Kto wydał wyrok na miasto? - ebook
Kto wydał wyrok na miasto? - ebook
Powstanie Warszawskie - prawda ukryta w dokumentach
Dyskusja na temat konieczności i sensu Powstania Warszawskiego rozpoczęła się jeszcze przed jego wybuchem i toczy się nadal. W ręce czytelników trafia nowy i niezwykle ważny głos w tej dyskusji — książka Andrzeja Leona Sowy, wybitnego historyka cenionego za niezwykle rzeczowe podejście do omawianych zagadnień i za skrupulatność w badaniu źródeł.
Kto wydał wyrok na miasto? to nie tylko analiza krytyczna przyczyn Powstania Warszawskiego. Andrzej Leon Sowa w oparciu o źródła i dokumenty obala mity, ujawnia tajemnice i przybliża słabo znane, a kluczowe szczegóły decyzji polskiego dowództwa od 1939 roku oraz ukazuje na nowo działania Armii Krajowej, ich założenia i przebieg. Od dziś żadna merytoryczna dyskusja o Powstaniu Warszawskim nie będzie mogła odbyć się z pominięciem głosu Andrzeja Leona Sowy, bez względu na to, czy ostatecznie zgodzimy się z tezami autora, czy też nie.
Kto wydał wyrok na miasto? ma szansę stać się pozycją klasyczną, a już na pewno — jedną z najważniejszych książek historycznych roku.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-05835-0 |
Rozmiar pliku: | 13 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Latem skutki klęsk ponoszonych przez Niemców na froncie wschodnim były w Warszawie coraz bardziej widoczne. 20 lipca została przerwana łączność kolejowa między stolicą Polski a Brześciem i Białymstokiem oraz telefoniczna z Lublinem^(). W kolejnych dniach nasilał się ruch odwrotowy tyłowych formacji Wehrmachtu oraz rozbitych resztek oddziałów frontowych wycofujących się przez mosty na Wiśle i arterie miejskie. Panika wśród Niemców przebywających w Warszawie rozpoczęła się pod wpływem rozkazu z 23 lipca o natychmiastowym, do godz. 14, opuszczeniu miasta przez niemieckie kobiety. Chaotyczną ewakuację prowadziły różne instytucje cywilnej administracji niemieckiej, przenoszące się do Łowicza, Łodzi, a nawet Poznania i Bydgoszczy. Panika osiągnęła punkt kulminacyjny następnego dnia, kiedy miasto podobno miały opuścić nawet oddziały policji, SS oraz gestapo. W Warszawie słychać było odgłosy artylerii wojsk walczących na przedmościu praskim, a w nocy nad miastem pojawiały się sowieckie samoloty zwiadowcze. Rozbite wojska niemieckie kontynuowały bezładny odwrót przez mosty na Wiśle i arterie miejskie. Narastał chaos i widoczne było podniecenie warszawiaków obserwujących uchodzących Niemców. Ludność zaczęła rabować pozostawione bez straży magazyny i sklepy. Maria Dąbrowska w swym dzienniku zapisała 24 lipca: „Dalej ogromny ruch ewakuacyjny na mieście i wiadomości o zbliżaniu się bolszewików”^(). Taka sytuacja utrzymywała się także następnego dnia. Według ocen wielu oficerów KG AK (między innymi płk. dypl. Jana Rzepeckiego czy ppłk. dypl. Jerzego Kirchmayera, a także niemieckiego gubernatora dystryktu warszawskiego Ludwiga Fischera) był to najlepszy pod względem taktycznym (bez uwzględniania sytuacji na froncie wschodnim) czas do opanowania Warszawy przez oddziały AK, gdyż zaskoczone i zdezorientowane załogi niemieckie, pozostające w różnych obiektach na terenie stolicy, prawdopodobnie miałyby duże kłopoty z powstrzymaniem szturmu powstańców^().
Wyraźny zwrot w zachowaniu Niemców nastąpił w środę 26 lipca. Do miasta wróciła wówczas i wznowiła urzędowanie część administracji. Pojawiły się plakaty z odezwą gubernatora Fischera informujące, że Warszawa będzie broniona, i zawierające nakaz powrotu do pracy. Ulice były patrolowane przez policję niemiecką. Przeprowadzono aresztowania, a nawet zlikwidowano kilka konspiracyjnych magazynów broni. Jak zanotowała Dąbrowska, „Dziś we dnie na mieście odprężenie – podobno bolszewicy zostali powstrzymani i Siedlce odbite”^(). Także prasa konspiracyjna informowała, że nie tylko ustał lawinowy odwrót Niemców ze wschodu, ale w nocy przeszło przez Warszawę na wschód ponad dwieście czołgów i wozów pancernych^(). Podobnie było w następnych dniach. 27 lipca Dąbrowska zapisała: „Przechodząc Alejami Jerozolimskimi, musiałam długo czekać, aby móc przejść przez jezdnię, gdyż wojsko i armaty szły bez końca na Pragę, znów tak jak w 1941 r. – na wschód. Podobno Niemcy pchnęli na front warszawski nowe 10 dywizji. O losie nasz tragiczny, że musimy to słyszeć z ulgą – i raczej się z tego cieszyć. Myśl o inwazji bolszewickiej jest najzupełniejszym koszmarem”^(). Wydany poprzedniego dnia po południu rozkaz dowództwa 9. Armii głosił: „Wszystkie wojska, które będą wyładowane w Warszawie, mają maszerować we wzorowym porządku na wschód przez miasto, wykorzystując możliwie główne jego ulice. Przez taką postawę należy wykazać ludności, że – wbrew różnym plotkom – chcemy bronić miasta wszelkimi środkami”^(). Jak widać z reakcji polskiej pisarki, wywarł on oczekiwany skutek.
Między 29 a 31 lipca przez Warszawę przerzucano na przedmoście praskie oddziały Spadochronowej Dywizji Pancernej „Hermann Göring”. Równocześnie nasilały się sowieckie bombardowania miasta, powtarzające się właściwie co noc; między innymi z 27 na 28 lipca sowieckie bomby spadły na Pradze (w okolicach Dworca Wileńskiego), także w rejonie Woli, Bródna i Okęcia. Niemcy zaminowali mosty Poniatowskiego i Kierbedzia oraz wzmocnili ich obsadę^().
Sytuację w Warszawie z ostatnich dni lipca tak podsumowano w „kronice”, prowadzonej na bieżąco w sztabie komendy okręgu AK Warszawa-miasto: „Zarządzenia tego rodzaju jak ewakuacja, odwrót wojsk nieprzyjaciela, który niejednokrotnie odbywa się w chaosie i na oczach całej ludności Warszawy, dochodzące odgłosy walki artyleryjskiej itd. budzą entuzjazm u Polaków, a zwłaszcza w oddziałach AK, i stwarzają w zasadzie dobre warunki do działań powstańczych. Z drugiej strony świadomość, że posiadamy mało broni lekkiej, a zupełnie nie posiadamy broni ciężkiej, budzi w niektórych kołach obawę co do losu powstania. W każdym razie panuje ogólny nastrój, że opanowanie Warszawy przez bolszewików jest kwestią kilku dni i na tym buduje się w szerokich masach całą nadzieję”^(). Interesujące, że w tej oryginalnej kronice, stworzonej na podstawie otrzymywanych od podwładnych meldunków, pisze się wyłącznie o przygotowaniach niemieckich do odwrotu, natomiast całkowicie pomija niemieckie przygotowania do obrony, w tym regularne przerzucanie wojsk niemieckich – również pancernych – przez stolicę na Pragę. Wiele takich informacji pochodziło z 30 i 31 lipca.
Tymczasem, jeżeli opublikowane po latach w formie dziennika zapiski oficera oddziału operacyjnego KG AK, ppłk. dypl. Felicjana Majorkiewicza, rzeczywiście zawierają tylko informacje, którymi dysponował on latem 1944 roku (a nie dopisane już po wojnie), to 30 lipca 1944 roku dowiedział się on od oficera z Oddziału II KG AK, że „Niemcy na bezpośrednim przedpolu Warszawy i w granicach miasta dysponują dwiema dywizjami pancernymi oraz czterema do pięciu dywizjami piechoty, w tym 73. dywizją piechoty na odcinku Struga – Miłosna”^().
W ostatniej dekadzie miesiąca, po tym, jak 21 lipca gen. Komorowski podjął decyzję o przeprowadzeniu w Warszawie działań zbrojnych, doszło do całej serii odpraw ścisłego sztabu KG AK, na których wypracowywano dla dowódcy AK tzw. elementy decyzji, a więc ustalenia, w jakich warunkach zewnętrznych i wewnętrznych walka ta ma się odbyć, w jaki sposób ma być przeprowadzona i jaki będzie najwłaściwszy moment jej rozpoczęcia. Jak w każdym sztabie wojskowym ostateczna decyzja należała wyłącznie do dowódcy, a więc w tym wypadku do gen. Komorowskiego „Bora”, niemniej jednak kluczowe znaczenia dla zrozumienia, jak do niej doszło, ma znajomość przebiegu tych wszystkich odpraw. Dlatego też historycy poświęcili wiele wysiłku, by ustalić ich chronologię i przebieg^(). Nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów, zwłaszcza w wypadku próby odtworzenia kalendarium spotkań, gdyż dotyczące tego relacje i wspomnienia ich najważniejszych uczestników są w znacznym stopniu sprzeczne. Jest to całkowicie zrozumiałe, jeżeli weźmie się pod uwagę natłok wydarzeń z ostatniej dekady lipca 1944 roku, towarzyszące im napięcie nerwowe i naturalną skłonność świadków do niezamierzonego przeinaczania opisu wypadków, w których uczestniczyli. Dlatego też nie wiadomo dokładnie, kiedy odbywały się konkretne posiedzenia sztabu, kto brał w nich udział, jaka była tematyka poszczególnych odpraw. Niemniej można określić atmosferę towarzyszącą tym naradom oraz problemy, które na nich omawiano. W gruncie rzeczy dla historyka nie ma większego znaczenia, w jakim dniu i na jakiej odprawie konkretne sprawy były przedmiotem dyskusji, gdyż i tak liczą się ostateczne decyzje podejmowane w tych sprawach.
Według gen. Komorowskiego chronologia wydarzeń była następująca: 21 lipca gen. Okulicki zreferował dowódcy AK i szefowi sztabu sprawę zmiany rozkazu dla okręgu Warszawa-miasto. Dowódca AK uznał plan Okulickiego „za celowy i słuszny” i 24 wniósł tę sprawę na odprawie sztabu, by wysłuchać opinii oficerów, a niezależnie od tego porozumiał się z Delegatem Rządu, aby uzyskać jego aprobatę. 25 lipca zapadła ostateczna decyzja i do Londynu wysłana została odpowiedniej treści depesza^(). Natomiast według innego kluczowego świadka wydarzeń, płk. dypl. Iranka-Osmeckiego, który brał udział we wszystkich właściwie tych spotkaniach Komendy Głównej AK, pierwsza odprawa, na której gen. Komorowski miał poinformować zebranych o swojej decyzji, odbyła się już w sobotę 22 lipca^(). Z kolei inny – według Iranka – uczestnik tej samej odprawy, płk dypl. Rzepecki, kategorycznie twierdził, że w takim posiedzeniu nie uczestniczył, a o zamiarze zdobywania Warszawy po raz pierwszy dowiedział się dopiero 25 lipca na spotkaniu ścisłego sztabu Komendy Głównej^(). Podobne sprzeczności można znaleźć w relacjach wszystkich uczestników tych obrad.
Kilka relacji potwierdza jednak, że jakaś odprawa z udziałem różnych członków KG AK odbyła się już 22 lipca 1944 roku. Zadecydowano na niej o wyłączeniu z obszaru warszawskiego AK okręgu Warszawa-miasto i podporządkowaniu go bezpośrednio dowódcy AK^().
Wszystkie wspomnienia i relacje są natomiast zgodne co do tego, że zasadnicza odprawa, na której przedyskutowano sprawę walki w Warszawie, odbyła się rano 25 lipca. Przybył na nią dowódca okręgu warszawskiego płk dypl. Chruściel, który otrzymał formalny rozkaz zdobycia stolicy siłami AK. Komendant okręgu nie był zaskoczony treścią rozkazu, gdyż – jak twierdził – już od kilku dni wiedział (prawdopodobnie od gen. Okulickiego lub płk. Rzepeckiego), w jakim celu zostanie wezwany do gen. Komorowskiego. Dlatego już wcześniej na godziny popołudniowe zarządził spotkanie swoich bezpośrednich podkomendnych^(). Według płk. dypl. Szostaka na tej odprawie upoważniono także dowódcę okręgu do samodzielnego rozpoczęcia walki w wypadku, gdyby doszło do sytuacji nieprzewidzianych, a on nie miał możliwości poinformowania o nich gen. „Bora”^().
Jak stwierdzają uczestnicy ówczesnych wydarzeń, płk dypl. Chruściel był gorącym zwolennikiem stoczenia bitwy o Warszawę i zdecydowanie do niej parł, dlatego też otrzymany rozkaz nie wzbudził jego żadnych wątpliwości. Tymczasem to do jego podstawowych obowiązków należała ocena stanu liczebnego i gotowości bojowej garnizonu niemieckiego w Warszawie, a także własnych sił i środków walki, przy pomocy których zadanie zdobycia stolicy miał wykonać. Nie wiemy jednak, jakie dane odnośnie do liczebności i uzbrojenia stacjonujących w mieście Niemców podał na odprawie dowódca okręgu. Pułkownik Iranek-Osmecki „Heller” w swej informacji z 28 sierpnia napisał: „Siły niemieckie w rejonie samej Warszawy przed wybuchem powstania wg oceny płka «Nurta» wynosiły około 20 000. Na liczbę tę składały się przeważnie oddziały o charakterze okupacyjnym bez artylerii. Odnośnie stanu czujności tych oddziałów obowiązywał już od 15 VII stan ostrego pogotowia. Jako skutek tego wszystkiego stanowiska i bunkry były z załogami, a stan załóg w budynkach niemieckich podwójnie wzmocniony”^(). Swoim podkomendnym płk Chruściel tłumaczył: „Niemcy nie wytrzymają naszych uderzeń kierowanych ze wszystkich stron jednocześnie , żołnierz niemiecki jest zdemoralizowany odwrotem i zniechęcony do dalszego prowadzenia wojny, bić się nie będzie”^().
Całkowicie co innego napisał sam Chruściel w relacji opublikowanej już w 1948 roku: „Położenie jednak pod koniec lipca 1944 było różne od tego, w jakim walka powstańcza w całym Kraju była planowana. Przeciwnik był silniejszy niż kiedykolwiek, nie było objawów dezorganizacji ani w wojsku, ani w administracji niemieckiej . Siły niemieckie, w okręgu warszawskim wynoszące łącznie 38 000 , zostały w ciągu ostatniego tygodnia miesiąca lipca wzmocnione trzema dywizjami, z których dwie były pancerne. Jedna wyszła na peryferie Pragi (dyw. panc. „Hermann Goering”), druga pancerna („Vicking”) ustawiła swe 350 czołgów i dział szturmowych w różnych punktach dzielnic Warszawy”^(). A siły te miał pokonać warszawski garnizon AK, liczący wprawdzie około 40 tysięcy żołnierzy, ale generalnie niewyszkolonych i dysponujących zaledwie trzema czy czterema tysiącami sztuk broni ręcznej.
Pomijając nierozwiązywalny w tej sytuacji problem, co rzeczywiście w lipcu 1944 roku o stanie sił niemieckich w stolicy sądził dowódca okręgu, to jednak w każdym wypadku były one poza zasięgiem możliwości bojowych AK. Mimo to, według relacji (z 1946 roku) Jana Rzepeckiego, „Pułkownik Chruściel ocenił jednak, że posiadanymi środkami potrafi działać zaczepnie przez 3–4 dni, po czym liczy na zdobycz i zaopatrzenie z powietrza (zrzuty), względnie na rozwikłanie sytuacji przez wkroczenie Armii Czerwonej. Uważał, że wytrwać w obronie potrafi do 14 dni”^(). Wersję Rzepeckiego potwierdził w zeznaniu złożonym śledczym NKWD w kwietniu 1945 roku gen. Okulicki: „Generał «Monter» Chruściel miał zaufanie do swych sił i wierzył, że uda mu się opanować Warszawę i wytrzymać walkę przez dłuższy czas, dopóki nie nadejdzie Armia Czerwona”^(). Natomiast gdy płk Chruściel – na tej czy innej odprawie Komendy Głównej (według kilku relacji dopiero 31 lipca!) – przedstawił stan uzbrojenia oddziałów AK, wrażenie było przygnębiające^(). Komendant okręgu przekonywał jednak zebranych, że brak broni zastąpi „furia odwetu” atakujących. W tej sprawie płk Chruściel, co odnotowano w kilku niezależnych od siebie relacjach, następująco instruował swoich podkomendnych, a ci podległych sobie dowódców: „Kto nie będzie miał broni palnej, dostanie granaty, a dla kogo zabraknie granatów, niechaj bierze do ręki kamień, łom czy siekierę i tym zdobywa broń dla siebie”^().
O decyzji dotyczącej walki w stolicy właściwie bez przeprowadzenia poważnej analizy możliwości wojskowych niemieckich i własnych, zadecydowało przekonanie, że Niemcy nie mają już sił, by powstrzymać Sowietów w marszu na Warszawę, i uznanie za pewnik, iż zajęcie miasta przez Armię Czerwoną musi nastąpić szybko. W latach siedemdziesiątych XX wieku gen. Pełczyński mówił francuskiemu publicyście, że święcie wierzył w to, że Armia Czerwona lada moment zajmie stolicę: „Gdybym był przekonany, że Rosjanie nie wejdą do Warszawy, byłbym prawdopodobnie przeciw rozpoczęciu walki”^(). W 1951 roku szef oddziału operacyjnego KG AK płk dypl. Józef Szostak „Filip” napisał w więzieniu w zeznaniu dla śledczych z Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego: „Z wiadomości, jakie posiadaliśmy w drugiej połowie lipca 1944 r., wynikało, że 2. armia niemiecka została rozbita . Wydawało się, że droga na Warszawę dla Armii Czerwonej jest zasadniczo słabo tylko osłaniana i opóźniana przez słabe jednostki niemieckie. Ogólnie ocenialiśmy, że przy rozmachu, z jakim posuwała się Armia Czerwona ku Warszawie, zajęcie miasta może nastąpić szybko”^().
Rezultatem odbytej 25 lipca odprawy była cytowana już powyżej, wysłana tego dnia do Londynu depesza, opracowana przez Pełczyńskiego, Okulickiego i Szostaka, o gotowości rozpoczęcia w każdej chwili walki, zawierająca żądanie bombardowania obiektów w Warszawie i zrzutu brygady spadochronowej^().
Nie jest jasne, kiedy na odprawę Komendy Głównej AK zaproszony został Delegat Rządu na Kraj wicepremier Jankowski. Większość historyków uważa, że rano 26 lipca. Po wysłuchaniu opinii sztabowców wicepremier w uroczystej i trochę teatralnej formie wydał gen. Komorowskiemu rozkaz opanowania Warszawy – tak jak zapamiętał to płk Bokszczanin – przynajmniej na 24 godziny przed wkroczeniem do niej wojsk sowieckich, bo tyle czasu uznał za konieczne, by administracja cywilna wyszła z konspiracji i rozpoczęła urzędowanie w oczekiwaniu na przybycie Armii Czerwonej^(). Według relacji gen. Komorowskiego na spotkaniu z przedstawicielami Rady Jedności Narodowej (RJN) 31 lipca ustalono, że wystarczy 12 godzin, aby uruchomić urzędowanie administracji cywilnej w stolicy. Tak czy inaczej, moment uderzenia na Niemców został określony nie na podstawie przesłanek wojskowych, ale wyłącznie politycznych, co samo przez się skazywało powstanie na klęskę i w istocie było krokiem samobójczym, a nie racjonalnie zaplanowaną operacją wojskową. Zaczynając akcję w takim czasie, by zdobyć miasto na 24 lub 12 godzin przed możliwym wkroczeniem wojsk sowieckich, skazywano się na uzależnienie od czynników zewnętrznych, na które Komenda Główna nie miała żadnego wpływu. Nie można bowiem było przewidzieć, jak w ciągu doby rozwinie się sytuacja na froncie wschodnim, czy nie wyczerpią się możliwości ofensywne sił sowieckich i jak zachowa się Stalin, kiedy dowie się o wybuchu powstania w Warszawie.
Zauważmy tutaj, że nie jest prawdziwa podnoszona przez różnych publicystów i historyków teza, iż rzekomo przed dowództwem AK stała jedna alternatywa: „bić się czy nie bić”, a każda odpowiedź na to pytanie – jak w tragedii greckiej – była zła. Problem polegał bowiem w rzeczywistości nie na tym, czy się bić, tylko – jak się bić. Jak już o tym była mowa, we Lwowie miejscowe oddziały AK działały na podstawie planu przygotowanego zgodnie z założeniami akcji „Burza”. Był on nie tylko opracowany, ale wielokrotnie przerabiany przez lwowskie dowództwo AK. Natomiast w stolicy takiego planu, alternatywnego wobec przygotowanego na potrzeby powstania powszechnego, nigdy nie opracowywano. W swoich wspomnieniach marszałek Konstanty Rokossowski wyraził opinię, że stołeczny garnizon AK powinien skoncentrować się na opanowaniu mostów na Wiśle i terenów wokół nich, by w ten sposób ułatwić wojskom sowieckim przeprawę na lewy brzeg Wisły. Pułkownik dypl. Kazimierz Pluta-Czachowski „Kuczaba” miał sugerować, aby oddziały AK skoncentrowały się na opanowaniu jednej z dzielnic miasta. Tak czy inaczej, realny potencjał wojskowy AK pozwalał na rozpoczęcie akcji dopiero wtedy, kiedy siły sowieckie byłyby już poważnie zaangażowane w bezpośrednie walki o zdobycie miasta. Oczywiście wówczas nie dałoby się zrealizować zasadniczej idei politycznej planu, czyli wystąpienia w roli gospodarza, ale skoro tak, to nie ma powodu, by – jak to nadal czynią apologeci AK – wmawiać polskiemu społeczeństwu, że jednym z głównych celów walki w Warszawie była chęć ochrony miasta i jego ludności przed zagładą. Wręcz przeciwnie, to ludność Warszawy stała się zakładnikami wojskowych, kiepsko przygotowanych profesjonalnie, jak i intelektualnie, którzy uznali, że mają prawo podejmować decyzje polityczne i decydować o życiu mieszkańców i losie stolicy Polski.
25 lub 26 lipca uzgodniono, że ze względu na rozwój sytuacji odprawy Komendy Głównej AK odbywać się będą dwa razy dziennie – rano i po południu. W gruncie rzeczy zasadnicze rozważania prowadzone na odprawach sztabowych dotyczyły jedynie wyboru momentu, który byłby najwłaściwszy do rozpoczęcia uderzenia. W tej sprawie wśród oficerów Komendy Głównej zarysował się wyraźny podział.
Zdecydowana większość sztabowców – na czele z gen. Okulickim – chciała wystąpienia jak najwcześniej. Generał Okulicki w zeznaniu z kwietnia 1945 roku napisał: „przyznaję, że w Komendzie Głównej ja byłem motorem pierwszego poglądu, to jest wcześniejszego rozpoczęcia walki o Warszawę. W dużej mierze ja spowodowałem rozpoczęcie walki . W walce w Komendzie Głównej o decyzję rozpoczęcia walki w Warszawie gen. Bór-Komorowski przychylał się raczej do drugiego poglądu, był jednak jak zwykle chwiejny, generał «Grzegorz» – Pełczyński przychylał się raczej do mego poglądu, również jednak był chwiejny. Zdecydowanymi zwolennikami drugiego, bardziej ostrożnego poglądu byli: szef O. II pułkownik dypl. «Heller» – Iranek i szef O. V-A pułkownik «Kuczaba»”^(). Stanowisko podobne do zajmowanego przez gen. Okulickiego prezentował także płk dypl. Rzepecki, który miał bardzo dobre kontakty z politykami ze Stronnictwa Ludowego i uważał, że powstanie w Warszawie pomoże Mikołajczykowi w jego moskiewskich rozmowach. Rzepecki sugerował, że wizyta premiera u Stalina świadczy, iż stosunki z Sowietami zostaną lada moment wznowione^(). Pod silnym wpływem Rzepeckiego i Okulickiego pozostawał płk dypl. Chruściel.
Konsekwentnym przeciwnikiem pomijania czynników wojskowych przy podjęciu decyzji o rozpoczęciu walki w Warszawie, a więc w rezultacie zwolennikiem rozpoczęcia walki, najpóźniej jak się da, był płk dypl. Bokszczanin, co raczej zgodnie przyznają Komorowski, Pełczyński, Iranek-Osmecki czy Rzepecki. Dowodził on, że AK może podjąć działania ofensywne w mieście dopiero wówczas, gdy wojska sowieckie rozpoczną artyleryjskie ostrzeliwanie samej Warszawy i zauważalne będą sowieckie przygotowania do forsowania Wisły w tym rejonie, a równocześnie Armia Czerwona – po wcześniejszym uchwyceniu przyczółków w innych miejscach po zachodniej stronie Wisły – będzie kontynuowała manewr oskrzydlający stolicę Polski. Stanowisko takie jak Bokszczanin prezentowali płk dypl. Pluta-Czachowski „Kuczaba”, a także kilku innych oficerów Komendy Głównej, nie mieli oni jednak wpływu na podjęcie ostatecznej decyzji. W pisemnym meldunku z 3 października 1944 roku mjr dypl. Jan Kamieński „Cozaś” przypomniał swojemu szefowi płk. dypl. Szostakowi „Filipowi”, że między 25 lipca a 1 sierpnia wyrażał zastrzeżenia „co do stanu gotowości organizacyjnej do walki o Warszawę i momentu jej wybuchu. Przed 1 VIII meldowałem Panu Pułkownikowi, że walka o Warszawę moim zdaniem winna wybuchnąć po przekroczeniu przez Armię Czerwoną Pilicy. Pan Pułkownik przyśpieszenie walki opierał na twierdzeniu, że lepiej walkę rozpocząć wcześniej niż na parę dni przed wkroczeniem Sowietów do Warszawy. Do uzasadnienia tego twierdzenia nie było danych, gdyż nie mieliśmy prawie żadnych wiadomości o ruchu wojsk rosyjskich. Wiadomości nadchodzące zza Wisły były bardzo skąpe”^().
Interesujące jest, że w depeszy wysłanej przez gen. Komorowskiego do Londynu 27 lipca wyeksponowano raczej argumenty przeciwników jak najszybszego podjęcia decyzji o rozpoczęciu walki w stolicy, czyli między innymi pułkowników Bokszczanina i Pluty-Czachowskiego: „Siły 2. AOK^() na przedpolu Warszawy zostały poważnie wzmocnione. Przybyły 1–2 Wielkie Jednostki (WJ) pancerne z zachodu. Zaobserwowano elementy dyw. SS Hermana Goeringa. Oceniam siły 2. AOK na około 10 WJ. 2. AOK rozpoczęła przeciwnatarcie z rejonu Siedlce – Łuków w kierunku na Brześć, dla oswobodzenia obsady Brześcia. Natarcie sowieckie na Dęblin rozerwało na wschodnim brzegu Wisły styk 2. AOK i 4. Pz. AOK^(). Bardzo prawdopodobne dalsze natarcie sowieckie z rejonu Dęblin – Puławy na Radom i Warszawę. Po wyraźnie panicznej ewakuacji Warszawy od 22–25 7 Niemcy okrzepli. Władze administracyjne powróciły i objęły z powrotem urzędowanie. D z i a ł a n i a s w e o W a r s z a w ę u z a l e ż n i a m o d w y n i k u b i t w y 2. AOK n a w s c h o d n i m b r z e g u W i s ł y i e w e n t u a l n y c h p o s t ę p ó w o f e n s y w y s o w i e c k i e j n a z a c h o d n i m b r z e g u W i s ł y ”^().
(...)
Okoliczności podjęcia decyzji walki 31 lipca 1944 roku i ocena jej wojskowego charakteru
Poranna odprawa Komendy Głównej AK, która odbyła się w poniedziałek 31 lipca, miała charakter dość dramatyczny. Uczestnicy zapamiętali gwałtowne wystąpienia Okulickiego, Rzepeckiego i Szostaka, optujących za natychmiastowym określeniem terminu rozpoczęcia walki w Warszawie. Przeciwko temu wypowiedzieli się między innymi pułkownicy Iranek-Osmecki i Kuczaba. Pułkownik Chruściel właśnie wówczas miał przedstawić dramatyczny stan uzbrojenia w okręgu warszawskim. Odbyło się coś w formie głosowania, w którym przewagę zyskali przeciwnicy przyspieszenia wybuchu powstania. Wobec niewyjaśnionej sytuacji na froncie sowiecko-niemieckim gen. Komorowski stwierdził, że przed 2 sierpnia decyzja o rozpoczęciu walki nie zostanie podjęta^().
Wczesnym popołudniem, około godziny 14, odbyło się spotkanie gen. Komorowskiego z Komisją Główną RJN, na którym dyskutowano, ile czasu będzie potrzebowała administracja cywilna, aby rozpocząć swoje urzędowanie w okresie między zajęciem Warszawy przez oddziały AK a wkroczeniem do niej wojsk sowieckich. Ustalono, że trzeba na to przeznaczyć 12 godzin.
Po południu, około godziny 16.30 do mieszkania, w którym przebywali generałowie Komorowski, Pełczyński i Okulicki, zgłosił się z meldunkiem płk dypl. Chruściel „Nurt”. W sposób najpełniejszy i w zasadzie zgodnie z powojennymi przekazami gen. Komorowskiego wypowiedź komendanta okręgu odnotował w swoim zeznaniu własnym z kwietnia 1945 roku gen. Okulicki. Według niego dowódca okręgu warszawskiego „zameldował, że pancerne jednostki Armii Czerwonej działające z kierunku lubelskiego przerwały się przez obronę niemiecką na przyczółku mostowym i prowadzą walkę na wschód od miejscowości Wawer ”. „Pojedyncze czołgi Armii Czerwonej posunęły się jeszcze dalej w kierunku na Radzymin, rozpoznając zaplecze niemieckiej obrony. Prócz tego zameldował, że prawie niemożliwym będzie dalsze ukrycie swych sił postawionych w stan pogotowia przed 4 dniami, przed oczami Gestapo i policji oraz, że zaszły już wypadki walki pojedynczych plutonów z Niemcami, którzy chcieli je likwidować. W wypadku, gdyby decyzja rozpoczęcia walki odłożona została na czas późniejszy, trzeba będzie znieść stan pogotowia i ludzi rozpuścić po domach. Na ponowne postawienie jednostek w stan pogotowia trzeba najmniej 24 godziny”^(). Według gen. Komorowskiego płk. Chruściel miał swój meldunek podsumować następująco: „walkę o Warszawę powinniśmy podjąć bezzwłocznie, w przeciwnym razie będzie za późno”^(). Meldunek Chruściela, jeżeli zawierał taką treść, jak zapamiętał Okulicki, był zgodny z faktycznym rozwojem sytuacji na froncie sowiecko-niemieckim pod Warszawą, tyle tylko, iż na jego podstawie nie można było wnioskować, że sprawa zdobycia stolicy przez wojska sowieckie jest już przesądzona^(). W wyniku kontynuowania dotychczasowych działań mogły one bowiem zdobyć Warszawę-Pragę, ale droga do opanowania całego miasta była ciągle bardzo daleka. Trudno więc zrozumieć, na jakiej podstawie gen. Komorowski i jego najbliżsi współpracownicy zakładali, że Sowieci zajmą Warszawę w ciągu kilku najbliższych dni. Jak mówił po latach gen. „Bór”, „nikt z nas nie wierzył, aby Rosjanie stanęli, bo było w ich interesie zajęcie Warszawy”^(). Szkoda jednak, że dowódca AK zapomniał, iż o tym, co jest w interesie sowieckim decydowano w Moskwie, a nie w jego sztabie. Po dyskusji (której treść nie jest historykom znana) gen. Komorowski zdecydował się na rozpoczęcie walki. Na spotkanie zaproszono znajdującego się w pobliżu wicepremiera Jankowskiego i ten – po krótkiej rozmowie z obecnymi – wyraził zgodę, aby następnego dnia, czyli 1 sierpnia, o godzinie 17 oddziały AK wystąpiły do boju o opanowanie stolicy. Wszyscy się rozeszli, pozostał tylko gen. Komorowski, który zawiadomił przybywających na rutynową popołudniową odprawę pułkowników Iranka-Osmeckiego, Szostaka i Plutę-Czachowskiego, że decyzja została podjęta, a na jej ewentualną zmianę (czego miał się domagać Iranek-Osmecki) jest już za późno.
Wicepremier Jankowski, pytany 26 sierpnia 1944 roku przez członków RJN o to, jakie przyczyny spowodowały, że godzina „W” wyznaczona została na 1 sierpnia, oświadczył: „W danym momencie zadecydował wzgląd ten, że premier w Moskwie będzie miał lepszą sytuację, bo odpadnie zarzut, że my nie walczymy z Niemcami, lecz z Sowietami”^().
Teoretycznie decyzja stoczenia bitwy o Warszawę podjęta została zgodnie z uprawnieniami, jakie w tym okresie posiadały władze krajowe. Zostały one upoważnione przez rząd do wywołania powstania powszechnego w momencie przez siebie wybranym, a dowódca AK miał prawo inicjowania działań zbrojnych w ramach akcji „Burza”. Pozostawała jednak niejasna sprawa kompetencji Naczelnego Wodza, bez którego rozkazu powstanie powszechne – przynajmniej formalnie – nie mogło zostać zainicjowane. Bardzo szybko, bo już w trakcie powstania, kiedy jego klęska stawała się dla wszystkich decydentów sprawą oczywistą, kwestia odpowiedzialności za jego wybuch zbiegła się z próbą określenia, jaki charakter – z punktu widzenia wojskowego – miała ta akcja.
W depeszy skierowanej do okręgów z sierpnia 1944 roku Komorowski pisał: „Rozpoczęliśmy walkę w Warszawie, reszta wykonuje «Burzę»”^(). Depesza ta wskazywałaby, że w tym czasie „walka w Warszawie” była przez dowództwo AK traktowana jako działanie zbrojne o odmiennym od „Burzy” charakterze. Także w mojej opinii „walka w Warszawie” nie miała nic wspólnego z akcją „Burza”, tak jak została ona zdefiniowana w rozkazie dowódcy AK z 20 listopada 1943 roku. Nie była ona bowiem zaciętym nękaniem „cofających się straży tylnych (czy nawet oddziałów tylnych straży tylnej)”, ponieważ została przeprowadzona w sytuacji, kiedy wojska niemieckie w rejonie Warszawy nie były w odwrocie. Trudno również zdobywanie miasta w walce z broniącym go wrogiem podciągać pod definicję „wzmożonej akcji dywersyjnej”. Charakter działań zbrojnych w Warszawie nie był zgodny także z przedstawionymi powyżej późniejszymi uzupełnieniami planu akcji „Burza”, w których w żadnym wypadku (przynajmniej do czasu podjęcia decyzji walki o Warszawę) nie przewidywano zdobywania miast bronionych przez Niemców. Także akcja zdobywania Wilna (operacja „Ostra Brama”) była traktowana jako coś odmiennego od „Burzy”. Odnośnie do stolicy szef sztabu komendy okręgu Warszawa-miasto ppłk dypl. Stanisław Weber „Chirurg” stwierdził: „Decyzja o walce w Warszawie była zbieżna z koncepcją powstania powszechnego, ale odmienna od akcji «Burza», która polegała na przewlekłym szarpaniu nieprzyjaciela. My nie planowaliśmy wielkich bitew ani w mieście, ani w polu. Początkowo celem naszym było raczej rozbrojenie!”^(). Tak więc z walk prowadzonych w dużych miastach – Wilnie, Lwowie czy Warszawie – tylko działania we Lwowie można uznać za zgodne z założeniami „Burzy”, gdyż miały one miejsce w trakcie bezpośredniej sowiecko-niemieckiej bitwy o to miasto.
W tekście napisanym najwcześniej 10 sierpnia 1944 roku gen. Komorowski zbierał argumenty mające wykazać, że „Burzy” w formie zgodnej z wytycznymi z rozkazu z 20 listopada 1943 roku w Warszawie przeprowadzić się nie dało, bo Wisła dzieliła ją na dwie części, co mogło doprowadzić do dwóch oddzielnych bitew, a ponadto walka w mieście tylko oddziałami dywersyjnymi mogła przerodzić się w walki powszechne, nad którymi nie dałoby się zapanować.
„Stąd też jedynie słusznym wydawało się wykonanie «Burzy» w formie przygotowanego, powszechnego, kierowanego wystąpienia. Za przyjęciem tego rozwiązania przemawiały też panujące w Warszawie nastroje, wykluczające możliwość jakiegokolwiek zakrojonego na małą skalę wystąpienia. Napięcie nastrojów ludności, narastające w miarę coraz to wyraźniejszej ewakuacji Niemców, było tego rodzaju, że każde nasze drobne nawet działanie bojowe wywołałoby powszechną burzę. Położenie nasze na arenie międzynarodowej oraz odzywające się tu i ówdzie nieprzychylne głosy zarzucające nam małą zaczepność w stosunku do Niemców przemawiały za tym, by nie ograniczać się do demonstracji. Jedynie przeprowadzenie bitwy w szerszych ramach z opanowaniem całej Warszawy dawało rękojmię, że przedsięwzięcie nasze nie przejdzie bez echa. Opanowanie stolicy jeszcze w okresie walk o nią pomiędzy Niemcami a Sowietami na przedmościu miało te dobre strony, że
– uprzedzając uderzenie sowieckie na Warszawę wyeliminować można było w dużej mierze walki obcych wojsk w mieście,
– opanowując Warszawę przed wkroczeniem Sowietów można ją było uporządkować i wystąpić w roli gospodarzy, co było tym ważniejsze w stolicy kraju. Czynniki powyższe były tak istotne, że one to przesądziły o wykonaniu «Burzy» w formie ogólnego i jednoczesnego wystąpienia całością sił jeszcze w okresie walk o przedmoście Warszawy”^().
Sprawa charakteru walk w stolicy była także przedmiotem dyskusji wśród władz polskich na uchodźstwie, związanej z napływającymi z Warszawy (głównie od przedstawicieli Stronnictwa Pracy i Stronnictwa Narodowego) oskarżeniami, że to one są odpowiedzialne za wywołanie powstania. W protokole z posiedzenia rządu, odbytego 18 sierpnia 1944 roku pod przewodnictwem premiera Mikołajczyka, zapisano: „Na zapytanie ze strony min. Seydy i Popiela w sprawie odpowiedzialności za wybuch powstania – generał Tabor udziela wyczerpujących wyjaśnień o założeniach i celach «Burzy», która powstaniem nie jest. Prezes Rady Ministrów stwierdza, że niezależnie od szczegółów faktycznych jest obowiązkiem rządu brać na siebie pełną odpowiedzialność za wypadki w Warszawie, nie wolno szukać odciążenia od odpowiedzialności, gdyż ułatwi to jedynie oczywiste tendencje sowieckie do pociągnięcia Komendanta AK do odpowiedzialności za zniszczenie Warszawy”^(). Czyli także gen. Tatar „Tabor” – inaczej niż przedstawia to w swoich powojennych wypowiedziach, w których potępiał inicjatorów powstania – sugerował wówczas, że walka AK w stolicy jest de facto częścią „Burzy”. Niemniej Karol Popiel, emigracyjny prezes Stronnictwa Pracy i minister w rządzie Mikołajczyka, w depeszy z 19 sierpnia udzielił swoim kolegom przebywającym w Warszawie reprymendy, oskarżając ich, że włączyli się w niegodną nagonkę, „jaką tu uprawia opozycja i sprzymierzone z nią pewne wpływowe koła wojskowe, oskarżając Rząd o lekkomyślne wywołanie powstania”^(). Pośrednio o przekroczenie kompetencji oskarżył gen. Komorowskiego Naczelny Wódz, który w depeszy z 31 sierpnia 1944 roku pisał: „Ze swej strony wzywam Was z całym naciskiem do zaniechania wszelkich inicjatyw nadających «Burzy» cechy i formy powstania”^().
Podobnie jak generałowie Komorowski i Tatar także gen. Pełczyński, będący głównym redaktorem i autorem wydanego w 1950 roku w Londynie tomu 3. Polskich Sił Zbrojnych w drugiej wojnie światowej, prezentował działania mające na celu opanowanie Warszawy jako integralną część akcji „Burza”. Z tym stanowiskiem polemikę podjął w 1957 roku gen. Sosnkowski, który we wstępie do wspomnień gen. Stanisława Sosabowskiego Najkrótszą drogą, napisał: „Powstanie w stolicy państwa i w siedzibie władz centralnych, zarówno politycznych, jak wojskowych, jest niczym innym jak powstaniem powszechnym w całym tego słowa znaczeniu. W sensie polityczno-wojskowym było ono powszechne od samego początku”^(). Generałowie Komorowski i Pełczyński nadal konsekwentnie podtrzymywali jednak swoje stanowisko, że walka w Warszawie była częścią „Burzy”, a powstaniem nazwana została jedynie z tego powodu, że brała w niej udział – obok oddziałów wojskowych – także ludność Warszawy^().
Gdyby zaakceptować zaprezentowane powyżej rozumowanie generałów, to za element akcji „Burza” należałoby uznać każde (bez względu na charakter) działanie zbrojne prowadzone w kraju, jeżeli nie było podejmowane jednocześnie na całym jego terenie, a którego politycznym skutkiem było potem ujawnienie się wobec Sowietów. W takiej jednak sytuacji pojęcie akcji „Burza” jako przedsięwzięcia, w którego ramach realizowano jasno sprecyzowane działania zbrojne, traciło swój wojskowy sens. Generał Pełczyński zapomniał jak widać o meldunku z 14 lipca 1944 roku, w którym dowódca AK przewidywał możliwość przeprowadzania powstania – równolegle do „Burzy” – tylko na części terytorium kraju, a taki właśnie przypadek miał w moim przekonaniu miejsce w Warszawie.
Ponadto należy zadać następujące pytanie: skoro „walka o Warszawę” była częścią „Burzy”, to dlaczego przy jej inicjowaniu zastosowano taką procedurę, jaka obowiązywała przy uruchamianiu powstania powszechnego. W wypadku stolicy decyzję nie tylko o samej walce, ale nawet o godzinie jej rozpoczęcia podejmował nie dowódca okręgu – jak działo się we wszystkich innych wypadkach przeprowadzania akcji „Burza” – ale dowódca AK, i to po uzyskaniu zgody wicepremiera (Delegata Rządu), a samą walkę poprzedzono stanem czujności i pogotowia. Skoro akcja w Warszawie nie była powstaniem lokalnym, to ciekawe, co pod tym pojęciem rozumieli – wydając rozkazy podwładnym – generałowie Komorowski i Pełczyński.
W moim przekonaniu w swoich publikacjach powojennych określali oni mianem akcji „Burza” wszystkie działania zbrojne prowadzone od marca do października 1944 roku po to, by uniknąć oskarżenia o przekroczenie uprawnień. Wystąpienia w ramach „Burzy” mogli przecież inicjować samodzielnie, a w odniesieniu do innych operacji sprawa już nie była taka jednoznaczna, zwłaszcza w wypadku wywoływania lokalnych powstań, do czego bezprawnie upoważnili w początkach lipca 1944 roku nawet komendantów okręgów (vide cytowany w jednym z poprzednich rozdziałów rozkaz dla okręgu białostockiego). Tymczasem jeszcze gen. Sikorski decyzje nie tylko w sprawie inicjowania powstania powszechnego, ale także powstań strefowych zastrzegł jednoznacznie dla rządu RP i Naczelnego Wodza.
Bitwa o Warszawę miała charakter powstania lokalnego i w tym wypadku zdecydowanie bliższe jest mi stanowisko gen. Sosnkowskiego niż opinia dowództwa AK prezentowana po wojnie. Powstanie w Warszawie wywołane zostało ze względów politycznych, w całkowitym oderwaniu od rozwoju sytuacji międzynarodowej i położenia wojsk na froncie niemiecko-sowieckim. Zamierzano w ten sposób postawić przed faktem dokonanym sojuszników zachodnich i ZSRR. Wyobrażano sobie, że polskie władze w Londynie potrafią tak oddziałać na Churchilla i Roosevelta, że ci wymuszą na Stalinie bezzwłoczne udzielenie wojskowej pomocy powstańcom w polskiej stolicy. Uznano za pewnik, że celem wojskowych działań sowieckich jest zdobycie Warszawy i w zasadzie nie rozpatrywano możliwości zaistnienia sytuacji, w której Sowieci mogliby mieć inne plany lub zdecydować się na pozostawienie ludności walczącej w stolicy Polski samej sobie.
30 lipca 1944 roku wypadała dziewiąta niedziela po zesłaniu Ducha Świętego i w kościołach w trakcie odprawianych mszy księża czytali fragment Ewangelii św. Łukasza: „Onego czasu, gdy się Jezus przybliżył do Jeruzalem, ujrzawszy miasto, zapłakał nad nim, mówiąc: O gdybyś i ty poznało, i to w ten dzień twój, co jest ku pokojowi twemu, a teraz zakryte jest przed oczyma twymi! Albowiem przyjdą na cię dni i otoczą cię nieprzyjaciele twoi wałem, i oblegną cię i ścisną cię zewsząd, i na ziemię cię powalą i synów twoich, którzy w tobie są, a nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu, dlatego, żeś nie poznało czasu nawiedzenia twego”^(). Taki tekst czytano tego dnia we wszystkich kościołach rzymskokatolickich na całym świecie, ale w Warszawie zabrzmiał on w sposób szczególny. Słowa te wywarły wstrząsające wrażenie na ppłk. dypl. Felicjanie Majorkiewiczu, który jako oficer Oddziału III KG AK miał pełną świadomość, że rozkazu uderzenia na Niemców w Warszawie należy się spodziewać lada moment^().
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------