- W empik go
Ku bytowi - ebook
Ku bytowi - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 179 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Cóż, bramanie, żeś ni sam, ni przodków ustami nie pożarł trupa zwierzęcego? żeś krwią ręki nie skalał? Kiedy w roku trzecim stania twego na jednej nodze zbliżył się do rzeki świętej tygrys, obawa twoja, by ci nie przeszkodził dopełnić obiecanej bóstwu miary lat, zabiła.
W potopie pozorów toną mirjady dusz o woli ślepej jeszcze. Innym mirjadom własna wola zda się ledwo ostatnią z brzegu przyczyną wiru przemian we własnem ciele, myślą rwącego się w przyszłość najbliższą: jak oczy nie sięgną za widnokrąg, tak wzrok ich duszy nie dojrzy wszechogarniającej woli swej poza umyślnością. Bogowie, których boskość tajemnicą jest nawet dla nich samych.
Nie widzą jeszcze progu człowieczeństwa, którzy prężyć muszą mięśnie, by czegoś dokonać, którym tylko przypadek wiatru nieznanego pod stopy rzuca kwiat czy owoc życia, tylko przypadek dżdżu i słońca gna kiełek rośliny.
Lecz choćby serce własne i tętno wszelkiego życia słuchało rozkazów twych: "stań! bij znów!", jeszcze ci się nie ukazała, zasłona bytu, skoro chęci twe przychodzą, jako wiatru podmuchy.
Niby rzekł do morza wszystko znikome dąży do bóstwa: nie mąć stawania się. Żądza zaklina rwące się do życia głębie w złoto martwe i żyły jego z pod ziemi wywija; pozory życia rozpłomienia, żywot przygasza.
Cóż panowanie nad ręką i okiem? Najsłabsze chcenie twe, o człowieku, mocne jest niszczyć i stwarzać.
Bądź skąpcem chęci: nawet zwierzę bezrozumne żył sobie nie przegryza, by krwią znaczyć kroki.
Uczyń wolę swoją okiem, wpatrzonem w byt. W niej niech pozna siebie pierwsza przyczyna i cel ostateczny.
Duch blizki i widzący patrzy w niezmienną wiekuiście treść wszechrzeczy, a moc jego, nie rozpraszając się w wirach złudzeń, rośnie ku Nirwanie, aż wolny od chceń nawet swoich w niej stanie się bytem skupionym w sobie na wieczność, nieruchomym, doskonałym…
Bez drżenia powiek wpatrzeni słuchali wybrańcy, którzy, minąwszy pustynię, przedarli się przez dżunglę ku temu brzegowi oceanu. Kiedy Rishi umilkł, długo jeszcze chłonęli jego słowa: tak potoki ulewy sączą się do coraz głębszych pokładów spękanej ziemi. Potem spójrzenia, jako ptaszęce ku orłowi, pobiegły wszystkie ku ostatniemu z przybyszów. Sam jeden wśród kornych i samozapartych stał on wyniosły, nie odrywając wzroku od twarzy Widzącego, który po długiej chwili znów przemówił.
– Gauryzankar ulitował się ongi pustyni, gdzie ludzie konali z pragnienia lub je gasili z cuchnących cystern. Rzekł: "wieki wieków kuły mi zawój z lodowców, lecz skrzydła ciepłych wiatrów nie śmią sięgnąć mych skroni: uniżę. Niech płyną rzeki oczyszczenia i ukojenia". I aż do objęć poziomych wiatrów uchylił czoła, które całowały dotąd tylko promienie dziewicze, by zapalać cuda barw. Popłynęły rzeki święte i – kalane brudem ciał i dusz – koiły pragnienie rzezańców. I korona tajała, i stopy zuchwałe zanosiły kurz dróg ludzkich na przeczystość jej białości i tęczy. Aż ujrzawszy nagość swych skał Gauryzankar pojął, iż sama tylko Nirwana przetrwa pustynię podłości i nędzy istot żywych, i dźwignął głowę w niebo samotności – na wieczność.
Rishi oparł się o pień palmy i przymknął powieki, jakby drzemał. Słuchacze pojęli, ze patrzy w siebie, ie myśl jego wionęła przez dżunglę własnej duszy, gdzie każdy liść jest słońcem – czemże kwiaty? – i dalej, w nieskończoność ku wiekuiście nieruchomemu bytowi. I czekali, aż wróci dech, przepojony duchem i tajemnicą.
Słońce zapadło w morze. Nikt nie śmiał wciągnąć w płuca nagłego niepokoju ciemności; każdy wolą ucisnął serce, żeby nie biło. Ich obawa obudzenia tego, czyje czuwanie było pokojem i mocą wszystkich, uciszyła szept palmy nad nim oraz pomruk morza i puszczy. Księżyc wypłynął z nad niej, potem słońce: Rishi nie otwierał oczu. Przetrwali w bezruchu jeszcze dzień, ieszcze noc i jeszcze… Wreszcie jedni uczuli pragnienie i głód, drudzy chęć ogłoszenia światu słów mądrości, innych zdjął strach: źrenice Widzącego zaczynały przeświecać skroś powieki. Tracili władzę nad rzeczami: w grozę głosu wód i dżungli wdarł się ryk dzikich zwierząt. Coraz bardziej przerażał ów, przed którym każdy chciał paść na twarz, jak niewolnik przed panem, czy przeklęty przed demonem.
I rozpierzchli się na wszystkie strony świata Z nauką mistrza i wieścią o jego przejściu do Nirwany: "samo bóstwo zstąpiło, by wypić wzrokiem i stopić w sobie istotę Oświeconego".
Pozostał tylko ów dziwny wędrowiec.
Mijały dnie, a Rishi wciąż tak trwał, tylko źrenice jego coraz wyraźniej przeświecały, niby słońce przez mgłę rzednącą. Tymczasem palma, o którą się opierał, potężniała z godziny na godzinę, coraz wyżej i rozłożyściej rzucając wachlarze liści. Martwy pień, na którym spoczywał, puścił korzenie i zazielenił się. Barwą rubinu mienić się zaczął kamień pod jego stopami, przy których wytrysły dwa białe lotusy.
I wędrowiec mówił do niego myślą: