rodu.
Przypomniała sobie namiętny pocałunek i rozbudzone oczekiwania, które skończyły się samotnym powrotem do domu.
Nie do końca mu wybaczyła, zwłaszcza że teraz miał nad nią oczywistą przewagę. Zastanawiała się, jak mu się udało tak łatwo przejść przez kordon stanowej policji. Wcześniej wyobraźnia podsuwała jej fascynujące pomysły. Może to szef mafii, opłacający siły porządkowe, albo milioner za dnia, występujący nocą w przebraniu jako obrońca uciśnionych. No, ktoś w rodzaju Batmana. Dlaczego nie powiedział, że pracuje dla policji stanu Nowy Jork? Po co było to przedstawienie? Dlaczego zaczął ją całować, zamiast pomachać służbową odznaką?
– O dziewiątej masz pierwsze spotkanie – powiedział, mrużąc oczy.
Miranda udawała, że go nie widzi. Podeszła do ojca i pocałowała go w policzek.
– Do widzenia, tatusiu.
– Do widzenia, kochanie. Miłego dnia.
– Teraz możemy iść – powiedziała, maszerując przez pokój z wysoko uniesioną głową.
W kilku susach wyprzedził ją i otworzył drzwi.
Urażona, nawet nie podziękowała.
– Nowy ochroniarz? – szepnęła jej do ucha zaskoczona Grace, kiedy znaleźli się w holu.
– Mam szczęście – odparła, siląc się na uśmiech.
Na podeście drugiego piętra minęli antyczną kanapę, którą rodzice odkryli w podziemiach ratusza. Chociaż ojciec był burmistrzem już drugą kadencję, Miranda nadal zachwycała się tym wnętrzem. Stare malowidła na ścianach w połączeniu z zabytkowymi meblami, gdzieniegdzie kontrastującymi z nowoczesnymi detalami, stale przypominały jej, jaką jest szczęściarą. Mieszkała w jednej z niewielu zachowanych w mieście osiemnastowiecznych kamienic. Fakt ten sprawiał jej znacznie większą radość teraz, niż kiedy wprowadziła się tu jako siedemnastolatka.
Jednak dzisiaj nie zwracała najmniejszej uwagi na wysmakowane szczegóły. Nie zaprzątały też jej głowy zwykłe rozmyślania, jak się wyrwać ze złotej klatki.
Była zbyt świadoma obecności mężczyzny, który podążał za nią.
– Wiedziałeś, kim jestem? – spytała, kiedy znaleźli się w połowie wyłożonych dywanem schodów.
– Tak.
– To ojciec polecił ci mnie śledzić?
– Nie.
Z każdym kolejnym krokiem w dół narastało napięcie. Miranda miała świadomość, że nie spuszczał jej z oka. Niepokoiła ją perspektywa przebywania od rana do nocy w towarzystwie mężczyzny, którego poprzedniej nocy wyobrażała sobie nago, a samo wspomnienie jego pocałunku przyprawiało o dreszcz podniecenia. Miała opinię chłodnej i opanowanej. Uchodziła za pewną siebie, wytworną młodą damę, szczególnie podczas publicznych wystąpień. Nie zamierzała zmieniać tego wizerunku.
Sam fakt, że znajdował się po „właściwej stronie prawa”, nie wpływał na obrazy podsuwane przez wyobraźnię. Nawet w ciemnym garniturze, białej koszuli i obowiązkowym krawacie w paski w kolorze flagi roztaczał wokół niebezpieczną aurę. Coś, za czym tęskniła od wielu lat.
Lista zakazanych przyjemności rozrastała się latami. Obejmowała spadochronowe akrobacje, skoki na bungee, pływanie wśród rekinów.
Nigdy jednak nie brała pod uwagę szalonej przygody z osobistym ochroniarzem. Do tej chwili.
Mijali hol na parterze, wyłożony drewnem inkrustowanym płytkami marmuru. Ciszę przerywał jedynie stukot pantofelków na wysokim obcasie. Hol prowadził do opustoszałego przedsionka. Miranda wyobraziła sobie dalszy ciąg sceny z zaplecza nocnego klubu, przerwanej nagle przez policję. Szybko przywołała się do porządku. Chciała przejąć kontrolę nad sytuacją. Nie po to tak walczyła o odrobinę wolności, by teraz ktoś podciął jej skrzydła, zanim zdążyła je w pełni rozwinąć.
– Na początek musimy ustalić pewne reguły…
– Oczywiście – przerwał. – A więc przymknij się i słuchaj.
Spojrzała z niedowierzaniem.
– Nie masz prawa zwracać się do mnie w ten sposób.
– Chciałaś powiedzieć – nikt do tej pory nie miał. Z pewnością wszyscy ci nadskakiwali, kiedy jeszcze robiłaś w pieluchy. To nie w moim stylu. Mam zadanie do wykonania. Spróbuj mi je utrudnić, a gorzko pożałujesz.
– Mogę cię w każdej chwili zwolnić.
– Powodzenia. Sam od tygodnia próbuję się z tego wykręcić. – Wyprzedził ją i otworzył drzwi. – Księżniczka wychodzi pierwsza – wycedził.
Oszołomiona, stąpała po wysypanym żwirem podjeździe. Nikt nigdy nie traktował jej w ten sposób. Za dużo sobie pozwala, pomyślała.
Wkrótce przekona się, że nie tak łatwo ją okiełznać. Nie na darmo była córką polityka. Umiejętność ukrywania prawdziwych emocji opanowała do perfekcji. Udając pewność siebie, wyjęła z torebki ogromne okulary przeciwsłoneczne i telefon komórkowy. A zatem ten gbur uznał, że ma do czynienia z rozpieszczoną księżniczką. W porządku, utwierdzi go w tym przekonaniu.
– Cześć, kochanie – zaszczebiotała po wybraniu numeru. Mówiła na tyle głośno, żeby mógł ją słyszeć. – Co za fatalny dzień.
– Chcesz odwołać wspólny lunch? – spytała Crystal.
– Skądże.
Chociaż nowy ochroniarz wyglądał jak chodzący symbol seksu, Miranda zamierzała zgubić ogon, zanim wybije południe.