Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Ktoś mi bliski - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ktoś mi bliski - ebook

Warszawa spowita zimową aurą, sklep z pięknymi rzeczami z drugiej ręki i dwie siostry, których życie zaczyna się komplikować za sprawą przypadkowego zdarzenia. Fortuna Vintage – to właśnie w tym miejscu spotykają się niezwykli ludzie. I tu trafia stary medalion, za którym stoi wzruszająca historia.

Zoja i Lena Wiśniewskie od czasów studiów mieszkają w Warszawie. Mają artystyczne wykształcenie i kochają stare przedmioty. To dlatego założyły sklep Fortuna Vintage z siedzibą na warszawskiej Pradze. Pewnego dnia przychodzi do nich mężczyzna i przekazuje im kufer pełen skarbów. Pośród nich jest medalion ze szmaragdem. Czy poznają jego historię? Gdzie je zaprowadzi ten podarunek?

Celina Horn razem z wnukiem i synową mieszka przy warszawskiej Starówce. Życie jej nie oszczędzało. Straciła męża i jedynego syna. Mimo to stara się cieszyć każdą chwilą. Udziela się w fundacji, pomaga synowej w prowadzeniu pracowni tortów. Jednak nikt z jej bliskich nie wie, że Celina skrywa tajemnicę, która dotyczy pewnego mężczyzny. Kiedyś kochała go całym sercem. Wskutek splotu pewnych wydarzeń postanawia po raz kolejny go odnaleźć. Czy pozna powód jego zniknięcia przed laty? Czy zrozumie dlaczego musiał odejść?

Wzruszająca, tajemnicza i zaskakująca historia o tym, że każdy z nas nosi w sobie jakąś tajemnicę. Czasami jest nią tęsknota za kimś bliskim. Rodzina, ciepły dom, serdeczni przyjaciele – to właśnie sprawia, że każdy kolejny dzień życia może być szczęśliwy.

 

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-287-2841-7
Rozmiar pliku: 3,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Warszawa, Bielany, początek lat 60.

– Nawet nie wiedziałam, że można być w życiu tak szczęśliwą. Mieć pewność, że drugi człowiek jest tym jedynym na świecie – powiedziała czule. Patrzyła mu prosto w oczy, w których widziała miłość. Chwycił jej dłoń i przyłożył sobie do piersi.

– Moje serce należy do ciebie, odkąd zobaczyłem cię po raz pierwszy. Od tamtej pory nic innego się dla mnie nie liczy. Jesteś tylko ty. I nasze plany. – W jego głosie było słychać nie tylko wyjątkową pewność, ale i nadzieję.

– Czasami boję się, że to wszystko zniknie w jednej chwili. Rozpłynie się jak płatki śniegu. Nie znikaj. Obiecaj mi to, proszę.

– Nigdy nie zniknę. Jestem przy tobie i będę każdego dnia. Przysięgam. Możesz być spokojna. Bardzo cię kocham i zrobię wszystko, żebyśmy byli zawsze szczęśliwi. Nikt ani nic nam w tym nigdy nie przeszkodzi. Mamy siebie. To wystarczy, by dać radę całemu światu.

– Dziękuję, że jesteś.

W tej chwili nawet się nie spodziewali, jak bardzo przebiegły los i źli ludzie wystawią ich na wielką próbę…O poranku Warszawa przypominała labirynt składający się z tysiąca dróg, zakrętów i za­ułków. Główne ulice były zakorkowane do granic możliwości. Kierowcy poruszali się w ślimaczym tempie, co przyprawiało większość z nich o spore skoki ciśnienia. Niektórzy popijali poranną kawę prosto z papierowego kubka albo głośno słuchali ulubionej stacji radiowej. Jeszcze inni nerwowo trąbili, jak gdyby to mogło jakkolwiek pomóc. Ten sam scenariusz z korkami powtarzał się codziennie, a oni wciąż byli nimi zaskoczeni.

Dopiero zmiana świateł poprawiła sytuację. Sznur samochodów ruszył, co jeszcze bardziej wzmogło hałas. Niektórzy przechodnie z zaciekawieniem spojrzeli na ulicę, skąd dobiegał prawdziwy harmider. Z ich perspektywy stanie w korku zazwyczaj było odbierane jako strata czasu. Wo­leli do szkoły lub pracy dotrzeć pieszo albo komunikacją miejską. Najwięcej osób znajdowało się oczywiście przy wejściu do metra. Niektórzy szli raźnym krokiem, inni nieco leniwie. Jednym i drugim było zimno, bo początek listopada nie rozpieszczał temperaturami. Tego dnia termometry wskazywały nieco powyżej zera, a można było odnieść wrażenie, że panuje mróz. Mimo to miasto tętniło życiem, a ludzie zdawali się nie zauważać upływającego czasu.

Na warszawskiej Pradze najbardziej tłoczno było w okolicach Dworca Wileńskiego i ulicy Targowej. Ludzie tłumnie schodzili do metra. Ubrani dosyć ciepło, starali się chronić przed niskimi temperaturami, chociaż prognozy były zgoła inne. Pogoda znowu zaskoczyła nie tylko kierowców, ale i tych, którzy na co dzień korzystali z komunikacji miejskiej.

Lena Wiśniewska znała jej uroki i wady jak mało kto. Kilka chwil wcześniej udało jej się jakoś wysiąść z zatłoczonego wagonu metra. Wraz z tłumem udała się żwawo w kierunku ruchomych schodów. Ustawiła się grzecznie po prawej stronie. Czując, jak mocno wali jej serce, wzięła kilka głębokich oddechów i nieco poluzowała szal pod szyją. Z pośpiechu zrobiło jej się naprawdę gorąco. Przeszła przez bramki i skierowała się do kolejnych ruchomych schodów, które prowadziły na wprost do Galerii Wileńskiej. Gdy była już na powierzchni, poczuła na twarzy zimny podmuch wiatru. Nieco zmrużyła oczy. W tej samej chwili poczuła, jak wysuwa jej się z rąk wielkie pudło, które taszczyła od samego centrum. Próbowała jakoś obronić się przed nieuchronną katastrofą. Nadaremnie. Pudło z hukiem upadło na chodnik, otworzyło się i wysypało się z niego kilka rzeczy.

– Nie, tylko nie to… – Lena wyglądała na przerażoną. Przyklęknęła, nie bacząc na to, że właśnie mija ją tłum ludzi. Większość udawała, że jej nie widzi.

– Pomóc pani? – zapytał uprzejmie jakiś mężczyzna, który schylił się w kierunku Leny i z prawdziwym przejęciem patrzył na jej rozsypany dobytek.

– Oby tylko były całe… – odpowiedziała bardziej sama sobie. Podniosła z chodnika dwie małe drewniane szkatułki. Dobrze im się przyjrzała. Na szczęście nic im się nie stało, więc poczuła wielką ulgę.

– Wygląda na to, że miała pani sporo szczęścia. – Mężczyzna nie zraził się tym, że Lena jakby go w ogóle nie zauważała. Zaczął zbierać inne przedmioty, które również wypadły z pudełka.

– Jak zwykle mam więcej szczęścia niż rozumu – zaśmiała się wesoło i wreszcie na niego spojrzała.

Mógł mieć około czterdziestki. Był przystojny i miał szpakowate włosy, co akurat zawsze jej się podobało.

– Trochę słabo pani to wszystko zapakowała – zauważył słusznie.

– Wie pan, jak to jest… Człowiek w wiecznym biegu i szybko coś zrobi, zanim pomyśli. Poza tym nie wiedziałam, że to będzie takie ciężkie.

– Pamiątki rodzinne?

– Nie. Powiedzmy, że zakupy sentymentalne. O ile w ogóle coś takiego istnieje – dodała wesoło i znowu spojrzała mu w oczy.

– Gdzie pani to niesie? Może pomogę?

– Na bazar Różyckiego. To przecież blisko. Muszę być tylko ostrożniejsza.

– Idę w tym samym kierunku. Pomogę pani, to żaden problem.

Okazało się, że mężczyzna ma na imię Robert i pracuje na Targowej, w instytucji z branży finansów. Chciał wyciągnąć od Leny jakieś informacje o niej samej, ale zbyła go krótkim stwierdzeniem, że jest w Warszawie przejazdem i lada chwila jej tu nie będzie, co oczywiście nie było prawdą. On za to zapraszał ją na kawę lub obiad. Grzecznie odmówiła. Rozstali się tuż przy wejściu na bazar Różyckiego. W głębi duszy Lena była wdzięczna Robertowi, że dotrzymał jej towarzystwa i w dodatku służył pomocą.

Kiedy się pożegnali, skierowała się prosto do sklepu Fortuna Vintage, który z powodzeniem od ponad roku prowadziła wraz z siostrą Zoją. Mieścił się zaraz po prawej stronie od głównego wejścia, pośrodku szeregu zielonych pawilonów. Wyróżniał się na tle innych sklepów, bo miał wielki ledowy neon ze swoją nazwą oraz ozdobne girlandy z kolorowych pomponów zbieranych przez Lenę i Zoję przez ostatnich kilka lat.

Lena z wielkim trudem otworzyła drzwi wejściowe i wpakowała się do środka, tym razem nieco bardziej uważając, by nie upuścić pudła.

– Halo! Czy ktoś mi tu pomoże? – upomniała się.

Zoja rozmawiała głośno z jakąś kobietą. Lena domyśliła się, że to klientka, bo właśnie dobijały targu.

– Już, już, moja kochana. – Zoja podeszła w jej stronę, chwyciła za karton i wspólnie przeniosły go na sklepowy kontuar.

– Czyżby jakieś nowe cudeńka? – zapytała życzliwie klientka, która przyglądała się ich zmaganiom.

– Dzień dobry, pani Rosińska. Jakoś nie poznałam pani po głosie – przyznała Lena i uśmiechnęła się do kobiety, która od niemal pół roku odwiedzała ich sklep.

– Dzień dobry. Wcale się nie dziwię. Niemal nie było cię widać zza tego pudła. Mam nadzieję, że daleko go nie tachałaś? – zmartwiła się wyraźnie Rosińska.

– Powiedzmy, że jeszcze nie było tak źle.

– Mówiłam ci, żebyś zaczekała z tym na Marcela. Na pewno by ci pomógł. Ale ty nie chciałaś. Jak zwykle musisz być taka strasznie uparta – wtrąciła się Zoja.

– Marcel ma własne sprawy na głowie, a poza tym nie mogłam dopuścić, by ktoś mi sprzątnął sprzed nosa takie skarby. Chwileczkę… – Lena otworzyła pudło i sięgnęła do niego ręką, po czym wyjęła jedną z drewnianych szkatułek. – Prawda, że jest piękna?

– To za mało powiedziane. Przecież to prawdziwe dzieło sztuki – zachwyciła się Rosińska i od razu wzięła w ręce szkatułkę.

– Rzeczywiście robi wrażenie – przyznała Zoja.

– Dzisiaj już pójdzie na sprzedaż? – zapytała z zaciekawieniem Rosińska.

– Pewnie tak. Najpierw ją porządnie wyczyścimy i wycenimy – wyjaśniła Lena.

– Szkoda, że nie mam większej rezerwy gotówki, to może bym ją wzięła. No ale teraz nie mogę za bardzo szaleć. W tym roku wyprawiam u siebie święta, więc muszę już na nie oszczędzać. Wszystko teraz jest takie drogie… – Rosińska wyraźnie się zmartwiła.

– Wiemy coś o tym. Utrzymanie naszego sklepiku to też niezła suma. Najem lokalu, prąd, gaz, wywóz śmieci. To kosztuje fortunę.

– Wiem, moja droga, wiem. Ciężkie czasy nastały i każdy radzi sobie, jak potrafi. A za wasz sklepik to cały czas trzymam kciuki. Wszystkie koleżanki namawiam, żeby was od czasu do czasu i kupiły jakieś kolejne cudeńka.

– Dziękujemy, bardzo to miłe.

– Na razie nie narzekamy. Oby tylko dalej tak nam szło. – Zoja była optymistką.

– Mówiłam ci, że to nie jest dobry pomysł. Miałaś zaczekać na Marcela, ale jak zwykle zrobiłaś po swojemu. – Ton głosu Zoi brzmiał podobnie jak u jakiegoś generała, który właśnie daje reprymendę żołnierzowi. To była jej reakcja na to, jak jakieś pół godziny po dotarciu do sklepu Lena oznajmiła, że zaczyna ją boleć lewy nadgarstek, co na pewno było spowodowane dźwiganiem ciężkiego pudła.

– Jesteś moją siostrą czy matką? Bo gadasz tak samo jak ona – obruszyła się Lena i zaczęła masować nadgarstek.

– Poczekaj, sprawdzę w necie, co lepiej do niego przyłożyć. Czy coś ciepłego, czy zimnego.

– Raczej trzeba go ustabilizować. Mamy na zapleczu bandaż. Możesz przynieść?

– Oczywiście. – Zoja wyglądała na naprawdę porządnie wkurzoną.

Wyszła z pomieszczenia i po chwili wróciła z bandażem. Znalazła też nieco już sfatygowaną opaskę uciskową.

– Najpierw owiń nadgarstek bandażem, a potem opaską. Powinno pomóc.

– Jak sobie życzysz. Tylko że…

– Dobra, przestań już marudzić – przerwała jej Lena. – Lepiej powiedz, jak interesy. Sprzedałaś coś?

– Tak. A do tego zarobiłam trzy stówki.

– Serio? Nieźle.

– Przyszły jakieś dwie kobiety. Nigdy tu wcześniej nie były. Zachwycały się prawie każdą rzeczą. No i przepadły na dobre. Jedna kupiła starą lampę. Tę, wiesz, z lekko przekrzywionym abażurem. Podobno jej mąż będzie potrafił go naprawić. Zeszłam z ceny, więc była bardzo zadowolona. No a druga upatrzyła sobie świecznik. Ma jej pasować do wystroju salonu.

– Ekstra. Dałaś im bon ze zniżkami na kolejne zakupy? – dociekała Lena.

– No pewnie, że tak. Zainteresowały się też moim obrazem. Powiedziałam im, czym jeszcze się zajmujemy. Dałam wizytówkę. Coś czuję, że zadzwonią w tym tygodniu.

– Tego sobie życzymy. A teraz co? Wezmę się za ogarnięcie rzeczy z pudełka. Jak zobaczysz, co tam mam, to się zdziwisz. Same perełki, i to za grosze.

– No dobrze, ale i tak mi się nie podoba, że sama dźwigałaś takie ciężkie pudło.

– Wiem. Następnym razem cię posłucham. A teraz mi pomóż.

– Beze mnie byś zginęła w tym świecie.

– Naprawdę robisz się coraz bardziej podobna do mamy. No ale i tak cię kocham – przyznała Lena, po czym zrobiła minę niewiniątka.

W rzeczywistości wskoczyłaby za Zoją nawet w ogień. Ona za nią również. Dzielił je rok. Do matury mieszkały w rodzinnej Łodzi, potem ruszyły na studia do Warszawy. Najpierw Zoja, a potem Lena. Nie byle gdzie. Od zawsze marzyła im się warszawska Akademia Sztuk Pięknych. Bo tak się złożyło, że obie los obdarzył wieloma talentami, co dało się zauważyć już od najmłodszych lat. A właściwie zrobiła to ich mama, Magdalena.

To właśnie ona dostrzegła, że jej córki wyróżniają się wśród innych dzieci. Obie od małego pięknie rysowały. Już w podstawówce trafiły na lekcje malarstwa i rysunku. Szybko pojawiły się pierwsze sukcesy, a ich niewielki pokoik w czterdziestometrowym mieszkaniu zaczął wypełniać się dyplomami i nagrodami uznania za udział w wielu konkursach.

I choć miały różne pomysły na życie, ostatecznie wygrały pasja i talent. Jednak wcale nie było to takie oczywiste. Bo mimo że mama wspierała je w artystycznej pasji od samego początku, to jednak sama twardo stąpała po ziemi i chciała, by jej córki miały jak najlepszy start w dorosłe życie i takie zawody, które pozwolą im godnie przetrwać. Jej obawa miała też związek z tym, że odkąd dziewczynki poszły do szkoły, sama musiała zająć się ich wychowaniem. Jej mąż zwyczajnie znudził się rodzinnym życiem i wyprowadził do znacznie młodszej kochanki, co było ogromnym ciosem dla córek.

Wiele lat żyły w poczuciu winy, żalu i odrzucenia. W liceum obie trafiły na terapię. Dzięki niej nabrały wiary we własne możliwości i potrafiły zawalczyć o swoje marzenia. Zoja bez problemu dostała się na wymarzony wydział malarstwa. Lenę dopiero przy drugim podejściu przyjęto na wydział grafiki. Tak właśnie wyglądał ich start w dorosłe życie w stolicy.

Lekko nie było, bo poza wymagającymi studiami musiały się zatroszczyć o własny byt. Co prawda mama wspomagała je, jak mogła, tak samo jak babcia, jednak utrzymanie w stolicy sporo kosztowało. Zatem zakasały rękawy i wzięły się do pracy. Zoja od samego początku próbowała zarabiać na swoich obrazach. Czasami sprzedała jeden czy dwa, ale niekiedy nikt się nimi nie interesował nawet i kilka miesięcy. Szukała swojej niszy. I znalazła. Zaczęła specjalizować się w dość mało wtedy popularnym w wystroju wnętrz artystycznym malarstwie ściennym. Takim dostępnym dla przeciętnego Nowaka. Ogłaszała się w internecie i oferowała malowanie ścian na wzór wymyślony przez klienta. A że miała prawdziwy talent, to była w stanie spełnić niemal każde życzenie. Szybko zdobyła pierwsze zlecenia, a potem to już był efekt kuli śnieżnej. Z dnia na dzień zaczęło przybywać jej klientów. Było ich tylu, że w pewnym momencie musiała się nieźle nagimnastykować, żeby pogodzić studia z pracą. Miała w sobie jednak tyle samozaparcia i siły, że się udawało.

Lenie też wcale nie szło gorzej. Tak jak Zoja potrafiła stworzyć prawdziwe cuda na ścianie, tak ona poszła w grafikę i fotografię. Początkowo oferowała prywatne sesje zdjęciowe i obróbkę zdjęć. Ceny miała na tyle przystępne, że chętnych nie brakowało. Tym sposobem stała się bywalczynią urodzin, chrztów i komunii. Potem wpadła na pomysł robienia grafik na zlecenie dla firm lub prywatnych osób. Tu też zainteresowanie przeszło jej oczekiwania. Tak właśnie przetrwały studia, a nawet trochę zaoszczędziły na przyszłość. Były z siebie niesamowicie dumne, że mimo różnych przeciwności z powodzeniem szły przez życie.

Przede wszystkim miały siebie. Łączyła je prawdziwa siostrzana miłość. Mogły na sobie polegać w każdej trudnej sytuacji. Tak samo jak na mamie. Jedynym minusem było to, że dzieliła je pewna odległość. Ale i na to miały sprawdzone sposoby. Często się odwiedzały i niemal codziennie rozmawiały na wideołączu. Marzyły o tym, by za jakiś czas kupić wspólnie mieszkanie i wieść spokojne życie. Teraz musiały się nacieszyć tym wynajmowanym, które na szczęście lubiły. Ich naczelną zasadą było to, by doceniać nawet najmniejsze sukcesy i celebrować wdzięczność.

Tak jak chociażby za to przedpołudnie, które przynios­ło im kilku klientów. Nie dość, że chętnie odwiedzili ich sklep, to jeszcze zostawili sporą sumkę. Lecz prawdziwym zjawiskiem była kobieta, która przyszła do nich po jedenastej. Miała na sobie dosyć ciepłe palto i kapelusz z piórkiem. Wyglądała tak, jakby nieco pomyliła epoki albo na chwilę wyrwała się z próby w teatrze. Zadawała sporo pytań o poszczególne przedmioty, opowiadała o swoich podróżach i z ciekawością wypytywała Zoję i Lenę, dlaczego zdecydowały się otworzyć sklep z przedmiotami w klimacie vintage.

– Zawsze mnie zaskakuje, że żyję w tym mieście już kilka dekad, a co jakiś czas odkrywam tak arcyciekawe miejsca jak ten sklep – oznajmiła kobieta i zrobiła przy tym nieco teatralny ruch ręką, co lekko rozbawiło Lenę, ale starała się opanować i nie roześmiać.

– Dziękujemy. Zależało nam na tym, żeby każdy tu mógł znaleźć coś dla siebie. – Zoja trzymała fason i starała się być nad wyraz profesjonalną sklepikarką.

– Wszystkie rzeczy są używane? – zapytała klientka.

– Myślę, że około dziewięćdziesięciu procent naszych zbiorów.

– A ten obraz? Skąd go pani ma? – Kobieta zerkała właśnie na obraz przedstawiający zboże, w którym rosły maki i chabry.

– Akurat to jest obraz mojego autorstwa.

– Doprawdy? Ma pani niesamowity talent.

– Dziękuję. Miło, że się pani podoba.

– Biorę go. Ale jeszcze się tu rozejrzę.

koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: